- W empik go
Nazywano ją miłością... - ebook
Nazywano ją miłością... - ebook
Sir Joshua Albert Flynn pisał historie science fiction, romanse i przygodowe pod pseudonimem Owen Oliver, które były publikowane w popularnych czasopismach z początku XX wieku. Jest autorem ponad 250 utworów, które wyszły spod jego pióra w latach 1901-1934, w tym 27 w konwencji science fiction. Science fiction Flynna często zajmuje się zagrożeniem dla Ziemi z powodu zewnętrznego niebezpieczeństwa, tak jak w „The Black Shadow” (1903), w którym pozostałości cywilizacji księżycowej są w stanie kontrolować ludzi na Ziemi. W „The Plague of Lights” (1904) kosmici najeżdżają Ziemię, natomiast w „The Long Night” (1906) noce stopniowo wydłużają się pod wpływem działania komety na Ziemię. W „Days of Darkness” (1927) Londyn pogrąża się w niewytłumaczalnej ciemności, pogrążając miasto w chaosie. „A Martyr to Wireless” (1924) prezentuje inne podejście, w którym siłą inwazyjną jest nowa technologia nadawania radiowego, która zagraża harmonii małżeńskiej po wejściu do domu. Romantyczna fikcja Flynna w „The Windsor Magazine” obejmował tytuły takie jak „Little Love” (1906/07), „Oni nazywali to miłością” (1909/10) i „A House of Love” (1910).
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-341-4 |
Rozmiar pliku: | 156 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewnego ranka, na wiosnę 2063 roku, przed prostym, szarym stołem, w pustym, szarym pokoju szpitala londyńskiego, stało czterech ludzi. Jednym z nich był siwowłosy starzec, nazywany przez wszystkich „Arcy Radcą”. Drugim był naczelny lekarz – wysoki, smukły mężczyzna lat trzydziestu pięciu. Dalej, dwie kobiety, lekarki – starsza i młodsza. Wszyscy czworo ubrani byli w skromne, szare odzienia, uszyte z jednego kawałka i rozdzielone u dołu, przy nogach, nakształt szarawarów. Twarze ich były szarawe, blade, bez wyrazu, rzekłbyś, gipsowe maski.
Naczelny lekarz mieszał w maleńkich naczyniach jakieś kryształy i esencje, które utworzyły lilipucią szklaneczkę żółtawego płynu. Wypiwszy jedną taką szklaneczkę, podał płyn naprzód kobietom, potem Arcy Radcy.
– Zawiera on życie lub śmierć – rzekł, mówiać o życiu i śmierci takim głosem, jakby jedno i drugie nie przedstawiało dlań żadnej wartości.
Następnie podeszli do łóżka, na którem spoczywało nieruchomie młode dziewczę. Twarz jej była jakby zastygła, mimo to wszakże tliło się w niej więcej życia, aniżeli w twarzach otaczających ją ludzi. Rzecby można, że rysy te zastygły podczas jakiegoś silnego wzruszenia, a może w jego oczekiwaniu.
Naczelny lekarz szklanemi szczypczykami rozchylił jej usta. Arcy Radca, wsparłszy się ręką o poduszkę, wlał jej w gardło jakieś lekarstwo.
Upłynęło kilka sekund; palce i twarz młodego dziewczęcia zadrgały konwulsyjnie, potem tak samo zaczęły drgać ręce jej i nogi; wreszcie dziewczę poruszyło się. Palce jej wpiły się w suknię, wyrywając kilka drobnych strzępków miękkiej, puszystej tkaniny.
– Życie? – zapytała młodsza z kobiet.
– Odruchy – poprawił ją naczelny lekarz.
Dziewczę znowuż się poruszyło; nagle chwyciła się rękami za włosy. Starsza z kobiet odjęła je ostrożnie, lecz bez cienia czułości.
Usta dziewczęcia zlekka się uchyliły. Dobywał się z nich z trudnością głuchy jakiś jęk. Z pod przymkniętych powiek stoczyła się łza. Młodsza z kobiet wskazała na nią palcem.
– Co to jest, Arcy Radco? – zapytała cichym, monotonnym głosem.
Głosy wszystkich czworga były stłumione i bez wyrazu, jak ich twarze.
– Nazywano to łzami – odparł Arcy Radca.
– Służyły im one do usuwania z oczu kurzu, oraz innych obcych ciał – objaśnił naczelny lekarz.
Słaby rumieniec zaróżowił bladą twarzyczkę dziewczęcia. Naczelny lekarz zbadał puls, osłuchał serce, podniósł powieki i zajrzał w oczy.
– Żyje – powiedział.
Dziewczę otworzyło oczy i przez łzy spojrzało dokoła.
– Mamo! – szepnęła. – Mamo!
Usiłowała obetrzeć łzy rękami.
– Operacja skończona? – zapytała słabym głosem.
– Skończona – odrzekł.
Zamknęła oczy i wybuchnęła cichym, nerwowym śmiechem.
– Co ona robi? – zapytała młodsza z kobiet.
– Nazywano to wzruszeniem – powiedział Arcy Radca. – Przychodziło ono zazwyczaj bez zgóry powziętej myśli.
– Czy długo spałam? – odezwało się dziewczę.
– Sto pięćdziesiąt siedem lat – odrzekł Arcy Radca.
Dziewczę wsparło się na łokciu i zdumionem spojrzeniem obrzuciło dziwnych ludzi i dziwny pokój.
– Mamo! – zawołała po chwili wystraszonym głosem. – Mamo!
– Matka twoja nie żyje – rzekł Arcy Radca.
– Umarła! – krzyknęło dziewczę. – Umarła! To kłamstwo. To nie może być prawdą! Mamo!
Nieruchome twarze zwróciły się ku Arcy Radcy.
– W owych oczach opłakiwano zmarłych – objaśnił on – a niekiedy mówiono to, czego wcale nie było. Specjalnie nawet drukowano to w dziennikach. Jeden z takich wypadków zachował się jeszcze w moich wspomnieniach. Działo się to podczas wykonania wyroku śmierci poraz pierwszy za pomocą „somnitu”.
– Mamo! – wołało dziewczę wśród łkań. – Mamo! Elzo! Nianiu! Doktorze! Wszakże to nieprawda, co on mówi. Nieprawda!
– Wszystko, co się teraz mówi, jest prawdą – rzekł Arcy Radca. – Wasi lekarze doszli do wniosku, że nóż panią nie uzdrowi i że ocalić cię może jedynie natura. Wprowadzili panią zatem w stan kataleptyczny za pomocą „morowitu”, który został wtedy właśnie wynaleziony. Natura utrzymywała cię przy życiu w ciągu stu pięćdziesięciu lat. Znajomi pani umierali w siedmdziesiątym roku życia – co w owe czasy było zwykłem zjawiskiem. Wymarli wszyscy.
Dziewczę z rozpaczą wyciągnęło ręce ku młodszej z kobiet.
– Umarli? – zawołała z płaczem. – Wszyscy! Czyliż wam mnie nie żal?
Kobieta spojrzała na jej wilgotną od łez, boleśnie skurczoną twarzyczkę, na jej własnem jednak sfinksowem obliczu nie odbiło się najlżejsze nawet wzruszenie.
– Co ona chce powiedzieć, Arcy Radco? – zapytała.
* * *
Arcy Radca siedział w gabinecie naczelnego lekarza, paląc papierosa na długiej rurce, spoczywającej na metalowej podstawce. Podstawka ta zaopatrzona była w dwa cylindry, nasycone antyseptycznemi płynami, a przeznaczone do pochłaniania dymu. Spostrzegłszy wchodzącego lekarza, Arcy Radca odstawił cały przyrząd na stronę.
– Z wycieńczenia zapadła w głęboki sen – oznajmił naczelny lekarz. – Wszelka działalność wyniszcza organizm. Jej siła żywotna spadła do jedenastu stopni. Nigdy nie sądziłem, żeby wzruszenia mogły być tak groźne dla życia.
– A jednak nie może być inaczej – odparł Arcy Radca. – Wszelka działalność wycieńcza organizm. Działalność, konieczna do życia rozumnego, wyczerpuje nasze ciała w 130 – 150 roku życia. Działalność, zużyta na bezcelowe wzruszenia, skraca ten czas o połowę. Takie jest prawo powszechne.
Naczelny lekarz przysunął sobie drugą podstawkę, siadł przy stole i zaczął palić.
– Stopniowe wycieńczenie organizmu skutkiem uczuć prymitywnych, niejednokrotnie już opisywano w najrozmaitszych podręcznikach – powiedział – nigdy wszakże nie sądziłem, by wywierały one wpływ tak silny. Wzruszenie oddziaływa zapewne na jej serce. Jeśli takie nieracjonalne podniecenie potrwa dłużej, umrze niezawodnie.
Arcy Radca zapalił też papierosa.
– Czy nie może pan temu zapobiedz? – zapytał.
– Mógłbym usunąć te wzruszenia jedynie za pomocą anti-sentient’ów.
– A gdyby dawać anti-sentient’y w małych dozach i przez to zmniejszać wzruszenia tylko ilościowo.
– Nie. Wpłynęłoby to również na ich jakość i nie możnaby uważać ich za wierne wzory...................................ROZDZIAŁ II.
Gdy naczelny lekarz wszedł do pokoju nieznajomej, dziewczę zwróciło ku niemu głowę i uśmiechnęło się słabo.
Szara suknia jej przystrojona była bladoróżową kokardą (nie chciała za nic włożyć ubrania, rozdzielonego w dole nakształt szarawarów), a na stoliku przy łóżku leżała wiązanka bladych kwiatów. Dwa obrazy, wzięte z Muzeum i zawieszone na szarych ścianach, sprawiały wrażenie oazy wśród pustyni. Przed kominkiem stał ekran, ozdobiony malowidłem, przedstawiającem jakieś ognisto-żółte ptaki; dziewczę przykryło go szarą materją, by nie raził oczu gościa.
Naczelny lekarz wykrzywił twarz, naśladując uśmiech powitania (nauczył się tego ze starożytnych powieści) i wyciągnął rękę. Czytał o ściskaniu dłoni, ona zaś nauczyła go, jak się to robi.
– Jakże pan jest dobry, panie doktorze, że mię tak często odwiedza – powiedziało dziewczę, wdzięcznie się uśmiechając.
– Dobry – zapytał ze zdziwieniem – co to znaczy „dobry”?
Panienka wybuchnęła śmiechem.
– Teraz na mnie kolej zadawać panu pytania – rzekła. – Przyrzekłeś mi pan opowiedzieć o waszym szarym świecie, gdy się nieco wzmocnię, a dzisiaj chodziłam już o własnych siłach. Wyglądam znacznie lepiej... nieprawdaż, doktorze?
Naczelny lekarz spojrzał na nią uważnie. W głębi jego spokojnych, jasnych oczu tlił się jakiś płomyk, jakby.........................ROZDZIAŁ III.
Szarolica Rada Życia i Śmierci siedziała podobna nakształt posągów na swych szarych tronach, a przed nią ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma stał naczelny lekarz. Na twarz jego wybił się słaby rumieniec, oczy miał pełne życia i zgoła niepodobne do oczu członków Rady.
– C A F Q 55 R 47081 Nr – rzekł Arcy Radca – oskarżony pan jesteś o zbrodnię niszczenia swych władz racjonalnych i skracanie sobie życia.
– Tak, nie zażywałem antisentient’ów – odparł naczelny lekarz.
– Oprócz tego oskarżony pan jesteś o namawianie innych do tego samego, używając w tym celu prasy społecznej i medycznej, chociaż wiesz dobrze, że postępowanie takie powoduje skrócenie życia.
– Wzamian za to, co traci na długotrwałości, życie zyskuje na pogłębieniu i intensywności.
– Jest to punkt, podlegający sądowi Rady, nie zaś poszczególnej jednostki.
– Wiedziałem, że Rada nigdy nie zezwoliłaby na to bez uprzednich eksperymentów.
– Od tysiąca lat już ludzkość dokonywa najróżnorodniejszych eksperymentów w tej dziedzinie. Czy znane są panu ich wyniki?
– Wyniki uczuć poznaje się nie rozumem, lecz uczuciem.
– Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia, zanim zaczniemy pana sądzić?
– To tylko, że sądzicie, jak ludzie nieuświadomieni, nie zdając sobie sprawy z tego, coście utracili. Cała..................................ROZDZIAŁ IV.
Naczelny lekarz i żona jego siedzieli przytuleni do siebie, gdy zjawił się wysłaniec Sądu. Długą chwilę siedzieli w milczeniu. Wreszcie on uniósł jej główkę i spojrzał błagająco w oczy.
– Nie – odrzekła. – Nie proś mię, abym żyła po twojej śmierci. To nie będzie życie.
– Masz słuszność – powiedział. – To nie będzie życie.
Wiedział, że będą jej dawać anti-sentient’y. Razem zeszli ze schodów. Dokoła nich zgromadzili się lekarze i dozorczynie. Oni również stali się bardziej ludzkimi, nauczyli się śmiać i cieszyć. Teraz zaś uczyli się wzdychać i płakać. Albowiem radość życia nie może istnieć bez smutku.
– Nauczyliście nas żyć – powiedział jeden z nich.
– Jeżeli dojdzie to do wiadomości Sądu, umrzemy – powiedział drugi.
Trzeci załamywał ręce i płakał, wyrzekając – że życie nic nie jest warte, ponieważ dla..............................