Naznaczenie siódmego - ebook
Naznaczenie siódmego - ebook
Wszystko, co nas na tym świecie, otacza możemy opisać, zmierzyć, posmakować. Nauczyliśmy się sięgać po te rzeczy – wypracowaliśmy sprawne plany działania, aby zdobywać założone cele. Czasem jednak u szczytu swoich osiągnięć zaczynamy rozumieć, że nie jesteśmy syci. Nie daje nam spokoju myśl, że może istnieje inna ścieżka, o której nie mieliśmy pojęcia.
Błyskotliwa, zaradna Natalia prowadzi niewielki salon kosmetyczny w Katowicach. Wie, jak upominać się o swoje prawa, dobrze radzi sobie z ludźmi i wygrywa wszystko, co tylko zapragnie wygrać. Dziennikarstwo to jej hobby. Udziela się w lokalnej gazetce, lubi wścibiać nos w nie swoje sprawy i odkrywać to, co inni chcieliby pozostawić w ukryciu. Tajemnica pewnego zapuszczonego grobu zaprowadzi Natalię w strefy życia, o których nigdy nie miała pojęcia. Zagmatwana, wymykająca się pojęciom logiki sprawa spowoduje, że całe jej dotychczasowe doświadczenie okaże się bezużyteczne. Coraz bardziej zniechęcona – będzie musiała wreszcie przyznać, że mierzy się z mrocznymi siłami, daleko wykraczającymi poza jej, w gruncie rzeczy spokojny, bezpieczny świat. Bo kiedy spojrzysz w ciemność, ciemność spojrzy w ciebie…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66425-11-8 |
Rozmiar pliku: | 10 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Natalia całą skupioną w sobie siłą woli powstrzymywała się przed ziewnięciem. Światło ulicznej latarni sennie wślizgiwało się do obszernego wnętrza salonu kosmetycznego i jak powolna kołysanka zdawało się przenikać ją na wskroś. Dochodziła dwudziesta trzecia i dawno powinna być już w domu. Ostatnia klientka, której Isia nakładała tipsy, rechotała rubasznie – śmiała się z własnych, w gruncie rzeczy mało śmiesznych historii. Natalia westchnęła i rzuciła zniecierpliwione spojrzenie na tarczę wiszącego zegara. Wskazówki znajdowały się niemal w tym samym położeniu, w którym widziała je jeszcze chwilę temu. Właściwie nie musiała czekać, Isia bez problemu zdołałaby zamknąć bilans na kasie fiskalnej, zaciągnąć rolety i przekręcić klucz w zamku. Od lat jednak robiła to sama, nauczona doświadczeniem poprzedniego interesu, który rozpadł się jak domek z kart, za przyczyną braku właściwego nadzoru nad personelem. Oparła kościsty łokieć na marmurowym kontuarze, westchnęła raz jeszcze, po czym pogrążyła się w myślach. Ostatnio wszystko zdawało jej się rozjeżdżać. Mimo że minęło już wiele miesięcy od rozwodu, dużo spraw nie zostało jeszcze zamkniętych i zapowiadała się długa batalia sądowa o podział majątku i opiekę nad siedmioletnim Michałkiem. Jej cherlawy i wiecznie zamyślony małżonek okazał niedawno sporo woli walki, o co w zasadzie nigdy by go nie podejrzewała. Rozejrzała się powoli po wnętrzu swojego gabinetu i nie bez dumy pomyślała, że wszystko, co ją teraz otacza, zawdzięczała tylko sobie samej.
Przez uchylone lekko drzwi dobiegło ją echo przesuwanego energicznie fotela i domyśliła się, że zabieg wreszcie dobiegł końca. Wyprostowała się za kontuarem, przybrała uroczy uśmiech i oczekiwała na klientkę. W tej właśnie chwili rozdzwonił się telefon komórkowy. Rzuciła okiem na ekran i upewniwszy się, że nie jest to telefon z domu, szybko odrzuciła połączenie. Dzwonił Bartek, redaktor naczelny lokalnego czasopisma Tuba, które prowadzili wspólnie z grupą amatorskich dziennikarzy. Dziennikarstwo było jej odwiecznym hobby, ale i na tym polu traciła swój dawny zapał. Nie miała ochoty na rozmowę z naczelnym, ale Bartek nie dawał za wygraną i uporczywie starał się dodzwonić. Za trzecim razem poddała się – odebrała połączenie i rzuciła krótko do aparatu:
– Czego?
– No co tak niegrzecznie? – sapnął Bartek, udając urażonego. – Przejeżdżałem właśnie obok twojego geszeftu i widziałem, że jeszcze światło się świeci.
– No, jestem jeszcze, ale nie mam czasu, bo zaraz zamykam – powiedziała nieskładnie.
– Dzwonię, bo mam dla ciebie temat… – Mężczyzna zrobił długą pauzę w nadziei, że Natalia okaże zainteresowanie. Nie odzywała się jednak, więc po chwili kontynuował zgaszonym tonem: – Mamy tu w Katowicach płonący grób. Jeśli chcesz napisać krótki artykuł na ten temat, to będzie super.
Natalia nie zrozumiała.
– Co masz na myśli, mówiąc „płonący grób”? – zapytała ostrożnie.
– To, co mówię. Na cmentarzu komunalnym jest zapuszczony, nie odwiedzany przez nikogo grób. I on się pali. I to jest temat. Bo groby nie powinny się palić. Prześlę ci zdjęcia, bo właśnie stamtąd wracam, byłem obejrzeć na własne oczy.
– I co? – zapytała. – Nie ma to żadnego logicznego wytłumaczenia?
– Nie wiem. – Zaśmiał się sztucznie. – Twoja rola, żeby je ewentualnie znaleźć, zgadzasz się?
– Nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Pomyślę i dam ci znać. A tymczasem prześlij mi te zdjęcia i namiar.
Rozłączyła się w samą porę. Podstarzała, ale bardzo zadbana dyrektorka banku właśnie przechodziła przez drzwi. Natalia uśmiechnęła się promiennie i sięgnęła na dolną półkę po terminal płatniczy.
Prowadziła swoją mazdę po pustych niemal ulicach Katowic, zastanawiając się, dlaczego u licha nie odmówiła Bartkowi od razu. Wiedziała już, że nie podejmie żadnego tematu, nie miała głowy do pisania. Poza tym tajemnica jakiegoś opuszczonego grobu była chyba czymś ostatecznym, co mogło ją skłonić do dziennikarskiej pracy. Na myśl o śmierci – po plecach przebiegł jej dreszcz. Po rzęsistym deszczu mokre asfalty odbijały wszystkie kolory neonowych świateł; starała się prowadzić w skupieniu, aby broń Boże nie przejechać skrzyżowania na czerwonym świetle. Włożony w głęboką wnękę przy dźwigni zmiany biegów telefon zabuczał złowrogo, poinformowawszy ją o nadejściu wiadomości. Nie zwróciła na to większej uwagi – skoncentrowała wzrok na wpełzającej stale pod koła mokrej jezdni. Na jednych z ostatnich świateł musiała się zatrzymać, a znając system katowickich sygnalizacji – wiedziała, że postoi tam dłuższą chwilę. Zrzuciła bieg na luz i machinalnie sięgnęła po telefon. Wiadomość była niestety od Bartka. Przesłał dwa zdjęcia, na których widniał nieforemny, rozjechany na wszystkie strony kopczyk ziemi, z którego sterczał drewniany pochylony krzyż. Na grobie nie było śladu trawy, zamiast tego – spośród grudek ziemi wypełzały niewielkie, niebieskawo żółte płomyki ognia. Zdjęcia zrobiono już po zmroku i grób wyglądał bardzo upiornie. Nad pryzmą ziemi w świetle lampy błyskowej uwidaczniały się kłęby unoszącego się dymu. Przyglądała się długo zdjęciom, muskała opuszkami palców szklany ekran, przybliżając poszczególne fragmenty grobu. Ktoś stojący za nią zatrąbił nagle, aż podskoczyła w fotelu. Zaklęła cicho i odłożywszy telefon na miejsce, ruszyła z piskiem opon przez skrzyżowanie. Obiecała sobie, że kiedy tylko zaparkuje samochód pod domem, napisze Bartkowi krótkie, ale dosadne „nie”.
Jednak obraz płonącego grobu zdołał jej utkwić w głowie na tyle, że przez resztę drogi zastanawiała się, co może być przyczyną tego ognia.
– Zrobiłabym z siebie kretynkę, stawiając takie pytania – powiedziała na głos i zmusiła się do śmiechu.
Po kilku minutach zatrzymała samochód nieopodal żelaznej furtki prowadzącej do budynku, w którym mieszkała, zgasiła silnik i odetchnęła głęboko. Trwała dłuższą chwilę w bezruchu, starając się nie myśleć o niczym.
Czas biegł jednak nieubłaganie, więc potarła dłonią zmęczone oczy. Potem wychyliła się do przodu i spojrzawszy do góry przez przednią szybę, dostrzegła, że światło w oknie kuchni jeszcze się świeci. Matka zawsze na nią czekała i to była jedna z nielicznych rzeczy, które napawały ją optymizmem. Nie chciała kazać jej czekać w nieskończoność, więc wzięła wreszcie swoją torebkę z siedzenia obok i złapała za klamkę drzwi. Telefon zabuczał ponownie, czym przypomniał jej, żeby nie zostawiła go w samochodzie. Otworzyła skórzane etui i odczytała kolejną wiadomość od Bartka:
„I co?” – zapytał lakonicznie. Westchnęła i sama nie wiedząc czemu, odpowiedziała pytaniem:
„Kto tam jest pochowany?”. Zamiast rzeczowej odpowiedzi przesłał jej krótkie, opatrzone uśmieszkiem „Dziękuję”. Wściekła się na niego za ten tupet, ale nie chcąc spędzić nocy w samochodzie, wrzuciła telefon do torebki i wyszła z auta.
Matka powitała ją w przedpokoju, jak zwykle narzekając na jej późny powrót.
– Nie możesz tak żyć – gderała. – Jesteś przede wszystkim matką.
Nie podjęła dyskusji. Natychmiast skierowała się do kuchni i zaglądnęła do garnków.
– Kartofle są oczywiście zimne, odsmażę je – powiedziała matka, delikatnie odsuwając ją od kuchenki.
– Czy Łukasz zajął się Michałkiem dzisiaj? – zapytała Natalia, a jej ton stał się nagle zimny i basowy.
– Był – przytaknęła matka. – Po szkole wziął go na spacer do parku.
– Mam nadzieję, że nie będzie przeziębiony jak ostatnio.
– Nie będzie – odburknęła matka.
Natalia zmierzyła ją krótkim, mało uprzejmym spojrzeniem, ale nie odezwała się.
Wiedziała, że dyskusja z matką jest bezcelowa.
Starsza kobieta lubiła jej męża i nazbyt często stawała w jego obronie.
– Adopcja to był jego pomysł. – Matka najwyraźniej nie zamierzała tak szybko kończyć.
– I co z tego? – Wzruszyła ramionami i otworzyła lodówkę. – Jeśli on zabrałby dziecko, nie widywałabyś Michałka zbyt często.
– To prawda – rzekła matka przyciszonym głosem i w zamyśleniu przemieszała pokrojone w cienkie plastry, skwierczące na patelni ziemniaki.
– Chodzi mi raczej o to, że to wszystko nie powinno się tak potoczyć – powiedziała po chwili.
– Mamo! – Natalia trzasnęła głośno drzwiami lodówki i odwróciła się do niej z wypisaną na twarzy dezaprobatą. – Może już dosyć tych morałów?! Nie będziemy odgrzewać starych dyskusji, w których wszystko zostało wyjaśnione!
Matka skinęła tylko głową i sięgnęła po pusty talerz. Natalia usiadła przy drewnianej ławie i zaczęła wlewać do szklanki zimny sok porzeczkowy. Pomyślała z rezygnacją, że zbyt często dni kończą się właśnie w ten sposób. Nuda, rezygnacja i gniew. Matka musiała wyczuć jej przygnębienie, bo stawiając przed nią talerz ze spóźnionym obiadem, jakby na pocieszenie musnęła dłonią jej ramię. To jednak nie uspokoiło Natalii. Wiedziała, że tej nocy znów będzie miała problem z zaśnięciem. Zjadła w milczeniu i umyła po sobie naczynia. Przed pójściem do swojego pokoju zajrzała do pokoju Michałka. W sypialni dziecka paliła się kolorowa nocna lampka. Zbliżyła się cicho do krótkiego łóżka i nachyliła nad pogrążoną we śnie twarzą dziecka. Michałek spał z lekko zmarszczonymi brwiami, jakby nastrój domowy wpełzł również w jego dziecięcy sen. Pogładziła wierzchem dłoni jego miękki policzek i obiecała sobie solennie, że wszystko złe skończy się niebawem, a wtedy ona zadba o szczęście tego maleństwa i wynagrodzi mu wszystkie smutki.
Z pokoju synka powlekła się ociężale wprost do łazienki. Odkręciła wodę w kranie i gruba struga ciepłej wody z hukiem zaczęła wlewać się do półokrągłej wanny. Zdjęła z siebie gruby sweter i stanęła przed lustrem. Przyjrzała się uważnie swojej czterdziestoletniej twarzy i jej humor wcale się nie poprawił. Pofalowane blond włosy sięgały jej do ramion. Miała wrażenie, że przez ostatni rok przerzedły znacznie, jakby jakaś złowroga, demoniczna ręka co noc wyrywała je po kosmyku. Uniosła dłonie i przeczesawszy smukłymi palcami jasne fałdy swoich loków, zdobyła się na wymuszony uśmiech. W tej samej chwili zobaczyła w lustrze, jak na jej twarzy wolno wypływają dwie głębokie zmarszczki. Najgorsze były jednak oczy. Ciągle jeszcze zielone i ładne, oprawione w migdałowe obwódki gęstych rzęs skusiłyby nie jednego mężczyznę, ale… dawno znikł w nich ten głęboki blask młodości i dziewczęcego ciepła. Zamiast tego widziała tylko wygasłe tarcze tęczówek, za którymi zionęła bezdenna otchłań, w której jak blaszany balon unosił się tylko prosty mechanizm przyczynowoskutkowy…
Następnego dnia siedziała w pracy i jak zwykle próbowała zająć swoje myśli czymś przyjemnym. Dawniej miała marzenia. Marzyła o własnym gabinecie kosmetycznym, o własnym domu i samochodzie. Teraz wszystko to miała i wiedziała, że są to rzeczy, o których marzyć nie warto. O czym więc było warto marzyć? Tego nie wiedziała i nic nie przychodziło jej do głowy. Chcąc nie chcąc, zaczęła ponownie przyglądać się przesłanym przez Bartka zdjęciom i nagle nie wiadomo skąd – naszła ją ochota, żeby pod byle pretekstem wyrwać się z pracy. Postanowiła więc przyjrzeć się bliżej zjawisku płonącego grobu. Miało to być wyjście dla wyjścia, bo jej rzeczowy, stoicki umysł podpowiadał jej, że niczego właściwie nie trzeba oglądać. Historia była według niej ciekawa, ale krótka. Dziwne zjawisko nadające się na pół łamu w gazecie. Przeszukała Internet w nadziei na odnalezienie jakiegokolwiek analogicznego przypadku, ale niczego nie znalazła. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że nic szczególnego z pewnością się nie dzieje. Bartek w wysłanej wiadomości doradzał jej spotkanie z zarządcą cmentarza, ale Natalia miała własne koneksje. Nie ufała zarządcom, managerom – całe to towarzystwo na szpilkach albo pod krawatami miało zazwyczaj blade pojęcie o realiach panujących w podległych im placówkach. Popytała tu i ówdzie i po kilku godzinach udało jej się zdobyć namiar na jednego z grabarzy pracujących na miejskim cmentarzu. Zadzwoniła do niego i wyjaśniła zwięźle, o co chodzi. Mężczyzna skwapliwie zgodził się na spotkanie, co bardziej ją zdziwiło niż ucieszyło. Spodziewała się, że kopidół będzie kręcił, mlaskał albo wręcz spławi ją na spodziewany, grabarski, obcesowy sposób. Niemniej spotkanie zostało ustalone i Natalia nie zastanawiając się długo, spakowała swoje rzeczy do torebki i z ożywionym nieco nastrojem – wyszła z gabinetu.
Pomimo że zbliżało się południe, nad schnącą po intensywnych deszczach ziemią unosiły się jeszcze gęste mgły. Przez białe kłęby oparów przedzierało się już jednak mocne słońce i dzień zapowiadał się ciepły.
Kiedy jej mazda znalazła się na mało uczęszczanej, prowadzącej wprost do cmentarza drodze, na tle niebieskiego nieba zamajaczyły złote konary dębów. Wiał silny, ale ciepły wiatr i suche liście gęsto opadały na drogę i maskę samochodu.
Gdy dotarła na miejsce, zaparkowała na niemal pustym parkingu i niezwłocznie ruszyła do bramy cmentarza. Tak jak się umówili, Igor, około sześćdziesięcioletni grabarz, czekał na nią przy stróżówce. Podała mu rękę i uśmiechnęła się dobrotliwie. Uścisk jego ręki nie pozostawiał złudzeń: mężczyzna całe życie musiał mieć do czynienia z ciężką pracą.
– Pani Kerman, czy tak? – Jego akcent zdradzał wschodnie pochodzenie. – Dziennikarka?
– Tak, to ja – odparła dźwięcznym głosem. – Z tą dziennikarką to wielka przesada, prowadzimy taki miejski blog, po za tym drukujemy mały nakład naszej lokalnej gazetki.
– A jak się nazywa? – dociekał mężczyzna.
– Tuba – wyjaśniła pośpiesznie i zapytała: – Zaprowadzi mnie pan na grób?
– Czemu nie? – Mrugnął do niej szelmowsko i wskazał ręką kierunek.
Szli dłuższą chwilę w milczeniu, wąską alejką pomiędzy równymi szeregami zadbanych grobów.
– Czy grób, na który mnie pan prowadzi, należy do bezdomnego? – zapytała w końcu Natalia.
– To nie takie oczywiste. – Odwrócił do niej chudą i pomarszczoną twarz, na której malowała się śmiertelna powaga.
– Co pan ma na myśli?
– Ta kwatera jest dla ludzi, których pochowało miasto. Ubodzy i samotni, ale nie zawsze bezdomni.
– Rozumiem – przytaknęła. – Ale domyślam się, że pan wie, kto jest pochowany w tym płonącym grobie?
– Byłbym głupi, gdybym tego nie sprawdził – odrzekł tajemniczo.
– Więc? – Popatrzyła na niego uważnie.
– Bezdomny – przyznał wreszcie grabarz – niejaki Dominik Glinka.
– Kim on był?
– Bezdomnym – odrzekł mężczyzna bezceremonialnie. – Bezdomni mają to do siebie, że z natury są nikim.
– Każdy kimś jest, każdy ma jakąś historię – orzekła uczonym tonem.
– Tak? – Zwolnił nieco kroku i przyjrzał jej się pilnie. – To bardzo pouczające i ckliwe. Szkoda tylko, że dla nich samych nie ma to już znaczenia.
– No niech się pan nie unosi – powiedziała do niego zdziwionym tonem.
Mężczyzna nie odpowiedział, zamiast tego skierował się nagle w wąską ścieżkę i po kilku krokach zatrzymał przy jednym z grobów. Natalia potruchtała za nim i dotarłszy do grobu, przypatrzyła mu się dokładnie… Pośród kilkunastu grobów, które porosła gęsta trawa, znajdował się jeden, który na pierwszy rzut oka mógł uchodzić za świeżo usypany. Pryzma ziemna była bowiem pozbawiona nawet jednego źdźbła roślinności. Na jednym z jej końców znajdował się drewniany krzyż, pochylony nieco w prawo. Na krzyżu przybito małą blaszaną tabliczkę, ale cokolwiek było na niej napisane, dawno zostało zatarte przez czas, czy przez inny zewnętrzny czynnik. Natalia przykucnęła i końcem palca wskazującego dotknęła szarej gleby. Była lekko ciepława i wydawała się oleista. Podniosła niewielką grudkę i z uwagą roztarła ją w dwóch palcach. Grudka rozsypała się niemal natychmiast, ale na skórze pozostała lepka, tłusta substancja. Kobieta zbliżyła palce do nosa i powąchała je. Od razu dał się wyczuć dziwny, stęchły zapach – jakby pleśni albo zjełczałego tłuszczu. Zaraz potem poczuła delikatną woń przypominającą jaśmin. Wzdrygnęła się i podniosła na równe nogi. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła cyfrowy aparat fotograficzny.
– Grób jednak się nie pali – powiedziała lekko zawiedziona.
– Można podpalić. – Grabarz zaśmiał się sztucznie.
– A więc jednak trzeba podpalić, żeby się palił, czy tak? – Zwróciła ku niemu rozczarowaną twarz.
– Gasimy te płomyki, a co jakiś czas grób znowu się zapala – odparł niezrażony.
– Dla mnie sprawa jest dość prosta – powiedziała do niego, jednocześnie robiąc zdjęcia.
– Mianowicie?
– To parafina ze zniczy, ktoś ją tutaj wylewa albo po prostu ziemia nasiąkła przez lata palenia świec i zniczy na grobie.
Grabarz zaśmiał się tak głośno, że aż podskoczyła przestraszona. Spojrzała na niego wściekle i omal nie rzuciła w niego aparatem.
– Śmieje się pan? – syknęła. – Może pan ma lepsze wytłumaczenie?
– Nie mam wytłumaczenia i raczej nikt nie ma. W przeciwnym razie by tu pani nie było – odrzekł, zaplatając żylaste ramiona na piersi.
– Właściwe żałuję, że tu przyjechałam – powiedziała bezbarwnym tonem. – Tu nie ma nic ciekawego.
– Skoro pani tak uważa. – Grabarz zrobił gest jakby chciał odejść.
– Niech pan zaczeka – westchnęła – niech mi pan opowie, dlaczego uważa pan, że dzieje się tu coś niewytłumaczalnego?
– To może od początku. – Mężczyzna odchrząknął, jakby szykował się do długiej mowy, po czym zaczął poważnym, nieco tajemniczym głosem: – Dominika Glinkę pochowano tu siedem lat temu. W tamtym czasie miasto właśnie tak organizowało pochówki dla ubogich. Dziś, kiedy koszty kremacji są dużo niższe niż wtedy, zmarłych po prostu się kremuje. Więc pochowano go tutaj i nikt nie zaprzątał sobie więcej nim głowy. Nikt nie odwiedzał grobu, nie zapalał zniczy ani nie wylewał wosku. Ale od początku coś było nie tak. Zimą śnieg nie pokrywał tego grobu, a to dlatego, że ziemia była ciepła, więc śnieg tajał od razu.
– Może biegną tędy jakieś rury? – zapytała, ale od razu ugryzła się w język, zobaczywszy wyraz twarzy grabarza.
– Nie ma tu żadnych rur, to cmentarz! – zdenerwował się, ale ciągnął swoją opowieść: – Więc jak mówiłem, śnieg nigdy nie zalegał na tej mogile. Temperatura ziemi była zawsze parę stopni powyżej zera, zimą oczywiście. Dopiero rok temu jakieś dzieciaki z pobliskiego gimnazjum… one, one… postanowiły zrobić chyba jakiś dobry uczynek. Przystrzygły trawę na tych grobach i zapaliły znicze. Wtedy chyba jakiś znicz pękł i płomień sięgnął ziemi. Ten grób właśnie wtedy się zapalił. I cała trawa spłonęła.
– Dziwne, że nie spłonął ten drewniany krzyż. – Natalia nachyliła się nad krzyżem. Drewno u dołu było nieco osmalone, ale trzon wyglądał na nienaruszony.
– To faktycznie dziwne – przyznał niechętnie grabarz.
– Niech mi pan powie – zwróciła się do niego, nie odwracając głowy. – Jaka jest pańska opinia? Czy w swojej pracy zawodowej spotkał się pan wcześniej z czymś takim?
– Jestem grabarzem od prawie czterdziestu lat. Na tym cmentarzu pracuję od niedawna, to fakt. Nie, nie widziałem jeszcze niczego podobnego…
– A więc nie pracował pan tutaj w czasie, kiedy pochowano tu pana Glinkę?
– Nie, nie było mnie tu.
– A kto był?
– Staszek… Stanisław. Umarł niedawno.
– To skąd pan wie, że zimą śnieg na grobie się roztapia?
– Staszek mi pokazywał. Znaliśmy się długie lata.
– Więc może Staszek robił panu kawał?
– Bzdury! – Grabarz najeżył się i wyglądało, że zamierza skończyć rozmowę.
Natalia złagodniała i delikatnym, ciepłym głosem zapytała go:
– A jaka jest pańska opinia, co według pana powoduje ten ogień?
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Widać było, że waży w sobie coś bardzo intensywnie i stara się dobrać jak najlepsze słowa.
– To musi wychodzić z ciała – powiedział po chwili cicho.
– Co?
– To, co jest łatwopalne – wyjaśnił, rozkładając szeroko ręce. – Jakiś olej albo coś podobnego…
– Ale mówił pan, że nie spotkał się z niczym takim wcześniej – przypomniała mu – czyli nie ma pan pewności. Po za tym, proszę pana, ja jestem magistrem kosmetologii i mam dość szerokie pojęcie o procesach, jakie zachodzą w ludzkim ciele. Człowiek to nie rzepak, żeby produkował olej!
– Nie rzepak – zgodził się grabarz i odwróciwszy głowę na bok, dodał zdenerwowanym tonem: – Ma pani rację, tu nie dzieje się nic niezwykłego. To tylko rury grzewcze omyłkowo poprowadzone przez grób bezdomnego faceta.
– No niech się pan nie dąsa. – Natalia roześmiała się.
– Pyta mnie pani o zdanie, więc je pani dostaje! Nie pasuje pani? To niech pani sama znajdzie odpowiedzi!
– Przepraszam – spoważniała i dorzuciła szybko: – Czy mogę tę pańską opinię opublikować?
– Nie – zaoponował gwałtownie. – Wywalą mnie z tej roboty!
– Nie napiszę, kto tak powiedział. Napiszę tylko, że pracownik cmentarza – powiedziała uspokajająco.
– Zresztą – grabarz machnął ręką – niech pani sobie pisze, co chce.
Natalię zdziwiła nagła zmiana decyzji starego grabarza, ale nie zastanawiała się nad tym długo.
– Czy ktoś inny interesował się tym zjawiskiem? – zapytała.
– A jakże! – Pokiwał energicznie białą jak kreda głową. – Sanepid.
– Sanepid? – Natalia omal nie rozdziawiła ust w nagłym zdumieniu.
– Tak, byli tutaj. Właściwie były, bo to dwie panie.
– Czyli jednak wątek organiczny jest brany pod uwagę. – Pokiwała głową, jakby przepraszając grabarza. – I jaka jest konkluzja?
– Nie wiem. Wzięły próbki ziemi do badań. Obiło mi się o uszy, że będzie ekshumacja, ale to może być tylko plotka.
Natalia chowała aparat z powrotem do kieszeni i szykowała się do odejścia. Mężczyzna widząc to, powstrzymał ją gestem dłoni i wyjął z kieszeni zapalniczkę. Pochylił się nad grobem i niewielkim płomykiem dotknął ziemi. Języczki ognia pojawiły się niemal natychmiast i po kilkunastu sekundach cały grób był nimi objęty. Kobieta ponownie ujęła aparat i zrobiła kilka dodatkowych fotografii.
– Jak pan to teraz zgasi? – zapytała po chwili.
– Bez obaw, mamy swoje sposoby.