Naznaczeni na zawsze - ebook
Naznaczeni na zawsze - ebook
Jak sprawy zatajone w dzieciństwie mogą rzutować na dorosłe życie? Jakie konsekwencje niosą za sobą decyzje podjęte przez rodziców przed narodzeniem dziecka?
Pewnego letniego dnia roku 1991, dziewięcioletnia Jana Berzelius budzi się w szpitalu. Nie jest w stanie przypomnieć sobie kim jest, ani skąd pochodzi.
Kilkanaście lat później, jako ceniona i rozpoznawalna prokuratorka, podejmuje się prowadzenia śledztwa dotyczącego morderstwa szefa imigracyjnego Hansa Juhlena. Sprawa nabiera tempa, kiedy odnalezione zostaje kolejne ciało, tym razem małego chłopca, którego odciski palców pasują do tych znalezionych na pierwszym ciele. Uwagę młodej prokurator przykuwa jednak znamię na szyi chłopca. Jest niemal pewna, że widziała je już wcześniej...
Przewrotna i trzymająca w napięciu intryga, której złożoności nie powstydziłby się Nesbø ani Kepler.
„DAST Magazine”
Pisarka uwodzi nas, czytelników, aż do ostatniej strony snując swoją historię z językową finezją. Taka właśnie powinna być powieść kryminalna. „Sundsvalls Tidning”
Bezgranicznie porywająca aż do ostatniej strony. Anna Jansson, bestsellerowa szwedzka pisarka
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-215-8 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Numer alarmowy sto dwanaście, co się stało?
– Mój mąż nie żyje…
Operatorka Anna Bergström usłyszała drżący głos kobiety i szybko spojrzała w dolny róg ekranu komputera. Zegar wskazywał dziewiętnastą czterdzieści dwa.
– Poproszę pani nazwisko.
– Kerstin Juhlén. Mój mąż nazywa się Hans. Hans Juhlén.
– Skąd pani wie, że nie żyje?
– Nie oddycha. Po prostu leży. Już tak leżał, kiedy przyszłam do domu. I krew. Na dywanie jest krew. – Kobieta szlochała.
– Czy pani też jest ranna?
– Nie.
– Czy ktoś inny jest ranny?
– Nie, mój mąż nie żyje!
– Rozumiem. Gdzie pani się teraz znajduje?
– W domu.
Kobieta w słuchawce wzięła głęboki wdech.
– Czy może pani podać mi adres?
– Ulica Östanvägen dwieście cztery, w Lindö. To taki żółty dom. Z dużymi donicami na zewnątrz.
Anna szybko wstukała adres i wyszukała go w systemie.
– Wysyłam pomoc – powiedziała spokojnym głosem. – Prosiłabym też, żeby do czasu jej przybycia pozostała pani ze mną na linii.
Nie było odpowiedzi. Przycisnęła słuchawki do ucha.
– Halo? Jest tam pani?
– On naprawdę nie żyje.
Kobieta szlochała. Po chwili szloch przeszedł w histeryczny płacz, a potem Anna słyszała jedynie przepełniony strachem krzyk.
***
Komisarz Henrik Levin i aspirantka Maria Bolander wysiedli z volva w Lindö. Zimne morskie powietrze znad Bałtyku owiało Henrika ubranego tylko w cienką wiosenną kurtkę. Zapiął ją pod szyją i ukrył dłonie w kieszeniach.
Na kamiennym podjeździe stał czarny mercedes, dwa policyjne radiowozy i karetka. Kawałek dalej, za taśmą odgradzającą, przystanęły jeszcze dwa pojazdy, które, sądząc po naklejonej na nich reklamie, należały do konkurujących ze sobą lokalnych gazet.
Dwaj niecierpliwi dziennikarze napierali na policyjną taśmę tak, że aż się odciskała na ich puchowych kurtkach.
– To będzie, kurwa, super.
Aspirantka Maria Bolander, czy też Mia, jak wszyscy ją nazywali, pokręciła z irytacją głową.
– Mają nawet rzeźby ogrodowe.
Wbiła wzrok w granitowego lwa. A potem w metrowe donice stojące obok.
Henrik Levin bez słowa ruszył oświetloną ścieżką w stronę domu przy Östanvägen 204. Na kostce widniały gdzieniegdzie niewielkie kupki śniegu, świadczące o tym, że zima jeszcze się nie poddała. Henrik skinął głową posterunkowemu Gabrielowi Mellqvistowi, stojącemu przed wejściem.
Komisarz otrzepał śnieg z butów, otworzył przed Mią ciężkie drzwi i oboje weszli do środka.
Wewnątrz okazałej willi panowała gorączkowa aktywność. Technicy systematycznie przeczesywali dom w poszukiwaniu ewentualnych odcisków palców oraz innych śladów. Zdążyli już sprawdzić drzwi i klamki. Teraz zajęli się ścianami. Od czasu do czasu błyskały flesze aparatów. Ciało mężczyzny leżało na pasiastym dywanie w salonie.
– Ożeż kurwa – powiedziała Mia.
– Wyjęłaś mi to z ust – stwierdził Henrik.
– Kto go znalazł?
– Żona, Kerstin Juhlén. Znalazła go tutaj po powrocie do domu – odpowiedział Henrik.
– Gdzie jest teraz?
– Na piętrze. Z Hanną Hultman.
Henrik Levin przyglądał się leżącemu przed nim ciału. Zmarłym był Hans Juhlén, dyrektor operacyjny Działu Postępowań Uchodźczych w Urzędzie Imigracyjnym.
Henrik obszedł martwego człowieka i pochylił się nad jego twarzą. Studiował masywną szczękę, ponurą twarz z siwiejącą brodą i skroniami. Hans Juhlén często się pojawiał w mediach. Ale wykorzystywane przy takich okazjach archiwalne zdjęcia nijak się miały do podstarzałego mężczyzny leżącego na dywanie. Ubrany był w odprasowane spodnie i koszulę w paski w bladoniebieskim odcieniu, który coraz bardziej nikł pod powiększającą się plamą krwi na klatce piersiowej.
– Patrz, ale nie dotykaj.
Anneli Lindgren, technik kryminalistyczny, rzuciła Henrikowi wymowne spojrzenie spod ogromnego okna, przy którym właśnie stała.
– Zastrzelony?
– Na to wygląda, dwie rany wlotowe.
Henrik podniósł się i rozejrzał po pokoju zdominowanym przez kanapę i dwa skórzane fotele. Pośrodku stał stół ze szklanym blatem. Na ścianach wisiały obrazy Ulfa Lundella.
Przejechał dłonią po policzku i poczuł pod palcami twardy zarost. Umeblowanie sprawiało wrażenie nienaruszonego. Nic nie zostało przewrócone.
– Żadnych śladów walki – powiedział, odwracając się do stojącej za nim Mii.
– Zgadza się – odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z owalnej konsoli.
Leżał na niej brązowy skórzany portfel, z którego wystawały trzy pięćsetkoronówki. Mia poczuła chęć, by ich dotknąć, poczuć pod palcami. Najchętniej wyciągnęłaby je wszystkie. Albo chociaż jedną. Tak po prostu, po cichu. Powstrzymała się jednak i pomyślała, że to już za wiele. Że musi się opanować.
Wzrok Henrika powędrował w stronę ogromnego wykuszu wychodzącego na ogród i zatrzymał się na Anneli Lindgren, nanoszącej właśnie proszek daktyloskopijny w poszukiwaniu odcisków palców.
– Masz coś?
Anneli spojrzała na niego znad okularów.
– Jeszcze nie, ale według żony to okno było otwarte, gdy przyszła do domu. Mam więc nadzieję, że znajdę tu coś więcej niż tylko jej odciski palców.
Anneli wróciła do swojej pracy. Posuwała się powoli i systematycznie.
Henrik przeczesał dłonią włosy i zwrócił się do Mii.
– Pogadamy z żoną?
– Idź pierwszy, ja się tu jeszcze chwilę porozglądam – odpowiedziała Mia, zataczając palcem dwa okręgi w powietrzu.
***
Kerstin Juhlén, okryta kocem, siedziała na podwójnym łóżku w sypialni, tępo wpatrując się w nocny stolik.
Starsza posterunkowa Hanna Hultman z szacunkiem się odsunęła, po czym zamknęła drzwi za Henrikiem.
Idąc na górę, komisarz wyobrażał sobie drobną, delikatną postać w eleganckim stroju. Stała przed nim jednak znacznie odbiegająca od jego wizji przysadzista kobieta, dość szeroka w talii, ubrana w sprany podkoszulek, cienki sweter i ciemne streczowe dżinsy. Jej twarz była opuchnięta i czerwona od płaczu. Miała zbyt mocno rozjaśnione włosy obcięte na boba, a ciemne odrosty świadczyły o tym, że dawno nie była u fryzjera.
Henrik rozglądał się z zaciekawieniem po pokoju. Jego wzrok padł najpierw na komodę, a potem na ścianę pełną fotografii. Pośrodku, najwyraźniej od wielu lat, wisiało nieco wyblakłe zdjęcie szczęśliwej młodej pary.
Nagle zdał sobie sprawę, że wdowa się mu przygląda.
– Nazywam się Henrik Levin, jestem komisarzem policji – powiedział, łapiąc się na tym, że mówi szeptem. – Moje kondolencje. Przepraszam najmocniej, ale niestety muszę pani zadać kilka pytań.
Kerstin otarła rękawem swetra spływającą po policzku łzę.
– Rozumiem.
– Czy mogłaby pani opowiedzieć, co się wydarzyło po pani powrocie do domu?
– Wróciłam i… On… On tam po prostu leżał.
– Wie pani, która była godzina?
– Około wpół do ósmej.
– Jest pani pewna?
– Tak.
– Czy w domu był wtedy ktoś jeszcze?
– Nie. Tylko mój mąż…
Głos jej zadrżał. Ukryła twarz w dłoniach.
Henrik zdawał sobie sprawę, że nie jest to najlepszy moment na bardziej szczegółowe przesłuchanie, postanowił więc się streszczać.
– No więc tak, zaraz otrzyma pani pomoc, ale zanim dam pani spokój, muszę jeszcze potwierdzić parę szczegółów.
Kerstin położyła ręce na kolana.
– Tak?
– Wspomniała pani, że gdy przyszła do domu, okno w salonie było otwarte i że je pani zamknęła.
– Tak.
– Nie zauważyła pani wtedy na zewnątrz nic szczególnego?
– Nie… Nie.
Kerstin wyjrzała przez okno sypialni. Henrik wsadził ręce do kieszeni i przez chwilę się zastanawiał.
– Zanim wyjdę, czy chciałaby pani, żebyśmy po kogoś zadzwonili? Po przyjaciół albo rodzinę? Albo do dzieci?
Kobieta spojrzała na swoje trzęsące się dłonie. Z jej ust wydobył się ledwie słyszalny szept.
– Przepraszam, czy mogłaby pani powtórzyć?
Kerstin zamknęła na chwilkę oczy, po czym powoli odwróciła umęczoną twarz w stronę komisarza. Wzięła głęboki wdech i otworzyła usta, by odpowiedzieć.
***
Na dole w salonie Anneli Lindgren poprawiła okulary.
– Chyba coś znalazłam – powiedziała, przyglądając się oprószonemu parapetowi.
Mia podeszła do niej i zauważyła wyraźny odcisk dłoni.
– A tutaj jeszcze jeden. – Anneli wskazała palcem. – Należy do dziecka.
Była tego pewna. Sięgnęła po aparat, by udokumentować znalezisko.
Podczas gdy Mia z trudem usiłowała ukryć ziewanie, Anneli stanęła przy oknie i ustawiła odpowiednią ostrość na swoim EOS-ie 1D. Henrik właśnie schodził. Rękę trzymał pięć centymetrów nad poręczą i ostrożne stawiał nogi na olejowanych dębowych stopniach.
Anneli przewiesiła aparat przez szyję i kiwnęła w stronę komisarza.
– Chodź coś zobaczyć. Znaleźliśmy odciski.
– Interesujące – odparł Henrik, stając obok Mii.
– Niewielkie – dodała Anneli, podniosła aparat, ustawiła ostrość i zrobiła jeszcze jedno zdjęcie.
– Znaczy się dziecięce – doprecyzowała Mia, ziewając.
Henrik zrobił zdziwioną minę. Zmarszczył czoło tak mocno, że jego brwi prawie złączyły się w jedną kreskę. Pochylił się w stronę okna, by się dokładnie przyjrzeć. Stał tak przez chwilę, obserwując linie tworzące uporządkowany wzór. Wyjątkowy. Odcisk niewielkiej dłoni.
– Dziwne – wymamrotał, prostując się.
Chwilę się zastanawiał, ale doszedł do takich samych wniosków.
– To bardzo, bardzo dziwne – powtórzył. Tym razem głośniej.
– Dlaczego? – zapytała Mia.
Henrik spojrzał na nią.
– Oni nie mają dzieci.PONIEDZIAŁEK, 16 KWIETNIA
Proces właśnie się skończył, a wyrok zadowolił prokuratorkę Janę Berzelius. Była pewna, że oskarżony jest winny pobicia ze szczególnym okrucieństwem. Skopał do nieprzytomności siostrę na oczach jej czteroletniego dziecka, po czym zostawił ją umierającą w mieszkaniu. Nie było wątpliwości, że to przemoc na tle honorowym. Mimo to adwokat Peter Ramstedt wiercił się zakłopotany, gdy ogłaszano wyrok.
Jana skinęła mu głową, zanim opuściła salę sądową. Nie chciała z nikim dyskutować na temat wyroku, a w szczególności nie z czekającymi na zewnątrz uzbrojonymi w kamery i mikrofony reporterami. Udała się więc w stronę wyjścia ewakuacyjnego i pchnęła białe przeciwpożarowe drzwi. Szybkim krokiem zbiegła ze schodów, spoglądając jednocześnie na zegarek. Była jedenasta trzydzieści pięć.
Unikanie dziennikarzy stało się dla niej rutyną. Zupełnie inaczej wyglądało to przed trzema laty, gdy Jana rozpoczęła pracę w prokuraturze w Norrköpingu. Doceniała wtedy zainteresowanie, którym darzyły ją media. Gazeta „Norrköpings Tidningar” opublikowała między innymi artykuł opatrzony tytułem: Wzorowa studentka na właściwym miejscu, w którym można było znaleźć sformułowania typu „błyskawiczna kariera” i „następczyni prokuratora generalnego”. Ale zbiegając teraz po schodach, wcale już o tym nie myślała.
Telefon zawibrował w kieszeni jej marynarki i Jana przystanęła przed wejściem do garażu, by go wyłowić. Szybko spojrzała na ekran, zanim odebrała. Otworzyła drzwi prowadzące do ogrzewanego garażu.
– Cześć, ojcze – przywitała się.
– No i jak poszło?
– Dwa lata więzienia i dziewięćdziesiąt tysięcy odszkodowania.
– Jesteś zadowolona?
Karlowi Berzeliusowi nigdy nie przyszłoby na myśl gratulować córce wygranej sprawy, a Jana już się przyzwyczaiła do powściągliwości ojca. Kiedy była dzieckiem, nawet jej matka, Margaretha, wolała sprzątać niż się z nią bawić. Wieszać pranie niż czytać bajki. Wolałaby też umyć okna niż kłaść córkę wieczorem do łóżka.
Trzydziestoletnia Jana traktowała teraz swoich rodziców z takim samym beznamiętnym szacunkiem, w jakim została wychowana.
– Jestem zadowolona – odparła dobitnie.
– Matka się zastanawia, czy odwiedzisz nas pierwszego maja. Najwyraźniej zaplanowała rodzinny obiad.
– O której?
– Punkt dziewiętnasta.
– Będę.
Jana się rozłączyła, otworzyła drzwi do czarnego bmw X6 i usiadła za kierownicą. Rzuciła aktówkę na skórzany fotel pasażera i położyła telefon na kolanach.
Jej matka również miała w zwyczaju dzwonić po zakończonym procesie. Ale nigdy przed ojcem. Taką mieli zasadę. Tak więc gdy Jana znów usłyszała dzwonek telefonu, natychmiast podniosła aparat i przyłożyła go do ucha, jednocześnie z precyzją wyjeżdżając z wąskiego garażu.
– Cześć, matko – przywitała się.
– Cześć, Jana – odpowiedział jej męski głos.
Jana nacisnęła hamulec i samochód natychmiast się zatrzymał. Głos należał do prokuratora rejonowego Torstena Granatha, jej przełożonego. Był podekscytowany.
– No i?
Janę zdziwiła nieco jego ciekawość, ale krótko zrelacjonowała wyrok sądu.
– Dobrze. Dobrze, ale w sumie dzwonię w zupełnie innej sprawie. Chciałbym, żebyś mi pomogła w jednym śledztwie. Zatrzymano kobietę, która wezwała policję do swojego zabitego męża. Pracował jako szef działu w Urzędzie Imigracyjnym. Według policji został zastrzelony. Zamordowany. Daję ci wolną rękę.
Jana się nie odezwała, więc Torsten mówił dalej:
– Gunnar Öhrn i jego zespół czekają na ciebie na komendzie. Co ty na to?
Jana spojrzała na deskę rozdzielczą. Jedenasta czterdzieści osiem. Wzięła krótki oddech i ruszyła.
– Jadę tam od razu.
***
Jana Berzelius weszła szybko przez główne drzwi komendy w Norrköppingu i wjechała windą na trzecie piętro. Stukot jej szpilek niósł się po szerokim korytarzu. Idąc, patrzyła prosto przed siebie. Skinęła głową dwóm umundurowanym policjantom.
Szef zespołu śledczego Gunnar Öhrn czekał na nią przed swoim gabinetem.
– Dzień dobry – powiedział i wskazał jej drogę do sali konferencyjnej na końcu korytarza.
Wewnątrz jedną ze ścian tworzyły okna wychodzące na rondo Norrtullsrondellen, na którym właśnie się zaczynał okołolanczowy ruch. Naprzeciw zawieszono sporych rozmiarów białą tablicę oraz ekran. U sufitu był zamocowany projektor.
Jana podeszła do owalnego stołu, przy którym czekał na nią zespół. Przywitała się z komisarzem Henrikiem Levinem, a następnie, zanim usiadła, skinęła głową w stronę Oli Söderströma, Anneli Lindgren i Mii Bolander.
– Z polecenia prokuratora rejonowego Torstena Granatha, Jana Berzelius będzie prowadziła śledztwo w sprawie Hansa Juhléna.
– Aha.
Mia Bolander zacisnęła szczęki, skrzyżowała ręce na piersiach i odchyliła się na krześle. Podejrzliwie przyglądała się swojemu obiektowi nienawiści, dochodząc do wniosku, że śledztwo prowadzone przez Janę Berzelius, jej równolatkę, będzie męczące.
Dotychczasowe sporadyczne przypadki, w których Mia zmuszona była współpracować z prokuratorką, nie nastawiły jej do niej pozytywnie. Według Mii Jana nie miała żadnej osobowości. Była drętwa. Nigdy nie odpuszczała. Współpracownicy powinni lepiej się znać. Mogliby czasem grupą wybrać się po pracy na piwo, albo chociaż we dwie, i pogadać. O wszystkim. I o niczym. Tymczasem Mia bardzo szybko się przekonała, że dla Jany takie relacje nie mają znaczenia. Nawet na proste osobiste pytanie odpowiadała uniesieniem brwi.
Mia uważała, że prokuratorka to zadufana w sobie pieprzona primadonna. Niestety nikt nie podzielał jej zdania. Wręcz przeciwnie, wszyscy przytaknęli teraz z zadowoleniem, gdy Gunnar ją przedstawił.
To, czego Mia najbardziej w niej nie cierpiała, to jej status dziewczyny z wyższych sfer. Janie dobrze się powodziło. A ona, pochodząca z klasy robotniczej, ciągle miała jakieś długi. Już samo to wystarczało, by nie zawierać bliższej znajomości z panną dziwaczką.
Kątem oka Jana zauważyła nienawistne spojrzenie aspirantki, ale postanowiła je zignorować. Otworzyła aktówkę, wyjęła z niej notes i długopis z monogramem.
Gunnar Öhrn dopił resztę wody z butelki i rozdzielił sześć kopii akt zawierających wszystko, co do tej pory ustalono w sprawie.
Znajdowało się tam zgłoszenie zdarzenia, zdjęcia z miejsca przestępstwa i jego najbliższego otoczenia, plan domu małżeństwa Juhlénów, gdzie znaleziono matwego Hansa Juhléna, oraz krótki opis ofiary. Wśród dokumentów była też lista ze wszystkimi podjętymi do tej pory czynnościami.
Gunnar wskazał ręką na linię czasową narysowaną na białej tablicy. Przedstawił również raport z rozmowy z żoną ofiary, Kerstin Juhlén, podpisany przez posterunkowych z radiowozu.
– Kontakt z żoną był jednak utrudniony – dodał Gunnar. – Prawie wpadła w histerię, krzyczała i mówiła nieskładnie. W pewnym momencie zaczęła nawet szybko i gwałtownie oddychać. Przez cały czas powtarzała, że to nie ona. I że ona go tylko znalazła. Martwego.
– Podejrzewamy ją? – zapytała Jana, widząc jednocześnie, że Mia nadal wlepia w nią wzrok.
– Tak, jej przypadek jest interesujący. Nie ma jeszcze alibi.
Gunnar wertował leżący przed nim stos dokumentów.
– Okej, podsumowując: Hans Juhlén został zamordowany wczoraj, gdzieś między godziną piętnastą a dziewiętnastą. Sprawca nieznany. Badanie kryminalistyczne potwierdziło, że do morderstwa doszło w domu. W takim razie ciało nie zostało przeniesione z innego miejsca. Tak?
Skinął głową w stronę Anneli Lindgren.
– Zgadza się. Zginął na miejscu – dodała techniczka.
– Ciało zostało zabrane do Zakładu Medycyny Sądowej o godzinie dwudziestej drugiej dwadzieścia jeden. Wy zostaliście w domu Juhlénów aż do świtu. – Gunnar kontynuował podsumowanie.
– Tak. Znalazłam wtedy to.
Anneli wyłożyła na stół dziesięć kartek A4.
– Leżały dobrze ukryte w garderobie w sypialni. Listy z pogróżkami.
– Wiadomo od kogo? – zapytał Henrik, sięgając po kartki.
Siedząca obok Jana zapisała informację o nich w notatniku.
– Nie. Dziś rano dostaliśmy te kopie z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, ale pewnie zejdzie parę dni, zanim otrzymamy jakąś odpowiedź – wyjaśniła Anneli.
– Co w nich jest? – zapytała Mia.
Wsadziła ręce w rękawy wełnianego swetra, zaplotła je na piersi i patrzyła z ciekawością na Anneli.
– To samo zdanie w każdym: „Zapłać teraz albo cena będzie wyższa”.
– Wymuszenie – dodał Henrik.
– Ktoś to zgłaszał? – zapytała Jana, marszcząc czoło.
– Nie, nic takiego nie zostało zarejestrowane. Ani Juhlén czy jego żona, ani nikt inny nie zawiadomił o tym służb – odpowiedział Gunnar.
– A narzędzie zbrodni? – dopytała Jana.
– Nie znaleziono. Ani na miejscu, ani w okolicy – odparł Gunnar, spoglądając na Anneli, która skinieniem głowy potwierdziła jego słowa.
– Jakieś DNA albo ślady butów?
– Nie – zaprzeczyła Anneli. – Ale mamy odciski palców. Gdy Kerstin przyszła do domu, okno w salonie było otwarte, i wydaje się całkiem pewne, że sprawca wyskoczył właśnie przez nie. Niestety Kerstin je zamknęła, co znacznie utrudniło nam pracę. Udało się jednak znaleźć dwa interesujące odciski dłoni.
– Czyje? – zapytała Jana, gotowa do zapisania nazwiska w notesie.
– Nie wiem, ale wiele wskazuje na to, że zostawiło je dziecko. Co zaskakujące, para nie ma potomstwa.
Jana podniosła wzrok znad notesu.
– Ale czy to koniecznie musi coś znaczyć? Zapewne znają kogoś z dziećmi. Jakichś przyjaciół? Rodzinę? – zapytała.
– Niestety nie udało nam się przesłuchać Kerstin Juhlén w tym zakresie – powiedział Gunnar.
– W takim razie jej przesłuchanie powinno być naszym priorytetem. Najlepiej zrobić to od razu.
Jana wyciągnęła kalendarz z aktówki. Rozpięła skórzany pasek okładki i przewertowała strony do dzisiejszej daty. Przypomnienia, godziny i nazwiska widniały równo zapisane na jasnożółtych kartkach.
– Chciałabym, żebyśmy porozmawiali z nią jeszcze dzisiaj.
– Zadzwonię do jej adwokata Petera Ramstedta – powiedział Gunnar.
– Cudownie – odparła Jana, która zrozumiała, że nie będzie mogła od razu wpisać spotkania do kalendarza. Zatrzasnęła go tak mocno, że Mia aż drgnęła i ponownie wlepiła w nią wzrok. – Dajcie mi znać, jak go złapiecie – zwróciła się do Gunnara, wkładając kalendarz do odpowiedniej przegródki w aktówce. – À propos przesłuchań. Rozmawialiście z sąsiadami?
– Tak, tymi najbliższymi – odpowiedział Gunnar.
– I?
– Nic. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał.
– W takim razie trzeba przepytać kolejnych. Zapukajcie do każdych drzwi na ich ulicy i sprawdźcie całą okolicę. Lindö to wiele domów, większość z ogromnymi oknami – dorzuciła Jana.
– Tak, doskonale o tym wiesz – wtrąciła Mia.
Jana wbiła w nią wzrok.
– Chodzi mi o to, że ktoś musiał coś widzieć.
Mia próbowała wytrzymać jej spojrzenie, ale po chwili spuściła głowę.
– Co wiemy o Hansie Juhlénie? – kontynuowała Jana.
– Zdaje się, że wiódł całkiem zwyczajne życie – odparł Gunnar, spoglądając w dokumenty. – Urodzony w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim roku, miał więc pięćdziesiąt dziewięć lat. Miejsce urodzenia – Kimstad, tam też się wychowywał. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym roku, gdy miał dwanaście lat, jego rodzina przeprowadziła się do Norrköpingu. Studiował ekonomię, potem pracował przez cztery lata w biurze rachunkowym i kolejne osiem w urzędzie skarbowym. Stamtąd trafił do działu rachunkowego w Urzędzie Imigracyjnym. Kerstin Juhlén poznał, gdy miał osiemnaście lat, rok później wzięli cywilny ślub. Letni domek w okolicy jeziora Vättern. To chyba wszystko.
– Jego krąg znajomych? – zapytała skwaszonym tonem Mia. – Sprawdziliśmy to?
– Nic nie wiemy o przyjaciołach. Ale pracujemy nad tym – odpowiedział Gunnar.
– Bardziej szczegółowa rozmowa z Kerstin jest absolutnie konieczna – dorzucił Henrik.
– Wiem – przytaknął Gunnar.
– A komórka denata? – zapytała Jana.
– Zażądałem od operatora billingów. Miejmy nadzieję, że dostaniemy je już jutro.
– Co wiemy z obdukcji?
– Na razie to, że Hans Juhlén został śmiertelnie postrzelony i zmarł w miejscu, w którym go znaleziono. Wstępny raport patologa będziemy mieli jeszcze dziś – wyjaśnił Gunnar.
– Poproszę w takim razie jego kopię.
– Henrik i Mia idą do niego po naszym spotkaniu.
– Świetnie. W takim razie pójdę z wami – powiedziała Jana. Uśmiechnęła się w duchu, słysząc ciężkie westchnięcie aspirantki Mii Bolander.Fale były ogromne. To tylko potęgowało odór w ciasnym pomieszczeniu.
Siedmiolatka siedziała w kącie. Nos zakrywała kawałkiem spódnicy mamy. Wyobrażała sobie, że leży w łóżku, w domu. Albo w kołysce. Kołyszący się na falach statek bardzo to przypominał.
Dziewczynka oddychała szybko. Z każdym wydechem materiał zakrywający jej usta nieznacznie się unosił. Przy wdechu opadał, oblepiając jej wargi. Wciągnęła szybko powietrze, a następnie wypuściła je tak mocno, jak tylko potrafiła. Materiał uniósł się i odkleił od twarzy. Wyciągnęła na oślep dłoń, by go złapać. W przytłumionym świetle zauważyła na ziemi swoje lusterko. Różowe, z motylem. I dużym pęknięciem na szkle. Znalazła je w worku na śmieci, wyrzuconym na ulicę, przy której mieszkała. Podniosła je teraz i przeglądnęła się w nim. Odgarnęła z czoła kosmyk włosów i badawczo przyjrzała się ciemnej poniszczonej czuprynie, dużym oczom i długim rzęsom.
Ktoś zakasłał gwałtownie i dziewczynka drgnęła. Próbowała dojrzeć, kto to, ale w ciemności nie udało się jej rozpoznać twarzy.
Zastanawiała się, kiedy dotrą na miejsce, ale nie miała już odwagi więcej o to pytać. Ojciec ją uciszył, gdy po raz piąty dopytywała, jak dużo czasu spędzą jeszcze w tej głupiej żelaznej szafie.
Mama też zakasłała. Tu w środku naprawdę ciężko było oddychać. O niewielką ilość powietrza walczyło wiele osób.
Dziewczynka przesunęła dłonią po ścianie. Poczuła miękki materiał maminej spódnicy i znów naciągnęła go sobie na nos.
Podłoga była twarda, więc zmieniła pozycję, zanim ponownie wróciła do zabawy ręką po ścianie. Wyciągnęła dwa palce i galopowała nimi tam i z powrotem po ścianie i podłodze. Mamie zawsze podobała się ta zabawa i często ze śmiechem na ustach powtarzała, że trafiła jej się prawdziwa koniara. W domu, w szopie w La Pintana, dziewczynka zbudowała sobie stajnię pod stołem i udawała, że jej lalka to koń. Od trzech lat jej wymarzonym urodzinowym prezentem był kucyk. Wiedziała, że to niemożliwe. Rzadko otrzymywała podarki i wcale nie było pewne, czy na urodziny w ogóle jakiś dostanie. Ojciec zwykł powtarzać, że ledwie starcza im na jedzenie.
Mimo to marzyła o własnym kucyku. Mogłaby jeździć na nim do szkoły. Tak samo szybko, jak teraz galopowała palcami po ścianie.
Tym razem jednak mama się nie śmiała. Pewnie jest zbyt zmęczona, pomyślała dziewczynka, spoglądając na twarz matki.
Ach! Ile jeszcze przed nami? Co za głupia podróż! Przecież, gdy pakowali ubrania do plastikowych worków, tata powiedział, że to nie będzie trwało długo. Wybierali się na wycieczkę, dużą wyprawę i mieli płynąć łodzią, ale tylko chwilę, do nowego domu. Pozna całą gromadę nowych przyjaciół. Ale fajnie, uwielbiała się przecież bawić z kolegami, a w domu miała ich wielu. Niektórzy z nich byli tu razem z nią. Danilo i Ester.
Lubiła Danila, był miły, nie to co Ester. Ona potrafiła być czasem taka głupia. I dokuczliwa. Wraz z nimi podróżowały też inne dzieci, ale ich nie znała. Nigdy wcześniej ich nie widziała. Nie podobała im się ta wyprawa łodzią. Zwłaszcza najmniejszemu, niemowlakowi, który cały czas krzyczał. Chociaż teraz akurat był cicho.
Dziewczynka galopowała palcami tam i z powrotem po ścianie. Wyciągnęła rękę bardziej w bok, by palce sięgnęły jeszcze dalej. W kącie na samym dole poczuła wybrzuszenie. Zaciekawiona wytężyła wzrok, by zobaczyć, co to jest. Jakiś szyld.
Pochyliła się i dokładnie przyglądała srebrnej tabliczce przykręconej do ściany. Próbowała odczytać, co jest na niej napisane. V. P. A potem litera, której nie znała.
– Mamo, co to za literka? – szepnęła.
– X – odpowiedziała matka. – X.
X, pomyślała dziewczynka. V, P, X, O. I jeszcze kilka cyfr.
Policzyła do sześciu. Cyfr było sześć.