Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Neurochirurdzy. Sekrety polskich wszechmogących - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Neurochirurdzy. Sekrety polskich wszechmogących - ebook

Neurochirurdzy. Mówi się o nich, że są bogami, wszechmogącymi, dla których ludzki mózg nie jest tajemnicą. Ich zawód uznaje się za jedną z najtrudniejszych specjalizacji medycznych, pracę na styku nauki i wiary.

Kim są ludzie wykonujący jeden z najtrudniejszych i najbardziej elitarnych zawodów w Polsce?

Dlaczego decydują się na to, że do końca życia będą trzymać w dłoniach odpowiedzialność za ludzkie życia?

Co ich motywuje, jakimi są ludźmi, czy chorują na znieczulicę?

Jak zmieniają życie swoich pacjentów?

W książce znajdzie się . opowieść o panu Darku, pierwszym człowieku na świecie, który dzięki eksperymentalnej operacji wstał z wózka mimo całkowitego przerwania rdzenia kręgowego po ataku nożownika. Historia Zary, sześcioletniej dziewczynki, która – w wyniku postrzelenia podczas wojny w Afganistanie – przestała chodzić, a dzięki pomocy polskich lekarzy odzyskała zdrowie, czy Fundacji Alcor zajmującej się krioprezerwacją – zamrażaniem ciał lub tylko mózgów swoich klientów, którzy chcą wrócić do świata żywych, gdy będzie już to możliwe.

Autorka bestsellerowych Tajemnic pielęgniarek, Trudnego przypadku i Policjantek, która od kilku lat nie boi się iść pod prąd i zadawać trudnych pytań, tym razem wchodzi w środowisko neurochirurgów i ich pacjentów.

Neurochirurdzy. Sekrety polskich wszechmogących to wciągający, poruszający reportaż o lekarzach i ich pacjentach. To również opowieść o lękach, adrenalinie, odzyskanych i straconych nadziejach, cudach medycyny, a także patologiach systemu.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6620-9
Rozmiar pliku: 942 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Moment, w którym kolejne struktury mózgu ujawniają się pod moimi dłońmi, jest momentem ekstazy. Nigdy nie brałam narkotyków, ale myślę, że po niektórych człowiek czuje się właśnie tak, jak ja preparując przestrzeń podpajęczynówkową, by dotrzeć do tętniaka. Uwidaczniam kolejne tętniczki, a moim oczom ukazuje się przepiękny mikrowidok. Lśniący, gładki, zachwycający i rozczulający mikrowidok.

doktor Jowita Woźniak

Najbardziej lubię dotykać mózgu, operować guzy i krwiaki, a potem nagle… wow! Pacjent budzi się zdrowy i wszystko jest w porządku. Mózg to ty. Możesz mieć amputowaną nogę, rękę… dowolną kończynę, możesz mieć transplantację serca czy nerki, ale nie możesz żyć bez mózgu. On zarządza wszystkim. Jeśli nie ma mózgu, nie ma ciebie.

doktor José Kanshepolsky

Fascynuje mnie Tajemnica. Zawsze uważałem, że medycy pracują za kulisami ludzkiego życia, a chirurdzy mają najlepszy widok na scenę. To znaczy, widzą rzeczywistość, do której nikt inny nie ma dostępu.

doktor Marcin Czyż

Rozmowy na bloku toczą się w tle. Często w ogóle nie pamiętam, o czym, przez wiele godzin, rozmawiałam z instrumentariuszkami i anestezjologami. Cała nasza uwaga skupia się tylko na jednym – żeby perfekcyjnie wykonać swoją pracę. Może, gdyby neurochirurgom w czasie operacji zrobiono rezonans funkcjonalny, okazałoby się, że w naszych mózgach uruchamiają się regiony zupełnie nieużywane w normalnym życiu? To trochę tak, jakbyśmy przenosili się w inny świat.

doktor Marta Zębala

Zdarza się, że wykonuję sześć operacji w ciągu dnia. Zwykle idą dobrze, nie pamięta się twarzy i nazwisk. Ale czasem pojawiają się problemy, które mogą skutkować śmiercią lub kalectwem pacjenta. Kończę taką operację z poczuciem absolutnej klęski, a do kolejnej mam dwadzieścia minut. Muszę w tym czasie załatwić pilny telefon, pójść do łazienki lub skonsultować się z asystentami, którzy już na mnie czekają. Nie mam czasu, żeby zamknąć się w dyżurce i pomyśleć o tym, co właśnie się wydarzyło. I jeśli umiem tu i teraz zresetować swoją świadomość i w stu procentach skoncentrować się na nowym zabiegu, który mnie czeka, to jest szansa, że będę dobrym neurochirurgiem.

profesor Marek Harat

Im więcej wiem, tym bardziej przekonuję się, że nasze zachowania są zdeterminowane przez różnego rodzaju automatyczne procesy zachodzące w naszym mózgu, których efekty w praktyce co najwyżej możemy lekko korygować. (…) Nieświadomi niczego, przypisujemy naszym działaniom wolicjonalność, choć często jesteśmy zaledwie świadkami tego, co robi i jakie decyzje podejmuje nasz mózg.

profesor Wojciech Glac

Istota funkcjonowania mózgu polega na miliardach połączeń między neuronami. To nie są trwałe połączenia – niektóre z różnych powodów znikają, ale mózg ma zdolność tworzenia nowych, adaptacji. Gdy jedna droga przewodzenia impulsów ulega degradacji, pojawia się inna. Mnogość tych dróg nie pozwala na pełne zrozumienie mózgu. Gdyby porównać mózg do mapy, można by powiedzieć, że neurochirurdzy znają wyłącznie autostrady i główne drogi, ale o alejkach i uliczkach nie mają jeszcze pojęcia.

profesor Tomasz TrojanowskiROZDZIAŁ I

TREPAN I MODLITWA

Podobno trepan i wiertarka to urządzenia bardzo do siebie podobne. Doktor Marta Zębala, neurochirurg z Warszawy, zna tylko jedno z nich, za to na wylot.

Wiertło trepanu najpierw przechodzi przez kość ludzkiej czaszki. Na wylot. Potem ukazuje się tak zwana opona twarda, która ma funkcję ochronną i wygląda jak reklamówka wypełniona wodą. Tę należy już tylko przekroić, by dostać się do samego mózgu, który jest…

– Ja zawsze mówię: najpiękniejszym narządem człowieka. Tak. On jest jasny, lśniący i ma mnóstwo tętniących naczyniek. Jest piękny, genialny i niepowtarzalny u każdego z nas.

Gdy mózg zostaje odsłonięty, Marta Zębala zbliża oczy do mikroskopu neurochirurgicznego i rozpoczyna operację. Najczęściej usuwa guzy. Istnieje kilkadziesiąt rodzajów guzów, wśród nich glejaki, niezwykle złośliwe, atakujące każdego bez względu na wiek. Najdłuższa operacja – trzynaście godzin. Tyle zajęło usuwanie glejaka u młodej kobiety. Doktor Zębala pamięta, że operacja się udała i że od ósmej rano do dziewiątej wieczorem nikt z zespołu ani razu nie skorzystał z toalety.

Bo w trakcie operacji nie myśli się o potrzebach fizjologicznych. W czasie operacji cały świat kurczy się do pola wielkości dojrzałej wiśni, na którym muszą zmieścić się dwa mikronarzędzia sterowane przez doktor Martę. Tak, to prawda, że jeden niewłaściwy ruch wystarczy, by spowodować śmierć. Dlatego głowa pacjenta ustabilizowana jest headholderem _–_ specjalną ramą z kolcami, które wwierca się w kość. Gdyby doszło do niekontrolowanego wybudzenia, mózg chorego nie drgnie nawet o milimetr.

Ale ręce doktor Zębali nie mogą pozostać nieruchome, dlatego do każdego dyżuru przygotowuje się perfekcyjnie.

– Znajomi już wiedzą, że dzień przed operacjami nie siedzę do późna. O dwudziestej drugiej trzeba spać. Chodzi o to, by później nie mieć sobie nic do zarzucenia. Nie myśleć: mogłam wczoraj zostać w domu. Bo z takimi myślami bardzo trudno sobie poradzić. One nie odchodzą, nie dają zasnąć. A w tym zawodzie spać trzeba dobrze.

Zdarza się jednak, że na niepowodzenie operacji neurochirurdzy nie mają żadnego wpływu. Bywa, że zdrowe i niezbędne dla pracy mózgu naczynie chowa się pod patologiczną zmianą w taki sposób, że nawet precyzyjne oczy mikroskopu nie są w stanie go dojrzeć. Lekarz, usuwając krwiak lub guz, może uszkodzić naczynie, które zaczyna krwawić, grożąc udarem niedokrwiennym i śmiercią.

– W świecie neurochirurgów panuje taka zasada: „Gdy mózg krwawi, idź na herbatę” – mówi doktor Zębala. – Dlaczego? Bo po dwudziestu minutach lub godzinie naczynie może zamknąć się samo, a działania lekarza powinny ograniczyć się do położenia na nim materiału hemostatycznego. Każda dodatkowa interwencja jest śmiertelnie niebezpieczna.

Doktor Marta mówi, że na herbatę nie chodzi. Po prostu stoi, czeka i czasem zmawia modlitwę.

Wiara, nadzieja, operacja

– Codziennie spotykam się z ewidentną granicą życia i śmierci, a to bardzo dużo kosztuje. Ostatni dyżur: nieudana reanimacja trzydziestodwulatka, później pani z krwiakiem ostrym i pięćdziesięciodwulatek z rozległym udarem. Oboje z minimalnymi szansami na przeżycie.

Wiara w Boga ułatwia doktor Marcie dostrzeżenie w tym wszystkim sensu.

– Plan Boży pomaga wierzyć, że to, co tutaj, to jest tylko takie przejściowe. Wtedy się łatwiej pracuje i łat­wiej się żyje.

Ale zdarza się, że gdy doktor Zębala wspomina w wywiadach o tym, iż wierzy i modli się przed każdą operacją (jest wtedy spokojniejsza), na biurku dyrekcji lądują listy od oburzonych. „Ta pani powinna zostać zwolniona, bo swoją pracę opiera na Bogu” – piszą. Pani Marta na zapas odpowiada już teraz:

– W swojej pracy opieram się wyłącznie na nauce, wykształceniu i liczonych w tysiącach godzinach spędzonych na bloku operacyjnym.

Wie, że to niewiele da, ale trudno. O wierze będzie wypowiadać się otwarcie, bo bez niej nie poradziłaby sobie w tych najtrudniejszych chwilach, które w szpitalu zdarzają się niemal codziennie. Teraz z pamięci wyciąga cztery takie momenty. Mówi, że pierwsze z brzegu.

1. Cieciorka

– Pani Anno, powinna pani zgłosić się na operację i rozpocząć chemioterapię kilka miesięcy temu. – Doktor Zębala jest poirytowana i rozgoryczona, ale stara się to ukryć. W końcu to nie wina pacjentki, że ma w podudziu cieciorkę, ale znachora, który zapewnił ją, że dzięki temu nowotwór piersi zniknie. Nie zniknął. Dał przerzuty do mózgu.

– Pani doktor, cieciorka wyleczyła już męża i teściową. Przekona się pani, że mi też pomoże – odpowiada kobieta z uśmiechem.

Ma troje małych dzieci, które wkrótce osieroci, ale jeszcze tego nie wie. Jest pewna, że któregoś dnia wszystkie guzy znikną. To nie jedyna pacjentka doktor Zębali z wszytą pod skórę cieciorką. Chorych, którzy ufają znachorom i płacą im ogromne pieniądze, jest w Polsce więcej. Część do samego końca odmawia operacji, wierząc w uzdrowienie, inni orientują się, że ono nie nastąpi, dopiero gdy jest już bardzo źle. Wtedy doktor Zębala operuje. Mówi, że w poczuciu bezsilności. Wie doskonale, że jej działania nie przyniosą zamierzonego skutku. Jest o wiele za późno.

2. Więzienie

Na oddział doktor Marty trafia siedemdziesięciokilkulatek po wypadku. Nie może ruszać rękami, nogami ani głową. Nie mówi. Zostaje zoperowany, lecz jego stan, przy tak rozległych urazach głowy, nie ulega poprawie. Mężczyzna leży w szpitalu przez wiele tygodni. Patrzy w sufit, bo nic innego zrobić nie może. Pani Marta dowiaduje się, że to profesor filozofii. Zajmuje się nim, ale niedługo, bo mężczyzna zostaje zabrany do domu pomocy społecznej. Prawdopodobnie jest tam do dziś, bez żadnej możliwości decydowania o sobie i skomunikowania się ze światem zewnętrznym. „O czym myśli, gdy tak leży?” – zastanawia się często doktor Zębala.

– Z problemem terapii uporczywej spotykam się na każdym dyżurze – mówi. – Ostatnio przyjęłam panią w wieku dziewięćdziesięciu lat z krwawieniem do głowy. Statystyka bezlitośnie wskazuje na to, że ma ona zerowe szanse na poprawę funkcjonowania po mojej operacji. Wszelkie próby ratowania jej będą wyłącznie przedłużaniem agonii. Ale polskie prawo nakazuje operować, a później patrzeć, jak przez długie dni, podłączona do respiratora i sparaliżowana, będzie odchodziła w kompletnej samotności.

3. Śmierć na żądanie

Młoda dziewczyna skacze z ósmego piętra. Robi to, zanim chłopak, który właśnie ją rzucił, zdąży opuścić mieszkanie. Chce zginąć na jego oczach, ale nie ginie. Nie traci nawet przytomności, bo zatrzymuje się na daszku osłaniającym wejście do bloku. Słyszy huk wydany przez własne ciało, czuje ból, nie może się ruszyć. Pół godziny później trafia na blok doktor Zębali. Krzyczy, by jej nie ratować, bo chce umrzeć w spokoju. Pani Marta zaczyna operację i ratuje dziewczynę zignorowaną przez śmierć. Gdy pacjentka się budzi, ma lekarce do powiedzenia tylko jedno – że wyjdzie i znów to zrobi.

4. Pierwszy pacjent

Pani Marta dostaje pod opiekę pierwszego pacjenta. Trochę się denerwuje, ale profesor mówi, że to łatwy przypadek. Młody mężczyzna z bólami kręgosłupa szyjnego. Wystarczy zrobić rezonans. Marta robi i widzi dwa ogromne guzy. Profesor nakazuje prześwietlić cały ośrodkowy układ nerwowy. Młoda lekarka wykonuje kolejne rezonanse i za każdym razem odkrywa kolejne guzy. Tak rozsianego nowotworu nie zobaczy jeszcze przez wiele lat, a być może nigdy. Pamięta doskonale, jak ciepły i serdeczny był to człowiek. Ojciec dwójki dzieci, w trakcie doktoratu i bez żadnych szans na przeżycie. Trzeba było powiedzieć mu, że koniec wkrótce nastąpi, a potem, gdy już nadszedł – trzeba było powiadomić rodzinę.

Jak to się mówi?

Przerażenie w głosie wygrywa z zaspaniem już w pierwszym:

– …Halo?

Telefon ze szpitala o drugiej albo trzeciej w nocy dla wielu ludzi jest zwiastunem tragedii. Pacjenci często odchodzą o tej porze.

Wtedy doktor Zębala wypowiada słowa, które z początku nie przechodziły jej przez gardło. Dosłownie. W przełyku rosła gula, która nie pozwalała przedostać się na zewnątrz ani jednej sylabie. Z czasem jednak gula zmalała. Dziś pani doktor wie, że im mniej emocji przedostanie się przez słuchawkę telefonu, tym lepiej.

– Dobry wieczór. Przepraszam, że dzwonię o takiej porze, ale mam bardzo przykrą wiadomość do przekazania. Pani mąż zmarł na moim oddziale dwadzieścia minut temu. Dzwonię po nieudanej reanimacji. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, do samego końca, ale jego życia nie udało się uratować.

Wtedy następuje cisza, a to, co po niej, zależy od tego, czy zmarły chorował od dawna. Jeśli tak, rozmówca z wielkim smutkiem dowiaduje się, co ma zrobić i kiedy przyjechać do szpitala. Jeśli nie, cisza trwa znacznie dłużej.

– Część pacjentów po urazach głowy albo udarach trafia na mój blok przez SOR – tłumaczy doktor Zębala. – Jeśli mieszkają samotnie, rodzina często w ogóle nie wie, że ich bliski był w szpitalu. A wiadomość, że nigdy z tego szpitala nie wyjdzie, to dla nich ogromny cios. Wtedy jest dramat. Szok, cisza w telefonie i długi płacz.

Dusza

Zdarzało się też tak, że nie było śmierci, a pojawiły się łzy. Dziewczyna pacjenta doktor Zębali przeżywała żałobę po narzeczonym, choć ten żył i miał się dobrze.

Kilka tygodni wcześniej, wysiadając z auta, niechcący uderzyła go drzwiami. Ich ostra krawędź z impetem wbiła się w czoło chłopaka. Powstał krwiak. Zanim doktor Zębala usunęła zmianę, wykonała tomografię. Na zdjęciu pojawiły się białe plamki świadczące o niedokrwieniu komórek przy płacie czołowym odpowiedzialnym za zachowanie.

– Naruszenie komórek w tym konkretnym obszarze powoduje zmianę charakteru człowieka – tłumaczy doktor Marta. – Zwykle osoby melancholijne stają się pobudzone, a nawet agresywne. Osoby na co dzień aktywne, ruchliwe przeistaczają się w melancholików i flegmatyków. Zmieniają się ich preferencje, poczucie humoru, styl bycia. Relacje z bliskimi ulegają zniszczeniu, dochodzi do rozwodów. Dziś nie pamiętam dokładnie, w jaki sposób zmienił się ten młody człowiek. Pamiętam natomiast jego narzeczoną, która stała przede mną, pytając, co ma zrobić, przecież ślub już za kilka dni. „Do szpitala trafił mój ukochany, a wyszedł z niego obcy człowiek”.

Zmiany osobowości zdarzają się nie tylko po urazach, ale również za sprawą guzów.

– Pamiętam kobietę z ogromnym oponiakiem płata czołowego. Pacjentka nie miała żadnych objawów mogących świadczyć o chorobie prócz tego, że przestała dbać o higienę. Co ciekawe, swoje dzieci myła, przebierała, dbała, by chodziły w czystych ubraniach. Sama jednak przestała się myć. Operacja usuwania oponiaka przebiegła pomyślnie. Pamiętam jednak, że gdy pacjentka trafiła na blok, była tak brudna, że nie mogliśmy przyczepić do jej ciała elektrod.

Skoro mózg odpowiada za nasze zachowanie, czy właśnie w nim mieszka ludzka dusza? Doktor Zębala przyznaje, że mózg przystosowuje się do religijności, stanowczo nie zgadza się jednak z ideą, by to właśnie w mózgu mieszka dusza. I nie dlatego, że tak jej się wydaje, lecz dlatego, że kiedyś zapytała o to znajomych zakonników: „Czy jeśli operuję płat czołowy i pacjent zmienia swoje zachowanie, czy zmienia się również jego dusza?”.

Odparli, że nie. Z teologicznego punktu widzenia dusza jest niezmienna. Doktor Marta odczuła pewną ulgę. Woli operować mózgi, a nie dusze.

Teraz

Doktor Marta Zębala opowiada o śrubach, trepanach i skalpelach. Nie denerwuje się, dłonie ma spokojne, a głos miękki.

Pytam, czy neurochirurgia wpływa na to, jakim jest się człowiekiem.

– Pracujemy po trzysta lub czterysta godzin miesięcznie. Neurochirurgów jest bardzo niewielu. W dodatku część wycofuje się po pierwszych latach pracy, więc musimy sami łatać dziury grafikowe. A mimo to bardzo trudno wyprowadzić nas z równowagi. Nie znam neurochirurgów impulsywnych ani awanturujących się. Spokój nas wyróżnia. I właśnie przez spokój wybrałam ten zawód. Byłam już na szóstym roku medycyny, ale nie potrafiłam podjąć decyzji co do swojej przyszłości. W innych specjalnościach panuje większy chaos. Lekarze często wchodzą w spory, przeklinają, denerwują się. Nie pasowało mi to. Aż wreszcie trafiłam na neurochirurgię i się zakochałam. Tu jest cisza, czasem jakaś delikatna muzyka w tle, i tak płyną nam godziny maksymalnego skupienia.

– Nie rozmawiacie?

– Rozmowy na bloku toczą się w tle. Często w ogóle nie pamiętam o czym, przez wiele godzin, rozmawiałam z instrumentariuszkami i anestezjologami. Cała nasza uwaga skupia się tylko na jednym: żeby perfekcyjnie wykonać swoją pracę. Może, gdyby neurochirurgom w czasie operacji zrobiono rezonans funkcjonalny, okazałoby się, że w naszych mózgach uruchamiają się regiony zupełnie nieużywane w normalnym życiu? To trochę tak, jakbyśmy przenosili się w inny świat.ROZDZIAŁ II

„WALCZYĆ NIE TRZEBA SAMEMU”

HISTORIA MARCINA BOSAKA

Marcin Bosak – polski aktor teatralny i filmowy urodzony w 1979 roku, znany z produkcji takich jak: _W ciemności_, _Pitbull_, _Pokot_ czy _M jak miłość_. W 2007 roku dowiedział się, że ma guza w rdzeniu kręgowym, i przez wiele lat szukał pomocy u polskich specjalistów. Bezskutecznie. Pod koniec 2012 roku został poddany poważnej operacji w Szpitalu Uniwersyteckim im. Świętego Erazma w Brukseli.

Co myśli człowiek, który w jednej chwili dowiaduje się, że ma guza w rdzeniu kręgowym i że prawdopodobnie medycyna jest w jego przypadku bezradna?

Marcin Bosak: Zapomniałaś dodać: i który kilka godzin wcześniej odebrał telefon z informacją, że zostanie ojcem. Tak było – najpiękniejsza i najgorsza nowina w moim życiu pojawiły się tego samego dnia. Postanowiłem skupić się na afirmacji faktu, że moja rodzina wkrótce się powiększy. Wybrałem wyłącznie tę pierwszą informację.

A z tą drugą co zrobiłeś?

Wyparłem. Udawałem, że guza nie ma.

Dlaczego?

Facet to facet, ma być głową rodziny, radzić sobie sam, dawać oparcie innym, a już na pewno nie obarczać ich swoimi problemami – tak wtedy myślałem. Myślałem jeszcze: „Powiem i co z tego? I tak nic nie da się zrobić”.

Bo tak powiedział lekarz?

Lekarze.

Opowiedz, proszę, od początku, jak w ogóle trafiłeś do neurochirurga, który zdiagnozował cię jako pierwszy.

Wojtek Smarzowski przygotowywał się do kręcenia filmu o GROM-ie. Wszyscy, którzy pomyślnie przeszli przez casting, zaczęli przygotowywać się kondycyjnie do swoich ról. Ja wróciłem na treningi karate. Cały czas myślałem, że coś robię nie tak, bo podczas ćwiczeń zaczął drętwieć mi najmniejszy palec prawej dłoni. To dziwne uczucie z czasem rozlało się na przedramię, aż w końcu nie miałem wątpliwości, że cała prawa strona mojego ciała jest o wiele słabsza. Poszedłem na rezonans, po czym odebrałem kopertę, na której czerwonym flamastrem napisano: „pilna konsultacja neurochirurgiczna”. Pojechałem do jednego z warszawskich szpitali, no i tam usłyszałem te słowa. Że medycyna w niektórych przypadkach jest bezradna i że on nie wie, dlaczego ja chodzę ani dlaczego oddycham. Ten guz sięgał od móżdżka aż do C6 , czyli obejmował ośrodek ruchu i ośrodek oddychania. Dopiero później lekarze wyjaśnili mi, że sportowcy mają więcej połączeń nerwowych – gdy mój organizm napotkał przeszkodę w postaci guza, prawdopodobnie wytworzył nowe połączenia, które niejako tę przeszkodę obchodziły, dlatego zauważyłem objawy tak późno.

Lekarz, który powiedział ci, że masz guza, gdzieś cię skierował? Coś zalecił?

Nic.

Nic?!

Nic. Zacząłem podróżować po neurochirurgach sam. Zapisałem się na konsultację do wszystkich znakomitych nazwisk w Polsce. Niektórzy mówili, że są bezradni. Inni chcieli mnie operować, ale się nie zgodziłem. Stwierdziłem, że skoro ze mną jest na tyle dobrze – jak na stan, który przedstawiają wyniki badań – to wolę korzystać z tego, co mam, niż brać na klatę konsekwencje, o których usłyszałem.

A usłyszałeś, że skończysz na wózku?

W najlepszym razie, choć prawdopodobnie będzie to porażenie czterokończynowe i oddychanie za pomocą rurki intubacyjnej. Więc ta perspektywa… to w ogóle nie była dla mnie perspektywa do zaakceptowania. I właśnie dlatego przez lata wypierałem chorobę. Oczywiście co kilka miesięcy chodziłem na badania kontrolne. Czasem dowiadywałem się, że guz stoi w miejscu, czasem, że rośnie. Prawdopodobnie miałem go od urodzenia, tylko że ten rodzaj nowotworu powiększa się bardzo powoli.

Przez ile lat wiedziałeś o guzie, ale on nie dawał większych objawów?

Sześć lat. Później ciężko było udawać, że nie ma problemu. Prawa strona była bardzo słaba. Do tego uczucie zaciskającego się gorsetu – nie mogłem swobodnie oddychać. Nie mogłem wykonywać dłońmi żadnych precyzyjnych ruchów, na przykład zapinać guzików. W pewnym momencie nie mogłem też podnieść rąk, chociażby po to, żeby umyć sobie włosy.

Ale cały czas pracowałeś?

Cały czas. I nie mówiłem nikomu o swojej chorobie. Zapytasz pewnie, jak to możliwe, czy się nie domyślali. Na pewno się domyślali. Zwłaszcza wtedy, gdy prosiłem kolegów w garderobie przed spektaklem, by zawiązali mi buty albo zapięli koszulę. Chciałem radzić sobie sam, normalnie pracować, a jak się powie takie rzeczy… Bałem się, że nikt nie będzie chciał mnie zatrudnić. Ale wiecznie nie dało się milczeć. Objawy były coraz bardziej dokuczliwe. W końcu musiałem spać na siedząco, bo guz wypełniał prawie cały kanał rdzeniowy, a płyn mózgowo-rdzeniowy nie krążył swobodnie, stąd brało się olbrzymie ciśnienie w głowie i potworny ból, na który nie działały żadne leki. Pamiętam też kilka takich sytuacji: spaceruję z moim synem w wózku i nagle zaczynają się potężne zawroty głowy. Wydaje mi się, że zaraz upadnę, zemdleję. Nie mogę spokojnie oddychać. Staram się cały czas być blisko ludzi, żeby w razie czego mogli zająć się moim dzieckiem do czasu przyjazdu karetki. Wtedy wydawało mi się, że to objawy choroby, ale w rzeczywistości były to ataki paniki wywołane moją tajemnicą. Zacząłem zauważać, jak źle ta tajemnica wpływa na relacje z bliskimi i z samym sobą. Bo ja oszukiwałem przede wszystkim siebie. Przez wiele lat. Gdy w końcu powiedziałem rodzinie, nagle wszystko zaczęło się układać. Okazało się, że moi bliscy mają dużo empatii i cierpliwości, żeby mnie wspierać. I że nie jestem w sytuacji bez wyjścia, tak jak sądziłem.

To znaczy? Pojawiły się jakieś rozwiązania medyczne?

Tak, ale od początku. W czasie tych moich podróży po neurochirurgach jeden z nich – należący do największych autorytetów w Polsce – powiedział: „Pan musi szukać pomocy za granicą, bo tu panu nie pomogą”. I już. Nie wskazał gdzie. Zaraz po tej konsultacji odebrałem kolejne wyniki. Złe wyniki. Towarzyszył mi przyjaciel, któremu jako jednemu z pierwszych zdecydowałem się ujawnić informację o chorobie. Powiedział: „Słuchaj, jest jeszcze jeden świetny neurochirurg, Paweł Nauman. Idź do niego”. Byłem już u wszystkich, sądziłem, że wyczerpałem absolutnie wszystkie możliwości, ale zgodziłem się. Zgodziłem się, żeby nie było, że już sobie odpuściłem.

Przyjaciel umówił mnie na spotkanie i to było wybawienie. Paweł Nauman (wtedy jeszcze był to dla mnie „pan Paweł”) pracował jako ordynator oddziału neurochirurgicznego w szpitalu przy Sobieskiego. On jako pierwszy dobrze mnie zdiagnozował. Prawidłowo rozpoznał rodzaj guza, którym był wyściółczak. Zapytałem: „Co by pan zrobił na moim miejscu?”, a on odpowiedział, że najpierw skontaktowałby się z International Neuroscience Institute (INI) w Hannoverze. Pracowało tam dwóch profesorów – Madjid Samii, który przez wiele lat był szefem Światowej Federacji Towarzystw Neurochirurgicznych i uchodził za najwybitniejszego operatora mózgu na świecie, oraz jego syn Amir Samii, który z kolei specjalizował się w operacjach rdzenia kręgowego. Paweł śmiał się, że w INI leczą się same gwiazdy Hollywood i arabscy szejkowie. Pojechałem, zostawiłem swoje badania i cisza. Po prostu przestali się odzywać. Paweł uznał, że to jednoznacznie świadczy o tym, że boją się mnie zoperować. „To, co jeszcze mogę dla ciebie zrobić – powiedział – to skontaktować się z przyjacielem z Izraela, który jest szefem świetnej kliniki neurochirurgicznej, i zapytać, kto jest obecnie najlepszym specjalistą od operacji odcinka szyjnego na świecie”.

Po kilku dniach Paweł wrócił do mnie z informacją, że największe doświadczenie w tym zakresie ma profesor Jacques Brotchi i że jest gotowy mnie operować. Moje badania z Izraela trafiły do Brukseli i po trzech dniach dostałem wiadomość, że profesor zaprasza mnie na konsultację. Fakt, że ten słynny doktor chce się mną zająć, w dodatku tak szybko, Paweł skomentował krótko: „Słuchaj, Marcin, to jest błogosławieństwo, to jest lepiej, niż jakbyś wygrał w totka”.

Jakie było twoje wrażenie, gdy spotkałeś doktora Brotchiego?

Przyjemny, serdeczny człowiek, który naprawdę chciał mi pomóc. Światowa sława, a mimo to bez żadnego nadęcia czy zniecierpliwienia odpowiedział na każde moje pytanie.

W Polsce miałeś inne doświadczenia?

Nie zawsze, ale wielokrotnie słyszałem: „A po co panu ta wiedza?”, „A co to zmieni, jak panu powiemy?”… Doktor Brotchi ustalił termin operacji na 13 października, ale wcześniej czekało mnie poważne zadanie. Jeżeli dana operacja zostanie uznana za niemożliwą do wykonania w kraju, biorąc pod uwagę zagrożenie dla zdrowia lub życia pacjenta, a znajduje się w koszyku usług gwarantowanych Narodowego Funduszu Zdrowia i gdzieś na świecie – ze względu na sprzęt czy doświadczenie operatora – może być wykonana z większą korzyścią dla operowanego, to można starać się o jej finansowanie. Oczywiście te współprace międzynarodowe obejmują wyłącznie placówki publiczne, a właśnie taką placówką był Szpital Świętego Erazma.

Na czym ta procedura polega?

Musielibyśmy umówić się na oddzielny wywiad, żebym ci ją opisał. W wielkim skrócie: należy załatwić masę dokumentów, między innymi formularz E112 dotyczący współpracy międzynarodowej. Oprócz tego szereg zaświadczeń wykazujących, że operacja rzeczywiście jest niemożliwa do wykonania w Polsce… to znaczy jest możliwa, ale jej konsekwencje będą dużo gorsze dla zdrowia. Załatwienie tego wszystkiego trwało około trzech miesięcy. Gdy w końcu ­odebrałem z urzędu oficjalną zgodę prezesa NFZ, to usiadłem w samochodzie i płakałem.



Do szpitala w Brukseli przyjechałem na dzień przed operacją. Pamiętam, że uderzyła mnie różnica w podejściu do pacjenta. Pielęgniarka na przywitanie wręczyła mi kartę do wypełnienia. Musiałem napisać, co jem, a czego nie, i czy do obiadu chcę wino czy piwo. Wszyscy byli bardzo mili, pomocni. To w ogóle było jakieś niesamowite miejsce, przepełnione dobrą energią. Później miałem serię badań pod kątem aktywności przepływu impulsów w rdzeniu kręgowym, kilka rezonansów i wieczorem przyszedł do mnie asystent profesora, który okazał się Polakiem. Powiedział, że zrobiłem absolutnie wszystko, co mog­łem zrobić, że więcej po prostu się nie da. „Trafiłeś do najlepszego człowieka na świecie od odcinka szyjnego”.

To musiały być bardzo uspokajające słowa.

Były. A potem przyszedł jeszcze profesor i powiedział mi, że… że jutro będziemy walczyć razem. To zapamiętałem. Tak, to był trudny wieczór. Samotny. Wpadłem w taki rodzaj szlochu, którego nie potrafiłem opanować. No i te procedury. Musiałem się umyć płynem dezynfekującym, który wyglądał jak krew, co skojarzyło mi się z jakimiś obrzędami odprawianymi przez Indian przed walką. No i pierwszy raz w życiu poprosiłem o coś na uspokojenie, żeby w ogóle zasnąć. Rano pojawił się zespół, który miał mnie operować. Dali mi maskę do oddychania z gazem anestezjologicznym. I tyle. Profesor obudził mnie pstryknięciem palców: „Mister Bosak!” – zawołał, a potem zapytał, czy czuję swoje nogi. Nie czułem. Pamiętam, że bolało mnie całe ciało, chociaż dostawałem morfinę, i że z powodu tego bólu nie mogłem spać.

Od razu wiedziałeś, że operacja się powiodła?

Profesor zrobił pierwsze badanie: poprosił, żebym podniósł jedną nogę, później drugą. Nie czułem, żebym wykonywał jakiekolwiek ruchy, ale on powiedział: _It’s OK!_. Swoją drogą do dziś nie odzyskałem pełnego czucia w podeszwach stóp. Ale co z tego? Przecież mój rdzeń został rozcięty na pół, a guz zdejmowano z niego warstwa po warstwie przez dziewięć godzin! Profesor przerwał operację dopiero w momencie, w którym aktywność rdzenia zaczęła maleć. Udało mu się usunąć 90 procent guza. Te 10 procent, które zostało, muszę kontrolować. Co roku chodzę na badania, ale profesor twierdzi, że w skali całego mojego życia wzrost guza nie będzie miał żadnego znaczenia.

Operacja udała się znakomicie. Jak się po niej czułeś? Pytam, bo wiem, że nawet po bardzo udanych operacjach pacjenci doznają czegoś w rodzaju traumy czy pozabiegowej depresji. Boli ich całe ciało, a przed nimi jeszcze wiele tygodni rehabilitacji. Po operacjach neurochirurgicznych nikt tak po prostu nie wstaje z łóżka i nie wraca do swojego życia.

Jestem jakimś nieprawdopodobnym szczęściarzem. Gdy włączyłem telefon po operacji, odebrałem SMS-a, że znów zostanę ojcem. To był dla mnie sygnał: „Weź się w garść, zacznij rehabilitację, stań na nogi!”. Po dziesięciu dniach w szpitalu wróciłem do Polski i natychmiast zacząłem ćwiczenia na oddziale rehabilitacyjnym w szpitalu przy Sobieskiego w Warszawie, a także pod okiem mistrza w dziedzinie rehabilitacji Krzyśka Adamowicza. Dzięki niemu nauczyłem się chodzić na nowo. Zacząłem też swobodnie oddychać. Ten straszny, uciskający mnie „gorset” po prostu zniknął. Chciało mi się żyć. Miałem bardzo silną motywację. Wiedziałem, że za dziewięć miesięcy pojawi się na świecie nowa istota i do tego czasu muszę być w pełni sprawny.

I byłeś?

Byłem.

I wróciłeś do sportu?

Wróciłem. Gdy odzyskałem sprawność w nogach, zacząłem ćwiczyć również sam, w domu. Najpierw dwie damskie pompki. Po kilku tygodniach trzy. A potem cztery. Później dwie klasyczne i tak dalej. Szło to bardzo powoli, ale udało mi się nie wpaść we frustrację. W końcu na dobre wróciłem do sportu. Od pięciu lat trenuję tajski boks i czuję się… mogę śmiało powiedzieć, że w tak dobrej formie nie byłem jeszcze nigdy. Jakieś osiem lat temu, jadąc rowerem, zatrzymałem się na przejściu dla pieszych, gdzie spotkałem jednego z neurochirurgów, u których się konsultowałem i który wiedział, że wyjeżdżam na operację do Brukseli. Początkowo w ogóle go nie zauważyłem, ale on zauważył mnie. Podszedł i jakby nie dowierzając, złapał mnie za ramiona, obrócił tak, by spojrzeć na bliznę po operacji, i powiedział: „K**wa, Brotchi jest genialny!”.

Lepszej reakcji nie mógłbyś sobie chyba wymarzyć. Boże, ty naprawdę przeszedłeś niebywale trudną i heroiczną drogę do zdrowia… Co dziś powiedziałbyś sobie sprzed kilkunastu lat? Marcinowi, który dopiero tę drogę rozpoczął?

Żeby nie udawał, że problemu nie ma. Żeby odważnie mówił o chorobie i komunikował światu, jak się czuje. Mamy jedno życie i warto zrobić wszystko, by o to życie zawalczyć. A walczyć nie trzeba samemu.ROZDZIAŁ III

PSYCHOCHIRURGIA

O KRUCHYM LODZIE, KTÓRY SIĘ NIE ZAŁAMAŁ

Dawid

– Czy słyszała pani kiedyś krzyk ludzki, tak przeraźliwy, że choć dobiega z daleka, dosłownie zrywa na równe nogi?

Odpowiadam, że nie słyszałam, i czekam z niecierpliwością na dalsze słowa mojego rozmówcy. Jest nim profesor Marek Harat – wybitny neurochirurg, pionier współczesnej polskiej psychochirurgii. Skalpel profesora sięga tam, gdzie kończą się możliwości terapii psychologicznych i psychiatrycznych; tak mówią, ale nie wszyscy. Część osób psychochirurgię kojarzyło z wykonywanymi w latach 50. zabiegami przecięcia połączeń kory przedczołowej z innymi obszarami mózgu, czyli znaną z _Lotu nad kukułczym gniazdem_ lobotomią. Zdaniem przeciwników profesora próby operowania psychiki były co najmniej szarlataństwem. Dlatego 20 lat temu, gdy doktor wykonał pierwszą w Polsce operację psychochirurgiczną, do siedziby Polskiego Towarzystwa Neurochirurgicznego przyszedł list z protestem. Zaczynał się zdaniem: „Powstrzymajcie Harata!”.

Ale nie powstrzymali.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: