Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Newski Prospekt - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Newski Prospekt - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 183 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie masz nic pięk­niej­sze­go nad New­ski Pro­spekt, przy­najm­niej w Pe­ters­bur­gu, dla któ­re­go sta­no­wi wszyst­ko. Bo i czym­że nie olśnie­wa ta ślicz­no­ści uli­ca na­sze­go gro­du sto­łecz­ne­go! Wiem, że ża­den spo­śród bla­dych i urzęd­ni­czych jego miesz­kań­ców nie za­mie­nił­by New­skie­go Pro­spek­tu na wszyst­kie skar­by świa­ta. Nie tyl­ko ten, kto ma dwa­dzie­ścia pięć lat, ład­ny wąs i sur­dut skro­jo­ny nad po­dziw, ale na­wet ten, komu na bro­dzie za­czy­na się krze­wić włos bia­ły i kto ma gło­wę gład­ką jak kula bi­lar­do­wa – na­wet i on prze­pa­da za New­skim Pro­spek­tem. A co się ty­czy pań… O, pa­niom New­ski Pro­spekt jest jesz­cze bar­dziej miły!

Dla ko­goż zresz­tą, nie jest on miły? Za­le­d­wie czło­wiek tu się znaj­dzie, już wio­nie nań sło­dy­czą za­ba­wy. Choć­byś miał naj­pil­niej­szą, nie cier­pią­cą zwło­ki spra­wę, wszedł­szy na New­ski Pro­spekt za­po­mnisz z pew­no­ścią o wszyst­kich in­te­re­sach. Jest to je­dy­ne miej­sce, gdzie się lu­dzie po­ka­zu­ją nie z ko­niecz­no­ści, gdzie nie za­pę­dza ich ani przy­mus, ani spra­wy han­dlo­we, ogar­nia­ją­ce cały Pe­ters­burg. Czło­wiek spo­tka­ny na New­skim Pro­spek­cie jest, zda się, mniej sa­mo­lub­ny niź­li na Mor­skiej, Gro­cho­wej, Li­tej­nej, Miesz­czań­skiej i in­nych uli­cach, gdzie chci­wość, zysk i po­trze­ba kła­dą swe pięt­no na tych, co idą i co pę­dzą w ka­re­tach i do­roż­kach.

New­ski Pro­spekt sta­no­wi ogól­ną ar­te­rię Pe­ters­bur­ga. Miesz­ka­niec dziel­ni­cy Pe­ters­bur­skiej albo Wy­bor­skiej, któ­ry od lat kil­ku nie od­wie­dził swe­go przy­ja­cie­la na Pia­skach czy też przy Ro­gat­kach Mo­skiew­skich, może być pew­ny, że tu­taj spo­tka się z nim bez­wa­run­ko­wo. Żad­na książ­ka ad­re­so­wa ani biu­ro in­for­ma­cyj­ne nie do­star­czy tak do­kład­nych wia­do­mo­ści jak New­ski Pro­spekt. New­ski Pro­spekt jest wszech­po­tęż­ny! Jest to je­dy­na roz­ryw­ka ubo­gie­go w miej­sca spa­ce­ro­we Pe­ters­bur­ga! Jak schlud­nie za­mie­cio­ne są jego chod­ni­ki i – o Boże! – ileż nóg po­zo­sta­wia na nich swe śla­dy! I ko­śla­wy brud­ny but wy­słu­żo­ne­go żoł­nie­rza, pod któ­re­go cię­ża­rem pęka, zda się, na­wet gra­nit; i mi­nia­tu­ro­wy, lek­ki jak piór­ko trze­wi­czek mło­dziut­kiej pani, któ­ra zwra­ca swą głów­kę do lśnią­cych szyb skle­po­wych niby sło­necz­nik do słoń­ca; i brzę­czą­ca sza­bla za­du­fa­ne­go pod­po­rucz­ni­ka, któ­ra zo­sta­wia na chod­ni­ku ostrą rysę – wszyst­ko wy­ci­ska na New­skim Pro­spek­cie po­tę­gę swej siły albo po­tę­gę sła­bo­ści. Ja­każ za­wrot­na fan­ta­sma­go­ria od­by­wa się tu­taj w cią­gu jed­ne­go tyl­ko dnia! Iluż prze­mian do­zna­je New­ski Pro­spekt w cią­gu jed­nej doby!

Za­czy­na się to od wcze­sne­go ran­ka, kie­dy cały Pe­ters­burg pach­nie go­rą­cy­mi, do­pie­ro co upie­czo­ny­mi bo­chen­ka­mi chle­ba i pe­łen jest sta­ru­szek w po­dar­tych suk­niach i sa­lo­pach, sta­ru­szek, któ­re do­ko­nu­ją na­jaz­dów na cer­kwie i na li­to­ści­wych prze­chod­niów. Wte­dy New­ski Pro­spekt jest pu­sty: za­żyw­ni wła­ści­cie­le skle­pów i ich su­biek­ci śpią jesz­cze w swych ko­szu­lach z płót­na ho­len­der­skie­go albo my­dlą swe za­cne po­licz­ki i piją kawę; że­bra­cy gro­ma­dzą się przy drzwiach cu­kier­ni, skąd wy­ła­zi za­spa­ny ga­ni­me­des , któ­ry wczo­raj jak mu­cha fru­wał z cze­ko­la­dą, wy­ła­zi z mio­tłą w ręku, bez kra­wa­ta, i rzu­ca im czer­stwe pie­ro­gi i nie­do­jad­ki. Uli­ca­mi wle­cze się lud po­ży­tecz­ny: śpie­sząc do pra­cy, idą chło­pi ro­syj­scy w bu­dach za­pać­ka­nych wap­nem, któ­re­go nie był­by w sta­nie zmyć na­wet ka­nał Ka­ta­rzy­ny, zna­ny ze swej czy­sto­ści. O tej po­rze nie przy­stoi wy­cho­dzić da­mom, al­bo­wiem lud ro­syj­ski lubi się po­słu­gi­wać ta­ki­mi ja­skra­wy­mi zwro­ta­mi, ja­kich damy nie usły­szą za­pew­ne na­wet w te­atrze. Cza­sem prze­ta – ra­ba­ni się za­spa­ny urzęd­nik z teką pod pa­chą, je­śli przez New­ski Pro­spekt wy­pad­nie mu dro­ga do de­par­ta­men­tu. Moż­na orzec sta­now­czo, że o tej po­rze, tj. do go­dzi­ny dwu­na­stej, New­ski Pro­spekt nie sta­no­wi dla ni­ko­go celu; słu­ży tyl­ko za śro­dek: wy­peł­nia się stop­nio­wo ludź­mi, któ­rzy mają swo­je za­ję­cia, swo­je tro­ski, swo­je przy­kro­ści, ale nie my­ślą wca­le o nim. Chłop ro­syj­ski mówi o pół­ru­blów­ce albo o kil­ku mie­dzia­kach; star­cy i sta­ru­chy wy­ma­chu­ją rę­ka­mi albo ga­da­ją sami do sie­bie, nie­kie­dy z ge­sty­ku­la­cją dość ra­żą­cą, ale nikt ich nie słu­cha i nie wy­śmie­wa się z nich, wy­jąw­szy chy­ba chłop­ców w pa­cze­śnych far­tu­chach, któ­rzy pę­dzą jak bły­ska­wi­ce New­skim Pro­spek­tem z pu­sty­mi kwar­ta­mi lub z go­to­wy mi bu­ta­mi w rę­kach. O tej po­rze, co­kol­wiek czło­wiek wdział­by na sie­bie, nie­chby na­wet za­miast ka­pe­lu­sza miał kasz­kiet na gło­wie, nie­chby koł­nie­rzyk wy­sta­wał mu za­nad­to spod kra­wa­ta – nikt tego nie za­uwa­ży.

O go­dzi­nie dwu­na­stej na New­ski Pro­spekt ro­bią naj­ście gu­wer­ne­rzy wsze­la­kich na­ro­do­wo­ści wraz ze swy­mi wy­cho­wań­ca­mi w ba­ty­sto­wych koł­nie­rzy­kach. An­giel­ski John i fran­cu­ski coq idzie pod rękę z po­wie­rzo­nym jego pie­czy ro­dzi­ciel­skiej pu­pi­lem i z przy­stoj­ną po­wa­gą wy­kła­da mu, że szyl­dy nad skle­pa­mi wy­wie­sza się po to, żeby za po­śred­nic­twem ich moż­na się było do­wie­dzieć, co się znaj­du­je we­wnątrz ma­ga­zy­nów. Gu­wer­nant­ki – bla­de miss i ró­żo­we mam­ze­le – idą ma­je­sta­tycz­nie za swy­mi le­ciut­ki­mi, fer­tycz­ny­mi dzie­wusz­ka­mi, na­ka­zu­jąc im pod­no­sić nie­co lewe ra­mię i trzy­mać się pro­sto: krót­ko mó­wiąc, o tej go­dzi­nie New­ski. Pro­spekt jest to pro­spekt pe­da­go­gicz­ny.

Ale im bli­żej go­dzi­ny dru­giej, tym szyb­ciej się zmniej­sza ilość gu­wer­nan­tek, pe­da­go­gów i dzie­ci: zo­sta­ją oni wy­ru­go­wa­ni przez tkli­wych ro­dzi­cie­li, któ­rzy pro­wa­dzą pod rękę swe pstro­ka­te, róż­no­barw­ne, o sła­bych ner­wach po­ło­wi­ce. Stop­nio­wo do to­wa­rzy­stwa tego przy­łą­cza­ją się ci wszy­scy, któ­rzy ukoń­czy­li wła­śnie swo­je dość waż­ne za­ję­cia do­mo­we, jako to: po­mó­wi­li ze swym le­ka­rzem o po­go­dzie i o nie­wiel­kiej kro­st­ce, jaka im wy­sko­czy­ła na no­sie; za­py­ta­li o zdro­wie swo­ich koni i dzie­ci, zdra­dza­ją­cych, na­wia­sem mó­wiąc, wiel­kie zdol­no­ści; prze­czy­ta­li ogło­sze­nia i waż­ną ru­bry­kę w ga­ze­tach o przy­jeż­dża­ją­cych i od­jeż­dża­ją­cych; w koń­cu wy­pi­li fi­li­żan­kę kawy czy her­ba­ty; do nich do­szlu­so­wu­ją ci, któ­rych los god­ny za­zdro­ści ob­da­rzył szczę­snym ty­tu­łem urzęd­ni­ków do szcze­gól­nych po­ru­czeń. A do tych – ci, co słu­żą w ko­le­gium spraw za­gra­nicz­nych i wy­róż­nia­ją się do­stoj­no­ścią swo­ich za­jęć i na­ło­gów. Mój Boże, ja­kie to pięk­ne by­wa­ją sta­no­wi­ska i po­sa­dy! Jak uszla­chet­nia­ją one i roz­ko­szu­ją ser­ca! Nie­ste­ty, co do mnie – nie słu­żę nig­dzie i je – stem po­zba­wio­ny przy­jem­no­ści oglą­da­nia sub­tel­ne­go za­cho­wa­nia się na­czel­ni­ków wo­bec pod­wład­nych.

Wszyst­ko, z czym­kol­wiek się ze­tknię­ci na New­skim Pro­spek­cie, wszyst­ko jest peł­na przy­zwo­ito­ści: pa­no­wie w dłu­gich sur­du­tach, z rę­ka­mi w kie­sze­niach, pa­nie w wy­kwint­nych ka­pe­lu­si­kach i w płasz­czy­kach atła­so­wych – ró­żo­wych, bia­łych i bla­do­nie­bie­skich. Uj­rzy­cie tu bo­ko­bro­dy – je­dy­ne w świe­cie, z nad­zwy­czaj­ną i zdu­mie­wa­ją­cy sztu­ką wpusz­czo­ne pod fu­lar, bo­ko­bro­dy ak­sa­mit­ne, atła­so­we, czar­ne jak he­bar lub wę­giel – wsze­la­ko, nie­ste­ty! na­le­żą­cą wy­łącz­nie do ko­le­gium spraw za­gra­nicz­nych. Pra­cow­ni­kom in­nych de­par­ta­men­tów Opatrz­ność od­mó­wi­ła czar­nych bo­ko­bro­dów: ku swej nie­zmier­nej przy­kro­ści mu­szą no­sić rude. Zo­ba­czy­cie tu wąsy cu­dow­ne, któ­rych żad­ne pió­ro, ża­den pę­dzel nie od­ma­lu­je, wąsy, któ­rym się po­świę­ca lep­szą po­ło­wę ży­cia; wąsy – owoc dłu­giej pie­lę­gna­cji w cią­gu dni i nocy; wąsy skro­pio­ne prze­dziw­ny­mi per­fu­ma­mi, na­masz­czo­ne wszyst­ki­mi ga­tun­ka­mi naj­kosz­tow­niej­szych, naj­rzad­szych po­mad; wąsy, któ­re się owi­ja na nos w de­li­kat­ny pa­pier we­li­no­wy; wąsy owia­ne naj­czul­szym przy­wią­za­niem ich po­sia­da­czów, bu­dzą­ce za­zdrość prze­chod­niów.

Ty­siąc od­mian ka­pe­lu­szy, su­kien i fu­la­rów, barw­nych i zwiew­nych, do któ­rych nie­kie­dy aż na całe dwa dni przy­wią­zu­ją się ich wła­ści­ciel­ki, ośle­pia nie­jed­ne­go na New­skim Pro­spek­cie. Zda się, że oto wiel­kie mo­rze mo­ty­li sfru­nę­ło rap­tem z ga­łą­zek i fa­lu­je chmu­rą świe­tli­stą nad czar­ny­mi żu­ka­mi płci mę­skiej. Uj­rzy­cie tu ta­kie ki­bi­cie, o ja­kich nig­dy­ście na­wet nie śni­li: cie­niut­kie, wą­ziut­kie, żad­ną mia­rą nie grub­sze niż szyj­ka od bu­tel­ki; ze­tknąw­szy się z nimi, usu­nie­cie się z sza­cun­kiem na stro­nę, by ich przy­pad­kiem nie po­trą­cić nie­ostroż­nie łok­ciem nie­grzecz­nym; ser­cem wa­szym owład­nie nie­śmia­łość i lęk, by ja­kimś spo­so­bem – na­wet wasz od­dech nie­bacz­ny nie zła­mał tego uro­cze­go wy­two­ru na­tu­ry i sztu­ki. A ja­kie rę­ka­wy dam­skie zo­ba­czy­cie na New­skim Pro­spek­cie! Slicz­no­ści! Po­dob­ne są nie­co do dwóch ba­lo­nów, skut­kiem cze­go dama unio­sła­by się na­tych­miast w po­wie­trze, gdy­by jej nie przy­trzy­my­wał męż­czy­zna, al­bo­wiem pod­nieść damę w górę jest rów­nie ła­two i przy­jem­nie, jak kie­lich szam­pa­na do ust.

Nig­dzie przy spo­tka­niach nie wy­mie­nia się tak wy­twor­nie i nie­wy­mu­sze­nie ukło­nów jak na New­skim Pro­spek­cie. Uj­rzy­cie tu uśmie­chy nie­po­rów­na­ne, uśmie­chy – szczyt sztu­ki; cza­sa­mi ta­kie, że moż­na się roz­pły­nąć w roz­ko­szy; kie­dy in­dziej ta­kie, że czło­wiek się po­czu­je star­ty na proch i spusz­cza gło­wę; in­nym ra­zem ta­kie, że wi­dzi się wznie­sio­ny nad igli­cę Ad­mi­ra­li­cji – i za­dzie­ra gło­wę do góry. Spo­tka­cie tu lu­dzi, któ­rzy z nad­zwy­czaj­nym do­sto­jeń­stwem i po­czu­ciem wła­snej god­no­ści roz­ma­wia­ją o kon­cer­cie lub o po­go­dzie. Ze­tknie­cie się z ty­sią­cem nie­po­ję­tych cha­rak­te­rów i zja­wisk. O, Stwór­co, ja­kież dziw­ne cha­rak­te­ry moż­na spo­tkać na New­skim Pro­spek­cie! Tra­fia się mnó­stwo ta­kich lu­dzi, któ­rzy przy spo­tka­niu z wami mu­szą ko­niecz­nie spoj­rzeć na wa­sze obu­wie, a gdy ich mi­nie­cie, od­wró­cą się, żeby obej­rzeć fał­dy wa­sze­go sur­du­ta. Po dziś dzień nie mogę zro­zu­mieć, dla­cze­go to ro­bią. Po­cząt­ko­wo my­śla­łem, że to szew­cy – ale gdzie tam! Prze­waż­nie są to urzęd­ni­cy róż­nych de­par­ta­men­tów i wie­lu z nich umie do­sko­na­le wy­sto­so­wać pi­smo z jed­ne­go urzę­du do dru­gie­go; albo też są to lu­dzie za­ję­ci spa­ce­ra­mi i czy­ta­niem ga­zet po cu­kier­niach – sło­wem, w zna­ko­mi­tej więk­szo­ści są to lu­dzie przy­zwo­ici.

W bło­go­sła­wio­nej po­rze od go­dzi­ny dru­giej do trze­ciej po po­łu­dniu, kie­dy na New­skim Pro­spek­cie sku­pia się ruch ca­łej sto­li­cy, od­by­wa się tu wiel­ka wy­sta­wa wszyst­kich ar­cy­dzieł rąk ludz­kich. Je­den po­ka­zu­je ele­ganc­ki sur­dut z naj­lep­szym bo­brem; dru­gi – prze­pięk­ny grec­ki nos; trze – ci nie­sie do­sko­na­łe bo­ko­bro­dy; czwar­ta – dwo­je prze­ślicz­nych ocząt i prze­dziw­ny ka­pe­lu­sik; pią­ty – pier­ścień z ta­li­zma­nem na wy­pie­lę­gno­wa­nym ma­łym pal­cu; szó­sta – nóż­kę w cza­ru­ją­cym bu­cicz­ku; siód­my – kra­wat bu­dzą­cy po­dziw; ósmy – wąsy wpra­wia­ją­ce w zdu­mie­nie. Ale bije go­dzi­na trze­cia: wy­sta­wa się koń­czy, tłum rzed­nie…

O trze­ciej – nowa zmia­na. Na New­skim Pro­spek­cie roz­kwi­ta na­gle wio­sna: cały po­kry­wa się urzęd­ni­ka­mi w zie­lo­nych mun­du­rach. Zgłod­nia­li rad­cy ty­tu­lar­ni, na­dwor­ni i róż­ni inni sta­ra­ją się ze wszyst­kich sił przy­śpie­szyć kro­ku. Mło­dzi re­gi­stra­to­rzy ko­le­gial­ni, se­kre­ta­rze gu­ber­nial­ni i ko­le­gial­ni ko­rzy­sta­ją jesz­cze z cza­su, żeby się prze­spa­ce­ro­wać po New­skim Pro­spek­cie, za­cho­wu­jąc po­sta­wę, któ­ra ma po­ka­zać, że zgo­ła nie dul­cze­li sześć go­dzin nad pa­pie­ra­mi w urzę­dzie. Ale sta­rzy se­kre­ta­rze ko­le­gial­ni, sta­rzy rad­cy ty­tu­lar­ni i na­dwor­ni idą szyb­ko z gło­wą spusz­czo­ną: ani im w my­śli przy­glą­dać się prze­chod­niom; jesz­cze się nie otrzą­snę­li z trosk swo­ich; w gło­wach mają gier­łasz i ar­chi­wum za­czę­tych i nie za­koń­czo­nych akt; za­miast szyl­dów wi­dzą tecz­ki z pa­pie­ra­mi lub pu­co­ło­wa­tą twarz kie­row­ni­ka kan­ce­la­rii.

Od go­dzi­ny czwar­tej New­ski Pro­spekt pu­sto­sze­je; wąt­pli­we, czy spo­tka­cie tam jed­ne­go choć­by urzęd­ni­ka. Chy­ba ja­kaś szwacz­ka z ma­ga­zy­nu prze­bie­gnie tędy z pu­deł­kiem w ręku; ja­kaś ża­ło­sna ofia­ra hu­ma­ni­tar­ne­go po­kąt­ne­go do­rad­cy, pusz­czo­na z tor­ba­mi, w ku­bra­ku sa­mo­dzia­ło­wym; ja­kiś dzi­wak prze­jezd­ny, któ­re­mu się wszyst­kie go­dzi­ny po­kieł­ba­si­ły, ja­kaś An­giel­ka dłu­ga i wy­so­ka, z wo­recz­kiem i książ­ką w ręku; ja­kiś ty­po­wy ro­syj­ski ro­bot­nik z ar­te­li, w ka­po­cie ba­weł­nia­nej, z ta­lią na ple­cach, z rzad­ką bród­ką, ro­bot­nik, któ­ry przez całe swe ży­cie cien­ko przę­dzie, a gdy idzie po­tul­nie chod­ni­kiem, wszyst­ko się w nim po­ru­sza: i ple­cy, i ręce, i nogi i gło­wa; nie­kie­dy drob­ny rze­mieśl­nik. Poza tym ni­ko­go wię­cej nie spo­tka­cie o tej po­rze na New­skim Pro­spek­cie.

Ale za­le­d­wie zmierzch spad­nie na domy i uli­ce; za­le­d­wie stój­ko­wy, okryw­szy się po­go­żą, wdra­pie się na dra­bi­nę, żeby za­pa­lić la­tar­nię; za­le­d­wie z ni­skich okien skle­po­wych wyj­rzą te ry­ci­ny, któ­re nie mają od­wa­gi uka­zy­wać się za dnia – już New­ski Pro­spekt na­bie­ra zno­wu ży­cia i za­czy­na się ru­szać. Nad­cho­dzi ta pora ta­jem­ni­cza, kie­dy la­tar­nie spo­wi­ja­ją wszyst­ko w ja­kieś świa­tło ku­szą­ce i cza­ro­dziej­skie Moż­na tu spo­tkać te­raz dużo lu­dzi mło­dych, prze­waż­nie ka­wa­le­rów w cie­płych sur­du­tach i płasz­czach. O tej po­rze od­czu­wa się ja­kąś ce­lo­wość, a ra­czej coś po­dob­ne­go do ce­lo­wo­ści, coś, z cze­go trud­no so­bie zdać spra­wę. Kro­ki wszyst­kich są przy­śpie­szo­ne i sta­ją się w ogó­le bar­dzo nie­rów­ne; dłu­gie cie­nie snu­ją się po mu­rach i po bru­ku, gło­wa­mi się­ga­jąc nie­omal Mo­stu Po­li­cyj­ne­go. Mło­dzi re­gi­stra­to­rzy ko­le­gial­ni, mło­dzi se­kre­ta­rze gu­ber­nial­ni i ko­le­gial­ni prze­cha­dza­ją się bar­dzo dłu­go; ale sta­rzy re­gi­stra­to­rzy ko­le­gial­ni, sta­rzy rad­cy ty­tu­lar­ni i na­dwor­ni sie­dzą po więk­szej czę­ści w domu z tego po­wo­du, że albo to są lu­dzie żo­na­ci, albo też dla­te­go, że mają u sie­bie ku­char­ki nie­miec­kie, któ­re przy­rzą­dza­ją im smacz­nie je­dze­nie. Moż­na jed­nak spo­tkać na New­skim Pro­spek­cie owych star­ców czci­god­nych, któ­rzy spa­ce­ro­wa­li tu z taką po­wa­gą i z tak prze­dziw­ną god­no­ścią o go­dzi­nie dru­giej. Moż­na ich zo­ba­czyć, jak bie­gną – zu­peł­nie tak samo jak mło­dzi re­gi­stra­to­rzy ko­le­giat ni – żeby za­pu­ścić żu­ra­wia pod ka­pe­lusz z dala już do­strze­żo­nej damy, któ­rej gru­be war­gi i po­licz­ki, otyn­ko­wa­ne szmin­ką, tak bar­dzo się po­do­ba­ją wie­lu spa­ce­ro­wi­czom, a zwłasz­cza skle­pi­ka­rzom, ro­bo­cia­rzom i kup­com, prze­cha­dza­ją­cym się za­wsze w sur­du­tach nie­miec­kich, gro­mad­nie i za­zwy­czaj pod ręce.

– Za­cze­kaj! – krzyk­nął o tej po­rze po­rucz­nik Pi­ro­gow, szarp­nąw­szy idą­ce­go z nim ra­zem mło­dzień­ca we fra­ku i w płasz­czu. – Wi­dzia­łeś?

– Wi­dzia­łem. Cudo. Zu­peł­nie Bian­ca Pe­ru­gi­na

– Ale o któ­rej mó­wisz?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: