- W empik go
Naznaczona - ebook
Naznaczona - ebook
Iva jest młodą, pełną życia dziewczyną ze wspaniałymi planami na przyszłość. Właśnie przeżywa swoją pierwszą wielką miłość. Jest szczęśliwa. Radość życia przerywa poważna choroba, która z niewinnego przeziębienia w szybkim tempie zmienia się w medyczny koszmar, w którym coraz trudniej o nadzieję. Krystek –młody fotograf zakochuje się z wzajemnością w swojej muzie Klarze. Zaczynają realizować marzenia i snuć plany na wspólną przyszłość. Ale los lubi płatać figle, nierzadko w okrutny sposób. Czy Iva wygrwa wyścig o życie? Czy Klara i Krystek zaznają wspólnego szczęścia? W jaki sposób losy tych ludzi zwiążą się ze sobą? Kto w medycznym bezwzględnym świecie zapłaci najwyższą cenę za walkę o lepsze jutro?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67502-68-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KILKA MIESIĘCY WCZEŚNIEJ
– Iva, zjadłabyś coś porządnego… Wpadasz jak wiatr, łapiesz jabłko i wybiegasz – Maria próbowała przemówić córce do rozsądku.
– Oj, mamuś… Jadłam już dziś sałatkę. Lecę do Nivy – dziewczyna odpowiedziała na jednym wdechu i już jej nie było.
Maria pokiwała znacząco głową z dezaprobatą, ale chwilę później uśmiechnęła się pod nosem, wspominając, jak to było, gdy sama miała siedemnaście lat. Komu by się wtedy chciało jeść? Hormony buzują, a doba jest za krótka na to, by zrealizować wszystkie plany, które każdego dnia rodzą się w młodzieńczej głowie. Rozumiała córkę, ale też martwiła się o nią. Była taka szczuplutka. Kochała swoją jedynaczkę ponad wszystko, zwłaszcza że przeszła niełatwą drogę, by ją mieć. By jej się udało zostać mamą. _Stare dzieje_ – pomyślała, oddalając od siebie te trudne wspomnienia, i poszła wstawić pranie.
***
DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
– Co oglądacie? – kiedy Iva nieśmiało zagajała w ten sposób rozmowę, wiadomo było, że czegoś od rodziców chce.
– Serial… – zaczęła mama. – Ale…
– To ja nie będę przeszkadzać. Później przyjdę – dziewczyna szybko się wycofała, ale Maria zatrzymała ją w pół słowa:
– Hej, hej… Czekaj… Możemy później obejrzeć powtórkę. Co jest?
– A bo Niva robi urodziny. Jako pierwsza z klasy. Jest najstarsza. Zapoczątkuje tegoroczne osiemnastki. I robi taką wielką imprezę. Wiecie… Jak wesele prawie. Na sto osób. W dodatku nad morzem. W ich domku letniskowym z ogrodem. Dlatego urządza ją teraz – w wakacje. Nie czeka na koniec roku, kiedy faktycznie się urodziła. Żeby skorzystać z pogody. To moja najlepsza przyjaciółka i chciałabym się mocniej zaangażować w przygotowania… I pojechać tam z Nivą już tydzień wcześniej – wyrecytowała jednym tchem, jakby bojąc się dać któremukolwiek z rodziców dojść do głosu.
– Zgadzam się! – odparła Maria bez żadnych dodatkowych pytań.
– Co??? – Iva niemal przetarła oczy z niedowierzania.
– Za szybko? Mogę wycofać zgodę – zaśmiała się mama.
– Nie. Nie… Przyznam, że spodziewałam się batalii, ale jestem megamiło zaskoczona, mamuś. A ty, tato, też nie masz nic przeciwko? – Iva wolała dopytać.
– Skoro mama się zgadza, to ja też – ojciec jak zwykle nie wysilił się zanadto, ale w tym akurat przypadku Ivie to niespecjalnie przeszkadzało. Wybiegła zachwycona z pokoju i natychmiast zadzwoniła do przyjaciółki.IVA I NIVA
Rodzice trzymali Ivę krótko, stąd zaskoczenie dziewczyny. Ufali jej i mieli z nią dobre relacje, ale wychodzili z założenia, że panienka z dobrego domu nie powinna się szlajać po nocach, łazić po knajpach zbyt często, przesiadywać pod blokiem na ławce i skubać słonecznik. Dlatego Iva często słyszała „nie”, kiedy prosiła o coś, co dla jej koleżanek z klasy było normą. Ale tym razem uznali, że to absolutnie wyjątkowa sytuacja. Za chwilę i ona będzie miała osiemnaście lat. Stanie się pełnoletnia. Zda maturę. Wyfrunie z domu na studia. Osiemnastkę ma się raz w życiu. Z Nivą przyjaźniły się od dziecka. To absolutnie naturalne, że traktowała jej święto niemal jak swoje. Maria i Piotr znali rodziców Nivy. Nie przyjaźnili się, bo pochodzili z nieco innych światów, co dziewczynkom w przyjaźni zupełnie nie przeszkadzało, ale jedni drugich szanowali i uważali za godnych zaufania. Niva pochodziła z bardzo majętnego domu. Dzięki temu jej mniej zamożna przyjaciółka nieraz spędziła darmowe wakacje nad polskim morzem. A kiedy chorowała jako nastolatka – rodzice Nivy udostępnili całej rodzinie Ivy swój nadmorski domek na prawie dwa jesienne miesiące, żeby wyjechali i nawdychali się jodu, żeby mała mogła nabrać odporności. W dodatku nigdy nie oczekiwali żadnej wdzięczności i niczego w zamian. Mogli sobie pozwolić na bezinteresowne pomaganie i robili to. Dziewczynki planowały studia w tym samym mieście. Nie wyobrażały sobie życia bez siebie. Jedna marzyła o Poznaniu, druga o Wrocławiu, więc ustaliły, że jeśli jedna się dostanie i tu, i tu, a druga tylko do jednego miasta, pójdą do tego jednego razem. Jeśli obie się dostaną do obu miast – będą losowały, dokąd ostatecznie wyruszą, ale na pewno obie w to samo miejsce. Już i tak musiały się liczyć z tym, że będą chodziły na inne uczelnie, bo mimo wspólnych pasji i prawdziwej, niemal siostrzanej miłości, jaka je połączyła – jedna była typową humanistką, a druga umysłem ścisłym, więc studiowanie tego samego nie wchodziło w grę. Nie szkodzi. Najważniejsze było to, że po uczelni wrócą na tę samą stancję i będą sobie mogły opowiadać godzinami, jak im minął kolejny dzień poważnego, dorosłego życia. Nie mogły się tego doczekać, ale zanim… Trzeba było jeszcze zdać maturę i dostać się na te studia, więc trochę stopowały swoje marzenia i sprowadzały się na ziemię wizją zakuwania przez cały rok…
Jak się poznały?
W piaskownicy… Wówczas ich rodzice mieszkali na jednym osiedlu. Rodzice Ivy wciąż tam mieszkają. Rodzice Nivy przenieśli się na luksusowe osiedle zamknięte.
Wiele lat wcześniej dwie małe słodkie dziewczynki w pastelowych sukieneczkach przyszły z babciami na plac zabaw. Babcie szybko się zgadały i miło spędzały czas na wspólnej rozmowie, łypiąc przy okazji jednym okiem na wnuczki. W pewnym momencie do jednej z dziewczynek podszedł osiedlowy urwis – Bartuś:
– Oddaj siamochód. Jesteś dziewciną. Lalkami się baw – nakrzyczał i próbował wyszarpać małej autko z rąk. Ta (jak się później okazało Niva) zaczęła piszczeć:
– Sam się baw lalkami. Bardziej do ciebie pasują niż auta – pojechała młodemu rasowo. Bartuś się wściekł i rzucił na Nivę. Babcia już się zerwała z ławki, ale okazało się, że jej interwencja nie będzie potrzebna, bo bawiąca się nieopodal Iva (wtedy jeszcze po prostu Iwonka) ruszyła w stronę dziecięcej szamotaniny i odważnie złapała małego za ucho. Potargała nim porządnie i napyskowała w podobnym tonie do Nivy:
– A ty co? Dziewczynkę bijesz? Skoro tak, to nawet na zabawę lalkami nie zasługujesz…
Bartuś zrobił się czerwony jak burak i uciekł.
Małe przybiły sobie piątkę. Podobno wyglądały komicznie. Umorusane, ze zmierzwionymi włosami, słodkie jak aniołki, ale z bardzo bojowymi minami, które już wtedy świadczyły o tym, że w przyszłości nikt nie będzie im w kaszę dmuchał.
– Rozdarł ci sukienkę – powiedziała jedna do drugiej.
– Trudno. Ta bitwa była tego warta – odparła z dumą Iwonka.
A babcie nie wiedziały, czy płakać, czy się śmiać. I obie czuły dumę, że ich wnuczki rosną na dziarskie kobietki. Mogły mieć wtedy jakieś pięć lat.
Przedstawiły się sobie:
– Niwa.
– Ale ładnie… Nie znałam tego imienia. Ja jestem Iwonka.
– Czyli Iwa. Niwa i Iwa. Fajnie, nie?
I tak zostało na lata. Potem jeszcze zmieniły „w” na „v” w pisowni – co czyniło ich imiona jeszcze bardziej zadziornymi i nikt sobie już nie wyobrażał Nivy bez Ivy i Ivy bez Nivy. One same śmiały się, że to symboliczne dopasowanie imion wtedy w piaskownicy było swego rodzaju rytuałem braterstwa krwi – tylko bez… krwi. Pobrudzone i porozrywane sukieneczki musiały wystarczyć.IVA I NIVA
TERAZ
– Ivka, doradź, co robić z alkoholem… – ten temat był jedynym problemem, który niepokoił przyszłą solenizantkę podczas przygotowań.
– Nie rozumiem. Czym się martwisz? – Iva chciała pomóc przyjaciółce, ale niespecjalnie rozumiała, w czym rzecz.
– Mam wątpliwości, ile tego alkoholu kupić i jaki konkretnie. Z jednej strony – jak będzie za mało, to impreza może się szybko skończyć, z drugiej strony – jak się chłopaki z klasy schleją i zrobią tu chryję, to nigdy już nie będzie szansy, nawet marnej nadziei na jakąś przyjemną imprezkę nad morzem.
– No tak. Teraz rozumiem. Słuchaj… Ani ja, ani ty nie pijemy zbyt dużo. Będziemy czuwać i trzymać rękę na pulsie. W razie czego poprosimy twojego brata o pomoc. Jest starszy, to jakoś pijaną gówniarzerię ogarnie…
No właśnie… Niva miała starszego brata. Marzyło jej się, że Iva i Miko zakochają się w sobie. Wyobrażała sobie czasem, że jej ukochana przyjaciółka zostaje w przyszłości jej bratową. Wówczas naprawdę stałyby się rodziną, chociaż i tak w sercu jedna drugą traktowała jak najprawdziwszą siostrę. _Może na tej osiemnastce jakoś między nimi zaiskrzy?_ – myślała z nadzieją i przyznała Ivie rację w sprawie alkoholu.
– Słusznie… Miko na pewno sobie poradzi. Zwłaszcza że przyjdzie z trzema kolegami. To był jego warunek. Powiedział, że bez kumpli umrze na imprezie przedszkolaków. Wielki dorosły się znalazł.
Zaśmiały się.
Kilka dni później absolutnie wszystko było gotowe i zapięte na ostatni guzik. Pozostała kwestia kreacji dla solenizantki i jej najbliższej przyjaciółki. Dziewczyny postanowiły następnego dnia wybrać się do miasta nieopodal na zakupy, a teraz już tylko korzystać ze słońca, z wakacji i faktu, że domek letniskowy rodziców Ivy znajdował się naprawdę blisko plaży.
Młodość jest piękna…
Kilkanaście minut później – radosne, pełne pasji, wigoru i planów, leżały na ręcznikach, spijały łapczywie promienie słońca, opalając swoje piękne, jędrne ciała i planowały, jakie cuda modowe wyhaczą nazajutrz w miejscowej galerii.
– Ja mam trudne zadanie. Muszę wyglądać świetnie, ale nie wolno mi kupić stylówki, która przebije twoją… – dumała Iva.
– Nooo… Faktycznie… – przyznała jej rację Niva, co obie z zupełnie niewiadomych im powodów wprawiło w atak głupawki. Nie mogły przestać się śmiać. To kolejny objaw, który czyni młodość tak fantastyczną.
***
OSIEMNASTKA NIVY
Wyglądały jak boginie. Obie wysokie, smukłe, zgrabne, z nogami jak męska bezsenność – żeby sparafrazować Kobranockę. Lato było upalne, więc postawiły na przewiewne tkaniny. Iva wybrała granatową, krótką sukienkę na ramiączkach, Do tego turkusowe sandałki z wąziutkich paseczków. Włosy przewiązała tasiemką w identycznym odcieniu. A na dłoni błyszczał znacznych rozmiarów pierścionek z okazałym turkusowym oczkiem. Tyle. Żadnej przesady. Żadnego przezdobienia. Czystość. Subtelność. Wdzięk. Na tle koleżanek – z mocnym, chwilami aż wulgarnym, makijażem, wyczesanymi fryzurami, utrwalonymi toną lakieru, ordynarnymi szpilkami, które miały czynić je doroślejszymi i w ich mniemaniu bardziej kobiecymi – wyglądała jak kwiat z ogrodu Nivy. Była taka czysta, prawdziwa, dziewczęca. Niva – gwiazda tego wieczoru – zaszalała i solidnie odchudziła swój portfel, wybierając zgrabny kombinezon w kolorze fuksji, za to w klasycznym, eleganckim, acz młodzieńczym kroju. Do tego make-up no make-up, włosy gładko zaczesane w koński ogon, zero biżuterii i proste przezroczyste buty na szpilkach, które przez brak koloru sprawiały wrażenie, jakby nogi dziewczyny były jeszcze dłuższe, o ile to w ogóle było możliwe. Wszystko to powodowało, że owszem, rzucała się w oczy, bo jakżeby inaczej, ale wyróżniała ją – podobnie jak przyjaciółkę – naturalność, klasa oraz wizerunek dostosowany do wieku i okazji.
Miko – ku radości Nivy – nie mógł oderwać wzroku od jej najlepszej przyjaciółki, ale uwagę Ivy przykuł jego najlepszy kumpel – Mati. Tak to w życiu bywa. Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. To zresztą akurat było obustronne zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Iva – jak na rasową przyjaciółkę przystało – była na tej imprezie niczym świadkowa panny młodej na jej ślubie i weselu. Czuwała nad tym, by niczego gościom nie brakowało. Gdy w którejś części stołu kończyły się chipsy, natychmiast biegła do spiżarki po zapasy. Podobnie z napojami, alkoholami, owocami, przekąskami i wszystkim, czego zdrowa i silna młodzież jest w stanie zjeść tonę i wypić hektolitry.
– Pomogę ci – Mati wyłapał moment, kiedy znowu biegła po kolejne wiktuały…
– O… świetnie! Dziękuję… Nie sądziłam, że tak często będę tu biegać – zaśmiała się.
– Umówmy się, że od teraz będziesz po prostu mnie informować, co trzeba dołożyć i gdzie, a ja pobiegam za ciebie – zaoferował się szarmancko. Iva poczuła, że pąsowieją jej policzki, ale w przygaszonym imprezowym świetle chyba nie było to specjalnie zauważalne…
***
– Zatańczysz? – Miko odważył się zrobić ten krok i podszedł do Ivy, mając poczucie, że teraz albo nigdy.
– Jasne! – Iva z przyjemnością przyjęła zaproszenie do tańca, nie podejrzewając nawet, że może się za tym kryć coś więcej poza zwykłą sympatią. Znali się z Miko od dziecka. Co prawda on był od dziewczyn sporo starszy, bo aż o dziesięć lat, więc nigdy nie udało im się nawiązać jakiejś niesamowicie bliskiej relacji, ale jednak… Kiedy bawiły się lalkami w mieszkaniu Nivy, Miko był nieopodal. Kiedy szły do Pierwszej Komunii Świętej, Miko osiągał pełnoletniość. Kiedy wcinały gofry zrobione przez mamę Nivy i perorowały przy tym zaciekle o losach bohaterki ich ulubionej bajki, Miko kradł im gofra i wołał: „Takie gówniary nie powinny za dużo jeść!”. Ale przyszedł taki moment, kiedy zarówno dziewczyny, jak i Mikołaj przeszli przez pewną cienką granicę, za którą czas się wyrównuje i dopasowuje, a koleżanka upierdliwej młodszej siostry przestaje być równie upierdliwą małolatą, która przeszkadza, bo pałęta się między nogami. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, staje się piękną kobietą, od której nie da się oderwać wzroku. Dla Miko ta granica została właśnie przekroczona. Dla Ivy absolutnie nie. Miko to Miko. Za to jego kolega Mati… To już zupełnie inna historia. Iva szalała w tańcu z bratem Nivy. Czuła się z nim swobodnie. Śmiała się. Wirowała. Bawiła się znakomicie. Ale kiedy podczas kolejnego setu tanecznego do tańca poprosił ją Mati, Miko dostrzegł ten charakterystyczny rodzaj wstydu i onieśmielenia u młodej kobiety, który może oznaczać tylko jedno… On jej się cholernie podobał. Matiego też znał przez całe życie. Porządny gość. Dobry kumpel. Ostatni raz tak jak na Ivę patrzył na Sylwię pięć lat temu. Niedługo potem Sylwia została dziewczyną i największą miłością Matiego, więc gdy poszła w tango z Irkiem, złamała mu serce i wydawało się, że już nigdy nie zaufa żadnej i już nigdy na żadną nie spojrzy tak, jak patrzył na Sylwię, która tego nie doceniła. Teraz jednak tak właśnie patrzył na Ivę. Miko poczuł ukłucie zazdrości, z którym nie mógł sobie poradzić. Na jego oczach Amor ustrzelił tych dwoje. Gdyby nie fakt, że takie miłosne dyrdymały uważał za straszny kicz, mógłby przysiąc, że był świadkiem „zaiskrzenia”, o którym tak pięknie czyta się w książkach i które tak sugestywnie odgrywają aktorzy komedii romantycznych. Iva i Mati patrzyli sobie w oczy i obchodzili się ze sobą w tańcu tak delikatnie, jakby bali się, że jedno drugie mogłoby spłoszyć.
– Stary… dobrze, że mnie zaprosiłeś na tę imprezę. Przyjaciółka twojej siory jest… mega! – Mati dosiadł się do kumpla, by nieco ochłonąć, a przy okazji podpytać Mikołaja o coś więcej.
– Czy ja wiem…? Znam ją od dzieciaka… – Mikołaj wspiął się na wyżyny, żeby wiarygodnie zagrać totalną obojętność…
– Jaka ona jest? Powiedz mi o niej coś więcej, bo dziś mam wrażenie, że poznałem anioła…
– Wiesz co, stary… Zwykła szczujka. Tak ci powiem. Lubi facetów. Okręca ich sobie wokół palca, a potem rzuca. Potrzebne ci to znowu?
Samo mu się tak powiedziało. Poczuł do siebie wstręt. Zwłaszcza że nie znał subtelniejszej, uczciwszej i porządniejszej dziewczyny od Ivy. A wykorzystał największy ból i lęk przyjaciela po to, by mu zohydzić pannę, która i tak nigdy nie będzie jego. Podczas tańca zrozumiał, że dla niej zawsze będzie „bratem Nivy”, w dodatku takim, który w przeszłości nieraz wykazał się złośliwością i nieraz starał się uprzykrzyć życie małolatom. Ot tak dla zabawy. Jak to starsi bracia młodszym siostrom, a i przy okazji – rykoszetem – ich przyjaciółkom.
– O kurde… Dobrze, że mówisz… Nie wyglądała na taką… Ale Sylwia przecież też nie wyglądała – Mati posmutniał, zamyślił się, powrócił pamięcią do trudnych momentów, które długo odchorowywał, a Mikołaj poczuł się jeszcze gorzej, bo dodatkowo przypomniał kumplowi to, co niemal doprowadziło go do ciężkiej depresji.
Jakoś dotrwali do końca imprezy. Iva starała się od czasu do czasu ściągać wzrokiem Matiego. Miała nadzieję, że w tym tańcu poczuł on, podobnie jak ona, to coś. Gotowa była przysiąc, że zadziałała między nimi jakaś magia. Tymczasem nagle chłopak zaczął traktować ją jak powietrze i nie szukał więcej z nią kontaktu, nawet wzrokowego. Miała ochotę pożalić się Nivie, przegadać z nią ten temat, ale uznała, że jakoś dotrwa do kolejnego dnia. W końcu tej nocy to nie ona była najważniejsza. Niva świętowała, ale kątem oka obserwowała sytuację. A że znała dobrze całe to towarzystwo – wysnuła swoje wnioski.
***
NASTĘPNEGO DNIA
– Jak tam kacyk, sis? – Iva nalała pełnoletniej (w sensie symbolicznym, wciąż nie kalendarzowym, ale jednak…) przyjaciółce soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Uznała, że witamina C jej się przyda, chociaż tak naprawdę wiedziała, że Niva nie przesadziła z alkoholem. Nigdy nie przesadzała. Ale emocje, drinki, impreza do rana – to wszystko na pewno jakoś się odbiło na samopoczuciu Nivy.
– Kaca brak i jestem megazadowolona. Było super. A ty jesteś na maksa kochana, że tak dbałaś o to, by niczego nie brakowało… Ja to wszystko widziałam. Strasznie ci dziękuję. Mam nadzieję, że jednak zdołałaś się też trochę pobawić… – Niva spoglądała na Ivę bacznym okiem, czekając, kiedy ta sama zacznie opowiadać o tym jakże istotnym tańcu…
– Tak… Było super. Tylko… – Iva zmarkotniała, ale zaniechała tematu i powtórzyła: – Było super.
– Kochana! Znam cię… Było super w tańcu z Matim, tylko… potem nie było kolejnego tańca?
– Jezu… Kogo ja próbuję oszukać? – zaśmiała się gorzko. – Jak myślisz, o co mu chodzi? Początkowo wydawało mi się, że wpadliśmy sobie w oko.
– Muszę przyznać, że też takie odniosłam wrażenie… Dziwna sprawa. Matiego znam od lat. Przyjaźni się z Mikim mniej więcej od piaskownicy. Tak jak my. Tak iskrzyło między nami, że uuu… Normalnie bałam się, że dojdzie do wyładowań i że korki pójdą – zaśmiała się, ale natychmiast spoważniała. – Potem faktycznie coś się nagle ochłodziło… Poczekajmy. Może się wystraszył. Nie znam szczegółów, ale pamiętam z opowiadań, że kilka lat temu przeżył, zdaje się, jakiś poważny zawód miłosny czy coś w tym stylu… Może się wycofał, bo przeraziły go emocje, które poczuł?
– Kilka lat temu? Chłopak w jego wieku ma na koncie jeden zawód miłosny i po kilku latach miałby się wystraszyć, bo mu się laska w tańcu spodobała… Nie no… Bez przesady. Żyjemy w XXI wieku.
– Tak, ale Mati jest jakby z innych czasów. Jak kocha, to na zabój. Jak cierpiał – to całym sobą. Z nikim się potem nie spotykał. Mocno to przechorował. Pamiętam, bo Miko strasznie się o niego bał. Żeby coś głupiego nie strzeliło mu do głowy. Więc rozumiesz, jaki to był kaliber…
– O kurde… No to faktycznie… Cholera… To teraz jeszcze bardziej mi się podoba.
– Spokojnie czekaj… Nie mam wątpliwości, że coś tam się u niego zadziało. To się czuło w drugim końcu sali. Serio. Nie pocieszałabym cię przecież tak głupio – Niva analizowała swoje spostrzeżenia, bo do pełnej układanki brakowało jej jakiegoś puzzla i nijak nie mogła pojąć, gdzie tego puzzla szukać.
– Wiem, wiem… Dobra. Nie gadajmy o tym. Proponuję plażę i lody. Potem solidnie tu posprzątamy i koniec tego dobrego. Wracamy do domu, kochana! – Iva sprowadziła je obie na ziemię.
– Dobry plan. Plaża. Lody. Nie myślmy na razie o powrocie!MIKO
_I co mi to da? Kurwa… Co za frajer… Co za taniocha… Zranić najlepszego kumpla? Zrobić z porządnej dziewczyny dziwkę? Po co? Żeby się nie spiknęli? I co z tego? Ze mną też się nie umówi… Zresztą – nawet bym już nie miał odwagi startować…_ – z takimi myślami Miko bił się przez cały poranek po imprezie siostry. _Albo jesteś facet. Albo jesteś frajer_ – powiedział do siebie w myślach konkretnie i odważnie, po czym wyszukał numer kumpla w telefonie.
– Co tam, brachu? Już się stęskniłeś? – zaśmiał się Mati w słuchawkę.
– Stary, nie przerywaj mi teraz, bo muszę powiedzieć wszystko, co mam do powiedzenia. Jestem dupkiem, frajerem i idiotą. Podoba mi się cholernie Iva. Od dawna. To porządna dziewczyna, jakich mało. A że patrzyła na ciebie wczoraj tak, jak na mnie nigdy nie spojrzała ani przez sekundę, to jakieś wewnętrzne kurewstwo we mnie zwyciężyło i napierdoliłem ci głupot… – Miko nie oszczędzał się w tej spowiedzi. Matiego na moment zatkało, ale po chwili skomentował wyznanie kumpla:
– O fuck… Stary… Nie wiem, co powiedzieć… Może tylko, że jesteś gość. Bo taki telefon wykonać pewnie nie było łatwo. Tylko teraz ja muszę działać, bo frajerem to pewnie ona nazywa w myślach mnie, jak po tym tańcu nawet już nie spojrzałem w jej stronę…
– Wiem. Prośbę mam… Nie opowiadaj mi szczegółów z waszego związku. OK?
– Jakiego związku, Mikołaj? Poniosło cię.
– Mati… Ten związek jest pewniakiem. Nie mam co do tego cienia wątpliwości. I dzięki za łagodny wymiar kary. Czuję się jak ostatni chuj…
– Ej, ej… W ciągu ostatnich trzydziestu sekund obraziłeś samego siebie tyle razy, że już nie miałbym sumienia ci dokładać. _Chill_… Daj mi numer do twojej siostry.
– Zaraz ci wyślę…
Rozłączyli się. Mikołaj zrozumiał, co to znaczy mieć mieszane uczucia. Z jednej strony ulga, że nie zawiódł kumpla i odzyskał honor, z drugiej – dojmujące poczucie, że to już koniec. Dupa… Właśnie ostatecznie rzucił ich w swoje ramiona. No, ale cóż… Życie…IVA I NIVA
PLAŻA
– Ale mi dobrze… Teraz zaczynam odczuwać zmęczenie po tym całonocnym bieganiu do spiżarki – Iva rozkoszowała się słońcem, w którego promieniach kąpała całą swoją ładnie już opaloną sylwetkę.
– Oj, ja też czuję, że emocje ze mnie schodzą, i jestem jakaś taka słaba, ależ mi przyjemnie… A ty, Iva, planujesz robić osiemnastkę jakoś hucznie? Masz urodziny w październiku, więc trzeba by się powoli zacząć zastanawiać nad dobrą miejscówką. Nie?
– …
– Iva! Słyszysz mnie czy zasnęłaś?
– Dlaczego tak nagle zobojętniał? – Iva zatopiła się w zupełnie innym świecie.
– Aaaa. Już rozumiem. Nie pogadamy raczej o niczym innym, dopóki ten dupek nie odnajdzie ponownej drogi do ciebie. No trudno… – Niva śmiała się, ale Iva nawet tego już nie usłyszała. Myślami była w tańcu z chłopakiem, który bardzo zapadł jej w pamięć i młode, niewinne jeszcze serce.
Nawet dźwięk telefonu Nivy nie wybił jej z rozmyślań. Uczyniły to dopiero pierwsze słowa przyjaciółki, na które Iva wybałuszyła oczy i zamarła.
– O, cześć Mati. Słuchaj, nie mogę ci podać numeru do Ivy bez jej zgody, ale może sama ci poda. Leżymy sobie właśnie na plaży. Chcesz ją do telefonu?
Iva zaczęła nerwowo się wachlować. W sekundę stanęła niemal na baczność. Przejęła telefon od przyjaciółki i starała się bardzo, by jej głos brzmiał obojętnie i nie wskazywał na choćby część tych emocji, które właśnie w niej wrzały, a może już nawet zaczęły bulgotać.
– Witaj, Mati… Czy coś się stało? – zapytała nieco prowokacyjnie. Usłyszawszy odpowiedź, nie mogła sobie odmówić cienia ironii: – Nie udało nam się porozmawiać podczas imprezy, chociaż czasu nie brakowało, więc wolę dopytać… – po chwili, podczas której Mati obiecał, że wytłumaczy dziewczynie kosmiczną pomyłkę, której padł niejako ofiarą, Iva szybko ucięła temat, bo nie chciała zabrzmieć jak ktoś, kto robi wyrzuty swojemu jeszcze nawet nie koledze. Mógłby pomyśleć, że gdyby się zaczęli spotykać, to co chwilę czekałaby na niego awantura i rozliczanie z każdego słowa, czynu, gestu. – Absolutnie się nie tłumacz. Nie mam do ciebie żadnych pretensji. Naprawdę się wystraszyłam, że coś się stało. Jeśli chcesz się ze mną napić kawy, to jasne. Z przyjemnością… – odpowiadała spokojnie, jakby jej nie zależało zupełnie, po prostu się godzi, bo akurat nie ma lepszych planów, ale mimo spokojnego tonu skakała z ekscytacji i wewnątrz siebie tak naprawdę bezdźwięcznie piszczała z radości.
Niva bardzo się ucieszyła z takiego obrotu sprawy:
– O, szybko poszło! – krzyknęła do przyjaciółki, gdy tamta tylko skończyła rozmawiać przez telefon.
– Jezu, Jezu, Jezu… W co ja się ubiorę? Jak powinnam wyglądać, idąc na kawę? Kurczę… To przecież tylko kawa. Nie jakaś randka. Kolacja. Czy coś. Nie mogę się jakoś wystroić, żeby nie zrobić z siebie idiotki. Ale T-shirt i dżinsy to chyba zbyt codziennie, nie? On jest o dziesięć lat starszy… A jeśli uzna, że jestem gówniarą, małolatą, z którą nie ma o czym gadać? O czym powinnam rozmawiać z chłopakiem, od którego dzieli mnie dekada? Nie… Chyba powinnam to odwołać – trajkotała jak katarynka. Policzki jej płonęły. Niva śmiała się w głos. Przytuliła rozemocjonowaną przyjaciółkę i kiedy poczuła w swoich ramionach, że emocje i całe napięcie powoli z Ivy schodzą, powiedziała:
– Kochana moja… Będzie pięknie. Zobaczysz. Marzyłam co prawda, że to będzie Miko. Ale trudno. Możesz być „tylko” moją duchową siostrą, nie bratową, ważne, żebyś była szczęśliwa…MARIA I PIOTR
Rodzice Ivy byli dosyć specyficznym małżeństwem. Niby bliscy sobie, ale tak naprawdę od lat żyjący bardziej obok siebie niż ze sobą. Gdyby ich ktoś zapytał, czy się kochają – pewnie odpowiedzieliby coś w rodzaju: „Co to za pytanie? Pewnie, że tak. Przez całe życie razem przecież, to jak inaczej?”. Ale gdyby ktoś poprosił, żeby wymienili chociaż jedną sytuację, kiedy w ostatnich latach robili coś razem – dla siebie, dla rozrywki, dla swojego związku – zapewne nie byłoby im łatwo ją sobie przypomnieć.
Poznali się jako bardzo młodzi ludzie na imprezie urodzinowej u wspólnego kolegi. Maria szkoliła się na fryzjerkę. Piotr miał przejąć firmę melioracyjną po ojcu. Uczył się w technikum i pracował w każdej wolnej chwili u ojca w zakładzie, żeby się na bieżąco przyuczać. Lubił przyglądać się tacie. Lubił patrzeć, jak ten robi precyzyjne rysunki, kiedy na przykład zamierzał składać swoją ofertę na jakiś przetarg. Teczki z dokumentami przygotowanymi przez ojca zawsze były perfekcyjne, ogarnięte na tip-top. Szczegółowe wyliczenia, pomiary, szkice. Dbał o drobiazgi, więc jego firma była ceniona. Dokładnie identyczne wartości przekazał synowi, który – jak się okazało w przyszłości – z sukcesami poprowadził rodzinną firmę, kontynuując dzieło założyciela. Podobnie jak ojciec nie zawsze wygrywał przetargi, bo miał jedną zasadę. Był do bólu uczciwy. Żadne więc przewały nie wchodziły w grę. Wszystko robił zgodnie z prawem. Ani pół człowieka nie pracowało u niego nigdy na czarno, podczas gdy w innych firmach tego typu była to absolutnie norma, więc już chociażby z tego względu tamte firmy były do przodu kilkanaście tysięcy miesięcznie. W upalne dni ściągał ludzi z robót do domów już około jedenastej przed południem, kiedy tylko żar zaczynał doskwierać tak, że groziło to jakimś zdrowotnym niebezpieczeństwem jego pracownikom. Proste chłopaki, których zatrudniał, bardzo go szanowali, bo on szanował każdego z nich. Czasy były takie, że wielu nie pokończyło żadnych szkół. Byli wśród nich nawet tacy, którzy nie potrafili pisać i czytać. Piotr każdego traktował z takim samym szacunkiem, jak równego sobie. Po prostu jak człowieka. Miał tylko jedną zasadę. Żadnego alkoholu! Jeśli złapał któregoś pod wpływem, nie było dyskusji. Najmniejszej! Koniec pracy, choćby sytuacja osobista pechowca była wyjątkowo trudna. Choćby wyjaśnienie było najbardziej wiarygodne ze wszystkich. Nawet nie słuchał. Mawiał wówczas: „Tym bardziej powinieneś był szanować pracę i godziwe warunki, skoro masz niełatwo w domu. Tym bardziej nie powinieneś był pozwalać sobie na uchybienie, którego nie wybaczam i nie toleruję. Lojalnie o tym każdego z was uprzedzałem”. Musieli więc przyznać (nawet kiedy błagając o litość i jeszcze jedną szansę, nie dostawali jej), że „z pana Piotrusia to honorowy i porządny chłop…”. Często dodawali też szczerze, z autentyczną skruchą: „Ja głupi byłem, że to spieprzyłem”. To było coś, bo rzadko trafia się na pracodawców, których darzy się szacunkiem, nawet w momencie, gdy każą oddać rzeczy służbowe i nigdy więcej nie wracać.
Piotr był mężczyzną małomównym – zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Nigdy nie było do końca wiadomo, co myśli, co czuje, czy coś go gryzie, czy się czymś martwi… Jego twarz nie wyrażała zbyt wielu emocji. Nauczył się być twardym facetem, bo twardzi byli mężczyźni w całym jego rodzie. Dziadek tresował ojca, a i ojca metody wychowawcze trudno było nazwać edukacją – już prędzej kuźnią. Wynikało to z ich maksymalnie konkretnych charakterów i osobowości. Świat dla dziadka i ojca był czarno-biały. Bez barw pośrednich. Mały Piotruś chodził jak w zegarku – żeby tylko taty nie zdenerwować. Bał się go bardzo, mimo że ojciec w gruncie rzeczy miał dobre serce i intencje. Tylko własny zimny chów nie nauczył go czułości, ciepła i okazywania synowi troski. Czasy też były inne. Nie było mody na partnerstwo w rodzinie. Ojcowie rzadko używali słów „kocham cię” w stosunku do swoich dzieci – zwłaszcza synów. Za to powiedzenie „chłopaki nie płaczą” – dziś ganione przez wszelkich psychologów i terapeutów – stawało się niemal mottem życiowym każdego małego chłopca. Jako dziecko Piotr zamknął się w sobie. Wychodził z założenia, że mniej znaczy więcej, więc zawsze wolał słuchać innych, a siebie mocno dawkować. Dla kobiet była to cecha bardzo pociągająca, bo przecież jak świat światem płeć piękna uwielbiała mężczyzn, którzy chcą słuchać i potrafią to robić.
Maria i Piotr mieszkali w niedużej miejscowości pod Warszawą. Byli rówieśnikami, więc znali się z widzenia, chociaż każde miało swoje grono znajomych i nigdy nie przyszło im się jakoś bliżej poznać. Ale był taki jeden kolega, który należał do jednego i do drugiego grona, bo w jednym miał przyjaciół z klasy (w tym Marię), a w drugim – bliskie kuzynostwo (w tym Piotra). I właśnie ten kolega wyprawiał urodziny, na których Maria i Piotr – mimo że mijali się w życiu dziesiątki razy – w końcu mieli szansę porozmawiać i – jak to się wtedy mówiło – poczuć do siebie miętę. Mieli po piętnaście lat. Dziś powiedzielibyśmy, że to jeszcze dzieciaki, ale wtedy wiek młodych ludzi określało się nieco inaczej, skoro dwudziestoparoletnia niezamężna dziewczyna stawała się starą panną. Brzmi jak żart. A jednak…
Czym Piotr urzekł Marię? Trafił z komplementem w punkt.
– Cześć… W końcu jest okazja się poznać. Jestem Piotrek.
– A ja Marysia. Masz rację. Znamy się z widzenia, ale jakoś nigdy nie było warunków…
– Nie chciałbym być banalny i wyskoczyć z jakimś tanim frazesem, który uznasz za beznadziejny podryw, ale… masz śliczną fryzurę.
Maria, której pasją było czesanie, ścinanie, farbowanie i upinanie, właśnie wtedy poczuła, że to jest mężczyzna jej życia. Nie tylko docenił jej dar, ale też… No jaki facet zwraca uwagę na włosy? Piotr wiele lat później nadal twierdził, że mówił szczerze, a nie dlatego, że doskonale wiedział, że Marysia chce zostać fryzjerką, i że obmyślił sprytny plan, by ją wziąć na docenienie jej talentu. Kto wie, jak było naprawdę… Ważne, że zadziałało…
Zostali parą. Wzięli ślub. Kupili mieszkanie. Urządzili swoje gniazdko. Było im dobrze. Zapragnęli dziecka i tu zaczęły się schody…
Mimo wielu starań Marii nie udawało się zajść w ciążę. Pochodzili z domów, w których te kwestie stanowiły temat tabu. Nie rozmawiało się o intymności, o seksie. Nie nauczyli się być ze sobą szczerzy, więc w obliczu problemów – nazwijmy to – prokreacyjnych, również zamiast usiąść i pogadać, dodać sobie wzajemnie otuchy, każde zaczęło zamykać się w swoim świecie, interpretując oczywiście zachowanie partnera całkowicie błędnie.
_Jest zawiedziony. Co ze mnie za kobieta, skoro nie potrafię mu nawet dziecka urodzić?_ – Maria zadręczała się takimi myślami.
_Nie umiem jej wesprzeć. Nie umiem być przyjacielem. Nie potrzebuję dziecka jakoś bardzo do szczęścia, ale ona będzie przez całe życie nieszczęśliwa, jeśli się nie uda_ – Piotr rozumował w zupełnie inny sposób.
Gdyby potrafili usiąść i porozmawiać ze sobą szczerze, dawno by ten problem rozwiązali. Maria przestałaby czuć presję, a Piotr – nie odczuwający silnej potrzeby rodzicielskiej – mógłby wspaniale odwracać uwagę Marii od problemu, co w bardzo wielu przypadkach kończy się po prostu ciążą, wynikającą z radosnego bycia razem, z intymności nieobciążonej wizją testu ciążowego, który będzie jak wynik egzaminu, a nie efekt wspaniałych, wspólnych, pełnych uniesień chwil.
Ich milczenie stawało się coraz bardziej nie do zniesienia. Oboje starali się udawać, że jest jak dawniej, ale siekiera wisiała w powietrzu i potęgowała wzajemny żal i poczucie nieszczęścia.
– Obiad.
– Już idę.
Jedzenie w milczeniu…
– Pyszny.
– Dziękuję.
– Zostaw, ja posprzątam.
– Dobrze. Dziękuję.
Tak przebiegały ich dialogi. Nie patrzyli sobie przy tym w ogóle w oczy, żeby nie wyczytać w nich więcej, niż chciały wypowiedzieć usta.
Ich zbliżenia intymne odbywały się zdecydowanie rzadziej, a jeśli już do nich dochodziło, to w totalnym milczeniu, chociaż oboje bardzo chcieli w końcu ze sobą porozmawiać. Słowa ugrzęzły im jakby w gardle. Nie byli w stanie ich z siebie wydusić. Jakby zwykła rozmowa była czymś najtrudniejszym na świecie. Z każdym dniem ta właśnie „zwykła rozmowa” urastała coraz bardziej do rangi czegoś tak nienaturalnego, że nie mogła się już ot tak po prostu wydarzyć. W taki właśnie sposób ludzie zapadają się w swoje wewnętrzne światy. Oddalają się od siebie. A na rozprawach rozwodowych często ani jedno, ani drugie nie potrafi już powiedzieć, co tak naprawdę nie zadziałało. Co się stało, że kochający się ludzie, którzy kiedyś zdecydowali się pójść wspólnie przez życie, przestali być sobie bliscy? Kto wie, czy Marię i Piotra nie czekałoby takie właśnie zakończenie, gdyby nie ten dzień, kiedy Maria – bez wiary, raczej z przyzwyczajenia – zrobiła test ciążowy i zobaczyła na nim dwie kreski. Wbiegła do sypialni z piskiem, co w panującej w tym domu od wielu tygodni ciszy było wręcz nienaturalnie inwazyjnym dźwiękiem.
– Jestem w ciąży, Piotruś! Udało się! Udało!
W jednej chwili uleciały w zapomnienie wszystkie negatywne emocje. W jednej chwili znowu stali się szczęśliwymi ludźmi. Skakali z radości. Przytulali się. I zaczęli rozmawiać… „Nastąpiło zwolnienie blokady”, żeby zacytować słowa z formułki losowania LOTTO. Nomen omen oboje czuli się, jakby właśnie wygrali w totka. Tego dnia zrobili sobie wolne. Leżeli. Zajadali różne pyszności, robiąc sobie całkowity odpust na jakiekolwiek diety. Oglądali seriale. I planowali:
– Myślisz, że to będzie chłopiec czy dziewczynka, Piotruś?
– A czy to ważne?
– A jak byś wolał?
– Nie wiem… Byle zdrowe.
– Masz rację… Bóg mnie wysłuchał.
– Nas wysłuchał – dodał Piotr.
– To ty też się modliłeś? – zdziwiła się Marysia.
– A jak? Coś ty myślała? – uśmiechnął się przyszły tata i po raz pierwszy od dawna szczerze przytulił żonę i poczuł ogromną ulgę, bo ich wzajemne oddalanie się od siebie bardzo wiele go kosztowało.
***
MIESIĄC PÓŹNIEJ
Maria czesała właśnie klientkę. Chodziła do pracy, chociaż odczuwała silne mdłości, senność, osłabienie i zmęczenie. Zdarzało się, że szła do toalety, siadała na muszli klozetowej i zasypiała choć na kilka minut, bo utrzymanie otwartych oczu było jednak zbyt trudne. Ale wiadomo. Takie są początki. Wiele kobiet to znosi – tłumaczyła sobie i czekała, kiedy te okropne objawy miną. Nagle poczuła silny ból w okolicach podbrzusza. Chwilę potem klientka krzyknęła i przykryła usta dłonią, pokazując palcem na krocze Marii. Ponieważ Maria odbijała się we fryzjerskim lustrze – nie musiała nawet spuszczać głowy, żeby dostrzec czerwoną, powiększającą się plamę na spodniach. Zawyła, doskonale przeczuwając, co to oznacza. Klientka – nieświadoma ciąży Marii – w tym czasie wykręcała numer na pogotowie. Przytuliła Marię mocno.
– Nie denerwuj się. Spokojnie. Oddychaj. Zaraz przyjedzie pomoc.
Przerażona Maria spojrzała jej głęboko w oczy i wyszeptała:
– Moje dziecko… Ciąża…
Klientka przytuliła ją jeszcze mocniej i zamrugała bardzo intensywnie rzęsami, żeby powstrzymać napływające do oczu łzy. Sama była matką i nie miała wątpliwości, że kałuża krwi nie daje wielkich nadziei na dobre wiadomości.
Maria poroniła.
Piotr odwiedził ją w szpitalu.
Leżała i patrzyła w sufit.
Nawet na niego nie spojrzała.
Tym razem stanął na wysokości zadania. Nie dopuścił do tego, by tygodnie ciszy znowu ich od siebie oddaliły. Tej próby ich małżeństwo już by nie wytrzymało. To pewne.
– Marysiu… Spójrz na mnie. Nie jestem najlepszy w rozmawianiu na te tematy. Nie umiem mówić o emocjach. Ale przejdziemy przez to razem.
Chyba uratował jej wtedy życie. Wiedziała, że to dla kogoś takiego jak Piotr wielkie i trudne wyznanie. Wiedziała, że mu zależy na nich, skoro zdołał wypowiedzieć coś tak szczerego i prawdziwego. Skoro zdołał złożyć deklarację bycia przy niej na dobre i na złe, nie przed ołtarzem, kiedy te słowa są tylko częścią pewnego rytuału, ale w prawdziwym życiu i to w momencie, kiedy nadeszło właśnie to złe.
Maria powoli dochodziła do siebie.
Zaczęła sobie tłumaczyć, że przecież najważniejsze jest to, że udało jej się zajść w ciążę. To oznacza, że nie jest bezpłodna. Uda się znowu. Kiedy tylko będzie gotowa, by starać się z mężem ponownie o wymarzone maleństwo. Z tej myśli uczyniła swój cel. I znowu zaczęła z nadzieją spoglądać w przyszłość.
Udało się ponownie…
Tym razem ich radość była nieco bardziej powściągliwa.
– Wiesz, Maryś… Może zamknij lokal… Firma idzie dobrze. Poradzimy sobie z mojej pensji. Ty leż i odpoczywaj… – zaproponował Piotr.
Bardzo rozczulił tym żonę, ale ona wiedziała, że zamknięcie lokalu już teraz oznacza zaczynanie wszystkiego od nowa po porodzie. W tamtych czasach urlop macierzyński trwał tylko trzy miesiące, ale mimo wszystko… Oboje byli na swoim i doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że to od pracy ich własnych rąk zależy rozwój ich biznesów.
– Piotruś… Dziecko to wydatki. Jeśli zamknę lokal, stracę wszystkie klientki. Myślałam, że będę sobie pracować aż do rozwiązania, a potem po porodzie tak ustawię stałe klientki, że te, które robią coś raz na dwa miesiące, zrobię tuż przed porodem, więc potem będę je miała zapisane dopiero dwa miesiące po porodzie, a te, które potrzebują częściej, będę jakoś umawiać na dwa dni w tygodniu – od rana do nocy – i wygospodaruję ten czas, żeby był wilk syty i owca cała… Tym sposobem może nie zyskam nowych klientek, ale nie stracę dotychczasowych, a maleństwo będzie miało mamę przy sobie najdłużej, jak się da.
– Oj, Marysiu… Widzę, że masz już wszystko obcykane…
– Wszystko… Nawet przemyślałam, że w te dwa dni w tygodniu, w które bym po porodzie poszła do pracy na taką bardzo długą zmianę, maleństwo dostawałoby mleko, które bym w dzień poprzedzający ściągała ze sporym naddatkiem z każdego karmienia i zostawiała w lodówce świeże i pełnowartościowe…
– No nieźle… To co ja mogę… Proszę cię tylko, nie przemęczaj się, rób sobie większe przerwy między klientkami… Znam cię. Potrafisz przez cały dzień stać z rękami do góry i wykorzystać każdą minutę na wciśnięcie w kolejkę nową panią, która tak błagalnie na ciebie patrzyła, że przecież nie mogłaś odmówić… – zaśmiał się Piotr.
– Jak ty mnie znasz! – Maria przytuliła się do męża.
Po kilkunastu tygodniach sytuacja się powtórzyła. Tym razem plama krwi pojawiła się rano, w łazience, podczas porannej toalety. Marysi bardzo chciało się siku. Ale kiedy szła do toalety, poczuła gorąco w okolicach krocza. W pierwszym momencie miała nawet taką absurdalną myśl, że nie utrzymała moczu. Pamiętała z dzieciństwa takie uczucie, kiedy zdarzyło się zsikać w łóżku, bo na przykład śniło jej się, że siada na nocniczku i… To ciepło rozlewające się dookoła było takie przyjemne. Teraz czuła podobnie, ale tylko przez ułamek sekundy, bo natychmiast zauważyła krew i już wiedziała, że to koniec…
***
– Pani Mario… Jak się pani czuje? – zapytał lekarz na obchodzie kilka godzin po poronieniu.
– Fizycznie czy psychicznie? – zapytała konkretnie, zobojętniała i – zdawać by się mogło – wyzuta z emocji.
– Fizycznie… Psychicznie mogę się domyślać – doprecyzował doktor.
– Jest OK. Chyba. Nie wiem. Nic nie czuję.
– Rozumiem.
Lekarz nie drążył. Wiedział, że to nie ten czas. Może dlatego, że jego żona też kiedyś straciła ich dziecko. Może dlatego, że był empatycznym człowiekiem. A może z obydwu powodów.
Podczas kolejnego badania, mającego na celu sprawdzenie, czy wszystko zostało z pacjentki wyłyżeczkowane i nie ma zagrożenia jakimś zakażeniem, lekarz odkrył coś, na co nikt wcześniej nie zwrócił uwagi. Prawdopodobnie dlatego, że najpierw skupiano się na prawidłowości rozwoju płodu, a potem już tylko na poronieniu, a nie na kobiecie. Szyjka macicy Marii została mechanicznie uszkodzona, być może podczas zabiegu łyżeczkowania po pierwszym poronieniu. A może w zupełnie innych okolicznościach doszło do uszkodzenia szyjki. To oznaczało, że na pewnym etapie żadna ciąża nie miała szans dalej prawidłowo się rozwijać, bo mówiąc kolokwialnie – gdy płód chciał się za szybko wydostać na świat, uszkodzona szyjka mu w tym tylko pomagała.
Lekarz wezwał Marię i Piotra do siebie.
Przyszli niepewni, wystraszeni, przygnębieni.
– Mam dla państwa dwie wiadomości, dobrą i złą. Nie będę pytał, od której zacząć. Wiemy, z jakiego powodu doszło do ostatniego poronienia. Pani Mario, ma pani mechanicznie uszkodzoną szyjkę macicy, co oznacza, że będzie pani miała problem z donoszeniem każdej kolejnej ciąży.
– To gdzie tu jest miejsce na dobrą wiadomość? – zapytał niepewnie Piotr, który jak to mężczyzna poczuł ból już przy słowie „uszkodzenie” w bliskim sąsiedztwie słów „szyjka macicy”.
– Ano tu, że wiemy, co jest przyczyną, więc wiemy, jak z nią walczyć. Nie będzie to łatwe i będzie wymagało ogromnej siły woli ze strony pani Marii. Ale mogę zapewnić, że następną ciążę uda się uratować…
To zakończenie sprawiło, że błysk nadziei pojawił się w oczach Marii, chociaż twarz wciąż pozostała smutna.
– Niech pan mówi, jak? I na czym ma polegać moja siła woli?
– Na leżeniu przez całą ciążę. Z tym, że mówiąc o leżeniu, nie mówię tylko o przebywaniu w szpitalu, ale o leżeniu absolutnie przez cały czas. Z nogami do góry. Bez możliwości podniesienia się z łóżka czy chociażby obrotu na któryś bok.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki