Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Natura Derwana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Natura Derwana - ebook

"Natura Derwana" to lekki romans historyczny, osadzony w realiach końca XIX wieku. Miłość służącej i pana (urzędnika państwowego) nie ma prawa istnieć — dzieli ich przepaść finansowa. Sytuacja zmienia się, gdy Jadzia otrzymuje w spadku wielki ogród, który niebawem stanie się pionkiem w grze politycznej. Życie Jadwigi i Derwanie zostanie z sobą połączone, lecz nie z powodu miłości,. Książka zawiera pamiętnikowe zapiski Jadwigi Malinowskiej. Powieść z lekką nutką duchowości i zachwytu nad naturą.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788395531491
Rozmiar pliku: 411 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KILKA SŁÓW OD AUTORKI

„Natura Derwana” to nie tylko lekki romans historyczny, ale także westchnienie nad pięknem otaczającego nas świata natury. Bliska relacja głównej bohaterki z Bogiem, jako stwórcą przyrody, ukazuje świat widziany jej oczami. To subiektywne, poetycko prozaiczne podejście do natury jest mi bliskie, a zachwyt Jadwigi nad pięknem przyrody jest także moim zachwytem.

Drugą stroną powieści jest Derwan – człowiek, który na pierwszy rzut oka jest zimnym urzędnikiem, starym kawalerem, na którego łasce są osoby służące w jego domu. Ale jaka jest prawdziwa natura Derwana? Mężczyzna skrywa ją w swoim sercu, i tylko Jadwiga może sprawić, że wydostanie się ona na zewnątrz.

Lubię, gdy akcja książki toczy się prędko, a bohaterowie przeżywają istny Roller Coaster uczuć oraz przygód. Zaskoczę jednak osoby, które poszukują silnych wrażeń! Powieść jest napisana dla osób wrażliwych, romantycznych, które pragną oderwać się od surowości świata nastawionego na pęd i zysk za wszelką cenę. Choć „Natura Derwana” zawiera malutką dozę powieści kryminalnej, nikt nie zostanie tutaj zabity – daleka jestem od opisywania makabrycznych scen pełnych krwi i bezlitosnej przemocy.

Książka jest dla Ciebie, jeśli szukasz romansu, w którym dzieje się wiele, a akcja przepleciona jest osobistymi zapiskami głównej bohaterki. Jest dla Ciebie, jeśli chcesz w tym koszmarnym pędzie współczesności przenieść się na chwilę do czasów, gdy życie płynęło wolniej. Lekka doza zachwytu nad naturalnym pięknem spodoba się osobom wrażliwym lub tym, które już dawno zapomniały o swojej romantycznej naturze – i tak jak Derwan zakryły ją lodowatą skorupą, aby została zapomniana na wieki.

Zachęcam do lekkiego podejścia do powieści. Niniejsza książka służy jedynie rozrywce. Po fachową wiedzę, dotyczącą końca wieku XIX na terenach Polski, odsyłam do źródeł historycznych.1. Ogród Genowefy

Było jej strasznie zimno, a potwornie wczesna pora mroźnego poranka przenikała ją na wskroś, gdy krok po kroku przemierzała wciąż jeszcze śpiące ulice obcego miasta. Bruk nie dawał stabilnego oparcia dla jej zmarzniętych stóp, więc pokonując w mozole kolejne centymetry drogi w swoich wytartych trzewikach, raz po raz ślizgała się po cienkiej warstewce lodu. Opatulona włóczkową chustą, którą dostała na drogę od mamy, trzęsła się z zimna. Uśmiechnięta i zachwycona widokiem pięknego, jaśniejącego stopniowo, zimowego nieba, dziękowała Bogu za jego piękny podarunek. Bo czyż może być coś piękniejszego niż feeria barw błękitnych, białych i różowych, które mieszając się ze sobą, tworzą niepowtarzalnie unikatowy obraz, którego autorem może być jedynie sam Pan Wszechmogący?

Trzymając pod pachą kilka rzeczy osobistych zawiniętych w gazetę, rozglądała się dookoła poszukiwaniu wskazanego przez jej sąsiadkę adresu. Ponoć miała się tam dla niej znaleźć jakaś praca przy kwiatach. Uwielbiała wszelkiego rodzaju rośliny, więc miała nadzieję na to, że tym razem uda jej się znaleźć zajęcie dobrze płatne i przyjemne. Wysokie budynki kamienic stopniowo zamieniały się w coraz niższe budowle, stojące już nie tak zwarcie lecz pojedynczo. W końcu przed jej oczyma zaczęły ukazywać się prywatne wille otoczone ogrodami. Liczyła numerki kilkukondygnacyjnych domów znajdujących się na ulicy Wiejskiej i podążała w coraz dalsze zakamarki nowoodkrytego miejsca. Nagle zatrzymała się.

– To tutaj! – westchnęła, a z jej ust dobyła się para. Ujrzała jedynie trzymetrowy szpaler starannie przystrzyżonych cyprysów, a między nimi niewielką furteczkę, na której widniał numer posesji. Zajrzała przez metalowe pręty w głąb tajemnie osłoniętego przed światem ogrodu. Dom wyglądał na wciąż pogrążony we śnie. Mimo to nacisnęła dziwacznego kształtu klamkę i weszła na podwórko. Niewielka willa wprawiła ją w zachwyt swoim fantazyjnym wyglądem. Zupełnie nie przypominała wiejskich chat, które oglądała na co dzień w miejscu skąd przybywała. Parter, wyposażony w okna pokaźnej wielkości, nakryty był niskim poddaszem, które przeznaczono na pomieszczenia mieszkalne. Trzy niewielkie okna wystające dziwacznie z powierzchni dachu, symetria prostej bryły i ganek, na który wchodziło się po zaokrąglonych schodkach. Dom posiadał podpiwniczenie, gdzie, jak się domyślała, musiały mieścić się pomieszczenia gospodarcze i mieszkania dla służby. Krocząc ostrożnie po placyku wybrukowanym białym kamieniem, powoli zbliżyła się do niewysokich schodów, po czym weszła na ganeczek otoczony czterema koliście przystrzyżonymi bukszpanami, zgrabnie usytuowanymi w kamiennych donicach. Pochwyciła zmarzniętą pozłacaną kołatkę z zamiarem obwieszczenia swojego przybycia gospodarzom. Jednak dalsze jej wysiłki okazały się być daremne – kołatka przymarzła do drzwi!

– Kogo panienka szuka?

Podskoczyła przestraszona i obejrzała się za siebie, aby sprawdzić kto był właścicielem tego niskiego, buczącego głosu. Ujrzała osiemnastoletniego chłopaka średniego wzrostu, równie średniej urody, ubranego w roboczą odzież, trochę przy kości. Trzymał w rękach pokaźną stertę porąbanych szczapek drewna.

– Mam tutaj pracować… w ogrodzie znaczy się – wytłumaczyła i uśmiechnęła się do nieznajomego.

– Chyba raczej w szklarni. O tej porze w ogrodzie wszystko śpi, panienko! – zaśmiał się.

– Tak! Hi, hi!

– Pani domu też jeszcze śpi, więc będzie panienka musiała poczekać na nią w pomieszczeniach dla służby, tam za domem. – Wskazał głową miejsce położone gdzieś za willą. – Coś mówili, że ma się zjawić jakaś panienka do szklarni, więc komórka jest już przygotowana.

– Komórka? – „Czyżbym miała spać w szopie?”: przestraszyła się.

– To takie pomieszczenie pod budynkiem dla służby. Jest tam trochę ciemno, ale można w piecyku zapalić i będzie całkiem przyjemnie. Proszę ze mną! – Bez sentymentu rzucił drewno na ziemie i machnął na nią ręką jak na starego kumpla. Nie zaczekawszy na jej reakcję, poszedł za dom, a ona czym prędzej pobiegła za nim, w obawie, że zgubi się w tym nowym miejscu.

– Och! – wyrwało się z jej ust, gdy zobaczyła ogród swojej pani pogrążony w zimowym letargu. – Jak pięknie… – westchnęła, zapominając na chwilę o służącym, który zatrzymał się przy niewielkim, ceglanym domku stojącym w odległości kilku metrów od willi. Budowla okazała się o wiele dłuższa, niż sądziła.

Dopiero z tego miejsca była w stanie stwierdzić, że dom państwa ma kształt podkowiasty, a między prawym i lewym skrzydłem domu usytuowana jest kilkukondygnacyjna, kielichowo rzeźbiona fontanna kamienna. Pomyślała, że w lecie woda musi spływać z niej kaskadowo wprost do dolnego poziomu w kształcie kolistym, gdzie zapewne rosną lilie wodne. Dookoła fontanny rozpościerały się równo ułożone klomby przysypane grubą, kilkucentymetrową warstwą śniegu, tworzące tajemnicze, malutkie wzniesienia kształtem przypominające koła.

Ogród był spory, co niezmiernie ją ucieszyło. Harmonijnie ustawione niskie drzewa i krzewy przyprószone bielą, która skrzyła się pod wpływem promieni wschodzącego właśnie słońca, migotały kolorowymi iskierkami. W głębi ogrodu, za niewielkim żywopłotem kryła się drewniana altanka. Zaś na samym jego skraju stała duża szklarnia, gdzie przez małe szybki prześwitywały czerwone, białe oraz żółte plamki. To musiały być kwiaty, którymi miała się zajmować. „Och Boże, żeby to były róże.”: westchnęła jej dusza z nabożnym pragnieniem. „Nie ma bardziej niebiańskich kwiatów niż róże.”

– To tutaj! – krzyknął chłopak, budząc dziewczynę z zachwytu. Czym prędzej zjawiła się przy nim, a ten otworzył jej drzwi prowadzące do nowego lokum.

– Tam na dole? – zapytała przestraszona. Miała zejść z tego niebiańskiego ogrodu wprost do ciemnej, zimnej nory?

– Tak… a tak w ogóle to Janek jestem! – podał jej rękę, po czym mocno uścisnął jej zimną dłoń, potrząsając nią energicznie.

– Jadzia… Malinowska – rzekła, nie odrywając wzroku od betonowych schodów prowadzących do ciemności.

– Później przyniosę ci lampkę naftową. Nie ma tutaj prądu – wyjaśnił. – Drzwi na lewo są twoje. W tych na prawo mieszka Justysia.

– Justysia?

– Służąca. Jest niewiele starsza od ciebie… O ile masz tyle lat, na ile wyglądasz. – Przyjrzał się jej wychudzonej posturze i bladej twarzyczce.

– A na ile wyglądam?

– Trzynaście.

– Dodaj do tego jeszcze dwanaście i będziesz wiedział, ile mam lat naprawdę – uśmiechnęła się niepewnie, a później ostrożnie podążyła schodami na dół.

Janek poczuł się oszukany tą niejasną odpowiedzią.

– Ej! To niesprawiedliwe! Nie umiem rachować!

– Dwadzieścia pięć! – odkrzyknęła z ciemnego korytarza.

– Aha! A Justysia piętnaście! – odpowiedział jej, po czym zamknął drzwi i odciął całkowicie dopływ światła w korytarzu na dole.

Poszukała po omacku klamki od drewnianych drzwi. Nacisnęła ją po chwili wahania, po czym weszła do środka ciasnego pomieszczenia oświetlonego małym okienkiem usytuowanym tuż pod sufitem. Łóżko, sklecone najwidoczniej prowizorycznie tuż przed jej przyjazdem, zaskrzypiało niebezpiecznie pod jej czterdziestodziewięciokilogramowym ciałkiem, gdy z ulgą usiadła na szarym kocu zaściełającym mebel. Spojrzała na żelazny piecyk, stojący tuż obok drzwi i stoliczek po drugiej ich stronie, na którym stała metalowa miska. „A gdzie wychodek?” – przyziemna potrzeba nie dała jej wysiedzieć w miejscu, więc nie czekała na pojawienie się pani tego cudownego ogrodu, w którym miała pracować, tylko wyszła na zewnątrz, aby poszukać tego ustronnego miejsca.

Wychodek stał tuż za domkiem. Załatwiła więc swoje potrzeby i zaciekawiona migocącymi w oddali, kolorowymi plamkami wyzierającymi na nią zza zaszronionych szyb, z radością ruszyła odśnieżonym chodniczkiem w kierunku szklarni. Mroźne powietrze i zapach sosenek – rozrzuconych pojedynczo to tu, to tam – przypomniał jej o świętach Bożego Narodzenia... Odrzuciła na bok tęsknotę za matką i przyjrzała się szklano żelaznej konstrukcji. Mierzyła sześć metrów długości i trzy szerokości. Wchodziło się do niej przez szklane drzwi obramowane kutą, żelazną ramą. Całość sprawiała wrażenie przezroczystej, kryształowej klatki, chroniącej kwiaty przed światem zewnętrznym. Drżącą z przejęcia ręką nacisnęła na klamkę, wstrzymała oddech i weszła do środka ciepłego pomieszczenia. W obawie o bezpieczeństwo tak cennych roślin zamknęła pospiesznie drzwi, po czym zaciągnęła się zapachem kwiatów.

– Wspaniałe! – powiedziała zachwycona i niemal na paluszkach zbliżyła się do doniczek i grządek, gdzie rosły najróżniejszych kolorów róże. – Dzięki ci Boże! Tak chciałam, żeby to były róże!

Niczym w transie podchodziła do każdej z nich, wąchała i dotykała ich gładkich, kruchych liści oraz aksamitnych różnobarwnych płateczków.

– Dzień dobry Czerwona Pani! Och! jaka jesteś śliczna Biała Królowo! A pani ma takie piękne różowe płateczki… – mówiła do kwiatów. Tracąc poczucie czasu podczas uroczystego przywitania ze swoimi podopiecznymi, nie zwróciła uwagi na upływ godzin.

– Och! jakie jesteście piękne kwiatuszki!

Nagle drzwi szklarni otworzyły się z impetem! Przestraszona dziewczyna odwróciła się i zobaczyła wysoką postać ubraną w eleganckie, brązowe futro i kapelusz, dzierżącą w ręce starczą laskę uniesioną ku górze.

– Co ty tutaj robisz?! – warknęła na nią oburzona pani Genowefa Drozd.

– Ja… ja tutaj przyszłam do pracy p-proszę pani – wyjąkała. – Nazywam się Jadwiga Malinowska.

Dygnęła pospiesznie, po czym wlepiła oczekujący i przerażony wzrok w surową twarz kobiety po sześćdziesiątce. Nadal nie opuszczała laski, którą dzierżyła w ręku. Najwidoczniej przyszykowała ją sobie do obrony swojego kwiatowego dobytku.

– Przyszłam tutaj do pracy, proszę pani.

Na dźwięk słów dziewczyny, która wyglądała jej jeszcze na dziecko, kobieta odetchnęła z ulgą.

– Aleś mnie nastraszyła dziewczyno. – Złożyła broń, zmieniając ją na powrót w swoją osobistą podporę. Odetchnęła kilka razy.

– Proszę pani, bo róże zmarzną! – przestraszyła się na widok drzwi do szklarni, które nadal stały otworem.

– Och! – Pani Drozd aż podskoczyła z obawy o swoje unikatowe gatunki. Prędko zamknęła drzwi.

– Bardzo dobrze, że w końcu znalazłam kogoś, kto pomoże mi właściwie ochronić te cuda natury! – Choć jej słowa były miłe, jej twarz nie drgnęła nawet na ułamek centymetra.

– Bardzo chętnie w tym pomogę! – Jadzia dygnęła usłużnie, zachowując powagę.

– Idealnie! – Wyprostowała się, a w jej oczach zabłysły nibyogniki radości.

– Ta róża potrzebuje częstego podlewania! – przykazywała Pani Drozd. Całkowicie zapomniała o podstawowych potrzebach nowej służącej. Mijała już trzynasta, a Jadzia nie napiła się i nie zjadła ani grama od wczorajszego dnia. Rano, gdy wychodziła z domu, nie miała sumienia, żeby zjadać ostatnie kromki czerstwego chleba. Mama na pewno chciała je zjeść na śniadanie. – Słuchasz mnie?!

– Tak, proszę pani – powiedziała niemrawo. Poczuła, jak żołądek zwija się jej z głodu.

Stuk! Stuk!

– Proszę pani, obiad podano! – powiedziała dziewczyna, którą musiała być Justysia. Drobna blondyneczka o zaróżowionych policzkach ukłoniła z gracją i zaczekała na rozkazy. Miała na sobie fartuszek roboczy i chustę oraz czepeczek z białej bawełny.

– Justyno! Nie wychodź na mróz taka wypierzona! Bo znowu będziesz chora! Zaraz idę! – machnęła ręką na dziewczynę, po czym wróciła do instruowania Jadzi.

Justysia spojrzała na nowoprzybyłą ze współczuciem i opuściła pomieszczenie.

– Ta biała musi dostawać raz na dwa tygodnie nawóz. Muszę później podać ci dokładną recepturę mikstury… Znasz się trochę na ziołach, jak słyszałam?

– Tak, proszę pani.

– Och! Jestem ogromnie głodna! Później dokończymy rozmowę!

Jadzia z ulgą otworzyła swojej pracodawczyni drzwi, a później każda z nich udała się w swoją stronę.

Gdy położyła się z ulgą na twarde łoże, nie myślała już o jedzeniu. Jej myśli zaprzątnęła inna sprawa, która leżała jej bardzo na sercu. Mama. „Czy miała co jeść na obiad? Czy ktoś pomógł jej zapalić w piecu, w chacie?” Pan Hubert obiecał zajrzeć do mamy, gdy jej nie będzie. Pani Florentyna miała dać mamie prace ręczne – odzież do cerowania, aby mogła zarobić parę groszy na życie. Oby dotrzymała obietnicy. Od dziecka były same – ona i mama. Zawsze musiały liczyć tylko na siebie – w chłodzie, upale, głodzie i chorobie.

Stuk! Stuk!

– Proszę! – Usiadła na łóżku.

– Dzień dobry! – Zza drzwi wyjrzała mała główka Justysi. – Czy zje z nami panienka obiad?

– Oj! Zupełnie nie wiem, czy mogę? – odparła zakłopotana.

– Czekamy na panienkę w domu, w jadalni dla służby.

– Och! Nie wiedziałam, że państwo na mnie czekają – westchnęła zawstydzona, po czym rzekła weselej: – Nazywam się Jadwiga, możesz mówić mi Jadzia! – Radośnie uścisnęła kościstą dłoń chudziątka, które było jeszcze bardziej wątłe niż ona sama.

– Justysia! – Delikatny uśmiech zamajaczył na jej usteczkach, choć oczy pozostały smutne.

W jadalni dla służby, mieszczącej się w centrum kuchni, było trochę więcej miejsca niż w jej ciasnym pokoiku. Poznała jeszcze jedną służącą: Karolinę – panią w wieku czterdziestu lat, oraz lokaja Sławka, który miał nie więcej niż pięćdziesiąt wiosen. Wszyscy byli jacyś tacy szarzy, smutni i chudzi… Jak bardzo kontrastowała w jej myślach postura pani Drozd z sylwetkami tych zabiedzonych osób. „Czyż wszyscy tutaj chodzą głodni?!” – przestraszyła się. Ciepły posiłek składał się z kaszy, warzyw i kawałeczka mięsa. Wielkość porcji pozostawiała wiele do życzenia. Może dla niej i dla Justysi ta ilość mogłaby okazać się wystarczająca, ale Karolina i Sławek byli dorosłymi ludźmi – potrzebowali bardziej wartościowego posiłku. Najmniej zjadł Janek, choć pracował najciężej z nich wszystkich. Sprawiał wrażenie umięśnionego, choć twarz miał równie bladą jak reszta służby.

Najbardziej uderzyło ją żałobne milczenie podczas jedzenia, jakby wszyscy bali się cokolwiek powiedzieć. Może obawiali się nowoprzybyłej? Może zwyczajnie nie wiedzieli, co powiedzieć, a może po prostu nie mieli na to siły?

Po skończonym posiłku, bez najmniejszego słowa, wszyscy wrócili do swoich obowiązków.

– Pani Karolino, czy...

– Ciiicho! Sza! – upomniała ją kobiecina, która sprzątała posiłek z największą delikatnością.

– Dlaczego? Dlaczego nikt nic nie mówił podczas posiłku? – wyszeptała Jadzia.

– Bo pan domu wymaga ciszy. Pracuje do późna, a rano długo śpi i znów wraca do pracy. To urzędnik państwowy, pracuje w Ratuszu. Pisze, notuje, układa przemowy dla zacnych osób… Ubiega się o stanowisko radnego w partii rządzącej miastem. Być może kiedyś zostanie nawet prezydentem miasta, tak jak jego świętej pamięci ojciec! Pani na to bardzo liczy – wytłumaczyła jej wyczerpująco, po czym zamilkła.

– To nowy mąż pani?

– Syn. Ma trzydzieści pięć lat i wciąż jest sam. Nie ma żony. Jego matka mu zakazała, żeby mógł się zająć tylko pracą.

– To bardzo duże poświęcenie – szepnęła z uznaniem.

– Tak. Zwłaszcza, że starym kawalerom z wiekiem coraz bardziej się przewraca w głowie – rzekła z tajemniczym uśmieszkiem.

– Och! Naprawdę? – Zaciekawiła ją ta dziwna postać.

– Tak, przekonasz się, jak go kiedyś zobaczysz. O ile uda ci się go kiedykolwiek zobaczyć…

– Ojej! Biedny. Musi być mu ciężko.

– Być może… ale nam jest ciężej. Wszystko zrozumiesz.

To był dziwny dzień – pomyślała Jadwiga, gdy przechadzając się późną porą po zimowym ogrodzie pani Genowefy, przyglądała się gwiazdom migocącym na granatowej chuście nieba. Brakowało jedynie Księżyca. Zaciekawiona kształtem kamiennej fontanny, stojącej centralnie w podkowie willi, podeszła, aby przyjrzeć się jej dokładniej. Jej szczyt przypominał bukiet kwiatów splecionych w jedną kompozycję. „Musi wyglądać bardzo pięknie, gdy letnią porą tryska z niej kaskadami woda, a dźwięk musi wypływać z niej śliczny niczym melodia śpiewana przez dziki strumień. Dołem pewnie rosną wodne kwiaty…”

Dotknęła zimnej, chropowatej powierzchni kamienia, aby sprawdzić, czy jest sucha, po czym przysiadła na skraju pustego zbiorniczka.

W jednym z okien usytuowanych po środku budowli, na parterze zobaczyła postać siedzącą przy biurku, pochyloną nad pisaniem czegoś bardzo absorbującego. Długie, jasne włosy zakrywały połowę jej twarzy, a kilkucentymetrowy, jasny zarost świadczył o tym, że był to mężczyzna. Był drobnej budowy, ale nie była w stanie stwierdzić, czy był stary czy młody, brzydki czy ładny. Odłożył pióro i przyjrzał się temu, co napisał, patrząc przez błyszczące od świateł, okrągłe szkła okularów. Wstał i zaczął przechadzać się po oświetlonym światłem elektrycznym pokoju. „Na wsi nie ma takich cudów… Mama musi szyć przy świeczce.” Westchnęła tęsknie. Przeniknął ją mroźny powiew wiatru. Wstała, po czym pospiesznie poszła do swojej piwniczki.Wpis 1. Pamiętnika Jadwigi Malinowskiej

_Mamusiu, będę tutaj wszystko pisała, żeby Ci później opowiedzieć, albo gdybyśmy się już miały nigdy nie zobaczyć… Tak będę pisała, jakbyś była tutaj obok mnie. I do Ciebie Boże będę mówiła, pisząc, żeby nie zapomnieć, jak jesteś dobry i litościwy dla swoich dzieci. Zapiszę wszystko to, co mnie boli, co cieszy i to co się działo w moim życiu kiedyś i co będzie się działo tutaj._

Jak to wszystko jest mądrze pomyślane. Sławię Twoje dzieła Boże! Słońce i Księżyc! Niebo i kwiaty! Wszystkie pełne są Twojej miłości, dobra i mądrości! Słońce wskazuje nam porę dnia, rozjaśnia ciemności, sprawia, że kwitną kwiaty i dojrzewają owoce! Och! Ojcze! A Księżyc?! Jakże pięknie rozświetla każdą, nawet najciemniejszą noc! Łagodne światło otula do snu wszystkie stworzenia, rośliny i ludzi. Dzień i noc, tak dobrze zaznaczone i tak dobrze wyliczone co do minuty, sekundy. Różne miesiące dają nam rozmaite plony: warzywa, owoce i zboża, które są pokarmem dla ciała oraz kwiaty, które są pokarmem dla duszy i zmysłów.

Jak Ty to robisz Panie, że nawet zimą pozostają na drzewach owoce, które ptaki zbierają, aby w ten sposób przetrwać chłód? A jeśli to im nie starcza, to ludzie wiedzą, aby dać im zboże czy kawałek słoniny.

Nawet zimą ogród jest piękny! Zielone igły sosen i jodeł pachną świeżą wonią lasu, a czerwone owoce ostrokrzewów radośnie migocą pośród zdobnych, ciemnych liści, przypominając o nadchodzących narodzinach Małego Dzieciątka. Gdzieniegdzie zostają czasem złote igiełki modrzewi, wyzierają delikatne główki zasuszonych kwiatów ubranych w pióropusze. Szeleszczące trawy łąk nucą cichą melodię, przypominając o tym, że niebawem obudzą się na wiosnę.

Och! Jak bardzo dziękuję Ci Boże, któryś jest w Niebie! Choć gdy tak patrzę na Twoje dzieła na ziemi, to myślę, że kwiaty i inne rośliny są kawałkami Nieba, kawałkami CIEBIE, które widać i których można dotknąć. Dziękuję Ci, że mogę to widzieć, wąchać kwiaty, dotykać chropowatej kory drzew i czuć, że jestem tak blisko Ciebie poprzez naturę, która śpiewa każdego dnia hymn ku Twojej chwale. Amen.Wpis 2. Pamiętnika Jadwigi Malinowskiej

Mamo, tak bardzo mi Ciebie brakuje! Gdybym tylko mogła wiedzieć, co się z Tobą dzieje? Dziś był taki straszny dzień. Jest mi wstyd i smutno, bo niechcący źle potraktowałam osobę, która była dla mnie bardzo dobra. Nie wiem, czy uda mi się to wszystko jakoś naprawić. Jutro napiszę do Ciebie list i wyślę niezwłocznie, abyś dowiedziała się co u mnie.

Drogi Boże. Róża to najdoskonalszy kwiat jaki stworzyłeś. Z jednej strony delikatna, z drugiej zaś kolczasta. To jakby w jednym kwiecie zawarła się zmienna natura człowieka. Dobro i delikatność płatków kontrastują z ostrością kolców niczym przeciwstawne cechy charakteru istoty ludzkiej. Czasem jesteśmy dobrzy jak te kolorowe płatki, a czasem ranimy innych do głębi, tak jak te ostre wypustki. A jednak róża jest kwiatem miłości! I tak jak miłość ludzka: rani i pociesza, sprawia ból i osładza powietrze słodką wonią płatków, kłuje ostrym słowem i daje rozkosz pocałunków.

Czasem czuję się jak taka róża. Z jednej strony delikatna, z drugiej zaś niepozbawiona wad.

Dla pana Derwana róża jest symbolem śmierci. Nie potrafię już dłużej pisać. Ręka drży mi na samą myśl, że ten człowiek zwolni mnie jutro i wyrzuci na bruk. Boże, pomóż mi proszę. Tak jak to zawsze robiłeś.3. Ogród Wiktora

Justysia stała w pokoju swojego pana i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Na jego biurku, w szklance wypełnionej do połowy wodą, zwyczajnie, bez żadnych protestów i krzyków, stała sobie zwyczajna, biała róża pozbawiona kolców. Zakryła usta dłonią. Nie mogła zrozumieć, skąd wziął się tutaj ten kwiat, który jej ukochanemu kojarzył się ze śmiercią ojca. Musiało stać się coś naprawdę niezwykłego! Dziwnym było także to, iż Derwan zniknął wczesnym rankiem, bez proszenia jej o kawę czy śniadanie! „Coś musiało się stać!” Pozostawiła wszystko na swoim miejscu i poszła do kuchni, aby tam rozpatrywać potencjalne okoliczności zaistnienia tej dziwnej sytuacji.

– Dzień dobry Justysiu! – powiedziała cicho Jadzia, gdy weszła do kuchni.

– Dzień dobry Jadziu – niemal wyszeptała w odpowiedzi i dopiero po chwili zwróciła uwagę na pakunek, który dziewczyna trzymała pod pachą. – Wybierasz się dokądś?

– Idę poszukać pracy.

– Jak to? Wyrzucili cię?!

– Nie, ale pewnie dziś to nastąpi, więc chcę poszukać sobie zawczasu jakiegoś zajęcia.

– Usiądź, porozmawiajmy. – Justyna zajęła miejsce przy stole kuchennym, nie odrywając oczu od twarzy koleżanki.

– Lepiej nie, bo jeszcze mi się za to dostanie!

– Co takiego uczyniłaś?

– Zrobiłam rzecz podwójnie niewybaczalną, Justysiu – westchnęła ciężko.

– To znaczy?

– Podarowałam panu Derwanowi białą różę.

Zdumiona Justysia wstała i otworzyła szeroko usta. To ona była sprawczynią tych dziwnych okoliczności. To od niej Derwan otrzymał różę. To była biała róża – symbol śmierci, a on… jej nie wyrzucił! Zapałała uczuciem, którego wcześniej nie znała. Zazdrość w stosunku do starszej koleżanki przesłoniła jej świat. Musiała być dla niego kimś ważnym, skoro nie wyrzucił jej podarunku! I to po dwóch dniach jej pobytu tutaj! Postanowiła nie mówić jej, że podarunek – który Jadwiga uważała za rzecz niewybaczalną – został przyjęty. „Niech sobie pójdzie i już nie wraca!”

– Derwan kojarzy sobie białe róże ze śmiercią ojca. Wszyscy to wiedzą! – zaczęła z wyrzutem Justyna. – Pan Drozd zmarł trzy lata temu, ale pan do dziś nie może pogodzić się z jego śmiercią. I wiesz co? – Jadwiga pokręciła głową. – Teraz i ty przypominałabyś mu o jego śmierci… Dobrze robisz, odchodząc.

Jadwiga poczuła się winna i niechciana niczym intruz. Krótko pożegnała się z Justysią. Postanowiła nie czekać na resztę służby, krzyki pani Genowefy oraz pojawienie się jej syna, tylko wyszła na ulicę. Czuła się jak bezpański pies, który nie ma się gdzie podziać. „Dokąd mogą udać się porzucone stworzenia? Może w jakimś schronisku znalazłoby się dla mnie miejsce?” Zaczepiła przechodnia i zapytała, czy w mieście jest jakieś schronisko dla bezdomnych osób. Miły staruszek szczegółowo opisał jej drogę do przytułku, więc ruszyła we wskazanym kierunku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: