Nic do stracenia - ebook
Nic do stracenia - ebook
Co się stanie, kiedy ofiara nie ma nic do stracenia?
- Nie potrafię - szepczę drżącym głosem.
- Potrafisz. Właśnie to robisz. Twoja niewinność jest jak afrodyzjak, kotku.
Z trudem przełykam ślinę. Patrzę na niego, a w mojej głowie panuje jeden wielki chaos. Nie mogę się ruszyć, jakby mnie sparaliżowało. Strach? Mam nadzieję.
To, co Arii wydawało się najgorszym dniem w jej życiu, było dopiero początkiem... Przypadkowe brutalne wydarzenie z udziałem kobiety przybiera szokujący obrót.
Zagubienie, porwanie, zemsta, seks. W tej opowieści nic i nikt nie jest takim, jakim się wydaje.
Czy jesteś w stanie uciec od tego, czego pożądasz?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788383170251 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy budzik bezlitośnie wyrywa mnie z błogiego snu, mam ogromną ochotę cisnąć nim o ścianę. Jest poniedziałek, początek nowego tygodnia, a to oznacza, że dzisiaj muszę zapłacić czynsz za mieszkanie. Jeśli do południa tego nie zrobię, pan Esteban z pewnością przypomni mi o tym osobiście. Niestety, kilka dni temu straciłam pracę, więc ten dzień jest dla mnie dwukrotnie bardziej bolesny niż zwykle. Co prawda, mam jakieś oszczędności, ale na długo nie wystarczą. Jeszcze dobrze się nie obudziłam, a głowa już zaczyna mnie boleć.
Wypuszczam ciężko powietrze i wychodzę niechętnie z łóżka. Chciałabym zostać w nim jak najdłużej, jednak nie mogę. Wkładam pierwsze lepsze ciuchy, w łazience robię szybki makijaż i rozczesuję włosy. Wracam do pokoju i upewniam się, czy wystarczy mi pieniędzy, by zapłacić czynsz. Szybko obliczam, że zostanie mi jeszcze dokładnie pięćdziesiąt dolarów na jedzenie. Powstrzymuję łzy, które zaczynają się gromadzić w moich oczach, i obiecuję sobie, że dam jakoś radę. Zaraz po zapłaceniu za mieszkanie rozejrzę się za jakąś pracą. Wezmę cokolwiek, byle mieć na podstawowe produkty spożywcze. Ostatnio w witrynie jednego z pobliskich barów widziałam ogłoszenie, że szukają kelnerki. Być może nadal jest aktualne. Nie zamierzam wybrzydzać, szukać pracy odpowiedniej do mojego wykształcenia. Co z tego, że skończyłam studia, skoro niewiele pomogły mi w prawdziwym życiu? Nie chcę się nad sobą użalać. Zwykle tego nie robię, zawsze tłumaczę sobie, że dam radę, bo człowiek może wiele znieść. Bywają jednak dni, w których przestaję w to wierzyć. Co prawda na jedną krótką chwilę, ale przestaję. Tak jest właśnie dzisiaj. Brak pracy, pieniędzy i perspektyw sprawia, że nie mogę myśleć pozytywnie. Boję się, że skończę jako bezdomna i umrę w męczarniach.
– Boże – jęczę żałośnie, przygnębiona ponurymi wizjami.
Kiedy wprowadziłam się do Ashland, byłam w bardzo podobnej sytuacji. Miałam jedynie oszczędności z kieszonkowego od rodziców, które pozwoliły mi wynająć skromne mieszkanie. Szybko znalazłam pracę i całkiem dobrze sobie radziłam. Był nawet moment, w którym pomyślałam, że świetnie mi się wiedzie. Nie trwało to jednak długo, bo szef obniżył pensje wszystkim pracownikom, a niedługo później zaczęły się zwolnienia. Myślałam, że nie stracę pracy, bo przecież dobrze mi idzie i naprawdę się staram. Kiedy byłam pewna, że to koniec masowego wręczania wypowiedzeń, zostałam zwolniona. I tak właśnie stałam się bezrobotna. Niepewność jutra jest przytłaczająca, ale zostaje mi nadzieja, że nowy dzień okaże się lepszy od poprzedniego. Do tej pory pracowałam jako administrator systemu w korporacji i naprawdę podobała mi się ta praca. Ale wszystko legło w gruzach. Przez ostatnie kilka dni szukałam podobnej pracy, ale ogłoszeń było niewiele. Wszyscy chcieli pracownika z długoletnim stażem. Mimo wszystko wysyłam swoje CV, jednak nikt się nie odzywa.
Przed wyjściem do pana Estebana postanawiam zjeść jakieś śniadanie. Nie planuję wracać do mieszkania, chcę od razu przejść się po okolicy i sprawdzić, czy ktoś nie szuka kogoś do pracy. Otwieram lodówkę, w której z wyjątkiem światła widzę dwa jajka i kawałek pomidora. Nie wiem, dlaczego myślałam, że znajdę coś więcej. Chcę zrobić sobie jajecznicę, gdy ktoś puka do drzwi. Podchodzę do nich i patrzę przez wizjer. Tak jak myślałam, to pan Esteban. Z pewnością się niecierpliwi. Nawet mu się nie dziwię, w końcu chodzi o jego pieniądze. W sumie dobrze się składa, że przyszedł, dzięki temu zaoszczędzę trochę czasu.
Otwieram drzwi i silę się na uśmiech.
– Dzień dobry, właśnie zbierałam się do pana. Przepraszam, że dopiero dziś, ale…
– Ario, musimy porozmawiać. – Przerywa mi w połowie zdania, ze śmiertelnie poważną miną, po czym wchodzi do środka. –Widzisz, moja córka zaszła w ciążę, wynajmują z zięciem ciasną kawalerkę, nie zmieści się tam nawet wózek. Muszą szybko zmienić mieszkanie.
Mężczyzna siada przy stole. Zajmuję krzesło naprzeciwko niego.
– Gratuluję i oczywiście bardzo mi przykro z powodu ich sytuacji, ale nie rozumiem, co ja mam do tego? – pytam nieco zdezorientowana.
Gdybyśmy kiedykolwiek ze sobą rozmawiali na tematy rodzinne, może nie byłabym tak zaskoczona jego słowami. Jednak nasze konwersacje do tej pory ograniczały się do kilku grzecznościowych zdań, kiedy płaciłam czynsz.
– Bo oni… Oni zamieszkają tutaj – duka nerwowo.
– Ale jak to?! – Wstaję, krzesło z hukiem uderza o podłogę.
Opieram dłonie o stół i staram się uspokoić, ale nie jestem, kurwa, w stanie tego zrobić. Mężczyzna przygląda mi się ze smutną miną. Wiem, że mnie lubi i pewnie przykro mu z tego powodu. Wynajmuję u niego mieszkanie od ponad dwóch lat i nigdy nie miał ze mną problemów. Zawsze był wobec mnie miły i kulturalny. Dziś jednak ten człowiek wiele stracił w moich oczach.
Pochylam się, by podnieść krzesło, a on bierze głęboki oddech i zaczyna mówić.
– Moja córka nie znalazła pracy, teraz tym bardziej jej nie znajdzie. A jej mąż… – Robi znaczącą przerwę, delikatnie kręcąc przy tym głową. – On nie zarabia zbyt wiele i raczej to szybko się nie zmieni. Nie mają pieniędzy na wynajem nawet czegoś odrobinę większego. Nie mamy z żoną innego wyjścia. To nasze jedyne dziecko.
– Ale przecież mamy podpisaną umowę – odzywam się cicho.
– Tak wiem, trzymiesięczne wypowiedzenie. – Milknie na chwilę, po chwili wyciąga niewielki świstek z kieszeni. – To czek na pięć tysięcy dolarów. Niech te pieniądze będą dla ciebie rekompensatą. Proszę, zgódź się.
Nawet nie wiem, co myśleć. Pięć tysięcy to spora kwota, która pomoże mi stanąć na nogi. Jednak zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Nikt nie uprzedził mnie wcześniej. Nie miałam nawet kiedy poszukać innego mieszkania, a wygląda na to, że stąd muszę natychmiast się wyprowadzić. Znów patrzę na czek i przypominam sobie, że pan Esteban mówił mi kiedyś, że woli transakcje żywą gotówką. Dlaczego więc tym razem nie dał mi pieniędzy do ręki?
– Myślałam że bardziej mi pan ufa – mówię oskarżycielsko, na co mężczyzna rzuca mi pytające spojrzenie. – Nie bez powodu nie przyniósł mi pan tych pieniędzy. To ma być dowód, gdybym coś kombinowała.
– Dziecko, kiedy będziesz miała tyle lat co ja, zrozumiesz – odpowiada ponuro. – Wprowadzają się tu za tydzień. Myślę, że do tej pory znajdziesz inne mieszkanie.
Nie odpowiadam. Do tej pory liczyłam, że da mi więcej czasu. Jednak wtedy nie dostałabym czeku na taką kwotę. Mężczyzna wstaje od stołu, idzie do drzwi i zamyka je za sobą.
Chce mi się płakać, ale nie pozwalam sobie na to. Mam siedem dni. To bardzo mało, więc nie mogę się teraz rozklejać. Jak to się mówi? Nieszczęścia chodzą parami? Czy to nie jest żart losu? Utrata pracy i dachu nad głową to naprawdę zbyt wiele. Za jakie grzechy mnie to spotyka? Zawsze starałam się być miła dla ludzi i nie sprowadzać na siebie kłopotów. Tymczasem one same mnie odnalazły i sprawiły, że straciłam chęć do życia.
Idę do sypialni i siadam po turecku na środku pokoju, gdzie podłogę ozdabia kremowy dywan. Łokcie opieram o kolana, a dłońmi zakrywam twarz. Kiedy się nieco uspokajam, unoszę głowę. Mój wzrok skupia się na łóżku. Zauważam pod nim niewielkich rozmiarów pudełko, w którym trzymam kilka pamiątek. Nie ma ich zbyt wiele. Sięgam po nie i otwieram wolno wieczko, tak jakbym bała się zawartości. Pierwsze, co widzę, to opakowanie po prezerwatywie. Pamiątka po utracie dziewictwa. Było całkiem dobrze, facet okazał się dupkiem dopiero po kilku tygodniach. Na samym dnie pudełka natrafiam na zeszyt, który służył mi kiedyś jako pamiętnik. Ostatni wpis dodałam ponad dwa lata temu, kiedy się tu wprowadziłam i znalazłam pracę. To był początek mojego nowego życia. Teraz wygląda na to, że nadszedł jego kres. Pod wpływem impulsu biorę długopis z biurka i dodaję nowy wpis w notesie.
Nie mam już nic. Pracy, przyjaciół, chłopaka, a nawet dachu nad głową. Nikogo nie obchodzę. Gdybym teraz skoczyła z mostu, nikt nie zacząłby mnie szukać. Może za kilka miesięcy, w święta, rodzice postanowiliby do mnie zadzwonić, a ja bym nie odebrała. Ciekawe, co wtedy by zrobili? Pewnie nic. Ponowiliby próbę w kolejnym roku. Może przypomnieliby sobie o moich urodzinach? W końcu za trzy miesiące kończę dwadzieścia pięć lat. Ale oni przecież nigdy o tym nie pamiętają.
Zamykam szybko zeszyt, przygnębiona tym, co właśnie napisałam. Zdaję sobie sprawę, że to prawda, że nie przesadzam. Podobno takie przelewanie myśli na papier działa terapeutycznie, ale w moim przypadku tylko pogorszyło mój stan. Smutek zamienił się w złość. Czuję się bezradna i niepotrzebna. Jakby moje życie należało do kogoś innego. Kogoś, kto steruje nim tak, bym nie zapomniała o uczuciu cierpienia. Od kiedy pamiętam, nikt się mną nie interesował. Rodzice byli zajęci swoją pracą i nic więcej się nie liczyło. Nawet kiedy przyszłam zapłakana do domu, bo dzieci w szkole mi dokuczały, kazano mi się wziąć w garść. Ojciec powiedział, że nie ma czasu na głupoty, a matka pokręciła jedynie głową, jakby było jej za mnie wstyd. Kiedy się wyprowadziłam, poczułam ulgę. Nie byłam już zdana na ich łaskę. Nie chciałam ich pieniędzy, domu, niczego. Postanowiłam zapracować na własne życie. Właśnie dlatego zamiast skończyć studia, spakowałam się i uciekłam. W wieku dwudziestu trzech lat stałam się zupełnie niezależna. Teraz, dwa lata później, nie żałuję tej decyzji. Jednak nie ukrywam, że liczyłam na więcej szczęścia.
Cały dzień przesiedziałam w pokoju z butelką wina, którą trzymałam na specjalną okazję. Dopiero gdy nastała noc, doszło do mnie, że zmarnowałam dobę, w której tak wiele mogłam zrobić. Może znalazłabym pracę i mieszkanie?
Nieco wstawiona kładę się do łóżka i próbuję zasnąć. To trudne, kiedy ma się w głowie tyle myśli. Im bardziej zależy mi na śnie, tym bardziej rozbudzona się staję. Zamykając oczy, nie potrafię przestać myśleć. Jestem pewna, że długo nie zasnę, a to doprowadza mnie do frustracji. Tak bardzo chciałabym przestać się przejmować. W dodatku jestem cholernie głodna. Chciałabym wstać i zrobić sobie jajecznicę, którą planowałam przyrządzić rano, ale nawet do tego nie mam motywacji. Liczę, że następny dzień przyniesie mi coś pozytywnego. Ile jeszcze złego może mi się przytrafić? Obiecuję sobie, że przestanę narzekać i użalać się nad sobą. Nie jestem przecież taka. Całe życie radziłam sobie sama, więc teraz także dam radę. Wezmę się w garść, znajdę nowe mieszkanie i pracę, a reszta sama się ułoży. Może nawet poznam kogoś, komu będę mogła zaufać? Nie wiem, czy będę potrafiła. Mój były chłopak zdradził mnie z moją jedyną przyjaciółką i nawet nie starali się tego specjalnie ukrywać. Chyba mam pecha do ludzi. Każdy prędzej czy później mnie zawodzi. Nawet moi rodzice.ROZDZIAŁ 2
Budzę się niedługo przed południem. Przez kilka sekund się zastanawiam, czy wydarzenia z poprzedniego dnia nie były jedynie złym snem. Szybko dochodzi do mnie, że moje życie jest koszmarem na jawie. Przypominam sobie o postanowieniu przed zaśnięciem i próbuję wziąć się w garść.
Wstaję z łóżka i idę do łazienki, biorę szybki prysznic, po czym owinięta ręcznikiem przechodzę do salonu. Zatrzymuję się przed dużym lustrem i przeglądam się swojemu odbiciu. Wyglądam jak wrak człowieka. Nic dziwnego, ostatnio mało jem i śpię niewiele, udaje mi się zasnąć dopiero nad ranem. Stres i nerwy również nie pomagają. No i jeszcze wypita butelka wina. Alkohol nigdy mi nie służył. Zazwyczaj od niego stroniłam, bo już jego niewielka ilość następnego dnia wywoływała u mnie kaca. Teraz czuję tak wiele, że ciężko określić, co jest kacem, a co spadkiem sił i chęci do życia.
– Tak nie może być – mamroczę pod nosem, nie spuszczając wzroku ze swojej twarzy.
Muszę wziąć się w garść. Nic mi nie da użalanie się nad sobą. To tylko strata czasu, a na to w mojej sytuacji nie mogę sobie przecież pozwolić. Wmawiam sobie, że wszystko się ułoży. Pech w końcu mnie opuści.
Wracam do sypialni, otwieram szafę i wyciągam białe szorty oraz czerwoną bluzkę z krótkim rękawem. Z ubraniami w dłoni podchodzę do okna, żeby sprawdzić pogodę. Zapowiada się słoneczny dzień. Jest początek maja, a ja uwielbiam ten miesiąc. Szkoda tylko, że nie potrafię się nim teraz cieszyć.
W łazience związuję włosy i zabieram się za makijaż. Na twarz nakładam sporą ilość pudru, by zamaskować stres i zmęczenie, które widać na mojej cerze. Powieki zaznaczam brązowym cieniem, obrysowuję oczy czarną kredką, a długie rzęsy podkreślam tuszem. Sięgam do kosmetyczki z pomadkami, nie mam ich zbyt wiele, decyduję się na czerwień, zaraz jednak zmieniam zdanie i maluję usta brązową szminką. Na końcu rozpuszczam długie włosy w odcieniu ciemnej czekolady i przeczesuję je palcami.
Wychodzę do przedpokoju i sięgam po torebkę, sprawdzam, czy mam w niej portfel i telefon, po czym opuszczam mieszkanie.
Najpierw zmierzam w kierunku banku, by zrealizować czek od pana Estebana. Drogę pokonuję bardzo szybko, moje myśli wciąż krążą wokół sytuacji, w jakiej się znalazłam. Staram się opracować jakiś plan, mam kilka dni na wyprowadzkę i znalezienie pracy. Jeśli mi się poszczęści. Jeśli jednak coś pójdzie nie po mojej myśli, będę miała duży problem. Obecnie bardziej od pracy potrzebuję nowego mieszkania. Cholera, mam za mało czasu.
Gdy wchodzę do banku, widzę tłum ludzi czekających w kolejce. W innej sytuacji pewnie zaczęłabym się denerwować, bo nie należę do cierpliwych osób. Dziś jednak jestem oazą spokoju. Czuję się tak, jakbym przedawkowała silne leki uspokajające. Nic mnie nie obchodzi. Próbowałam sobą potrząsnąć, bez skutku, pesymizm nie chce mnie opuścić. Wygląda na to, że się mu poddałam. Pozostaje mieć nadzieję, że niedługo będzie lepiej. Zajmuję miejsce w kolejce i patrzę tępo przed siebie, a moje myśli krążą wokół ciężkiej sytuacji, w jakiej się znalazłam. Cholera, zaczynam działać na nerwy samej sobie. To zły znak. Tak źle jeszcze ze mną nie było.
Po niemal godzinie oczekiwania jestem druga w kolejce. Zaczynam szukać wszystkich potrzebnych dokumentów, kiedy nagle słyszę dwa głośne strzały. W banku rozlegają się krzyki i piski ludzi, panika narasta z każdą sekundą. Tracę kontrolę nad swoim ciałem i mimowolnie zjeżdżam po ścianie na podłogę. Zasłaniam głowę rękoma i zamykam oczy. Kiedy krzyki nieco cichną, unoszę wzrok. Widzę czterech zamaskowanych mężczyzn, dwaj są przy okienku kasowym, jeden chodzi po banku z bronią w ręku, co chwilę do kogoś mierząc. Czwarty mężczyzna po prostu stoi, przyglądając się kolegom, którzy wkładają jakieś papiery do dużej walizki. Ma kominiarkę na głowie, nie mogę przestać na niego się gapić. Jego oczy są hipnotyzujące, ciemne, o intensywnie zielonej barwie, a malująca się w nich groza jeszcze potęguje ten efekt. To niesamowite, że dostrzegam je nawet z tej odległości, a jednocześnie przerażające, bo nie mogę przestać na nie patrzeć. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, nie potrafię odwrócić wzroku. Mimo realnego zagrożenia nie robię niczego, co zdecydowanie powinnam w tej sytuacji zrobić.
Mężczyzna podchodzi i kuca naprzeciwko mnie. W dłoni trzyma pistolet, przejeżdża nim po moim policzku, przesuwając go powoli ku szyi. Napiera na mój podbródek, przez co unoszę głowę i nie jestem w stanie nią poruszyć. Teraz czuję niewielki lęk i adrenalinę. To dziwne, bo nie panikuję, ale zdecydowanie nie jestem zadowolona z tej sytuacji. Nieznajomy bacznie mi się przygląda, przymykam na chwilę oczy, jednak szybko je otwieram. Dochodzi do mnie, że lepiej jest widzieć.
– Nie wyglądasz na wystraszoną – odzywa się głębokim i pełnym zadumy głosem.
– Bo się nie boję – odpowiadam z całkowitą obojętnością i przekonaniem.
– Dlaczego? – W jego oczach dostrzegam ciekawość i odrobinę zaskoczenia.
Zanim odpowiadam, on odsuwa pistolet od mojego podbródka.
– Bo nie mam nic do stracenia – mówię gorzko. – Nie mam zamiaru prosić o litość ani panikować ze strachu.
To, co właśnie się dzieje, nazwać można zrządzeniem losu lub po prostu kolejnym jego żartem.
– Nic do stracenia, mówisz? A życie?
– Niewiele warte.
– Jesteś głupia, czy odważna?
– Zdesperowana. Niewykluczone jednak, że także głupia.
Chyba go zaskakuję, bo się nie odzywa. Patrzy i milczy. Jestem ciekawa, o czym teraz myśli. Mam ochotę się uśmiechnąć, bo to rzeczywiście niedorzeczne. Całe moje życie jest tragikomedią. Dlaczego więc miałabym bać się kilku uzbrojonych mężczyzn obrabowujących bank, w którym akurat się pojawiłam? Zgaduję, że wezmą to, po co przyszli, i się ulotnią. Bardziej martwi mnie fakt, że przez ich wybór miejsca i czasu nie będę mogła zrealizować czeku. Z jednej strony pieniądze nie są mi potrzebne na już, bo pan Esteban nie zabrał tych, którymi miałam zapłacić za wynajem, ale z drugiej wolałabym je po prostu już mieć.
Podchodzi do nas jeden z mężczyzn, który jeszcze przed chwilą pakował papiery do walizki.
– Mamy wszystko – informuje swojego kolegę, który wciąż mi się przygląda.
– Podaj mi zapasową kominiarkę, zabieramy ją ze sobą. – Kiwa głową w moją stronę.
Prostuję się, gdy docierają do mnie jego słowa.
– Oszalałeś? Nie bierzemy zakładników!
– Tym razem zrobimy wyjątek! – rzuca nerwowo.
Po kilku sekundach trzyma już kominiarkę w ręku i wyciąga ją w moją stronę.
– Załóż to – mówi surowo, tonem jasno dającym do zrozumienia, że nie przyjmie sprzeciwu.
Biorę kominiarkę do ręki i niepewnie jej się przyglądam. Z deszczu pod rynnę, kurwa. A mogłam nie patrzeć, panikować jak inni. Teraz nie mam pojęcia, jak to się skończy. Na pewno nie będzie to nic dobrego. Patrzę przez ramię mężczyzny na pozostałych, z którymi tu przyszedł. Mimo że mają zakryte twarze, widzę, że są zniecierpliwieni.
– Przecież tu są kamery, po co mam zasłaniać twarz? – pytam zaskoczona.
– Kamery przestały działać pięć minut przed naszym pojawieniem się, a system alarmowy banku chwilę wcześniej. Dlatego zostawiliśmy tych ludzi. – Wskazuje na okienka, przy których stoją pracownicy banku. – Ponieważ i tak nic nie mogą zrobić.
Kiwam delikatnie głową na znak, że rozumiem, po czym wkładam kominiarkę. Teraz wiem, dlaczego policja jeszcze się nie pojawiła. Mężczyzna wstaje i macha do mnie ręką, dając do zrozumienia, że mam zrobić to samo. Podnoszę się, a chwilę później chwyta mnie silne ramię. Wyprowadzają mnie przez szklane drzwi. Obok wejścia stoi czarny terenowy samochód, ktoś mnie popycha do jego wnętrza. Ląduję na tylnej kanapie i od razu muszę się przesunąć na jej środek. Po mojej lewej stronie siada mój porywacz, a po prawej jego kolega z walizką. Miejsca z przodu zajmują dwaj pozostali mężczyźni. Samochód rusza z piskiem opon, a ja dopiero teraz zaczynam się bać. Chyba do mnie dociera, że naprawdę zostałam zakładniczką. Czy za takie osoby porywacze nie chcą przypadkiem okupu? Jeśli dlatego mnie zabrali, z pewnością się zdziwią, bo nawet moi rodzice będą uważać ratunek mnie, ich jedynego dziecka, za stratę pieniędzy. Klnę na siebie w myślach, bo zrobiłam ogromny błąd. Może i mam ciężki okres, ale wcale nie chcę umierać.
Przez pierwsze minuty nikt nie odzywa się ani słowem. Po przejechaniu kilku ulic mężczyźni ściągają swoje kominiarki. Nie wiem, czy mogę zrobić to samo, dlatego wolno unoszę rękę. Nikt nie protestuje, więc zdejmuję swoją i kładę ją na kolanach. Wpatruję się w nią, bo boję się spojrzeć na któregokolwiek z moich porywaczy. Czuję na sobie ich spojrzenia, przez co jeszcze bardziej się denerwuję.
W końcu nie mogę się powstrzymać i unoszę głowę. Wolno odwracam ją w stronę zielonookiego mężczyzny, który okazuje się cholernie przystojny. Od zawsze ciągnęło mnie do mężczyzn, którzy mają wyraźne rysy twarzy, pełne usta i niebezpieczne spojrzenia. On taki właśnie jest. Czarne włosy i dwudniowy zarost dodają mu grozy, a ciemna karnacja kontrastuje ze szmaragdowymi oczami. Można powiedzieć, że trudno o lepszy obraz mojego ideału. Kolejny żart losu – po raz pierwszy spotykam mężczyznę, który tak bardzo mi się podoba, a on jest przestępcą.
– Nie zmieniamy punktu docelowego? – odzywa się mężczyzna prowadzący samochód.
Mimowolnie zerkam w jego stronę. Choć nie patrzę dłużej niż sekundę, zauważam wyraźną kwadratową szczękę i przydługie blond włosy. W lusterku wstecznym napotykam jego spojrzenie. Ma bardzo jasne niebieskie oczy, ich barwę podkreśla jego jasna karnacja. Po raz kolejny opuszczam głowę. Nie podoba mi się sposób, w jaki ten mężczyzna na mnie spojrzał.
Słyszę ciche mruknięcie z lewej strony. Zapewne jest to twierdząca odpowiedź. Nie jestem w stanie na niczym się skupić, ponieważ coraz intensywniej czuję na sobie wzrok mężczyzny, który siedzi po mojej prawej stronie. Boję się na niego spojrzeć. Wydaje mi się, że źle się to dla mnie skończy. Nie poruszam głową, delikatnie przymykam powieki, jakby to miało mi w jakiś sposób pomóc. Nagle czuję czyjeś palce na brodzie, krzyczę w myślach, gdy odwracają moją głowę w prawą stronę. Niechętnie patrzę na człowieka, który przygląda mi się z dużym zainteresowaniem. Uśmiecha się pod nosem, po czym przybliża się do mnie. Głośno przełykam ślinę, bo w jego brązowych oczach zauważam coś bardzo niepokojącego. Nie potrafię tego nazwać, ale to naprawdę mi się nie podoba. Ma krótko ścięte czarne włosy, a jego szyję zdobi tatuaż z pająkiem. Na nim się skupiam. Po chwili mężczyzna się odzywa.
– Powinniśmy częściej brać zakładniczki. Co z nią zrobimy?
– Jeszcze nie wiem. Zostaw ją – odzywa się mężczyzna z lewej.
Szatyn mnie puszcza, a ja od razu odwracam od niego głowę. Słyszę cichy śmiech, dochodzący z przodu, od mężczyzny siedzącego na fotelu pasażera. Widzę tylko jego profil. Ma pociągłą twarz, oliwkową karnację, jego brodę zdobi zarost. Wolę nie napotkać jego spojrzenia, więc znów się wpatruję w kominiarkę na moich kolanach, ale zielonooki nieznajomy mi ją zabiera, a następnie podaje mi podobny kawałek materiału, jednak nieco mniejszy. Patrzę na niego pytająco, bo nic nie rozumiem.
– Będziesz musiała zasłonić oczy opaską – mówi stanowczo. – Niedługo będziemy na miejscu, wolałbym, żebyś nie znała drogi. – Kładzie materiał na moich kolanach i patrzy na mnie wyczekująco. Kiedy jednak nic nie robię, mówi dalej: – Jeśli nie chcesz jej zakładać, możemy cię uśpić. Hugo zawsze ma ze sobą chloroform – dodaje ostrzejszym tonem.
Mówiąc to, kiwnięciem głowy wskazuje mężczyznę siedzącego z przodu, a ten lekko unosi kącik ust. A więc ma na imię Hugo lub tak go nazywają. Teraz mogę dokładnie przyjrzeć się jego twarzy, bo odwrócił się w naszą stronę. Już samo jego spojrzenie sprawia, że czuję bardzo nieprzyjemne dreszcze na całym ciele. Jego uśmiech poszerza się, przez co wygląda teraz jak szaleniec cieszący się z nowej ofiary. Chwytam szybko opaskę i zakładam ją w sekundę. Tak jest chyba lepiej, wolę tę otaczającą mnie ciemność.
– Grzeczna dziewczynka – komentuje mężczyzna z mojej lewej.
Nagle czuję jego dłoń na mojej twarzy, przejeżdża nią po moim policzku, zatrzymuje się na uchu, zakłada za nie kosmyk moich włosów, następnie zjeżdża jeszcze niżej i zaczepia palcem o mój naszyjnik. Chwilę później jego oddech owiewa moją twarz. Z trudem przełykam ślinę, a moje ciało robi się boleśnie spięte. Nie mam pojęcia, co on robi, a przez to nie potrafię myśleć racjonalnie.
– Jeśli będziesz grzeczna, to nic ci się nie stanie – szepcze mi do ucha, po czym odsuwa się ode mnie.
A co jeśli nie będę? Jak skończę? I co to w ogóle znaczy, że mam być grzeczna? Naprawdę się nienawidzę za swoją reakcję w banku. Obawiam się, że może spotkać mnie coś znacznie gorszego niż to, co do tej pory wydarzyło się w moim życiu. Sam fakt, że jadę samochodem z czterema przestępcami, a na oczach mam pieprzoną opaskę, świadczy o tym, że wdepnęłam w niezłe gówno. Najgorsze jest to, że nie mogę z tym nic zrobić. Nie ucieknę im przecież, a przynajmniej nie teraz. Może nigdy nie nadarzy się ku temu okazja? Nie wypuszczą mnie za dobre zachowanie. Kurwa, w co ja się wpakowałam?
Od jakiejś godziny jedziemy w całkowitej ciszy, nikt nie odezwał się ani słowem. Ciekawe, co zobaczę, kiedy pozwolą mi ściągnąć opaskę. Gdzie mnie zaprowadzą? Może do jakiejś opuszczonej fabryki? A może zamkną mnie w piwnicy? Raczej nie chcą mnie zabić, bo w przeciwnym razie nie kazaliby mi zasłaniać oczu. Czuję, że wjechaliśmy na bardzo wyboistą drogę. Trzęsie całym samochodem, a ja z trudem utrzymuję się na swoim miejscu. Kiedy w końcu wyboje się kończą, auto przejeżdża kilka metrów, a następnie się zatrzymuje. Więc to już? Wiem, że jechaliśmy długo, ale i tak nie podoba mi się, że to najprawdopodobniej koniec podróży. Kto wie, co teraz mnie czeka.
– Jesteśmy już na miejscu. Poprowadzę cię teraz, a kiedy będziemy w środku, ściągniesz opaskę – mówi spokojnie porywacz.
Kiwam głową na znak, że rozumiem, i z jego pomocą wysiadam z samochodu. Po kilku krokach wchodzimy na schody, słyszę dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach i po chwili jestem w środku jakiegoś pomieszczenia. Boję się tego, co zobaczę. Nagle czuję, że mężczyzna dotyka mojej twarzy, a po chwili ściąga mi opaskę z oczu. Stoję nieruchomo, wpatrując się w niego, bo boję się zobaczyć, gdzie mnie zabrał. Kiedy w końcu odważam się rozejrzeć dookoła, ogarnia mnie zdumienie.
Znajdujemy się w długim korytarzu skąpanym w barwach złota i czerwieni. Nie mam pojęcia, co to za miejsce, ale z pewnością nie jest zatęchłą piwnicą, której tak bardzo się obawiałam. Panuje tu luksus i elegancja, jakich nigdy dotąd nie miałam okazji oglądać. Stoimy przodem do metalowych drzwi, które zaczynają powoli się rozsuwać, a ja sobie uświadamiam, że to winda. Mężczyzna kładzie dłoń pomiędzy moimi łopatkami i delikatnie popycha mnie w jej kierunku. Wchodzimy do środka, po chwili drzwi się zamykają. Jedziemy w górę, więc ponownie wykluczam piwnicę, ale obawiam się, że zobaczę coś równie strasznego. Winda się zatrzymuje, drzwi się rozsuwają. Za nimi stoi kobieta uśmiechająca się lekko na nasz widok. Ma około czterdziestu lat, brązowe włosy, ozdobione kilkoma siwymi pasmami, upięte w schludny kok. Niebieskie oczy okala kilka drobnych zmarszczek, a wąskie usta podkreśla różowa szminka. Jest ubrana w czarną spódnicę, sięgającą do połowy łydek, i białą elegancką koszulę.
– Dzień dobry – wita się pogodnie.
Wychodzimy z windy i stajemy naprzeciwko kobiety.
– Wszystko gotowe? – pyta poważnie mężczyzna.
– Tak. Przygotowałam pokój według pana zaleceń.
– To Sophia, przygotowała wszystko na twój… pobyt – zwraca się do mnie zielonooki.
Kiwam lekko głową do kobiety i nawet wymuszam uśmiech. Ona odpowiada mi tym samym, jednak jej uśmiech jest szczery. Zgaduję, że nie ma pojęcia, kim jestem. Nie może wiedzieć, że zostałam porwana.
Kobieta odchodzi, a ja ukradkiem rozglądam się po miejscu, w którym się znalazłam. Pomieszczenie zostało podzielone na dwie części, po prawej stronie jest niewielki salon mieszczący telewizor, kremową kanapę i niewielki stolik kawowy, po lewej widzę coś, co przypomina bar w klubach. Przy jednej ścianie dostrzegam wiele butelek alkoholu, tuż obok ciągnie się lada, a po przeciwnej stronie kilkucentymetrowy podest zajmuje czarny, skórzany narożnik i długi stolik. Pomiędzy barem a podestem znajdują się podwójne drzwi, do których jestem właśnie prowadzona.
– Powiesz mi, jak się nazywasz? – mówi mężczyzna, jednocześnie naciskając klamkę.
Robię kilka kroków i wchodzę do ogromnej sypialni. Poza niewielką komodą i dużym łóżkiem nie ma w niej mebli. Okna ozdabiają masywne zasłony w wiśniowym kolorze, który razem z beżem dominuje w wystroju wnętrza.
– Aria Davis – szepczę, wciąż zaskoczona tym, co mnie otacza – A ty? – pytam nieśmiało, nie wierząc, że mi odpowie.
– Mów mi Amado.
– To twoje prawdziwe imię?
– Tak. Nazywam się Amado Gastrell – odpowiada, mierząc mnie przenikliwym spojrzeniem.
Jestem zaskoczona, że tak po prostu mi to powiedział. Może to dlatego, że nie zamierza mnie stąd wypuścić? A może kłamie. Jaki normalny porywacz przedstawia się imieniem i nazwiskiem? Coś tu nie gra.
– Co tu robię?
– Zostajesz – rzuca krótko. – Sophia kupiła dla ciebie kilka rzeczy, resztę załatwi, kiedy będzie znała twoje wymiary.
Patrzę na niego pytająco, bo chyba nie do końca rozumiem, co się tu w ogóle dzieje. Jak to kupiła dla mnie? Jak to załatwi resztę? Ile ja tu w ogóle mam zostać? To cholernie mi się nie podoba.
– Tu masz łazienkę i garderobę. – Amado wskazuje sąsiadujące ze sobą drzwi na jednej ze ścian. – Jedzenie będzie przynosić ci Sophia. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to zwróć się do niej. Nie próbuj uciekać. Żeby winda się otworzyła na tym piętrze, musisz znać kod. Jeśli i tak będziesz próbować, uruchomisz alarm, a tym bardzo mnie wkurwisz. – Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez niego słowem, ton jego głosu staje się ostrzejszy.
Przed chwilą był spokojny, jakby w ogóle mnie nie porwał. Teraz, gdy zaczyna mi grozić, staje się przerażający.
– Dlaczego mam tu zostać?
– Bo tak zdecydowałem.
– To jakieś więzienie? Do czego jestem ci potrzebna?
– Nazywaj to, jak chcesz.
Słyszę jakiś ruch, po czym drzwi się otwierają i staje w nich mężczyzna, który siedział obok mnie w samochodzie.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej.