Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Niczyja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 maja 2018
Ebook
28,00 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niczyja - ebook

To co się stało, to nie była niczyja wina. Stało się i tyle. Teraz, będąc na rozdrożu, nadal nie wiedziałam, co dalej. Niczyja wina, że nie umiałam wybrać! Niczyja, że nie wiedziałam, którego bardziej kocham, bo kochałam obu! I choć ponoć to niemożliwe, moje serce było złamane na dwie części, a każda z nich należała do innego. Jeden urzekł mnie swoją delikatnością, czułością i urokiem. Drugi był niczym torpeda. Niczym otchłań, wciągnął mnie granat jego spojrzenia i utonęłam. Namiętność czy delikatność? Dwie skrajności, niczym przeciwne bieguny magnesu. Kochałam i byłam kochana. Byłam ich, a jednocześnie byłam NICZYJA!

Niczyja przeniosła mnie do kraju kwitnącej wiśni, gdzie miłość smakuje zupełnie inaczej. Ta niezwykle piękna i zmysłowa historia wciągnie Was w wir wydarzeń, a emocje nie odpuszczą do ostatniej strony. Polecam fankom pikantnych romansów, które w lekturze poszukują czegoś więcej niż krótkiej chwili zapomnienia!
K.N. Haner

"Drżącymi wargami całował moje ciało. Kawałek po kawałku, milimetr po milimetrze. Nawet ustami uczynił mnie swoją.
– Kimi ga amai – szeptał mi do ucha, nim wypełnił mnie do samego końca całym sobą.
Z trudem łapałam oddech, napawając się rozpływającą się falą przyjemności. Całował teraz lekko. Odsunął się, bym mogła ułożyć się wygodniej na jego umięśnionym torsie. Muskał ustami moje włosy.
– To było cudowne – szepnął.
Przytuliłam się do niego z całej siły. Napięcie powoli ustępowało, dając upust uczuciu spełnienia.
– Mmm – mruczałam, bo czułam się tak dobrze jak jeszcze nigdy wcześniej. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w nicość, mimo wszystko strasznie zmęczona."

Niczyja to niezwykła historia miłosna z malowniczą Japonią w tle. Autorka funduje nam słodko-gorzką opowieść nie tylko o miłości, ale także o przyjaźni, lojalności, zdradzie i namiętności. Jeden moment, jedna decyzja może odmienić życie na zawsze...
Gorąco polecam.


Ewelina Nawara
myfairybookworld.blogspot.com


„Niczyja” to niezwykle intrygująca lektura, która przeniesie Cię w świat romantycznej miłości, namiętności i pożądania. Rozpali zmysły i sprawi, że nie oderwiesz się od książki do momentu przeczytania ostatniej strony. Zabierze w niezapomnianą podróż po Japonii, fundując mnóstwo przeżyć i emocji. Polecam!

Monika Hetz,
ksiazkowyswiatmoniki.blogspot.com


Myśleliście, że w literaturze erotycznej napisano już wszystko? Jesteście w błędzie! „Niczyja” to powiew świeżości w gatunku, który nieustająco ekscytuje. To powieść pełna pasji, namiętności i... orientu!

Dominika Róg-Górecka
przepisynawidelcu.blogspot.com

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-870-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

„Kocham Japonię. Naprawdę. Zawsze marzyłam o tym, by móc ją zobaczyć” – tymi słowami zaczyna się pierwsza z moich powieści o tym fascynującym kraju. O miłości nie tylko do pewnego młodego japońskiego chłopaka, ale i do kultury, a nade wszystko do mojej ulubionej mangi, której autorem jest Tadatoshi Fujimaki.

Kocham „Kuroko no Basket”, które było dla mnie inspiracją do napisania tej książki i jej kolejnych części. Co z tego wynikło? O tym przeczytacie w tej historii. Przeniesie Was ona do świata otaku. Do świata mangi i anime, który kocham i w którym żyję od kilku lat. Do świata konwentów, cosplayów i dobrej zabawy z nutką orientu w tle.

Książkę tę dedykuję autorowi najukochańszej mojej lektury. Niech będzie hołdem i podziękowaniem za stworzenie tak wspaniałych postaci!

Ave ci, Fujimaki!PROLOG

Niedziela, 20 lipca – Kioto, Japonia.

Słońce jeszcze nie wstało, ale było całkiem jasno. Ciepły poranek zapowiadał upał na resztę dnia. Ulicami dzielnicy Minami snuli się już nieliczni przechodnie spieszący do pracy. Niemłoda kobiecina, mocno zgarbiona, cofnęła się ze strachem, kiedy tuż obok niej przebiegła dziewczyna, niemal zwalając staruszkę z nóg. No co za młodzież dzisiaj! Niczego nie umieją szanować, nawet starości. Kobieta ścisnęła mocniej miotłę zrobioną z gałązek i już miała zabrać się do zamiatania, kiedy spojrzała za pędzącą dziewczyną. A tę dokąd wiatr niesie? Zastygła bez ruchu z miotłą w ręku i patrzyła w dół ulicy, gdzie dziewczyna, właśnie rzuciwszy przed siebie coś, co wyglądało jak buty, usiadła na krawężniku i zaniosła się szlochem. Słychać było ją aż tu, na samej górze. Płakała tak rozpaczliwie, że nie tylko staruszka, ale i inni przyglądali się ciekawie. Pan Ito ze sklepu naprzeciwko hotelu „Sakura Terrace”, matka pchająca wózek z dzieckiem, pewnie spiesząca do przedszkola, i gazeciarz na rowerze. W Japonii nikt tak się nie zachowuje na ulicy!

Staruszka zrobiła kilka kroków w stronę nieznajomej, ale się zawahała. Dziewczyna siedząca na chodniku nie była Japonką. Wyglądała na cudzoziemkę. Jasne, długie włosy opadały na szczupłe, trzęsące się od płaczu ramiona. Czerwona, dość kusa sukienka niewiele zakrywała. Na oko widać było, że dziewczynę spotkało jakieś straszne nieszczęście. Pani Hike, tak bowiem nazywała się staruszka, wróciła do swojej roboty. Skoro to cudzoziemka, pewnie nie zna japońskiego. Na nic próba pocieszenia lub choćby spytania o przyczynę płaczu. Pełno zresztą teraz w Kioto cudzoziemców. Lato w większości krajów świata to czas wakacji.

Zaniechawszy wszelkich prób kontaktu, staruszka wróciła do swojej miotły i ochoczo, jak na swój wiek, kontynuowała sprzątanie chodnika. Wzruszyła tylko ramionami. To i tak nie jej zmartwienie. Japończycy nie mieli w zwyczaju wtrącać się do spraw innych, zawłaszcza jeśli tymi innymi byli obcy lub cudzoziemcy. Nawet znajdujący się w potrzebie.



Ann siedziała na krawężniku, dopóki pierwsze promienie słońca nie sięgnęły trotuaru. Mimo ciepła, jakie dawał letni poranek, drżała. Nie tylko z niewyspania czy zimna, ale też od płaczu i emocji. Nerwy miała na postronku, który najwyraźniej właśnie się urwał. W przypływie wściekłości i niemocy rzuciła czerwonymi szpilkami przed siebie na oślep. A do diabła z nimi! Co jej teraz po nich? Wylądowały na środku ulicy. Ten widok całkiem ją załamał. Objęła ramionami kolana i szlochała tak długo, aż zabrakło jej łez.

Z całą świadomością docierało do niej to, co wydarzyło się tej nocy. Jej ostatniej nocy w Kioto. Dotarło to do niej już wtedy, kiedy włożyła na nagie ciało kusą, czerwoną sukienkę z jedwabiu w złote smoki i wyszła po cichu z jego pokoju, dzierżąc w dłoniach te nieszczęsne czerwone szpile. On został tam, pogrążony we śnie, nieświadomy niczego. Ani stanu jej załamania, ani powagi sytuacji. Zjechała windą na dół, szybko pokonała hol i wybiegła na zewnątrz, unikając pytającego wzroku portiera. Zdawała sobie sprawę, że wygląda jak tania dziwka w tej czerwonej sukience w orientalnym stylu, prostej, ale szykownej i zdecydowanie zbyt krótkiej i obcisłej. Mogłaby się wydać wyzywającą, ale teraz to i tak było bez znaczenia. Wszystko już było bez znaczenia. Włosy miała w nieładzie i makijaż rozmazany przez łzy, które nie chciały zaczekać pod powiekami, aż ich właścicielka wyjdzie z hotelu. Rozpacz, jakiej dała upust, gdy tylko znalazła się na zewnątrz, wręcz nią zachwiała. Wyjąc jak zraniony zwierz, biegła przed siebie i nie zwracała uwagi na nic. Co ona najlepszego zrobiła? Teraz już nic nie będzie takie samo!1.

Piątek, 11 kwietnia – Tokio.

Samolot podchodził właśnie do lądowania. Kate niecierpliwie wierciła się na swoim miejscu przy oknie.

– Popatrz, Crevan! – Szturchnęła mnie łokciem. – Już widać miasto.

– Dziękuję, postoję.

– A tam daleko to Fudżijama. Cudownie!

Wychyliłam się nieco w stronę okna, ale nic nie zobaczyłam.

– Jest jeszcze bardzo wcześnie i ciemno, jak ty coś w ogóle tam widzisz?

Usiadłam prosto i sprawdziłam zapięte pasy.

– Pojedziemy tam, co nie? – zapytałam jednak, pełna nadziei.

– Nie wiem, czy będzie na to czas – stwierdziła Kate.

– Jaka szkoda.

– Fakt, no ale zobacz, jaka piękna.

Nie odważyłam się. Mój wręcz paniczny lęk wysokości kazał mi zostać tam, gdzie byłam, czyli na bezpiecznym, środkowym miejscu. Wystarczyło, że widzę skrawek nieba przez małe, owalne okienko dreamlinera. Pierwszy raz w życiu leciałam samolotem i to tak daleko. Podróż, choć bardzo komfortowa, dłużyła się i mnie męczyła. Wydawnictwo, które z Kate reprezentowałyśmy, wykupiło nam miejsca w pierwszej klasie. Czułam wdzięczność. Ja, początkująca pisarka i mangaka, leciałam na swój pierwszy japoński konwent do Tokio. Było to ogromnym wyróżnieniem. Nasz wydawca, polska filia japońskiego mangowego wydawnictwa, pokładał we mnie wielkie nadzieje. Doceniałam to.

Kiedy samolot podchodził do lądowania na podtokijskim lotnisku Narita, było przed piątą rano czasu miejscowego. Lot trwał ponad dwanaście godzin. Po przejściu przez odprawę wraz z innymi pasażerami wyszłyśmy na terminal. Od razu uderzyła w nas niezwykła rzeczywistość. Dookoła widziałyśmy owoce najnowszych japońskich technologii. Pod napisanymi w niezrozumiałym kanji informacjami na szczęście widniały również te angielskie. Lotnisko, mimo iż ogromne, miało swój kameralny klimat. Czuło się, że to przyjazne miejsce. Czystość i porządek, tak charakterystyczne dla Japonii, tylko potęgowały te wrażenia. Szare kafelki na posadzce, białe i o dziwo czyste ściany aż raziły. Kate ziewała, dyskretnie zasłaniając usta dłonią. Szybko odebrałyśmy nasze bagaże.

– To co teraz? – zapytałam, przecierając oczy.

– No nie wiem, noo! Miał ktoś z wydawnictwa wyjść po nas i zawieźć nas do hotelu.

Rozejrzałam się uważnie. Dookoła tłum. Zwykli, spokojni i opanowani Japończycy. Turyści tacy jak my. Komunikaty, które co chwila było słychać z głośników, wypowiadane po japońsku i powtarzane po angielsku.

Na terminalu mieściło się sporo stoisk z fast foodami, sklepików, a przede wszystkim automatów przeróżnej maści. Pierwsze zetknięcie z Japonią. Siedzący spokojnie tubylcy i zdzwieni turyści, zwani tutaj gaijin, czyli po prostu obcy. Na lotnisku można było bez problemu nie tylko coś kupić i zjeść, ale też wymienić walutę czy doładować karty podróżne, niezbędne, o ile chciało się poruszać środkami miejskiej komunikacji. Takimi jak autobusy dowożące pasażerów do centrum czy podmiejskie pociągi. Zastanawiałam się, jak my tam dotrzemy.

Rozejrzałam się uważnie. Dookoła kłębił się tłum ludzi przeróżnej narodowości, a każdy dokądś się spieszył. Wreszcie wśród podróżnych dostrzegłam niewysoką Japonkę trzymającą tabliczkę z wypisaną po angielsku nazwą wydawnictwa i naszymi nazwiskami. Pociągnęłam Kate za rękaw.

– To chyba po nas?

– Tak! Najwyraźniej! – Chwyciła swoją walizkę. – No chodź.

Więc zaczyna się moja wielka japońska przygoda – pomyślałam.

Kiedy podeszłyśmy, dziewczyna skłoniła się grzecznie, powitała nas łamaną angielszczyzną i zaprowadziła na parking. Do centrum było jeszcze dość daleko, na szczęście miałyśmy jechać samochodem. Z Narity to około sześćdziesięciu pięciu kilometrów, ale droga dość szybko zleciała. Słońce właśnie wzeszło nad miastem. Japonia witała nas chłodem kwietniowego wiosennego poranka. Tak naprawdę nie tego się spodziewałam, ale czułam, że ten kraj to pasmo niekończących się sprzeczności i niespodzianek. Miejsce, do którego tak długo leciałam, nagle znalazło się prawie na wyciągnięcie ręki. To chyba najwspanialsze z całej tej długiej podróży. Być prawie u celu.

Spoglądałam przez idealnie czyste szyby samochodu, walcząc z narastającym zmęczeniem. Kate siedząca obok niemal zasypiała. Widoki za oknem jednak mnie kusiły, pobudzały moją wyobraźnię i powodowały radosne oczekiwanie. Adrenalina miło krążyła w żyłach i pozwalała zapomnieć o zmęczeniu. Serce biło coraz szybciej. Zaskakująca zwyczajność wszystkiego, a jednocześnie odmienność, którą czułam już na początku. Spoglądałam na domy, uliczki i ruch na drodze. Nikt się nie spieszył, nikt nikogo nie wyprzedzał ani nie pchał się na siłę. Każdy jechał w zgodnym tempie, wszystko współgrało.

Wiedziałam, że zbliżamy się do centrum, bo budynki, najpierw małe, z każdym kilometrem gęstniały i rosły. Niby takie jak u nas, a jednak inne, bo japońskie. Napisy we wszechobecnym kanji, bilbordy i reklamy, cała ich masa, tworzyły niepowtarzalny klimat, zaznaczając odmienność, która mnie przerażała i pociągała jednocześnie. Zagłębialiśmy się coraz bardziej w ten miejski tokijski labirynt, który wchłaniał nas powoli niczym ruchome piaski. Taka była natura tego pięknego kraju i witającego nas budzącego się do życia miasta. Jego urok i magia. Budynki rosły, a wraz z nimi moje zmęczenie, ale i ekscytacja. Z daleka widziałam pociąg pędzący równolegle do autostrady, którą jechaliśmy. Spokój i porządek był jakiś nienormalny. Zastanawiałam się, jak to będzie, kiedy już dotrzemy na miejsce. Mimo znużenia nie mogłam się doczekać.



Dojechałyśmy na miejsce strasznie już zmęczone podróżą. Bolał mnie każdy mięsień, a oczy piekły. Mimo to rozglądałam się ciekawie. Słońce świeciło, na niebie kilka obłoczków i nic nie wskazywało na to, by pogoda miała się popsuć. Pachniało wiosną, która w Japonii jest niezwykłą porą roku, nie tylko ze względu na zbliżające się święto Sakura i kwitnące wiśnie, które są tu niemal świętością.



Hotel, piękny i nowoczesny, był częścią kompleksu targowo-wystawowego, w którym odbywała się cała impreza. Z pomocą dziewczyny z wydawnictwa zameldowałyśmy się w recepcji i dostałyśmy nowoczesne karty magnetyczne jako klucze do pokoju i przepustki do wielu miejsc. Otrzymałyśmy też identyfikatory ze statusem gościa. Windą dotarłyśmy na drugie piętro. Zegar wskazywał wpół do ósmej. Konwent zaczynał się dopiero w południe, a do hotelu już przybywali goście z wielu stron świata i z całej Japonii. Obie zgodnie stwierdziłyśmy, że prześpimy się kilka godzin, by móc wytrzymać do wieczora. Pokój był niewielki. Naprzeciwko wejścia znajdowało się okno, na środku stało łóżko, z boku – stolik i fotel. Masa elektronicznych gadżetów, takich jak minitelewizor, coś, co wyglądało jak sprzęt audio CD i elektroniczny zegar na małej szafce przy wezgłowiu. Z prawej strony przesuwne drzwi, pewnie do łazienki. I tyle. Wcale mnie to nie zdziwiło. Hotel musiał pomieścić wielu gości. Na widok łóżka westchnęłam z ulgą. Postawiłam walizkę byle gdzie, zdjęłam tylko dżinsy i padłam w pościel. Ogromne zmęczenie, jakie czułam, to skutek nie tylko długiego lotu, ale i zmiany klimatu.

Spałam, dopóki nie obudziło mnie walenie do drzwi.

– Crev, otwieraj! Jestem głodna! Idziemy coś zjeść – marudziła pod drzwiami Kate.

Pół godziny później siedziałyśmy w opustoszałej hotelowej restauracji na spóźnionym posiłku. Z jej okien wyraźnie było widać przeogromny plac parkingowy i – o rany! – ciągnącą się na kilometr, skręconą jak spirala kolejkę. Czy ci wszyscy ludzie przyjechali na konwent?

Byłam jednocześnie przerażona i szczęśliwa, że stałyśmy jednak z tej drugiej strony i jako goście wydawnictwa nie musiałyśmy się martwić o bilety czy nocleg. Z trudem mogłam usiedzieć. Widok za oknem, ci wszyscy otaku, fascynował i przykuwał uwagę.

Nie dziwiły mnie już tak bardzo panujące tu ład, porządek i dyscyplina. Nikt się nie pchał, nie kombinował, nie awanturował, a nawet nie rozmawiał zbyt głośno. Wszyscy grzecznie czekali na swoją kolej, by wejść do ogromnej hali, w której właśnie rozpoczynał się największy konwent w Tokio – „Anime Japan”.

Ponoć zaraz po oficjalnym otwarciu miała się odbyć pierwsza próba cosplayu. Impreza już zaczynała się w głównej hali wystawowej. Z biedą zdążyłyśmy. Raju! W życiu nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Rozglądałam się ciekawie, jak zresztą wszyscy. Dostałyśmy karnety i masę ulotek, a z nimi plan imprez i mapę obiektu, w skład którego wchodziły dwa hotele, trzy hale wystawowo-targowe, restauracja, spa i kompleks sportowy. Dopiero wieczorem, jak wynikało z planu, miałyśmy być obecne na otwarciu stoiska naszego wydawnictwa. Mnie czekał jeszcze odczyt. Teraz jednak chętnie skorzystałyśmy z wolnego czasu.

Po długich i burzliwych dyskusjach, czy zwiedzić miasto, czy iść na konwentowe wystawy, Kate zdecydowała, że raczej to drugie. Na spacer po mieście było zbyt mało czasu. Na szczęście jako specjalni goście mogłyśmy korzystać z przejść dla personelu dzięki naszym magnetycznym kartom. Czułam się jak małe dziecko w Boże Narodzenie. Planowałam spore zakupy! Poszłyśmy tam obie, ale rychło wciągnięte przez szał zakupów zgubiłyśmy siebie nawzajem. Nie martwiłam się tym, bo wiedziałam, że w najgorszym wypadku spotkamy się w hotelu. Hala była przeogromna, a pod nami znajdował się jej drugi poziom. Moje oczy zaokrągliły się ze zdziwienia, a z twarzy nie schodził mi głupawy uśmiech szczęśliwej idiotki, która chyba znalazła się w jakimś mangowo-animowym raju. Uwielbiałam konwenty, a ten przerastał najśmielsze marzenia. Dookoła mnie Japończycy, grzeczni i ułożeni, ale podobnie jak ja zafascynowani, z nieśmiertelnymi komórkami czy aparatami w dłoniach. Każdy z nich wiedział, dokąd ma iść i czego chce. Wszyscy dzierżyli nie tylko ulotki informacyjne, ale także zakupy w kolorowych torbach z obrazkami z anime.

Stoiska też zupełnie różniły się od tych znanych mi z polskich konwentów, bo nie tylko wydawnictwa, ale i każde anime miało swoje. Nad każdym zaś pyszniły się ogromne telebimy albo ekrany, na których wyświetlano kreskówki. Nie wiedziałam, gdzie mam skierować wzrok, na co patrzeć. Kluczyłam i gubiłam się w ogromie bodźców, barw, dźwięków i ruchu. Zatracałam się w ich różnorodności i mnogości. Mijałam poprzebieranych w cudne cosplaye tubylców, a może i turystów. Któż to wie? Dookoła słyszałam głównie japoński, który był dla moich uszu niczym najpiękniejsza muzyka. Ta też rozbrzmiewała tu wszędzie. Szukałam znanych mi serii i ukochanego „Basket Plays” i ku ogromnej uciesze znalazłam. Ale miałam radochę. Na tym stoisku spędziłam chyba najwięcej czasu i wydałam najwięcej kasy. Potem zeszłam na drugi poziom, nie martwiąc się wcale, gdzie jest Kate. Byłam jak w transie, jak na haju, a widoki dookoła mnie to był mój najlepszy narkotyk.

Mijałam ogromne, niemal tak wielkie jak ludzie, figury postaci z anime. Stoiska z gadżetami. Kilka scen, na których tańczyły poprzebierane dziewczęta. Same cudowności. Wystraszyłam się ogromnego Erena – tytana, który wyrósł przede mną. Naprzeciwko zaś stał autobus. Prawdziwy autobus w środku hali! Na nim widniały postacie z anime, w środku odbywał się pokaz rysowania mang i turnieje gier komputerowych. Podziwiając to wszystko, niemal przewróciłam się przez cokół, na którym stał przerażający posąg Godzilli.

Każdy obecny, czy to Japończyk, czy cudzoziemiec, robił zdjęcia. Miliony zdjęć, fleszy, błysków migających zewsząd. Nie da się ogarnąć ani opisać tego wszystkiego, co widziałam. Kolorowe plakietki, przypinki, nawet opakowania mnie cieszyły, bo wszystko było japońskie!

Kupiłam masę rzeczy. Mangi, gadżety i nawet kilka figurek. Prezenty dla znajomych i przyjaciół. Nie żałowałam pieniędzy. Choć miałam trudności z przeliczaniem jenów i zastanawiałam się, jak bardzo obciąży to moje konto. Wyszłam z hali, by wrócić do hotelu.

Kiedy przepychałam się przez tłum na korytarzu, ledwo trzymałam swoje liczne zakupy. No i co tu nagle tak tłoczno? No tak – przypomniało mi się – próba cosplayu. To była atrakcja każdego szanującego się konwentu – próby, występy, a na koniec konkurs. Poprzebierani za postacie z anime i mang fani odgrywali scenki z ulubionych serii lub własne, przez siebie wymyślone. Tak to przynajmniej wyglądało w moim rodzinnym kraju. Ogrom tego punktu imprezy jednak zaskoczył mnie całkowicie. Niesamowite, jak piękne były cosplaye!

Tłum na korytarzu gęstniał, co oznaczało koniec próby. Nie byłam jednak w stanie tego sprawdzić na planie imprez, bo miałam obie ręce zajęte. Na dodatek szłam pod prąd, w przeciwną stronę niż ci wszyscy ludzie dookoła mnie. Wiedziałam, że gdzieś na górnej hali jest ogromny plan obiektu i spis stoisk, ale nie sposób było teraz tam się dostać. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem ani ile minęło czasu, od kiedy zgubiłam Kate. Napisy informacyjne, mimo że było ich całe mnóstwo, nie pomogły mi, bo w przeciwieństwie do tych z lotniska zabrakło na nich angielskich tłumaczeń.

Zmierzałam wprost do służbowego przejścia, co nie było łatwe. Dzieliła mnie od niego nie tylko spora część korytarza, ale i tłum podekscytowanych otaku w różnym wieku. Spojrzałam w kierunku, w którym patrzyli wszyscy, i już wiedziałam, co jest na rzeczy. Cosplayerzy wracali z próby. Robili wrażenie! Wspaniale poprzebierani za bohaterów mang i anime, głównie tych znanych i lubianych. Wiele osób pstrykało zdjęcia. Japończycy serio mają na tym punkcie jakąś obsesję. Ludzie dookoła pchali się i mnie trącali, mogłam tylko czekać, aż ten cyrk się skończy, choć nic tego nie zapowiadało. Krok po kroku uparcie posuwałam się powoli w stronę zbawiennych drzwi. Niestety, niektórzy przebierańcy chcieli przejść tym samym korytarzem. Na szczęście udało mi się dostać tam, gdzie chciałam. Już miałam wyjąć moją kartę magnetyczną, kiedy wydarzyły się dwie rzeczy naraz. Jak ostatnia niezdara upuściłam zakupy, a gdy się schyliłam, by je podnieść, ktoś mocno pchnął drzwi od wewnątrz i dostałam nimi prosto w wystawiony tyłek.

– No żeż! Auć! – Wyprostowałam się i oniemiałam.

Przede mną stał Kenji Ryusaki z „Basket Plays”. I chociaż wiedziałam, że to cosplayer, chłopak był tak wiarygodny i niesamowicie podobny do oryginału, iż przez chwilę mrugałam zaskoczona. U nas cosplaye, nawet te najbardziej udane, nie mogły się z nim równać.

– This is impossible – wydukałam odruchowo, ponieważ mój japoński był tak żałosny, że po angielsku gadałam zawsze, kiedy ktoś się tu do mnie z czymś zwracał.

– Really? – zapytał z uśmiechem i dodał zupełnie nienaganną angielszczyzną: – Nic ci nie jest? Sumimasen! Przepraszam! Nie powinnaś stać tak blisko tych drzwi.

– Serio? No co ty nie powiesz!

Zdenerwowałam się, bo tumult zafalował, a niektóre dziewczyny na widok Kenjiego zapiszczały. Mogłam się tego spodziewać. „Basket Plays” to lubiana i bardzo popularna seria.

– Przepraszam, ale chciałabym…

Nie dał mi dokończyć. Zebrał wszystkie moje zakupy w jednej chwili, by już w drugiej wepchnąć mnie za drzwi i zatrzasnąć je, nim zdążyłam mrugnąć.

– Uff! – Oparł się o ścianę.

Miał tak zabawną minę, że nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.

– No co? – zapytał.

– Szybką ucieczkę przed wielbicielkami masz wytrenowaną nie gorzej niż koszykówkę! – stwierdziłam.

– A żebyś wiedziała.

Zerknął na mnie jak na idiotkę, by po chwili śmiać się razem ze mną. Kiedy już się uspokoiliśmy, przyjrzałam mu się dokładnie. Naturalny blondyn, kolczyk w lewym uchu i niebieski dres drużyny Kigo z numerem siódmym. Duże złote oczy okolone długimi rzęsami wpatrywały się we mnie intensywnie. Tak na serio nigdy nie lubiłam cosplayów, zwłaszcza ulubionych postaci. Chłopak jednak różnił się od nich.

– Kim jesteś? – zapytał.

– Kimś, kogo niemal stratowałeś, a potem uratowałeś przed stratowaniem. A…

Ludzie! Czemu tyle trajkoczę? Nie dokończyłam, bo złapał za identyfikator zwisający na smyczy z mojej szyi. Miał identyczny.

– Crevan? – zdziwił się.

– Tak! A co, Kenji Ryusaki? – zapytałam nieco już zła.

Miałam dość stania tu. W brzuchu burczało mi z głodu.

– Jesteś gościem wydawnictwa?

– Owszem! A ty nie powinieneś być na próbie cosplayu?

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Próba już się skończyła.

Nadal trzymał moje zakupy.

– W takim razie oddaj moje rzeczy. Chciałabym wrócić do hotelu i iść coś zjeść.

– Mogę ci pomóc to zanieść.

– Obejdzie się! Poradzę sobie. Pewnie masz swoje sprawy, czy jak?

Spojrzał na mnie tymi oczyma w kolorze miodu. Zastanawiałam się, czy to zasługa soczewek, czy faktycznie mają taki kolor. Nosił niebiesko-biały dres z ogromną siódemką. Naprawdę wyglądał jak oryginał. Jakby jeszcze rano grał mecz koszykówki. Brakowało mu tylko piłki. Jaka szkoda, że jest tylko przebierańcem! Był tak autentyczny, że mógłby być prawdziwym Kenjim lub zagrać go w filmie. I na bank nie miał na sobie wiga. Chyba zbyt długo się na niego gapiłam, bo przeczesawszy grzywkę palcami, zapytał zmieszany:

– To jak, pomóc ci czy nie?

– A nikt na ciebie nie czeka? Reszta drużyny?

Nie chciałam, by zabrzmiało to jak kpina. Chyba jednak nie załapał, bo pokręcił głową z przeuroczym uśmiechem.

– Ty przodem – powiedział tylko.

Nic nie mówiłam, kiedy kluczyliśmy pomiędzy korytarzami, aż udało nam się znaleźć przejście do hotelu. Na szczęście nie było tu już aż takiego tłoku, jak w głównych halach. Mijający nas otaku uśmiechali się uprzejmie. W większości goście konwentu i cosplaye. Tuż pod drzwiami mojego pokoju zawahałam się. Nie znam przecież tego chłopaka. Nie wiem, kim tak naprawdę jest. Jednak otworzyłam drzwi.

– Zapraszam – powiedziałam i spłonęłam rumieńcem.

Zupełnie zapomniałam, że na moim łóżku leżała poduszka z jego podobizną. Znaczy z wizerunkiem Kenjiego z anime. Jedyna rzecz, którą wyjęłam z walizki, a bez której nie umiałam zasnąć. Nie zamierzałam ukrywać, że jestem fanką „Basket Plays”, bo po co? To, że akurat cosplayował Kenjiego, było tylko zbiegiem okoliczności. Wszedł do środka i spojrzał na mnie pytająco, zabawnie unosząc brwi.

– Gdzie to położyć?

Wskazałam głową na łóżko i jeszcze bardziej się zarumieniłam. Podszedł do niego i położywszy zakupy, podniósł poduszkę.

– No co? Jestem twoją wielką fanką. Odłóż ją, dobrze?

Na te słowa lekko się uśmiechnął i wykonał moje polecenie, jakby nigdy nie robił nic innego. Wyładował pakunki na pościel i usiadł obok.

– Wydałaś niezłą ilość kasy. Mogę? – Zaglądał ciekawsko.

– Jasne, nie krępuj się. – Przepełniała mnie wściekłość, bo byłam już porządnie głodna.

A ten tu się panoszy jak u siebie. Kiedy całkiem swobodnie oglądał moje zakupy, układając je w schludnych kupkach na pościeli, z pokojowej lodóweczki na napoje wyjęłam colę. Jaka szkoda, że nie ma tu nic do jedzenia.

– Chcesz? – zapytałam z głupia frant.

– Chętnie, ale…

– Tak?

– Nie przeszkadzam ci?

No co za odkrywca! Drażniło mnie to jego podobieństwo do Kenjiego, nie tylko fizyczne, charakter też miał chyba podobny. Słodziak z odrobiną zadziorności. Pewnie ma wzięcie u dziewczyn, nawet bez przebrania. Odkręciłam nakrętkę i podałam mu butelkę.

– Idę coś zjeść. Jeśli masz ochotę się przyłączyć, to zapraszam.

Po jaką cholerę się odzywam? No co ja, baka, wyprawiam!? – ganiłam siebie w myślach. Sama nie wiedziałam, czy chciałam, by ze mną poszedł, czy wolałam, by tego jednak nie zrobił. Chyba to pierwsze. No czemu on musi być idealną kopią Kenjiego? To aż bolało, że był tak doskonale podobny. Przyszła mi na myśl umiejętność Ryu – ideal copy. Esencja irracjonalności sama w sobie. Z trudem powstrzymałam śmiech. To mi się trafiła pierwsza znajomość na konwencie!

– Oczywiście, bardzo chętnie.

I tym sposobem poszłam na obiad z Kenjim Ryusakim, kimkolwiek by był. Zapomniałam zupełnie, że Kate przecież może mnie szukać.



Weszliśmy do restauracji, całkiem przyjemnej i w bardzo europejskim stylu. Jasnej, nowoczesnej i przestronnej. Duże, przeszklone ściany, pastelowe kolory, laboratoryjna wręcz czystość. Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy niewielkim stoliku. Nikt nie zwracał na nas specjalnie uwagi, bo pełno tam było takich jak my. Naliczyłam po drodze kilka cosplayerów z „Basket Plays”. Jednak nikt nie zaczepił nas ani do niego nie zagadał. Dziwne!

Kiedy zamawialiśmy jedzenie, zdałam sobie sprawę, że nie znam tych potraw. Głowiłam się nad kartą dań, więc zaoferował pomoc. Zamówił dla nas obojga. Przyniesiono obiad. Na szczęście nie było to nic z owoców morza, których nie lubiłam. Mimo to przyglądałam się niepewnie.

– To zupa miso. Jedz! Na pewno będzie ci smakować. Każdy, kto przyjeżdża do Japonii, powinien jej skosztować. A ty, zdaje się, jesteś tu pierwszy raz, prawda?

Spojrzałam na postawioną przede mną tacę. W małej, owalnej miseczce zobaczyłam coś, co przypominało rosół. Był makaron, ale jakiś dziwny, o brązowym kolorze. Coś, co wyglądało jak kostki sera feta, ale z całą pewnością nim nie było. Pływała masa różnego rodzaju zielonych kawałków roślin lub może przypraw. Z japońskich potraw jak do tej pory jadłam tylko sushi. Zupa pachniała smakowicie. Podano do tego pałeczki. Pojęcia nie miałam, jak się nimi posługiwać. W panice rozglądałam się za normalnymi sztućcami. Roześmiał się, najwyraźniej widząc moje zachowanie.

– Europejskie zwyczaje!

– No co? Jestem w Japonii pierwszy raz, jak słusznie zauważyłeś – poskarżyłam się, pokazując mu język.

– Nic nie mówię.

– Japońskie zwyczaje – mruknęłam, sięgając jednak po pałeczki.

– Zaczekaj.

Jego uroczy uśmiech mnie dekoncentrował. Coraz baczniej przyglądałam się chłopakowi. Czemu nie jest prawdziwy, choć taki autentyczny? – myślałam sobie. Wstał i po chwili wrócił ze sztućcami.

– Arigato – mruknęłam i znów zobaczyłam ten uśmiech. – Tylko nie mów, że mój japoński jest do kitu, bo sama dobrze to wiem.

– Mógłbym cię poduczyć.

On tak serio? Podniosłam wzrok i zagapiłam się w te duże oczy. Milczałam, a on zapytał całkiem na luzie:

– Naprawdę jesteś tu pierwszy raz?

– Tak. – Pokrótce opowiedziałam mu, dlaczego i po co tu przyjechałam.

– No takie rzeczy! Nie znam żadnej pisarki i to z Europy! Nigdy tam nie byłem.

– Zdziwiłabym się, gdybyś znał. A ja nie znam wcale Japonii.

– To koniecznie musisz zobaczyć Tokio. Mógłbym cię oprowadzić. W Asakusa jest najczęściej odwiedzana świątynia, mamy też piękny park Ueno i jeszcze…

Nie dokończył, bo nagle zadzwonił jego telefon. Przeprosił mnie i odebrał. Mówił po japońsku, więc niewiele rozumiałam, wychwytywałam tylko pojedyncze słowa. Domyśliłam się jednak, że ktoś dopominał się o niego. Zrobiło mi się przykro, co niezmiernie mnie zdziwiło. Prawdziwy czy nie, Ryu – bo innego imienia nie podał – to fajny chłopak i miło się z nim gadało. Konwentowe znajomości i przyjaźnie. Tak samo wyglądało to w moim kraju. Poznajesz kogoś i od razu łączy was wspólna pasja, jaką jest anime.

– Gomenne – wyrwał mnie z rozmyślań jego głos. – Muszę się zbierać.

– Skoro musisz – wyjąkałam tylko, choć nie byłam zaskoczona.

Mogłam się tego spodziewać.

– Spotkamy się jeszcze? – zapytał.

– Taaa, jasne! – Nie wyczuł chyba mojego sarkazmu.

Kilka ogromnych hal wystawowych, trzy duże hotele, dobre kilka tysięcy ludzi z całego niemal świata, a my nawet nie znaliśmy swoich prawdziwych imion i nazwisk. Nic o sobie nie wiedzieliśmy. Na bank się nie miniemy. Choć nie powiem, że bym nie chciała.

– Wątpisz?

Widząc moją minę, pochylił się nade mną. Zastygłam w połowie gestu, podnosząc szklankę do ust. Czy on musi być tak blisko? Serce chyba mi stanęło z wrażenia. Zapatrzyłam się w jego oczy. Faktycznie miał miodowozłote tęczówki i bardzo długie rzęsy, jak najbardziej naturalne i prawdziwe. Z tak bliska mogłam to ocenić należycie. Kim, do diabła, jest? – pomyślałam sobie w tym momencie.

– Znajdę cię w razie czego. Wiem przecież, w którym hotelu jesteś.

No faktycznie, wiedział to. Pomijając fakt, że obiekt miał ich tylko dwa.

– I co? Wejdziesz w nocy przez balkon, Romeo? – zakpiłam, choć serce biło mi jak szalone. Roześmiał się.

– Mógłbym. Chyba że masz już jakieś plany na ten wieczór?

Czy właśnie chce się ze mną umówić? Chyba śnię!

– Mam promować nasze wydawnictwo, o osiemnastej otwieramy stoisko. Potem mam odczyt. Dlaczego pytasz?

– A w której sali masz ten odczyt?

– Bo co? – zapytałam niepewnie.

On jest niemożliwy! Znamy się zaledwie kilka chwil.

– Bo może wpadnę posłuchać.

Nie wiem, czemu się zarumieniłam. Chyba kpi lub o drogę pyta! Miałam czytać fragmenty swoich opowiadań, a potem ewentualnie podpisywać chętnym zakupione egzemplarze. Sęk w tym, że to opowiadania o nim, znaczy o Kenjim Ryusakim i innych chłopakach z „Basket Plays”.

O tematyce yaoi. Jeszcze tego by brakowało, aby przyszedł i słuchał, jak czytam o tym, że bzyka się z kolegami z drużyny. Znów poczułam na twarzy gorąco. Chyba nie ze wstydu? Yaoi, w przeciwieństwie do naszego w tej kwestii zacofanego kraju, tu było czymś zupełnie normalnym. Nie wiedziałam jednak, jakie on ma do tego nastawienie. Speszyłam się.

– Serio?

Chciałam zyskać na czasie i móc wymyślić jakiś dobry powód, aby go zniechęcić. Chociaż tak bardzo chciałam jednak zobaczyć go znowu.

– Serio! To jak? Mogę przyjść?

Jego telefon zadzwonił, ale zignorował to, czekając na moją odpowiedź. Skapitulowałam.

– Sala osiemdziesiąt B, pierwsze piętro, hala wystawowa A.

Wyraźnie się ucieszył.

– OK! To będę. Teraz już spadam. Widzimy się wieczorem. Sayo!

Nie zdążyłam mrugnąć i już nie było go obok mnie. W drzwiach jeszcze pomachał mi i uśmiechnął się, puszczając oczko, jak to Kenji.

Nagle przeszedł mi apetyt. Nie umiałam dojść do siebie. To nie dzieje się naprawdę!



Wróciłam do pokoju tak skołowana, że całkowicie zapomniałam o Kate. Było późne popołudnie. Postanowiłam wziąć prysznic. To nic nie pomogło, ale poczułam się orzeźwiona. Zapakowana w szlafrok walnęłam się na łóżko, spychając zakupy na podłogę. A do diabła z nimi! Jakoś przestały mnie cieszyć. Chłopak, którego spotkałam całkiem przypadkiem, chyba zawrócił mi w głowie. Gdy tylko zamykałam oczy, widziałam jego uśmiech i te duże, złote oczy okolone długimi rzęsami. Jasny gwint! Fakt, byłam ich fanką, wręcz fanatyczką. Nie tylko kochałam to anime i mangę, ale też pisałam o nich opowiadania. Wiedziałam wszystko lub, jak do tej pory mi się zdawało, niemal wszystko na ich temat.

Otworzyłam laptop. Weszłam na Google’a, choć sama nie wiedziałam, czego tam szukam. Zdawało mi się, że na temat członków „Basket Plays” niczego już nie znajdę, ale może coś przeoczyłam? Nie do wiary, aby po świecie chodziła dokładna kopia Kenjiego Ryusakiego, a ja nigdy jeszcze o niej nie słyszałam. Znałam niejednego cosplayera. On był zbyt idealny na taki sobie zwykły cosplay. Ale przecież oni nie istnieją, prawda? Byli wytworem wyobraźni autora mangi. Czy nie? Czułam w środku niepokój, niby niczym nieuzasadniony, a jednak! Nie znalazłam nic, mimo że przewróciłam Internet niemal do góry nogami i z prawej na lewą stronę. Nic na temat zbyt autentycznych cosplayów, nic na temat tego chłopaka. Może powinnam mu zrobić fotkę z ukrycia i poszperać? To chyba nie pomoże! Czas uciekał nieubłaganie.

W końcu odpuściłam, choć pozostała jedna deska ratunku. Zalogowałam się na Fejsa, aby wysłać wiadomość do kogoś, kto był lepszy od Google’a i Yahoo! razem wziętych. Jeśli on nie znajdzie dla mnie tych informacji, to już nikt inny mi nie pomoże. Napisałam czym prędzej: „Znajdź mi, proszę, jak najszybciej jakiekolwiek info na temat, czy bohaterzy »Basket Plays« są wzorowani na realnych postaciach. Lub cokolwiek na ten temat. Zależy mi bardzo, proszę! Pozdrowienia z Japonii”.

Tyle zdążyłam wystukać, kiedy w drzwiach mojego pokoju stanęła Kate.

– Wszędzie cię szukałam, a ty tu siedzisz! Odbieraj czasem telefon, co? Za pół godziny masz odczyt, pamiętasz może? Czy już całkiem zapomniałaś, że nie jesteśmy tu tylko dla przyjemności?

Zerwałam się z łóżka. Faktycznie, wyciszyłam fona i zapomniałam o nim. Zapomniałam o wszystkim przez tego chłopaka! Uwinęłam się w kwadrans. Jasne włosy spięłam w kok, jak zawsze. Myślałam tylko o tym, że on ma się tam pojawić. Kiedy malowałam się w łazience, a Kate czekała na mnie, nerwowo tupiąc nogą, serce biło mi jak oszalałe.

– Uspokój się, głupia! BAKA! – Odbicie w lustrze pokazało mi język.

Ubrana w jasne dżinsy, czarny T-shirt i czerwony żakiet mogłam wreszcie wyjść.



Kate poszła przede mną, by wszystko przygotować. Była moim mentorem, promotorką i serdeczną przyjaciółką. Bez niej nie przyjechałabym do Japonii. Wiele jej zawdzięczałam, zawsze mi pomagała i wspierała mnie. Dlatego liczyłam się z jej zdaniem. Korzystając z karty chipowej, przemieszczałam się szybkim krokiem korytarzami dla personelu. Dzięki temu nie trzeba było się cisnąć przez tłum na halach i można było spokojnie dotrzeć na miejsce. Po kilku chwilach znalazłam się w sali osiemdziesiąt B. Nie była zbyt wielka, ot zwykłe pomieszczenie, zupełnie jak sala wykładowa na jakimś uniwerku. Wypełniał ją tłum. Tak szczerze, to nie spodziewałam się, że przyjdzie aż tylu ludzi. Nagle dostałam ogromnej tremy. Serce waliło mi jak szalone, a na plecach czułam zimny dreszcz. Chyba nie zaczną mi się pocić dłonie? Jeszcze tego by brakowało. Rozglądałam się ukradkiem, ale nigdzie nie dostrzegłam wysokiego, jasnowłosego chłopaka. Rozczarowanie zakłuło boleśnie. Atmosfera nagle zrobiła się nerwowa albo to tylko mnie się tak wydawało. Chyba nie spanikuję?

Poproszono o ciszę. Kate przez chwilę płynną angielszczyzną opowiadała o moim projekcie, wydanych opowiadaniach i mandze, którą wspólnie stworzyłyśmy. Stojąca obok niej dziewczyna z wydawnictwa tłumaczyła wszystko na japoński. Potem przedstawiono mnie. Usiadłam na specjalnie przygotowanym miejscu, przygaszono światła. Lampa nad moją głową się zapaliła, tak bym mogła dobrze widzieć tekst. Zaczęłam czytać i o dziwo, szło mi całkiem dobrze. Chociaż pierwszy raz w życiu czytałam własne opowiadania na głos, przed pełną salą i to po angielsku. Osoby, które nie znały angielskiego, dostały elektronicznego tłumacza lub tekst wydrukowany po japońsku. Nie musiałam więc obawiać się, że nikt mnie nie zrozumie.

Trema gdzieś uciekła i niemal zapomniałam o tajemniczym prawdziwym-nieprawdziwym Kenjim. Liczyły się teraz tylko tekst na kartce i zasłuchana publika. Nagle drzwi otworzyły się i wszedł ktoś spóźniony. Nie spojrzałam w tamtą stronę i nie przerwałam lektury. Szmer na sali ucichł i znów było słychać tylko mój głos. Jakoś nie miałam oporów przed czytaniem nawet najintymniejszych scenek. Cisza, z jaką słuchano, mówiła sama za siebie. Po odczycie w planie była godzinka na ewentualne podpisywanie zakupionych egzemplarzy.

Kiedy skończyłam, rozległy się oklaski, czego zupełnie się nie spodziewałam. Na powrót zapalono światła, mrugałam więc chwilę zdezorientowana. Większość obecnych na odczycie to dziewczyny, które ustawiały się w kolejce, by zakupić tomik moich opowiadań, a potem bym go podpisała. To takie miłe, że ci wszyscy nieznani mi ludzie chcieli mieć nie tylko moje opowiadania, ale i podpis. Z tyłu sali zrobiło się jakieś małe zamieszanie. Poczułam nagły ścisk w brzuchu i już wiedziałam, dlaczego. Jeszcze zanim dostrzegłam jasną czuprynę i podnoszącą się z futonu wysoką sylwetkę. Był tu! Naprawdę tu był! Serce zabiło mi jak oszalałe, kiedy któraś z dziewczyn zawołała:

– Patrzcie, to przecież Kenji!

No tak – pomyślałam – bożyszcze gimnazjalistek. Zrobił się jeszcze większy szum. Kilka dziewczyn zapiszczało i większość z nich niemal rzuciła się w jego kierunku.

– Kenji! Podpisz mi się! Daj autograf!

Zupełnie jak w anime – przemknęło mi przez głowę, ale wcale nie bawiło mnie to tak, jak kiedyś. Pan model ma wzięcie nie tylko na ekranie. No cóż, był całkiem niezły, nie tylko jako Kenji. Mógł się podobać dziewczynom, nawet bez cosplayu. Uroczy uśmiech, dziewczęca niemal uroda, duże oczy i miła aparycja. Czego chcieć więcej? Zareagował prawie natychmiast.

– Dziewczyny! Mam lepszy pomysł. Może usiądę razem z naszą miłą autorką i oboje będziemy podpisywać wam zakupione egzemplarze?

Powiedział to po japońsku i powtórzył po angielsku. Potem wyluzowany przeszedł przez całe pomieszczenie, by stanąć przede mną z uśmiechem. Sfora panienek zafalowała i jak na komendę ustawiła się w kolejkę. Nic dziwnego w Japonii. Tu nawet goście zagraniczni poddawali się ogólnej dyscyplinie, wpajanej niemal od kołyski każdemu tubylcowi. Nikt się nie pchał i nie awanturował. Wszyscy grzecznie czekali. Posłuszeństwo, jedna z wielu rzeczy, jaka mnie urzekła w tym kraju. Japończycy słynęli z zamiłowania do porządku. Spojrzałam na Kenjiego.

– Co ty wyprawiasz? – wysyczałam, ale nie byłam na niego zła.

W końcu jednak przyszedł. Co z tego, że spóźniony? Wyglądał super. Parsknęłam śmiechem, bo miał na sobie, jak ja, jasne dżinsy oraz czerwoną koszulkę i czarną marynarkę. Kate gapiła się na niego jak sroka w gnat, aż zrobiło mi się głupio. Dziewczyna z wydawnictwa, ukłoniwszy się uprzejmie, wyszła. Jej rola się skończyła, miała tylko mnie przedstawić. Stwierdziła chyba, że sobie poradzimy z pomocą Kenjiego. Pochylił się nade mną i szepnął mi wprost do ucha, a jego ciepły oddech musnął moją szyję i policzek, aż dostałam dreszczy.

– Pomagam ci.

Dziewczyny też nie spuszczały z niego wzroku. Odsunął się z uśmiechem i usiadł obok mnie na miejscu Kate, która stała wciąż oniemiała, co jak na nią było dziwne. Przez kolejne bite trzy godziny, bez minuty przerwy, na zmianę zgodnie podpisywaliśmy moje opowiadania, aż zabrakło egzemplarzy do sprzedaży. Dziewczyn jednak nie ubywało, a wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że na sali jest coraz więcej fanów. Miałam serdecznie dość, bolała mnie ręka i chciałam do toalety. Jednak on miał wręcz niebiański humor. Czyżby to przez te wszystkie laski dookoła? Tłumek wielbicielek nie malał, nadal domagały się nie tylko autografu, ale i zdjęcia ze sławnym basketboyem i – nomen omen – bohaterem moich opowiadań. Zgodził się ochoczo, puszczając do mnie oczko. Kate nie mogła wyjść z podziwu.

– Skąd ty go wytrzasnęłaś? – zapytała konspiracyjnym szeptem.

– Znikąd! Sam się zmaterializował.

Jednak nie odpuszczała, trajkocząc:

– Ale jest tak podobny! Idealny wręcz, no i dzięki niemu udało nam się sprzedać wszystkie egzemplarze.

– Serio? Co ty nie powiesz?

Kate się zreflektowała.

– No, nie całkiem. Przepraszam, to przecież głównie twoja zasługa. Fenomenalnie piszesz, przecież sama widzisz, jak się wszystkim podoba i w ogóle – kluczyła speszona.

Dookoła chłopaka grupka dziewczyn gęstniała. Nie wiedzieć czemu poczułam irytację. Kate klepnęła mnie w ramię na pocieszenie, zmieniając temat.

– Muszę zadzwonić do wydawcy. Niech nam tu dowiozą kilka kartonów nowych egzemplarzy, a może lepiej kilkanaście – stwierdziła, zerkając na Kenjiego i wciąż otaczający go wianuszek wielbicielek. – Ogłoszę małą przerwę, co? Dopóki nie dowiozą książek.

– Jasne – poddałam się.

Jestem zdecydowanie zbyt miękka. Czy ona myśli, że gdy dostawa przyjdzie, to będę siedziała tu nadal razem z blondasem i podpisywała? Przecież to potrwa do rana. Nie byłam przekonana, czy tego właśnie chcę. Przecież ja też muszę odpocząć! On chyba też ma swoje sprawy.

Ogłoszono przerwę. Dziewczyny niechętnie wyszły z sali, pocieszone zapewnieniami, że gdy tylko przyjedzie kolejna partia książek, akcja będzie kontynuowana. Serio? Może by tak Kate zapytała naszą gwiazdę, co twierdzi na ten temat? Choć nie wyglądało, by miał coś przeciwko! Usiadłam zrezygnowana. Oparłam głowę na dłoniach i zamknęłam oczy.

– Zmęczona? – Usłyszałam jego głos tuż nad sobą.

– No wyobraź sobie!

– Gomenne – powiedział, a w jego głosie brzmiała autentyczna troska. – Zrobię ci mały masaż, chcesz?

Kate obserwowała nas bacznie spod drzwi sali, gdzie czekała na telefon od dostawcy, pilnując, by stojące na korytarzu dziewczyny nie chciały przypadkiem wejść z powrotem do środka. Była strasznie nerwowa, pewnie dlatego, że dziewczyna z wydawnictwa zostawiła nas samym sobie. Bo to chyba nie przez niego? Nie czekając na moją reakcję, położył mi ręce na ramionach i zaczął delikatnie i z wprawą masować spięte barki i szyję. Miał ciepłe dłonie, a kiedy palce musnęły skórę na mojej szyi, przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Czułam jego zapach, zdecydowanie zbyt pociągający. Poddawałam się temu, powoli odpływając myślami.

– Głodna? – Usłyszałam.

Pochylił się i ciepły oddech znów ogrzał mi twarz. To zaczynało się robić denerwujące i strasznie mnie rozpraszało.

– Nie – powiedziałam – tylko zmęczona.

Otworzyłam oczy i nasze spojrzenia się spotkały. Jego twarz niespodziewanie znalazła się blisko mojej. Zamarłam, wpatrując się jak zahipnotyzowana. Nagle odezwał się telefon Kate i oboje podskoczyliśmy jak oparzeni. Nasz wzrok powędrował w stronę drzwi. Kate odebrała i przez chwilę słuchała, a potem powiedziała tylko:

– Tak? O, jaka szkoda, ale już trudno. Zostawimy to na jutro. – Wyglądała na bliską płaczu.

– Co jest? – zapytałam.

– Nie będzie już dziś tej dostawy. Zbyt późna pora.

– Jaka szkoda. – Wysiliłam się na kpinę, ale ona wzięła to za dobrą monetę.

– No wiem – powiedziała. – Na to wygląda, że dziś już masz wolne, oboje macie.

Odetchnęłam z ulgą, bo serio miałam dość. Chociaż cieszyła mnie liczba sprzedanych egzemplarzy i nagła popularność moich opowiadań, co przecież zawdzięczałam też obecności chłopaka. Kate nie dostrzegała mojego poirytowania, a może nie chciała go widzieć.

– Muszę tylko powiedzieć to tym czekającym na zewnątrz dziewczynom, ech! Przepraszam was na chwilę! – I wyszła.

Zostaliśmy tylko we dwoje. Kenji usiadł na brzegu stołu, tuż obok mnie.

– To świetnie się składa, bo wyglądasz na wykończoną. – Odgarnął odruchowo kosmyk włosów, który opadł mi na nos, i nagle cofnął rękę. – Masz jakieś plany na wieczór?

– Mam – odpowiedziałam.

Chciałam iść na nocny seans yaoi, który miał się odbyć w jednej z licznych sal przeznaczonych do tego celu. W każdej wyświetlano inny gatunek anime.

– Szkoda! – Był chyba zmartwiony albo smutny. – A co takiego masz w planach?

Zarumieniłam się znów jak głupia. Ja, autorka opowiadań yaoi z nim w roli głównej oraz kilku mocnych hardów, spłonęłam rakiem, bo miałam się przyznać, że idę na nocny maraton. Przecież sam nie tak dawno słuchał, jak czytam o nim takie rzeczy, że robiło się gorąco na samo wspomnienie. To było jeszcze bardziej stresujące.

– Idę na nocny seans – wydukałam, nawet nie spojrzawszy na niego.

– Serio? A nie będę ci przeszkadzał, jeśli dołączę?

No żeż! Się przyczepił, no! Ale tak po prawdzie nie miałam nic przeciwko temu, bo nie wiem dlaczego, ale nie chciałam się z nim jeszcze rozstawać.

– A ty nie masz nic do roboty, nikt na ciebie nie czeka? – zapytałam zdziwiona.

Potrząsnął głową.

– Już nie.

Aa! Już? – pomyślałam. Co tak właściwie robił przez cały ten czas od wspólnego obiadu? Gdzie był i z kim? Jakoś zrobiło mi się przykro, że nie ze mną. Głupio wypytywać, bo w sumie to chyba nie moja sprawa. Lecz nie byłam przekonana, czy chciałam, by poszedł ze mną na te yaoice. Użyłam swojej ostatecznej broni, choć nie wiedziałam, czy zadziała. Może w głębi serca jednak chciałam, by mi towarzyszył? Postanowiłam być szczera.

– Ale to seans anime o tematyce yaoi! Serio chcesz tam ze mną iść? Bo wiesz… – Już chyba bardziej nie mogłam się wkopać! – Jestem yaoistką.

Roześmiał się.

– No wyobraź sobie, że zauważyłem. Nie przeszkadza mi to i chcę tam z tobą iść.

– No dobra. – Zadziwiał mnie coraz bardziej.

Chyba odebrał to jakoś po swojemu, bo odparł z mety:

– Nie jestem gejem! Jestem jak najbardziej hetero. Zdecydowanie wolę płeć przeciwną.

Popatrzył na mnie tak, że zrobiło mi się gorąco.

– O, serio? – odpowiedziałam, choć nie wiem czemu znów poczułam ten dziwny skurcz w brzuchu. – No to mnie rozczarowałeś.

Zrobił dziwną minę. Po tym, co tu usłyszał, chyba nie mógł już niczemu się dziwić.

– Czyżby? – Jego uśmiech był naprawdę uroczy.

Wtem wróciła Kate i teatralnie odetchnęła z ulgą. To musiało ją przerosnąć. Dziewczyna z wydawnictwa poszła już dawno, a Kate po japońsku mówiła jeszcze gorzej ode mnie. Nawet nie pytałam, jak sobie poradziła, by jej nie drażnić.

– Uff! Niemal mnie zlinczowały! A ty cię ciesz, Crevchan. Masz wolne do jutra. Nie zapomnij, że mamy rano zaplanowane spotkanie z Toshiko Yano. Możesz spadać. Oboje możecie. Radzę wyjść przejściem od tyłu, bo laski nie popuszczą tak łatwo i będą tu sterczeć chyba do rana. Następnym razem jednak uprzedź mnie przed takimi niespodziankami! – Skinęła głową w stronę zdziwionego i rozbawionego chłopaka.

– Raczej nie masz powodów do narzekań. Bez pomocy Kenjiego nie sprzedalibyśmy ani połowy z tego wszystkiego.

– I dlatego teraz możecie sobie iść. – Jej pełen zadowolenia uśmiech mówił sam za siebie.

– Spadamy?

– Jasna sprawa. Dokąd, Crevchan? – zapytał z nutką kpiny.

Wrrr. Miałam ochotę na niego zawarczeć, ale nie mogłam. Zupełnie mnie dekoncentrowały te duże, złote oczy.

– Najpierw coś zjeść i do toalety, seans zaczyna się… – Zerknęłam na zegarek. – Ojej! Już za niecałe dwadzieścia minut. Nie zdążymy na kolację.

– Nie szkodzi, po drodze widziałem kilka stoisk z fast foodem. Kupimy po hot dogu. Chyba że bardzo jesteś głodna?

– W sumie nie, może być. – Ucieszyłam się, bo nie chciałam się spóźnić.

– To idziemy.

------------------------------------------------------------------------

Rysownik i często scenarzysta oraz autor mangi – japońskich komiksów nie tylko dla dzieci.

Cudzoziemiec, obcokrajowiec inaczej, nie-Japończyk.

Nazwa drzew wiśniowych i kwiatów, jednocześnie święto obchodzone wiosną w Japonii.

Popularna nazwa miłośnika japońskiej popkultury – głównie anime i mangi.

Inaczej przebranie, zazwyczaj za postać z anime czy mangi.

To niemożliwe (ang.).

Naprawdę? (ang.)

Przepraszam (jap.); także: gomennasai; gomenne; gomen; gome.

Głupia (jap.).

Dziękuję (jap.).

Gatunek mangi i anime opisujący tzw. boys love.

Skrót od sayonara – do widzenia lub cześć (jap.).

Wielbicielka yaoi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: