Never King. Vicious Lost Boys. Tom 1 - ebook
Never King. Vicious Lost Boys. Tom 1 - ebook
Takiego retellingu jeszcze nie czytaliście! W tej Nibylandii wszystko wygląda inaczej, ale jest do bólu prawdziwe.
Wszystkiemu winna jest klątwa, ciążąca od dwóch stuleci na kobietach Darling. W dniu osiemnastych urodzin znikają one bez śladu – czasem na dzień, tydzień, czasami miesiąc. Zawsze jednak wracają odmienione, złamane – tak jak matka Winnie, Meredith Darling. Opowiada córce o tajemniczej wyspie i potworze, który w młodości ją porwał, a teraz czeka na okazję, aby to samo zrobić z młodą Winnie.
Gdy nadchodzi dzień urodzin Winnie, Meredith barykaduje wszystkie wejścia. To jednak na nic. Bo gdy zapada noc, potwór i tak przychodzi po swoją zdobycz. Tylko czy tym razem zechce ją oddać?
Never King Nikki St. Crowe to pierwsza część serii Vicious Lost Boys.
Ostrzeżenie.
Ta książka zawiera sceny przemocy, opisy brutalnych i perwersyjnych praktyk seksualnych, a także elementy horroru, które mogą wywoływać niepokój. Treść książki jest fikcją literacką i nie stanowi realistycznego odzwierciedlenia tego, czym jest praktyka BDSM. Powieść ta jest przeznaczona dla dorosłych czytelników i czytelniczek.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-286-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Winnie Darling
Od ponad dwóch lat nie chodzę do normalnej szkoły średniej, a i tak, proszę bardzo, znalazłam się z gwiazdą futbolu na tylnym siedzeniu jego terenówki.
Seks mu nie wychodzi, choć jako rozgrywający wymiata na boisku. Gdybym tylko lubiła piłkę, a nienawidziła seksu.
Anthony wciska się we mnie, a ja robię minę aktorki porno na jego użytek, bo wiem, ze to lubi. Udaję, że szczytuję wraz z nim. Nie jestem wprawdzie gwiazdą porno, ale jestem córką prostytutki i myślę, że to wystarczająco blisko.
– O tak, kurwa, tak, Winnie. Kurwa, tak, maleńka! – Ściska mnie luźno, niezgrabnie i trzęsie się jak chłopiec, którym w zasadzie jest.
Jesteśmy w tym samym wieku, a jakby dzieliły nas dekady.
– Kurwa – sapie i czuję na nagich piersiach gorące powietrze, które wypływa z jego ust. – To było takie dobre. Było dobrze?
Nie mogę znieść braku pewności siebie. Nie wiem, czy kiedykolwiek spałam z pewnym siebie facetem. Ale może nie mam racji. Może oni są pewni siebie tylko w momencie, gdy biorą.
– Było świetnie. Dobry jesteś w te klocki.
Kłamanie też świetnie mi wychodzi. Anthony uśmiecha się do mnie, gdy nadal siedzę na nim okrakiem, a potem się wyciąga i całuje mnie w usta. Nie czuję nic poza tępym bólem w ciele i pulsującym łupaniem głowy w tyle, za oczami.
W środku jestem martwa. I tak cholernie znudzona.
A jedyna rzecz, której nie mogę się doczekać, to wypełnienie się rodzinnej klątwy, zgodnie z którą ktoś mnie dziś porwie.
Wszystkiego, kurwa, najlepszego w dniu urodzin dla mnie.
Anthony zasuwa rozporek dżinsów i odwozi mnie do domu. Patrzę przez okno pasażera, gdy przejeżdżamy jego terenówką przez moje osiedle. Gdy zatrzymuje się przy chodniku, otwieram drzwi, a wtedy on łapie mnie za ramię i wychyla się do pocałunku.
Całuję go z niechęcią.
– Będziesz na imprezie w ten weekend? – pyta z nadzieją w głosie. Ze zbyt dużą nadzieją.
Tak to już jest, że jak wyjątkowo dużo z siebie dajesz w seksie, zapraszają cię na imprezy. Imprezę za imprezą, a wszystkie takie same. Ja jednak lubię to, co znajome, bo zawsze brakowało mi tego w życiu.
– Wyślij mi eskę – mówię, bo nie jestem pewna, gdzie spędzę ten weekend.
Dziś kończę osiemnaście lat, a każda kobieta z rodu Darlingów, która żyła przede mną, znikała w tym dniu. Niektóre na dzień, inne na tydzień czy miesiąc. Zawsze jednak wracały rozbite, z większym lub mniejszym ubytkiem na zdrowiu psychicznym. Nie chcę zwariować. Lubię osobę, którą jestem, przynajmniej przez większość czasu.
Kiedy podchodzę do bocznych drzwi, nagle staje przede mną mama.
– Gdzie byłaś, Winnie? Myślałam już, że cię zabrał i… – Nie kończy, zamiast tego biegnie do najbliższego okna i sprawdza, czy zasuwka działa.
Ryglując okno, nie przestaje mruczeć do siebie pod nosem. Piraci, Zagubieni Chłopcy i wróżki. A także On.
Nie wypowie jego imienia na jawie, ale nocą, gdy śni, budzi się czasem i wykrzykuje je na głos. Peter Pan.
Mama była hospitalizowana siedem razy i mówią, że jest schizofreniczką tak jak babcia, prababcia i wszystkie kobiety z rodu Darlingów przed nią. Oto moje dziedzictwo. Szaleństwo.
– Winnie! – Mama podbiega do mnie i zaciska kościste dłonie wokół moich nadgarstków, a jej oczy są szeroko otwarte. – Winnie, co ty robisz? Idźże do swojego pokoju! – Popycha mnie w głąb korytarza.
– Przecież nadal jest dzień, a ja jestem głodna.
– Przyniosę ci jedzenie, gdy On… No dobrze, słuchaj. – Jej wzrok wędruje gdzieś daleko, a ona marszczy się na jakąś myśl i zwalnia uścisk na mojej ręce.
Czuję, jak żołądek zawiązuje mi się na węzeł. Proszę, na miłość boską, nie chcę skończyć jak moja matka.
– On nadchodzi! – krzyczy do mnie.
– Wiem. – Mój głos jest kojący, gdy się do niej zwracam. – Wiem, że nadchodzi, ale zabezpieczyłaś dom lepiej od schronu przeciwbombowego. Nie sądzę, by ktokolwiek mógł wejść do środka.
– Ach, Winnie. – Jej głos się łamie – On może wejść wszędzie.
– Jeśli może wejść wszędzie, po co zamykać okna? Dlaczego mam siedzieć w pokoju?
Mama wypycha mnie za próg, ignorując moją logikę. „Specjalny pokój” to dzieło sztuki napędzane strachem. W surowych maźnięciach pędzla na ścianach można odczytać amok. Symbole runiczne wymalowane jak graffiti, wytrawione są w bardziej widoczny sposób przy framudze drzwi.
W naszym życiu i przez nasze domy przewinęła się cała parada tak zwanych wiedźm i szamanów oraz kapłanów voodoo, którzy sprzedawali mamie sekrety, jak się przed Nim ochronić. Nie mamy pieniędzy, ale wydałyśmy je na to.
– Dam ci coś do jedzenia – mówi mama. – Na co masz ochotę?
– Jest w porządku. Mogę…
– Nie! Przyniosę ci, zostań w pokoju. Zostań w pokoju, Winnie!
Biegnie z powrotem korytarzem, a jej lekka jak mgiełka biała sukienka frunie za nią, nadając jej wygląd widma. Kilka sekund później słyszę brzęczenie garnków i patelni dochodzące z kuchni, choć jestem pewna, że nie mamy nic, co można do nich włożyć.
To już nasz dziewiętnasty z kolei dom. Znam ich liczbę, ale większości nie pamiętam. A gdy twoje ściany się ze sobą zlewają, trudno gdziekolwiek poczuć się jak w domu.
Mama mówi, że myślała, że może go zgubić – Jego, Petera Pana – jeśli będziemy się ciągle przeprowadzać. Niewiele zabieramy ze sobą.
Mam dwie torby i jeden kufer, który odziedziczyłam po praprababce Wendy. Jest mniejszy w środku, niż wydaje się z zewnątrz, i ze dwa razy cięższy, niż powinien być. Jakoś nie potrafię go nigdzie zgubić. To jedyna rzecz, którą posiadamy, o jakiejkolwiek wartości. Jedyna rzecz, która wydaje się prawdziwa.
Obecnie mieszkamy w podniszczonym wiktoriańskim domu, w którym ze ścian odpada tynk, drewniane podłogi są starte i popękane, a wiele pokoi stoi zupełnie pustych. Nie mamy nawet kanapy. Meble ciężko zabrać ze sobą.
Padam na dmuchane łóżko wciśnięte w kąt przygotowanego dla mnie specjalnego pokoju i gapię się w sufit, na którym krwią namalowano wijące się graffiti.
To wiedźma z Edynburga uparła się na krew. A ta krew musiała być moja.
Kto wie, może wszystkie jesteśmy szalone, każda na swój sposób.
Mama szykuje kanapkę z masłem orzechowym i dżemem, a do tego przynosi szklankę wody z kranu. Patrzy na mnie, jak jem, i podskakuje za każdym razem, gdy coś w domu zaskrzypi.
– Opowiedz mi o nim – proszę ją, odrywając skórkę z chleba na kanapce i jem ją jak nitkę spaghetti.
Mama się wzdryga.
– Nie mogę.
– Dlaczego nie?
Masuje sobie palcem wskazującym skroń. O ile wiem, myśli, że jakaś czarna magia powstrzymuje ją od opowiadania o nim w szczegółach, więc dostaję tylko okruchy informacji. Mówi mi, że ta magia słabnie, gdy jest nów, ale teraz jesteśmy w połowie drogi do pełni.
Przypływ i pełnia wyciągają z ciemności wszystkie potwory. Wilki, wróżki i Zagubionych Chłopców. Tak mi mówiła.
– A co możesz mi o nim powiedzieć? – pytam.
Skulona na swoim łóżku w kącie pokoju, z kolanami podciągniętymi pod brodę, zastanawia się przez kilka sekund nad odpowiedzią. Myślę, że była kiedyś piękna, ale nie pamiętam jej z czasów przed szaleństwem.
Ma ciemne włosy, szorstkie jak moje, ale zaczęły się już przerzedzać od tych wszystkich leków, które przyjmuje. Jej skóra jest niezdrowo zarumieniona, a policzki zapadnięte. Paznokcie ma popękane, a oczy podkrążone. Nie pracuje już, jest na rencie, która ledwie nam starcza na opłacenie rachunków. Myślę, że im bardziej się izoluje, tym gorzej z nią.
– Pamiętam piasek – mówi i się uśmiecha.
– Piasek?
– To jest na wyspie.
– Co jest?
– Miejsce, do którego cię zabierze.
– Ty tam byłaś?
Mama kiwa głową.
– Nibylandia jest piękna na swój sposób. – Obejmuje kolana rękoma i kuli się w sobie. – Wszystko tam jest magiczne i możesz poczuć tę magię na swojej skórze, na koniuszku języka. Na przykład wiciokrzew czy malinę moroszkę. – Unosi głowę, a jej źrenice się rozszerzają. – Tęsknię za moroszkami. On tęskni za magią.
– Kto? Peter Pan?
Mama kiwa głową.
– Traci kontrolę nad sercem wyspy i myśli, że możemy go naprawić.
– Dlaczego? – Odrywam róg kanapki i zgniatam chleb między palcami, zamieniając go w naleśnik. Dżem wycieka bokiem, a ja staram się wydłużyć posiłek, by oszukać żołądek. Niech myśli, że to pięciodaniowa uczta.
Mama przykłada policzek do kolan.
– Złamali swoją obietnicę – muczy. – Złamali daną mi obietnicę.
– Jaką tajemnicę?
– Nie wiemy, jak go powstrzymać – szepcze, ignorując moje pytanie. – Nie wiem, czy to wystarczy.
– Będzie w porządku – uspakajam ją. – Ja się nie martwię.
Nic z tego nie jest prawdziwe.
Za wyjątkiem szaleństwa.
Ono akurat mnie martwi.
Czy nadejdzie jak za naciśnięciem wyłącznika światła? W jednej chwili będę normalna, a w następnej już nie? Myśl o utracie rozumu przeraża mnie bardziej niż jakikolwiek potwór.
Gdy mama zasypia, powoli wyślizguję się z pokoju. Na dworze rozszalała się burza i przez okna widać błyskawice, które wydłużają cienie w starym wiktoriańskim domu.
Idę do łazienki na korytarzu i patrzę na siebie w lustrze. Nie rozpoznaję się. Wyglądam jak nieznajoma.
Są dni, kiedy się martwię, że spojrzę w lustro, a tam nikogo nie będzie.
Zaczynam wyglądać tak jak ona.
Wyrzeźbione czyste linie.
Zmęczona.
Nie chcę oszaleć. A do tego jestem tak cholernie zmęczona.
Sweter opada mi z ramienia i widzę przez chwilę wypukłą bliznę, która pasuje do run wypisanych na suficie. Naciągam z powrotem sweter.
W szafce na leki brakuje połowy drzwiczek, więc lewa strona jest otwarta i odsłania kilka rzędów fiolek z tabletkami. Do wyboru do koloru.
Nie chcę oszaleć.
Sięgam po ibuprofen. Tyle tego połknęłam przez lata, że nie czuję już żadnej ulgi.
W korytarzu skrzypi podłoga i cofam rękę.
Dom znowu rozświetla błyskawica, a zaraz za nią rozlega się uderzenie pioruna. Gdy cichnie, słyszę trzaśnięcie drzwi.
Mama.
Biegnę korytarzem i pospiesznie wchodzę do pokoju, ale ona wciąż leży na łóżku i mocno śpi.
Serce podchodzi mi do gardła.
Skrzypi kolejna deska.
Może ktoś się włamał, sądząc, że dom jest niezamieszkany? Ledwo nas stać na czynsz, a co dopiero na rachunki za dom tej wielkości. Rzadko palimy światło.
Wolno zamykam za sobą drzwi sypialni i zasuwam zasuwkę.
Nie mamy broni ani nic praktycznego. Wydałyśmy wszystkie pieniądze na bezużyteczną magię. Wstrzymując oddech, zaciskam zęby.
Gałka w drzwiach się obraca, a ja wolno się od niej odsuwam.
Czy to już się zaczęło? Już straciłam rozum?
Błyskawica przecina niebo. Zamek się otwiera jak za sprawą magii i ktoś uchyla drzwi butem.
Skrzypią zawiasy.
Patrzę znowu na mamę. Czy w jej opowieściach było więcej prawdy, niż skłonna byłam przyjąć? To niemożliwe. Możliwe?
Mama się budzi:
– Kochanie, która jest godzina…
– Ciii. – Podbiegam do niej i nią potrząsam. Jest jednak za późno. Drzwi są otwarte, a on wypełnia pustkę.
Nie mogę, kurwa, wdychać.
Słyszę charakterystyczny dźwięk otwieranej zapalniczki, a potem zgrzyt pocieranego palcem metalowego kółeczka. Pojawia się płomień, który oświetla jego twarz, gdy zapala papierosa. Srebrne pierścienie na palcach odbijają światło płomienia. Ręce ma pokryte ciemnymi tatuażami, a nadgarstki przewiązane kilkoma paskami sznurka i skóry. Jest wysoki, szeroki w barach, i ma na sobie długi płaszcz ze sztywnym kołnierzem postawionym pod ostrym podbródkiem. Choć jego ciało schowane jest pod płaszczem, widzę, że składa się z samych twardych mięśni. Sugerują to jego bicepsy.
Gdy wyjmuje papierosa z ust, omiatam szybkim wzrokiem pajęczynę żył na jego rękach. Wydmuchuje dym. Głośno, z namysłem.
– Meredith – mówi. – Upłynęło tak dużo czasu.
Słyszę, jak mama obok mnie gorączkowo łapie oddech. Czy to się dzieje naprawdę?
– Nie możesz jej zabrać! – krzyczy.
– Tak jakbyś mogła mnie powstrzymać.
Serce podchodzi mi do gardła.
– Proszę – błaga mama.
On długo się zaciąga i widzę, jak końcówka papierosa jasno się żarzy, słyszę szelest palącego się tytoniu, gdy dym wije się wokół jego twarzy.
Czuję w piersi trzepot, który sprawia, że od razu opada mnie poczucie winy.
Nagle jestem bardziej przebudzona, niż byłam przez wiele lat.
Nie powinnam w tej chwili czuć nic więcej niż przerażenie.
To dzieje się naprawdę. Mama nie kłamała.
– Proszę – mówi znowu mama.
– Nie czas na błaganie, Merry.
Stawia pierwszy krok przez próg. To tyle, jeśli chodzi o nasze magiczne zabezpieczenia. Przełykam, próbując uspokoić szaleńcze bicie serca.
W jakiś sposób, zanim zdążę zamrugać, on pokonuje dystans między nami, zaciska pięść na mojej T-shirtowej sukience i podrywa mnie w górę, tak że staję na nogach.
– Możemy to zrobić w sposób łatwy albo trudny, Darling. Który wybierasz?
Przełykam ślinę, próbując się pozbyć guli rosnącej w gardle.
On patrzy, jak to robię, na mój język szybki jak jaszczurka, gdy nim przejeżdżam po ustach. Uczucie dziwnego podekscytowania schodzi teraz niżej, a poczucie winy jest coraz bardziej jątrzące i zimne.
Oto ożyła miejska legenda mojej matki, a ja nie wiem, co mam począć teraz, gdy on wreszcie jest.
– Masz trzy sekundy na decyzję – mówi do mnie.
Na jego twarzy nie ma cienia rozdrażnienia, ale i tak je wyczuwam. To tak, jakby odbył tę rozmowę milion razy wcześniej i zawsze jest rozczarowany kierunkiem, w którym ona zmierza.
Mama staje obok nas i próbuje mnie uwolnić z jego uścisku, ale on jest szybki, niemal zbyt szybki, gdy upuszcza papieros i wyciąga rękę, by chwycić ją za gardło.
– Nie – mówi spokojnie. – Nie utrudniaj tego bardziej, niż to konieczne.
Odwraca się z powrotem do mnie.
– No dalej, Darling. – Zbliża twarz, a jego zęby błyszczą w świetle księżyca. Jest niemal zbyt piękny, jak utkany ze snu.
Może już jestem szalona. Jeśli tak, nic z tego, co się tu dzieje, i tak nie ma znaczenia.
– Czekam – mówi.
– Oczywiście, że wybieram łatwy sposób.
– Oczywiście? – Unosi z rozbawieniem brwi.
– Dlaczego miałabym się zdecydować na trudny?
Mama przegrała walkę i teraz jest cicho.
– Lekcja pierwsza – mówi on. – Nie ma łatwego sposobu.
Odwraca się do mamy:
– Przyprowadzę ją z powrotem, Merry. Wiesz, że one zawsze wracają.
Potem upuszcza ją, pstryka palcami i wszystko znika w ciemności.ROZDZIAŁ 2
Peter Pan
Powrót do Nibylandii i domu na drzewie, z Darling przewieszoną przez moje ramię, zajmuje mi dwa razy więcej czasu.
Jest lekka jak piórko. Jej żebra są tak ostre, że mogą ranić. Coś jest nie tak z tą Darling. Być może jej pęknięcia jak nitki pajęczyny oznaczają, że łatwiej ją będzie otworzyć. To nie ciężar dziewczyny sprawia, że podróż powrotna jest trudniejsza, ale przemieszczanie się między dwoma światami i moja słabnąca magia. Tak niewiele mi jej zostało. Oby ona okazała się tą właściwą, bo nie wiem, co zrobię, jeśli nią nie jest. Jestem tą wyspą, a ona nie przetrwa beze mnie.
Gdy wchodzę do domu przez otwarte drzwi wejściowe, Zagubieni Chłopcy już czekają. Straciłem rachubę, ilu ich tu jest, i nigdy nie pamiętam imion połowy z nich, ale ci, którzy są ważni, będą na mnie czekali na strychu pod dachem Nibydrzewa.
Zabieram Darling na górę po kręconych schodach. Idę wyprostowany, podpierając się ręką o rzeźbioną poręcz. Z poskręcanych haków zwisają latarnie wykute z żelaza, a ich światło miga w ciemnościach.
Jestem tak kurewsko zmęczony.
Wchodzę na strych i znajduje Vane’a przy barze, a bliźniaków w korytarzu. Liście zwisają z gałęzi Nibydrzewa, które z dnia na dzień jest coraz chudsze.
Drzewo umiera.
Maleńkie wróżki świecą jasnym żółtym światłem pomiędzy liśćmi, a za każdym razem, gdy widzę ten blask, przypominam sobie o Dzwoneczku i znowu ogarnia mnie wściekłość.
– Jej pokój jest gotowy? – pytam chłopaków.
Kas kiwa głową, przesuwając wzrokiem po Darling i jej luźno zwieszonych ramionach za moimi plecami. Bliźniacy idą za mną korytarzem do wolnego pokoju. Vane nie przychodzi. Vane’a interesuje tylko doprowadzanie kobiet z rodu Darlingów do płaczu.
Na stole stoi zapalona latarnia, a okno jest otwarte i wkrada się przez nie oceaniczna bryza.
Kładę Darling na łóżku, jego rama ani drgnie. Bash zaciska na nadgarstku dziewczyny metalową obręcz połączoną łańcuchem z bolcem wbitym w ścianę.
Padam na fotel uszak i wyjmuję z kieszeni metalową papierośnicę, a potem zapalam papierosa jednym pstryknięciem zapalniczki. Płomień tańczy w ciemności. Wdycham dym, płomień podąża za prądem powietrza, a ja słyszę trzaski żarzącego się papierosa.
Gdy moje płuca napełniają się dymem, czuję się od razu dużo lepiej.
– Jak z nią poszło? – pyta Kas.
Jeśli którykolwiek z nas ma miękkie serce, jest nim Kas.
– Bardziej uparta, niżbym sobie życzył.
Bash opiera się o ścianę zaraz za drzwiami i światło z korytarza spowija jego sylwetkę w złocistym blasku.
– A jak Merry?
Bryza wpadająca przez okno robi się zimna. Opadam głową na fotel.
– Tak samo szalona jak wtedy, gdy widzieliśmy ją ostatni raz.
Papieros się wypala, zamykam oczy, gdy słońce dociera do linii horyzontu. Im bliżej jest, tym bardziej oddalona wydaje się moja magia. Nie mam nic, gdy zaczyna się dzień. Tylko popioły.
– Pilnuj jej – komenderuję, wstając z fotela i idę do drzwi. – Ale nie dotykaj.
– Znamy zasady – mówi Bash nieco zirytowany tym, że musi mnie słuchać. Jednak Bash zawsze kochał ładne rzeczy, a Darling jest ładniejsza od pozostałych.
– Nie pieprzymy się z kobietami Darlingów – mówię, żeby się upewnić, że mnie posłucha.
To jedyna zasada, którą tu mamy.
Nie pieprzymy się z kobietami Darlingów, bo to właśnie pieprzenie się z nimi sprowadziło na nas obecne kłopoty.
Nie robimy tego. My je po prostu niszczymy.ROZDZIAŁ 3
Winnie
Kiedy się budzę, czuję się tak samo jak wtedy, gdy zasnęłam na tylnym siedzeniu starego samochodu mamy, którym jechałyśmy przez sześć stanów na zachód.
Nie jestem tam, gdzie powinnam być, wszystko mnie boli i nic nie jest znajome. Najpierw słyszę mewy. Od siedmiu lat nie mieszkamy w pobliżu oceanu i ten dźwięk niesie ze sobą stare wspomnienia piasku pokrywającego nasze podłogi, dźwięku fal i zapachu traw porastających wydmy.
Zawsze kochałam wodę. Nad wodą jestem szczęśliwa.
Słyszę, jak ktoś wdycha powietrze, gdy uciszają się mewy, i to nie jest mój oddech. Gdy otwieram oczy, widzę chłopca, który się we mnie wpatruje. Nie, tak naprawdę to nie jest chłopiec. Owszem, ma w sobie młodość chłopca, ale wygląda jak mężczyzna. Długie czarne włosy nosi związane w węzeł z tyłu głowy. Omiata mnie błyszczącym wzrokiem, ostrym jak nóż. Jego skóra lśni kolorem jaśniejszej części tarczy krwawego księżyca, a naga klatka piersiowa pokryta jest czarnymi tatuażami. Wszystkie linie są precyzyjne i rozmieszczone symetrycznie po obu stronach ciała. Zaczynają się na szyi i oplatają go siatką gęstą jak labirynt, która znika poniżej talii porwanych czarnych dżinsów.
Jest ucieleśnieniem ciemnej męskości.
– Dzień dobry, Darling – mówi.
– Gdzie jestem? – Chcę się podnieść i dociera do mnie, że zostałam przykuta łańcuchem do ściany. Niezła perwersja.
– To dla twojego bezpieczeństwa. – Mężczyzna wskazuje podbródkiem łańcuch.
– Bezpieczeństwa przed czym?
– Ucieczką. – Uśmiecha się znacząco. Ma pełne, mięsiste wargi.
– Obudziła się? – słyszę inny głos, który dochodzi z korytarza.
Jakbym widziała podwójnie, tylko ciemne włosy tego drugiego faceta są dużo krótsze i opadają falami po obu stronach głowy. Za to z tego, co widzę, tatuaże mają identyczne. Ten drugi ma na sobie koszulę.
– Zanim zapytasz – mówi facet w koszuli – tak, masz halucynacje.
– Nie mieszaj jej w głowie, Bash. Przyjdzie na to pora, i to w nadmiarze – burczy na to ten pierwszy.
Bash podchodzi bliżej:
– Jak się czujesz, Darling? Dziewczyny czasem źle znoszą tę podróż.
Mam spierzchnięte gardło, a język leży mi w ustach jak kawałek papieru ściernego. Zbiera mi się trochę na mdłości i wszystko wydaje się zamglone, ale poza tym czuję się w porządku.
Nie licząc faktu, że porwał mnie ktoś, kogo uznawałam za mityczną postać, złudzenie, a teraz jestem przykuta łańcuchem do łóżka gdzieś nad oceanem. Tam, gdzie mieszkam, najbliższy ocean znajduje się w odległości kilku tysięcy kilometrów.
Jak daleko mnie wywieźli?
– Czuję się dobrze – odpowiadam.
– Wody? – proponuje mi facet przy łóżku.
– Poproszę.
Przez całe moje życie matka przygotowywała mnie na ten moment, czasem w bardzo bolesny sposób, a jednak żaden nie okazał się wystarczający. Opowiedziała mi dosłownie, że to się wydarzy, a jednak teraz, gdy tak się stało, nadal trudno mi to wszystko pojąć.
To się dzieje naprawdę? Czy też jest to złudzenie, od którego zaczyna się szaleństwo?
Łóżko pode mną zdaje się prawdziwe. Ciepłe tropikalne powietrze także. Przestrzeń, którą ci chłopcy zajmują w pokoju, energia, którą go napełniają – wszystko jest bardzo, ale to bardzo prawdziwe.
Jest w nich coś, co sprawia, że wydają się silniejsi od chłopców, z którymi spotykałam się do tej pory, a przecież było ich wielu.
Ładni chłopcy zawsze sprawiają, że czas przyspiesza. Nienawidzę nudy, ale jeszcze bardziej nienawidzę samotności.
Bash znika w innych drzwiach po drugiej stronie pokoju i wraca ze szklanką wody pokrytą mgiełką pary. Mewy znowu krzyczą, a ja słyszę daleki dźwięk fal roztrzaskujących się o skały. Piję wodę, która jest zimna, kryształowa, i zdaje się najbardziej odświeżająca ze wszystkich, jakie kiedykolwiek piłam, a w międzyczasie rozglądam się po pokoju.
Jest duży, ze ścian odpada tynk i widzę, że wcześniej musiały być pomalowane na jasny odcień szmaragdowej zieleni. Po prawej mam trzy prostokątne okna o otwartych drewnianych okiennicach. Nie ma żadnych zasłon i do środka wpada światło. W oddali widzę zarys liści palmy, a niżej rośnie drzewo obsypane jaskrawoczerwonymi kwiatami.
Leżę na łóżku o grubej drewnianej ramie i czuję pod sobą materac napełniony pierzem. Białe prześcieradło jest czyste, wykrochmalone. Nie ma za to kołdry ani koca.
W rogu stoi fotel uszak, a za nim lampa podłogowa z długim ramieniem i stolikiem. Miło byłoby tam usiąść i poczytać, gdybym nie była przypięta łańcuchem do łóżka. Oddaję szklankę, a chłopak odstawia ją na podłogę. Chyba siedzi na stołku przy moim łóżku, bo na pewno siedzi, ale nie widzę żadnego krzesła.
– Co tu robię?
Wymieniają się spojrzeniami i przysięgam, że słyszę w oddali dźwięk dzwonka. Cholera jasna, naprawdę tracę rozum.
– Jak dużo powiedziała ci matka? – pyta Bash.
– Niewiele.
Zeszłego wieczoru po raz pierwszy dostałam od niej jakąkolwiek użyteczną informację.
Potwór mojej matki uważa, że ja, kobieta z rodu Darlingów, mogę mu pomóc. Co niby mogłabym dla niego zrobić? Ledwo sobie radzę z klejeniem własnego życia.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_