Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Naznaczona - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 marca 2023
Ebook
42,99 zł
Audiobook
42,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Naznaczona - ebook

Iva jest młodą, pełną życia dziewczyną ze wspaniałymi planami na przyszłość. Właśnie przeżywa swoją pierwszą wielką miłość. Jest szczęśliwa. Radość życia przerywa poważna choroba, która z niewinnego przeziębienia w szybkim tempie zmienia się w medyczny koszmar, w którym coraz trudniej o nadzieję. Krystek –młody fotograf zakochuje się z wzajemnością w swojej muzie Klarze. Zaczynają realizować marzenia i snuć plany na wspólną przyszłość. Ale los lubi płatać figle, nierzadko w okrutny sposób. Czy Iva wygrwa wyścig o życie? Czy Klara i Krystek zaznają wspólnego szczęścia? W jaki sposób losy tych ludzi zwiążą się ze sobą? Kto w medycznym bezwzględnym świecie zapłaci najwyższą cenę za walkę o lepsze jutro?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67502-68-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

IVA

KILKA MIE­SIĘCY WCZE­ŚNIEJ

– Iva, zja­dła­byś coś porząd­nego… Wpa­dasz jak wiatr, łapiesz jabłko i wybie­gasz – Maria pró­bo­wała prze­mó­wić córce do roz­sądku.

– Oj, mamuś… Jadłam już dziś sałatkę. Lecę do Nivy – dziew­czyna odpo­wie­działa na jed­nym wde­chu i już jej nie było.

Maria poki­wała zna­cząco głową z dez­apro­batą, ale chwilę póź­niej uśmiech­nęła się pod nosem, wspo­mi­na­jąc, jak to było, gdy sama miała sie­dem­na­ście lat. Komu by się wtedy chciało jeść? Hor­mony buzują, a doba jest za krótka na to, by zre­ali­zo­wać wszyst­kie plany, które każ­dego dnia rodzą się w mło­dzień­czej gło­wie. Rozu­miała córkę, ale też mar­twiła się o nią. Była taka szczu­plutka. Kochała swoją jedy­naczkę ponad wszystko, zwłasz­cza że prze­szła nie­ła­twą drogę, by ją mieć. By jej się udało zostać mamą. _Stare dzieje_ – pomy­ślała, odda­la­jąc od sie­bie te trudne wspo­mnie­nia, i poszła wsta­wić pra­nie.

***

DWA TYGO­DNIE PÓŹ­NIEJ

– Co oglą­da­cie? – kiedy Iva nie­śmiało zaga­jała w ten spo­sób roz­mowę, wia­domo było, że cze­goś od rodzi­ców chce.

– Serial… – zaczęła mama. – Ale…

– To ja nie będę prze­szka­dzać. Póź­niej przyjdę – dziew­czyna szybko się wyco­fała, ale Maria zatrzy­mała ją w pół słowa:

– Hej, hej… Cze­kaj… Możemy póź­niej obej­rzeć powtórkę. Co jest?

– A bo Niva robi uro­dziny. Jako pierw­sza z klasy. Jest naj­star­sza. Zapo­cząt­kuje tego­roczne osiem­nastki. I robi taką wielką imprezę. Wie­cie… Jak wesele pra­wie. Na sto osób. W dodatku nad morzem. W ich domku let­ni­sko­wym z ogro­dem. Dla­tego urzą­dza ją teraz – w waka­cje. Nie czeka na koniec roku, kiedy fak­tycz­nie się uro­dziła. Żeby sko­rzy­stać z pogody. To moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka i chcia­ła­bym się moc­niej zaan­ga­żo­wać w przy­go­to­wa­nia… I poje­chać tam z Nivą już tydzień wcze­śniej – wyre­cy­to­wała jed­nym tchem, jakby bojąc się dać któ­re­mu­kol­wiek z rodzi­ców dojść do głosu.

– Zga­dzam się! – odparła Maria bez żad­nych dodat­ko­wych pytań.

– Co??? – Iva nie­mal prze­tarła oczy z nie­do­wie­rza­nia.

– Za szybko? Mogę wyco­fać zgodę – zaśmiała się mama.

– Nie. Nie… Przy­znam, że spo­dzie­wa­łam się bata­lii, ale jestem mega­miło zasko­czona, mamuś. A ty, tato, też nie masz nic prze­ciwko? – Iva wolała dopy­tać.

– Skoro mama się zga­dza, to ja też – ojciec jak zwy­kle nie wysi­lił się zanadto, ale w tym aku­rat przy­padku Ivie to nie­spe­cjal­nie prze­szka­dzało. Wybie­gła zachwy­cona z pokoju i natych­miast zadzwo­niła do przy­ja­ciółki.IVA I NIVA

Rodzice trzy­mali Ivę krótko, stąd zasko­cze­nie dziew­czyny. Ufali jej i mieli z nią dobre rela­cje, ale wycho­dzili z zało­że­nia, że panienka z dobrego domu nie powinna się szla­jać po nocach, łazić po knaj­pach zbyt czę­sto, prze­sia­dy­wać pod blo­kiem na ławce i sku­bać sło­necz­nik. Dla­tego Iva czę­sto sły­szała „nie”, kiedy pro­siła o coś, co dla jej kole­ża­nek z klasy było normą. Ale tym razem uznali, że to abso­lut­nie wyjąt­kowa sytu­acja. Za chwilę i ona będzie miała osiem­na­ście lat. Sta­nie się peł­no­let­nia. Zda maturę. Wyfru­nie z domu na stu­dia. Osiem­nastkę ma się raz w życiu. Z Nivą przy­jaź­niły się od dziecka. To abso­lut­nie natu­ralne, że trak­to­wała jej święto nie­mal jak swoje. Maria i Piotr znali rodzi­ców Nivy. Nie przy­jaź­nili się, bo pocho­dzili z nieco innych świa­tów, co dziew­czyn­kom w przy­jaźni zupeł­nie nie prze­szka­dzało, ale jedni dru­gich sza­no­wali i uwa­żali za god­nych zaufa­nia. Niva pocho­dziła z bar­dzo majęt­nego domu. Dzięki temu jej mniej zamożna przy­ja­ciółka nie­raz spę­dziła dar­mowe waka­cje nad pol­skim morzem. A kiedy cho­ro­wała jako nasto­latka – rodzice Nivy udo­stęp­nili całej rodzi­nie Ivy swój nad­mor­ski domek na pra­wie dwa jesienne mie­siące, żeby wyje­chali i nawdy­chali się jodu, żeby mała mogła nabrać odpor­no­ści. W dodatku ni­gdy nie ocze­ki­wali żad­nej wdzięcz­no­ści i niczego w zamian. Mogli sobie pozwo­lić na bez­in­te­re­sowne poma­ga­nie i robili to. Dziew­czynki pla­no­wały stu­dia w tym samym mie­ście. Nie wyobra­żały sobie życia bez sie­bie. Jedna marzyła o Pozna­niu, druga o Wro­cła­wiu, więc usta­liły, że jeśli jedna się dosta­nie i tu, i tu, a druga tylko do jed­nego mia­sta, pójdą do tego jed­nego razem. Jeśli obie się dostaną do obu miast – będą loso­wały, dokąd osta­tecz­nie wyru­szą, ale na pewno obie w to samo miej­sce. Już i tak musiały się liczyć z tym, że będą cho­dziły na inne uczel­nie, bo mimo wspól­nych pasji i praw­dzi­wej, nie­mal sio­strza­nej miło­ści, jaka je połą­czyła – jedna była typową huma­nistką, a druga umy­słem ści­słym, więc stu­dio­wa­nie tego samego nie wcho­dziło w grę. Nie szko­dzi. Naj­waż­niej­sze było to, że po uczelni wrócą na tę samą stan­cję i będą sobie mogły opo­wia­dać godzi­nami, jak im minął kolejny dzień poważ­nego, doro­słego życia. Nie mogły się tego docze­kać, ale zanim… Trzeba było jesz­cze zdać maturę i dostać się na te stu­dia, więc tro­chę sto­po­wały swoje marze­nia i spro­wa­dzały się na zie­mię wizją zaku­wa­nia przez cały rok…

Jak się poznały?

W pia­skow­nicy… Wów­czas ich rodzice miesz­kali na jed­nym osie­dlu. Rodzice Ivy wciąż tam miesz­kają. Rodzice Nivy prze­nie­śli się na luk­su­sowe osie­dle zamknięte.

Wiele lat wcze­śniej dwie małe słod­kie dziew­czynki w paste­lo­wych sukie­necz­kach przy­szły z bab­ciami na plac zabaw. Bab­cie szybko się zga­dały i miło spę­dzały czas na wspól­nej roz­mo­wie, łypiąc przy oka­zji jed­nym okiem na wnuczki. W pew­nym momen­cie do jed­nej z dziew­czy­nek pod­szedł osie­dlowy urwis – Bar­tuś:

– Oddaj sia­mo­chód. Jesteś dziew­ciną. Lal­kami się baw – nakrzy­czał i pró­bo­wał wyszar­pać małej autko z rąk. Ta (jak się póź­niej oka­zało Niva) zaczęła pisz­czeć:

– Sam się baw lal­kami. Bar­dziej do cie­bie pasują niż auta – poje­chała mło­demu rasowo. Bar­tuś się wściekł i rzu­cił na Nivę. Bab­cia już się zerwała z ławki, ale oka­zało się, że jej inter­wen­cja nie będzie potrzebna, bo bawiąca się nie­opo­dal Iva (wtedy jesz­cze po pro­stu Iwonka) ruszyła w stronę dzie­cię­cej sza­mo­ta­niny i odważ­nie zła­pała małego za ucho. Potar­gała nim porząd­nie i napy­sko­wała w podob­nym tonie do Nivy:

– A ty co? Dziew­czynkę bijesz? Skoro tak, to nawet na zabawę lal­kami nie zasłu­gu­jesz…

Bar­tuś zro­bił się czer­wony jak burak i uciekł.

Małe przy­biły sobie piątkę. Podobno wyglą­dały komicz­nie. Umo­ru­sane, ze zmierz­wio­nymi wło­sami, słod­kie jak aniołki, ale z bar­dzo bojo­wymi minami, które już wtedy świad­czyły o tym, że w przy­szło­ści nikt nie będzie im w kaszę dmu­chał.

– Roz­darł ci sukienkę – powie­działa jedna do dru­giej.

– Trudno. Ta bitwa była tego warta – odparła z dumą Iwonka.

A bab­cie nie wie­działy, czy pła­kać, czy się śmiać. I obie czuły dumę, że ich wnuczki rosną na dziar­skie kobietki. Mogły mieć wtedy jakieś pięć lat.

Przed­sta­wiły się sobie:

– Niwa.

– Ale ład­nie… Nie zna­łam tego imie­nia. Ja jestem Iwonka.

– Czyli Iwa. Niwa i Iwa. Faj­nie, nie?

I tak zostało na lata. Potem jesz­cze zmie­niły „w” na „v” w pisowni – co czy­niło ich imiona jesz­cze bar­dziej zadzior­nymi i nikt sobie już nie wyobra­żał Nivy bez Ivy i Ivy bez Nivy. One same śmiały się, że to sym­bo­liczne dopa­so­wa­nie imion wtedy w pia­skow­nicy było swego rodzaju rytu­ałem bra­ter­stwa krwi – tylko bez… krwi. Pobru­dzone i poroz­ry­wane sukie­neczki musiały wystar­czyć.IVA I NIVA

TERAZ

– Ivka, doradź, co robić z alko­ho­lem… – ten temat był jedy­nym pro­ble­mem, który nie­po­koił przy­szłą sole­ni­zantkę pod­czas przy­go­to­wań.

– Nie rozu­miem. Czym się mar­twisz? – Iva chciała pomóc przy­ja­ciółce, ale nie­spe­cjal­nie rozu­miała, w czym rzecz.

– Mam wąt­pli­wo­ści, ile tego alko­holu kupić i jaki kon­kret­nie. Z jed­nej strony – jak będzie za mało, to impreza może się szybko skoń­czyć, z dru­giej strony – jak się chło­paki z klasy schleją i zro­bią tu chryję, to ni­gdy już nie będzie szansy, nawet mar­nej nadziei na jakąś przy­jemną imprezkę nad morzem.

– No tak. Teraz rozu­miem. Słu­chaj… Ani ja, ani ty nie pijemy zbyt dużo. Będziemy czu­wać i trzy­mać rękę na pul­sie. W razie czego popro­simy two­jego brata o pomoc. Jest star­szy, to jakoś pijaną gów­nia­rze­rię ogar­nie…

No wła­śnie… Niva miała star­szego brata. Marzyło jej się, że Iva i Miko zako­chają się w sobie. Wyobra­żała sobie cza­sem, że jej uko­chana przy­ja­ciółka zostaje w przy­szło­ści jej bra­tową. Wów­czas naprawdę sta­łyby się rodziną, cho­ciaż i tak w sercu jedna drugą trak­to­wała jak naj­praw­dziw­szą sio­strę. _Może na tej osiem­na­stce jakoś mię­dzy nimi zaiskrzy?_ – myślała z nadzieją i przy­znała Ivie rację w spra­wie alko­holu.

– Słusz­nie… Miko na pewno sobie pora­dzi. Zwłasz­cza że przyj­dzie z trzema kole­gami. To był jego waru­nek. Powie­dział, że bez kum­pli umrze na impre­zie przed­szko­la­ków. Wielki doro­sły się zna­lazł.

Zaśmiały się.

Kilka dni póź­niej abso­lut­nie wszystko było gotowe i zapięte na ostatni guzik. Pozo­stała kwe­stia kre­acji dla sole­ni­zantki i jej naj­bliż­szej przy­ja­ciółki. Dziew­czyny posta­no­wiły następ­nego dnia wybrać się do mia­sta nie­opo­dal na zakupy, a teraz już tylko korzy­stać ze słońca, z waka­cji i faktu, że domek let­ni­skowy rodzi­ców Ivy znaj­do­wał się naprawdę bli­sko plaży.

Mło­dość jest piękna…

Kil­ka­na­ście minut póź­niej – rado­sne, pełne pasji, wigoru i pla­nów, leżały na ręcz­ni­kach, spi­jały łap­czy­wie pro­mie­nie słońca, opa­la­jąc swoje piękne, jędrne ciała i pla­no­wały, jakie cuda modowe wyha­czą naza­jutrz w miej­sco­wej gale­rii.

– Ja mam trudne zada­nie. Muszę wyglą­dać świet­nie, ale nie wolno mi kupić sty­lówki, która prze­bije twoją… – dumała Iva.

– Nooo… Fak­tycz­nie… – przy­znała jej rację Niva, co obie z zupeł­nie nie­wia­do­mych im powo­dów wpra­wiło w atak głu­pawki. Nie mogły prze­stać się śmiać. To kolejny objaw, który czyni mło­dość tak fan­ta­styczną.

***

OSIEM­NASTKA NIVY

Wyglą­dały jak bogi­nie. Obie wyso­kie, smu­kłe, zgrabne, z nogami jak męska bez­sen­ność – żeby spa­ra­fra­zo­wać Kobra­nockę. Lato było upalne, więc posta­wiły na prze­wiewne tka­niny. Iva wybrała gra­na­tową, krótką sukienkę na ramiącz­kach, Do tego tur­ku­sowe san­dałki z wąziut­kich pasecz­ków. Włosy prze­wią­zała tasiemką w iden­tycz­nym odcie­niu. A na dłoni błysz­czał znacz­nych roz­mia­rów pier­ścio­nek z oka­za­łym tur­ku­so­wym oczkiem. Tyle. Żad­nej prze­sady. Żad­nego prze­zdo­bie­nia. Czy­stość. Sub­tel­ność. Wdzięk. Na tle kole­ża­nek – z moc­nym, chwi­lami aż wul­gar­nym, maki­ja­żem, wycze­sa­nymi fry­zu­rami, utrwa­lo­nymi toną lakieru, ordy­nar­nymi szpil­kami, które miały czy­nić je doro­ślej­szymi i w ich mnie­ma­niu bar­dziej kobie­cymi – wyglą­dała jak kwiat z ogrodu Nivy. Była taka czy­sta, praw­dziwa, dziew­częca. Niva – gwiazda tego wie­czoru – zasza­lała i solid­nie odchu­dziła swój port­fel, wybie­ra­jąc zgrabny kom­bi­ne­zon w kolo­rze fuk­sji, za to w kla­sycz­nym, ele­ganc­kim, acz mło­dzień­czym kroju. Do tego make-up no make-up, włosy gładko zacze­sane w koń­ski ogon, zero biżu­te­rii i pro­ste prze­zro­czy­ste buty na szpil­kach, które przez brak koloru spra­wiały wra­że­nie, jakby nogi dziew­czyny były jesz­cze dłuż­sze, o ile to w ogóle było moż­liwe. Wszystko to powo­do­wało, że ow­szem, rzu­cała się w oczy, bo jak­żeby ina­czej, ale wyróż­niała ją – podob­nie jak przy­ja­ciółkę – natu­ral­ność, klasa oraz wize­ru­nek dosto­so­wany do wieku i oka­zji.

Miko – ku rado­ści Nivy – nie mógł ode­rwać wzroku od jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki, ale uwagę Ivy przy­kuł jego naj­lep­szy kum­pel – Mati. Tak to w życiu bywa. Bo w tym cały jest amba­ras, żeby dwoje chciało naraz. To zresztą aku­rat było obu­stronne zauro­cze­nie od pierw­szego wej­rze­nia. Iva – jak na rasową przy­ja­ciółkę przy­stało – była na tej impre­zie niczym świad­kowa panny mło­dej na jej ślu­bie i weselu. Czu­wała nad tym, by niczego gościom nie bra­ko­wało. Gdy w któ­rejś czę­ści stołu koń­czyły się chipsy, natych­miast bie­gła do spi­żarki po zapasy. Podob­nie z napo­jami, alko­ho­lami, owo­cami, prze­ką­skami i wszyst­kim, czego zdrowa i silna mło­dzież jest w sta­nie zjeść tonę i wypić hek­to­li­try.

– Pomogę ci – Mati wyła­pał moment, kiedy znowu bie­gła po kolejne wik­tu­ały…

– O… świet­nie! Dzię­kuję… Nie sądzi­łam, że tak czę­sto będę tu bie­gać – zaśmiała się.

– Umówmy się, że od teraz będziesz po pro­stu mnie infor­mo­wać, co trzeba doło­żyć i gdzie, a ja pobie­gam za cie­bie – zaofe­ro­wał się szar­mancko. Iva poczuła, że pąso­wieją jej policzki, ale w przy­ga­szo­nym impre­zo­wym świe­tle chyba nie było to spe­cjal­nie zauwa­żalne…

***

– Zatań­czysz? – Miko odwa­żył się zro­bić ten krok i pod­szedł do Ivy, mając poczu­cie, że teraz albo ni­gdy.

– Jasne! – Iva z przy­jem­no­ścią przy­jęła zapro­sze­nie do tańca, nie podej­rze­wa­jąc nawet, że może się za tym kryć coś wię­cej poza zwy­kłą sym­pa­tią. Znali się z Miko od dziecka. Co prawda on był od dziew­czyn sporo star­szy, bo aż o dzie­sięć lat, więc ni­gdy nie udało im się nawią­zać jakiejś nie­sa­mo­wi­cie bli­skiej rela­cji, ale jed­nak… Kiedy bawiły się lal­kami w miesz­ka­niu Nivy, Miko był nie­opo­dal. Kiedy szły do Pierw­szej Komu­nii Świę­tej, Miko osią­gał peł­no­let­niość. Kiedy wci­nały gofry zro­bione przez mamę Nivy i pero­ro­wały przy tym zacie­kle o losach boha­terki ich ulu­bio­nej bajki, Miko kradł im gofra i wołał: „Takie gów­niary nie powinny za dużo jeść!”. Ale przy­szedł taki moment, kiedy zarówno dziew­czyny, jak i Miko­łaj prze­szli przez pewną cienką gra­nicę, za którą czas się wyrów­nuje i dopa­so­wuje, a kole­żanka upier­dli­wej młod­szej sio­stry prze­staje być rów­nie upier­dliwą mało­latą, która prze­szka­dza, bo pałęta się mię­dzy nogami. Nagle, jak za dotknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki, staje się piękną kobietą, od któ­rej nie da się ode­rwać wzroku. Dla Miko ta gra­nica została wła­śnie prze­kro­czona. Dla Ivy abso­lut­nie nie. Miko to Miko. Za to jego kolega Mati… To już zupeł­nie inna histo­ria. Iva sza­lała w tańcu z bra­tem Nivy. Czuła się z nim swo­bod­nie. Śmiała się. Wiro­wała. Bawiła się zna­ko­mi­cie. Ale kiedy pod­czas kolej­nego setu tanecz­nego do tańca popro­sił ją Mati, Miko dostrzegł ten cha­rak­te­ry­styczny rodzaj wstydu i onie­śmie­le­nia u mło­dej kobiety, który może ozna­czać tylko jedno… On jej się cho­ler­nie podo­bał. Matiego też znał przez całe życie. Porządny gość. Dobry kum­pel. Ostatni raz tak jak na Ivę patrzył na Syl­wię pięć lat temu. Nie­długo potem Syl­wia została dziew­czyną i naj­więk­szą miło­ścią Matiego, więc gdy poszła w tango z Irkiem, zła­mała mu serce i wyda­wało się, że już ni­gdy nie zaufa żad­nej i już ni­gdy na żadną nie spoj­rzy tak, jak patrzył na Syl­wię, która tego nie doce­niła. Teraz jed­nak tak wła­śnie patrzył na Ivę. Miko poczuł ukłu­cie zazdro­ści, z któ­rym nie mógł sobie pora­dzić. Na jego oczach Amor ustrze­lił tych dwoje. Gdyby nie fakt, że takie miło­sne dyr­dy­mały uwa­żał za straszny kicz, mógłby przy­siąc, że był świad­kiem „zaiskrze­nia”, o któ­rym tak pięk­nie czyta się w książ­kach i które tak suge­styw­nie odgry­wają akto­rzy kome­dii roman­tycz­nych. Iva i Mati patrzyli sobie w oczy i obcho­dzili się ze sobą w tańcu tak deli­kat­nie, jakby bali się, że jedno dru­gie mogłoby spło­szyć.

– Stary… dobrze, że mnie zapro­si­łeś na tę imprezę. Przy­ja­ciółka two­jej siory jest… mega! – Mati dosiadł się do kum­pla, by nieco ochło­nąć, a przy oka­zji pod­py­tać Miko­łaja o coś wię­cej.

– Czy ja wiem…? Znam ją od dzie­ciaka… – Miko­łaj wspiął się na wyżyny, żeby wia­ry­god­nie zagrać totalną obo­jęt­ność…

– Jaka ona jest? Powiedz mi o niej coś wię­cej, bo dziś mam wra­że­nie, że pozna­łem anioła…

– Wiesz co, stary… Zwy­kła szczujka. Tak ci powiem. Lubi face­tów. Okręca ich sobie wokół palca, a potem rzuca. Potrzebne ci to znowu?

Samo mu się tak powie­działo. Poczuł do sie­bie wstręt. Zwłasz­cza że nie znał sub­tel­niej­szej, uczciw­szej i porząd­niej­szej dziew­czyny od Ivy. A wyko­rzy­stał naj­więk­szy ból i lęk przy­ja­ciela po to, by mu zohy­dzić pannę, która i tak ni­gdy nie będzie jego. Pod­czas tańca zro­zu­miał, że dla niej zawsze będzie „bra­tem Nivy”, w dodatku takim, który w prze­szło­ści nie­raz wyka­zał się zło­śli­wo­ścią i nie­raz sta­rał się uprzy­krzyć życie mało­la­tom. Ot tak dla zabawy. Jak to starsi bra­cia młod­szym sio­strom, a i przy oka­zji – ryko­sze­tem – ich przy­ja­ciół­kom.

– O kurde… Dobrze, że mówisz… Nie wyglą­dała na taką… Ale Syl­wia prze­cież też nie wyglą­dała – Mati posmut­niał, zamy­ślił się, powró­cił pamię­cią do trud­nych momen­tów, które długo odcho­ro­wy­wał, a Miko­łaj poczuł się jesz­cze gorzej, bo dodat­kowo przy­po­mniał kum­plowi to, co nie­mal dopro­wa­dziło go do cięż­kiej depre­sji.

Jakoś dotrwali do końca imprezy. Iva sta­rała się od czasu do czasu ścią­gać wzro­kiem Matiego. Miała nadzieję, że w tym tańcu poczuł on, podob­nie jak ona, to coś. Gotowa była przy­siąc, że zadzia­łała mię­dzy nimi jakaś magia. Tym­cza­sem nagle chło­pak zaczął trak­to­wać ją jak powie­trze i nie szu­kał wię­cej z nią kon­taktu, nawet wzro­ko­wego. Miała ochotę poża­lić się Nivie, prze­ga­dać z nią ten temat, ale uznała, że jakoś dotrwa do kolej­nego dnia. W końcu tej nocy to nie ona była naj­waż­niej­sza. Niva świę­to­wała, ale kątem oka obser­wo­wała sytu­ację. A że znała dobrze całe to towa­rzy­stwo – wysnuła swoje wnio­ski.

***

NASTĘP­NEGO DNIA

– Jak tam kacyk, sis? – Iva nalała peł­no­let­niej (w sen­sie sym­bo­licz­nym, wciąż nie kalen­da­rzo­wym, ale jed­nak…) przy­ja­ciółce soku ze świeżo wyci­śnię­tych poma­rań­czy. Uznała, że wita­mina C jej się przyda, cho­ciaż tak naprawdę wie­działa, że Niva nie prze­sa­dziła z alko­ho­lem. Ni­gdy nie prze­sa­dzała. Ale emo­cje, drinki, impreza do rana – to wszystko na pewno jakoś się odbiło na samo­po­czu­ciu Nivy.

– Kaca brak i jestem mega­za­do­wo­lona. Było super. A ty jesteś na maksa kochana, że tak dba­łaś o to, by niczego nie bra­ko­wało… Ja to wszystko widzia­łam. Strasz­nie ci dzię­kuję. Mam nadzieję, że jed­nak zdo­ła­łaś się też tro­chę poba­wić… – Niva spo­glą­dała na Ivę bacz­nym okiem, cze­ka­jąc, kiedy ta sama zacznie opo­wia­dać o tym jakże istot­nym tańcu…

– Tak… Było super. Tylko… – Iva zmar­kot­niała, ale zanie­chała tematu i powtó­rzyła: – Było super.

– Kochana! Znam cię… Było super w tańcu z Matim, tylko… potem nie było kolej­nego tańca?

– Jezu… Kogo ja pró­buję oszu­kać? – zaśmiała się gorzko. – Jak myślisz, o co mu cho­dzi? Począt­kowo wyda­wało mi się, że wpa­dli­śmy sobie w oko.

– Muszę przy­znać, że też takie odnio­słam wra­że­nie… Dziwna sprawa. Matiego znam od lat. Przy­jaźni się z Mikim mniej wię­cej od pia­skow­nicy. Tak jak my. Tak iskrzyło mię­dzy nami, że uuu… Nor­mal­nie bałam się, że doj­dzie do wyła­do­wań i że korki pójdą – zaśmiała się, ale natych­miast spo­waż­niała. – Potem fak­tycz­nie coś się nagle ochło­dziło… Pocze­kajmy. Może się wystra­szył. Nie znam szcze­gó­łów, ale pamię­tam z opo­wia­dań, że kilka lat temu prze­żył, zdaje się, jakiś poważny zawód miło­sny czy coś w tym stylu… Może się wyco­fał, bo prze­ra­ziły go emo­cje, które poczuł?

– Kilka lat temu? Chło­pak w jego wieku ma na kon­cie jeden zawód miło­sny i po kilku latach miałby się wystra­szyć, bo mu się laska w tańcu spodo­bała… Nie no… Bez prze­sady. Żyjemy w XXI wieku.

– Tak, ale Mati jest jakby z innych cza­sów. Jak kocha, to na zabój. Jak cier­piał – to całym sobą. Z nikim się potem nie spo­ty­kał. Mocno to prze­cho­ro­wał. Pamię­tam, bo Miko strasz­nie się o niego bał. Żeby coś głu­piego nie strze­liło mu do głowy. Więc rozu­miesz, jaki to był kali­ber…

– O kurde… No to fak­tycz­nie… Cho­lera… To teraz jesz­cze bar­dziej mi się podoba.

– Spo­koj­nie cze­kaj… Nie mam wąt­pli­wo­ści, że coś tam się u niego zadziało. To się czuło w dru­gim końcu sali. Serio. Nie pocie­sza­ła­bym cię prze­cież tak głu­pio – Niva ana­li­zo­wała swoje spo­strze­że­nia, bo do peł­nej ukła­danki bra­ko­wało jej jakie­goś puz­zla i nijak nie mogła pojąć, gdzie tego puz­zla szu­kać.

– Wiem, wiem… Dobra. Nie gadajmy o tym. Pro­po­nuję plażę i lody. Potem solid­nie tu posprzą­tamy i koniec tego dobrego. Wra­camy do domu, kochana! – Iva spro­wa­dziła je obie na zie­mię.

– Dobry plan. Plaża. Lody. Nie myślmy na razie o powro­cie!MIKO

_I co mi to da? Kurwa… Co za fra­jer… Co za tanio­cha… Zra­nić naj­lep­szego kum­pla? Zro­bić z porząd­nej dziew­czyny dziwkę? Po co? Żeby się nie spik­nęli? I co z tego? Ze mną też się nie umówi… Zresztą – nawet bym już nie miał odwagi star­to­wać…_ – z takimi myślami Miko bił się przez cały pora­nek po impre­zie sio­stry. _Albo jesteś facet. Albo jesteś fra­jer_ – powie­dział do sie­bie w myślach kon­kret­nie i odważ­nie, po czym wyszu­kał numer kum­pla w tele­fo­nie.

– Co tam, bra­chu? Już się stę­sk­ni­łeś? – zaśmiał się Mati w słu­chawkę.

– Stary, nie prze­ry­waj mi teraz, bo muszę powie­dzieć wszystko, co mam do powie­dze­nia. Jestem dup­kiem, fra­je­rem i idiotą. Podoba mi się cho­ler­nie Iva. Od dawna. To porządna dziew­czyna, jakich mało. A że patrzyła na cie­bie wczo­raj tak, jak na mnie ni­gdy nie spoj­rzała ani przez sekundę, to jakieś wewnętrzne kurew­stwo we mnie zwy­cię­żyło i napier­do­li­łem ci głu­pot… – Miko nie oszczę­dzał się w tej spo­wie­dzi. Matiego na moment zatkało, ale po chwili sko­men­to­wał wyzna­nie kum­pla:

– O fuck… Stary… Nie wiem, co powie­dzieć… Może tylko, że jesteś gość. Bo taki tele­fon wyko­nać pew­nie nie było łatwo. Tylko teraz ja muszę dzia­łać, bo fra­je­rem to pew­nie ona nazywa w myślach mnie, jak po tym tańcu nawet już nie spoj­rza­łem w jej stronę…

– Wiem. Prośbę mam… Nie opo­wia­daj mi szcze­gó­łów z waszego związku. OK?

– Jakiego związku, Miko­łaj? Ponio­sło cię.

– Mati… Ten zwią­zek jest pew­nia­kiem. Nie mam co do tego cie­nia wąt­pli­wo­ści. I dzięki za łagodny wymiar kary. Czuję się jak ostatni chuj…

– Ej, ej… W ciągu ostat­nich trzy­dzie­stu sekund obra­zi­łeś samego sie­bie tyle razy, że już nie miał­bym sumie­nia ci dokła­dać. _Chill_… Daj mi numer do two­jej sio­stry.

– Zaraz ci wyślę…

Roz­łą­czyli się. Miko­łaj zro­zu­miał, co to zna­czy mieć mie­szane uczu­cia. Z jed­nej strony ulga, że nie zawiódł kum­pla i odzy­skał honor, z dru­giej – doj­mu­jące poczu­cie, że to już koniec. Dupa… Wła­śnie osta­tecz­nie rzu­cił ich w swoje ramiona. No, ale cóż… Życie…IVA I NIVA

PLAŻA

– Ale mi dobrze… Teraz zaczy­nam odczu­wać zmę­cze­nie po tym cało­noc­nym bie­ga­niu do spi­żarki – Iva roz­ko­szo­wała się słoń­cem, w któ­rego pro­mie­niach kąpała całą swoją ład­nie już opa­loną syl­wetkę.

– Oj, ja też czuję, że emo­cje ze mnie scho­dzą, i jestem jakaś taka słaba, ależ mi przy­jem­nie… A ty, Iva, pla­nu­jesz robić osiem­nastkę jakoś hucz­nie? Masz uro­dziny w paź­dzier­niku, więc trzeba by się powoli zacząć zasta­na­wiać nad dobrą miej­scówką. Nie?

– …

– Iva! Sły­szysz mnie czy zasnę­łaś?

– Dla­czego tak nagle zobo­jęt­niał? – Iva zato­piła się w zupeł­nie innym świe­cie.

– Aaaa. Już rozu­miem. Nie poga­damy raczej o niczym innym, dopóki ten dupek nie odnaj­dzie ponow­nej drogi do cie­bie. No trudno… – Niva śmiała się, ale Iva nawet tego już nie usły­szała. Myślami była w tańcu z chło­pa­kiem, który bar­dzo zapadł jej w pamięć i młode, nie­winne jesz­cze serce.

Nawet dźwięk tele­fonu Nivy nie wybił jej z roz­my­ślań. Uczy­niły to dopiero pierw­sze słowa przy­ja­ciółki, na które Iva wyba­łu­szyła oczy i zamarła.

– O, cześć Mati. Słu­chaj, nie mogę ci podać numeru do Ivy bez jej zgody, ale może sama ci poda. Leżymy sobie wła­śnie na plaży. Chcesz ją do tele­fonu?

Iva zaczęła ner­wowo się wachlo­wać. W sekundę sta­nęła nie­mal na bacz­ność. Prze­jęła tele­fon od przy­ja­ciółki i sta­rała się bar­dzo, by jej głos brzmiał obo­jęt­nie i nie wska­zy­wał na choćby część tych emo­cji, które wła­śnie w niej wrzały, a może już nawet zaczęły bul­go­tać.

– Witaj, Mati… Czy coś się stało? – zapy­tała nieco pro­wo­ka­cyj­nie. Usły­szaw­szy odpo­wiedź, nie mogła sobie odmó­wić cie­nia iro­nii: – Nie udało nam się poroz­ma­wiać pod­czas imprezy, cho­ciaż czasu nie bra­ko­wało, więc wolę dopy­tać… – po chwili, pod­czas któ­rej Mati obie­cał, że wytłu­ma­czy dziew­czy­nie kosmiczną pomyłkę, któ­rej padł nie­jako ofiarą, Iva szybko ucięła temat, bo nie chciała zabrzmieć jak ktoś, kto robi wyrzuty swo­jemu jesz­cze nawet nie kole­dze. Mógłby pomy­śleć, że gdyby się zaczęli spo­ty­kać, to co chwilę cze­ka­łaby na niego awan­tura i roz­li­cza­nie z każ­dego słowa, czynu, gestu. – Abso­lut­nie się nie tłu­macz. Nie mam do cie­bie żad­nych pre­ten­sji. Naprawdę się wystra­szy­łam, że coś się stało. Jeśli chcesz się ze mną napić kawy, to jasne. Z przy­jem­no­ścią… – odpo­wia­dała spo­koj­nie, jakby jej nie zale­żało zupeł­nie, po pro­stu się godzi, bo aku­rat nie ma lep­szych pla­nów, ale mimo spo­koj­nego tonu ska­kała z eks­cy­ta­cji i wewnątrz sie­bie tak naprawdę bez­dź­więcz­nie pisz­czała z rado­ści.

Niva bar­dzo się ucie­szyła z takiego obrotu sprawy:

– O, szybko poszło! – krzyk­nęła do przy­ja­ciółki, gdy tamta tylko skoń­czyła roz­ma­wiać przez tele­fon.

– Jezu, Jezu, Jezu… W co ja się ubiorę? Jak powin­nam wyglą­dać, idąc na kawę? Kur­czę… To prze­cież tylko kawa. Nie jakaś randka. Kola­cja. Czy coś. Nie mogę się jakoś wystroić, żeby nie zro­bić z sie­bie idiotki. Ale T-shirt i dżinsy to chyba zbyt codzien­nie, nie? On jest o dzie­sięć lat star­szy… A jeśli uzna, że jestem gów­niarą, mało­latą, z którą nie ma o czym gadać? O czym powin­nam roz­ma­wiać z chło­pa­kiem, od któ­rego dzieli mnie dekada? Nie… Chyba powin­nam to odwo­łać – traj­ko­tała jak kata­rynka. Policzki jej pło­nęły. Niva śmiała się w głos. Przy­tu­liła roz­e­mo­cjo­no­waną przy­ja­ciółkę i kiedy poczuła w swo­ich ramio­nach, że emo­cje i całe napię­cie powoli z Ivy scho­dzą, powie­działa:

– Kochana moja… Będzie pięk­nie. Zoba­czysz. Marzy­łam co prawda, że to będzie Miko. Ale trudno. Możesz być „tylko” moją duchową sio­strą, nie bra­tową, ważne, żebyś była szczę­śliwa…MARIA I PIOTR

Rodzice Ivy byli dosyć spe­cy­ficz­nym mał­żeń­stwem. Niby bli­scy sobie, ale tak naprawdę od lat żyjący bar­dziej obok sie­bie niż ze sobą. Gdyby ich ktoś zapy­tał, czy się kochają – pew­nie odpo­wie­dzie­liby coś w rodzaju: „Co to za pyta­nie? Pew­nie, że tak. Przez całe życie razem prze­cież, to jak ina­czej?”. Ale gdyby ktoś popro­sił, żeby wymie­nili cho­ciaż jedną sytu­ację, kiedy w ostat­nich latach robili coś razem – dla sie­bie, dla roz­rywki, dla swo­jego związku – zapewne nie byłoby im łatwo ją sobie przy­po­mnieć.

Poznali się jako bar­dzo mło­dzi ludzie na impre­zie uro­dzi­no­wej u wspól­nego kolegi. Maria szko­liła się na fry­zjerkę. Piotr miał prze­jąć firmę melio­ra­cyjną po ojcu. Uczył się w tech­ni­kum i pra­co­wał w każ­dej wol­nej chwili u ojca w zakła­dzie, żeby się na bie­żąco przy­uczać. Lubił przy­glą­dać się tacie. Lubił patrzeć, jak ten robi pre­cy­zyjne rysunki, kiedy na przy­kład zamie­rzał skła­dać swoją ofertę na jakiś prze­targ. Teczki z doku­men­tami przy­go­to­wa­nymi przez ojca zawsze były per­fek­cyjne, ogar­nięte na tip-top. Szcze­gó­łowe wyli­cze­nia, pomiary, szkice. Dbał o dro­bia­zgi, więc jego firma była ceniona. Dokład­nie iden­tyczne war­to­ści prze­ka­zał synowi, który – jak się oka­zało w przy­szło­ści – z suk­ce­sami popro­wa­dził rodzinną firmę, kon­ty­nu­ując dzieło zało­ży­ciela. Podob­nie jak ojciec nie zawsze wygry­wał prze­targi, bo miał jedną zasadę. Był do bólu uczciwy. Żadne więc prze­wały nie wcho­dziły w grę. Wszystko robił zgod­nie z pra­wem. Ani pół czło­wieka nie pra­co­wało u niego ni­gdy na czarno, pod­czas gdy w innych fir­mach tego typu była to abso­lut­nie norma, więc już cho­ciażby z tego względu tamte firmy były do przodu kil­ka­na­ście tysięcy mie­sięcz­nie. W upalne dni ścią­gał ludzi z robót do domów już około jede­na­stej przed połu­dniem, kiedy tylko żar zaczy­nał doskwie­rać tak, że gro­ziło to jakimś zdro­wot­nym nie­bez­pie­czeń­stwem jego pra­cow­ni­kom. Pro­ste chło­paki, któ­rych zatrud­niał, bar­dzo go sza­no­wali, bo on sza­no­wał każ­dego z nich. Czasy były takie, że wielu nie pokoń­czyło żad­nych szkół. Byli wśród nich nawet tacy, któ­rzy nie potra­fili pisać i czy­tać. Piotr każ­dego trak­to­wał z takim samym sza­cun­kiem, jak rów­nego sobie. Po pro­stu jak czło­wieka. Miał tylko jedną zasadę. Żad­nego alko­holu! Jeśli zła­pał któ­re­goś pod wpły­wem, nie było dys­ku­sji. Naj­mniej­szej! Koniec pracy, choćby sytu­acja oso­bi­sta pechowca była wyjąt­kowo trudna. Choćby wyja­śnie­nie było naj­bar­dziej wia­ry­godne ze wszyst­kich. Nawet nie słu­chał. Mawiał wów­czas: „Tym bar­dziej powi­nie­neś był sza­no­wać pracę i godziwe warunki, skoro masz nie­ła­two w domu. Tym bar­dziej nie powi­nie­neś był pozwa­lać sobie na uchy­bie­nie, któ­rego nie wyba­czam i nie tole­ruję. Lojal­nie o tym każ­dego z was uprze­dza­łem”. Musieli więc przy­znać (nawet kiedy bła­ga­jąc o litość i jesz­cze jedną szansę, nie dosta­wali jej), że „z pana Pio­tru­sia to hono­rowy i porządny chłop…”. Czę­sto doda­wali też szcze­rze, z auten­tyczną skru­chą: „Ja głupi byłem, że to spie­przy­łem”. To było coś, bo rzadko tra­fia się na pra­co­daw­ców, któ­rych darzy się sza­cun­kiem, nawet w momen­cie, gdy każą oddać rze­czy służ­bowe i ni­gdy wię­cej nie wra­cać.

Piotr był męż­czy­zną mało­mów­nym – zarówno w życiu zawo­do­wym, jak i pry­wat­nym. Ni­gdy nie było do końca wia­domo, co myśli, co czuje, czy coś go gry­zie, czy się czymś mar­twi… Jego twarz nie wyra­żała zbyt wielu emo­cji. Nauczył się być twar­dym face­tem, bo twar­dzi byli męż­czyźni w całym jego rodzie. Dzia­dek tre­so­wał ojca, a i ojca metody wycho­waw­cze trudno było nazwać edu­ka­cją – już prę­dzej kuź­nią. Wyni­kało to z ich mak­sy­mal­nie kon­kret­nych cha­rak­te­rów i oso­bo­wo­ści. Świat dla dziadka i ojca był czarno-biały. Bez barw pośred­nich. Mały Pio­truś cho­dził jak w zegarku – żeby tylko taty nie zde­ner­wo­wać. Bał się go bar­dzo, mimo że ojciec w grun­cie rze­czy miał dobre serce i inten­cje. Tylko wła­sny zimny chów nie nauczył go czu­ło­ści, cie­pła i oka­zy­wa­nia synowi tro­ski. Czasy też były inne. Nie było mody na part­ner­stwo w rodzi­nie. Ojco­wie rzadko uży­wali słów „kocham cię” w sto­sunku do swo­ich dzieci – zwłasz­cza synów. Za to powie­dze­nie „chło­paki nie pła­czą” – dziś ganione przez wszel­kich psy­cho­lo­gów i tera­peu­tów – sta­wało się nie­mal mot­tem życio­wym każ­dego małego chłopca. Jako dziecko Piotr zamknął się w sobie. Wycho­dził z zało­że­nia, że mniej zna­czy wię­cej, więc zawsze wolał słu­chać innych, a sie­bie mocno daw­ko­wać. Dla kobiet była to cecha bar­dzo pocią­ga­jąca, bo prze­cież jak świat świa­tem płeć piękna uwiel­biała męż­czyzn, któ­rzy chcą słu­chać i potra­fią to robić.

Maria i Piotr miesz­kali w nie­du­żej miej­sco­wo­ści pod War­szawą. Byli rówie­śni­kami, więc znali się z widze­nia, cho­ciaż każde miało swoje grono zna­jo­mych i ni­gdy nie przy­szło im się jakoś bli­żej poznać. Ale był taki jeden kolega, który nale­żał do jed­nego i do dru­giego grona, bo w jed­nym miał przy­ja­ciół z klasy (w tym Marię), a w dru­gim – bli­skie kuzy­no­stwo (w tym Pio­tra). I wła­śnie ten kolega wypra­wiał uro­dziny, na któ­rych Maria i Piotr – mimo że mijali się w życiu dzie­siątki razy – w końcu mieli szansę poroz­ma­wiać i – jak to się wtedy mówiło – poczuć do sie­bie miętę. Mieli po pięt­na­ście lat. Dziś powie­dzie­li­by­śmy, że to jesz­cze dzie­ciaki, ale wtedy wiek mło­dych ludzi okre­ślało się nieco ina­czej, skoro dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nia nie­za­mężna dziew­czyna sta­wała się starą panną. Brzmi jak żart. A jed­nak…

Czym Piotr urzekł Marię? Tra­fił z kom­ple­men­tem w punkt.

– Cześć… W końcu jest oka­zja się poznać. Jestem Pio­trek.

– A ja Mary­sia. Masz rację. Znamy się z widze­nia, ale jakoś ni­gdy nie było warun­ków…

– Nie chciał­bym być banalny i wysko­czyć z jakimś tanim fra­ze­sem, który uznasz za bez­na­dziejny pod­ryw, ale… masz śliczną fry­zurę.

Maria, któ­rej pasją było cze­sa­nie, ści­na­nie, far­bo­wa­nie i upi­na­nie, wła­śnie wtedy poczuła, że to jest męż­czy­zna jej życia. Nie tylko doce­nił jej dar, ale też… No jaki facet zwraca uwagę na włosy? Piotr wiele lat póź­niej na­dal twier­dził, że mówił szcze­rze, a nie dla­tego, że dosko­nale wie­dział, że Mary­sia chce zostać fry­zjerką, i że obmy­ślił sprytny plan, by ją wziąć na doce­nie­nie jej talentu. Kto wie, jak było naprawdę… Ważne, że zadzia­łało…

Zostali parą. Wzięli ślub. Kupili miesz­ka­nie. Urzą­dzili swoje gniazdko. Było im dobrze. Zapra­gnęli dziecka i tu zaczęły się schody…

Mimo wielu sta­rań Marii nie uda­wało się zajść w ciążę. Pocho­dzili z domów, w któ­rych te kwe­stie sta­no­wiły temat tabu. Nie roz­ma­wiało się o intym­no­ści, o sek­sie. Nie nauczyli się być ze sobą szcze­rzy, więc w obli­czu pro­ble­mów – nazwijmy to – pro­kre­acyj­nych, rów­nież zamiast usiąść i poga­dać, dodać sobie wza­jem­nie otu­chy, każde zaczęło zamy­kać się w swoim świe­cie, inter­pre­tu­jąc oczy­wi­ście zacho­wa­nie part­nera cał­ko­wi­cie błęd­nie.

_Jest zawie­dziony. Co ze mnie za kobieta, skoro nie potra­fię mu nawet dziecka uro­dzić?_ – Maria zadrę­czała się takimi myślami.

_Nie umiem jej wes­przeć. Nie umiem być przy­ja­cie­lem. Nie potrze­buję dziecka jakoś bar­dzo do szczę­ścia, ale ona będzie przez całe życie nie­szczę­śliwa, jeśli się nie uda_ – Piotr rozu­mo­wał w zupeł­nie inny spo­sób.

Gdyby potra­fili usiąść i poroz­ma­wiać ze sobą szcze­rze, dawno by ten pro­blem roz­wią­zali. Maria prze­sta­łaby czuć pre­sję, a Piotr – nie odczu­wa­jący sil­nej potrzeby rodzi­ciel­skiej – mógłby wspa­niale odwra­cać uwagę Marii od pro­blemu, co w bar­dzo wielu przy­pad­kach koń­czy się po pro­stu ciążą, wyni­ka­jącą z rado­snego bycia razem, z intym­no­ści nie­ob­cią­żo­nej wizją testu cią­żo­wego, który będzie jak wynik egza­minu, a nie efekt wspa­nia­łych, wspól­nych, peł­nych unie­sień chwil.

Ich mil­cze­nie sta­wało się coraz bar­dziej nie do znie­sie­nia. Oboje sta­rali się uda­wać, że jest jak daw­niej, ale sie­kiera wisiała w powie­trzu i potę­go­wała wza­jemny żal i poczu­cie nie­szczę­ścia.

– Obiad.

– Już idę.

Jedze­nie w mil­cze­niu…

– Pyszny.

– Dzię­kuję.

– Zostaw, ja posprzą­tam.

– Dobrze. Dzię­kuję.

Tak prze­bie­gały ich dia­logi. Nie patrzyli sobie przy tym w ogóle w oczy, żeby nie wyczy­tać w nich wię­cej, niż chciały wypo­wie­dzieć usta.

Ich zbli­że­nia intymne odby­wały się zde­cy­do­wa­nie rza­dziej, a jeśli już do nich docho­dziło, to w total­nym mil­cze­niu, cho­ciaż oboje bar­dzo chcieli w końcu ze sobą poroz­ma­wiać. Słowa ugrzę­zły im jakby w gar­dle. Nie byli w sta­nie ich z sie­bie wydu­sić. Jakby zwy­kła roz­mowa była czymś naj­trud­niej­szym na świe­cie. Z każ­dym dniem ta wła­śnie „zwy­kła roz­mowa” ura­stała coraz bar­dziej do rangi cze­goś tak nie­na­tu­ral­nego, że nie mogła się już ot tak po pro­stu wyda­rzyć. W taki wła­śnie spo­sób ludzie zapa­dają się w swoje wewnętrzne światy. Odda­lają się od sie­bie. A na roz­pra­wach roz­wo­do­wych czę­sto ani jedno, ani dru­gie nie potrafi już powie­dzieć, co tak naprawdę nie zadzia­łało. Co się stało, że kocha­jący się ludzie, któ­rzy kie­dyś zde­cy­do­wali się pójść wspól­nie przez życie, prze­stali być sobie bli­scy? Kto wie, czy Marię i Pio­tra nie cze­ka­łoby takie wła­śnie zakoń­cze­nie, gdyby nie ten dzień, kiedy Maria – bez wiary, raczej z przy­zwy­cza­je­nia – zro­biła test cią­żowy i zoba­czyła na nim dwie kre­ski. Wbie­gła do sypialni z piskiem, co w panu­ją­cej w tym domu od wielu tygo­dni ciszy było wręcz nie­na­tu­ral­nie inwa­zyj­nym dźwię­kiem.

– Jestem w ciąży, Pio­truś! Udało się! Udało!

W jed­nej chwili ule­ciały w zapo­mnie­nie wszyst­kie nega­tywne emo­cje. W jed­nej chwili znowu stali się szczę­śli­wymi ludźmi. Ska­kali z rado­ści. Przy­tu­lali się. I zaczęli roz­ma­wiać… „Nastą­piło zwol­nie­nie blo­kady”, żeby zacy­to­wać słowa z for­mułki loso­wa­nia LOTTO. Nomen omen oboje czuli się, jakby wła­śnie wygrali w totka. Tego dnia zro­bili sobie wolne. Leżeli. Zaja­dali różne pysz­no­ści, robiąc sobie cał­ko­wity odpust na jakie­kol­wiek diety. Oglą­dali seriale. I pla­no­wali:

– Myślisz, że to będzie chło­piec czy dziew­czynka, Pio­truś?

– A czy to ważne?

– A jak byś wolał?

– Nie wiem… Byle zdrowe.

– Masz rację… Bóg mnie wysłu­chał.

– Nas wysłu­chał – dodał Piotr.

– To ty też się modli­łeś? – zdzi­wiła się Mary­sia.

– A jak? Coś ty myślała? – uśmiech­nął się przy­szły tata i po raz pierw­szy od dawna szcze­rze przy­tu­lił żonę i poczuł ogromną ulgę, bo ich wza­jemne odda­la­nie się od sie­bie bar­dzo wiele go kosz­to­wało.

***

MIE­SIĄC PÓŹ­NIEJ

Maria cze­sała wła­śnie klientkę. Cho­dziła do pracy, cho­ciaż odczu­wała silne mdło­ści, sen­ność, osła­bie­nie i zmę­cze­nie. Zda­rzało się, że szła do toa­lety, sia­dała na muszli klo­ze­to­wej i zasy­piała choć na kilka minut, bo utrzy­ma­nie otwar­tych oczu było jed­nak zbyt trudne. Ale wia­domo. Takie są początki. Wiele kobiet to znosi – tłu­ma­czyła sobie i cze­kała, kiedy te okropne objawy miną. Nagle poczuła silny ból w oko­li­cach pod­brzu­sza. Chwilę potem klientka krzyk­nęła i przy­kryła usta dło­nią, poka­zu­jąc pal­cem na kro­cze Marii. Ponie­waż Maria odbi­jała się we fry­zjer­skim lustrze – nie musiała nawet spusz­czać głowy, żeby dostrzec czer­woną, powięk­sza­jącą się plamę na spodniach. Zawyła, dosko­nale prze­czu­wa­jąc, co to ozna­cza. Klientka – nie­świa­doma ciąży Marii – w tym cza­sie wykrę­cała numer na pogo­to­wie. Przy­tu­liła Marię mocno.

– Nie dener­wuj się. Spo­koj­nie. Oddy­chaj. Zaraz przy­je­dzie pomoc.

Prze­ra­żona Maria spoj­rzała jej głę­boko w oczy i wyszep­tała:

– Moje dziecko… Ciąża…

Klientka przy­tu­liła ją jesz­cze moc­niej i zamru­gała bar­dzo inten­syw­nie rzę­sami, żeby powstrzy­mać napły­wa­jące do oczu łzy. Sama była matką i nie miała wąt­pli­wo­ści, że kałuża krwi nie daje wiel­kich nadziei na dobre wia­do­mo­ści.

Maria poro­niła.

Piotr odwie­dził ją w szpi­talu.

Leżała i patrzyła w sufit.

Nawet na niego nie spoj­rzała.

Tym razem sta­nął na wyso­ko­ści zada­nia. Nie dopu­ścił do tego, by tygo­dnie ciszy znowu ich od sie­bie odda­liły. Tej próby ich mał­żeń­stwo już by nie wytrzy­mało. To pewne.

– Mary­siu… Spójrz na mnie. Nie jestem naj­lep­szy w roz­ma­wia­niu na te tematy. Nie umiem mówić o emo­cjach. Ale przej­dziemy przez to razem.

Chyba ura­to­wał jej wtedy życie. Wie­działa, że to dla kogoś takiego jak Piotr wiel­kie i trudne wyzna­nie. Wie­działa, że mu zależy na nich, skoro zdo­łał wypo­wie­dzieć coś tak szcze­rego i praw­dzi­wego. Skoro zdo­łał zło­żyć dekla­ra­cję bycia przy niej na dobre i na złe, nie przed ołta­rzem, kiedy te słowa są tylko czę­ścią pew­nego rytu­ału, ale w praw­dzi­wym życiu i to w momen­cie, kiedy nade­szło wła­śnie to złe.

Maria powoli docho­dziła do sie­bie.

Zaczęła sobie tłu­ma­czyć, że prze­cież naj­waż­niej­sze jest to, że udało jej się zajść w ciążę. To ozna­cza, że nie jest bez­płodna. Uda się znowu. Kiedy tylko będzie gotowa, by sta­rać się z mężem ponow­nie o wyma­rzone maleń­stwo. Z tej myśli uczy­niła swój cel. I znowu zaczęła z nadzieją spo­glą­dać w przy­szłość.

Udało się ponow­nie…

Tym razem ich radość była nieco bar­dziej powścią­gliwa.

– Wiesz, Maryś… Może zamknij lokal… Firma idzie dobrze. Pora­dzimy sobie z mojej pen­sji. Ty leż i odpo­czy­waj… – zapro­po­no­wał Piotr.

Bar­dzo roz­czu­lił tym żonę, ale ona wie­działa, że zamknię­cie lokalu już teraz ozna­cza zaczy­na­nie wszyst­kiego od nowa po poro­dzie. W tam­tych cza­sach urlop macie­rzyń­ski trwał tylko trzy mie­siące, ale mimo wszystko… Oboje byli na swoim i dosko­nale zda­wali sobie sprawę z tego, że to od pracy ich wła­snych rąk zależy roz­wój ich biz­ne­sów.

– Pio­truś… Dziecko to wydatki. Jeśli zamknę lokal, stracę wszyst­kie klientki. Myśla­łam, że będę sobie pra­co­wać aż do roz­wią­za­nia, a potem po poro­dzie tak usta­wię stałe klientki, że te, które robią coś raz na dwa mie­siące, zro­bię tuż przed poro­dem, więc potem będę je miała zapi­sane dopiero dwa mie­siące po poro­dzie, a te, które potrze­bują czę­ściej, będę jakoś uma­wiać na dwa dni w tygo­dniu – od rana do nocy – i wygo­spo­da­ruję ten czas, żeby był wilk syty i owca cała… Tym spo­so­bem może nie zyskam nowych klien­tek, ale nie stracę dotych­cza­so­wych, a maleń­stwo będzie miało mamę przy sobie naj­dłu­żej, jak się da.

– Oj, Mary­siu… Widzę, że masz już wszystko obcy­kane…

– Wszystko… Nawet prze­my­śla­łam, że w te dwa dni w tygo­dniu, w które bym po poro­dzie poszła do pracy na taką bar­dzo długą zmianę, maleń­stwo dosta­wa­łoby mleko, które bym w dzień poprze­dza­jący ścią­gała ze spo­rym nad­dat­kiem z każ­dego kar­mie­nia i zosta­wiała w lodówce świeże i peł­no­war­to­ściowe…

– No nie­źle… To co ja mogę… Pro­szę cię tylko, nie prze­mę­czaj się, rób sobie więk­sze prze­rwy mię­dzy klient­kami… Znam cię. Potra­fisz przez cały dzień stać z rękami do góry i wyko­rzy­stać każdą minutę na wci­śnię­cie w kolejkę nową panią, która tak bła­gal­nie na cie­bie patrzyła, że prze­cież nie mogłaś odmó­wić… – zaśmiał się Piotr.

– Jak ty mnie znasz! – Maria przy­tu­liła się do męża.

Po kil­ku­na­stu tygo­dniach sytu­acja się powtó­rzyła. Tym razem plama krwi poja­wiła się rano, w łazience, pod­czas poran­nej toa­lety. Marysi bar­dzo chciało się siku. Ale kiedy szła do toa­lety, poczuła gorąco w oko­li­cach kro­cza. W pierw­szym momen­cie miała nawet taką absur­dalną myśl, że nie utrzy­mała moczu. Pamię­tała z dzie­ciń­stwa takie uczu­cie, kiedy zda­rzyło się zsi­kać w łóżku, bo na przy­kład śniło jej się, że siada na noc­niczku i… To cie­pło roz­le­wa­jące się dookoła było takie przy­jemne. Teraz czuła podob­nie, ale tylko przez uła­mek sekundy, bo natych­miast zauwa­żyła krew i już wie­działa, że to koniec…

***

– Pani Mario… Jak się pani czuje? – zapy­tał lekarz na obcho­dzie kilka godzin po poro­nie­niu.

– Fizycz­nie czy psy­chicz­nie? – zapy­tała kon­kret­nie, zobo­jęt­niała i – zda­wać by się mogło – wyzuta z emo­cji.

– Fizycz­nie… Psy­chicz­nie mogę się domy­ślać – dopre­cy­zo­wał dok­tor.

– Jest OK. Chyba. Nie wiem. Nic nie czuję.

– Rozu­miem.

Lekarz nie drą­żył. Wie­dział, że to nie ten czas. Może dla­tego, że jego żona też kie­dyś stra­ciła ich dziecko. Może dla­tego, że był empa­tycz­nym czło­wie­kiem. A może z oby­dwu powo­dów.

Pod­czas kolej­nego bada­nia, mają­cego na celu spraw­dze­nie, czy wszystko zostało z pacjentki wyły­żecz­ko­wane i nie ma zagro­że­nia jakimś zaka­że­niem, lekarz odkrył coś, na co nikt wcze­śniej nie zwró­cił uwagi. Praw­do­po­dob­nie dla­tego, że naj­pierw sku­piano się na pra­wi­dło­wo­ści roz­woju płodu, a potem już tylko na poro­nie­niu, a nie na kobie­cie. Szyjka macicy Marii została mecha­nicz­nie uszko­dzona, być może pod­czas zabiegu łyżecz­ko­wa­nia po pierw­szym poro­nie­niu. A może w zupeł­nie innych oko­licz­no­ściach doszło do uszko­dze­nia szyjki. To ozna­czało, że na pew­nym eta­pie żadna ciąża nie miała szans dalej pra­wi­dłowo się roz­wi­jać, bo mówiąc kolo­kwial­nie – gdy płód chciał się za szybko wydo­stać na świat, uszko­dzona szyjka mu w tym tylko poma­gała.

Lekarz wezwał Marię i Pio­tra do sie­bie.

Przy­szli nie­pewni, wystra­szeni, przy­gnę­bieni.

– Mam dla pań­stwa dwie wia­do­mo­ści, dobrą i złą. Nie będę pytał, od któ­rej zacząć. Wiemy, z jakiego powodu doszło do ostat­niego poro­nie­nia. Pani Mario, ma pani mecha­nicz­nie uszko­dzoną szyjkę macicy, co ozna­cza, że będzie pani miała pro­blem z dono­sze­niem każ­dej kolej­nej ciąży.

– To gdzie tu jest miej­sce na dobrą wia­do­mość? – zapy­tał nie­pew­nie Piotr, który jak to męż­czy­zna poczuł ból już przy sło­wie „uszko­dze­nie” w bli­skim sąsiedz­twie słów „szyjka macicy”.

– Ano tu, że wiemy, co jest przy­czyną, więc wiemy, jak z nią wal­czyć. Nie będzie to łatwe i będzie wyma­gało ogrom­nej siły woli ze strony pani Marii. Ale mogę zapew­nić, że następną ciążę uda się ura­to­wać…

To zakoń­cze­nie spra­wiło, że błysk nadziei poja­wił się w oczach Marii, cho­ciaż twarz wciąż pozo­stała smutna.

– Niech pan mówi, jak? I na czym ma pole­gać moja siła woli?

– Na leże­niu przez całą ciążę. Z tym, że mówiąc o leże­niu, nie mówię tylko o prze­by­wa­niu w szpi­talu, ale o leże­niu abso­lut­nie przez cały czas. Z nogami do góry. Bez moż­li­wo­ści pod­nie­sie­nia się z łóżka czy cho­ciażby obrotu na któ­ryś bok.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: