- W empik go
Nic nowego pod słońcem: powieść - ebook
Nic nowego pod słońcem: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 327 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bolesław był tak szczęśliwy, że nie miał czego pragnąć – i nudził się!
Pewnej zimy – dwudziestej siódmej jaka przeciągnęła nad jego głową–Bolesław siedziąo u stryja, ziewał cu chwila i wzdychał paląc papierosa jednego po drugim. Ex-opiekun długo znosząc cierpliwie ten stan usposobienia synowca, nakoniec usiadł ua prŁJciw ziewającego i rzekł:
– Mój Bolku! – widzę że się nudzisz.
– To prawda! odparł ze szczerością młodzian.
– A więc – trzeba temu zaradzić. – Jak?
– Jedź w sąsiedztwo.
– Dziękuję! Nudy krępujące, śmiertelne! Przynajmniej tu mam swobodę ziewnąć, ile razy mi się spodoba.
– Czytaj cokolwiek.
– Już i tak mogę służyć za encyklopedyę. Mam fatalnie długą pamięć, wszystko się w niej ryje jak na monumencie.
– Graj na fortepianie, rysuj.
– Pasye sztuk pięknych dawno mię opuściły.
– Cot u djaska! to jedź do domu, kiedy ci u mnie wszystko niemiłe!
– Kiedy w domu nudy kryminalne,
– Pracuj – kochaj się.
– Ba! próbowałem jednego i drugiego – znużenie i znudzenie!
– Wszystko więc ci znane i nudne? młokosie!
– Ah! wszystko stryjaszku! Niestety! nio! nic nowego pod słońcem.
– Więc oóż dla ciebie pozostaje?
– Ziewanie! – rzekł synowiec łącząc teoryę z praktyką.
– Tfu! – splunął stary Mionczyński–wstyd mnie za ciebie i wstyd żem wychował dziwoląga!
– Ah! stryjaszku! mnie się nawet wstydzić nie chce!
– A cóż ci się chce? u miljonset… wrzasnął stryj zmartwiony.
– Nic! prócz ziewaó – brzmiała odpowiedź. Stary ruszył ramionami i odszedł – za godzinę powrócił jednak i zastając synowca natem samem miejscu – rzekł:
– Niema rady! trzeba cię ożenić.
– A dobrze! – odparł spokojnie Bolesław.
– Co? dobrze?! Alboż ty wiesz kogo ci przeznaczam!
– Wszystko mi jedno stryjaszku! ta lub tamta zawsze kobieta – będą konkury- – (wymawiam sobie że krótkie i bez subiekcyi żadnej) potem zaręczyny, tańce, ślub, szampańskie – no, i rzecz skończona. Nic nowego pod słońcem!
– A ty głazie przejęty! to ty przy ślubie będziesz myślał tylko o szampańskiem!
– Wątpię, żebym nawet o tem myślał!
– Ależ heretyku jakiś… a panna młoda!
– No cóż? taka jak i wszystkie – mniej więcej młoda, przystojna, bogata – a! daj pokój wujaszku! Zanadto znam kobiety, aby mię one nie znudziły dostatecznie.
– Uszy mi więdną od podobnych bluźnierstw! No! żeby żyła moja nieboszczka żona, toby ci piękne palnęła kazańko! Tyż to, ośmielasz się znieważać najcudowniejsze dzieło stworzenia – kobietę, koronę mężowskiej głowy, ozdobę.
– Niekiedy dla mężowskiej głowy dosyć niewłaściwą…
– Jakto?
– Mówię tu o rogach.
– Szkaradniku ty jakiś! – obruszył się stryj – cicho bądź hultaju! i słuchaj co ci powiem: małżeństwo…
– Jest jednym z siedmiu Sakramentów. Wiem o tem stryjaszeczku!
– Rzeczywiscie. Znasz ją – dziećmi będąc bawiliście się razem – jestto Marycia Mińska.
– A! tem lepiej–wyrzekł Bolesław obojętnie.
– Zgadzasz się?
– Najzupełniej. Zapewne stryj ułożył już dawno ten projekt wraz z jej rodzicami?
– To jest… tak… przyznam ci się, że napomknąłem Mińskiemu… ale gdybyś miał inne zamiary, uczucia, zobowiązania…
– Bynajmniej. – Jestem wolny i mogę zrobić tę przyjemność stryjowi, żeby ożenić się z Marycią.
– Kiedyż jedziemy?
– Wszystko mi jedno.
– Sanna paradna, dzień jak umyślnie dla podroży – wybieramy się dzisiaj. Sobota, dzień szczęśliwy…
– Nie mam nic przeciw temu!
– No widzisz, wyrzekł stryj uradowany, zna – s lazłem cośkolwiek, co cię zajęło i ożywiło. Nie chciałeś się ruszyć z miejsca, i otoż zgadzasz się obecnie, na tak ważną zmianę.
– Mój stryju! – wymówił uśmiechając się Bolesław – będąc jeszcze dzieckiem, słyszałem rozwiązanie zagadki; co jest gorszego nad złą dro-
– Nie przerywaj mi! Co chciałem powiedzieć?…, Kobiety – zaczął odchrząknąwszy, są aniołami naszych ognisk domowych, są naszą pociechą i chlubą – są…
– Albo złe i miernie zabawne, albo dobre lecz fatalnie nudne – dokończył w tym samym tonie Bolesław.
– Pfe! pfe! wstydź się acan! to wyraźna choroba z temi nudami! Już ja dostałem od samego słuchania nudności! Lecz weźmy się ad rem–otoż zawiozę cię do panienki ładnej, posażnej.
– Przepowiedziałem co do joty.
– I jeśli cię ona zechce…
– Oho! – mruknął znacząco Bolesław puszczając dym z cygara – próżna skromność stryjaszeczku!
– Zarozumialec! A jak poczęstuje harbnzem?
– Nie! Stryj musi mieć plan dobrze obmyślany, boby się inaczej nie awanturował – to tylko mała ostrożność aby mię zachęcić i nie popsuć pochwalą – rozumiem! No – kogóż to będę miał zaszczyt uszczęśliwić moją osobą?
– Daj słowo honoru, że się z nią ożenisz?
– Daję. Ufam stryjaszkowi, że to musi być coś najlepszego w tym rodzaju.
gę? – dwie złe drogi. Otoż przejąłem się tą pełną prawdy zasadą, i widząc przed sobą nudy właściwe i nudy dodane w postaci wymówek stryja, woię już poprzestać na pierwszych.
Stryj westchnął tylko – odpowiedź ta zabolała go silnie. Zniósł to jednak żywiąc błogą w sercu nadzieję, że kto się ożeni ten się odmieni, tymbardziej pod wpływem tak uroczym, jaki wywrze przyszła małżonka, której znal zalety i wdzięki.
Marycia, tak zwana przez rodziców i bliższych znajomych, była śliczną, młodziuchną dziewczyną. Jej niebieskie oczęta, jak niebo gwiaździste, przykuwały do siebie wejrzenia – jasne włosy wijące się figlarnie, male usteczka, bieluchna szyja – tysiące mogły natchnąć porównań, zachwycić tysiącem wdzięków. Była jedynaczką, ukochanem dzieckiem rodziców, staranne wychowanie i wykształcenie zdobiło tę kształtną postać w trwałe powaby, podnosząc jej piękność naturalną. Łatwo zgadnąć, że jak tylko Marycia – włożyła długą suknię, tuziny całe wielbicieli cisnęły się składać hołdy panience tak hojnie pod każdym uposażonej względem; lecz rodzice obawiając się oddać skarb swój w niegodne ręce, nadzwyczaj starannie czuwali nad sercem córki, niedopuszcza jąc nikogo do prawdopodobieństwa pozyskania jej przychylności, a rozpatrując po okolicy, azali jaka stosowna partya nie znajdzie się tutaj dla lubej jedynaczki.
Po bacznym przeglądzie, wybór padł na Bolesława – którego wychowanie, wrodzone przymioty, szlachetny charakter, zdawały się nie ulegad wątpliwości, i dawać rękojmie szczęścia jego żonie. Stryj jego, miał najlepszą opinję, która udzielała się jego wychowankowi–koledzy i sąsiedzi Bolesława, wynosili pod niebiosa jego zdolności, rozum, dobroć i talenta. Marycia lubiła swego towarzysza z lat dziecinnych, a choć go nie widziała od lat trzech, niepodobna przecież aby obecnie zrobił na niej mniej niż dawniej korzystne wrażenie. Pan Miński więc, spotkawszy się z panem Mionczyńskim, wprędce porozumieli się na tym punkcie, i sprzymierzyli się działać na skojarzenie tego, ile się zdawało najszczęśliwszego dla obu stron związku. Nie mylił się więc Bolesław, uważając interes za prawie skończony. Wprawdzie Marycia nic nie wiedziała o układach, ale sądząc po jej przywiązaniu do rodziców, nie można było myśleć żeby się opierała ich życzeniu, tembardziej ie tu szło o pięknego chłopca, który, zdaje się – nie potrzebował protekcyi do serca panienek.
Gdy więc oba panowie Mionczyńscy wstąpili w progi dworu w Sieńczanach – gospodarstwo powitali ich z miną pełną uprzejmości, a pan Miński podwakroć ucałował policzki dobrego stryja, który opiekował się tak zajmującym synowcem.
Poproszuno ich do salonu, tam zastali Marycię, której pan Mionczyński przypomniał względy, jakie niegdyś okazywała Bolkowi; obok niej siedział młody człowiek, z książką w ręku, prawdopodobnie zabawiający ją przed chwilą głośnem czytaniem. Pan Miński ujął go pod rękę i przedstawił gościom:
– Mój kuzyn, Stefan, artysta – malarz. Dostał medal w Monachium za obraz ostatni, talencik nie lada i poczciwy chłopak.
– Ależ my się znamy! zawołał Bolesław, ściskając rękę młodzieńca. – Kolegowaliśmy w szkołach!
– Przez całe siedem lat! – dodał Stefan witając go serdecznie.
Rozmowa zagaiła się wspomnieniami. Stryj Tadeusz był uszczęśliwiony tem wydarzeniem, bo obawiał aię, czy synowiec nie ziewnie ua początek, coby fatalnie skompromitowało jego zamiary. Ale Bolek, gdy chciał, potrafił zapanować nad sobą i ktoby go widział teraz mówiącego z żywością i dowcipem, rozwijającego na każdem tle podjetem, barwy miłej wymowy–ten nie przypuściłby nigdy, żeby oc sam, ów sympatyczny, rozumny młodzieniec, mogł wygłaszać splinowate myśli, popierane ziewnięciem.
Stefan umiał także wytrzymać porównaniejz dawnym kolegą, pod względem bystrości zdania, i zręcznego obejścia. Może był mniej ładnym, okazałym, olśniewającym – ale inteligentna jego twarz ocieniona artystycznemi puklami blond włosów, ciemne błyszczące oczy, ujmujący uśmiech ust różowych zdobnych miękkim wąsikiem i nieskażonej białości zębami–przytem głos dźwięczny, humor szczerze wesoły–były to zalety które obok talentu, miały niepospolitą swą wartość. Wieczorem, starsi państwo zgromadzili się przed piecem i zaczęli w pół cichą gawędkę, a młodzi zabawiali się muzyką, śpiewem, i rozmową o sztuce. Marycia wyglądała prześlicznie, w błękitnej sukience, ubieranej futerkiem białem, z błękitną przepaską nad pogodnem czołem, tyle miała harmonijnego wdzięku w swej postaci, że Stefan rzekł do niej półgłosem:
– Od jutra rozpoczynam twój portret w tyro stroju, kuzynko.
– Zdaje mi się – rzekł dosłyszawszy to Bolesław, że mógłbyś uwiecznić pannę Maryę i jej błękitną sukienkę w jakim rodzajowym, lub nawet historycznym obrazie.
– Pan Stefan sądzi, że nie zasługujemy na ten zaszczyt obie: ja i moja sukienka – powiedziała figlarnie Marycia.
– Aby dowieść pannie Maryci niesłuszność tego posądzenia, zaoznę obraz, olbrzymich rozmiarów, przeznaczony na wystawę powszechną… amerykańską, i obu świata półkulom przedstawię mą cześć dla niebieskich oczu i niebieskiej sukienki! – zawołał Stefan wesoło.
– Brawo! – klasnął Bolek przez grzeczność, tłumiąc ziewnięcie.
– Jako model i ty mi raczysz posłużyć – mówił dalej malarz.
– Ja? a to w jakim sposobie?
– Obraz będzie przedstawiał kasztelankę i rycerza.
– Po skończonym turnieju, zwycięzcę odbierającego szarfę? czy tak?
– Tak! potwierdził Stefan patrząo na Mary-cię, która żywo podniosła główkę.
– Trafne masz pomysły!– uśmiechnął się niedbale Bolesław, myśląc sobie – Nawet on postrzegł co się święci, i zawczasu robi mię zwycięzcą turnieju.
Lecz Marycia nie odezwała się ani słówka – oczy zasłoniła śwjatłą, długą rzęsą – rączką targnęła niecierpliwie za futerko przy staniku i przybliżyła się do fortepianu.
– I cóż, panno Maryciu, wątpisz o mej gotowości malowania ciebie? spytał Stefan szukając jej wejrzenia.
– Myślę, że już nie będę stosowną kasztelanką – gdyby tu była Delicyn, wybornie by posłużyła za model–jest tak piękną, wyniosłą, stanowiłaby dobraną parę z rycerzem średniowiecznym.
– Kto to jest Delicya! – spytał Bolesław.
– Moja przyjaciółka. Nieprawdaż że to jest ogromna odwaga dać córce tak obowiązujące imię? Delicya, toż musi być doskonałość sama!
– Tymczasem, przerwał Bolek – owa Delicya, jest sobie pewno wcieloną miemostką.
– Wcale nie!–odparła obrażona nieco Marycia. Delicya dotrzymała tego, co obiecywało jej imie – to jest cudowna istota!
– Doprawdy? – rzeki ironicznie Bolesław.
– Rzeozywiście, Delicya, zasługuje na wszelkie pochwały, poparł kuzynek zapłonioną niechęcią Mary cię. Zarzuciłbym jej tylko zbytek rozpoetyzowanej wyobraźni.
– Ależ jej jest prześlicznie z jej marzeniami, które umie tak cudnie opowiadać!
– Zawsze, w życiu praktycznem, marzycielstwo to może jej szkodzić.
– Ah! jak nudnem jest to życie praktyczne! – szepnął do siebie Bolesław–nie mogę wytrzymać, ziewnę.
I ziewnął. Pan Miński dostrzegł tej oznaki znużenia i najuprzejmiej poprosił gości do pokoju przeznaczonego im na nocleg.
– I oóż chłopcze, Marycia, cukiereczek! hę? – pytał pan Tadeusz synowca, gdy zostali sami.
– Nic nadzwyczajnego. Dziecinna, ot, jak wiele innych.
– Ale wiesz ten kuzyn mię niepokoi.
– Eh! sam już ofiarował się nas malować, w roli kasztelanki i rycerza zwycięzcy! Nie ma co mówić, stryj wie dobrze, że mię tu sobie życzą z całego serca.
– Ej łobuzie! bo cię zawód spotka!
– Wszystko mi jedno! – mruknął synowiec – a po chwili dodał:
– Jestem pewny siebie, Nawet niepotrzebnie zadawałem sobie troche trudu, aby powściągnąć mą niecierpliwość, w czasie opowiadania o jakiejś tam Delioyi, ktorą była dla mnie męczarnią nudów. Dobranoc stryjowi.
– Dobranoc! – odparł stryj i pomyślał: Udaje obojętność, Marycia mu się podobała, widziałem, jak ją pożerał oczyma! Wszystko nam pójdzie jak z płatka. Dziewczyna tez się nim zajęła widocznie! Kochane dzieciaki!
Marycia tymczasem, po wyjściu gości, zwróciła swe oczki na Stefana z wyrazem wyrzutu.
– Nie chcę twego obrazu! – rzekła nagle.
– Czemu? – spytał usiłując zachować obojętność. Dziewczyna skrzywiła usteczka pogardliwie.
– Umieszczę ci u stóp twego nowego wielbiciela – czegóż chcesz więcej! – mówił Stefan wpatrując się w nią z lubością.
– Chcę więcej… szepnęła jak echo – Stefana lice rozpromieniło się nagle, chciał już coś powiedzieć, gdy pani Mińska wezwała Maryoi i ta powiedziawszy mu dobranoc, spiesznie pobiegła.
lecz pani Anna umiała wkrótce świat przekonać, ie to są potwarze, że ona czuje się być szczęśliwą i ludzie zaspokojeni łagodnym jej uśmiechem, widząc jak pan Adam z każdym rokiem statkuje się w swych porywach, a oboje nigdy nie dają pozoru do skandalu lub najlżejszej plotki – przekonali się że nie ma o nich eo mówić i wypuścili ich z pod swej opieki. Najbliżsi znajomi tylko patrząc ua to pożycie małżonków częściej i badawczo szeptali po cichu: – Pani Anna to anioł w ludzkiem ciele! Trzeba także wiedzieć, bo to się do obecnych czasów odnosi, że pan Adam był rutynistą zaciętym i nic go bardziej gniewać nie mogło, nad wspomnienie o jakimkolwiek postępie, rozwijaniu się pojęć i ulepszeniu systematów. Czerwienił się wówczas jak burak, uderzał w stół pięścią, co było dowodem najwyższego zapomnienia o przestrzeganych osobliwie przy gościach, dość ściśle formach towarzyskich – i wołał, że świat idzie wstecz, ludzie się psują, a on córkę swoją pragnąc ustrzedz od tych zgubnych wpływów całkiem po staroświecku wychował Każda bowiem rozprawa u pana Adama, kończyła się zwrotem do jego oórki, którą kochał zapamiętale. Teorya
Musimy teraz dać pobieżny rysunek charakteru rodziców Maryci. Pan Miński był to poczciwy, prawy człowiek, dobry gospodarz, uczynny sąsiad, tylko w domu troche despota. Jak się rozgniewał, jak wyrok wygłosił, trzeba było zamilczeć i nie sprzeciwiając się czekać, aż wysapawszy się, innym okiem na rzecz spojrzy i posłucha nieznacznie zdrowej i spokojnej rady. Zbawienny taki wpływ, prostujący nieraz mylnie w uniesieniu przedsięwzięte ścieżki zacnego impetyka, wywierała żona jego pani Anna, kobieta o niewyczerpanej łagodności, a rozumna i sprawiedliwa, pełna zalet i cnot prawdziwie chrześciańskich. Niegdyś piękność na cały powiat sławna, nie miała ani cienia pychy, nic nie zdołało zawrócić jej główki i czyste, miłością tchnące serce, oddała wraz z ręką, panu Mińskiemu, który z całym zapałem cholerycznego temperamentu, dobijał się o to szczęście i kochał ją do szaleństwa. W parę lat po ślubie–mówili ludzie, że anielska pani Anna, jest tyranizowaną przez swego męża i na dowód wskazywali zawsze piękne, lecz teraz przedwcześnie pobladłe i przywiędłe lice, z którego uciekła krasa młodzieńcza i żywość wesela, a duże głębokie oczy okoliła błękitna obwódka–
jednak zostawała teoryą, a Marycia nie umiejąc prząść ani tkać na wzór prababek, posiadała zapełnie nowoczesne wykształcenie, któremu pani Anna dała głębszy i poważniejszy kierunek, uprawiając młodą duszę córki starannie, jak grunt pod najcenniejsze ziarno nauki.
Wejdźmy teraz do pokoju małżonków Mińskich, gdzie nazajutrz po owej sobocie, od której zaczęły się konkury Bolesława, nim gośoie zeszli się na śniadanie–toczono wpół cichą naradę.
– Cóż chcesz? – mówił pan Adam – chłopieo z dobrego domu, bogaty, zacny, przystojny – w sam raz dla Maryci!
– Zapewne mój Adamie, a jednak…
– Jakież tam „jednak”?
– Ja znajduję w Bolesławie dziwną zmianę od tych kilku lat cośmy go nie widzieli… Zesztywniał, wychłódł.
– Cóżeś chciała? żeby skakał jak wróbel na nici?
– Nie mój Adamie, ale przecież Marycia godna zrobić większe wrażenie, a na nim.
– Zkądże te sądy? radbym posłyszeć rozumne powody?
– Nie uważałeś jak ziewał wieczorem?
– A to prawdziwie kobieca uwaga! No cóż? ziewał, bo mu się spad chciało!
– Przy Maryci ziewać? – wymówiła pani Anna z całą mocą dotkniętej dumy macierzyńskiej – wybacz mój Adamie.
– Nie zawracaj mi głowy!–zawołał.szorstko małżonek. Powiadam ci, że Bolek będzie mężem Maryci i basta
– A jeśli ona nie zechce?–spytała słodko pani Anna.
– A to znowu co? cóż to ona? emancypantka jaka!! samowolna kokietka?! Ja rządzę jej ręką i mojej woli nikt w całym domu oprzeć się nie może! A to koncept także, jak z kalendarza!
Mój Adamie! nie gniewaj się! Oboje pragniemy szczęścia dla córki i mam nadzieję, żo nas to wspólne zadanie poróżnić nie może! Widzisz kochanie, serce matki jest przewidujące.
– Spuść się ty lepiej na mój rozum! –mruknął I Miński w gniewie. U kobiet włos długi rozum krótki, a serce szalone.
– Klech i tak będzie! – szepnęła pani Anna, pochylając głowę. Pozwól mój drogi, że pójdę zarządzić śniadaniem.
– O, to najlepiej, Gospodaruj, rządź i nie wtrącaj się do tego, o czem nie masz pojęcia!
Pani Anna stłumiła westchnienie uśmiechem, przechodząc pocałowała meża w czoło, a to dotknięcie magicznie podziałało na uśmierzenie zapalczywości. Pocałował wzajem jej rękę i spuszczając troche z tonu, rzekł:
– Bo wreszcie, to dopiero pierwsza wizyta, nie łapmy ryb przed niewodem.
– Masz słuszność kochanie! – odparła cierpliwa zona i wyszła z pogodną twarzą, bez śladu niechęci lub przykrości.
Pan Adam nadzwyczaj z siebie zadowolony, poszedł do sypialni gości i wkrótce wszyscy razem zebrali się przy śniadaniu. Bolek dziś był tak doskonale wyspanym, że mimo chęci ziewać nie mogł – i (jak zaręczał potem stryja) nie wiedząc czem zabić czas leniwie płynący–przysiadł się do Maryci i rozpoczął z nią ożywioną dosyć gawędę. Zimowa pogoda była prześliczna, pan Tadeusz podał projekt spaceru sankami, Marycia go poparła i wkrótce całe towarzystwo przy odgłosie dzwonków wyruszyło po śnieżnym szlaku. Sanek było dwoje: na pierwszych eleganckich, dzielnemi końmi zaprzężonych saneczkach
Bolesława, jechała Marycia z matką, Bolek powoził, Stefan stanął z tyłu, śmiejąc się, że pełni role hajduka; na drugich pan Miński z panem Tadeuszem, sunęli nieco wolniej rozmawiając wesoło. Że zaś droga wypadała koło karczmy, a pan Adam miał do karczmarza interes, wstąpili tam na dziesięć minut, które przeciągnęły się w dobry kwandrans i gdy na powrót wyszli, już pierwsze sanki zniknęły im z oczu i tylko oddalony dźwięk dzwonka zdradzał, że ich w przyległym lesie szukać należy.
– Nie rad jestem, że pojechali do boru, rzekł pan Adam, wilki się włóczą, konie wystraszą i przypadek gotowy!
– At! kiedy Bolek z nimi, to im nic nie grozi–odparł dumnie stryj Tadeusz.
Jeohali więc znów niezbyt pośpiesznie, po śladach sanek i tropie ulubionego wyżła Maryci, który pobiegł wesoło podskakując przy koniach wiozących jego panią.
Las był wielki, gęsty i ciemny, jeden z takich, które tylko można zobaczyć na Litwie, bo w Królestwie zręczne ręce przyrodnich braci z nad Jordanu i Sprei potrafiły nasze bory olbrzymie do filigranowych sprowadzić rozmiarów.
Lecz w okolicy ktorą opisujemy, choć już na skraju Litwy, nie brakło jeszcze królewskich drzew dębu, ni smukłych jodeł, a tymbardziej brzóz, których tak pełno tutaj w każdym zakątku. Zdobią one każdy ogródek, cienią każdą cha tę, rozweselają białą sukienką i zielonym warkoczem puszcze ponure, migając jak urocze maszty leśne wśród szeregu drzew iglastych i mizdrząc się w przejrzystych kryształach jezior, jak dziewice w lusterku!
Teraz jednak naszym bohaterom inny się widok nasunął przed oczy. Szron ubielił drzewa, gdzieniegdzie tylko gałęzie wiecznie zielonej choiny, przezierały z pod brylantowych konarów. Śnieżny płaszcz zimy, skrzący w blaskach słońca milionami dyamentowych kolorów, prześlicznie ubierał ziemię – las zmnienił się, niby w fantastyczną, czarodziejską świątynię, o białem, połyskującem gwiaździsto sklepieniu i dziwacznych ścianach, zdobnych niby grilandami cyprysów. Stefan i Marycia zachwycali się wspaniałością tego obrazu zimy. Pani Anna zrobiła słuszną uwagę, że jest on żałobny swą jednostajnością barw i wkrótce nuży oko. Bolesław milczał, popędzając konie, które i bez zachęty leciały niby sokoły skrzydlate.
Nagle wyżeł Maryci szczeknął kilka razy, począł wietrzyć niespokojnie i z największym pośpiechem uciekł w boczną drużynę.
– Co się staio Bystremu?– zawołał Stefan – uciekł w las!
– Ab! i jeszcze moie się zabłąkać! Bystry! Bystry! – wołała Marycia z żalem – mój biedny piesek!
Pies nie wracał–Bolesław obejrzał się wokoło.
– Oto przyczyna! – rzekł wskazując w przeciwną stronę tej ktorą obrał przestraszony Bystry Wszyscy spojrzeli–dwa wielkie wilki szły powoli, zbliżając się ku jadącym.
Kobiety krzyknęły. Bolek uśmiechnął się i oczy mu błysnęły zadowoleniem. – Nowa zabawa! – mruknął do siebie, potem rzekł do Maryci:
– Chcesz pani ocalić pieska, coute-que coute?
– Mój biedny Bystry! – szepnęła jako odpowiedź?
– Czy umiesz powozić? – spytał Mionczyńslci Stefana.
– Umiem.
– Bądź łaskaw zająć moje miejsce.
– Ależ… zawołali wszyscy. Bolesław zwrócił konie na boczną drogę.
– Nie mamy do stracenia czasu! – przerwał – Stefanie siadaj i jedź za tropem psa co koń wy skoczy!
Stefan był posłusznym. Bolek zeskoczył z kozia, szybko stanął za sankami, gwiznął na konie i spokojnie patrzył na wilki, biegnące za nimi, lecz w przyzwoitem oddaleniu. Zrazu wszyscy oniemieli ze zdziwienia.
– Gdyby wilki dopedziły nas, pan byłbyś w niebezpieczeństwie! zawołała pani Anna.
– Być może pani!–odparł z uśmiechem.
– Ah! wole już stracie Bystrego! – wymówiła Marycia.
– Doprawdy?–rzekł ironicznie–tego nie byłbym się spodziewał.
– Trop psa ginie w krzakach! – zawołał Stefan.
W tejże chwili dało się słyszeć skowyczenie żałosne. Marycia się rozpłakała.
– Stój!–krzyknął Bolesław–daj mi bicz! Do widzenia! Trzymaj dobrze konie, bo parskają ze strachu.
– Co pan myśli robić?! wołały kobiety przerażone.
Bolesław z biczem w ręku, z uśmiecham na ustach, pobiegł w krzaki walczyć z wilkami o ich zdobycz.
– Jezus! Marya! zjedzą go! – szeptała pani Anna widząc, że dwa wilki zwabione skowyczeniem ofiary, minęły sanki i pędziły w zarośla. Stefan cala siłą trzymał konie, które się rwały drżąc i strzygąc uszami; odwoływano Bolesława w niebogłosy.
Tymczasem on o kilkadziesiąt kroków, znalazł psa rozciągniętego na ziemi i wilka, który zdziwiony odgłosem stąpania, podniósł głowę i spojrzał z podełba na śmiałka, co mu przyszedł bankiet przerywać. Ale młody zuchwalec nie zraził się niezachęcającem wejrzeniem i gwiżdżąc jakąś niewyraźną aryjkę, prosto do psa zmierzał trzaskając z biczyka. Wilk odskoczył i w tejże chwili dwa straszne łby wilków, wyjrzały nagle z zarośla, naprzeciwko miejsca tej dziwacznej sceny.