- W empik go
Nauczycielka - ebook
Nauczycielka - ebook
Tadeusz Miciński to autor mistycznych powieści, poematów prozą i wierszy kontemplacyjnych. Jeden z czołowych pisarzy polskiego ekspresjonizmu, prekursor surrealizmu. Hermetyczna, trudna w odbiorze twórczość prozatorska Micińskiego oparta była na prawdzie objawionej. Autor wyrażał w niej gnozę, fatalizm oraz pogląd, iż tylko wybranym jednostkom (nadczłowiekowi) dane jest posiadanie duszy i życie wieczne. Miciński był również przeciwnikiem teorii przypadkowości; świat i wszystkie jego elementy istnieją z konieczności, choć są do końca niepoznawalne. Jednocześnie głosił prymat rozumowego, naukowego studiowania wiedzy tajemnej (magów Indii, gwiaździarzy Chaldei) nad wiarą. Za życia otaczała Micińskiego legenda „poety maga”, „czciciela tajemnic” (http://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Miciński). Opowiadanie „Nauczycielka” jest pozwoli nam posmakować prozy Micińskiego.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-380-3 |
Rozmiar pliku: | 938 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
Otóż jestem na pensyi.
Zaczynam od zapisania swych wrażeń, aby siłę ich rozproszyć przez refleksyę... Uczuciom swoim chcę dać reprezentacyę, aby nagłym wybuchem rewolucyi nie zaskoczyły mnie znienacka.
Chodźcie, chodźcie moje smutki, tęsknoty, nieokreślone marzenia — do tego niewodu, w którym pośniecie. Taki los ryb i wszystkiego, co żyje. Więc i ta śmieszna potrzeba, która wychodzi z serca blada, tęskna, jak Goplana i chwyta się pierwszego sznura żurawi — zginąć musi...
Nie mogę uwierzyć, żeby na dworze panował jasny dzień wrześniowy! Zegar mojej duszy pospieszył się i wydzwania wichrem listopadowym żałobne pieśni, targa gałęźmi obnażonych drzew, szumi liśćmi — to moje zwiędłe pragnienia.
Ha, ha! nastrój cmentarnej ballady! Gotowa bym się śmiać do rozpuku, gdybym miała przed sobą widzów i gdyby ci widze mnie obchodzili... Kurtyna zapadła, aktorka została sama i może cierpieć swobodnie. Chciałabym głowę położyć na kolanach twych, zmarła matko, wypłakać się i zasnąć snem nieprzebudzonym. Bo, widzisz, jestem chora i żyć nie chcę!
Trochę w tem wina jest mojej młodości,
Trochę tych grobów, co się w kraju mnożą,
Trochę tej wiecznej w życiu samotności...
Samotność... niegdyś mi z nią było dobrze. Prawda, że wtedy cały świat mieściłam w sobie, a dziś świat cały za mną pozostał. Ztąd mi jest źle, smutno, tęskno.
Widać, że człowiek nie może bezkarnie z jednej atmosfery duchowej przenosić się do drugiej, musi przebyć chorobę gorączki, majaczenia, bezsenności, utratę sił, apatyę.
Zdaje się, że ktoś już to powiedział, zatem, że ktoś tak czuł... Mniejsza o to. Obojętną jest mi świadomość, że na tym świecie, gdzie niema już nic nowego, nawet cierpiąc, musimy kogoś naśladować.
5 września.
Odebrałam list od Halszki.
Pisze mi, że nad Rivierą spędzają czas wśród zieleni eukalyptusów i pomarańczy, a w noce księżycowe kołyszą się łódką na miękkich, granatowych falach śródmorza. Dlaczego tak szczegółowo opisuje mi swą miłość? Konrad wydaje się jej utajonem, w powłokę ludzką przybranem bóstwem. Śmieszne są te młode żony: przed ślubem jeszcze zachowają pewną zdolność krytyki i myślenia, ale potem — na długie kilka tygodni rozlewają się w jedno jezioro upojenia i dźwięczą monotonną kaskadą miłosnej egzaltacyi.
Podobno miłość jest zręcznym fortelem natury, dążacej do zachowania gatunku. Leon twierdzi, że w stanie zdrowym jest to rost-beaf en garni, zwykłe, czerwone mięso pod przykryciem zielonych sałat i złotych rydzyków.
Nie chcę pisać dłużej — jestem zdenerwowana: zacznę się przytłumiać poprawianiem kajetów.
_______
Głowa mnie znów bolała silniej jeszcze, niż zwykle. Zobaczyła to nasza przełożona i powiada: „Niech pani położy się lub wyjdzie na spacer, my tu panią zastąpimy. Do życia pensyjnego trzeba się dopiero przyzwyczaić.. troszkę u nas jest hałasu i gwaru.”
Troszkę gwaru! O szóstej rano budzi przeraźliwy dzwonek, zaczyna się powtarzanie lekcyj z pensyonarkami, wszystkie siedem fortepianów i cztery pianina zaczynają bębnić... O ósmej względna cisza — panny wychodzą na spacer. Potem lekcye do trzeciej — godzina spaceru, obiad — i znów korepetycye, brzęczenie wszystkich fortepianów do dziewiątej. Ot i teraz — w sąsiednim pokoju uczy się ktoś mazurków Szopena, trochę dalej wygrywają etiudy Lütschga, a z daleka dochodzą mnie zbite dźwięki kilku utworów, granych jednocześnie.. Prawdziwe piekło.
Gdy wieczorem kładę się do łóżka, doznaję wrażenia, jakby cały pokój ze mną się kołysał, a potem wszystko zaczyna zapadać w jakąś miękką, wełnistą głębinę, w jakąś bezmyślność i bezczuciowość.
Zapewne sen jest przedsionkiem do czegoś lepszego.
„Lepiej siedzieć, niż stać; lepiej spać, niż czuwać, a najlepszą jest śmierć.”
_______
Odebrałam list od Stefka... Mój drogi bracie — nie zapomnę ci nigdy tego szczęścia, jakieś mi wyrządził swoim dobrym listem! Donosi mi o swych zajęciach uniwersyteckich, przygotowuje się do colloquiów i w ciągu dalszym pisze rozprawę. Ma nadzieję zdobyć stypendyum, „a wtedy, moja droga, lata uniwersyteckie przeminą szybko i zostawią głęboką, dobrze zaoraną bruzdę w umyśle moim... Życie na niej sadzić będzie różne trawy i zboża, a jeśli się uda plon dobry — do ciebie, najdroższa, będzie on należał”. Wybacz mi, braciszku, ten mój egoizm bezgraniczny i słabość — nie duszy, ale nerwów! Skarżyłam się na samotność, gdy mam ciebie... o gdybyś wiedział, jaka jestem już spokojna i odważna.
Do pracy!
_______
(w nocy).
Pensya pogrążona we śnie. W tym samym pokoju, oddzielone parawanami, stoją łóżka czterech małych pensyonarek. Lubię dzieci... Stefek utrzymuje, że według Galla, mam silnie rozwinięty gruczoł instynktu macierzyńskiego. Poco szukać gruczołów, gdy każda kobieta ma ogólną potrzebę kochania — ale niekoniecznie własnych dzieci, własnej rodziny.
D. 22 września (w nocy).
Godzina druga. Zaczytałam się, nie spostrzegając, że tak późno.