- promocja
- W empik go
Nie będzie z tego happy endu. Tom 1 - ebook
Nie będzie z tego happy endu. Tom 1 - ebook
Czasem przeszłość wraca do nas niespodziewanie. Wpada bez pukania i rozsiada się wygodnie, obserwując jak nasze życie wywraca się do góry nogami.
Ania nagle traci pracę w jednym z renomowanych hoteli, a jej narzeczony ulega wypadkowi. Pozorny porządek w życiu dwudziestoczterolatki zostaje zburzony, a wszystko utrudnia fakt, że planowany od dawna ślub miał się odbyć za trzy miesiące, więc Ania pilnie potrzebuje stałego dochodu. Decyduje się podjąć pracę recepcjonistki w jednym z pobliskich klubów fitness, ale i tutaj czeka ją niespodzianka – na jej drodze staje dawna licealna miłość.
„Nie będzie z tego happy endu” to opowieść o miłości, która lubi zaskakiwać w najmniej oczekiwanych momentach. Przędzie się w niej nić prawdziwej kobiecej przyjaźni, zapadają trudne do podjęcia decyzje, takie, które łamią serce. To powieść dla niepoprawnych romantyków, którzy wciąż jeszcze wierzą w moc przeznaczenia.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8209-5 |
Rozmiar pliku: | 902 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Próbuję zamknąć usta, ale jestem zbyt zdziwiona, by nad nimi zapanować. Jak to zwolnienie? Musiałam się przesłyszeć.
Kręcę głową i odchrząkuję, a potem wygładzam dłonią białą marynarkę.
– Panie Jastrzębski, potrzebuję tej pracy – mówię.
– Jak my wszyscy w dwudziestym pierwszym wieku.
– Do tej pory był pan zadowolony z tego, jak wypełniałam swoje obowiązki.
Chcę powiedzieć, że jak dotąd dawałam z siebie cholerne dwieście procent, przychodziłam dwadzieścia minut przed rozpoczęciem każdej zmiany, a jeśli zaszła potrzeba, to nie tylko obsługiwałam recepcję, lecz także sprzątałam i gotowałam.
No pracownik roku.
– Przykro mi, mamy cięcia w budżecie.
Cięcia w budżecie? Czyli co, teraz goście będą mogli wynajmować tylko połowę pokoju albo jedną czwartą doby? Trzymajcie mnie.
Jastrzębski unosi głowę znad papierów, które w tym momencie są stokroć ważniejsze niż moja życiowa katastrofa, i przygląda mi się wąskimi jak przecinki oczami. Ściąga usta w dziubek i mlaska obleśnie.
– Pani Bieniak, nie ukrywam, że nasza współpraca układała się dobrze. Niestety, nie jestem w stanie usatysfakcjonować wszystkich pracowników. Jest pani młoda, ma pani wielomiesięczne doświadczenie w tej branży. Na pewno znalezienie innej pracy nie będzie trudne.
Przełykam ślinę i jeszcze mocniej prostuję się na krześle. Mam wrażenie, że od wyciągania się ku górze zaraz pęknie mi kręgosłup.
– Proszę to jeszcze przemyśleć. Muszę mieć pracę. Planujemy z narzeczonym ślub i właśnie musimy opłacić…
Jego łokcie uderzają o blat biurka. Splata dłonie pod brodą i posyła mi przeszywające spojrzenie. Potem uśmiecha się tak nieszczerze, że zaraz puszczę kulturalnego pawia wprost na jego niebieską marynarkę.
– Zgodnie z umową wypłacę pani kwotę za połowę przyszłego miesiąca. Doliczę też premię za zasługi. Tymczasem muszę panią pożegnać, mam ważne spotkanie.
I tyle?
Tak po prostu mam wstać, wyjść i już nigdy tu nie wrócić?
Nie żebym ubóstwiała pracę w czterogwiazdkowym hotelu sieci Blue & Green Hotel, ale przecież coś muszę jeść. Zwłaszcza teraz, gdy niemal połowa mojej pensji idzie na opłaty związane ze ślubem.
Otwieram usta, by dodać coś jeszcze, ale rozdzwania się telefon. Jastrzębski nie zdobywa się nawet na krótkie „przepraszam, muszę odebrać” albo chociaż „do widzenia”. Po prostu odchyla się na swoim skórzanym fotelu i wdaje w kolejną biznesową rozmowę, przeplataną histerycznymi wybuchami śmiechu. Przeczesuje przy tym posiwiałe kępki na głowie, które kiedyś można było nazwać włosami.
Nie wierzę własnym oczom. Przez chwilę chcę powiedzieć coś sensownego, znaleźć argument, którym przekonam go, że powinien mnie tutaj zatrzymać. Nic nie przychodzi mi do głowy. Nie ma żadnych powodów, by dalej dbać o względy tego zapyziałego starego kawalera, którego mózg jest niewiele większy od mojego paznokcia.
Mam jeszcze resztki godności, które nakazują mi wstać i wyjść, nie oglądając się za siebie. I ku własnemu zdziwieniu, słucham ich.
Może i jestem bezrobotna, ale nie głupia.
– I wtedy powiedział, że mnie zwalnia! – przekrzykuję muzykę, nachylając się nad stolikiem w stronę Natalii i Izki. – Rozumiecie, zwalnia mnie!
Przyjaciółki wpatrują się we mnie z mieszanką współczucia i dezorientacji. Znają mnie wystarczająco długo, by wiedzieć, kiedy jestem lekko rozbawiona, a kiedy doświadczam życiowej porażki.
Po wyrazie ich twarzy wiem, że stawiają na to drugie, i – cholera – muszę się znowu napić, by jakoś znieść ten przytłaczający mnie stan.
Friko to bar z restauracją, a w niektóre soboty mają tu też dyskoteki. Nasz lokalny skarb, w którym zwykle udaje nam się zostawiać za sobą wszystkie żale i świętować sukcesy. Kiedyś należał do ojca naszej wspólnej znajomej, ale już wiele lat temu zmienił właściciela, a także wystrój. Jest nowoczesny, zdobiony geometrycznymi lampami i sprzedają w nim radioaktywne drinki.
Słowem, idealna miejscówka dla szukającej pocieszenia bezrobotnej desperatki.
– I tak go nie lubiłaś – stwierdza Natalia.
– Jeśli mam być szczera, to tej pracy też nie lubiłam. – Upijam kolejny łyk piwa z sokiem imbirowym, które rozgrzewa mnie do tego stopnia, że zaraz będę zmuszona zdjąć z siebie marynarkę.
– To na pewno znak! – Izka kiwa głową, jakby każda porażka była w jej mniemaniu darem i szansą na nowe, lepsze życie.
Chociaż, gdy zastanawiam się nad tym nieco dłużej, dochodzę do wniosku, że takie podejście ma też swoje plusy.
Izka, przebojowa i imprezowa brunetka o wielkich zielonych oczach, uśmiecha się teraz szeroko. Potakuję i stukam się z nią kuflem piwa. To znaczy ja stukam moim kuflem o jej lampkę wina. Muszę uważać, by jej nie stłuc, bo może nie być mnie stać na spłatę tak drogiej zastawy.
– Masz jakiś plan? – pyta Natalia, dziewczyna, której nie podskoczy sam mistrz boksu, bo potrafi bronić swojego zdania niczym karateka czarnego pasa. Ten niewysoki rudzielec jest nieugięty i przezabawny, w dodatku sprawia, że w jej towarzystwie moje problemy nagle wydają się mniejsze.
Wzruszam ramionami.
– Prędko znaleźć pracę. Najlepiej dobrze płatną. Pensja Tomka nie jest na tyle wysoka, żebyśmy wspólnie z niej wyżyli, a ślub zbliża się wielkimi krokami. To był najgorszy moment na utratę roboty.
Wychodzimy na dwór. Roześmiane towarzystwo otaczają obłoki papierosowego dymu, a chłodne wrześniowe powietrze studzi moje policzki. Powinnam trochę tutaj postać, by wróciło mi trzeźwe myślenie. Albo w ogóle jakiekolwiek.
– Jeszcze kilka lat temu w zupełności wystarczało nam tanie wino i drewniana ławka nad zalewem – wzdycham.
Od tego wszystkiego naszło mnie na refleksje. To okropne, że wciąż wspominam beztroskie nastoletnie dzieje. Brak finansowych zobowiązań, wolne od szkoły na przysłowiowe „boli mnie głowa” i tajne imprezy u znajomych pod hasłem „jadę do koleżanki uczyć się na sprawdzian”.
– To były czasy. – Izka energicznie kiwa głową.
– Teraz wielkie panie muszą sączyć drogie wino – śmieje się Natalia.
– Gdzie się podziała nasza spontaniczność, chęć walki, szaleństwo? – Izka najwyraźniej również przesadziła z alkoholem, bo jej słowa zaczynają brzmieć bełkotliwie.
– Zniknęły wraz z poważnym związkiem i dziećmi – rzucam, wpatrując się w roztrajkotaną młodzież. Mają co najwyżej po szesnaście lat. Kto pozwolił im kupić alkohol?
– Nie masz dzieci. – Izka klepie mnie w ramię.
– Wiem, ale planuję. Planuję też być opanowaną, spokojną, stabilną umysłowo kobietą, która ogranicza życiowe porażki do minimum.
Dziewczyny wybuchają śmiechem, a mnie udziela się ich nastrój. Cieszę się, że jestem tutaj z nimi. Że je mam, od tak wielu lat. Przeszłyśmy naprawdę wiele. Studia. Miłosne zawody Izki. Wyjazd Natalii do stolicy i powrót (tak, był to nietrafiony pomysł), a teraz także moją utratę pracy.
Sprawdzam godzinę, dochodzi północ.
– Spieszysz się do Tomka? – Natalia nachyla się nade mną.
– Nie ma go. Wyjechał w delegację.
I to wcale nie jakąś super ekstra świetnie płatną. W sumie zastanawiam się, czy chociaż zwrócą mu pieniądze za paliwo. Znając życie (i jego firmę), prawdopodobnie wyjdziemy na minus, ale przecież kontakty z przedsiębiorcami są arcyważne i potrzebne.
Tomek jest zdecydowanie zbyt lojalny i oddany swojej firmie, która w moim mniemaniu wykorzystuje jego brak asertywności. To z kolei odbija się na nas, bo zamiast płakać w jego ramionach, łzami uzupełniam kufel po piwie. Tyle dobrego, że chociaż w fajnym towarzystwie.
– Kiedy wróci? – włącza się Izka.
– Jutro.
Telefon Natalii rozdzwania się piosenką _Easy On Me_ Adele. Przeprasza nas spojrzeniem i odchodzi kilka metrów dalej.
– Znajoma z pracy coś wspominała, że szukają w jej klubie fitness osoby do recepcji. – Izka ciaśniej okrywa się ramoneską.
Nie jestem zadowolona z faktu, że po skończeniu studiów wyższych z zakresu turystyki i rekreacji jedyne, co mi proponują, to pracę w recepcji. Ale przecież… żadna praca nie hańbi, tak?
– W którym klubie? – pytam.
– W Silni i Zdrowi, to na samym rynku. Podobno działają od kilku miesięcy.
Izka nie tylko zna połowę Świdnicy, lecz także ma całkiem niezłe wtyki, jeśli chodzi o pracę. Sama jest po studiach z dietetyki i jak twierdzi, lubi swój fach. Obie z Natalią mają dobrze płatne, stabilne posady i choć kocham je jak siostry, tego jednego im zazdroszczę.
Postanawiam, że gdy wrócę do domu, koniecznie poszukam w internecie oferty, o której mówi Izka. Potrzebuję tej pracy bardziej, niż chcę, ale o spełnianiu zachcianek mogę teraz jedynie pomarzyć.ROZDZIAŁ 2
Upijam łyk kawy i niemal wylewam ją na piżamę, w której paraduję od godziny. Ten poranek nie zwiastuje niczego dobrego.
– Tomek – jęczę. – Musisz mnie przytulać, gdy trzymam w ręce kawę?!
– Zawsze masz jakieś „ale”.
– Ale kawa to wystarczające „ale”, żebyś mnie nie zachodził od tyłu.
Na te słowa mruczy mi do ucha. Przewracam oczami, ciesząc się, że nie widzi mojej twarzy. Te jego tanie komplementy i pseudoromantyczne gierki nawet przez moment mnie nie bawią. Nie wiem, czemu wciąż powtarzałam sobie, że to się zmieni. Nie zmieniło się, tak samo jak zostawianie niemal sztywnych skarpetek na stoliku w salonie i magiczne „posprzątam” – obietnica, w której spełnienie wierzę już równie mocno jak w spadek cen paliwa. Liczyłam na to, że gdy razem zamieszkamy, jakoś nie będzie mi to przeszkadzało, ale najwyraźniej życie jest znacznie bardziej skomplikowane, gdy człowiek postanawia wreszcie dorosnąć.
– Dzwonisz do tego klubu fitness? – Tomek wciąga na siebie niebieski sweter.
– Tak, właśnie miałam zamiar to zrobić.
– Super, to daj znać, jak będziesz coś wiedziała.
Przytakuję, a potem przytulam go na pożegnanie.
– Buziak! – przypomina.
Cmokam go w wydęte usta, a potem życzę miłego dnia.
Gdy wychodzi, zamykam za nim drzwi i rozsiadam się na miękkiej kanapie w salonie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam wolny dzień. Przez moment zastanawiam się, czy nie odwlec telefonu do jutra, ale szybko wypieram tę myśl z głowy. Stan mojego konta nie jest zbyt pokrzepiający, a fotograf ślubny czeka na zaliczkę.
Odnajduję w telefonie ogłoszenie, które wczoraj podesłała mi Izka, a potem wybieram podany numer. Bawię się nitką od zbyt szerokiego rękawa i wpatruję w krajobraz za oknem. Mieszkanie naprzeciwko szkoły ma kilka plusów. Nigdy nie spóźniałam się do pracy, bo pierwszy dzwonek rozbrzmiewa tuż po siódmej. Zwykle to on mnie budził. Wynajem nie jest taki drogi ze względu na najwyższe piętro i brak windy, a moje nogi nabrały całkiem ładnych kształtów od pokonywania miliarda schodów przynajmniej dwa razy dziennie.
Przykładam telefon do ucha i czekam na sygnał. Widzę gromadki uczniów wędrujących z plecakami w stronę wejścia do szkoły. Szczerze im współczuję. Podstawówki nie wspominam dobrze.
– Klub Silni i Zdrowi. W czym mogę pomóc? – W słuchawce rozbrzmiewa sympatyczny kobiecy głos.
Odchrząkuję i prostuję się, jakbym miała przed oczami rozmówczynię.
– Nazywam się Anna Bieniak. Widziałam na państwa stronie ogłoszenie w sprawie pracy.
– W sprawie pracy?
– Tak, w recepcji.
Kobieta przez chwilę milczy, mam wrażenie, że przyłożyła do słuchawki dłoń i wymienia z kimś kilka zdań.
– A tak, racja. Ogłoszenie wciąż jest aktualne. Jeśli ma pani czas, to serdecznie zapraszam na rozmowę dziś o dziesiątej.
Zerkam na zegar wiszący po drugiej stronie salonu.
Dwie godziny powinny wystarczyć.
– Świetnie! Oczywiście przyjdę – mówię, starając się, by mój głos nie ociekał ekscytacją. W końcu to tylko recepcja, nie praca w Warner Bros.
Potem żegnam się z miłą panią, której imienia niestety nie poznałam, i niemal od razu pędzę pod prysznic. Szykuję się o wiele dłużej niż zwykle, ale w końcu pierwsze wrażenie robi się tylko raz. Nie zamierzam zmarnować tej szansy.
Wykonuję lekki makijaż, podkreślam zieleń swoich tęczówek lekkim cieniem do powiek, a następnie rozczesuję włosy. Zwykle upinam je, by zaoszczędzić na czasie, ale dziś postanawiam zostawić je rozpuszczone, by przyjemnie okalały moją twarz łagodnymi brązowymi pasmami.
Wkładam klasyczne dżinsy i sweter z dekoltem w serek. Prosto i bezpiecznie. Do tego jasne trampki, w końcu to klub fitness, więc mam nadzieję, że szpilki są zbędne. Na koniec zwilżam usta bezbarwnym błyszczykiem. Staję przed lustrem, by ocenić efekt.
Nie jest źle, Anka. Dasz radę.
Dostaniesz tę pracę.
– Pani wiek?
Rudowłosa kobieta w przyciasnej szaroburej marynarce jest grubo po czterdziestce i szczerze mówiąc, trudno znaleźć wspólny mianownik pomiędzy nią a klubem fitness. Jest elegancka, wyniosła i raczej daleka od sportowego ducha.
Mrugam i zauważam, że kobieta przygląda mi się w zamyśleniu znad prostokątnych okularów.
– Dwadzieścia cztery lata – mówię.
Kiwa głową i ściąga usta.
– Ma pani jakieś doświadczenie w tej branży?
– Pracowałam w recepcji w hotelu, a wcześniej studiowałam na Akademii Wychowania Fizycznego, gdzie sport był na porządku dziennym. Mieliśmy wiele zajęć fitness, znam się na temacie. Poza tym jestem też doskonale zorganizowana, dbam o porządek i kulturę rozmowy z klien…
– A mieszka pani gdzie?
Co to w ogóle za składnia?
– W Świdnicy, całkiem niedaleko, piechotą pół godziny drogi.
– A czemu chce pani tu pracować?
Biorę wdech. Przygotowywałam się do tej odpowiedzi, jeszcze zanim tutaj dotarłam. Staram się ułożyć wszystko w głowie, tak by zabrzmieć przekonująco.
– Uwielbiam sport i pracę z ludźmi, studia zapewniły mi wiedzę z dziedziny…
– Pani Bieniak – przerywa mi. – My tu nie chcemy uczonych, tylko normalnych ludzi. Szef ma na głowie wiele spraw związanych z prowadzeniem firmy. Potrzebujemy kogoś, kto przejmie część obowiązków, a nie będzie się tylko ładnie uśmiechał.
Mrugam szybciej.
No, tego się nie spodziewałam.
– Zapewniam panią, że potrafię więcej, niż tylko ładnie się uśmiechać – odpowiadam.
Wreszcie kobieta przekrzywia głowę i patrzy na mnie z odrobiną zainteresowania.
– Umie pani obsługiwać komputer? Programy do rejestracji klientów i kasę fiskalną? Rozliczać terminal?
Potakuję. Chce konkretów? Proszę bardzo.
– Mam to w małym palcu. – Wytrzymuję jej badawcze spojrzenie.
– A jak z grafikiem? Ma pani dzieci?
– Nie mam. Jestem elastyczna.
– Praca dwuzmianowa pani odpowiada?
– Odpowiada.
Splata dłonie na kolanach i tym razem patrzy na mnie przenikliwie.
– Ma pani męża? Nie widzę obrączki.
– Planujemy z narzeczonym ślub za trzy miesiące.
Albo mi się zdaje, albo na jej ustach pojawia się cień zadowolenia. Przebiega mi przez myśl pytanie, kim właściwie jest, że tak się tutaj rządzi. Szefową? Nie, skoro mówi, że szefa nie ma. Może jego matką? Nie… za młoda. Może managerem?
– Dobrze, wszystko już wiem. W takim razie odezwę się do pani w ciągu najbliższych kilku dni z informacją o wyniku rekrutacji. – Wstaje z krzesła, szurając nim niemiłosiernie o podłogę.
Idę w jej ślady, z tą różnicą, że moje krzesło przesuwa się bezszelestnie. Kobieta wyciąga do mnie rękę i się uśmiecha. Po raz pierwszy mam wrażenie, że szczerze.
To chyba dobry znak.
Tego wieczoru dzwoni do mnie dziewczyna, z którą kontaktowałam się z samego rana. Poznaję po głosie. Widziałam ją w recepcji zaledwie przez chwilę, ale zdążyłam zauważyć, że to filigranowa blondynka o szczerym uśmiechu i łagodnym spojrzeniu.
– Dobry wieczór, pani Bieniak. Chciałam tylko powiedzieć, że może pani jutro przyjść na dzień próbny.
– Jutro? – pytam, tłumiąc radość.
– Tak, jeśli to nie problem.
– Żaden.
Macham do Tomka, który właśnie rozsiadł się przed telewizorem w salonie i zajada się odgrzewaną chińszczyzną. Spogląda na mnie pytająco, więc szybko odpowiadam mu szerokim uśmiechem.
Podnosi brwi jeszcze wyżej, zupełnie jakby chciał spytać: „Ale o co ci chodzi?”. Wzdycham z rezygnacją i wracam do rozmowy.
Kobieta prosi, bym przyszła o godzinie ósmej. Potem życzy dobrej nocy i rozłącza się. Zastanawiam się, jak długo pracuje, skoro kontaktowała się ze mną zarówno rankiem, jak i teraz, wieczorem. Koniecznie muszę zapytać, jakie mają tam godziny pracy.
Pojawiam się dziesięć minut przed czasem. Siłownia jest jednak otwarta już od godziny szóstej. Powinnam być wdzięczna, że dano mi się wyspać.
Wchodzę do szeregowego budynku, a potem schodkami na piętro, na którym mieści się moje, mam nadzieję, przyszłe miejsce pracy. Korytarz przyozdabiają plakaty i reklamy niepozostawiające wątpliwości, że miejsce to związane jest ze zdrowym stylem życia.
Z plakatów uśmiechają się do mnie wyrzeźbieni mężczyźni i kobiety w sportowych bikini, a ich spojrzenia wywołują u mnie wyrzuty sumienia, spowodowane zjedzeniem słodkiej bułki na śniadanie.
Pokonuję po dwa schodki naraz i docieram do kolejnych drzwi, za którymi znajduje się hol prowadzący wprost do recepcji. Z oddali widzę już uśmiechniętą blondynkę, która w momencie, gdy przekroczyłam próg, już wstaje, by mnie powitać.
Wczoraj byłam tak przejęta rozmową, że nawet nie miałam czasu, by rozejrzeć się po wnętrzu tego miejsca. Jasne, przestronne pomieszczenie zdobią kwiaty. Zarówno małe, zajmujące wolną przestrzeń na parapetach, jak i wysokie donice z paprociami, pnącymi się niemal na wysokość recepcyjnej lady. Pod ścianą znajduje się kilka lodówek z zimnymi napojami i wodą, a obok półki z batonami energetycznymi. W powietrzu unosi się słodki zapach odświeżacza powietrza, od którego robi mi się sucho w gardle.
Na niewielkim monitorze w rogu pomieszczenia dostrzegam wyświetlające się zdjęcia uśmiechniętych sportowców, reklamujących bogate wyposażenie siłowni. Przystojni mężczyźni, których mięśnie brzucha równie dobrze mogłyby pełnić funkcję niewielkich wodospadów, ćwiczą na wioślarzu, biegają na bieżni czy „wyciskają” na ławeczce treningowej.
Z trudem odrywam spojrzenie od ekranu i przenoszę je na dziewczynę.
– Dzień dobry – mówię.
Wychodzi zza lady i wyciąga do mnie dłoń.
– Cześć, Majka – przedstawia się.
– Ania.
– Miło mi cię poznać. Dziś pokażę ci, jak wygląda standardowy dzień pracy. Mam nadzieję, że ci się spodoba, potrzebujemy kogoś do pomocy.
Wprowadza mnie za ladę, gdzie znajdują się komputer i wszystkie ważne dokumenty, które muszę przestudiować. Dziewczyna nie owija w bawełnę. Od razu przekazuje mi najważniejsze informacje. Regulaminy, kwestionariusze osobowe, godziny otwarcia siłowni, zdjęcia instruktorów oraz krótką charakterystykę prowadzonych popołudniami zajęć fitness.
Słucham jej i staram się zapamiętać wszystko, co do mnie mówi, ale już po kilku minutach zajęcia Body and mind mieszają mi się z Peace and stretch, a nazwy zdają mi się totalnie nieprzemyślane i niepotrzebnie anglojęzyczne. Przecież jesteśmy w Polsce. Kto mówi: „Muszę nieco wyrzeźbić moje _body_ i uspokoić _mind_…”? To jakieś szaleństwo.
Niecałą godzinę później dziewczyna postanawia oprowadzić mnie po obiekcie. Pokazuje mi wielką salę z lustrem rozciągającym się na całą jej długość. Ściany w kolorze przegniłej śliwki nadają jej ponury wyraz.
– Oświetlona wygląda nieco lepiej – rzuca, najwyraźniej widząc moją nietęgą minę. – Tutaj odbywają się zajęcia ze stepami, aerobik i zumba. Czasem, gdy któryś z instruktorów nie może przyjść, a nie ma za niego zastępstwa, wchodzą tutaj instruktorki jogi, ale one zdecydowanie wolą zieloną salkę. Zaraz ci ją pokażę.
Gdy mówi, śmiesznie gestykuluje. Jej białe paznokcie latają mi przed twarzą w takim tempie, że mam ochotę złapać ją za ręce i przytrzymać, bo zaraz zacznie mi się kręcić w głowie.
Dalej wchodzimy do sali do jogi i pilatesu. Nazwa „zielona” tyczy się nie tylko ścian, ale też liczby roślin, które w istocie wypełniają sporą część pomieszczenia.
– Dbamy o to, by przed zajęciami było tu porządnie wywietrzone – mówi. – Musisz przyjść godzinę wcześniej i otworzyć okna. Instruktorki narzekają, gdy jest zaduch.
Kiwam głową na znak, że tę informację również zakodowałam. Trzecia na tym piętrze to zwykła biała sala z lustrami, w której odbywają się zajęcia dla seniorów, a rankiem są tutaj też grupy dziecięce. Na końcu korytarza mieści się kącik dla maluchów, których mamy biorą udział w zajęciach.
Kilka mniejszych salek na wyższym piętrze przeznaczonych jest do treningów personalnych. Znajdują się w nich pojedyncze maty do ćwiczeń, piłki fitnessowe, drabinki gimnastyczne i taśmy.
– Zwykle, jeśli instruktor potrzebuje więcej sprzętu, bierze go z kantorka. Zaraz ci pokażę, gdzie jest. Musisz wtedy dać kluczyk i przypilnować, by nie wziął go ze sobą do domu. Instruktorzy bywają bardzo zakręceni. – Śmieje się i odgarnia długie blond włosy za ucho.
Zastanawiam się, czy proszenie jej o rozrysowanie mapki jest dobrym pomysłem, ale szybko dochodzę do wniosku, że to słabe „pierwsze wrażenie”.
Na najwyższym piętrze mieści się sama siłownia z ogromem sprzętu do ćwiczeń. Ciężary, maszyny, bieżnie. Szybko zdaję sobie sprawę, że podczas porannego obchodu, o którym poinformowała mnie Majka, będę się musiała nieźle nachodzić.
– Na zmianie jesteś sama, więc faktycznie nie jest to łatwe, by nadzorować działanie całej siłowni, ale z czasem przywykniesz. To fajna praca – mówi, gdy schodzimy z powrotem do recepcji.
– A co, jeśli będę musiała do toalety? – pytam.
Majka parska, jakbym opowiedziała całkiem niezły dowcip.
– Cóż, wtedy musisz wziąć ze sobą telefony i klucze.
Zwracam uwagę, że sama, oprowadzając mnie, wciąż trzyma w dłoni służbową komórkę i pęk kluczyków. Otwiera nimi poszczególne sale oraz kantorek.
– Rano nie ma za wiele do roboty. Zapisujesz klientów na zajęcia, sprzedajesz karnety. Organizujesz zastępstwa, gdy któryś z instruktorów zgłasza nieobecność. Dbasz też o czystość i porządek w recepcji. Przygotowujesz faktury i robisz zamówienia.
Cieszę się, że jest taką gadułą, bo dzięki temu nie czuję się jak idiotka, zadając masę bezsensownych pytań, na przykład gdzie jest papier toaletowy na wymianę albo czy jest tutaj Wi-Fi.
Majka siada na wysokim krzesełku, a ja opieram się o niski parapet, na którym leżą nasze torebki. W milczeniu obserwuję, z jaką swobodą obsługuje klientów. Większość zna z imienia, a z niektórymi urządza sobie krótką pogawędkę. Niemal automatycznie przedłuża karnety i obsługuje kasę fiskalną. Z doświadczenia wiem, że to kwestia wprawy, ale i tak jestem zdumiona jej zaradnością i energią.
O godzinie dwunastej mój żołądek stanowczo daje do zrozumienia, że strawił już poranną drożdżówkę i słodkie cappuccino, a teraz domaga się paliwa. Chwytam się w pasie, by uciszyć potwora, ale ten tylko głośniej daje o sobie znać.
– Masz jakieś śniadanie? – Majka uśmiecha się z rozbawieniem.
– No właśnie nie… Zapomniałam – przyznaję.
W hotelu równo o jedenastej przysługiwało nam śniadanie, stąd rzadko musiałam przygotowywać coś w domu. Tutaj jednak nie ma kuchni, ale Majka podaje mi batona energetycznego.
– Masz, na koszt firmy. Z tym – wyciąga z szuflady małą niebieską kartę – mamy zniżki pracownicze. Możesz na nią nabijać batony i napoje. To niewiele, ale na chwilę zabije głód.
– To dobrze, bo w przeciwnym razie on zabije mnie. – Chwytam za przekąskę i konsumuję ją, słuchając kolejnych porad dotyczących obsługi systemu.
Czuję, że mózg mi płonie, ale początki nigdy nie są łatwe. Na początku pracy w hotelu także popełniałam wiele błędów. To nieuniknione i jestem w stanie przyjąć na klatę wszelkie porażki.
– Ilu pracowników liczy recepcja? – pytam, gdy klient z torbą rozmiarów mojej nocnej szafki opuszcza siłownię.
Majka zaplata dłonie na piersi i na powrót siada na krzesełku.
– Jestem ja i pani Halina, no i ty, jeśli zostaniesz. Nie ma potrzeby zatrudniania większej liczby osób w samej recepcji. To lokalny klub, nie ma tu tłumów.
– A pani Halina to…?
– Rozmawiałaś z nią wczoraj. To prawa ręka szefa. – Uśmiecha się. – Wcześniej pracowała na pełny etat w recepcji, ale była na tyle ambitna, że przejęła także część kierowniczych obowiązków.
Potakuję ze zrozumieniem. Próbuję sobie wyobrazić te dwie kobiety stojące obok siebie, ale jedna jest całkowitym zaprzeczeniem drugiej i nie mam pojęcia, jak się dogadywały, wymieniając się zmianami.
– Szef często wyjeżdża na szkolenia, a wtedy Halina sprawuje pieczę nad klubem.
Z uznaniem unoszę brwi. Nie mam pojęcia, co powinnam powiedzieć.
– No, poznasz wszystkich. To naprawdę fajni ludzie.
– Spieszę się.
Długonoga szatynka z wysokim kucykiem na czubku głowy ostentacyjnie żuje gumę, czekając, aż znajdę odpowiedni klucz do sali fitness. Jak na złość, Majka wyszła do toalety właśnie wtedy, gdy zirytowana moją nieporadnością instruktorka musi przygotować się do zajęć.
– Przepraszam, jestem tutaj pierwszy dzień, jeszcze nie…
– Tak, wiem.
I jeszcze jaka bezczelna.
– Który to klucz? – zastanawiam się głośno.
Dziewczyna nie wytrzymuje. Obchodzi ladę recepcyjną, staje obok mnie i wyciąga z szafki zapasowy pęk.
– Poradzę sobie – rzuca.
– Nie wiem, czy możesz. Maja wspominała, że nie powinnyśmy dawać kluczy…
Patrzy na mnie tak ostro, że od razu się zamykam. Przełykam ślinę. Gęstą ciszę, jaka między nami zapadła, przecinają szybkie kroki Majki, która po chwili wyłania się zza rogu.
– O, Adka. Cześć! – woła.
Patrzy na mnie porozumiewawczo, a gdy dostrzega w dłoni dziewczyny pęk kluczy, tylko macha ręką, przywołując na twarz beztroski uśmiech.
– Widzę, że się obsłużyłaś – kwituje.
– Tak, spieszę się. Muszę przygotować salkę, robię dzisiaj metodę stacyjną.
Szatynka wychodzi zza lady i szepcze Majce coś na ucho. Nie dość, że wyniosła, to jeszcze niekulturalna. Nie wie, że w towarzystwie nie rozmawia się na ucho? Powstrzymuję się, by nie prychnąć. Gdyby nie fakt, że to mój pierwszy dzień, udzieliłabym panience lekcji kultury.
Opadam na krzesło, wsłuchując się w dźwięk jej sprężystych kroków. Po chwili trzaśnięcie drzwiami utwierdza nas w przekonaniu, że weszła już do sali.
Wypuszczam z płuc wstrzymywane powietrze.
– Nie przejmuj się Adką – mówi Majka.
Chcę jej ustąpić miejsca, ale kręci głową i sama siada na parapecie.
– Nie była zbyt miła – stwierdzam.
– I nie będzie. Przez to, że spotyka się prywatnie z szefem, uważa się tutaj za nie wiadomo kogo, a jest tylko zwykłą instruktorką.
Poprawiam się na krześle i ściszam głos.
– W sensie mają romans?
– Ona tak twierdzi. – Dziewczyna wzrusza ramionami. – My z panią Haliną uważamy, że trochę ponosi ją wyobraźnia. Laska leci na kasę, a szefowi jej nie brakuje. Wszystkim dookoła mówi, że się spotykają, ale sam szef nigdy nie potwierdził, że są parą.
Prycham i kręcę głową. Gdyby nie fakt, że na starcie zniechęciła mnie do siebie swoim paskudnym usposobieniem, może i byłoby mi jej żal. Teraz stwierdzam, że to nawet zabawne.
Chwytam za kartkę z grafikiem i odszukuję na niej zajęcia prowadzone przez Adę. Dziś wpisane jest FatBurn, co pewnie ma coś wspólnego ze spalaniem tłuszczu. Nie zauważyłam, aby miała go jakoś specjalnie dużo. Cwaniara, jest zgrabna i ładna, ale to jeszcze nie czyni z niej kogoś lepszego.
Po kilku minutach do klubu zaczynają się schodzić klienci. Większość właśnie na zajęcia z „panią Adą”. Czy można kogoś znielubić po kilku minutach znajomości?
Jestem przekonana, że tak.
– Nie zapytasz mnie, jak mi minął pierwszy dzień w pracy? – Kładę się do łóżka obok Tomka.
Wygasza ekran telefonu i przekręca się w moją stronę. Blade światło nocnej lampki pada na jego pociągłą twarz, wielkie szare oczy i brązowe włosy opadające kosmykami na czoło.
– Jak było? – pyta.
Nie wysilił się zbytnio.
– Dobrze. Poznałam Majkę, która wprowadziła mnie w obowiązki. Praca wydaje się całkiem przyjemna, chociaż nie wszyscy byli równie uprzejmi jak recepcjonistka.
– I co, chcesz tam zostać?
– Chyba tak. Na razie nie mam lepszej alternatywy. Zresztą praca jak praca. Obsługa klientów to dla mnie chleb powszedni.
Przygląda mi się w zamyśleniu.
– A co z umową?
Wzruszam ramionami.
– Dostanę pod koniec tygodnia, jeśli się sprawdzę. Szef podobno przebywa na szkoleniu w Warszawie, w tym czasie mogę się zorientować, czy takie zajęcie w ogóle mi się podoba.
– Masz pracować bez umowy?
Przewracam oczami i podsuwam się wyżej, poprawiając przy tym poduszkę.
– To nie wielka korporacja, tylko mały, dobrze prosperujący klub fitness. Takie są realia, Tomek.
– Żeby cię nie wystrychnęli na dudka – mówi niewyraźnie.
Wzdycham ciężko, zła, że zamiast motywacji dostaję tylko powątpiewania. To nie pomaga w podjęciu decyzji. Jakiejkolwiek. Milczę przez chwilę, aż wreszcie postanawiam zmienić temat.
– Widziałam dzisiaj piękne obrączki na wystawie w tym sklepie jubilerskim na rogu. Były śliczne, złote. Myślę, że gdybyśmy wykorzystali biżuterię rodziców… Tomek, słuchasz mnie?
Podsuwam się bliżej, by zyskać pewność, czy naprawdę zamknął oczy, czy tylko udaje.
– No i świetnie… czyli wybór obrączek też pozostaje na mojej głowie – mruczę, po czym gaszę światło.ROZDZIAŁ 3
Pani Halina nie jest tak oschła jak podczas pierwszego spotkania. Potrafi się uśmiechać, a nawet rzucać żartami, w przeciwieństwie do Adki, która w ciągu całego tygodnia, gdy szkoliłam się pod okiem Majki, udawała, że jestem przeźroczysta.
Dziś pani Halina poprosiła mnie, żebym została po pracy i omówiła z nią warunki umowy. O, wreszcie coś konkretnego.
Siadam w gabinecie, który z założenia należy do szefa, ale obecnie częściej można spotkać w nim kobietę będącą jego prawą ręką. Nie wiem nawet, jak mój pracodawca ma na imię, nie mówiąc o tym, jak wygląda. Mając ogólny obraz, który nakreśliła mi Majka, wyobrażam go sobie jako faceta grubo po czterdziestce, z surowym wyrazem twarzy, ściągniętymi brwiami i grubym portfelem. O, i jeszcze podobno wypłata zawsze jest na czas. Premie są z kolei bardzo hojne, więc podobno warto się trochę przyłożyć.
– Pani Bieniak. – Głos Haliny wyrywa mnie z zamyślenia. – Szef niestety nie dotrze dzisiaj, by się z panią zobaczyć. Wyjazd trochę mu się przedłużył. Jestem jednak po rozmowie telefonicznej z nim i jeśli jest pani gotowa, możemy podpisać umowę.
Kobieta podsuwa mi niewielki plik kartek i prosi, bym w spokoju je przeczytała.
– Jeśli chce ją pani przestudiować w domu i przynieść w poniedziałek, nie ma z tym żadnego problemu.
Pobieżnie przeglądam zapisy i czytam wyszczególnione podpunkty. Standardowa umowa, podobna do poprzedniej z hotelu. W ciszy doczytuję ostatnie zdania i chwytam za długopis leżący na biurku.
– Nie będzie takiej potrzeby. Podpiszę ją dzisiaj.
– Oczywiście. – Pani Halina posyła mi ciepłe spojrzenie. – Kwotę za szkolenie doliczymy do pani podstawowej pensji.
Chyba przełamałyśmy pierwsze lody.
– Jak się pani czuje w naszym klubie? – pyta, gdy oddaję jej papiery.
Spływa na mnie wielka ulga. Fakt, że znów mam stabilne zatrudnienie, znacząco poprawia mój nastrój. Muszę się powstrzymać, by nie wyciągnąć telefonu i nie napisać krótkiej wiadomości do Tomka. Obiecałam, że dam mu znać, gdy już zobaczę umowę na własne oczy.
Moja potrzeba stabilności i niezależności została zaspokojona, więc mogę w spokoju skupić się na pracy.
– Dobrze – odpowiadam. – Maja jest świetna w roli szkoleniowca, wytłumaczyła mi wszystko, jak należy. Większość klientów obsługiwałam dzisiaj sama.
Pani Halina kiwa z aprobatą głową.
– Tak, Maja zdążyła mi powiedzieć, że bardzo dobrze się odnajdujesz w tej pracy. Poznałaś już właściwie większość naszych pracowników. Chyba cię polubili.
O tak, z pewnością Ada nie może przestać się zachwycać nową pracownicą, która wciąż niedomaga w podawaniu jej kluczyków i wietrzeniu sal. Wczoraj prawie mi się oberwało, bo nie włączyłam klimatyzacji na czas zajęć. Na szczęście Majka wzięła to na siebie, bo jak twierdzi, wciąż jestem na szkoleniu i mam prawo nie pamiętać o wszystkich panujących tu zwyczajach. Mam wrażenie, że Ada wymyśla je na bieżąco, ale postanawiam to przemilczeć.
– Pracownicy są mili. W większości – dodaję, zanim udaje mi się ugryźć w język.
Odwracam wzrok z nadzieją, że pani Halina puści tę uwagę mimo uszu, ale ona jedynie śmieje się krótko, jakby doskonale rozumiała, co mam na myśli.
Potem ustalamy grafik. Na początek mam przychodzić na poranne zmiany. Wtedy jest mniejszy ruch i mogę nieco bardziej skupić się na pracy papierkowej: zamówieniach, mailach, zapisach na zajęcia. Po tygodniu zrobimy zmianę.
Siłownię zamykamy o dwudziestej drugiej, na szczęście mam prawo jazdy i całkiem sprawnego piętnastoletniego fiata, który bez problemu bezpiecznie zawiezie mnie do domu.
– Czyli wszystko ustalone – reasumuje pani Halina. – Cieszę się, że zdecydowałaś się do nas dołączyć!
Kolejnego dnia umawiamy się z Izką i Natalią na kolację we Friko. Tym razem nie pijemy z powodu mojego zwolnienia, tylko świętujemy nową pracę. Kto wie, może kiedyś awansuję na managera, a potem otworzę własny klub? Życie jest nieprzewidywalne, cholernie przewrotne.
– Powinnam ci podziękować, że mi powiedziałaś o tej pracy, Izka. – Wkładam do ust kawałek pizzy z salami. – Majka wspomniała, że na rozmowie kwalifikacyjnej były też trzy inne dziewczyny, ale nie podobały się Halinie. A wiesz… ona to taki łącznik z szefem.
– On tam w ogóle bywa? – Natalia unosi brwi. – Upewnij się, czy nie jest członkiem jakiejś mafii. Może kręci nielegalne interesy.
– Sama jesteś nielegalna – strofuję przyjaciółkę. – Facet ma łeb na karku. Otworzył jeden z najlepiej wyposażonych kameralnych klubów w mieście, a teraz jeździ na mnóstwo szkoleń i spotkań, by rozwijać biznes.
Tego wieczoru bar jest bardziej pusty niż zwykle. Mam wrażenie, że winę za to ponosi mecz piłki nożnej, a niestety we Friko nie ma telewizora. Co za strata. Na pewno mieliby dzięki temu niezły utarg.
Tomek i mąż Natalii Dorian siedzą w naszym mieszkaniu, bo nie mogliby opuścić tak ważnego wydarzenia. Za to my mamy okazję do babskich plotek.
– A powiedz, są tam jacyś fajni instruktorzy?
Dziwię się, że Izka dopiero teraz o to pyta. Obie z Natalią wiemy, że to dla niej najważniejsza kwestia.
– No jasne, całe mnóstwo. Gdyby nie fakt, że jestem już zaręczona, sama z chęcią zawiesiłabym oko – stwierdzam z rozbawieniem.
– No właśnie, a jak przygotowania do ślubu? Przez tę całą sytuację z pracą zapomniałam, że za trzy miesiące wychodzisz za mąż! Matko, powinnam się zapisać na tę siłownię, bo nie wejdę w sukienkę – jęczy Natalia.
– Pamiętaj, że impreza będzie zimą, o zgrozo… Co to w ogóle za pomysł? – Izka wyciera usta serwetką.
– Miałam takie swoje marzenie… – rzucam zdawkowo.
Potem opowiadam dziewczynom o fotografie, którego znaleźliśmy z Tomkiem. Pokazuję im kilka zdjęć z jego portfolio, które są dostępne na Facebooku, a ich ochy i achy utwierdzają mnie w przekonaniu, że to dobry wybór. Pokazuję też wstępne menu, którego zdjęcie zrobiłam telefonem, gdy kucharz kazał nam wybrać odpowiedni zestaw dań, a dziewczyny zgodnie stwierdzają, że ta impreza nie będzie łaskawa dla ich sylwetek.
Właśnie chcę udać się do baru, żeby domówić sok pomarańczowy, gdy mój wzrok pada na mężczyznę stojącego przy ladzie.
Niemal mechanicznie siadam na krześle, odwracając się do niego plecami.
– Zobaczyłaś ducha czy co? – Izka wygląda zza mnie w stronę baru. – O matko. To Ksawery – dodaje ściszonym głosem.
– Wiem. Nie jestem ślepa. – Chwytam się za serce, bo nagle kompletnie mnie nie słucha i wali po żebrach bez litości.
– Nie widziałam go od liceum. Co on tutaj robi? – zastanawia się Natalia, patrząc na niego bez skrępowania.
Ciągnę ją za nadgarstek, żeby przestała się tak gapić.
Ksawery.
Moja licealna miłość. Moja niespełniona miłość. Moje wspomnienia, ból, rozpacz, błąd. To wszystko wydawało się tak odległe, że niemal wmówiłam sobie, że nigdy nie istniał.
A teraz tak zwyczajnie siedzi przy barze, sącząc ciemne piwo.
Kręcę głową.
– Może pójdziemy do mnie? – proponuję.
Czuję, że barki bolą mnie od zgarbionej pozycji. Nie mam pojęcia, jak długo tutaj siedzi i czy nas zauważył, ale jedno wiem na pewno: nie jestem gotowa na spotkanie. Możliwe, że nigdy nie będę.
– Daj spokój, została jeszcze połowa pizzy. – Izka odrywa kawałek. – Anka, przecież masz narzeczonego, czym się przejmujesz? To stara miłość.
Tak, to stara miłość. Czym się przejmuję? No właśnie. Przecież w jej miejscu pojawiła się już nowa. Lepsza. Aktualna. Taka, na którą wykupiłam dożywotni abonament, bez możliwości wypowiedzenia umowy. Koniec kropka.
Prostuję się na krześle i wzdycham głęboko. No dobra, i tak siedzę tyłem. Od naszego ostatniego spotkania sporo się zmieniłam. Dorosłam, przefarbowałam włosy, schudłam. Minęło sześć lat. To kupa czasu.
– Ania… – Izka zawiesza głos. – Ksawery właśnie wyszedł. Możesz już pójść po ten sok.
Upewniam się, czy mówi prawdę, a gdy nie widzę go przy ladzie, wreszcie oddycham z ulgą. Matko jedyna, na kilka chwil zapomniałam, jak się nazywam. To chore, aby osoba, której nie było w moim życiu tyle czasu, potrafiła wywołać we mnie tyle emocji samą swoją obecnością.
Powinnam zachowywać się dojrzalej. Ganię się w myślach i ruszam do baru.
– Poproszę jeszcze jedną szklankę soku pomarańczowego – mówię do barmanki.
Młoda, wytatuowana dziewczyna bierze ode mnie banknot i wydaje resztę. Potem nalewa mi soku. Śledzę jej ruchy w zamyśleniu, wciąż odtwarzając w głowie obraz Ksawerego.
Nie zmienił się.
Przymykam powieki, ale i tak widzę jego lekko pochyloną nad ladą sylwetkę i wzrok zatopiony w kuflu z piwem. Dziękuję w duchu, że nie patrzył na mnie tymi czekoladowymi, głęboko osadzonymi oczami, że nie podrapał się po ostro zarysowanej szczęce i nie zwilżył językiem warg.
Chwytam za szklankę, którą barmanka kładzie przede mną, a potem zerkam na wyświetlacz telefonu, bo przed chwilą zawibrował w mojej kieszeni. To Tomek. Napisał, że dołączyło do nich kilku kumpli z jego pracy.
Jęczę w duchu.
Teraz to już na pewno nie wrócę wcześniej do domu. Nienawidzę jego kumpli z pracy. Mają obleśne żarty, grube, owłosione brzuchy i robią konkursy na najgłośniejszy bek.
Obrzydlistwo.
Ruszając do stolika, postanawiam odpisać Tomkowi. Krótkie „OK” powinno wystarczyć. Wciskam „wyślij”, gdy nagle uderzam głową w coś twardego. Nie tylko głową, lecz także ręką, w której trzymam sok, a ten ląduje na mojej białej koszulce, tworząc lepką, śmierdzącą pomarańczami plamę. Niech. To. Szlag.
– Przepraszam – bąkam do pleców jakiegoś typa, chociaż tak naprawdę ciśnie mi się na usta nieco mniej powściągliwe: „Czego stoisz mi na drodze, baranie?”.
Szybko jednak orientuję się, że mężczyzna, który się do mnie odwraca, to nie przypadkowy typ. To Ksawery. W pełnej okazałości. Z tym swoim łobuzerskim uśmiechem, który nie zestarzał się od czasów liceum.
– Mnie nie musisz przepraszać. To ty jesteś cała oblana – mówi z dłońmi wciśniętymi do kieszeni ciemnych dżinsów.
Nasze oczy na moment się spotykają. Widzę w nich mieszankę współczucia i rozbawienia, które tak dobrze znałam. Szybko odwracam spojrzenie.
– Nie zauważyłam cię. Pisałam SMS-a – rzucam.
Barmanka podaje mi kilka papierowych ręczników. Jestem jej wdzięczna za pomoc, ale niestety na niewiele się one zdadzą. Bluzka jest do zmiany. Nawet jeśli wyschnie, cała będę się kleić, a paradowanie w samym staniku przy kolacji kilku zakochanych par, cóż, chyba nie jest najlepszym pomysłem.
– Więc może powinnaś nakrzyczeć na kogoś, kto pisze do ciebie, gdy niesiesz sok do stolika? To co najmniej bezmyślne z jego strony.
Chociaż nie chcę się uśmiechać, kąciki ust same się unoszą.
Szybko zapanowuję nad mimiką.
– Tak. Może. Masz rację.
Wydaje się zdziwiony. Nie mogę patrzeć mu w oczy. Jego spojrzenie przywołuje zbyt wiele.
Wszystko.
– Muszę iść – rzucam.
Nie obracam się. Dochodzę do stolika i chwytam za torebkę. Dziewczyny również są gotowe do wyjścia.
Pół godziny później siedzimy w nowoczesnym mieszkaniu Izki. Mieści się na zamkniętym osiedlu, na którym znajdują się też prywatny parking, kilka placów zabaw i plenerowa siłownia. Ta to ma życie.
Po tym, jak przebieram się w mocno wydekoltowaną bluzkę, którą wręcza mi Izka, opadam na kanapę z rezygnacją.
– Nie miałaś czegoś… mniej wyzywającego? – pytam.
Wciąż muszę poprawiać dekolt, który zsuwa mi się tak bardzo, że równie dobrze mogłabym zostać w samym staniku.
– _Sorry_, ale pranie jest jeszcze w koszu, a reszta będzie na ciebie za duża.
Garderoba Izki to głównie krótkie spódniczki, obcisłe sukienki i bluzeczki zasłaniające mniej niż powinny. Właściwie to zastanawiam się, dlaczego nie ma w swoich zasobach chociaż jednej szerokiej koszulki, w której na pewno byłoby jej znacznie wygodniej, przynajmniej wieczorami przed telewizorem z paczką chipsów.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki