Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nic do stracenia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Nic do stracenia - ebook

Co się stanie, kiedy ofiara nie ma nic do stracenia?

- Nie potrafię - szepczę drżącym głosem.

- Potrafisz. Właśnie to robisz. Twoja niewinność jest jak afrodyzjak, kotku.

Z trudem przełykam ślinę. Patrzę na niego, a w mojej głowie panuje jeden wielki chaos. Nie mogę się ruszyć, jakby mnie sparaliżowało. Strach? Mam nadzieję.

To, co Arii wydawało się najgorszym dniem w jej życiu, było dopiero początkiem... Przypadkowe brutalne wydarzenie z udziałem kobiety przybiera szokujący obrót.

Zagubienie, porwanie, zemsta, seks. W tej opowieści nic i nikt nie jest takim, jakim się wydaje.

Czy jesteś w stanie uciec od tego, czego pożądasz?

 

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383170251
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Kiedy bu­dzik bez­li­to­śnie wy­ry­wa mnie z bło­gie­go snu, mam ogrom­ną ocho­tę ci­snąć nim o ścia­nę. Jest po­nie­dzia­łek, po­czątek no­we­go ty­go­dnia, a to ozna­cza, że dzi­siaj mu­szę za­pła­cić czynsz za miesz­ka­nie. Je­śli do po­łud­nia tego nie zro­bię, pan Es­te­ban z pew­no­ścią przy­po­mni mi o tym oso­bi­ście. Nie­ste­ty, kil­ka dni temu stra­ci­łam pra­cę, więc ten dzień jest dla mnie dwu­krot­nie bar­dziej bo­le­sny niż zwy­kle. Co praw­da, mam ja­kieś oszczęd­no­ści, ale na dłu­go nie wy­star­czą. Jesz­cze do­brze się nie obu­dzi­łam, a gło­wa już za­czy­na mnie bo­leć.

Wy­pusz­czam ci­ężko po­wie­trze i wy­cho­dzę nie­chęt­nie z łó­żka. Chcia­ła­bym zo­stać w nim jak naj­dłu­żej, jed­nak nie mogę. Wkła­dam pierw­sze lep­sze ciu­chy, w ła­zien­ce ro­bię szyb­ki ma­ki­jaż i roz­cze­su­ję wło­sy. Wra­cam do po­ko­ju i upew­niam się, czy wy­star­czy mi pie­ni­ędzy, by za­pła­cić czynsz. Szyb­ko ob­li­czam, że zo­sta­nie mi jesz­cze do­kład­nie pi­ęćdzie­si­ąt do­la­rów na je­dze­nie. Po­wstrzy­mu­ję łzy, któ­re za­czy­na­ją się gro­ma­dzić w mo­ich oczach, i obie­cu­ję so­bie, że dam ja­koś radę. Za­raz po za­pła­ce­niu za miesz­ka­nie ro­zej­rzę się za ja­kąś pra­cą. We­zmę co­kol­wiek, byle mieć na pod­sta­wo­we pro­duk­ty spo­żyw­cze. Ostat­nio w wi­try­nie jed­ne­go z po­bli­skich ba­rów wi­dzia­łam ogło­sze­nie, że szu­ka­ją kel­ner­ki. Być może na­dal jest ak­tu­al­ne. Nie za­mie­rzam wy­brzy­dzać, szu­kać pra­cy od­po­wied­niej do mo­je­go wy­kszta­łce­nia. Co z tego, że sko­ńczy­łam stu­dia, sko­ro nie­wie­le po­mo­gły mi w praw­dzi­wym ży­ciu? Nie chcę się nad sobą uża­lać. Zwy­kle tego nie ro­bię, za­wsze tłu­ma­czę so­bie, że dam radę, bo czło­wiek może wie­le znie­ść. By­wa­ją jed­nak dni, w któ­rych prze­sta­ję w to wie­rzyć. Co praw­da na jed­ną krót­ką chwi­lę, ale prze­sta­ję. Tak jest wła­śnie dzi­siaj. Brak pra­cy, pie­ni­ędzy i per­spek­tyw spra­wia, że nie mogę my­śleć po­zy­tyw­nie. Boję się, że sko­ńczę jako bez­dom­na i umrę w męczar­niach.

– Boże – jęczę ża­ło­śnie, przy­gnębio­na po­nu­ry­mi wi­zja­mi.

Kie­dy wpro­wa­dzi­łam się do Ash­land, by­łam w bar­dzo po­dob­nej sy­tu­acji. Mia­łam je­dy­nie oszczęd­no­ści z kie­szon­ko­we­go od ro­dzi­ców, któ­re po­zwo­li­ły mi wy­na­jąć skrom­ne miesz­ka­nie. Szyb­ko zna­la­złam pra­cę i ca­łkiem do­brze so­bie ra­dzi­łam. Był na­wet mo­ment, w któ­rym po­my­śla­łam, że świet­nie mi się wie­dzie. Nie trwa­ło to jed­nak dłu­go, bo szef ob­ni­żył pen­sje wszyst­kim pra­cow­ni­kom, a nie­dłu­go pó­źniej za­częły się zwol­nie­nia. My­śla­łam, że nie stra­cę pra­cy, bo prze­cież do­brze mi idzie i na­praw­dę się sta­ram. Kie­dy by­łam pew­na, że to ko­niec ma­so­we­go wręcza­nia wy­po­wie­dzeń, zo­sta­łam zwol­nio­na. I tak wła­śnie sta­łam się bez­ro­bot­na. Nie­pew­no­ść ju­tra jest przy­tła­cza­jąca, ale zo­sta­je mi na­dzie­ja, że nowy dzień oka­że się lep­szy od po­przed­nie­go. Do tej pory pra­co­wa­łam jako ad­mi­ni­stra­tor sys­te­mu w kor­po­ra­cji i na­praw­dę po­do­ba­ła mi się ta pra­ca. Ale wszyst­ko le­gło w gru­zach. Przez ostat­nie kil­ka dni szu­ka­łam po­dob­nej pra­cy, ale ogło­szeń było nie­wie­le. Wszy­scy chcie­li pra­cow­ni­ka z dłu­go­let­nim sta­żem. Mimo wszyst­ko wy­sy­łam swo­je CV, jed­nak nikt się nie od­zy­wa.

Przed wy­jściem do pana Es­te­ba­na po­sta­na­wiam zje­ść ja­kieś śnia­da­nie. Nie pla­nu­ję wra­cać do miesz­ka­nia, chcę od razu prze­jść się po oko­li­cy i spraw­dzić, czy ktoś nie szu­ka ko­goś do pra­cy. Otwie­ram lo­dów­kę, w któ­rej z wy­jąt­kiem świa­tła wi­dzę dwa jaj­ka i ka­wa­łek po­mi­do­ra. Nie wiem, dla­cze­go my­śla­łam, że znaj­dę coś wi­ęcej. Chcę zro­bić so­bie ja­jecz­ni­cę, gdy ktoś puka do drzwi. Pod­cho­dzę do nich i pa­trzę przez wi­zjer. Tak jak my­śla­łam, to pan Es­te­ban. Z pew­no­ścią się nie­cier­pli­wi. Na­wet mu się nie dzi­wię, w ko­ńcu cho­dzi o jego pie­ni­ądze. W su­mie do­brze się skła­da, że przy­sze­dł, dzi­ęki temu za­osz­czędzę tro­chę cza­su.

Otwie­ram drzwi i silę się na uśmiech.

– Dzień do­bry, wła­śnie zbie­ra­łam się do pana. Prze­pra­szam, że do­pie­ro dziś, ale…

– Ario, mu­si­my po­roz­ma­wiać. – Prze­ry­wa mi w po­ło­wie zda­nia, ze śmier­tel­nie po­wa­żną miną, po czym wcho­dzi do środ­ka. –Wi­dzisz, moja cór­ka za­szła w ci­ążę, wy­naj­mu­ją z zi­ęciem cia­sną ka­wa­ler­kę, nie zmie­ści się tam na­wet wó­zek. Mu­szą szyb­ko zmie­nić miesz­ka­nie.

Mężczy­zna sia­da przy sto­le. Zaj­mu­ję krze­sło na­prze­ciw­ko nie­go.

– Gra­tu­lu­ję i oczy­wi­ście bar­dzo mi przy­kro z po­wo­du ich sy­tu­acji, ale nie ro­zu­miem, co ja mam do tego? – py­tam nie­co zdez­o­rien­to­wa­na.

Gdy­by­śmy kie­dy­kol­wiek ze sobą roz­ma­wia­li na te­ma­ty ro­dzin­ne, może nie by­ła­bym tak za­sko­czo­na jego sło­wa­mi. Jed­nak na­sze kon­wer­sa­cje do tej pory ogra­ni­cza­ły się do kil­ku grzecz­no­ścio­wych zdań, kie­dy pła­ci­łam czynsz.

– Bo oni… Oni za­miesz­ka­ją tu­taj – duka ner­wo­wo.

– Ale jak to?! – Wsta­ję, krze­sło z hu­kiem ude­rza o podło­gę.

Opie­ram dło­nie o stół i sta­ram się uspo­ko­ić, ale nie je­stem, kur­wa, w sta­nie tego zro­bić. Mężczy­zna przy­gląda mi się ze smut­ną miną. Wiem, że mnie lubi i pew­nie przy­kro mu z tego po­wo­du. Wy­naj­mu­ję u nie­go miesz­ka­nie od po­nad dwóch lat i ni­g­dy nie miał ze mną pro­ble­mów. Za­wsze był wo­bec mnie miły i kul­tu­ral­ny. Dziś jed­nak ten czło­wiek wie­le stra­cił w mo­ich oczach.

Po­chy­lam się, by pod­nie­ść krze­sło, a on bie­rze głębo­ki od­dech i za­czy­na mó­wić.

– Moja cór­ka nie zna­la­zła pra­cy, te­raz tym bar­dziej jej nie znaj­dzie. A jej mąż… – Robi zna­czącą prze­rwę, de­li­kat­nie kręcąc przy tym gło­wą. – On nie za­ra­bia zbyt wie­le i ra­czej to szyb­ko się nie zmie­ni. Nie mają pie­ni­ędzy na wy­na­jem na­wet cze­goś odro­bi­nę wi­ęk­sze­go. Nie mamy z żoną in­ne­go wy­jścia. To na­sze je­dy­ne dziec­ko.

– Ale prze­cież mamy pod­pi­sa­ną umo­wę – od­zy­wam się ci­cho.

– Tak wiem, trzy­mie­si­ęcz­ne wy­po­wie­dze­nie. – Milk­nie na chwi­lę, po chwi­li wy­ci­ąga nie­wiel­ki świ­stek z kie­sze­ni. – To czek na pięć ty­si­ęcy do­la­rów. Niech te pie­ni­ądze będą dla cie­bie re­kom­pen­sa­tą. Pro­szę, zgó­dź się.

Na­wet nie wiem, co my­śleć. Pięć ty­si­ęcy to spo­ra kwo­ta, któ­ra po­mo­że mi sta­nąć na nogi. Jed­nak zo­sta­łam po­sta­wio­na przed fak­tem do­ko­na­nym. Nikt nie uprze­dził mnie wcze­śniej. Nie mia­łam na­wet kie­dy po­szu­kać in­ne­go miesz­ka­nia, a wy­gląda na to, że stąd mu­szę na­tych­miast się wy­pro­wa­dzić. Znów pa­trzę na czek i przy­po­mi­nam so­bie, że pan Es­te­ban mó­wił mi kie­dyś, że woli trans­ak­cje żywą go­tów­ką. Dla­cze­go więc tym ra­zem nie dał mi pie­ni­ędzy do ręki?

– My­śla­łam że bar­dziej mi pan ufa – mó­wię oska­rży­ciel­sko, na co mężczy­zna rzu­ca mi py­ta­jące spoj­rze­nie. – Nie bez po­wo­du nie przy­nió­sł mi pan tych pie­ni­ędzy. To ma być do­wód, gdy­bym coś kom­bi­no­wa­ła.

– Dziec­ko, kie­dy będziesz mia­ła tyle lat co ja, zro­zu­miesz – od­po­wia­da po­nu­ro. – Wpro­wa­dza­ją się tu za ty­dzień. My­ślę, że do tej pory znaj­dziesz inne miesz­ka­nie.

Nie od­po­wia­dam. Do tej pory li­czy­łam, że da mi wi­ęcej cza­su. Jed­nak wte­dy nie do­sta­ła­bym cze­ku na taką kwo­tę. Mężczy­zna wsta­je od sto­łu, idzie do drzwi i za­my­ka je za sobą.

Chce mi się pła­kać, ale nie po­zwa­lam so­bie na to. Mam sie­dem dni. To bar­dzo mało, więc nie mogę się te­raz roz­kle­jać. Jak to się mówi? Nie­szczęścia cho­dzą pa­ra­mi? Czy to nie jest żart losu? Utra­ta pra­cy i da­chu nad gło­wą to na­praw­dę zbyt wie­le. Za ja­kie grze­chy mnie to spo­ty­ka? Za­wsze sta­ra­łam się być miła dla lu­dzi i nie spro­wa­dzać na sie­bie kło­po­tów. Tym­cza­sem one same mnie od­na­la­zły i spra­wi­ły, że stra­ci­łam chęć do ży­cia.

Idę do sy­pial­ni i sia­dam po tu­rec­ku na środ­ku po­ko­ju, gdzie podło­gę ozda­bia kre­mo­wy dy­wan. Łok­cie opie­ram o ko­la­na, a dło­ńmi za­kry­wam twarz. Kie­dy się nie­co uspo­ka­jam, uno­szę gło­wę. Mój wzrok sku­pia się na łó­żku. Za­uwa­żam pod nim nie­wiel­kich roz­mia­rów pu­de­łko, w któ­rym trzy­mam kil­ka pa­mi­ątek. Nie ma ich zbyt wie­le. Si­ęgam po nie i otwie­ram wol­no wiecz­ko, tak jak­bym bała się za­war­to­ści. Pierw­sze, co wi­dzę, to opa­ko­wa­nie po pre­zer­wa­ty­wie. Pa­mi­ąt­ka po utra­cie dzie­wic­twa. Było ca­łkiem do­brze, fa­cet oka­zał się dup­kiem do­pie­ro po kil­ku ty­go­dniach. Na sa­mym dnie pu­de­łka na­tra­fiam na ze­szyt, któ­ry słu­żył mi kie­dyś jako pa­mi­ęt­nik. Ostat­ni wpis do­da­łam po­nad dwa lata temu, kie­dy się tu wpro­wa­dzi­łam i zna­la­złam pra­cę. To był po­czątek mo­je­go no­we­go ży­cia. Te­raz wy­gląda na to, że nad­sze­dł jego kres. Pod wpły­wem im­pul­su bio­rę dłu­go­pis z biur­ka i do­da­ję nowy wpis w no­te­sie.

Nie mam już nic. Pra­cy, przy­ja­ciół, chło­pa­ka, a na­wet da­chu nad gło­wą. Ni­ko­go nie ob­cho­dzę. Gdy­bym te­raz sko­czy­ła z mo­stu, nikt nie za­cząłby mnie szu­kać. Może za kil­ka mie­si­ęcy, w świ­ęta, ro­dzi­ce po­sta­no­wi­li­by do mnie za­dzwo­nić, a ja bym nie ode­bra­ła. Cie­ka­we, co wte­dy by zro­bi­li? Pew­nie nic. Po­no­wi­li­by pró­bę w ko­lej­nym roku. Może przy­po­mnie­li­by so­bie o mo­ich uro­dzi­nach? W ko­ńcu za trzy mie­si­ące ko­ńczę dwa­dzie­ścia pięć lat. Ale oni prze­cież ni­g­dy o tym nie pa­mi­ęta­ją.

Zamy­kam szyb­ko ze­szyt, przy­gnębio­na tym, co właś­nie na­pi­sa­łam. Zda­ję so­bie spra­wę, że to praw­da, że nie prze­sa­dzam. Po­dob­no ta­kie prze­le­wa­nie my­śli na pa­pier dzia­ła te­ra­peu­tycz­nie, ale w moim przy­pad­ku tyl­ko po­gor­szy­ło mój stan. Smu­tek za­mie­nił się w zło­ść. Czu­ję się bez­rad­na i nie­po­trzeb­na. Jak­by moje ży­cie na­le­ża­ło do ko­goś in­ne­go. Ko­goś, kto ste­ru­je nim tak, bym nie za­po­mnia­ła o uczu­ciu cier­pie­nia. Od kie­dy pa­mi­ętam, nikt się mną nie in­te­re­so­wał. Ro­dzi­ce byli za­jęci swo­ją pra­cą i nic wi­ęcej się nie li­czy­ło. Na­wet kie­dy przy­szłam za­pła­ka­na do domu, bo dzie­ci w szko­le mi do­ku­cza­ły, ka­za­no mi się wzi­ąć w ga­rść. Oj­ciec po­wie­dział, że nie ma cza­su na głu­po­ty, a mat­ka po­kręci­ła je­dy­nie gło­wą, jak­by było jej za mnie wstyd. Kie­dy się wy­pro­wa­dzi­łam, po­czu­łam ulgę. Nie by­łam już zda­na na ich ła­skę. Nie chcia­łam ich pie­ni­ędzy, domu, ni­cze­go. Po­sta­no­wi­łam za­pra­co­wać na wła­sne ży­cie. Wła­śnie dla­te­go za­miast sko­ńczyć stu­dia, spa­ko­wa­łam się i ucie­kłam. W wie­ku dwu­dzie­stu trzech lat sta­łam się zu­pe­łnie nie­za­le­żna. Te­raz, dwa lata pó­źniej, nie ża­łu­ję tej de­cy­zji. Jed­nak nie ukry­wam, że li­czy­łam na wi­ęcej szczęścia.

Cały dzień prze­sie­dzia­łam w po­ko­ju z bu­tel­ką wina, któ­rą trzy­ma­łam na spe­cjal­ną oka­zję. Do­pie­ro gdy na­sta­ła noc, do­szło do mnie, że zmar­no­wa­łam dobę, w któ­rej tak wie­le mo­głam zro­bić. Może zna­la­zła­bym pra­cę i miesz­ka­nie?

Nie­co wsta­wio­na kła­dę się do łó­żka i pró­bu­ję za­snąć. To trud­ne, kie­dy ma się w gło­wie tyle my­śli. Im bar­dziej za­le­ży mi na śnie, tym bar­dziej roz­bu­dzo­na się sta­ję. Za­my­ka­jąc oczy, nie po­tra­fię prze­stać my­śleć. Je­stem pew­na, że dłu­go nie za­snę, a to do­pro­wa­dza mnie do fru­stra­cji. Tak bar­dzo chcia­ła­bym prze­stać się przej­mo­wać. W do­dat­ku je­stem cho­ler­nie głod­na. Chcia­ła­bym wstać i zro­bić so­bie ja­jecz­ni­cę, któ­rą pla­no­wa­łam przy­rządzić rano, ale na­wet do tego nie mam mo­ty­wa­cji. Li­czę, że na­stęp­ny dzień przy­nie­sie mi coś po­zy­tyw­ne­go. Ile jesz­cze złe­go może mi się przy­tra­fić? Obie­cu­ję so­bie, że prze­sta­nę na­rze­kać i uża­lać się nad sobą. Nie je­stem prze­cież taka. Całe ży­cie ra­dzi­łam so­bie sama, więc te­raz ta­kże dam radę. We­zmę się w ga­rść, znaj­dę nowe miesz­ka­nie i pra­cę, a resz­ta sama się uło­ży. Może na­wet po­znam ko­goś, komu będę mo­gła za­ufać? Nie wiem, czy będę po­tra­fi­ła. Mój były chło­pak zdra­dził mnie z moją je­dy­ną przy­ja­ció­łką i na­wet nie sta­ra­li się tego spe­cjal­nie ukry­wać. Chy­ba mam pe­cha do lu­dzi. Ka­żdy prędzej czy pó­źniej mnie za­wo­dzi. Na­wet moi ro­dzi­ce.ROZ­DZIAŁ 2

Budzę się nie­dłu­go przed po­łud­niem. Przez kil­ka se­kund się za­sta­na­wiam, czy wy­da­rze­nia z po­przed­nie­go dnia nie były je­dy­nie złym snem. Szyb­ko do­cho­dzi do mnie, że moje ży­cie jest kosz­ma­rem na ja­wie. Przy­po­mi­nam so­bie o po­sta­no­wie­niu przed za­śni­ęciem i pró­bu­ję wzi­ąć się w ga­rść.

Wsta­ję z łó­żka i idę do ła­zien­ki, bio­rę szyb­ki prysz­nic, po czym owi­ni­ęta ręcz­ni­kiem prze­cho­dzę do sa­lo­nu. Za­trzy­mu­ję się przed du­żym lu­strem i prze­glądam się swo­je­mu od­bi­ciu. Wy­glądam jak wrak czło­wie­ka. Nic dziw­ne­go, ostat­nio mało jem i śpię nie­wie­le, uda­je mi się za­snąć do­pie­ro nad ra­nem. Stres i ner­wy rów­nież nie po­ma­ga­ją. No i jesz­cze wy­pi­ta bu­tel­ka wina. Al­ko­hol ni­g­dy mi nie słu­żył. Za­zwy­czaj od nie­go stro­ni­łam, bo już jego nie­wiel­ka ilo­ść na­stęp­ne­go dnia wy­wo­ły­wa­ła u mnie kaca. Te­raz czu­ję tak wie­le, że ci­ężko okre­ślić, co jest ka­cem, a co spad­kiem sił i chęci do ży­cia.

– Tak nie może być – mam­ro­czę pod no­sem, nie spusz­cza­jąc wzro­ku ze swo­jej twa­rzy.

Mu­szę wzi­ąć się w ga­rść. Nic mi nie da uża­la­nie się nad sobą. To tyl­ko stra­ta cza­su, a na to w mo­jej sy­tu­acji nie mogę so­bie prze­cież po­zwo­lić. Wma­wiam so­bie, że wszyst­ko się uło­ży. Pech w ko­ńcu mnie opu­ści.

Wra­cam do sy­pial­ni, otwie­ram sza­fę i wy­ci­ągam bia­łe szor­ty oraz czer­wo­ną bluz­kę z krót­kim ręka­wem. Z ubra­nia­mi w dło­ni pod­cho­dzę do okna, żeby spraw­dzić po­go­dę. Za­po­wia­da się sło­necz­ny dzień. Jest po­czątek maja, a ja uwiel­biam ten mie­si­ąc. Szko­da tyl­ko, że nie po­tra­fię się nim te­raz cie­szyć.

W ła­zien­ce zwi­ązu­ję wło­sy i za­bie­ram się za ma­ki­jaż. Na twarz na­kła­dam spo­rą ilo­ść pu­dru, by za­ma­sko­wać stres i zmęcze­nie, któ­re wi­dać na mo­jej ce­rze. Po­wie­ki za­zna­czam brązo­wym cie­niem, ob­ry­so­wu­ję oczy czar­ną kred­ką, a dłu­gie rzęsy pod­kre­ślam tu­szem. Si­ęgam do ko­sme­tycz­ki z po­mad­ka­mi, nie mam ich zbyt wie­le, de­cy­du­ję się na czer­wień, za­raz jed­nak zmie­niam zda­nie i ma­lu­ję usta brązo­wą szmin­ką. Na ko­ńcu roz­pusz­czam dłu­gie wło­sy w od­cie­niu ciem­nej cze­ko­la­dy i prze­cze­su­ję je pal­ca­mi.

Wy­cho­dzę do przed­po­ko­ju i si­ęgam po to­reb­kę, spraw­dzam, czy mam w niej port­fel i te­le­fon, po czym opusz­czam miesz­ka­nie.

Naj­pierw zmie­rzam w kie­run­ku ban­ku, by zre­ali­zo­wać czek od pana Es­te­ba­na. Dro­gę po­ko­nu­ję bar­dzo szyb­ko, moje my­śli wci­ąż krążą wo­kół sy­tu­acji, w ja­kiej się zna­la­złam. Sta­ram się opra­co­wać ja­kiś plan, mam kil­ka dni na wy­pro­wadz­kę i zna­le­zie­nie pra­cy. Je­śli mi się po­szczęści. Je­śli jed­nak coś pój­dzie nie po mo­jej my­śli, będę mia­ła duży pro­blem. Obec­nie bar­dziej od pra­cy po­trze­bu­ję no­we­go miesz­ka­nia. Cho­le­ra, mam za mało cza­su.

Gdy wcho­dzę do ban­ku, wi­dzę tłum lu­dzi cze­ka­jących w ko­lej­ce. W in­nej sy­tu­acji pew­nie za­częła­bym się de­ner­wo­wać, bo nie na­le­żę do cier­pli­wych osób. Dziś jed­nak je­stem oazą spo­ko­ju. Czu­ję się tak, jak­bym przedaw­ko­wa­ła sil­ne leki uspo­ka­ja­jące. Nic mnie nie ob­cho­dzi. Pró­bo­wa­łam sobą po­trząsnąć, bez skut­ku, pe­sy­mizm nie chce mnie opu­ścić. Wy­gląda na to, że się mu pod­da­łam. Po­zo­sta­je mieć na­dzie­ję, że nie­dłu­go będzie le­piej. Zaj­mu­ję miej­sce w ko­lej­ce i pa­trzę tępo przed sie­bie, a moje my­śli krążą wo­kół ci­ężkiej sy­tu­acji, w ja­kiej się zna­la­złam. Cho­le­ra, za­czy­nam dzia­łać na ner­wy sa­mej so­bie. To zły znak. Tak źle jesz­cze ze mną nie było.

Po nie­mal go­dzi­nie ocze­ki­wa­nia je­stem dru­ga w ko­lej­ce. Za­czy­nam szu­kać wszyst­kich po­trzeb­nych do­ku­men­tów, kie­dy na­gle sły­szę dwa gło­śne strza­ły. W ban­ku roz­le­ga­ją się krzy­ki i pi­ski lu­dzi, pa­ni­ka na­ra­sta z ka­żdą se­kun­dą. Tra­cę kon­tro­lę nad swo­im cia­łem i mi­mo­wol­nie zje­żdżam po ścia­nie na podło­gę. Za­sła­niam gło­wę ręko­ma i za­my­kam oczy. Kie­dy krzy­ki nie­co cich­ną, uno­szę wzrok. Wi­dzę czte­rech za­ma­sko­wa­nych mężczyzn, dwaj są przy okien­ku ka­so­wym, je­den cho­dzi po ban­ku z bro­nią w ręku, co chwi­lę do ko­goś mie­rząc. Czwar­ty mężczy­zna po pro­stu stoi, przy­gląda­jąc się ko­le­gom, któ­rzy wkła­da­ją ja­kieś pa­pie­ry do du­żej wa­liz­ki. Ma ko­mi­niar­kę na gło­wie, nie mogę prze­stać na nie­go się ga­pić. Jego oczy są hip­no­ty­zu­jące, ciem­ne, o in­ten­syw­nie zie­lo­nej bar­wie, a ma­lu­jąca się w nich gro­za jesz­cze po­tęgu­je ten efekt. To nie­sa­mo­wi­te, że do­strze­gam je na­wet z tej od­le­gło­ści, a jed­no­cze­śnie prze­ra­ża­jące, bo nie mogę prze­stać na nie pa­trzeć. Kie­dy na­sze spoj­rze­nia się spo­ty­ka­ją, nie po­tra­fię od­wró­cić wzro­ku. Mimo re­al­ne­go za­gro­że­nia nie ro­bię ni­cze­go, co zde­cy­do­wa­nie po­win­nam w tej sy­tu­acji zro­bić.

Mężczy­zna pod­cho­dzi i kuca na­prze­ciw­ko mnie. W dło­ni trzy­ma pi­sto­let, prze­je­żdża nim po moim po­licz­ku, prze­su­wa­jąc go po­wo­li ku szyi. Na­pie­ra na mój pod­bró­dek, przez co uno­szę gło­wę i nie je­stem w sta­nie nią po­ru­szyć. Te­raz czu­ję nie­wiel­ki lęk i ad­re­na­li­nę. To dziw­ne, bo nie pa­ni­ku­ję, ale zde­cy­do­wa­nie nie je­stem za­do­wo­lo­na z tej sy­tu­acji. Nie­zna­jo­my bacz­nie mi się przy­gląda, przy­my­kam na chwi­lę oczy, jed­nak szyb­ko je otwie­ram. Do­cho­dzi do mnie, że le­piej jest wi­dzieć.

– Nie wy­glądasz na wy­stra­szo­ną – od­zy­wa się głębo­kim i pe­łnym za­du­my gło­sem.

– Bo się nie boję – od­po­wia­dam z ca­łko­wi­tą obo­jęt­no­ścią i prze­ko­na­niem.

– Dla­cze­go? – W jego oczach do­strze­gam cie­ka­wo­ść i odro­bi­nę za­sko­cze­nia.

Za­nim od­po­wia­dam, on od­su­wa pi­sto­let od mo­je­go pod­bród­ka.

– Bo nie mam nic do stra­ce­nia – mó­wię gorz­ko. – Nie mam za­mia­ru pro­sić o li­to­ść ani pa­ni­ko­wać ze stra­chu.

To, co wła­śnie się dzie­je, na­zwać mo­żna zrządze­niem losu lub po pro­stu ko­lej­nym jego żar­tem.

– Nic do stra­ce­nia, mó­wisz? A ży­cie?

– Nie­wie­le war­te.

– Je­steś głu­pia, czy od­wa­żna?

– Zde­spe­ro­wa­na. Nie­wy­klu­czo­ne jed­nak, że ta­kże głu­pia.

Chy­ba go za­ska­ku­ję, bo się nie od­zy­wa. Pa­trzy i mil­czy. Je­stem cie­ka­wa, o czym te­raz my­śli. Mam ocho­tę się uśmiech­nąć, bo to rze­czy­wi­ście nie­do­rzecz­ne. Całe moje ży­cie jest tra­gi­ko­me­dią. Dla­cze­go więc mia­ła­bym bać się kil­ku uzbro­jo­nych mężczyzn ob­ra­bo­wu­jących bank, w któ­rym aku­rat się po­ja­wi­łam? Zga­du­ję, że we­zmą to, po co przy­szli, i się ulot­nią. Bar­dziej mar­twi mnie fakt, że przez ich wy­bór miej­sca i cza­su nie będę mo­gła zre­ali­zo­wać cze­ku. Z jed­nej stro­ny pie­ni­ądze nie są mi po­trzeb­ne na już, bo pan Es­te­ban nie za­brał tych, któ­ry­mi mia­łam za­pła­cić za wy­na­jem, ale z dru­giej wo­la­ła­bym je po pro­stu już mieć.

Pod­cho­dzi do nas je­den z mężczyzn, któ­ry jesz­cze przed chwi­lą pa­ko­wał pa­pie­ry do wa­liz­ki.

– Mamy wszyst­ko – in­for­mu­je swo­je­go ko­le­gę, któ­ry wci­ąż mi się przy­gląda.

– Po­daj mi za­pa­so­wą ko­mi­niar­kę, za­bie­ra­my ją ze sobą. – Kiwa gło­wą w moją stro­nę.

Pro­stu­ję się, gdy do­cie­ra­ją do mnie jego sło­wa.

– Osza­la­łeś? Nie bie­rze­my za­kład­ni­ków!

– Tym ra­zem zro­bi­my wy­jątek! – rzu­ca ner­wo­wo.

Po kil­ku se­kun­dach trzy­ma już ko­mi­niar­kę w ręku i wy­ci­ąga ją w moją stro­nę.

– Za­łóż to – mówi su­ro­wo, to­nem ja­sno da­jącym do zro­zu­mie­nia, że nie przyj­mie sprze­ci­wu.

Bio­rę ko­mi­niar­kę do ręki i nie­pew­nie jej się przy­glądam. Z desz­czu pod ryn­nę, kur­wa. A mo­głam nie pa­trzeć, pa­ni­ko­wać jak inni. Te­raz nie mam po­jęcia, jak to się sko­ńczy. Na pew­no nie będzie to nic do­bre­go. Pa­trzę przez ra­mię mężczy­zny na po­zo­sta­łych, z któ­ry­mi tu przy­sze­dł. Mimo że mają za­kry­te twa­rze, wi­dzę, że są znie­cier­pli­wie­ni.

– Prze­cież tu są ka­me­ry, po co mam za­sła­niać twarz? – py­tam za­sko­czo­na.

– Ka­me­ry prze­sta­ły dzia­łać pięć mi­nut przed na­szym po­ja­wie­niem się, a sys­tem alar­mo­wy ban­ku chwi­lę wcze­śniej. Dla­te­go zo­sta­wi­li­śmy tych lu­dzi. – Wska­zu­je na okien­ka, przy któ­rych sto­ją pra­cow­ni­cy ban­ku. – Po­nie­waż i tak nic nie mogą zro­bić.

Ki­wam de­li­kat­nie gło­wą na znak, że ro­zu­miem, po czym wkła­dam ko­mi­niar­kę. Te­raz wiem, dla­cze­go po­li­cja jesz­cze się nie po­ja­wi­ła. Mężczy­zna wsta­je i ma­cha do mnie ręką, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że mam zro­bić to samo. Pod­no­szę się, a chwi­lę pó­źniej chwy­ta mnie sil­ne ra­mię. Wy­pro­wa­dza­ją mnie przez szkla­ne drzwi. Obok we­jścia stoi czar­ny te­re­no­wy sa­mo­chód, ktoś mnie po­py­cha do jego wnętrza. Lądu­ję na tyl­nej ka­na­pie i od razu mu­szę się prze­su­nąć na jej śro­dek. Po mo­jej le­wej stro­nie sia­da mój po­ry­wacz, a po pra­wej jego ko­le­ga z wa­liz­ką. Miej­sca z przo­du zaj­mu­ją dwaj po­zo­sta­li mężczy­źni. Sa­mo­chód ru­sza z pi­skiem opon, a ja do­pie­ro te­raz za­czy­nam się bać. Chy­ba do mnie do­cie­ra, że na­praw­dę zo­sta­łam za­kład­nicz­ką. Czy za ta­kie oso­by po­ry­wa­cze nie chcą przy­pad­kiem oku­pu? Je­śli dla­te­go mnie za­bra­li, z pew­no­ścią się zdzi­wią, bo na­wet moi ro­dzi­ce będą uwa­żać ra­tu­nek mnie, ich je­dy­ne­go dziec­ka, za stra­tę pie­ni­ędzy. Klnę na sie­bie w my­ślach, bo zro­bi­łam ogrom­ny błąd. Może i mam ci­ężki okres, ale wca­le nie chcę umie­rać.

Przez pierw­sze mi­nu­ty nikt nie od­zy­wa się ani sło­wem. Po prze­je­cha­niu kil­ku ulic mężczy­źni ści­ąga­ją swo­je ko­mi­niar­ki. Nie wiem, czy mogę zro­bić to samo, dla­te­go wol­no uno­szę rękę. Nikt nie pro­te­stu­je, więc zdej­mu­ję swo­ją i kła­dę ją na ko­la­nach. Wpa­tru­ję się w nią, bo boję się spoj­rzeć na któ­re­go­kol­wiek z mo­ich po­ry­wa­czy. Czu­ję na so­bie ich spoj­rze­nia, przez co jesz­cze bar­dziej się de­ner­wu­ję.

W ko­ńcu nie mogę się po­wstrzy­mać i uno­szę gło­wę. Wol­no od­wra­cam ją w stro­nę zie­lo­no­okie­go mężczy­zny, któ­ry oka­zu­je się cho­ler­nie przy­stoj­ny. Od za­wsze ci­ągnęło mnie do mężczyzn, któ­rzy mają wy­ra­źne rysy twa­rzy, pe­łne usta i nie­bez­piecz­ne spoj­rze­nia. On taki wła­śnie jest. Czar­ne wło­sy i dwu­dnio­wy za­rost do­da­ją mu gro­zy, a ciem­na kar­na­cja kon­tra­stu­je ze szma­rag­do­wy­mi ocza­mi. Mo­żna po­wie­dzieć, że trud­no o lep­szy ob­raz mo­je­go ide­ału. Ko­lej­ny żart losu – po raz pierw­szy spo­ty­kam mężczy­znę, któ­ry tak bar­dzo mi się po­do­ba, a on jest prze­stęp­cą.

– Nie zmie­nia­my punk­tu do­ce­lo­we­go? – od­zy­wa się mężczy­zna pro­wa­dzący sa­mo­chód.

Mi­mo­wol­nie zer­kam w jego stro­nę. Choć nie pa­trzę dłu­żej niż se­kun­dę, za­uwa­żam wy­ra­źną kwa­dra­to­wą szczękę i przy­dłu­gie blond wło­sy. W lu­ster­ku wstecz­nym na­po­ty­kam jego spoj­rze­nie. Ma bar­dzo ja­sne nie­bie­skie oczy, ich bar­wę pod­kre­śla jego ja­sna kar­na­cja. Po raz ko­lej­ny opusz­czam gło­wę. Nie po­do­ba mi się spo­sób, w jaki ten mężczy­zna na mnie spoj­rzał.

Sły­szę ci­che mruk­ni­ęcie z le­wej stro­ny. Za­pew­ne jest to twier­dząca od­po­wie­dź. Nie je­stem w sta­nie na ni­czym się sku­pić, po­nie­waż co­raz in­ten­syw­niej czu­ję na so­bie wzrok mężczy­zny, któ­ry sie­dzi po mo­jej pra­wej stro­nie. Boję się na nie­go spoj­rzeć. Wy­da­je mi się, że źle się to dla mnie sko­ńczy. Nie po­ru­szam gło­wą, de­li­kat­nie przy­my­kam po­wie­ki, jak­by to mia­ło mi w ja­kiś spo­sób po­móc. Na­gle czu­ję czy­jeś pal­ce na bro­dzie, krzy­czę w my­ślach, gdy od­wra­ca­ją moją gło­wę w pra­wą stro­nę. Nie­chęt­nie pa­trzę na czło­wie­ka, któ­ry przy­gląda mi się z du­żym za­in­te­re­so­wa­niem. Uśmie­cha się pod no­sem, po czym przy­bli­ża się do mnie. Gło­śno prze­ły­kam śli­nę, bo w jego brązo­wych oczach za­uwa­żam coś bar­dzo nie­po­ko­jące­go. Nie po­tra­fię tego na­zwać, ale to na­praw­dę mi się nie po­do­ba. Ma krót­ko ści­ęte czar­ne wło­sy, a jego szy­ję zdo­bi ta­tu­aż z pa­jąkiem. Na nim się sku­piam. Po chwi­li mężczy­zna się od­zy­wa.

– Po­win­ni­śmy częściej brać za­kład­nicz­ki. Co z nią zro­bi­my?

– Jesz­cze nie wiem. Zo­staw ją – od­zy­wa się mężczy­zna z le­wej.

Sza­tyn mnie pusz­cza, a ja od razu od­wra­cam od nie­go gło­wę. Sły­szę ci­chy śmiech, do­cho­dzący z przo­du, od mężczy­zny sie­dzące­go na fo­te­lu pa­sa­że­ra. Wi­dzę tyl­ko jego pro­fil. Ma po­ci­ągłą twarz, oliw­ko­wą kar­na­cję, jego bro­dę zdo­bi za­rost. Wolę nie na­po­tkać jego spoj­rze­nia, więc znów się wpa­tru­ję w ko­mi­niar­kę na mo­ich ko­la­nach, ale zie­lo­no­oki nie­zna­jo­my mi ją za­bie­ra, a na­stęp­nie po­da­je mi po­dob­ny ka­wa­łek ma­te­ria­łu, jed­nak nie­co mniej­szy. Pa­trzę na nie­go py­ta­jąco, bo nic nie ro­zu­miem.

– Będziesz mu­sia­ła za­sło­nić oczy opa­ską – mówi sta­now­czo. – Nie­dłu­go będzie­my na miej­scu, wo­la­łbym, że­byś nie zna­ła dro­gi. – Kła­dzie ma­te­riał na mo­ich ko­la­nach i pa­trzy na mnie wy­cze­ku­jąco. Kie­dy jed­nak nic nie ro­bię, mówi da­lej: – Je­śli nie chcesz jej za­kła­dać, mo­że­my cię uśpić. Hugo za­wsze ma ze sobą chlo­ro­form – do­da­je ostrzej­szym to­nem.

Mó­wi­ąc to, kiw­ni­ęciem gło­wy wska­zu­je mężczy­znę sie­dzące­go z przo­du, a ten lek­ko uno­si kącik ust. A więc ma na imię Hugo lub tak go na­zy­wa­ją. Te­raz mogę do­kład­nie przyj­rzeć się jego twa­rzy, bo od­wró­cił się w na­szą stro­nę. Już samo jego spoj­rze­nie spra­wia, że czu­ję bar­dzo nie­przy­jem­ne dresz­cze na ca­łym cie­le. Jego uśmiech po­sze­rza się, przez co wy­gląda te­raz jak sza­le­niec cie­szący się z no­wej ofia­ry. Chwy­tam szyb­ko opa­skę i za­kła­dam ją w se­kun­dę. Tak jest chy­ba le­piej, wolę tę ota­cza­jącą mnie ciem­no­ść.

– Grzecz­na dziew­czyn­ka – ko­men­tu­je mężczy­zna z mo­jej le­wej.

Na­gle czu­ję jego dłoń na mo­jej twa­rzy, prze­je­żdża nią po moim po­licz­ku, za­trzy­mu­je się na uchu, za­kła­da za nie ko­smyk mo­ich wło­sów, na­stęp­nie zje­żdża jesz­cze ni­żej i za­cze­pia pal­cem o mój na­szyj­nik. Chwi­lę pó­źniej jego od­dech owie­wa moją twarz. Z tru­dem prze­ły­kam śli­nę, a moje cia­ło robi się bo­le­śnie spi­ęte. Nie mam po­jęcia, co on robi, a przez to nie po­tra­fię my­śleć ra­cjo­nal­nie.

– Je­śli będziesz grzecz­na, to nic ci się nie sta­nie – szep­cze mi do ucha, po czym od­su­wa się ode mnie.

A co je­śli nie będę? Jak sko­ńczę? I co to w ogó­le zna­czy, że mam być grzecz­na? Na­praw­dę się nie­na­wi­dzę za swo­ją re­ak­cję w ban­ku. Oba­wiam się, że może spo­tkać mnie coś znacz­nie gor­sze­go niż to, co do tej pory wy­da­rzy­ło się w moim ży­ciu. Sam fakt, że jadę sa­mo­cho­dem z czte­re­ma prze­stęp­ca­mi, a na oczach mam pie­przo­ną opa­skę, świad­czy o tym, że wdep­nęłam w nie­złe gów­no. Naj­gor­sze jest to, że nie mogę z tym nic zro­bić. Nie uciek­nę im prze­cież, a przy­naj­mniej nie te­raz. Może ni­g­dy nie nada­rzy się ku temu oka­zja? Nie wy­pusz­czą mnie za do­bre za­cho­wa­nie. Kur­wa, w co ja się wpa­ko­wa­łam?

Od ja­kie­jś go­dzi­ny je­dzie­my w ca­łko­wi­tej ci­szy, nikt nie ode­zwał się ani sło­wem. Cie­ka­we, co zo­ba­czę, kie­dy po­zwo­lą mi ści­ągnąć opa­skę. Gdzie mnie za­pro­wa­dzą? Może do ja­kie­jś opusz­czo­nej fa­bry­ki? A może za­mkną mnie w piw­ni­cy? Ra­czej nie chcą mnie za­bić, bo w prze­ciw­nym ra­zie nie ka­za­li­by mi za­sła­niać oczu. Czu­ję, że wje­cha­li­śmy na bar­dzo wy­bo­istą dro­gę. Trzęsie ca­łym sa­mo­cho­dem, a ja z tru­dem utrzy­mu­ję się na swo­im miej­scu. Kie­dy w ko­ńcu wy­bo­je się ko­ńczą, auto prze­je­żdża kil­ka me­trów, a na­stęp­nie się za­trzy­mu­je. Więc to już? Wiem, że je­cha­li­śmy dłu­go, ale i tak nie po­do­ba mi się, że to naj­praw­do­po­dob­niej ko­niec pod­ró­ży. Kto wie, co te­raz mnie cze­ka.

– Je­ste­śmy już na miej­scu. Po­pro­wa­dzę cię te­raz, a kie­dy będzie­my w środ­ku, ści­ągniesz opa­skę – mówi spo­koj­nie po­ry­wacz.

Ki­wam gło­wą na znak, że ro­zu­miem, i z jego po­mo­cą wy­sia­dam z sa­mo­cho­du. Po kil­ku kro­kach wcho­dzi­my na scho­dy, sły­szę dźwi­ęk prze­kręca­ne­go zam­ka w drzwiach i po chwi­li je­stem w środ­ku ja­kie­goś po­miesz­cze­nia. Boję się tego, co zo­ba­czę. Na­gle czu­ję, że mężczy­zna do­ty­ka mo­jej twa­rzy, a po chwi­li ści­ąga mi opa­skę z oczu. Sto­ję nie­ru­cho­mo, wpa­tru­jąc się w nie­go, bo boję się zo­ba­czyć, gdzie mnie za­brał. Kie­dy w ko­ńcu od­wa­żam się ro­zej­rzeć do­oko­ła, ogar­nia mnie zdu­mie­nie.

Znaj­du­je­my się w dłu­gim ko­ry­ta­rzu skąpa­nym w bar­wach zło­ta i czer­wie­ni. Nie mam po­jęcia, co to za miej­sce, ale z pew­no­ścią nie jest za­tęchłą piw­ni­cą, któ­rej tak bar­dzo się oba­wia­łam. Pa­nu­je tu luk­sus i ele­gan­cja, ja­kich ni­g­dy do­tąd nie mia­łam oka­zji oglądać. Sto­imy przo­dem do me­ta­lo­wych drzwi, któ­re za­czy­na­ją po­wo­li się roz­su­wać, a ja so­bie uświa­da­miam, że to win­da. Mężczy­zna kła­dzie dłoń po­mi­ędzy mo­imi ło­pat­ka­mi i de­li­kat­nie po­py­cha mnie w jej kie­run­ku. Wcho­dzi­my do środ­ka, po chwi­li drzwi się za­my­ka­ją. Je­dzie­my w górę, więc po­now­nie wy­klu­czam piw­ni­cę, ale oba­wiam się, że zo­ba­czę coś rów­nie strasz­ne­go. Win­da się za­trzy­mu­je, drzwi się roz­su­wa­ją. Za nimi stoi ko­bie­ta uśmie­cha­jąca się lek­ko na nasz wi­dok. Ma oko­ło czter­dzie­stu lat, brązo­we wło­sy, ozdo­bio­ne kil­ko­ma si­wy­mi pa­sma­mi, upi­ęte w schlud­ny kok. Nie­bie­skie oczy oka­la kil­ka drob­nych zmarsz­czek, a wąskie usta pod­kre­śla ró­żo­wa szmin­ka. Jest ubra­na w czar­ną spód­ni­cę, si­ęga­jącą do po­ło­wy ły­dek, i bia­łą ele­ganc­ką ko­szu­lę.

– Dzień do­bry – wita się po­god­nie.

Wy­cho­dzi­my z win­dy i sta­je­my na­prze­ciw­ko ko­bie­ty.

– Wszyst­ko go­to­we? – pyta po­wa­żnie mężczy­zna.

– Tak. Przy­go­to­wa­łam po­kój we­dług pana za­le­ceń.

– To So­phia, przy­go­to­wa­ła wszyst­ko na twój… po­byt – zwra­ca się do mnie zie­lo­no­oki.

Ki­wam lek­ko gło­wą do ko­bie­ty i na­wet wy­mu­szam uśmiech. Ona od­po­wia­da mi tym sa­mym, jed­nak jej uśmiech jest szcze­ry. Zga­du­ję, że nie ma po­jęcia, kim je­stem. Nie może wie­dzieć, że zo­sta­łam po­rwa­na.

Ko­bie­ta od­cho­dzi, a ja ukrad­kiem roz­glądam się po miej­scu, w któ­rym się zna­la­złam. Po­miesz­cze­nie zo­sta­ło po­dzie­lo­ne na dwie części, po pra­wej stro­nie jest nie­wiel­ki sa­lon miesz­czący te­le­wi­zor, kre­mo­wą ka­na­pę i nie­wiel­ki sto­lik ka­wo­wy, po le­wej wi­dzę coś, co przy­po­mi­na bar w klu­bach. Przy jed­nej ścia­nie do­strze­gam wie­le bu­te­lek al­ko­ho­lu, tuż obok ci­ągnie się lada, a po prze­ciw­nej stro­nie kil­ku­cen­ty­me­tro­wy po­dest zaj­mu­je czar­ny, skó­rza­ny na­ro­żnik i dłu­gi sto­lik. Po­mi­ędzy ba­rem a po­de­stem znaj­du­ją się po­dwój­ne drzwi, do któ­rych je­stem wła­śnie pro­wa­dzo­na.

– Po­wiesz mi, jak się na­zy­wasz? – mówi mężczy­zna, jed­no­cze­śnie na­ci­ska­jąc klam­kę.

Ro­bię kil­ka kro­ków i wcho­dzę do ogrom­nej sy­pial­ni. Poza nie­wiel­ką ko­mo­dą i du­żym łó­żkiem nie ma w niej me­bli. Okna ozda­bia­ją ma­syw­ne za­sło­ny w wi­śnio­wym ko­lo­rze, któ­ry ra­zem z be­żem do­mi­nu­je w wy­stro­ju wnętrza.

– Aria Da­vis – szep­czę, wci­ąż za­sko­czo­na tym, co mnie ota­cza – A ty? – py­tam nie­śmia­ło, nie wie­rząc, że mi od­po­wie.

– Mów mi Ama­do.

– To two­je praw­dzi­we imię?

– Tak. Na­zy­wam się Ama­do Ga­strell – od­po­wia­da, mie­rząc mnie prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem.

Je­stem za­sko­czo­na, że tak po pro­stu mi to po­wie­dział. Może to dla­te­go, że nie za­mie­rza mnie stąd wy­pu­ścić? A może kła­mie. Jaki nor­mal­ny po­ry­wacz przed­sta­wia się imie­niem i na­zwi­skiem? Coś tu nie gra.

– Co tu ro­bię?

– Zo­sta­jesz – rzu­ca krót­ko. – So­phia ku­pi­ła dla cie­bie kil­ka rze­czy, resz­tę za­ła­twi, kie­dy będzie zna­ła two­je wy­mia­ry.

Pa­trzę na nie­go py­ta­jąco, bo chy­ba nie do ko­ńca ro­zu­miem, co się tu w ogó­le dzie­je. Jak to ku­pi­ła dla mnie? Jak to za­ła­twi resz­tę? Ile ja tu w ogó­le mam zo­stać? To cho­ler­nie mi się nie po­do­ba.

– Tu masz ła­zien­kę i gar­de­ro­bę. – Ama­do wska­zu­je sąsia­du­jące ze sobą drzwi na jed­nej ze ścian. – Je­dze­nie będzie przy­no­sić ci So­phia. Je­śli będziesz cze­goś po­trze­bo­wać, to zwróć się do niej. Nie pró­buj ucie­kać. Żeby win­da się otwo­rzy­ła na tym pi­ętrze, mu­sisz znać kod. Je­śli i tak będziesz pró­bo­wać, uru­cho­misz alarm, a tym bar­dzo mnie wkur­wisz. – Z ka­żdym ko­lej­nym wy­po­wie­dzia­nym przez nie­go sło­wem, ton jego gło­su sta­je się ostrzej­szy.

Przed chwi­lą był spo­koj­ny, jak­by w ogó­le mnie nie po­rwał. Te­raz, gdy za­czy­na mi gro­zić, sta­je się prze­ra­ża­jący.

– Dla­cze­go mam tu zo­stać?

– Bo tak zde­cy­do­wa­łem.

– To ja­kieś wi­ęzie­nie? Do cze­go je­stem ci po­trzeb­na?

– Na­zy­waj to, jak chcesz.

Sły­szę ja­kiś ruch, po czym drzwi się otwie­ra­ją i sta­je w nich mężczy­zna, któ­ry sie­dział obok mnie w sa­mo­cho­dzie.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: