Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Naucz mnie na nowo kochać - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 czerwca 2023
Ebook
49,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Naucz mnie na nowo kochać - ebook

Radość z życia skończyła się dla Molly bardzo wcześnie, gdy w wypadku samochodowym zginął jej mąż. A stało się to zaledwie dwie godziny po ślubie Od tej pory dziewczyna starała się przetrwać każdy kolejny dzień. Aby móc się utrzymać samodzielnie, podjęła pracę jako kelnerka w nocnym klubie. To właśnie tam wpadła w oko Ethanowi, który przyszedł z kumplami, by odpocząć od obowiązków związanych z pracą i opieką nad śmiertelnie chorą mamą. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia czy zwykłe zauroczenie? A może tylko pogoń za uciekającym "króliczkiem"? Ale żeby się o tym przekonać, Ethan musi najpierw jakoś przekonać Molly, by ta zechciała się z nim spotkać. Tylko jak to zrobić, by straumatyzowana dziewczyna zgodziła się na randkę, skoro poznanie nowej osoby jest ostatnią rzeczą, o jakieś myśli, a wchodzenia w jakikolwiek związek nawet nie bierze pod uwagę. Nigdy nie wiemy, z czym mierzą się osoby, które spotykamy na swojej drodze, dopóki nie wpuszczą nas do swego świata, by uchylić rąbka tajemnicy. Upór może okazać się miłością, nieuprzejmość - strachem, a ucieczka - lękiem przed stratą.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67787-17-8
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

MOLLY

DWA LATA WCZE­ŚNIEJ

To miał być naj­szczę­śliw­szy dzień w moim ży­ciu. Zo­sta­łam żoną cu­dow­nego czło­wieka, któ­rego ko­cha­łam po­nad wszystko. Los dał mi tak wiele tylko po to, by chwilę póź­niej ze mnie za­drwić. Do­kład­nie dwie go­dziny od po­wie­dze­nia sa­kra­men­tal­nego „tak”, moje ży­cie się skoń­czyło.

Po­wie­trze prze­szył huk roz­dzie­ra­nej ka­ro­se­rii. Na­sze auto wy­le­ciało w po­wie­trze, po czym kil­ku­krot­nie prze­ko­zioł­ko­wało po as­fal­cie. Stało się to tak na­gle, że nie wie­dzia­łam na­wet, co spo­wo­do­wało wy­pa­dek. Kiedy po­jazd znów sta­nął na ko­łach, spoj­rza­łam w lewo i zo­ba­czy­łam za­krwa­wioną twarz mo­jego męża. Nie po­ru­szał się i miał za­mknięte oczy. Wów­czas za­uwa­ży­łam, że coś wy­staje z jego szyi. Po­chy­li­łam głowę, by le­piej wi­dzieć, i serce mi za­marło, kiedy zro­zu­mia­łam, że to ka­wa­łek me­talu.

Nie! To się nie dzieje na­prawdę! – krzy­czało moje serce. – Na­sze wspólne ży­cie nie może się skoń­czyć, gdy do­piero co się roz­po­częło.

– Ke­vin! Ko­cha­nie, ode­zwij się! – pro­si­łam de­spe­racko. Mój mąż jed­nak się nie po­ru­szył ani nie wy­po­wie­dział słowa. Zroz­pa­czona ro­zej­rza­łam się do­okoła, na tyle, na ile po­zwa­lała mi obo­lała głowa. Po­kryte siatką pęk­nięć szyby smęt­nie zwi­sały, trzy­ma­jąc się na uszczel­kach. Unio­słam rękę i wy­pchnę­łam na ze­wnątrz tę, która znaj­do­wała się po mo­jej stro­nie. Nie za­uwa­ży­łam dru­giego po­jazdu i z ulgą przy­ję­łam fakt, że nie ucier­piał nikt oprócz nas.

Wzdry­gnę­łam się, kiedy do drzwi po stro­nie Ke­vina pod­szedł męż­czy­zna. Krzyk­nął, że wła­śnie wzywa ka­retkę. Le­d­wie re­je­stro­wa­łam, co mó­wił do te­le­fonu, po­nie­waż za­czę­łam czuć po­tworny ból w ca­łym tu­ło­wiu i no­gach. Reszt­kami sił wy­cią­gnę­łam rękę i zła­pa­łam dłoń męża. Szep­ta­łam, żeby się trzy­mał i za­pew­nia­łam, że za­raz przy­bę­dzie po­moc. Nie mo­głam uwie­rzyć, że naj­szczę­śliw­szy dzień z dwu­dzie­stu czte­rech prze­ży­tych lat, stał się kosz­ma­rem na ja­wie.

Mia­łam wra­że­nie, jakby coś roz­ry­wało moje wnętrz­no­ści. Z bólu za­ci­ska­łam pię­ści i bra­ko­wało mi tchu. Prak­tycz­nie nie mo­głam się po­ru­szyć, bo wszystko wo­kół było zmiaż­dżone. Pod­czas da­cho­wa­nia zsu­nę­łam się na sie­dze­niu i te­raz su­fit na­szego spra­so­wa­nego auta mia­łam tuż nad twa­rzą. Czu­łam, że zbliża się atak klau­stro­fo­bii, więc szybko spoj­rza­łam na Ke­vina, żeby sku­pić uwagę na czymś in­nym.

– Skar­bie, wy­trzy­maj jesz­cze tro­chę, bła­gam cię – szep­nę­łam. Na­dal ści­ska­łam jego bez­władną dłoń i mo­dli­łam się, żeby po­ru­szył cho­ciaż pal­cem, że­bym wie­działa, że żyje.

Prze­su­nę­łam dło­nią po jego nad­garstku, pró­bu­jąc zna­leźć puls. Po­twor­nie się ba­łam, ale w końcu wy­czu­łam bar­dzo słabe tętno. Za­lała mnie tak wielka ulga, że z mo­jego gar­dła wy­rwał się szloch. Żył! Boże, gdzie ta cho­lerna ka­retka?!

Było mi co­raz zim­niej i choć na dwo­rze tem­pe­ra­tura się­gała po­nad dwu­dzie­stu stopni, za­czy­na­łam szczę­kać zę­bami. Spoj­rza­łam w dół na sie­bie i za­sko­czona zo­ba­czy­łam, że moja suk­nia ślubna w wielu miej­scach ma czer­wone plamy. Ale skąd ta krew? I czy jest moja, czy Ke­vina?

W od­dali roz­legł się dźwięk sy­ren, co dało mi na­dzieję, że wszystko do­brze się skoń­czy. Usły­sza­łam trza­śnię­cie drzwi, po­spieszne kroki i po chwili kilka twa­rzy zaj­rzało do na­szego auta.

– Pro­szę pani, za­raz pani po­mo­żemy, pro­szę się nie ru­szać! – po­wie­dział ktoś.

– Zaj­mij­cie się moim mę­żem, mnie nic nie jest – po­pro­si­łam.

Za­uwa­ży­łam, że ktoś spraw­dza Ke­vi­nowi puls, po chwili w jego le­wej ręce ra­tow­nicy umie­ścili we­nflon i pod­łą­czyli kro­plówkę. Pró­bo­wali za­ło­żyć mu koł­nierz, ale unie­moż­li­wiał to ka­wa­łek me­talu wy­sta­jący z jego szyi. Ra­tow­nik krzyk­nął do dru­giego, żeby po­dał mu inne usztyw­nie­nie i po chwili za­bez­pie­czono szyję mo­jego męża.

Roz­legł się gło­śny dźwięk i znów usły­sza­łam trzask roz­dzie­ra­nej stali. Hy­drau­liczne szczęki ży­cia roz­ci­nały ka­ro­se­rię, by wy­do­stać nas z wraku po­jazdu. Bła­ga­łam, by w pierw­szej ko­lej­no­ści wy­do­stali mo­jego męża. Ja mo­głam po­cze­kać.

Gdy już wie­dzia­łam, że mój uko­chany za­raz uzy­ska po­moc, moje ciało za­częło od­ma­wiać po­słu­szeń­stwa. Do tej pory ad­re­na­lina spra­wiała, że się trzy­ma­łam, lecz kiedy jej po­ziom za­czął spa­dać, po­czu­łam, że chyba nie jest ze mną zbyt do­brze. Jed­nak to nie o sie­bie się ba­łam. Po­tra­fi­łam my­śleć wy­łącz­nie o moim do­piero co po­ślu­bio­nym mężu.

– Czy on żyje? – spy­ta­łam, le­dwo mo­gąc wy­po­wie­dzieć słowa z po­wodu na­si­la­ją­cych się dresz­czy.

– Tak, żyje – od­po­wie­dział ra­tow­nik, który za­kła­dał mi koł­nierz.

Z mo­jej strony ko­lejni stra­żacy od­ci­nali dach i drzwi. Ha­łas spra­wiał, że głowa eks­plo­do­wała mi bó­lem. Ję­cza­łam i trzę­słam się co­raz bar­dziej. Klatkę pier­siową i brzuch miaż­dżył mi ból, a płuca stop­niowo za­czy­nały pra­co­wać co­raz go­rzej.

Ktoś wy­su­nął dłoń Ke­vina z mo­jej i wy­do­byto mo­jego męża z wraku. Chwilę póź­niej usły­sza­łam ryk sy­ren, co zna­czyło, że od­je­chali z nim.

Boże, bła­gam, opie­kuj się moim mę­żem, nie za­bie­raj mi go – mo­dli­łam się w my­ślach.

Stra­żacy wresz­cie usu­nęli zmiaż­dżony dach i roz­cięli mój pas bez­pie­czeń­stwa. Kilka sil­nych rąk wy­jęło mnie z wraku auta i po­ło­żyło na no­szach. Eks­plo­zja bólu po­zba­wiła płuca od­de­chu, a ciało trzę­sło się już tak bar­dzo, że przy­po­mi­nało to atak pa­dacz­kowy.

Za­ło­żono mi ma­skę tle­nową i po chwili zna­la­złam się w ka­retce. Znów usły­sza­łam dźwięk sy­reny i mia­łam ochotę wrzesz­czeć, żeby ją wy­łą­czyli, za­nim ból roz­sa­dzi mi głowę.

Le­d­wie by­łam świa­doma tego, co się wo­kół mnie dzieje. Ktoś po­wie­dział, że wpa­dłam we wstrząs. Chwilę póź­niej za­ło­żono mi we­nflon i po­dano za­strzyk, po któ­rym po­czu­łam upra­gnioną bło­gość. Na­stęp­nie je­den z ra­tow­ni­ków pod­piął do ka­niuli do­żyl­nej wę­żyk kro­plówki, któ­rym po­pły­nęła nie­znana mi sub­stan­cja.

– Co z moim mę­żem? – spy­ta­łam.

– Nie wiemy, pro­szę pani. Ka­retka za­brała go do szpi­tala i tam się nim zajmą – wy­ja­śnił ra­tow­nik.

Mu­szą go ura­to­wać, po pro­stu mu­szą! On nie może mnie zo­sta­wić! Mie­li­śmy prze­żyć ra­zem jesz­cze wiele lat! Chcie­li­śmy ku­pić dom na kre­dyt i mieć dwójkę dzieci. Los nie może nam tego za­brać!

Ka­retka się za­trzy­mała. Ra­tow­nicy wy­sko­czyli z niej i wy­su­nęli no­sze, na któ­rych le­ża­łam. Nad głową prze­la­ty­wał mi ob­raz su­fitu i świa­teł lamp ja­rze­nio­wych. Prze­ło­żono mnie na łóżko, ktoś za­świe­cił mi la­tarką w oczy, ktoś inny roz­ciął suk­nię. W pierw­szym od­ru­chu chcia­łam krzyk­nąć, że co oni ro­bią, prze­cież to moja ślubna su­kienka, ale w tej sy­tu­acji taki sprze­ciw wy­dał mi się śmieszny.

Po raz ko­lejny wy­ję­cza­łam py­ta­nie o to, co się dzieje z moim mę­żem, ale nikt mi nie od­po­wie­dział. Krę­ciło się wo­kół mnie pięć osób, a każda z nich miała inne za­da­nie.

Kiedy roz­ło­żyli na boki moją su­kienkę, zo­sta­wia­jąc mnie w sa­mej bie­liź­nie, ktoś krzyk­nął:

– Krwo­tok!

Wrza­snę­łam z bólu, kiedy le­karz na­ci­snął mój brzuch.

– Jak się pani na­zywa? – za­py­tał, pa­trząc na mnie uważ­nie.

– Molly Car­ter – wy­ję­cza­łam, z bólu le­dwo mo­gąc zła­pać od­dech.

– Pani Car­ter, mu­simy pa­nią zo­pe­ro­wać, po­nie­waż do­stała pani krwo­toku we­wnętrz­nego, który za­graża pani ży­ciu – wy­ja­śnił le­karz i spy­tał, czy pod­pi­szę zgodę na ope­ra­cję. Kiedy po­twier­dzi­łam, pie­lę­gniarka już pod­su­wała mi pod nos pod­kładkę z for­mu­la­rzem, na któ­rym zło­ży­łam mało czy­telny pod­pis. Le­karz spoj­rzał na niego i po­le­cił na­tych­miast za­brać mnie na salę ope­ra­cyjną.

Pie­lę­gniarki w biegu pchały łóżko ko­ry­ta­rzem. Ba­łam się tego, co się wy­da­rzy, bo czu­łam, że nie jest ze mną do­brze. Wje­cha­łam na salę, gdzie znów prze­nie­siono mnie na ko­lejne łóżko. Le­ża­łam w sa­mej bie­liź­nie, a nade mną pa­liła się wielka okrą­gła lampa, która przy­jem­nie ogrze­wała moje drżące z zimna i szoku ciało. Ję­cza­łam z bólu, który roz­ry­wał mój brzuch, a pie­lę­gniarka uspo­ka­ja­jąco po­ło­żyła dłoń na moim ra­mie­niu.

– Spo­koj­nie, ko­chana, za­raz za­śniesz i już nie bę­dzie bo­lało.

– Pro­szę, po­wiedz­cie, co z moim mę­żem? – wy­ją­ka­łam.

– W tej chwili jest ope­ro­wany.

– Czy wyj­dzie z tego? – spy­ta­łam, bła­ga­jąc ją wzro­kiem o po­twier­dze­nie.

– Kiedy się pani obu­dzi, bę­dziemy już wie­dzieć coś wię­cej. Pro­szę się nie mar­twić.

Ła­two jej mó­wić, bo to nie jej mąż kwa­drans temu wy­glą­dał jak nie­żywy – po­my­śla­łam ze zło­ścią i bez­silną roz­pa­czą.

Przy mo­jej gło­wie sta­nął męż­czy­zna w zie­lo­nym far­tu­chu ochron­nym i na­ło­żył mi ma­skę na twarz.

Po chwili po­czu­łam tak nie­przy­jemne pie­cze­nie pod czaszką i w klatce pier­sio­wej, że aż jęk­nę­łam. Wy­stra­szy­łam się, że dzieje się coś złego, na szczę­ście jed­nak nie mia­łam czasu pod­dać się lę­kowi, bo nar­koza spra­wiła, że po­chło­nęła mnie błoga ni­cość.ROZ­DZIAŁ 2

MOLLY

TE­RAZ

Ja­sna cho­lera, znów za­spa­łam! W biegu się ubie­ra­łam i cze­sa­łam. Nie star­czyło mi czasu na umy­cie zę­bów, więc tylko prze­płu­ka­łam je pły­nem. Wy­pa­dłam z domu, cią­gnąc ze sobą ro­wer, i po­pe­da­ło­wa­łam do noc­nego klubu, w któ­rym pra­co­wa­łam.

Z wy­siłku było mi nie­do­brze, ale wie­dzia­łam, że nie mogę znów się spóź­nić. Ta praca była je­dy­nym, co trzy­mało mnie na po­wierzchni. Gdyby nie ona, nie mia­ła­bym z czego opła­cić czyn­szu za ka­wa­lerkę, którą wy­naj­mo­wa­łam, od kiedy rok temu wy­pro­wa­dzi­łam się z domu ro­dzi­ców. Nie byli za­chwy­ceni, mar­twili się, jak so­bie po­ra­dzę, i tłu­ma­czyli, że po­win­nam po­cze­kać, aż cał­kiem od­zy­skam spraw­ność. Ale czu­łam, że mu­szę się usa­mo­dziel­nić; nie mo­głam dłu­żej znieść za­leż­no­ści od nich. Du­si­łam się od nad­mier­nej tro­ski mamy, która po­świę­ciła pra­wie rok ży­cia, żeby po­sta­wić mnie z po­wro­tem na nogi. Ni­gdy nie zdo­łam wy­ra­zić wdzięcz­no­ści za to, ile dla mnie zro­biła, ale nie mo­głam dłu­żej tkwić w zło­tej klatce.

Gdy tylko dwa lata temu opu­ści­łam szpi­tal, w któ­rym spę­dzi­łam dwa mie­siące, za­miesz­ka­łam w swoim daw­nym po­koju w domu ro­dzin­nym. Mama wo­ziła mnie na re­ha­bi­li­ta­cję, na wi­zyty do le­ka­rzy i ska­kała nade mną ni­czym kwoka nad kur­czę­ciem. Bez niej nie prze­trwa­ła­bym tego okresu, mu­sia­łam szcze­rze to przy­znać. Tak na­prawdę tylko ze strony ro­dzi­ców i młod­szego brata mia­łam wspar­cie. Kie­dyś ota­czali mnie przy­ja­ciele i zna­jomi, lecz po wy­padku wszy­scy się wy­kru­szyli. Nie wiem, czy to dla­tego, że nie wie­dzieli, jak się za­cho­wać i co po­wie­dzieć mło­dej wdo­wie, która do­piero co stra­ciła męża, a sama jeź­dzi na wózku? A może bali się, że moja tra­ge­dia okaże się za­raź­liwa?

Kiedy od­zy­ska­łam spraw­ność, nie za­bie­ga­łam o nowe zna­jo­mo­ści, a wręcz stro­ni­łam od lu­dzi. Po pracy wra­ca­łam do domu, z któ­rego wy­cho­dzi­łam do­piero na ko­lejną zmianę w klu­bie. Kiedy lo­dówka świe­ciła pust­kami, je­cha­łam po za­kupy, a gdy czu­łam, że za­czy­nam się du­sić w czte­rech ścia­nach, wy­bie­ra­łam się do parku albo do ro­dzi­ców. I to by było na tyle, je­śli cho­dzi o roz­rywki w moim ży­ciu.

Je­dyną osobą, która była mi bli­ska spoza ro­dziny, był mój re­ha­bi­li­tant Mark. Dwa lata ode mnie młod­szy, z ogrom­nymi po­kła­dami cier­pli­wo­ści do opor­nych pa­cjen­tów i po­czu­ciem hu­moru, przy po­mocy któ­rego nie­raz wy­do­był mnie z naj­więk­szego dołka. Po­zna­li­śmy się w naj­gor­szym mo­men­cie mo­jego ży­cia, ale na­sze kon­takty nie zo­stały ze­rwane wraz z koń­cem re­ha­bi­li­ta­cji. Mark stał się moim przy­ja­cie­lem i był je­dyną osobą, przy któ­rej mo­głam zdjąć ma­skę.

Wi­dy­wa­li­śmy się zwy­kle dwa razy w mie­siącu, szli­śmy na spa­cer albo u mnie ro­bi­li­śmy so­bie se­ans fil­mowy, za­py­cha­jąc się śmie­cio­wym je­dze­niem. Nie mia­łam po­ję­cia, ja­kim cu­dem jego na­rze­czona ak­cep­tuje na­sze spo­tka­nia, ale gdy go o to py­ta­łam, mó­wił, że wszystko gra, więc po­zo­sta­wało mi wie­rzyć, że fak­tycz­nie tak jest.

Wpa­dłam do klubu, le­dwo mo­gąc zła­pać od­dech, ski­nę­łam na przy­wi­ta­nie bar­mance i bram­ka­rzowi i po­bie­głam na za­ple­cze, żeby prze­brać się w kusą su­kienkę oraz szpilki. Nie­na­wi­dzi­łam tych bu­tów, bo po każ­dej zmia­nie stopy bo­lały mnie nie­mi­ło­sier­nie. By­łam pewna, że to ja­kiś fa­cet był wy­na­lazcą tego na­rzę­dzia tor­tur.

Przy szaf­kach prze­bie­rała się moja ró­wie­śniczka Sara i mło­dziutka Me­gan. Sara sa­mot­nie wy­cho­wy­wała au­ty­stycz­nego synka i po­trze­bo­wała pie­nię­dzy na jego liczne te­ra­pie. Tylko z tego po­wodu pra­co­wała tu jako tan­cerka. Praca ta uwła­czała jej god­no­ści, ale bez niej nie po­ra­dzi­łaby so­bie z pię­trzą­cymi się ra­chun­kami za nie­zli­czone te­ra­pie synka.

Me­gan na­to­miast stu­dio­wała i do­ra­biała do cze­snego. Obie by­ły­śmy kel­ner­kami i roz­no­si­ły­śmy drinki klien­tom. Na szczę­ście nie wy­ma­gano od nas ob­na­ża­nia się, a je­dy­nie no­sze­nia ku­sych, czar­nych lub czer­wo­nych su­kie­nek, które przy­le­gały do ciała ni­czym druga skóra. Taki wy­móg by­łam w sta­nie za­ak­cep­to­wać, bio­rąc pod uwagę spore za­robki, ja­kie nam ofe­ro­wano, plus po­kaźne na­piwki.

– Hej, Molly, czyż­byś znów za­spała? – za­śmiała się Me­gan, wi­dząc, jak wbie­gam do szatni.

– Nic mi nie mów, źle usta­wi­łam bu­dzik w te­le­fo­nie – wy­sa­pa­łam zdy­szana.

– Wiesz, to za­bawne, żeby za­spać do pracy na go­dzinę ósmą wie­czo­rem – za­chi­cho­tała.

– No wi­dzisz, ty byś tak nie po­tra­fiła – od­cię­łam się. – Ma się ten ta­lent. – Mru­gnę­łam do niej i prze­cze­sa­łam szczotką swoje się­ga­jące ra­mion blond włosy.

Wszyst­kie trzy wy­szły­śmy z za­ple­cza, by roz­po­cząć ko­lejną noc w pracy. Na myśl o pod­sta­rza­łych, na­pa­lo­nych, ob­le­śnych fa­ce­tach zro­biło mi się nie­do­brze. No cóż, po­win­nam się już przy­zwy­czaić do ich wi­doku. By­wali też mło­dzi, rów­nie na­pa­leni przy­stoj­niacy, ale ja zda­wa­łam się ni­kogo nie do­strze­gać. Pra­co­wa­łam jak ro­bot, z przy­kle­jo­nym do twa­rzy uśmie­chem.

Cztery noce w ty­go­dniu, po osiem go­dzin, spę­dza­łam w klu­bie. W dzień spa­łam i czy­ta­łam książki, oglą­da­łam se­riale, cza­sem je­cha­łam od­wie­dzić ro­dzi­ców. Naj­czę­ściej to jed­nak mama wpa­dała do mnie z pro­wian­tem albo przy­sy­łała mo­jego brata Dy­lana, kiedy aku­rat był w domu. Miał dwa­dzie­ścia trzy lata i stu­dio­wał lo­gi­stykę woj­skową. Chciał zo­stać za­wo­do­wym żoł­nie­rzem i by­łam pewna, że osią­gnie swój cel. Był bar­dzo wy­trwały i su­mienny jak na tak mło­dego chło­paka i po­dzi­wia­łam go za te ce­chy. Od czasu mo­jego wy­padku, bar­dzo się z Dy­la­nem zży­li­śmy. Wcze­śniej na­sze sto­sunki były dość luźne, ale brat mnie za­sko­czył, ofe­ru­jąc swoje wspar­cie, ra­mię do wy­pła­ka­nia się czy cho­ciażby spę­dza­jąc ze mną wie­czory przy dur­nych fil­mach, że­bym tylko nie sie­działa sama. Po­dob­nie jak ro­dzice, nie po­chwa­lał mo­jej pracy w klu­bie, ale w prze­ci­wień­stwie do niego nie stu­dio­wa­łam, więc nie mia­łam per­spek­tyw na inną, do­brze płatną pracę.

Wie­czór roz­po­czął się spo­koj­nie, do­piero po dzie­sią­tej klienci za­częli scho­dzić się licz­niej. O pół­nocy klub był pełny, jako że był pią­tek, a pracy mia­ły­śmy tyle, że nie było mowy o żad­nym od­po­czynku.

Po­da­wa­łam drinki trzem mło­dym męż­czy­znom, kiedy czy­jaś ręka klep­nęła mnie w pupę. Od­wró­ci­łam się zbul­wer­so­wana i na­po­tka­łam wy­raź­nie pod­chmie­loną twarz jed­nego z pod­sta­rza­łych ob­le­chów.

– Pro­szę mnie nie do­ty­kać! – roz­ka­za­łam i od­wró­ci­łam się do dru­giego sto­lika, żeby zdjąć z tacy resztę drin­ków. Wtedy po­czu­łam, jak czy­jaś ręka wsuwa się pod moją su­kienkę i do­tyka uda. Pi­snę­łam i aż pod­sko­czy­łam ze stra­chu i szoku, że ktoś się od­wa­żył mnie ob­ma­cy­wać. Od sto­lika, który ob­słu­gi­wa­łam, pod­niósł się je­den z męż­czyzn i zła­pał ob­le­cha za klapy ma­ry­narki.

– Nie ro­zu­miesz, pa­lan­cie, co pani mówi?! Nie... Wolno... Jej... Do­ty­kać! – wy­ce­dził.

– Spoko, ko­leś, nie de­ner­wuj się tak – beł­ko­tał pi­jany na­pa­le­niec. – Prze­cież nie zro­bi­łem jej nic złego.

– Moim zda­niem jed­nak zro­bi­łeś, bo ta pani nie ży­czy so­bie, by kto­kol­wiek ją ob­ma­cy­wał.

Sta­łam jak wro­śnięta w zie­mię i pa­trzy­łam na wy­so­kiego, przy­stoj­nego fa­ceta, który gó­ro­wał nad ob­le­chem. Tam­ten aż się spo­cił ze stra­chu, ale jesz­cze pró­bo­wał nad­ra­biać miną.

– Pro­szę go pu­ścić – po­pro­si­łam mo­jego obrońcę, kiedy od­zy­ska­łam zdol­ność mó­wie­nia i mach­nę­łam ręką na ochro­nia­rza.

Po chwili kło­po­tliwy klient zo­stał wy­pro­wa­dzony z klubu, ale mnie po raz ko­lejny ode­chciało się tu pra­co­wać.

– Bar­dzo panu dzię­kuję – po­wie­dzia­łam do mło­dego męż­czy­zny, który mnie obro­nił.

– Przy­kro mi, że pa­nią za­cze­piał – usły­sza­łam jego głos.

– Nie­stety, ta­kie uroki tej pracy – wes­tchnę­łam.

– Czę­sto zda­rzają się ta­kie sy­tu­acje? – za­py­tał z mar­sową miną.

– Nie­stety tak i chyba ni­gdy się do tego nie przy­zwy­czaję.

– O rany... – Po­tarł brodę w za­kło­po­ta­niu, nie wie­dząc, co na to od­po­wie­dzieć. Wy­glą­dał, jakby było mu wstyd za wszyst­kich przed­sta­wi­cieli swo­jej płci.

– Klienci niby wie­dzą, że nie mogą nas do­ty­kać, ale al­ko­hol czę­sto spra­wia, że o tym za­po­mi­nają. Na szczę­ście ochrona roz­pra­wia się z ta­kimi ty­pami, więc je­ste­śmy względ­nie bez­pieczne. – Uśmiech­nę­łam się nie­śmiało, raz jesz­cze mu po­dzię­ko­wa­łam i po­szłam w kie­runku in­nego sto­lika.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: