Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nic nowego pod słońcem: powieść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nic nowego pod słońcem: powieść - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 327 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Bo­le­sław Mion­czyń­ski, był jed­nym z tych rzad­kich ulu­bień­ców losu, na któ­rych wszyst­kie dary naj­po­żą­dań­sze w ży­ciu, spły­wa­ją bez sta­rań ni za­słu­gi. Po­sia­dał po ro­dzi­cach duży ma­ją­tek, sta­no­wi­sko wy­ro­bio­ne i ty­tu­ły hra­biow­skie–na­tu­ra mu dała mło­dość, pięk­ność, zdro­wie, by­stry umysł, i ja­kiś ta­li­zman szczę­ścia do lu­dzi – oprócz tego miał opie­ku­na w oso­bie stry­ja swe­go, któ­ry po ma­cie­rzyń­sku czu­wał nad wy­bry­ka­mi mło­dzień­ca, da­jąc mu swo­bo­dę, lecz strze­gąc od swa­wo­li mo­gą­cej mu za­szko­dzić–miał więc ów piesz­czoch for­tu­ny wszyst­ko, cze­go czło­wiek za­pra­gnąć może. A jed­nak – na­bia­łem czo­le Bo­le­sła­wa, po­ja­wia­ły się czę­sto chmu­ry za­du­my i kolo ust ry­so­wa­ła się kre­ska, dla bie­głe­go fi­zo­gno­mi­sty ozna­cza­ją­ca iro­nicz­ny za­krój my­śli, po­łą­czo­ny z prze­sy­tem i znu­dze­niem.

Bo­le­sław był tak szczę­śli­wy, że nie miał cze­go pra­gnąć – i nu­dził się!

Pew­nej zimy – dwu­dzie­stej siód­mej jaka prze­cią­gnę­ła nad jego gło­wą–Bo­le­sław sie­dziąo u stry­ja, zie­wał cu chwi­la i wzdy­chał pa­ląc pa­pie­ro­sa jed­ne­go po dru­gim. Ex-opie­kun dłu­go zno­sząc cier­pli­wie ten stan uspo­so­bie­nia sy­now­ca, na­ko­niec usiadł ua prŁJ­ciw zie­wa­ją­ce­go i rzekł:

– Mój Bol­ku! – wi­dzę że się nu­dzisz.

– To praw­da! od­parł ze szcze­ro­ścią mło­dzian.

– A więc – trze­ba temu za­ra­dzić. – Jak?

– Jedź w są­siedz­two.

– Dzię­ku­ję! Nudy krę­pu­ją­ce, śmier­tel­ne! Przy­najm­niej tu mam swo­bo­dę ziew­nąć, ile razy mi się spodo­ba.

– Czy­taj co­kol­wiek.

– Już i tak mogę słu­żyć za en­cy­klo­pe­dyę. Mam fa­tal­nie dłu­gą pa­mięć, wszyst­ko się w niej ryje jak na mo­nu­men­cie.

– Graj na for­te­pia­nie, ry­suj.

– Pa­sye sztuk pięk­nych daw­no mię opu­ści­ły.

– Cot u dja­ska! to jedź do domu, kie­dy ci u mnie wszyst­ko nie­mi­łe!

– Kie­dy w domu nudy kry­mi­nal­ne,

– Pra­cuj – ko­chaj się.

– Ba! pró­bo­wa­łem jed­ne­go i dru­gie­go – znu­że­nie i znu­dze­nie!

– Wszyst­ko więc ci zna­ne i nud­ne? mło­ko­sie!

– Ah! wszyst­ko stry­jasz­ku! Nie­ste­ty! nio! nic no­we­go pod słoń­cem.

– Więc oóż dla cie­bie po­zo­sta­je?

– Zie­wa­nie! – rzekł sy­no­wiec łą­cząc teo­ryę z prak­ty­ką.

– Tfu! – splu­nął sta­ry Mion­czyń­ski–wstyd mnie za cie­bie i wstyd żem wy­cho­wał dzi­wo­lą­ga!

– Ah! stry­jasz­ku! mnie się na­wet wsty­dzić nie chce!

– A cóż ci się chce? u mil­jon­set… wrza­snął stryj zmar­twio­ny.

– Nic! prócz zie­waó – brzmia­ła od­po­wiedź. Sta­ry ru­szył ra­mio­na­mi i od­szedł – za go­dzi­nę po­wró­cił jed­nak i za­sta­jąc sy­now­ca na­tem sa­mem miej­scu – rzekł:

– Nie­ma rady! trze­ba cię oże­nić.

– A do­brze! – od­parł spo­koj­nie Bo­le­sław.

– Co? do­brze?! Al­boż ty wiesz kogo ci prze­zna­czam!

– Wszyst­ko mi jed­no stry­jasz­ku! ta lub tam­ta za­wsze ko­bie­ta – będą kon­ku­ry- – (wy­ma­wiam so­bie że krót­kie i bez su­biek­cyi żad­nej) po­tem za­rę­czy­ny, tań­ce, ślub, szam­pań­skie – no, i rzecz skoń­czo­na. Nic no­we­go pod słoń­cem!

– A ty gła­zie prze­ję­ty! to ty przy ślu­bie bę­dziesz my­ślał tyl­ko o szam­pań­skiem!

– Wąt­pię, że­bym na­wet o tem my­ślał!

– Ależ he­re­ty­ku ja­kiś… a pan­na mło­da!

– No cóż? taka jak i wszyst­kie – mniej wię­cej mło­da, przy­stoj­na, bo­ga­ta – a! daj po­kój wu­jasz­ku! Za­nad­to znam ko­bie­ty, aby mię one nie znu­dzi­ły do­sta­tecz­nie.

– Uszy mi więd­ną od po­dob­nych bluź­nierstw! No! żeby żyła moja nie­boszcz­ka żona, toby ci pięk­ne pal­nę­ła ka­zań­ko! Tyż to, ośmie­lasz się znie­wa­żać naj­cu­dow­niej­sze dzie­ło stwo­rze­nia – ko­bie­tę, ko­ro­nę mę­żow­skiej gło­wy, ozdo­bę.

– Nie­kie­dy dla mę­żow­skiej gło­wy do­syć nie­wła­ści­wą…

– Jak­to?

– Mó­wię tu o ro­gach.

– Szka­rad­ni­ku ty ja­kiś! – ob­ru­szył się stryj – ci­cho bądź hul­ta­ju! i słu­chaj co ci po­wiem: mał­żeń­stwo…

– Jest jed­nym z sied­miu Sa­kra­men­tów. Wiem o tem stry­ja­szecz­ku!

– Rze­czy­wi­scie. Znasz ją – dzieć­mi bę­dąc ba­wi­li­ście się ra­zem – je­st­to Ma­ry­cia Miń­ska.

– A! tem le­piej–wy­rzekł Bo­le­sław obo­jęt­nie.

– Zga­dzasz się?

– Naj­zu­peł­niej. Za­pew­ne stryj uło­żył już daw­no ten pro­jekt wraz z jej ro­dzi­ca­mi?

– To jest… tak… przy­znam ci się, że na­po­mkną­łem Miń­skie­mu… ale gdy­byś miał inne za­mia­ry, uczu­cia, zo­bo­wią­za­nia…

– By­najm­niej. – Je­stem wol­ny i mogę zro­bić tę przy­jem­ność stry­jo­wi, żeby oże­nić się z Ma­ry­cią.

– Kie­dyż je­dzie­my?

– Wszyst­ko mi jed­no.

– San­na pa­rad­na, dzień jak umyśl­nie dla po­dro­ży – wy­bie­ra­my się dzi­siaj. So­bo­ta, dzień szczę­śli­wy…

– Nie mam nic prze­ciw temu!

– No wi­dzisz, wy­rzekł stryj ura­do­wa­ny, zna – s la­złem coś­kol­wiek, co cię za­ję­ło i oży­wi­ło. Nie chcia­łeś się ru­szyć z miej­sca, i otoż zga­dzasz się obec­nie, na tak waż­ną zmia­nę.

– Mój stry­ju! – wy­mó­wił uśmie­cha­jąc się Bo­le­sław – bę­dąc jesz­cze dziec­kiem, sły­sza­łem roz­wią­za­nie za­gad­ki; co jest gor­sze­go nad złą dro-

– Nie prze­ry­waj mi! Co chcia­łem po­wie­dzieć?…, Ko­bie­ty – za­czął od­chrząk­nąw­szy, są anio­ła­mi na­szych ognisk do­mo­wych, są na­szą po­cie­chą i chlu­bą – są…

– Albo złe i mier­nie za­baw­ne, albo do­bre lecz fa­tal­nie nud­ne – do­koń­czył w tym sa­mym to­nie Bo­le­sław.

– Pfe! pfe! wstydź się acan! to wy­raź­na cho­ro­ba z temi nu­da­mi! Już ja do­sta­łem od sa­me­go słu­cha­nia nud­no­ści! Lecz weź­my się ad rem–otoż za­wio­zę cię do pa­nien­ki ład­nej, po­saż­nej.

– Prze­po­wie­dzia­łem co do joty.

– I je­śli cię ona ze­chce…

– Oho! – mruk­nął zna­czą­co Bo­le­sław pusz­cza­jąc dym z cy­ga­ra – próż­na skrom­ność stry­ja­szecz­ku!

– Za­ro­zu­mia­lec! A jak po­czę­stu­je harbn­zem?

– Nie! Stryj musi mieć plan do­brze ob­my­śla­ny, boby się in­a­czej nie awan­tu­ro­wał – to tyl­ko mała ostroż­ność aby mię za­chę­cić i nie po­psuć po­chwa­lą – ro­zu­miem! No – ko­góż to będę miał za­szczyt uszczę­śli­wić moją oso­bą?

– Daj sło­wo ho­no­ru, że się z nią oże­nisz?

– Daję. Ufam stry­jasz­ko­wi, że to musi być coś naj­lep­sze­go w tym ro­dza­ju.

gę? – dwie złe dro­gi. Otoż prze­ją­łem się tą peł­ną praw­dy za­sa­dą, i wi­dząc przed sobą nudy wła­ści­we i nudy do­da­ne w po­sta­ci wy­mó­wek stry­ja, woię już po­prze­stać na pierw­szych.

Stryj wes­tchnął tyl­ko – od­po­wiedź ta za­bo­la­ła go sil­nie. Zniósł to jed­nak ży­wiąc bło­gą w ser­cu na­dzie­ję, że kto się oże­ni ten się od­mie­ni, tym­bar­dziej pod wpły­wem tak uro­czym, jaki wy­wrze przy­szła mał­żon­ka, któ­rej znal za­le­ty i wdzię­ki.

Ma­ry­cia, tak zwa­na przez ro­dzi­ców i bliż­szych zna­jo­mych, była ślicz­ną, mło­dziuch­ną dziew­czy­ną. Jej nie­bie­skie oczę­ta, jak nie­bo gwiaź­dzi­ste, przy­ku­wa­ły do sie­bie wej­rze­nia – ja­sne wło­sy wi­ją­ce się fi­glar­nie, male ustecz­ka, bie­luch­na szy­ja – ty­sią­ce mo­gły na­tchnąć po­rów­nań, za­chwy­cić ty­sią­cem wdzię­ków. Była je­dy­nacz­ką, uko­cha­nem dziec­kiem ro­dzi­ców, sta­ran­ne wy­cho­wa­nie i wy­kształ­ce­nie zdo­bi­ło tę kształt­ną po­stać w trwa­łe po­wa­by, pod­no­sząc jej pięk­ność na­tu­ral­ną. Ła­two zgad­nąć, że jak tyl­ko Ma­ry­cia – wło­ży­ła dłu­gą suk­nię, tu­zi­ny całe wiel­bi­cie­li ci­snę­ły się skła­dać hoł­dy pa­nien­ce tak hoj­nie pod każ­dym upo­sa­żo­nej wzglę­dem; lecz ro­dzi­ce oba­wia­jąc się od­dać skarb swój w nie­god­ne ręce, nad­zwy­czaj sta­ran­nie czu­wa­li nad ser­cem cór­ki, nie­do­pusz­cza jąc ni­ko­go do praw­do­po­do­bień­stwa po­zy­ska­nia jej przy­chyl­no­ści, a roz­pa­tru­jąc po oko­li­cy, aza­li jaka sto­sow­na par­tya nie znaj­dzie się tu­taj dla lu­bej je­dy­nacz­ki.

Po bacz­nym prze­glą­dzie, wy­bór padł na Bo­le­sła­wa – któ­re­go wy­cho­wa­nie, wro­dzo­ne przy­mio­ty, szla­chet­ny cha­rak­ter, zda­wa­ły się nie ule­gad wąt­pli­wo­ści, i da­wać rę­koj­mie szczę­ścia jego żo­nie. Stryj jego, miał naj­lep­szą opin­ję, któ­ra udzie­la­ła się jego wy­cho­wan­ko­wi–ko­le­dzy i są­sie­dzi Bo­le­sła­wa, wy­no­si­li pod nie­bio­sa jego zdol­no­ści, ro­zum, do­broć i ta­len­ta. Ma­ry­cia lu­bi­ła swe­go to­wa­rzy­sza z lat dzie­cin­nych, a choć go nie wi­dzia­ła od lat trzech, nie­po­dob­na prze­cież aby obec­nie zro­bił na niej mniej niż daw­niej ko­rzyst­ne wra­że­nie. Pan Miń­ski więc, spo­tkaw­szy się z pa­nem Mion­czyń­skim, wpręd­ce po­ro­zu­mie­li się na tym punk­cie, i sprzy­mie­rzy­li się dzia­łać na sko­ja­rze­nie tego, ile się zda­wa­ło naj­szczę­śliw­sze­go dla obu stron związ­ku. Nie my­lił się więc Bo­le­sław, uwa­ża­jąc in­te­res za pra­wie skoń­czo­ny. Wpraw­dzie Ma­ry­cia nic nie wie­dzia­ła o ukła­dach, ale są­dząc po jej przy­wią­za­niu do ro­dzi­ców, nie moż­na było my­śleć żeby się opie­ra­ła ich ży­cze­niu, tem­bar­dziej ie tu szło o pięk­ne­go chłop­ca, któ­ry, zda­je się – nie po­trze­bo­wał pro­tek­cyi do ser­ca pa­nie­nek.

Gdy więc oba pa­no­wie Mion­czyń­scy wstą­pi­li w pro­gi dwo­ru w Sień­cza­nach – go­spo­dar­stwo po­wi­ta­li ich z miną peł­ną uprzej­mo­ści, a pan Miń­ski pod­wa­kroć uca­ło­wał po­licz­ki do­bre­go stry­ja, któ­ry opie­ko­wał się tak zaj­mu­ją­cym sy­now­cem.

Po­pro­szu­no ich do sa­lo­nu, tam za­sta­li Ma­ry­cię, któ­rej pan Mion­czyń­ski przy­po­mniał wzglę­dy, ja­kie nie­gdyś oka­zy­wa­ła Bol­ko­wi; obok niej sie­dział mło­dy czło­wiek, z książ­ką w ręku, praw­do­po­dob­nie za­ba­wia­ją­cy ją przed chwi­lą gło­śnem czy­ta­niem. Pan Miń­ski ujął go pod rękę i przed­sta­wił go­ściom:

– Mój ku­zyn, Ste­fan, ar­ty­sta – ma­larz. Do­stał me­dal w Mo­na­chium za ob­raz ostat­ni, ta­len­cik nie lada i po­czci­wy chło­pak.

– Ależ my się zna­my! za­wo­łał Bo­le­sław, ści­ska­jąc rękę mło­dzień­ca. – Ko­le­go­wa­li­śmy w szko­łach!

– Przez całe sie­dem lat! – do­dał Ste­fan wi­ta­jąc go ser­decz­nie.

Roz­mo­wa za­ga­iła się wspo­mnie­nia­mi. Stryj Ta­de­usz był uszczę­śli­wio­ny tem wy­da­rze­niem, bo oba­wiał aię, czy sy­no­wiec nie ziew­nie ua po­czą­tek, coby fa­tal­nie skom­pro­mi­to­wa­ło jego za­mia­ry. Ale Bo­lek, gdy chciał, po­tra­fił za­pa­no­wać nad sobą i kto­by go wi­dział te­raz mó­wią­ce­go z ży­wo­ścią i dow­ci­pem, roz­wi­ja­ją­ce­go na każ­dem tle pod­je­tem, bar­wy mi­łej wy­mo­wy–ten nie przy­pu­ścił­by nig­dy, żeby oc sam, ów sym­pa­tycz­ny, ro­zum­ny mło­dzie­niec, mogł wy­gła­szać spli­no­wa­te my­śli, po­pie­ra­ne ziew­nię­ciem.

Ste­fan umiał tak­że wy­trzy­mać po­rów­na­niejz daw­nym ko­le­gą, pod wzglę­dem by­stro­ści zda­nia, i zręcz­ne­go obej­ścia. Może był mniej ład­nym, oka­za­łym, olśnie­wa­ją­cym – ale in­te­li­gent­na jego twarz ocie­nio­na ar­ty­stycz­ne­mi pu­kla­mi blond wło­sów, ciem­ne błysz­czą­ce oczy, uj­mu­ją­cy uśmiech ust ró­żo­wych zdob­nych mięk­kim wą­si­kiem i nie­ska­żo­nej bia­ło­ści zę­ba­mi–przy­tem głos dźwięcz­ny, hu­mor szcze­rze we­so­ły–były to za­le­ty któ­re obok ta­len­tu, mia­ły nie­po­spo­li­tą swą war­tość. Wie­czo­rem, star­si pań­stwo zgro­ma­dzi­li się przed pie­cem i za­czę­li w pół ci­chą ga­węd­kę, a mło­dzi za­ba­wia­li się mu­zy­ką, śpie­wem, i roz­mo­wą o sztu­ce. Ma­ry­cia wy­glą­da­ła prze­ślicz­nie, w błę­kit­nej su­kien­ce, ubie­ra­nej fu­ter­kiem bia­łem, z błę­kit­ną prze­pa­ską nad po­god­nem czo­łem, tyle mia­ła har­mo­nij­ne­go wdzię­ku w swej po­sta­ci, że Ste­fan rzekł do niej pół­gło­sem:

– Od ju­tra roz­po­czy­nam twój por­tret w tyro stro­ju, ku­zyn­ko.

– Zda­je mi się – rzekł do­sły­szaw­szy to Bo­le­sław, że mógł­byś uwiecz­nić pan­nę Ma­ryę i jej błę­kit­ną su­kien­kę w ja­kim ro­dza­jo­wym, lub na­wet hi­sto­rycz­nym ob­ra­zie.

– Pan Ste­fan są­dzi, że nie za­słu­gu­je­my na ten za­szczyt obie: ja i moja su­kien­ka – po­wie­dzia­ła fi­glar­nie Ma­ry­cia.

– Aby do­wieść pan­nie Ma­ry­ci nie­słusz­ność tego po­są­dze­nia, za­oznę ob­raz, ol­brzy­mich roz­mia­rów, prze­zna­czo­ny na wy­sta­wę po­wszech­ną… ame­ry­kań­ską, i obu świa­ta pół­ku­lom przed­sta­wię mą cześć dla nie­bie­skich oczu i nie­bie­skiej su­kien­ki! – za­wo­łał Ste­fan we­so­ło.

– Bra­wo! – kla­snął Bo­lek przez grzecz­ność, tłu­miąc ziew­nię­cie.

– Jako mo­del i ty mi ra­czysz po­słu­żyć – mó­wił da­lej ma­larz.

– Ja? a to w ja­kim spo­so­bie?

– Ob­raz bę­dzie przed­sta­wiał kasz­te­lan­kę i ry­ce­rza.

– Po skoń­czo­nym tur­nie­ju, zwy­cięz­cę od­bie­ra­ją­ce­go szar­fę? czy tak?

– Tak! po­twier­dził Ste­fan pa­trząo na Mary-cię, któ­ra żywo pod­nio­sła głów­kę.

– Traf­ne masz po­my­sły!– uśmiech­nął się nie­dba­le Bo­le­sław, my­śląc so­bie – Na­wet on po­strzegł co się świę­ci, i za­wcza­su robi mię zwy­cięz­cą tur­nie­ju.

Lecz Ma­ry­cia nie ode­zwa­ła się ani słów­ka – oczy za­sło­ni­ła śwja­tłą, dłu­gą rzę­są – rącz­ką tar­gnę­ła nie­cier­pli­wie za fu­ter­ko przy sta­ni­ku i przy­bli­ży­ła się do for­te­pia­nu.

– I cóż, pan­no Ma­ry­ciu, wąt­pisz o mej go­to­wo­ści ma­lo­wa­nia cie­bie? spy­tał Ste­fan szu­ka­jąc jej wej­rze­nia.

– My­ślę, że już nie będę sto­sow­ną kasz­te­lan­ką – gdy­by tu była De­li­cyn, wy­bor­nie by po­słu­ży­ła za mo­del–jest tak pięk­ną, wy­nio­słą, sta­no­wi­ła­by do­bra­ną parę z ry­ce­rzem śre­dnio­wiecz­nym.

– Kto to jest De­li­cya! – spy­tał Bo­le­sław.

– Moja przy­ja­ciół­ka. Nie­praw­daż że to jest ogrom­na od­wa­ga dać cór­ce tak obo­wią­zu­ją­ce imię? De­li­cya, toż musi być do­sko­na­łość sama!

– Tym­cza­sem, prze­rwał Bo­lek – owa De­li­cya, jest so­bie pew­no wcie­lo­ną mie­most­ką.

– Wca­le nie!–od­par­ła ob­ra­żo­na nie­co Ma­ry­cia. De­li­cya do­trzy­ma­ła tego, co obie­cy­wa­ło jej imie – to jest cu­dow­na isto­ta!

– Do­praw­dy? – rze­ki iro­nicz­nie Bo­le­sław.

– Rze­ozy­wi­ście, De­li­cya, za­słu­gu­je na wszel­kie po­chwa­ły, po­parł ku­zy­nek za­pło­nio­ną nie­chę­cią Mary cię. Za­rzu­cił­bym jej tyl­ko zby­tek roz­po­ety­zo­wa­nej wy­obraź­ni.

– Ależ jej jest prze­ślicz­nie z jej ma­rze­nia­mi, któ­re umie tak cud­nie opo­wia­dać!

– Za­wsze, w ży­ciu prak­tycz­nem, ma­rzy­ciel­stwo to może jej szko­dzić.

– Ah! jak nud­nem jest to ży­cie prak­tycz­ne! – szep­nął do sie­bie Bo­le­sław–nie mogę wy­trzy­mać, ziew­nę.

I ziew­nął. Pan Miń­ski do­strzegł tej ozna­ki znu­że­nia i naj­uprzej­miej po­pro­sił go­ści do po­ko­ju prze­zna­czo­ne­go im na noc­leg.

– I oóż chłop­cze, Ma­ry­cia, cu­kie­re­czek! hę? – py­tał pan Ta­de­usz sy­now­ca, gdy zo­sta­li sami.

– Nic nad­zwy­czaj­ne­go. Dzie­cin­na, ot, jak wie­le in­nych.

– Ale wiesz ten ku­zyn mię nie­po­koi.

– Eh! sam już ofia­ro­wał się nas ma­lo­wać, w roli kasz­te­lan­ki i ry­ce­rza zwy­cięz­cy! Nie ma co mó­wić, stryj wie do­brze, że mię tu so­bie ży­czą z ca­łe­go ser­ca.

– Ej ło­bu­zie! bo cię za­wód spo­tka!

– Wszyst­ko mi jed­no! – mruk­nął sy­no­wiec – a po chwi­li do­dał:

– Je­stem pew­ny sie­bie, Na­wet nie­po­trzeb­nie za­da­wa­łem so­bie tro­che tru­du, aby po­wścią­gnąć mą nie­cier­pli­wość, w cza­sie opo­wia­da­nia o ja­kiejś tam De­lioyi, kto­rą była dla mnie mę­czar­nią nu­dów. Do­bra­noc stry­jo­wi.

– Do­bra­noc! – od­parł stryj i po­my­ślał: Uda­je obo­jęt­ność, Ma­ry­cia mu się po­do­ba­ła, wi­dzia­łem, jak ją po­że­rał oczy­ma! Wszyst­ko nam pój­dzie jak z płat­ka. Dziew­czy­na tez się nim za­ję­ła wi­docz­nie! Ko­cha­ne dzie­cia­ki!

Ma­ry­cia tym­cza­sem, po wyj­ściu go­ści, zwró­ci­ła swe oczki na Ste­fa­na z wy­ra­zem wy­rzu­tu.

– Nie chcę twe­go ob­ra­zu! – rze­kła na­gle.

– Cze­mu? – spy­tał usi­łu­jąc za­cho­wać obo­jęt­ność. Dziew­czy­na skrzy­wi­ła ustecz­ka po­gar­dli­wie.

– Umiesz­czę ci u stóp twe­go no­we­go wiel­bi­cie­la – cze­góż chcesz wię­cej! – mó­wił Ste­fan wpa­tru­jąc się w nią z lu­bo­ścią.

– Chcę wię­cej… szep­nę­ła jak echo – Ste­fa­na lice roz­pro­mie­ni­ło się na­gle, chciał już coś po­wie­dzieć, gdy pani Miń­ska we­zwa­ła Ma­ry­oi i ta po­wie­dziaw­szy mu do­bra­noc, spiesz­nie po­bie­gła.

lecz pani Anna umia­ła wkrót­ce świat prze­ko­nać, ie to są po­twa­rze, że ona czu­je się być szczę­śli­wą i lu­dzie za­spo­ko­je­ni ła­god­nym jej uśmie­chem, wi­dząc jak pan Adam z każ­dym ro­kiem stat­ku­je się w swych po­ry­wach, a obo­je nig­dy nie dają po­zo­ru do skan­da­lu lub naj­lżej­szej plot­ki – prze­ko­na­li się że nie ma o nich eo mó­wić i wy­pu­ści­li ich z pod swej opie­ki. Naj­bliż­si zna­jo­mi tyl­ko pa­trząc ua to po­ży­cie mał­żon­ków czę­ściej i ba­daw­czo szep­ta­li po ci­chu: – Pani Anna to anioł w ludz­kiem cie­le! Trze­ba tak­że wie­dzieć, bo to się do obec­nych cza­sów od­no­si, że pan Adam był ru­ty­ni­stą za­cię­tym i nic go bar­dziej gnie­wać nie mo­gło, nad wspo­mnie­nie o ja­kim­kol­wiek po­stę­pie, roz­wi­ja­niu się po­jęć i ulep­sze­niu sys­te­ma­tów. Czer­wie­nił się wów­czas jak bu­rak, ude­rzał w stół pię­ścią, co było do­wo­dem naj­wyż­sze­go za­po­mnie­nia o prze­strze­ga­nych oso­bli­wie przy go­ściach, dość ści­śle for­mach to­wa­rzy­skich – i wo­łał, że świat idzie wstecz, lu­dzie się psu­ją, a on cór­kę swo­ją pra­gnąc ustrzedz od tych zgub­nych wpły­wów cał­kiem po sta­ro­świec­ku wy­cho­wał Każ­da bo­wiem roz­pra­wa u pana Ada­ma, koń­czy­ła się zwro­tem do jego oór­ki, któ­rą ko­chał za­pa­mię­ta­le. Teo­rya

Mu­si­my te­raz dać po­bież­ny ry­su­nek cha­rak­te­ru ro­dzi­ców Ma­ry­ci. Pan Miń­ski był to po­czci­wy, pra­wy czło­wiek, do­bry go­spo­darz, uczyn­ny są­siad, tyl­ko w domu tro­che de­spo­ta. Jak się roz­gnie­wał, jak wy­rok wy­gło­sił, trze­ba było za­mil­czeć i nie sprze­ci­wia­jąc się cze­kać, aż wy­sa­paw­szy się, in­nym okiem na rzecz spoj­rzy i po­słu­cha nie­znacz­nie zdro­wej i spo­koj­nej rady. Zba­wien­ny taki wpływ, pro­stu­ją­cy nie­raz myl­nie w unie­sie­niu przed­się­wzię­te ścież­ki za­cne­go im­pe­ty­ka, wy­wie­ra­ła żona jego pani Anna, ko­bie­ta o nie­wy­czer­pa­nej ła­god­no­ści, a ro­zum­na i spra­wie­dli­wa, peł­na za­let i cnot praw­dzi­wie chrze­ściań­skich. Nie­gdyś pięk­ność na cały po­wiat sław­na, nie mia­ła ani cie­nia py­chy, nic nie zdo­ła­ło za­wró­cić jej głów­ki i czy­ste, mi­ło­ścią tchną­ce ser­ce, od­da­ła wraz z ręką, panu Miń­skie­mu, któ­ry z ca­łym za­pa­łem cho­le­rycz­ne­go tem­pe­ra­men­tu, do­bi­jał się o to szczę­ście i ko­chał ją do sza­leń­stwa. W parę lat po ślu­bie–mó­wi­li lu­dzie, że aniel­ska pani Anna, jest ty­ra­ni­zo­wa­ną przez swe­go męża i na do­wód wska­zy­wa­li za­wsze pięk­ne, lecz te­raz przed­wcze­śnie po­bla­dłe i przy­wię­dłe lice, z któ­re­go ucie­kła kra­sa mło­dzień­cza i ży­wość we­se­la, a duże głę­bo­kie oczy oko­li­ła błę­kit­na ob­wód­ka–

jed­nak zo­sta­wa­ła teo­ryą, a Ma­ry­cia nie umie­jąc prząść ani tkać na wzór pra­ba­bek, po­sia­da­ła za­peł­nie no­wo­cze­sne wy­kształ­ce­nie, któ­re­mu pani Anna dała głęb­szy i po­waż­niej­szy kie­ru­nek, upra­wia­jąc mło­dą du­szę cór­ki sta­ran­nie, jak grunt pod naj­cen­niej­sze ziar­no na­uki.

Wejdź­my te­raz do po­ko­ju mał­żon­ków Miń­skich, gdzie na­za­jutrz po owej so­bo­cie, od któ­rej za­czę­ły się kon­ku­ry Bo­le­sła­wa, nim go­śo­ie ze­szli się na śnia­da­nie–to­czo­no wpół ci­chą na­ra­dę.

– Cóż chcesz? – mó­wił pan Adam – chło­pieo z do­bre­go domu, bo­ga­ty, za­cny, przy­stoj­ny – w sam raz dla Ma­ry­ci!

– Za­pew­ne mój Ada­mie, a jed­nak…

– Ja­kież tam „jed­nak”?

– Ja znaj­du­ję w Bo­le­sła­wie dziw­ną zmia­nę od tych kil­ku lat co­śmy go nie wi­dzie­li… Ze­sztyw­niał, wy­chłódł.

– Có­żeś chcia­ła? żeby ska­kał jak wró­bel na nici?

– Nie mój Ada­mie, ale prze­cież Ma­ry­cia god­na zro­bić więk­sze wra­że­nie, a na nim.

– Zką­dże te sądy? rad­bym po­sły­szeć ro­zum­ne po­wo­dy?

– Nie uwa­ża­łeś jak zie­wał wie­czo­rem?

– A to praw­dzi­wie ko­bie­ca uwa­ga! No cóż? zie­wał, bo mu się spad chcia­ło!

– Przy Ma­ry­ci zie­wać? – wy­mó­wi­ła pani Anna z całą mocą do­tknię­tej dumy ma­cie­rzyń­skiej – wy­bacz mój Ada­mie.

– Nie za­wra­caj mi gło­wy!–za­wo­łał.szorst­ko mał­żo­nek. Po­wia­dam ci, że Bo­lek bę­dzie mę­żem Ma­ry­ci i ba­sta

– A je­śli ona nie ze­chce?–spy­ta­ła słod­ko pani Anna.

– A to zno­wu co? cóż to ona? eman­cy­pant­ka jaka!! sa­mo­wol­na ko­kiet­ka?! Ja rzą­dzę jej ręką i mo­jej woli nikt w ca­łym domu oprzeć się nie może! A to kon­cept tak­że, jak z ka­len­da­rza!

Mój Ada­mie! nie gnie­waj się! Obo­je pra­gnie­my szczę­ścia dla cór­ki i mam na­dzie­ję, żo nas to wspól­ne za­da­nie po­róż­nić nie może! Wi­dzisz ko­cha­nie, ser­ce mat­ki jest prze­wi­du­ją­ce.

– Spuść się ty le­piej na mój ro­zum! –mruk­nął I Miń­ski w gnie­wie. U ko­biet włos dłu­gi ro­zum krót­ki, a ser­ce sza­lo­ne.

– Klech i tak bę­dzie! – szep­nę­ła pani Anna, po­chy­la­jąc gło­wę. Po­zwól mój dro­gi, że pój­dę za­rzą­dzić śnia­da­niem.

– O, to naj­le­piej, Go­spo­da­ruj, rządź i nie wtrą­caj się do tego, o czem nie masz po­ję­cia!

Pani Anna stłu­mi­ła wes­tchnie­nie uśmie­chem, prze­cho­dząc po­ca­ło­wa­ła meża w czo­ło, a to do­tknię­cie ma­gicz­nie po­dzia­ła­ło na uśmie­rze­nie za­pal­czy­wo­ści. Po­ca­ło­wał wza­jem jej rękę i spusz­cza­jąc tro­che z tonu, rzekł:

– Bo wresz­cie, to do­pie­ro pierw­sza wi­zy­ta, nie łap­my ryb przed nie­wo­dem.

– Masz słusz­ność ko­cha­nie! – od­par­ła cier­pli­wa zona i wy­szła z po­god­ną twa­rzą, bez śla­du nie­chę­ci lub przy­kro­ści.

Pan Adam nad­zwy­czaj z sie­bie za­do­wo­lo­ny, po­szedł do sy­pial­ni go­ści i wkrót­ce wszy­scy ra­zem ze­bra­li się przy śnia­da­niu. Bo­lek dziś był tak do­sko­na­le wy­spa­nym, że mimo chę­ci zie­wać nie mogł – i (jak za­rę­czał po­tem stry­ja) nie wie­dząc czem za­bić czas le­ni­wie pły­ną­cy–przy­siadł się do Ma­ry­ci i roz­po­czął z nią oży­wio­ną do­syć ga­wę­dę. Zi­mo­wa po­go­da była prze­ślicz­na, pan Ta­de­usz po­dał pro­jekt spa­ce­ru san­ka­mi, Ma­ry­cia go po­par­ła i wkrót­ce całe to­wa­rzy­stwo przy od­gło­sie dzwon­ków wy­ru­szy­ło po śnież­nym szla­ku. Sa­nek było dwo­je: na pierw­szych ele­ganc­kich, dziel­ne­mi koń­mi za­przę­żo­nych sa­necz­kach

Bo­le­sła­wa, je­cha­ła Ma­ry­cia z mat­ką, Bo­lek po­wo­ził, Ste­fan sta­nął z tyłu, śmie­jąc się, że peł­ni role haj­du­ka; na dru­gich pan Miń­ski z pa­nem Ta­de­uszem, su­nę­li nie­co wol­niej roz­ma­wia­jąc we­so­ło. Że zaś dro­ga wy­pa­da­ła koło karcz­my, a pan Adam miał do karcz­ma­rza in­te­res, wstą­pi­li tam na dzie­sięć mi­nut, któ­re prze­cią­gnę­ły się w do­bry kwan­drans i gdy na po­wrót wy­szli, już pierw­sze san­ki znik­nę­ły im z oczu i tyl­ko od­da­lo­ny dźwięk dzwon­ka zdra­dzał, że ich w przy­le­głym le­sie szu­kać na­le­ży.

– Nie rad je­stem, że po­je­cha­li do boru, rzekł pan Adam, wil­ki się włó­czą, ko­nie wy­stra­szą i przy­pa­dek go­to­wy!

– At! kie­dy Bo­lek z nimi, to im nic nie gro­zi–od­parł dum­nie stryj Ta­de­usz.

Je­oha­li więc znów nie­zbyt po­śpiesz­nie, po śla­dach sa­nek i tro­pie ulu­bio­ne­go wy­żła Ma­ry­ci, któ­ry po­biegł we­so­ło pod­ska­ku­jąc przy ko­niach wio­zą­cych jego pa­nią.

Las był wiel­ki, gę­sty i ciem­ny, je­den z ta­kich, któ­re tyl­ko moż­na zo­ba­czyć na Li­twie, bo w Kró­le­stwie zręcz­ne ręce przy­rod­nich bra­ci z nad Jor­da­nu i Sprei po­tra­fi­ły na­sze bory ol­brzy­mie do fi­li­gra­no­wych spro­wa­dzić roz­mia­rów.

Lecz w oko­li­cy kto­rą opi­su­je­my, choć już na skra­ju Li­twy, nie bra­kło jesz­cze kró­lew­skich drzew dębu, ni smu­kłych jo­deł, a tym­bar­dziej brzóz, któ­rych tak peł­no tu­taj w każ­dym za­kąt­ku. Zdo­bią one każ­dy ogró­dek, cie­nią każ­dą cha tę, roz­we­se­la­ją bia­łą su­kien­ką i zie­lo­nym war­ko­czem pusz­cze po­nu­re, mi­ga­jąc jak uro­cze masz­ty le­śne wśród sze­re­gu drzew igla­stych i miz­drząc się w przej­rzy­stych krysz­ta­łach je­zior, jak dzie­wi­ce w lu­ster­ku!

Te­raz jed­nak na­szym bo­ha­te­rom inny się wi­dok na­su­nął przed oczy. Szron ubie­lił drze­wa, gdzie­nieg­dzie tyl­ko ga­łę­zie wiecz­nie zie­lo­nej cho­iny, prze­zie­ra­ły z pod bry­lan­to­wych ko­na­rów. Śnież­ny płaszcz zimy, skrzą­cy w bla­skach słoń­ca mi­lio­na­mi dy­amen­to­wych ko­lo­rów, prze­ślicz­nie ubie­rał zie­mię – las zmnie­nił się, niby w fan­ta­stycz­ną, cza­ro­dziej­ską świą­ty­nię, o bia­łem, po­ły­sku­ją­cem gwiaź­dzi­sto skle­pie­niu i dzi­wacz­nych ścia­nach, zdob­nych niby gri­lan­da­mi cy­pry­sów. Ste­fan i Ma­ry­cia za­chwy­ca­li się wspa­nia­ło­ścią tego ob­ra­zu zimy. Pani Anna zro­bi­ła słusz­ną uwa­gę, że jest on ża­łob­ny swą jed­no­staj­no­ścią barw i wkrót­ce nuży oko. Bo­le­sław mil­czał, po­pę­dza­jąc ko­nie, któ­re i bez za­chę­ty le­cia­ły niby so­ko­ły skrzy­dla­te.

Na­gle wy­żeł Ma­ry­ci szczek­nął kil­ka razy, po­czął wie­trzyć nie­spo­koj­nie i z naj­więk­szym po­śpie­chem uciekł w bocz­ną dru­ży­nę.

– Co się sta­io By­stre­mu?– za­wo­łał Ste­fan – uciekł w las!

– Ab! i jesz­cze moie się za­błą­kać! By­stry! By­stry! – wo­ła­ła Ma­ry­cia z ża­lem – mój bied­ny pie­sek!

Pies nie wra­cał–Bo­le­sław obej­rzał się wo­ko­ło.

– Oto przy­czy­na! – rzekł wska­zu­jąc w prze­ciw­ną stro­nę tej kto­rą ob­rał prze­stra­szo­ny By­stry Wszy­scy spoj­rze­li–dwa wiel­kie wil­ki szły po­wo­li, zbli­ża­jąc się ku ja­dą­cym.

Ko­bie­ty krzyk­nę­ły. Bo­lek uśmiech­nął się i oczy mu bły­snę­ły za­do­wo­le­niem. – Nowa za­ba­wa! – mruk­nął do sie­bie, po­tem rzekł do Ma­ry­ci:

– Chcesz pani oca­lić pie­ska, co­ute-que co­ute?

– Mój bied­ny By­stry! – szep­nę­ła jako od­po­wiedź?

– Czy umiesz po­wo­zić? – spy­tał Mion­czyń­sl­ci Ste­fa­na.

– Umiem.

– Bądź ła­skaw za­jąć moje miej­sce.

– Ależ… za­wo­ła­li wszy­scy. Bo­le­sław zwró­cił ko­nie na bocz­ną dro­gę.

– Nie mamy do stra­ce­nia cza­su! – prze­rwał – Ste­fa­nie sia­daj i jedź za tro­pem psa co koń wy sko­czy!

Ste­fan był po­słusz­nym. Bo­lek ze­sko­czył z ko­zia, szyb­ko sta­nął za san­ka­mi, gwi­znął na ko­nie i spo­koj­nie pa­trzył na wil­ki, bie­gną­ce za nimi, lecz w przy­zwo­item od­da­le­niu. Zra­zu wszy­scy onie­mie­li ze zdzi­wie­nia.

– Gdy­by wil­ki do­pe­dzi­ły nas, pan był­byś w nie­bez­pie­czeń­stwie! za­wo­ła­ła pani Anna.

– Być może pani!–od­parł z uśmie­chem.

– Ah! wole już stra­cie By­stre­go! – wy­mó­wi­ła Ma­ry­cia.

– Do­praw­dy?–rzekł iro­nicz­nie–tego nie był­bym się spo­dzie­wał.

– Trop psa gi­nie w krza­kach! – za­wo­łał Ste­fan.

W tej­że chwi­li dało się sły­szeć sko­wy­cze­nie ża­ło­sne. Ma­ry­cia się roz­pła­ka­ła.

– Stój!–krzyk­nął Bo­le­sław–daj mi bicz! Do wi­dze­nia! Trzy­maj do­brze ko­nie, bo par­ska­ją ze stra­chu.

– Co pan my­śli ro­bić?! wo­ła­ły ko­bie­ty prze­ra­żo­ne.

Bo­le­sław z bi­czem w ręku, z uśmie­cham na ustach, po­biegł w krza­ki wal­czyć z wil­ka­mi o ich zdo­bycz.

– Je­zus! Ma­rya! zje­dzą go! – szep­ta­ła pani Anna wi­dząc, że dwa wil­ki zwa­bio­ne sko­wy­cze­niem ofia­ry, mi­nę­ły san­ki i pę­dzi­ły w za­ro­śla. Ste­fan cala siłą trzy­mał ko­nie, któ­re się rwa­ły drżąc i strzy­gąc usza­mi; od­wo­ły­wa­no Bo­le­sła­wa w nie­bo­gło­sy.

Tym­cza­sem on o kil­ka­dzie­siąt kro­ków, zna­lazł psa roz­cią­gnię­te­go na zie­mi i wil­ka, któ­ry zdzi­wio­ny od­gło­sem stą­pa­nia, pod­niósł gło­wę i spoj­rzał z po­de­łba na śmiał­ka, co mu przy­szedł ban­kiet prze­ry­wać. Ale mło­dy zu­chwa­lec nie zra­ził się nie­za­chę­ca­ją­cem wej­rze­niem i gwiż­dżąc ja­kąś nie­wy­raź­ną aryj­kę, pro­sto do psa zmie­rzał trza­ska­jąc z bi­czy­ka. Wilk od­sko­czył i w tej­że chwi­li dwa strasz­ne łby wil­ków, wyj­rza­ły na­gle z za­ro­śla, na­prze­ciw­ko miej­sca tej dzi­wacz­nej sce­ny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: