Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nić przeznaczenia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 kwietnia 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nić przeznaczenia - ebook

Miłość, tajemnice sprzed lat i rodzina, której los nie oszczędzał…
Wybuch wojny rozdziela Wilamowskich, rzucając ich w różne miejsca: Soldau, Illowo, Stutthof. Lidzbark staje się niemieckim miastem. Rozalia mieszka tylko z Agnesą. Celem żony krawca jest obrona rodzinnego domu przed okupantami, by każdy z Wilamowskich miał dokąd wrócić. Przed nią trudne zadanie, najpierw musi pozbyć się ciała zabitego hitlerowca Hansa i to w chwili, kiedy nieoczekiwanie ktoś dobija się do drzwi…
Bohaterowie zmagają się z przeciwnościami i wyzwaniami, jakie niesie los. Zawsze jednak znajdzie się miejsce na miłość – łatwą, ale też i skomplikowaną, której nie tylko dzieci Wilamowskich będą szukać…
Czy uda im się przetrwać i powrócić do rodzinnego Lidzbarka? Jak poradzi sobie Rozalia, będąc gospodynią niemieckich urzędników i żyjąc z nimi pod jednym dachem? Co wydarzy się w Dłutowie, w domu młodszego z Wilamowskich? I czy Frania dowie się wreszcie, kim są jej rodzice?

Nić przeznaczenia ma dla mnie szczególną wartość. Dzięki książce przeniosłam się do czasów dzieciństwa i młodości moich rodziców. Pochodzą oni bowiem z okolic Lidzbarka i mieszkali tam w latach, w których rozgrywa się akcja powieści. Z zapartym tchem czytałam tę wspaniale nakreśloną historię, doceniając dbałość autorki o detale, styl i szacunek dla skomplikowanej przeszłości regionu. Serdecznie polecam!

Sylwia Trojanowska

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67674-97-3
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1939–1941 rok

Gdzie cienko, tam się rwie

Wo­jenne koła wciąż się roz­pę­dzały. Niemcy umac­niali wła­dzę na zdo­by­tych te­re­nach. Wy­sie­dlali Po­la­ków, zaj­mo­wali naj­lep­sze domy w mie­ście, przej­mo­wali go­spo­dar­stwa. Ja­sno okre­ślone dy­rek­tywy za­kła­dały, że mię­dzy in­nymi Ma­zu­rów można było zo­sta­wić na miej­scu, po­nie­waż ist­niała szansa zniem­cze­nia. Miesz­kań­ców Lidz­barka ży­ją­cych tu przed ty­siąc dzie­więć­set dwu­dzie­stym ro­kiem trak­to­wano jak Pru­sa­ków. Jed­nak tych, któ­rzy świa­do­mie okre­ślali się Po­la­kami, na­le­żało wy­sie­dlić lub za­go­nić do cięż­kiej pracy.

Ja­dwiga Opala dzię­ko­wała Bogu, że po mężu na­zy­wała się z nie­miecka. We­ber pa­so­wało ide­al­nie do no­wych cza­sów. Jej mąż od uro­dze­nia miesz­kał w Lidz­barku, który po­now­nie stał się Lau­ten­bur­giem, więc ła­two było udo­wod­nić pru­skie po­cho­dze­nie. Za­raz po ślu­bie prze­szu­kała miesz­ka­nie swo­jego świeżo upie­czo­nego męża i te­raz wszyst­kie do­ku­menty, me­tryki, stare zdję­cia były w jej rę­kach. Nie miała żad­nych opo­rów, by pójść do ra­tu­sza i zło­żyć kartę mel­dun­kową wraz z od­ci­skami pal­ców, okre­ślić swoją nową przy­na­leż­ność na­ro­dową. Po­roz­ma­wiała też z kim trzeba, a na ko­niec od­wie­dziła Jo­se­pha, z któ­rym Wie­sław gry­wał w karty, a któ­rego syn na­le­żał do NSDAP i szybko wspi­nał się po szcze­blach ka­riery. I kiedy część pe­da­go­gów ucie­kła w głąb Pol­ski, część zo­stała ewa­ku­owana do Wło­dawy na Wo­ły­niu, Ja­dwiga twardo prze­ko­ny­wała Wie­sława, że po­winni zo­stać. Prze­strze­gła go też, by nie re­ago­wał na ogło­sze­nie oku­pan­tów, któ­rzy obie­cy­wali pracę i ka­zali się zgła­szać w szko­łach. Od Jo­se­pha do­wie­działa się, że na­uczy­ciele uznani są za krze­wi­cieli pol­skiego szo­wi­ni­zmu. Kiedy jed­nak w końcu Wie­sława aresz­to­wano i prze­wie­ziono do Brod­nicy, gdzie trzy­mano go ra­zem z in­nymi więź­niami w domu me­ce­nasa Grzy­wa­cza poza mia­stem, Ja­dwiga sta­nęła na gło­wie, by uwol­nić męża. Nie do­py­ty­wał, jak to zro­biła. Wo­lał nie wie­dzieć, tym bar­dziej że krótko po tym do­wie­dział się o śmierci kie­row­nika szkoły, któ­rego roz­strze­lano nie­da­leko Brod­nicy. Znał Ja­dwigę do­sko­nale, przez wszyst­kie lata mał­żeń­stwa na­uczył się, że gdzie dia­beł nie może, tam Ja­dwiga z pew­no­ścią so­bie po­ra­dzi. Nie zdzi­wiło go więc, że szybko za­ła­twiła mu pracę w warsz­ta­cie ślu­sar­skim. Nie ro­zu­miał, skąd w tej ską­d­inąd kru­chej oso­bie była tak ogromna siła i za­wzię­tość, jakby całe do­tych­cza­sowe ży­cie mu­siała o wszystko wal­czyć. A Opala, od­kąd wy­je­chała z ro­dzin­nego domu i za­częła żyć na wła­sny ra­chu­nek, wie­działa, że wy­grywa ten, kto staje po stro­nie moc­niej­szego, a tu ła­two się było zo­rien­to­wać w sy­tu­acji, że górą są Niemcy. Zo­stała więc Niemką. Wie­siek wście­kał się, prze­kli­nał i po­msto­wał, że jego ro­dzice prze­wra­cają się w gro­bach, a ona ze sto­ic­kim spo­ko­jem wy­cią­gała wtedy me­trykę jego dziadka, kła­dła ją na stole i po­ka­zy­wała pal­cem na na­zwi­sko. Jo­achim We­ber nie brzmiało po pol­sku, a na­zwi­sko ro­dowe jego matki – Lemke – rów­nież po­zo­sta­wiało wiele do ży­cze­nia. Tłu­ma­cze­nie jej, że na­zwi­sko nie może być kry­te­rium okre­śla­nia na­ro­do­wo­ści, na nic się zda­wało. Ja­dwiga wie­działa swoje.

– Chcesz żyć? – po­wta­rzała. – Na bu­dynku daw­nego Banku Lu­do­wego już wisi czarna flaga z tru­pią czaszką! Wyjdź do mia­sta i zo­bacz, co się dzieje!

– Ale...

– My­ślisz, że po­zwolą nam tu spo­koj­nie miesz­kać? – py­tała. – To­bie jako na­uczy­cie­lowi i mnie jako two­jej żo­nie? Do­sto­suj się, bo pa­trio­ty­zmem się nie naj­esz. Nie czas na to. A co bę­dzie, je­żeli zajdę w ciążę?

– Z pracą w szkole mogę się po­że­gnać – mruk­nął.

– Ale z ży­ciem jesz­cze nie. Z oj­co­stwem może rów­nież...

Wie­sław przy­glą­dał się wtedy żo­nie i ana­li­zo­wał, czy Bóg fak­tycz­nie da mu szansę na zo­sta­nie oj­cem. Czas Ja­dwigi po­woli się koń­czył, do­bie­gała czter­dziestki.

– Je­steś w ciąży? – py­tał z na­dzieją, bo po­tomka pra­gnął jak ni­czego in­nego na świe­cie, na­wet gdyby miał go wy­cho­wy­wać w nie­miec­kim mie­ście.

– Kto wie... – od­po­wia­dała za­gad­kowo, ale tego dnia, kiedy wresz­cie się ugiął i okre­ślił swoją przy­na­leż­ność na­ro­dową jako pru­ską, do­dała, że mie­siączka się jej opóź­nia drugi mie­siąc, jakby cze­kała na od­po­wiedni mo­ment, aby na­gro­dzić go za ustęp­stwa.

Ucie­szył się ni­czym dziecko. Zła­pał Ja­dwigę w ra­miona, ob­ró­cił kilka razy wo­kół wła­snej osi i przez mo­ment za­po­mniał o do­ku­men­tach, wi­zy­cie w ra­tu­szu i tym, że ro­dzice prze­wra­cają się w gro­bach. Wie­rzył, że kiedy wresz­cie na świat przyj­dzie jego dziecko, wszystko się ułoży. Może na­wet Ja­dwiga sta­nie się dla niego czul­sza. Za­raz też przy­szła mu do głowy myśl, żeby swoją ra­do­ścią po­dzie­lić się z kimś, komu bez­gra­nicz­nie ufał. Wy­biegł z domu i skie­ro­wał się na­tych­miast w stronę za­kładu kra­wiec­kiego Waw­rzyńca.

*

– Ciiii... – szep­nęła Ro­za­lia, kiedy z prze­ra­że­niem spoj­rzała na klamkę. Ktoś na­ci­skał na nią z dru­giej strony. Może wcze­śniej za­pu­kał, ale w ner­wo­wej at­mos­fe­rze trudno było wy­ło­wić do­dat­kowe dźwięki. Te­raz wszy­scy uci­chli i jak za­cza­ro­wani wpa­try­wali się w drzwi. Wi­la­mow­ska czer­wona na po­licz­kach, z roz­wi­chrzo­nym wło­sem trzy­mała pa­lec wska­zu­jący na war­gach. Klamka się pod­nio­sła, ktoś praw­do­po­dob­nie prze­stą­pił z nogi na nogę, bo za­szu­rały buty. Drogą prze­je­chał wóz, który za­głu­szył wszyst­kie od­głosy, jed­nak we­wnątrz miesz­ka­nia nikt się nie po­ru­szył.

– Po­szedł – szep­nęła Ka­sia, ale Ro­za­lia nie drgnęła. Wzro­kiem na­ka­zała wszyst­kim mil­cze­nie i do­piero gdy upew­niła się, że fak­tycz­nie nie może już być ni­kogo za drzwiami, naj­ci­szej, jak się dało, prze­krę­ciła klucz w zamku i wyj­rzała po­woli na ze­wnątrz.

W od­dali do­strze­gła dwóch męż­czyzn w kurt­kach z pod­nie­sio­nymi koł­nie­rzami. Na przed­ra­mio­nach mieli opa­ski. Ro­za­lia o mało co nie cof­nęła się w pa­nice i nie za­trza­snęła drzwi z hu­kiem, ale na szczę­ście ża­den z nich nie obej­rzał się za sie­bie. Przez drogę prze­bie­gła ko­bieta trzy­ma­jąca kil­ku­let­nie dziecko za rękę, za­raz prze­tur­lał się ko­lejny wóz za­przę­żony w jed­nego ko­nia.

– Ni­kogo nie ma – po­wie­działa ci­cho. – Idź­cie, szybko.

Ko­bieta na­tych­miast przy­kuc­nęła. Po­ło­żyła Frani dło­nie na po­licz­kach i po­ca­ło­wała ją w czoło.

– Uwa­żaj na sie­bie, słu­chaj Kasi i pa­mię­taj, że cię od­najdę, jak zrobi się bez­piecz­nie.

– Mamo... – jęk­nęła dziew­czynka. Wi­działa, jak przez twarz Ro­za­lii prze­bie­gają różne emo­cje, ale nie umiała ich od­czy­tać. Bała się. Nie chciała opusz­czać domu, ale kiedy Kaśka zła­pała ją za rękę, po­czuła spo­kój.

– A ty... – Wi­la­mow­ska wy­pro­sto­wała się i wpa­try­wała się te­raz w oczy dziew­czyny. – Opie­kuj się nią. – Z tru­dem prze­łknęła ślinę.

– Ten łań­cu­szek... z... me­da­li­kiem... – bąk­nęła Kaśka, bo nie wie­działa, co po­winna zro­bić ani po­wie­dzieć. Serce ło­mo­tało jej jak sza­lone. Miała wra­że­nie, że Wi­la­mow­ska wy­rzuca ją za burtę, a w ra­miona wpy­cha coś, co utra­ciła ja­kiś czas temu, jakby wy­szarp­nięte serce na­gle wra­cało na swoje miej­sce, tylko tak trudno było w to uwie­rzyć i uło­żyć tak, by pa­so­wało jak ulał.

– Po­roz­ma­wiamy o tym póź­niej – ucięła Ro­za­lia. Były bo­wiem na tym świe­cie ta­kie słowa, któ­rych z pew­no­ścią nie chciała usły­szeć. Otwo­rzyła jesz­cze raz drzwi. Ro­zej­rzała się po ulicy, a po­tem lekko wy­pchnęła z domu Fra­nię i Ka­się. Kiedy zna­la­zły się na ze­wnątrz, znów prze­krę­ciła za­mek, oparła się o de­skę i z tru­dem uspo­ko­iła od­dech. – Niech mi Bóg wy­ba­czy... – szep­nęła, kre­śląc na swoim ciele znak krzyża, a do­piero kilka mi­nut póź­niej rzu­ciła się bie­giem po scho­dach na górę. Spoj­rzała na ciało Hansa i wzdry­gnęła się z obrzy­dze­nia. – Mu­szę coś z nim zro­bić... – po­wie­działa spa­ni­ko­wana, choć oprócz niej nie było już ni­kogo w domu.

Cho­dziła po po­koju od ściany do ściany i dra­pała się po przed­ra­mio­nach. Nie mo­gła my­śleć, tak bar­dzo się bała. Serce wa­liło jej jak osza­lałe. Raz o mało nie po­śli­zgnęła się na pod­ło­dze uma­za­nej krwią. Dy­wan zdą­żył się za­bar­wić na czer­wono. Wie­działa, że ktoś za­cznie szu­kać tego czło­wieka, a ktoś inny znaj­dzie wresz­cie jego ciało albo ślady krwi. Pró­bo­wała prze­su­nąć Hansa w stronę ko­ry­ta­rza. Mo­głaby go stur­lać po scho­dach aż do piw­nicy. Nie było szans, by po­ra­dziła so­bie z wy­nie­sie­niem go na po­dwó­rze.

– Boże! – jęk­nęła, ale za­raz przy­szło jej coś do głowy. Do­pa­dła do pieca. Ża­rzyło się w nim jesz­cze, więc do­ło­żyła kilka grud wę­gla. Po­tem po­now­nie do­sko­czyła do ciała i za­częła ścią­gać z niego ubra­nie. W jed­nej z kie­szeni zna­la­zła do­ku­menty. W pierw­szym od­ru­chu chciała je spa­lić, ale się za­wa­hała. Wsu­nęła je do kie­szeni far­tu­cha i do­koń­czyła zdzie­rać z ciała odzież. Od­kła­dała ją na bok. Kiedy Hans był wresz­cie nagi, po­od­ci­nała gu­ziki z ubra­nia i szmaty wrzu­ciła do pieca. Część dymu wle­ciała do po­koju. Ro­za­lia o mało nie za­du­siła ognia. Po chwili jed­nak ob­ser­wo­wała, jak czarna kurtka męż­czy­zny po­woli za­czyna się pa­lić. Zer­k­nęła w stronę Hansa. Naj­chęt­niej po­rą­ba­łaby go na ka­wałki i wrzu­ciła ele­ment po ele­men­cie do pieca!

Od­su­nęła ko­modę sto­jącą przy drzwiach. Od­szu­kała szybko ru­chomą de­skę w pod­ło­dze. Pa­mię­tała, że jako mała dziew­czynka zro­biła u ciotki w domu ta­jemną skrytkę. Pod­nio­sła de­skę. Ku swo­jemu zdzi­wie­niu zna­la­zła pod nią duży mo­siężny klucz, który daw­niej był jej skar­bem. Ni­czego nie otwie­rał, ale był tak piękny, że po­sta­no­wiła go tu kie­dyś ukryć przed wzro­kiem do­ro­słych. Wy­obra­żała so­bie, że jest ze złota. Póź­niej za­po­mniała, że go tu scho­wała. Szybko wło­żyła pod niego do­ku­menty Hansa i za­sta­wiła miej­sce ko­modą. Po­tem po­now­nie przy­pa­dła do ciała. Miała tylko jedną moż­li­wość: zwłoki na­le­żało ukryć w piw­nicy. Wy­cią­gnęła więc Hansa z dy­wa­nem na próg. Za­uwa­żyła na pod­ło­dze krwawą ścieżkę. Znów zwró­ciła się do Boga i o mało nie ryk­nęła pła­czem, ale wtedy ktoś za­pu­kał do drzwi. Nie było to ło­mo­ta­nie, ra­czej grzeczne do­po­mi­na­nie się, by otwo­rzyła. Po­my­ślała od razu o Agnieszce, bo ktoś z dru­giej strony na­ci­snął na klamkę. Nie szar­pał. Znów na­ci­snął i za­pu­kał, te­raz może bar­dziej nie­cier­pli­wie, a na pewno nie było w tym agre­sji. Serce wa­liło jej jak osza­lałe. Ze­szła po scho­dach na pal­cach i przy­ło­żyła ucho do de­ski.

– Kto tam? – spy­tała drżą­cym gło­sem.

– Wie­siek... – usły­szała głos męż­czy­zny. Mo­men­tal­nie po­pły­nęły jej łzy. Nie miała od­wagi py­tać, czy jest sam. Po­trze­bo­wała te­raz po­mocy, a Wie­sław był chyba je­dyną osobą w mie­ście, któ­rej nie bała się za­ufać.

Po­woli prze­krę­ciła klucz w zamku. Gdy na­ci­skała klamkę, usły­szała, że z kimś roz­ma­wiał. Za­marła, ale drzwi zo­stały już uchy­lone. Ze stra­chu o mało nie za­trza­snęła ich z hu­kiem. Wie­siek po­ło­żył rękę na de­sce.

– Ro­za­lia... – po­wie­dział prze­ra­żony, wi­dząc jej za­krwa­wioną bluzkę.

*

Go­dzinę wcze­śniej, kiedy Agnesa szła w kie­runku domu, przy­ci­ska­jąc do piersi bo­che­nek chleba, ni stąd, ni zo­wąd drogę za­gro­dził jej nie­miecki żoł­nierz. Ukło­niła mu się i ze­szła na ulicę. Wciąż nie mo­gła się przy­zwy­czaić do no­wych za­rzą­dzeń w mie­ście. Nie pod­nio­sła głowy, by spoj­rzeć męż­czyź­nie w twarz, za­cho­wała się tak, jak ocze­ki­wano od Po­la­ków, mieli przy­po­mi­nać nie­wol­ni­ków oka­zu­ją­cych re­spekt przed rasą nad­lu­dzi. Wi­działa jego cięż­kie buty, przy­ku­rzone i lekko upa­prane bło­tem na cho­lewce.

– Do­kąd pa­nienka idzie? – spy­tał, a ona drgnęła i moc­niej za­ci­snęła palce na chle­bie. Po­znała jego głos. To ten okropny męż­czy­zna z twa­rzą po­krytą bli­znami. Wciąż na niego wpa­dała!

– Do domu – bąk­nęła, wpa­tru­jąc się w buty Niemca.

Na­gle po­czuła jego pa­lec na swo­jej bro­dzie. Uniósł jej głowę, a kiedy zer­k­nęła na niego, uśmiech­nął się nie­znacz­nie. Po­tem mach­nął przy jej uchu i wy­cią­gnął do niej po­żół­kły liść. Za­chę­cił, by wzięła. Nie miała na to naj­mniej­szej ochoty. Nie była dziec­kiem, które ma­giczne sztuczki za­cza­rują. Bała się jed­nak, że je­żeli od­mówi, na­razi się na nie­bez­pie­czeń­stwo, a w domu zo­stała matka z Fra­nią i Ka­sią. Pew­nie od­cho­dziły od zmy­słów, dla­czego tak długo nie wraca. Nie­po­trzeb­nie za­ga­dała się z ko­le­żanką, te­raz ma za swoje. Wzięła liść, lekko dy­gnęła i po­now­nie opu­ściła głowę. Żoł­nierz jed­nak wciąż za­gra­dzał jej drogę.

– Dzię­kuję – do­dała i zro­biła krok w lewo, ale męż­czy­zna na­tych­miast za­sło­nił jej przej­ście. – Prze­pra­szam...

– Ni­g­dzie pa­nienki nie pusz­czę.

– Mu­szę...

– To ja mu­szę wie­dzieć, jak ma pa­nienka na imię.

– Agnieszka – przed­sta­wiła się nie­śmiało.

– Ile ma pa­nienka lat?

– Dwa­dzie­ścia je­den...

– Mieszka tu od uro­dze­nia? – do­py­ty­wał.

Dziew­czyna kiw­nęła głową. Czuła, że za chwilę wbije palce w chleb, tak bar­dzo bała się tego strasz­nego żoł­nie­rza. Po­now­nie na niego spoj­rzała. Uśmiech­nął się, jakby in­for­ma­cja o wieku w pełni go za­do­wo­liła. Zro­bił krok w bok, ale zła­pał ją za ło­kieć, by nie ucie­kła.

– Mam na imię Max – przed­sta­wił się. – Max Meyer – do­dał, choć kom­plet­nie jej to nie ob­cho­dziło. – Cie­szę się, że mo­gli­śmy was wy­zwo­lić...

Kiw­nęła głową, choć nie zro­zu­miała ostat­niej czę­ści zda­nia, ale kiedy po­czuła, że zdjął dłoń z jej ręki, na­tych­miast ru­szyła w kie­runku domu. Ani razu nie obej­rzała się za sie­bie, choć była pewna, że żoł­nierz wciąż się w nią wpa­truje. Jego spoj­rze­nie cią­żyło, wbi­jało się w jej plecy. Chciała jak naj­szyb­ciej zna­leźć się w swoim po­koju. Z tru­dem pa­no­wała nad tym, by nie biec. Kiedy do­strze­gła z da­leka za­rys da­chu domu, znów przy­spie­szyła. Za­sko­czyło ją, że przed drzwiami stał Wie­sław, przy­ja­ciel ojca. Była pewna, że na­uczy­ciel uciekł z mia­sta albo zo­stał wy­wie­ziony przez Niem­ców. Zbli­żyła się do niego, wła­śnie pu­kał do drzwi jej domu.

– Nie ma ni­kogo? – spy­tał, a Agnesa nie­pew­nie wzru­szyła ra­mio­nami. Obej­rzała się za sie­bie, ale na szczę­ście żoł­nierz nie po­szedł za nią. Miała złe prze­czu­cie.

– Tata nie wró­cił do domu z Dłu­towa... – po­wie­działa ci­cho. – My­śla­łam, że pan...

– Ja­koś wciąż tu je­stem – od­parł po­iry­to­wany. Nie chciał mó­wić dziew­czy­nie o zło­że­niu karty mel­dun­ko­wej. Wtedy zza drzwi ode­zwała się Ro­za­lia. – Tu Wie­siek – uspo­koił Wi­la­mow­ską. Ro­zu­miał, że bała się otwie­rać ob­cym. Zgrzyt­nął klucz w zamku, Agnieszka prze­stą­piła z nogi na nogę. Gdy uj­rzała prze­stra­szoną twarz matki w szpa­rze, a po­tem jej za­krwa­wioną bluzkę, z tru­dem po­wstrzy­mała się przed krzyk­nię­ciem. Ro­za­lia nie spo­dzie­wała się ni­kogo oprócz Wie­sława, więc drgnęła na wi­dok córki i od­ru­chowo o mało nie za­mknęła drzwi. Wresz­cie jed­nak wpu­ściła ich do środka, ale za­nim to zro­biła, po­ło­żyła pa­lec wska­zu­jący na war­gach, by byli ci­cho, jakby krzyk mógł obu­dzić Hansa.

*

Waw­rzy­niec z tru­dem pod­niósł się z łóżka. Go­rączka wresz­cie mi­nęła, ale on wciąż nie miał ochoty wy­cho­dzić z domu. Na ze­wnątrz trwała wojna, a on do­sko­nale wie­dział, co to ozna­czało. W czte­rech ścia­nach można było jesz­cze przez ja­kiś czas uda­wać, że zło zbiera żniwo da­leko stąd, a su­fit i dach da­wały po­zorne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Znów świat był po­dzie­lony na my i oni, przy­ja­ciele i wro­go­wie, słabi i silni. A każda ze stron bę­dzie się sta­rała do­ku­czyć dru­giej, by wy­grać. Uśmiech­nął się iro­nicz­nie do ostat­niego słowa. Wy­grana za­wsze była złu­dze­niem, marą senną krwa­wiącą z każ­dej szcze­liny swo­jego nie­ma­te­rial­nego ciała. Splu­nął pod nogi i ro­zej­rzał się za la­ską, którą wy­stru­gał mu brat.

– Skur­wy­syny! – krzyk­nął od progu Wi­told. – Ko­nie za­brali!

Waw­rek miał na końcu ję­zyka, by sko­men­to­wać, że to do­piero po­czą­tek, że bę­dzie tylko go­rzej, ale prze­łknął te słowa. Z tru­dem wstał. Oparł się na la­sce i prze­su­nął chorą nogę. Za­bo­lało, ale za­ci­snął zęby. Ka­leka na woj­nie to cho­dzący trup. Wie­dział o tym, ale było mu wszystko jedno. Im szyb­ciej to się skoń­czy, tym le­piej, choć po­sta­no­wił już, że jak tylko wy­do­brzeje, wraca do Lidz­barka.

– A broń od­da­łeś? – spy­tał brata. Każdy z nich miał zdo­by­cze z pierw­szej wojny. Wi­tek dawno temu za­ko­pał za sto­dołą ro­syj­skiego bę­ben­ko­wego na­gana. Nie od­dał go, gdy pol­skie wła­dze ogło­siły za­rzą­dze­nie o wy­da­niu wszel­kiej broni, nie od­dał też Niem­com, choć ci dru­dzy za nie­wy­ko­na­nie po­le­ce­nia gro­zili karą śmierci.

– A co ja na ro­zumy się po­za­mie­niał? – za­kpił. Do­brze wie­dział, że broń może się przy­dać. Nie tylko ją za­ko­pał. Tuż przed wy­bu­chem wojny ra­zem z Mag­da­leną za­ko­pali też słoje z za­we­ko­wa­nym mię­sem. Te­raz zro­biło się spo­koj­nie, jakby wojna wy­bu­chła i za­raz się skoń­czyła, ale wszy­scy wie­dzieli, że to tylko złu­dze­nie, bo zło za­wi­sło w po­wie­trzu jak mgła nad tor­fo­wi­skiem.

Pią­tego wrze­śnia są­siad wi­dział pierw­szego nie­miec­kiego żoł­nie­rza przed szkołą. Plotka szybko po­szła od cha­łupy do cha­łupy, że stał z ro­we­rem na­prze­ciwko szkoły i czę­sto­wał dzie­ciaki cu­kier­kami. A ja­kie cuda opo­wia­dali lu­dzi­ska o tym ro­we­rze! Że pro­sta kie­row­nica, że ba­gaż­nik, że lampka z dy­na­mem, że świa­tełka od­bla­skowe na­wet na pe­da­łach! W do­datku Nie­miec mó­wił po pol­sku, co też nie mie­ściło się w gło­wie. Ga­dano, że to pru­ski Ma­zur, choć nikt go o po­cho­dze­nie nie za­py­tał. Na­stęp­nego dnia już się za­ro­iło od żoł­nie­rzy, ka­ra­biny ma­szy­nowe po­roz­sta­wiali na roz­sta­jach dróg, ale do żad­nej walki nie do­szło, więc za­raz Niemcy z Dłu­towa ode­szli, co jed­nak nie zna­czyło, że wojna się skoń­czyła. Wpro­wa­dzono na­kazy i za­kazy, a po­tem je eg­ze­kwo­wano z wielką su­ro­wo­ścią. Mię­dzy in­nymi nie można było prze­kra­czać gra­nicy gminy bez uzy­ska­nia od­po­wied­niej prze­pustki. Za­ka­zano także uboju zwie­rząt oraz han­dlo­wa­nia ar­ty­ku­łami żyw­no­ścio­wymi.

– Boże święty! Boże święty! – Z po­dwó­rza do­szło Wi­la­mow­skich za­wo­dze­nie Ma­rianny. – Niech prze­naj­święt­szy...

– Co matce? – spy­tał star­szy brat, a Wi­told na­tych­miast rzu­cił się do okna. Za­raz do­sko­czyła do niego naj­młod­sza z có­rek Ja­nina. Zer­k­nęła na po­dwó­rze i zro­biła znak krzyża.

– To Edzia... – szep­nęła.

Waw­rek zro­bił kilka kro­ków w ich kie­runku. Ból nogi prze­szy­wał go aż do pasa, ale za­ci­snął moc­niej zęby i ru­szył do drzwi. Po chwili w progu do­strzegł córkę. Za­pie­kło go pod po­wie­kami, gdy zo­ba­czył wy­chu­dzoną i brudną Elż­bietę. Miała na so­bie mę­skie spodnie, prze­wią­zane w pa­sie sznu­rem, i za dużą kurtkę. Włosy scho­wała pod czapką z dasz­kiem, trudno było roz­po­znać w niej dziew­czynę.

– Tato! – krzyk­nęła i do­pa­dła do ojca. Ob­jęła go i roz­pła­kała się w głos. Waw­rzy­niec czuł, jak jej łzy wsią­kają w jego ko­szulę.

– Cór­cia... – szep­nął. – Moja cór­cia.

Za­raz po­zo­stali człon­ko­wie ro­dziny pod­bie­gli do dziew­czyny i je­den przez dru­giego wy­py­ty­wali, jak się tu zna­la­zła, skąd szła, dla­czego jest ubrana po mę­sku.

– Dajta jej spo­kój! – krzyk­nęła Ma­rianna, a Magda od razu po­parła te­ściową. – Za­mę­czą dzie­wu­chę. Chodź, trza się naj­pierw umyć i po­si­lić, po­tem wszystko opo­wiesz. Zió­łek ci za­pa­rzę. Głod­naś?

– Jo... Szłam od War­szawy – po­wie­działa. Zdjęła czapkę i kurtkę, a po­tem ru­szyła za babką do kuchni. Sta­ruszka za­mknęła za nią drzwi i na­ka­zała sy­nom cier­pli­wie cze­kać, aż się dzie­wu­cha opo­rzą­dzi. Ja­ninę po­pro­siła o ubra­nie dla ku­zynki. Dziew­czyna więc sko­czyła szybko do po­koju, gdzie znaj­do­wała się stara szafa, któ­rej drzwi ję­czały i pisz­czały, gdy się je roz­wie­rało i za­glą­dało do środka. Ja­nina za­częła w niej prze­rzu­cać szmaty, by zna­leźć coś od­po­wied­niego. Zo­stało tu sporo su­kie­nek, spód­nic i blu­zek po Ma­tyl­dzie, która do tej pory nie wró­ciła z Fran­cji. Pi­sała tylko od czasu do czasu list, że po­znała przy­stoj­nego ka­wa­lera z Prze­my­śla i ma za­miar wyjść za niego za mąż. Wi­told ka­te­go­rycz­nie się nie zga­dzał, ka­zał córce wra­cać i szu­kać na­rze­czo­nego w naj­bliż­szej oko­licy, a nie na końcu świata. Ta jed­nak była uparta i na tyle do­ro­sła, że po­sta­wiła na swoim i kilka mie­sięcy przed wy­bu­chem wojny przy­słała zdję­cie ze ślubu z Pio­trem, oznaj­mia­jąc wszyst­kim, że te­raz nosi na­zwi­sko Cha­nas i ma za­miar żyć długo i szczę­śli­wie we Fran­cji. W domu młod­szego Wi­la­mow­skiego zo­stała więc tylko naj­młod­sza z có­rek – Ja­nina, po­zo­stałe po­wy­cho­dziły za mąż. Jó­zefa miesz­kała przez płot, a Bo­gu­miła rok temu prze­pro­wa­dziła się za mę­żem do Nicka i za­miesz­kała w bu­dyn­kach fol­warcz­nych. Wi­tol­do­wie do­cze­kali się już czworga wnu­ków i li­czyli na to, że ro­dzina wciąż się bę­dzie po­więk­szać. Trudno im było też zro­zu­mieć, dla­czego córki Waw­rzyńca – Agnieszka i Elż­bieta wciąż były pan­nami. Zrzu­cali to na oby­czaje pa­nu­jące w mie­ście za rzeką i po ci­chu po­wta­rzali, że lidz­ba­rzacy żyją za no­wo­cze­śnie, da­leko od ro­dzi­mej tra­dy­cji, a to pew­nie dla­tego, że zbyt długo byli pod bu­tem pru­skim.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: