- promocja
Nazistowska eugenika. Prekursorzy, zastosowanie, następstwa - ebook
Nazistowska eugenika. Prekursorzy, zastosowanie, następstwa - ebook
Pseudonauka zwana eugeniką – zaistniała w wielu krajach w ostatnich latach XIX i na początku XX wieku. Najbardziej entuzjastycznie doktryna ta została przyjęta w Niemczech, gdzie stosowanie teorii eugenicznej spotkało się z wyjątkową przychylnością władz. Była postrzegana jako odpowiedź na wszystkie pozornie nierozwiązywalne problemy zdrowotne i społeczne ludzkości i promowana jako substytut ortodoksyjnych przekonań religijnych. Program zrodzony z często sprzecznych opinii rozpoczął się, pod rządami nazistów, od przymusowej sterylizacji tysięcy obywateli Niemiec, następnie przekształcił się w masowe mordowanie najbardziej bezbronnej ludności, by ostatecznie ewoluować w obejmującą cały kontynent politykę eksterminacji tych, którzy nie pasowali do nazistowskiego wyobrażenia świata.
Postęp tej barbarzyńskiej polityki przeszedł kolejne etapy rozwoju. Od praktycznego zastosowania eutanazji przez organizację zwaną akcją T4 – i ośrodki zagłady, które ta instytucja zrodziła – po akcję „Reinhardt” i Holokaust.
Jak to się stało? Jaki to miało wpływ na współczesne społeczeństwo? Jakie cechy i losy jednostek przyczyniły się do wprowadzenia tej morderczo nieludzkiej quasi-religii? Melvyn Conroy udziela wyczerpujących i złożonych odpowiedzi.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-093-2 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– John Sabini¹
Jeden sąd jest nad katem – kat swojej ofiary nie uważa za człowieka i sam przestaje być człowiekiem, zabija w sobie człowieka. Sam sobie jest katem, a ofiara jego pozostaje na wieki człowiekiem, żeby nie wiem jak ją mordował.
– Wasilij Grossman²Podziękowania
Praca nad tą książką okazała się przede wszystkim bardzo potrzebną odskocznią w niezwykle stresującym okresie mojego życia. Lektura tekstów źródłowych, poszukiwanie informacji i pisanie na poruszane w niej tematy większości osób może się wydać dość niezwykłą reakcją na traumatyczne przeżycie. A jednak mnie to pomogło, zapewniając bodziec do działania, którego tak potrzebowałem w wielu trudnych dniach.
Zdaję sobie teraz sprawę, że w gruncie rzeczy był to rodzaj terapii, za sprawą której mogłem się skupić na czymś innym niż bieżące problemy. Gdy zaczynałem tę pracę, z pewnością nie spodziewałem się, że ostatecznie jej owoc zostanie wydany drukiem. To, że się tak stało, zawdzięczam radom, namowom i wsparciu wielu osób, wśród nich zaś niemałą grupę stanowili autorzy publikacji, na których w znacznej mierze się opierałem. Ponieważ nie sposób zmieścić tu słowa wdzięczności dla każdego z nich z osobna, korzystając z okazji, pragnę podziękować wszystkim za ich wiedzę i fachowość. Dostarczyli mi inspiracji, lecz jeśli nie zaznaczono inaczej, autorem wszystkich opinii wyrażonych w niniejszej książce jest piszący te słowa.
Chociaż podziękowania należą się wszystkim, to chciałbym w szczególny sposób wspomnieć o kilku koleżankach i kolegach, bez których wkładu ta książka w żadnym razie by się nie ukazała.
Valerie Lange i Florian Bölter z wydawnictwa ibidem okazali się niezwykle pomocnymi i uważnymi redaktorami. Poprowadzili mnie przez zawiłości przemiany mojego maszynopisu w gotową publikację, wykazując się przy tym ogromną uprzejmością i życzliwością, a także nieograniczoną cierpliwością niezbędną podczas zmagań z tak długim i złożonym tekstem.
Joyce Field i Lance Ackerfeld z organizacji JewishGen od lat pozostają moimi przyjaciółmi i przez cały ten czas mogłem liczyć na ich bezcenne rady i wsparcie, jednak nigdy nie były mi one tak potrzebne jak podczas pisania tej książki. Do JewishGen wprowadził mnie doktor Robin O’Neil i to właśnie prowadzone przez niego bez wytchnienia bezcenne badania nad dojrzewaniem pomysłu Aktion Reinhardt i tragicznym losem galicyjskich Żydów skłoniły mnie do bardziej wnikliwego przyjrzenia się historycznemu tłu problemu, który przez większość życia budził moje głębokie zainteresowanie.
Zawsze mogłem też liczyć na życzliwość i uczynność doktora Dicka de Mildta, którego publikacje stanowią niezastąpione źródło wiedzy dla każdego zainteresowanego tematem i który pomógł mi przebrnąć przez zawiłości systemów prawnych Niemiec i Austrii. Doktor Tudor Georgescu uprzejmie zgodził się przeczytać pierwszą wersję mojego maszynopisu i udzielił mi cennych wskazówek. Mogę się uważać za szczęściarza, że tak wybitny naukowiec wziął na siebie tak odpowiedzialne zadanie. Natasha Neary podjęła się sporządzenia indeksu, uwalniając mnie od powinności, która spędzała mi sen z powiek.
Profesora Matthew Feldmana od lat cenię jako przyjaciela i wielce utalentowanego naukowca, z którym dane mi było współpracować przy wielu okazjach. Jego wiara w ten projekt często przewyższała moją, a determinacja i pokładane we mnie niezachwiane zaufanie sprawiły, że ta książka ostatecznie ukazała się drukiem. Mam nadzieję, że poprzez to podziękowanie za jego ogromny wkład pracy choć w części zdołam wyrazić swoją głęboką wdzięczność.
Na koniec chciałbym wspomnieć o Bernice i Doreen, do których dziś i zawsze wędrują moje myśli i bez których miłości i poświęcenia nic nie było i nie jest możliwe.
Melvyn Conroy
marzec 2017Wprowadzenie
Eugenika to religia przyszłości, która czeka na swoich proroków.
– Nikołaj Konstantinowicz Kolcow³
Chyba żadna inna doktryna nie zdobyła tak szybko zwolenników i tak szybko ich nie straciła jak pseudonauka, która zyskała nazwę „eugeniki”, szeroko dyskutowana w Europie i w Stanach Zjednoczonych przez 100 lat, od połowy XIX do połowy XX wieku. Jednoznaczne zdefiniowanie nowej teorii okazało się niełatwe, podobnie jak niełatwe było wprowadzenie jej w życie, przynajmniej do czasu, gdy do władzy doszedł Adolf Hitler, polityczny eugenik tak radykalny i ekstremalny w swych poglądach, że nawet najbardziej zapalony pionier inżynierii społecznej nie byłby w stanie sobie tego wyobrazić.
Przez wieki społeczeństwa postrzegały osoby z niepełnosprawnościami jako istoty ułomne. Zamiast spotykać się z życzliwością i współczuciem, które dziś uważamy za im należne, były traktowane jak obywatele drugiej kategorii. W Stanach Zjednoczonych na przykład do połowy XX wieku ludzi z niepełnosprawnościami wbrew ich woli internowano, sterylizowano i pozbawiano dostępu do edukacji, transportu publicznego, zatrudnienia – odmawiano im nawet prawa głosu w wyborach⁴. Zrodzony z przekonań religijnych antysemityzm miał jeszcze dłuższą i znacznie bardziej brutalną historię, ale choć stanowiący jego istotę zlepek obojętności i okrucieństwa był czymś przerażającym, to i tak wydaje się niczym w zestawieniu z postawą nazistów i tym, jak traktowali ludzi, których ich reżim uznał za „bezwartościowych” lub „rasowo niższych”.
Rzekomo naukowy rasizm, z którego po czasie wyrosła względnie czytelna teoria eugeniczna, występował w życiu społecznym od dawna. W epoce oświecenia zaczęto wprawdzie doceniać rozum oraz wierzyć w wolność i równość dla wszystkich, jednak znaleźli się i tacy, którzy głosząc podstawowe prawa człowieka, chętnie by je doprecyzowali. Sądzili bowiem, że jeśli wszyscy ludzie są równi, to z pewnością niektórzy są równiejsi od innych. Część pionierów kierunku, który z czasem stał się znany jako darwinizm społeczny i z którego później zrodziła się eugenika, broniła niewolnictwa; inni jego wyznawcy wierzyli, że kobiety są intelektualnie gorsze od mężczyzn i dlatego nie zasługują na takie same przywileje jak mężczyźni; jeszcze inni głosili poglądy, które dziś zostałyby uznane za jawnie rasistowskie, przy czym padały nawet sugestie, że inteligencja Murzyna równa jest tej, którą można zaobserwować u papugi⁵. Te opinie wydają się jednak najmniej szokujące na tle rozmaitości innych teorii głoszonych przez część dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych „naukowców”, o czym w dalszej części książki.
Błędem byłoby więc zakładać jednorodność wśród wyznawców tej świeckiej religii. Podobnie jak w przypadku jej tradycyjnego odpowiednika, religii ortodoksyjnej, istniało wiele odłamów, takich jak lamarkizm (organizm może przekazać cechy nabyte w trakcie życia osobniczego swojemu potomstwu), darwinizm (organizmy wszystkich gatunków powstają i rozwijają się za sprawą doboru naturalnego polegającego na dziedziczeniu drobnych zmian, które zwiększają zdolność osobnika do konkurowania, przetrwania i reprodukcji), weismanizm (wszystkie cechy dziedziczne są przekazywane przez komórki rozrodcze, a cechy nabyte nie mogą być dziedziczone) czy mendelizm (zbiór zasad dotyczących przekazywania potomstwu cech dziedzicznych przez organizmy rodzicielskie). Wszystkie te odłamy jednak coś łączyło – wszystkie zakładały bezsporność dziedziczenia. Wiara we wpływ – bądź brak wpływu – środowiska na przekazywanie cech organizmom potomnym zależna była od przekonań danego wyznawcy, jednak ten podstawowy dogmat nie budził najmniejszych wątpliwości⁶.
Eugenikę postrzegano jako „naukową” debatę, nowy rodzaj wiary, w ramach której można było zaproponować każdą teorię, każdej teorii się sprzeciwić, każdą przedyskutować albo poprzeć. Wierni mogli w niej znaleźć wszystko, czego szukali, bo niewiele prawd absolutnych towarzyszyło temu nowemu kultowi. Jej głosicielom nie sposób było zarzucić kłamstwo, tak samo zresztą jak głosicielom każdej innej religii, którzy obiecywali piekło bądź niebo czekające na gorliwego wyznawcę w przyszłości, bo on sam mógł się naocznie przekonać o ich istnieniu dopiero po śmierci – wtedy miało się bowiem okazać, czy ofiarne i pobożne życie mu się opłaciło, czy też było zupełnie bezcelowe. Podobnie eugenicy mogli jedynie ofiarować wizję przyszłości bez biedy, chorób i ciemnoty. Eugenika nie proponowała – bo nie mogła – rozwiązania dla problemów dnia dzisiejszego, a jedynie dla tych, które miały się pojawić. Korzyści z wprowadzenia jej w życie mogły docenić dopiero kolejne pokolenia. Ale jakiż świat te pokolenia odziedziczyłyby po żyjących przed nimi prorokach (gdyż eugenika miała się ostatecznie stać świecką religią obiecującą spełnienie utopijnej mrzonki o „naukowo” stworzonym idealnym społeczeństwie): świat, w którym choroby, zbrodnie i aspołeczne zachowania zostałyby wyplenione na zawsze! Taka wizja była bardzo kusząca, choć zupełnie nierealna.
Niewielu orędowników nowo zrodzonej idei higieny społecznej było humanitarystami, zwłaszcza tam, gdzie humanitaryzm stał – ich zdaniem – w sprzeczności z podstawą nowej wiary – doborem naturalnym. W 1910 roku węgierski lekarz József Madzsar stwierdził: „Pomoc społeczna w takiej formie, w jakiej ją dzisiaj widzimy, stanowi tym większe zagrożenie, iż zazwyczaj staje na przeszkodzie wyginięciu osobników, którzy są dla społeczeństwa najbardziej uciążliwi i niebezpieczni, i przyczynia się do ich rozmnażania”⁷. Używając słów, w których pobrzmiewały echa wcześniejszych o 15 lat wypowiedzi Adolfa Josta, pisał: „Jeśli państwo ma prawo pozbawić swych obywateli wolności, a nawet życia, to niewątpliwie ma też prawo ich ubezpładniać, zwłaszcza gdy można tego dokonać bez jakichkolwiek nieprzyjemnych skutków dla zainteresowanego”⁸. Jak wielu innych, Madzsar posunął się jeszcze dalej. Jego zdaniem należało dążyć nie tylko do ograniczenia liczby ludzi uznanych za niedoskonałych, lecz także do zwiększenia populacji tych, których uważano za najlepszych. Ilość miała być równie ważna jak jakość. Dlatego też w eugenice, jak twierdził, nie chodziło jedynie o higienę społeczną i dziedziczenie, ale, co ważniejsze, o politykę. „Religia eugeniki ukształtuje się w sferze ideologii – skonstatował. – Zakaże ona wszelkich form sentymentalnej dobroczynności, które mają szkodliwy wpływ na gatunki; wzmocni więzi pomiędzy najbliższymi, a także miłość wobec rodziny i wobec własnej rasy. Krótko mówiąc, eugenika to mężna, dająca wielką nadzieję religia odwołująca się do najszlachetniejszych uczuć leżących w naszej naturze”⁹.
Ta nowoczesna religia pozyskiwała zwolenników wśród przedstawicieli każdej dziedziny nauki – wśród lekarzy, biologów, genetyków, socjologów, antropologów, psychologów, ekonomistów. Lista była długa, imponująca i nie ograniczała się do członków społeczności naukowej czy akademickiej. Znajdowali się na niej także dziennikarze i politycy, którzy jednym głosem z naukowcami, podobnie jak Pangloss z Wolterowskiego Kandyda, twierdzili, że wszystko będzie najlepsze na tym najlepszym ze światów. Trudno im było oprzeć się tak idyllicznej wizji. A jednak przekazywanie najwartościowszych według eugeników genów z jednego cyklu życiowego na następny w niekończącym się procesie ulepszania rasy nie stanowiło jeszcze kompletnego rozwiązania problemu. Jak zauważył Madzsar, aby osiągnąć eugeniczną nirwanę, należało też zapobiegać przenoszeniu wadliwego materiału genetycznego przez element uznany za społecznie i rasowo gorszy. I to właśnie przeszczepienie tych poglądów w ich pozytywnej i negatywnej formie na grunt nazistowskich Niemiec stanowi przedmiot niniejszego opracowania.
Alfred Ploetz, lekarz, biolog, eugenik, założyciel powołanego w 1905 roku Niemieckiego Towarzystwa Higieny Rasowej (Deutsche Gesellschaft für Rassenhygiene, pierwszej eugenicznej organizacji na świecie)¹⁰, człowiek, który wywarł decydujący wpływ na nazistowską doktrynę, nie miał wątpliwości, że przyszłość rasy jest ważniejsza niż zdrowie jednostki¹¹. Ta myśl stała się jednym z głównych założeń narodowego socjalizmu. Jak zauważył Telford Taylor w mowie wstępnej przed norymberskim procesem lekarzy, reprezentowała ona „ten złowieszczy nurt niemieckiej filozofii, który propagował nadrzędną rolę państwa i całkowite podporządkowanie jednostki”¹². Także dziś część zapalonych entuzjastów eugeniki, i to niekoniecznie popierających nazizm, daje się uwieść podobnej ideologii, choć dla większości racjonalnie myślących ludzi takie fundamentalistyczne teorie zostały raz na zawsze pogrzebane wraz z narodowym socjalizmem. Nazizm skierował je na drogę dyskryminacyjnej i rasistowskiej biopolityki, gdzie prędzej czy później by trafiły, bo takie było ich przeznaczenie, jeszcze zanim sir Francis Galton po raz pierwszy użył określenia „eugenika”¹³. W swojej pracy Inquiries into Human Faculty and its Development (O ludzkich zdolnościach i ich rozwoju) z 1883 roku Galton napisał, że poszukiwał
krótkiego słowa na określenie dziedziny nauki zajmującej się ulepszaniem gatunku, która w żadnym razie nie ogranicza się do kwestii świadomego łączenia w pary, lecz – zwłaszcza w przypadku człowieka – bierze też pod rozwagę wpływy, choćby i najbardziej odległe, wszelkich czynników mogących zapewnić najbardziej pożądanym rasom bądź odmianom krwi szansę na to, by szybciej wzięły górę nad tymi mniej pożądanymi, jakiej w innym przypadku by nie miały¹⁴.
Pomimo tego dość alarmującego wprowadzenia, niniejsza książka nie jest wystąpieniem przeciwko eugenice, higienie społecznej, bioetyce czy jakiejkolwiek dziedzinie biomedycyny w takim kształcie, jaki przyjęły one w postnazistowskim świecie, gdzie pewne ich aspekty stały się częścią codziennego życia. Odkładając na bok teologiczną dyskusję, wiele osób zgodziłoby się, że pewne dzisiejsze zastosowania eugeniki – spośród których najlepszym przykładem jest chyba projekt poznania genomu ludzkiego – stanowią cenne źródło wiedzy naukowej. Także badania nad komórkami macierzystymi, nad przyczynami i ewentualnymi sposobami leczenia pewnych chorób genetycznych mogą się okazać zbawienne i przynieść ulgę w cierpieniu wielu ludziom. Niektóre obecne zastosowania eugeniki, jak na przykład doustna antykoncepcja, zrewolucjonizowały współczesny styl życia. Z drugiej strony część działań z zakresu inżynierii genetycznej, jak na przykład klonowanie, wciąż jest trudna do zaakceptowania. Różnica między przytoczonymi zastosowaniami a eugeniką w jej pierwotnym kształcie polega, rzecz jasna, na tym, że te pierwsze to owoc realnych dociekań naukowych, nie zaś tylko zbiór abstrakcyjnych, często szkodliwych teorii. A jednak, jak dobitnie przekonuje Michael Burleigh: „Zasadniczo niemożliwe jest prowadzenie dyskusji na temat aborcji, inżynierii genetycznej, zapłodnienia in vitro, negatywnej czy pozytywnej eugeniki, na temat eutanazji, przeszczepu organów, psychiatrii, sterylizacji osób z niepełnosprawnością umysłową czy też leczenia aspołecznych bądź skłonnych do przemocy jednostek tak, żeby ktoś z dyskutantów nie odniósł się do historii nazistowskich Niemiec, zazwyczaj traktując to odniesienie jako argument przeciwko wymienionym zjawiskom”¹⁵. Podobne obawy wyrażają też inni komentatorzy:
Rozwój nowych technologii genetycznych skutkuje tworzeniem licznych porównań między niewyobrażalnymi potwornościami popełnionymi niegdyś w imię eugeniki do tego, co się może wydarzyć w przyszłości. Większość ludzi kojarzy eugenikę z przymusową sterylizacją, rasizmem, restrykcyjną polityką imigracyjną i nazistowskimi obozami koncentracyjnymi. Istnieje niebezpieczeństwo, że opinia publiczna , przyglądając się nowej genetyce, uzna ją po prostu za rzecz nie do przyjęcia właśnie z powodu przeszłości. Historia eugeniki w XX wieku każe wierzyć, że taka obawa jest uzasadniona, i należy mieć ją na uwadze¹⁶.
A jednak czy można odmówić racji matce trójki dzieci cierpiących na niedokrwistość sierpowatokrwinkową, która w 1983 roku podczas konferencji na temat terapii genowej zaprotestowała: „Jestem zła, że ktoś ośmiela się odmawiać moim dzieciom prawa do podstawowego leczenia genetycznego choroby genetycznej. Uważam takie osoby za prymitywnych moralizatorów”¹⁷. Przeszłość nie zawsze może służyć za wzór dla przyszłości.
Podstawowy problem towarzyszący postępowi nauki daje się też wyrazić inaczej. Historia ruchu eugenicznego wskazuje, że nie można z góry zakładać, iż ulepszenia w sferze opieki zdrowotnej czy podniesienie standardu życia zawsze będą służyć ogółowi. Utopijny ideał społeczeństwa wolnego od chorób, biedy czy przestępczości dla eugeników od zawsze pozostaje ten sam. Jednak eugenika z natury jest elitarna i ma na celu wyhodowanie genetycznie nieskazitelnej populacji. Nie każdy może i – zgodnie z często wygłaszanym przez eugeników poglądem – nie każdy powinien być beneficjentem tego postępu. Co zaś począć z tymi, którzy prześlizgną się przez sito, co ze wszystkimi nieuchronnymi, nieuniknionymi genetycznymi wpadkami? Jeśli ideałem, do którego należy dążyć, jest perfekcja, to co zrobić z tymi, którzy nie z własnej winy zupełnie doskonali nie są? Miarą prawdziwej siły społeczeństwa jest to, w jakim stopniu chroni swoich najsłabszych członków. A co w historii miała im do zaoferowania eugenika? I co zaoferuje im w przyszłości? To właśnie te pytania i odpowiedzi na nie mogą wywoływać niepokój.
Obszerna część niniejszej pracy jest poświęcona znaczeniu, jakiego pod rządami narodowego socjalizmu, po niemal 100 latach filozoficznej debaty, w trakcie której eugenika nierozerwalnie splotła się z rasizmem, nabrało słowo „eutanazja”. Przedmiotem rozważań nie będzie tocząca się dyskusja o eutanazji jako takiej, gdyż na jej temat każdy zapewne ma własne zdanie; zamysłem autora było raczej ukazanie, co pojęcie to oznaczało w praktyce w czasach Trzeciej Rzeszy. Użycie cudzysłowu jest tutaj konieczne, by uzmysłowić czytelnikowi, że mowa jest nie o „łaskawej śmierci” zadawanej ze współczucia czy empatii wywołanej ludzkim cierpieniem, które to znaczenie zazwyczaj przypisujemy eutanazji, ale o zabijaniu słabych i bezbronnych w ramach realizacji założeń napędzanej rasizmem ideologii w połączeniu z pragmatyzmem i ekonomiczną potrzebą, bo do tego właśnie rzecz się sprowadziła w ujęciu nazistów. Tak naprawdę nie byłoby nadużyciem podstawienie w całym tekście zamiast wyrazu „eutanazja” określenia „morderstwo”.
Książka ta nie jest także rozprawą na temat historii ruchu eugenicznego – należy ją raczej traktować jako próbę zaprezentowania tła dla nazistowskiej ideologii i ukazania, w jaki sposób ta ideologia wchłonęła koncepcje eugeniki i higieny rasowej, do czego to doprowadziło i jak wpłynęło na sposób myślenia oraz losy niektórych jej orędowników i propagatorów. Zagadnienie to przez minionych 30 lat było dogłębnie, niczym pod mikroskopem, badane przez niemieckich naukowców. Grupa znamienitych autorów wzbogaca też literaturę w innych językach i w dalszej części książki można znaleźć liczne odwołania do owoców ich trudu. Ponieważ jednak niemożliwe jest, aby dwie osoby podeszły do danego problemu w identyczny sposób, autor żywi nadzieję, że dzięki zaproponowanemu układowi treści czytelnik będzie mógł spojrzeć na proponowany temat z nieco innej perspektywy. Na początku została pokrótce przedstawiona historia dojrzewania nazistowskiej ideologii eugenicznej, co ma umożliwić lepsze zrozumienie skutków jej wprowadzenia w życie. Pierwsze trzy rozdziały próbują pokazać sposób myślenia o problemach będących przedmiotem zainteresowania eugeniki i higieny rasowej pod koniec XIX i w pierwszym czterdziestoleciu XX wieku, głównie w Niemczech, gdyż narodowi socjaliści wcielili w życie – niestety w ekstremalnej postaci – to, o czym wielu przed nimi od dawna tylko nauczało.
Rozdział czwarty dotyczy funkcjonowania tego sposobu myślenia w Niemczech od 1933 roku, gdy nastąpiło Machtergreifung (przejęcie władzy przez nazistów), do 1939 roku (początek programu „eutanazji” i wybuch drugiej wojny światowej), ze szczególnym uwzględnieniem kwestii sterylizacji. W rozdziale piątym opisane jest stosowanie „eutanazji” przez powołaną do tego organizację – T4, a w kolejnym zaprezentowano niektóre z ośrodków, gdzie dokonywano uśmiercania. Rozdział siódmy pokazuje działania podejmowane po oficjalnym zakończeniu programu, w okresie tak zwanej dzikiej eutanazji, znanej także pod bardziej właściwą nazwą „eutanazji zdecentralizowanej”. W rozdziale ósmym omówiono akcję „eutanazji” więźniów obozów koncentracyjnych, znaną pod kryptonimem „14f13”, w dziewiątym zaś rolę, jaką zdobyte na tym polu doświadczenie odegrało w planowanej eksterminacji Żydów w ramach Aktion Reinhardt. Rozdział dziesiąty pokazuje zaangażowanie Heinricha Himmlera w wiele eugenicznych przedsięwzięć, jedenasty to próba analizy powojennych procesów sądowych i różnych sposobów postrzegania opisanych zjawisk i wydarzeń, a w dwunastym przedstawione zostały wnioski.
Wreszcie zamieszczony na końcu obszerny dodatek prezentuje krótkie noty biograficzne niektórych osób zaangażowanych od strony teoretycznej bądź praktycznej w program eugeniczny. Ponieważ przedstawienie opisywanych wydarzeń w ścisłym porządku chronologicznym nie jest ani możliwe, ani konieczne, niektóre treści będą się w sposób nieunikniony zazębiały. Choć powinno z nich jasno wynikać, że biorąc pod uwagę ówczesny Zeitgeist, Szoa było koniec końców logiczną konsekwencją nazistowskich poglądów na eugenikę i ich zastosowania w praktyce (mimo iż w żadnym razie nie była to jedyna przyczyna ludobójstwa), to pamiętać należy, że tekst ten nie koncentruje się na Zagładzie. Niemniej motyw ogromnej roli, jaką odegrała eugenika w doprowadzeniu do tamtej tragedii, będzie często powracał, nawet jeśli wyczerpujące omówienie planu eksterminacji Żydów z Europy i nie tylko – nazwanego Aktion Reinhardt dla upamiętnienia zlikwidowanego niedługo przed jego wprowadzeniem w życie szefa Reichssicherheitshauptamt (RSHA)¹⁸ – wykracza poza zakres niniejszej pracy.
Od wielu lat historycy toczą burzliwą dyskusję na temat z jednej strony zasadności dokonywania moralnej oceny wydarzeń historycznych, a z drugiej – czyhających przy tym pułapek. W 1895 roku lord Acton pouczał swoich słuchaczy: „nie pozwólcie żadnej osobie ani rzeczy uniknąć osądu historii”¹⁹. Jednak słychać też głosy, że obowiązkiem historyka jest jedynie epistemologiczne prezentowanie suchych faktów, tak by czytelnik sam mógł ocenić je pod względem moralnym. Jak to ujął Richard Evans: „Osąd moralny, jeśli nawet został dokonany, stanowi raczej uboczny skutek badań, nie jest zaś integralnym elementem związanej z nimi teorii czy metodologii”²⁰. W niniejszej książce jednak, choć dołożono starań, by uniknąć uproszczeń polegających na ujmowaniu treści w kategorie dobra i zła, to ze względu na poruszany w niej temat wyrażenie osądów moralnych było nie tylko nieuniknione, lecz także niezbędne. Przede wszystkim zastosowanie nazistowskiej eugeniki w praktyce stanowiło bowiem odwrócenie się od powszechnie przyjętego zbioru zasad moralnych, które zwyczajnie nie mogą być ignorowane. I to dlatego w tym opracowaniu górę bierze opinia lorda Actona.
Na koniec jeszcze kilka uwag. Jak zauważył Henry Friedlander, taki termin jak „niepełnosprawność”, czy to intelektualna, czy fizyczna, nie był znany ani przed rządami nazistów, ani w ich trakcie. Zamiast niego w odniesieniu do osób niepełnosprawnych powszechnie posługiwano się brzmiącymi dziś odrażająco i niewłaściwie określeniami, takimi jak „idiota”, „matołek”, „kaleka” czy „ograniczony umysłowo”²¹. Podobnie Romów i Sinti określano wspólnym mianem „Cyganów”, które nie dość, że mylne, to z czasem zyskało negatywne zabarwienie. W trosce o spójność tekstu tam, gdzie było to uzasadnione, ówczesna terminologia została zachowana, przy czym nie miało to na celu obrażenia niczyich uczuć.
Doświadczenie pokazuje, że w tego rodzaju pracy źródłem problemu często bywają daty i liczby. Dane w materiałach źródłowych nierzadko różnią się między sobą, i to znacząco. Tam, gdzie precyzyjne informacje okazały się niedostępne, oraz w przypadkach, gdy konkretne liczby nie znajdowały potwierdzenia w innych źródłach (a czasem nawet wówczas, gdy potwierdzenie udało się znaleźć), czytelnik spotka się z użyciem takich słów jak „około”, „w przybliżeniu”, „na początku” czy „pod koniec”. Problematyczne bywają również imiona i nazwiska – Artur/Arthur, Walter/Walther itp. W takich sytuacjach zastosowana została najczęściej spotykana pisownia.
Książka ta nie powstałaby, gdyby nie możliwość korzystania z nadzwyczajnego dobrodziejstwa, jakim dla każdego studenta czy badacza jest obecnie internet, dzięki któremu od przytłaczającej ilości szczegółowych informacji na dany temat dzieli nas jedno kliknięcie myszki. Narzędzie to niewiarygodnie wprost zwiększyło dostępność wiedzy, choć cynicy mogą twierdzić, że przysłużyło się również szerzeniu ignorancji, gdyż w cyberprzestrzeni znajduje się ogrom treści, które należałoby uznać za kontrowersyjne, mylące czy też zwyczajnie niezgodne z prawdą albo celowo wprowadzające w błąd. Dlatego też podczas korzystania z internetu należy stosować takie same kryteria jak podczas szukania danych w jakichkolwiek innych źródłach. Wydaje się jednak oczywistością, że nie jest możliwe, aby każdy odbiorca z osobna sprawdzał ich wiarygodność z oryginalnymi dokumentami dotyczącymi interesującej go sprawy. Pod tym względem internet nie różni się od innych materiałów źródłowych. Szukając informacji na dany temat, większość z nas w mniejszym lub większym stopniu polega na tłumaczeniu i interpretacji – czy to w sensie dosłownym, czy przenośnym – utalentowanych jednostek, w których uczoności pokładamy nasze zaufanie. Z tego powodu przeprosiny za korzystanie z materiałów dostępnych w internecie byłyby tu nie na miejscu, zwłaszcza że zdobycie ich w inny sposób byłoby niezmiernie trudne albo wręcz niemożliwe. Dane z nich pochodzące zostały sprawdzone tak samo pieczołowicie, jak by to miało miejsce w przypadku korzystania z bardziej tradycyjnych źródeł.
Na koniec wypada wspomnieć, że w niektórych przypadkach dokonano drobnej redakcji dosłownych cytatów, co zwykle miało na celu korektę interpunkcji lub gramatyki, zadbano jednak przy tym, by cytowane fragmenty nie straciły pierwotnego sensu. Jeśli tak się stało, to wina za to – podobnie jak za wszelkie inne ewentualne błędy – leży po stronie autora.