Nie! Broszury emigracyjne 1944 - ebook
Nie! Broszury emigracyjne 1944 - ebook
"Jakże łatwo zarobić sobie na uznanie, powtarzając bez żadnego uzasadnienia: jest źle, ale będzie dobrze, musi być dobrze, przy tym dlaczego „musi być dobrze” można nie uzasadniać. Wiem, że tego rodzaju optymistyczne przewidywania zapewniają wśród Polaków autorytet polityczny, ale ja nie chcę mieć autorytetu politycznego opartego na rozumowaniach bez sensu. Nie uważam tych broszur za drogę do kariery politycznej, której nie robię, lecz za spełnianie obywatelskiego i dziennikarskiego obowiązku mówienia prawdy. I dlatego nie pocieszam. Rzeczywistość jest czarna, przyszłość czarniejsza jeszcze. Nazywano mnie pesymistą, lecz gdyby więcej liczono się z moimi pesymistycznymi przewidywaniami, nie doszlibyśmy zapewne do tej przepaści, nad brzegiem której stoimy."
Stanisław Cat-Mackiewicz
W styczniu 1944 roku wojska sowieckie przekroczyły przedwojenną granicę z Polską, w grudniu Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego przekształcony został w Rząd Tymczasowy. Spinało to klamrą ciąg innych wypadków, z których wszystkie, i każdy z osobna, przeczyły nadziei, że Polska wyjdzie z wojny niepodległa, w określonych przez siebie granicach. Wśród pesymizmu i zwątpienia Stanisław Mackiewicz mógł mieć powody do satysfakcji, choć smakowała ona wyjątkowo gorzko.
prof. Rafał Habielski
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 97883-242-2480-7 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przebieg wypadków
Prasa londyńska z niedzieli 20 lutego („Sunday Times” i „Observer”) zwolniła nas z obowiązku milczenia, ogłaszając szereg informacji o poufnych dotychczas rozmowach pomiędzy rządem brytyjskim a polskim w sprawie życzeń sowieckich.
(c e n z u r o w a n e)
1) Organizacje wojskowe polskie w miarę posuwania się wojsk sowieckich będą się oddawały do ich dyspozycji. W razie zajęcia jakiejś miejscowości przez wojska sowieckie miejscowy dowódca polski zgłosi się do dowódcy sowieckiego, ujawni przed nim organizację i zastosuje się do jego życzeń. 2) Oddziały polskie, które miały jakieś zajścia z oddziałami partyzantów, przeniosą się na inne miejsca. 3) Rząd polski usunie ze swego składu ministrów Kukiela i Kota, a prezydent udzieli dymisji naczelnemu wodzowi gen. Kazimierzowi Sosnkowskiemu. 4) Pomiędzy Rosją a Polską powstanie nowa granica, która na razie będzie linią demarkacyjną. Granica ta będzie przebiegać linią Curzona do byłego zaboru austriackiego, a potem do Karpat, zostawiając Przemyśl po stronie polskiej, Lwów po stronie sowieckiej. 5) Polska może mieć nadzieje otrzymania kawałka zachodnich Prus Wschodnich i innych ziem, które przed wojną należały do Niemiec. 6) Usuwaniem Niemców z tych terenów mają się jednak zająć Sowiety, co oznacza, że przewidywana jest okupacja wojskowa sowiecka aż po Odrę.
Na całkowite przyjęcie tych propozycji nie zgadzał się oczywiście nikt z polskich ministrów. Przez poniedziałek 14 lutego i wtorek 15 lutego trwały narady naszego gabinetu. Najbardziej ustępliwy był podobno p. Mikołajczyk, najbardziej oporny minister Kwapiński, w którym widać odezwała się krew dawnego członka niepodległościowej Organizacji Bojowej. We wtorek 15 lutego minister Kwapiński opuścił nawet posiedzenie Rady Ministrów i wywołał chwilowy kryzys, aczkolwiek „Dziennik Polski”, widać z nadmiaru obyczajów demokratycznych, nie pisnął o tym ani słowa. Ale Kwapiński nie znalazł poparcia u innych ministrów socjalistycznych, panów Grosfelda i Stańczyka. W nocy z wtorku 15 lutego na środę 16 lutego zapadły rezolucje rządu i stąd noc ta stała się w historii polskiej datą tego samego typu co sejm grodzieński i inne daty innych kapitulacji.
Rezolucje te zapadły bez głosu ministra Kwapińskiego, który się wstrzymał od głosowania.
Rząd polski nie zgodził się zresztą na linię Curzona, w swej uchwale żąda linii demarkacyjnej na wschód od Wilna i Lwowa, z tym, żeby reszta terytorium państwa polskiego, tj. terytorium pomiędzy tą linią a granicą ryską, była administrowana przez wojskowe władze sowieckie z udziałem przedstawicieli innych państw zjednoczonych.
Nie zgodził się też rząd polski na jakiekolwiek zmiany personalne.
Natomiast:
Stwierdził, że już w swej deklaracji z 14 stycznia, oświadczając, że chce przystąpić do rozmów z rządem sowieckim przy współudziale rządów brytyjskiego i amerykańskiego o całokształcie spraw, tym samym nie wykluczał z tych rozmów zagadnień granicznych, żądając jednak, aby te rozmowy dotyczyły jednocześnie granic polskich na wschodzie i na zachodzie.
Czyli że:
Rezolucje rządu z 16 lutego¹ sprzeczne są z postawą Kraju, wyrażoną w uchwałach z 15 stycznia 1944 roku².
Rezolucje te sprzeczne są także z postawą emigracji polskiej w Wielkiej Brytanii, wyrażoną w uchwałach powziętych jednomyślnie na dwóch zebraniach manifestacyjnych: w Londynie 28 stycznia i w Edynburgu 30 stycznia. Uchwały te w punkcie 1 stoją na stanowisku całkowitej integralności państwa polskiego, a w punkcie 2 wypowiadają się kategorycznie przeciwko zasadzie wymieniania ziem polskich, jak się to czyni z terytoriami afrykańskimi.
Uchwała rządu z 16 stycznia schodzi ze stanowiska integralności, jest to uchwała rozbiorowa, frymarcząca suknem Rzeczypospolitej.
Rząd polski wyrzekł się zasady integralności swej Ojczyzny, nie otrzymując nic w zamian. Francja wyrzekła się kiedyś Alzacji i Lotaryngii, ale otrzymała za to pokój. My się wyrzekamy zasady integralności, skoro mówimy o rozmowach granicznych, nie otrzymując w zamian nic, nawet nawiązania stosunków dyplomatycznych.
Rząd polski odpowie na to, że obstawił te ewentualne rozmowy rozbiorowe i wymienne tysiącem warunków. Nie chcemy mu tego odmawiać. Ale słówko wyleci wróblem, powróci wołem. Bez zgody rządu polskiego na rozmowy graniczne nie wspomniałby Churchill w swej mowie z 22 lutego o linii Curzona³.
Słyszałem obrońcę rządu twierdzącego, że rezolucje 16 lutego nie idą dalej niż deklaracja 14 stycznia, która już puściła zasadę integralności państwa polskiego. Tak, ale deklaracja 14 stycznia była zredagowana niejasno i wykrętnie, jak niejasno i wykrętnie zredagowany był swego czasu pakt lipcowy. Chwilowe dialektyczne zwycięstwo, kilka przyjaznych głosów prasy londyńskiej, o których już dziś nikt nie pamięta, omamiły publiczność polską, jak o tym pisałem w broszurze Wilno. Ale oto z deklaracji 14 stycznia gabinet p. Mikołajczyka wyciągnął wnioski, których sam z początku się wypierał, oto w rezolucji z 16 lutego zgodził się na zasady rozbioru i wymiany.
Linia demarkacyjna na wschód od Wilna i Lwowa! Cóż to za nowy frazes dla użytku wewnętrznego, dla okłamywania Kraju. Linii takiej nie ma. Jedyną linią osłaniającą od wschodu Lwów i Wilno jest właśnie linia traktatu ryskiego.
Realizm rządu p. Mikołajczyka jest charakteru romantycznego, wręcz fantastycznego.
Fantazją jest, aby Rosja sowiecka, gdy raz wojsko nasze ziemie opanuje, zechciała się z nich wycofać bez zsowietyzowania Polski.
W niedzielę czytaliśmy w „Observerze” zapewnienie marszałka Stalina, że chce on polskiej administracji za linią Curzona, że to właśnie rząd p. Mikołajczyka mu to utrudnia, że wreszcie, jak nie można będzie inaczej, to administracja sowiecka obejmie te obszary.
Skądinąd słyszeliśmy o powstaniu sowieckiego komitetu w Warszawie, o jakimś gen. Roli i szefie sztabu Wiktorze, którzy mają odegrać rolę polskiego Tity⁴.
Zresztą – gdyby nawet – załóżmy rzecz mało prawdopodobną, że administracja polska zostanie powołana w czasie okupacji Polski przez wojska sowieckie. Powstaje od razu pytanie: jak duże będą jej kompetencje, a jaki będzie zakres działalności sowieckich władz wojskowych. I powstaje drugie, jeszcze bardziej zasadnicze pytanie: jak długo będzie trwała ta kooperacja, w którym tygodniu tej współpracy „okaże się”, że ta polska administracja to wyłącznie szpiedzy niemieccy i zakapturzeni hitlerowcy?
Również nierealne są obietnice sowieckie ofiarowania nam czegoś z własnych na Niemczech zdobyczy terytorialnych. Gdy Sowiety mówią: Polska nad Odrą, to oczywiście myślą: Sowiety nad Odrą.
Niech żyje Kwapiński!
Na wieść o zachowaniu się ministra Kwapińskiego w czasie ostatnich debat z całego serca wznoszę okrzyk: Niech żyje Kwapiński!
Z jeszcze większą radością zawołałbym, gdybym mógł:
– Niech żyje Mikołajczyk!
Niestety nie mogę.
Pokolenia polskie umierały z nadzieją, że gdy polski chłop zajmie miejsce polskiego szlachcica, to będzie lepiej. Niestety minister Mikołajczyk, stanąwszy na czele rządu, nie poszedł śladami takich szlachciców, jak Kościuszko, Traugutt, Piłsudski, lecz takich, jak…
Nie zadrażniajmy sytuacji bolesnymi porównaniami, które i tak każdemu do głowy się cisną.
Ten, kto uważnie wsłuchiwał się w przemówienia ministra Mikołajczyka, zauważył, z jakim tęsknym, a jednocześnie zaczepnym akcentem wymawia on wyrazy: „nowa Polska”. Ileż w tym zaakcentowaniu „nowa” mieściło się niechęci do Polski starej. Tymczasem Polska nie może być ani nowa, ani stara, Polska jest jedna i wciąż trwająca. Ulega ona przeobrażeniom, ewolucjom, nawet rewolucjom; niegdyś rządzili nią możnowładcy, potem rycerstwo, potem gmin szlachecki, potem inteligencja, obecnie półinteligencja, zapewne niedalekie są czasy, kiedy będzie nią rządziło włościaństwo, ale to ciągle będzie ta sama Polska, ulegająca renowacyjnym procesom historycznym, ale wciąż ta sama. Kiedy na Polesiu, w tej najczarowniejszej krainie Europy, jedzie się wodami Strumienia i spoza sennej tafli zaczną wyzierać białe mury kolegiaty jezuickiej, wysokie, sztywne, wtedy się rozumie, że nieprawdą jest, jakoby tylko człowiek był istotą żywą, a kamień martwą, że historia, że polskość żyje w tych murach i że mają one tak samo serce, które się czasami cieszy, a czasami cierpi. I nie można Polski, tej wielkiej, różnojęzycznej, zakutej w kamień, wspomnienia, związanej z krajobrazem Polski oderwać od przeszłości. Ileż zmysłu historycznego, ileż poszanowania dla przeszłości miał Wincenty Witos. Zresztą nie może być inaczej. Nawet bolszewicy, którzy zaczęli od negowania pojęcia ojczyzny, którzy wygnali nawet imię Rosji z nazwy swego państwa, nawrócili teraz do tradycji, skończyli na Orderach Suworowa i Kutuzowa.
Względy moralności politycznej
W tym naruszaniu zasady integralności, a jeszcze bardziej w nadziei na owe terytorialne „wymiany” widzę sporo tego kompleksu nowości, który sentymentalnie umożliwia wymienienie starej, historycznej Polski na nową jej jakąś geograficzną konfigurację. Idea przeniesienia narodu na nowe mieszkanie. Ale pomińmy te tematy i przejdźmy do względów prawno-moralnych.
Premier Mikołajczyk jest premierem Rzeczypospolitej Polskiej, to znaczy premierem tak dobrze Białorusinów spod Dzisny czy Dryssy, jak Pińczuka spod Deniskowicz czy Parachońska, jak Polaka spod Tarnopola czy Hucuła z Pokucia. Wszyscy ci obywatele są upoważnieni do otrzymywania takiej samej opieki ze strony rządu Rzeczypospolitej, do takiej samej wierności ze strony polityki naszego rządu jak obywatele Poznania czy Krakowa. Wynika to z zasady równości obywateli Rzeczypospolitej. Nie wolno poświęcać ich losu dla ratowania losu innych czy dla zdobyczy terytorialnych, tak jak nie wolno zabijać jednego dziecka dla ratowania życia innego dziecka.
Litwini kowieńscy twierdzili, że Polacy z byłego Wielkiego Księstwa to albo spolonizowani Litwini, albo przybylcy. Odpowiadaliśmy, że jesteśmy autochtonami i że więcej tę ziemię kochamy, i że lepiej od nich ją bronimy. A teraz nas razem z tą ziemią ktoś zgadza się wymieniać.
Generał Kazimierz Sosnkowski
Poza tym bezcelowym i bezużytecznym splamieniem historii Polski słowami o rozmowach granicznych są jeszcze względy dotyczące organizacji podziemnej w Polsce i względów jej bezpieczeństwa połączonych z kwestią ujawniania.
Nie wiemy, czy rząd angielski orientuje się w różnicy, która zachodzi pomiędzy ustrojem angielskim a naszą konstytucją, według której dyspozycja wojskami w czasie wojny należy do naczelnego wodza.
Nie rząd, lecz naczelny wódz jest odpowiedzialny według naszej konstytucji przed panem prezydentem za użycie wojsk podczas wojny.
Do gen. Sosnkowskiego wojsko, kraj i naród żywią zaufanie bezgraniczne, oparte na dobrej znajomości jego życia i jego osoby. Przeciwnicy Polski nazywają go „faszystą”, ale wiemy, że przydomek ten zdobywa sobie każdy, kto broni samodzielności polityki polskiej; od czasu do czasu p. Mikołajczyk staje się również faszystą w opinii pewnych kół i na łamach pewnej prasy. Oczywiście, że gen. Sosnkowski żadnym faszystą nigdy nie był i być nie mógł, chociażby dlatego, że za młodu należał do Polskiej Partii Socjalistycznej, a potem był żołnierzem zawodowym. Po śmierci Piłsudskiego on właśnie powiedział, że nie można stosować systemu Piłsudskiego bez Piłsudskiego, i gdyby wtedy został premierem, toby przywrócił całkowitą demokrację parlamentarną. Sosnkowski nigdy nie sięgał po władzę, natomiast zawsze wykonywał nałożone na niego obowiązki rzetelnie i patriotycznie. Dziś stoi przed najcięższym i najtrudniejszym zadaniem swego życia, przed wykonaniem konstytucyjnego obowiązku dyspozycji wojskami polskimi podczas wojny, wobec nad wyraz ciężkiej sytuacji międzynarodowej, komplikowanej jeszcze bardziej przez politykę rządu.
Włodzimierz Sołłohub Szare dokumenty
V
Międzynarodowoprawnym obowiązkiem ZSRR jako członka Ligi Narodów było bronienie niepodległości Polski, jako członka tejże Ligi.
Wypowiedzenie przez Sowiety w nocie z 17 września 1939 roku neutralności w rozpoczętej przez niesprowokowaną przez Polskę agresję niemiecką wojnie polsko-niemieckiej stanowiło ze strony sowieckiej pogwałcenie:
1) Traktatu ryskiego, potwierdzonego w szeregu późniejszych układów, protokołów i oficjalnych deklaracji.
2) Paktu Kellogga, podpisanego w dniu 27 sierpnia 1928 roku.
3) Protokołu podpisanego z inicjatywy rządu ZSRR w Moskwie dnia 9 lutego 1929 roku o wcześniejszym wprowadzeniu w życie tego paktu.
4) Polsko-sowieckiego paktu o nieagresji z 25 lipca 1932 roku przedłużonego do dnia 31 grudnia 1945 roku protokołem podpisanym w Moskwie w dniu 3 maja 1934 roku⁵.
5) Szeregu oficjalnych deklaracji i zapewnień przedstawicieli rządu sowieckiego o chęci utrzymania z Polską dobrych stosunków sąsiedzkich oraz zachowania życzliwej postawy na wypadek wojny Polski z Niemcami.
Trzeba przypomnieć, że art. 1 wyżej wspomnianego paktu o nieagresji, konstatując, iż oba państwa były się wyrzekły wojny jako narzędzia polityki narodowej, zobowiązywał oba państwa do nienapadania na siebie nawzajem, tak z osobna, jak wspólnie z jakimś innym państwem.
Artykuł 2 tegoż paktu głosił, że w wypadku, gdyby jedno z państw zostało zaatakowane przez jakieś państwo trzecie, strona druga zobowiązuje się do niedawania napastnikowi żadnej pomocy, zarówno bezpośredniej, jak pośredniej, przez cały czas trwania konfliktu.
VI
Zarządzone przez rząd ZSRR wkroczenie Armii Czerwonej do Polski w dniu 17 września stanowiło czyn przewidziany i najdokładniej zdefiniowany w pkt. 2 art. 2 konwencji o określeniu napastnika. Artykuł ten głosił, iż będzie uznane za napastnika w konflikcie międzynarodowym państwo, które pierwsze dokona inwazji przez swe siły zbrojne, chociażby bez wypowiedzenia wojny, na terytorium innego państwa, przy tym art. 3 tej konwencji dodawał, że żadne względy natury militarnej, ekonomicznej, politycznej lub innej nie mogą usprawiedliwiać czy tłumaczyć takiej inwazji.
Wreszcie aneks do tej konwencji jeszcze wyraźniej, dla uniknięcia różnic interpretacyjnych, wymieniał motywy, które nie mogą być wysuwane dla usprawiedliwienia napaści. Wśród tych motywów m.in. były wymieniane:
…wewnętrzna sytuacja państwa, jego ustrój polityczny, społeczny czy ekonomiczny, niedomagania administracji państwowej, zaburzenia wywołane przez strajki, rewolucje, kontrrewolucje czy wojny domowe…
…międzynarodowa konduita państwa.
Dodajmy przy tej okazji, że teoretycznie, tzn. w stosunku do innych, politycy sowieccy stanowczo potępiali powoływanie się na pokrewieństwo rasowe czy narodowościowe jako usprawiedliwienie agresji. Oficjalna historia Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików) zawiera m.in. następujące ustępy:
Przyłączenie przy pomocy siły Austrii do Niemiec oznacza wyraźnie imperialistyczne zagarnięcie cudzego terytorium. Niewątpliwie ujawnia ono dążenie Niemiec do zajęcia panującego położenia na kontynencie zachodnioeuropejskim.
W tych warunkach wysunięta w nocie do rządu polskiego teza, iż wobec rzekomego nieprzejawiania przez rząd polski oznak życia rząd ten i państwo polskie przestały istnieć, była tylko nieudolnym i z prawnego punktu widzenia bezskutecznym usiłowaniem jednostronnego zwolnienia się z zobowiązań międzynarodowych wobec państwa polskiego zaciągniętych.
Zdając sobie sprawę z tych trudności prawnych, p. Mołotow, przemawiając na Radzie Najwyższej ZSRR dnia 31 października 1939 roku, usiłował dokonać „przewartościowania wartości” międzynarodowoprawnych:
W związku z tymi ważnymi zmianami w sytuacji międzynarodowej niektóre stare formy, z których korzystaliśmy jeszcze do niedawna i które dla wielu stały się przyzwyczajeniem, oczywiście się zestarzały i obecnie nie nadają się do zastosowania… Wiadomo na przykład, że w ciągu ostatnich miesięcy takie pojęcia, jak „napaść” lub „napastnik” zdobyły nowy sens.
Obecnie Niemcy dążą do najszybszego zakończenia wojny i zawarcia pokoju, Anglia zaś i Francja, wczoraj jeszcze gardłujące przeciwko agresji, wypowiadają się za kontynuowaniem wojny i przeciwko zawieraniu pokoju.
VII
Wysuniętej w nocie z 17 września tezie sowieckiej o nieistnieniu w tym dniu polskiej organizacji państwowej przeczyły również i między innymi następujące dokumenty sowieckie:
1) Usiłowanie wręczenia tej noty oficjalnemu przedstawicielowi państwa polskiego w Moskwie ambasadorowi Grzybowskiemu.
2) Wzmianka w nocie o zejściu ZSRR z dotychczasowego stanowiska neutralności.
3) Noty rozesłane w dniu 17 września przez rząd ZSRR przedstawicielom dyplomatycznym w Moskwie Niemiec, Włoch, Iranu, Chin, Japonii, Wielkiej Brytanii, Francji, Afganistanu, Stanów Zjednoczonych, Turcji, Finlandii, Bułgarii, Łotwy, Mongolskiej Republiki Ludowej, Danii, Estonii, Szwecji, Grecji, Belgii, Tuwińskiej Republiki Ludowej, Litwy, Norwegii i Węgier z oświadczeniem, iż ZSRR będzie trzymał się polityki neutralności wobec tych państw, które wymieniliśmy powyżej, w porządku zastosowanym przez „Prawdę” donoszącą o tych notach. Według zwyczajów międzynarodowych noty takiej treści rozsyłane są przez państwo, które wstępuje w wojnę.
4) Dwanaście komunikatów operacyjnych Sztabu Generalnego Armii Czerwonej w okresie od 17 do 28 września 1939 roku, z których wynika, że przynajmniej przez dni dwanaście trwał opór wojsk państwa polskiego. Faktycznie opór ten trwał znacznie dłużej.
5) Depesza gratulacyjna marszałka Stalina z 19 listopada 1939 roku, w której wspomina on, że armia okryła siebie chwałą w bojach w Polsce. Nie można okryć siebie chwałą w bojach przeciwko nieistniejącemu nieprzyjacielowi.
6) Rozkazy marszałka Woroszyłowa nr 199 z 7 listopada 1939 roku i nr 209 z 19 listopada 1939 roku, stwierdzające, iż w walkach z wojskami polskimi sowieckie oddziały wojskowe „wykazały wysokie męstwo, bohaterstwo, inicjatywę” oraz że w walkach z oporem wojsk polskich potrzebne były: „niespodziewane uderzenia, otaczanie i niszczenie nieprzyjaciela drogą szerokiego i giętkiego manewru, niewyczerpana inicjatywa, umiejętne skoordynowanie działania oddziałów strzelców z oddziałami zmechanizowanymi, męstwo i nieznanie strachu”.
7) Stwierdzenie w przemówieniu Mołotowa na Radzie Najwyższej ZSRR, że do tego, aby „nic nie zostało z potwornego bachora traktatu wersalskiego”, tj. państwa polskiego, konieczne były dwa uderzenia, „naprzód armii niemieckiej, a potem Armii Czerwonej”, oraz że „przy bojowym posuwaniu się Armii Czerwonej nasze wojska miały poważne potyczki z oddziałami polskimi”.
Zaznaczyć należy, że źródła niemieckie wymieniają jako ostatnią bitwę z wojskiem polskim na terytorium Polski bitwę Kock–Adamów od 2 do 7 października i w związku z tym do książeczek wojskowych uczestników kampanii polskiej wpisuje się daty: 1 września 1939 do 7 października 1939 roku. Dopiero od 8 października oficjalny organ niemieckiego naczelnego dowództwa datuje okupację Polski.
Dla porównania przypomnijmy, że kampania francuska faktycznie trwała zaledwie dni 31⁶, lecz pomimo zajęcia przez nieprzyjaciela terenów przemysłowych Francji oraz Paryża nikt nie wysuwał tezy, że państwo francuskie de facto przestało istnieć. Rząd francuski z Vichy skapitulował przed nieprzyjacielem, rząd polski wolał ujść za granicę, nie zgadzając się na złożenie broni przez polskie wojsko. Czy fakt ten ma przemawiać za tezą o zniknięciu państwa polskiego na skutek jego „rozpadnięcia się” czy też podboju przez nieprzyjaciół? (cdn.)
Rozmowa z red. Zygmuntem Nowakowskim
W dniu 16 lutego 1944 roku w Izbie Gmin minister informacji p. Brendan Bracken, interpelowany w sprawie zamknięcia „Wiadomości Polskich”, oświadczył, że wyjątki z artykułów tego pisma były „szeroko używane przez propagandzistów niemieckich” i że nie po to marynarze brytyjscy wożą papier poprzez ocean, aby „dać cudzoziemcom w tym kraju sposobność pomagania propagandzistom niemieckim w sianiu niezgody”.
Na temat powyższego oświadczenia pana ministra informacji mieliśmy następującą rozmowę z red. Zygmuntem Nowakowskim.
– Przede wszystkim, czy pan wie – rozpoczął p. Nowakowski – że rozmawia pan z więźniem z Tower? Siedzę w Tower, jak Maria Stuart, jak Boga kocham. Właśnie słyszeliśmy o tym przez radio niemieckie.
– Wynika z tego, że nie tylko artykuły „Wiadomości” są wykorzystywane przez nieprzyjaciela dla propagandy, ale też zarządzenia ministerialne – odpowiadam.
– Właśnie. Zresztą nie byłoby to pierwsze więzienie w moim życiu. Przy końcu tamtej wojny byłem więziony przez Austriaków, siedziałem w obozie koncentracyjnym w Witkowicach pod Krakowem. Były to inne czasy. W więzieniu tym napisałem pracę doktorską. W czasie wojny obecnej dwaj bracia moi siedzieli w więzieniach niemieckich, jeden z nich zmarł w Oświęcimiu, drugi, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, więziony był w Oranienburgu razem ze swymi kolegami. Moja bratowa urodziła dziecko w więzieniu. W czasie wojny objeżdżałem Amerykę z odczytami o okrucieństwach niemieckich. Każdy numer „Wiadomości”, jak każdego innego pisma polskiego, zawierał mnóstwo materiału propagandowego antyniemieckiego, co jest zresztą zrozumiałe i naturalne, gdyż kraj polski jest bardziej od innych krajów europejskich prześladowany przez Niemców.
– A jednak spotkali się panowie z zarzutem omalże współdziałania z propagandą niemiecką.
– Muszę się przyznać, że nigdy w czasie snu najgorszego nie śnił mi się zarzut podobny. Sądziłem, że nasze pismo jest narzędziem walki z Niemcami, należy do narzędzi wojny przeciw Niemcom. Zarzut, że propagandziści niemieccy wykorzystywali moje artykuły, również mnie dziwi. Przede wszystkim znam tylko jeden wypadek, a mianowicie zacytowanie mego artykułu o swobodę słowa przez wydawanego przez władze niemieckie „Gońca” w Krakowie. Zacytowanie tego artykułu nie mogło przynieść Niemcom wiele korzyści, obrazował on stosunki prasowe w Wielkiej Brytanii, przynosił echo dyskusji politycznej wśród wolnego społeczeństwa korzystającego ze swobód konstytucyjnych. Poza tym, któż może się ustrzec od wykorzystania jego zdań przez propagandę niemiecką? Goebbels i jego ajenci wykorzystują w celu propagandowym nawet przemówienia premiera Churchilla i innych członków rządu brytyjskiego, a w tej liczbie i p. Brendana Brackena, nie mówiąc już o artykułach prasowych. Nasza prasa, to jest tak samo angielska, jak polska, jak prasa innych narodów zjednoczonych, czyni to samo w stosunku do niemieckich wodzów i niemieckiej prasy. Było tak i będzie zawsze, od kiedy istnieje i istnieć będzie propaganda podczas wojny.
A wreszcie, to, co p. Brendan Bracken nazywa sianiem niezgody pomiędzy sojusznikami, jest tylko powściągliwą obroną praw naszego narodu wobec niczym niepohamowanych ataków prasy sowieckiej.
Gdzież mamy się bronić, jeśli nie w kraju naszego alianta i w kraju tradycyjnej swobody słowa?
B.
Notatki polemiczne
Uwaga na czasie. Za czasów dawnej Rzeczypospolitej rząd państwa składał się w równej ilości z ministrów Korony i Litwy. Za niepodległego państwa polskiego w okresie 1919–1939 nikomu nie przychodziło do głowy formować rządu na podstawie reprezentacji prowincjonalnej, ale były to czasy, w których także nikt nie myślał o zgodzie na linię demarkacyjną lub o wymianie czy oddawaniu naszych terytoriów. A jednak w tych rządach zasiadali zawsze przedstawiciele Ziem Wschodnich w dostatecznej ilości, na siedmiu premierów za rządów marszałka Piłsudskiego czterech pochodziło z Wilna, ze Lwowa lub z Kresów Wschodnich. Sejm i senat posiadały w swym łonie tylu przedstawicieli Ziem Wschodnich, ilu na nie wypadało z liczby ludności. Emigracyjna Rada Narodowa członków urodzonych na terenie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego posiada tylko dwóch, z których jeden wzdycha do wspólnej z Rosją suwerenności państwowej, a więc rzecz jasna nie może być uważany za wyraziciela przekonań politycznych Ziem Wschodnich, a raczej za postać ekscentryczną. W rządzie stosunek jest jeszcze bardziej skandaliczny. Na trzynastu ministrów tylko jeden jest przedstawicielem Ziem Wschodnich, a jest nim p. Romer, żywy przykład, do czego prowadzą konsekwencje linii politycznej Pertinax–Stroński. Innymi słowy: Ziemie Wschodnie od trzech lat stanowią główne zagadnienie naszej polityki, ale udział przedstawicieli tych ziem w rządzie i nawet w Radzie Narodowej prawie równa się zeru.
Są to fakty, na które mało dotychczas zwracało się uwagi. Ale gałąź nauki, którą nazwijmy psychologią wypadków dziejowych, zainteresuje się zapewne tymi faktami.
To, że w naszym rządzie nie ma przedstawiciela Ukraińców ani Białorusinów, stanowi osobny bolesny rozdział.
Minister Kot. Na czarnej liście rządu sowieckiego znalazł się także minister Kot. Wygląda to na tragikomiczne qui pro quo. W polskim Londynie ciągle się słyszy o p. Kocie jako o zwierzchniku p. Litauera, protektorze osób, pism czy klik prosowieckich. Kariera polityczna ministra Kota usprawiedliwia trawestację przysłowia: Oto się taki narodził, który wszystkim nie dogodził.
Przypisy
1 Rezolucje te, dotyczące przyszłej granicy polsko-sowieckiej oraz niedopuszczalności zmian personalnych w składzie rządu i Naczelnego Dowództwa Polskich Sił Zbrojnych, uchwalono 15 lutego 1944.
2 Chodzi o apel konspiracyjnej Krajowej Reprezentacji Politycznej Do narodów świata oraz depeszę tejże KRP i Pełnomocnika (Delegata) Rządu RP na Kraj Jana Stanisława Jankowskiego do premiera Mikołajczyka z 8 stycznia 1944 (opublikowane 15 stycznia 1944 w „Rzeczpospolitej Polskiej” w Warszawie).
3 22 lutego 1944 w przemówieniu w Izbie Gmin Churchill poparł sowieckie postulaty graniczne, oświadczając, że Wielka Brytania nigdy nie gwarantowała żadnej granicy Polsce, a żądania ZSRR nie wykraczają poza obręb tego, co rozsądne i sprawiedliwe (przekład przemówienia: Premier Churchill o sprawie granic Polski. „Sympatia dla Polski – zrozumienie dla Rosji”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, nr 45 z 23 lutego 1944).
4 W nocy z 31 grudnia 1944 na 1 stycznia 1945 działacze PPR utworzyli w Warszawie Krajową Radę Narodową z Bolesławem Bierutem na czele. 1 stycznia 1945 KRN powołała Armię Ludową, której pierwszym dowódcą został gen. Michał Żymierski „Rola”, a szefem sztabu – płk Franciszek Jóźwiak „Witold”.
5 Polsko-sowiecki pakt o nieagresji został przedłużony 5 maja 1934.
6 Ofensywa niemiecka na zachodzie ruszyła 10 maja 1940, Francuzi poprosili o zawieszenie broni 17 czerwca.Rafał Habielski Czarnym atramentem
Wydarzenia 1944 roku, układające się w fatalną ewolucję sprawy polskiej, były, zwłaszcza z perspektywy pozakrajowej, spełnieniem najgorszego z możliwych scenariuszy. W jesieni poprzedniego roku ambasador Edward Raczyński wspominał w swoim dzienniku o stanie „skrajnej desperacji”, w której znajdował się, myśląc o przyszłości; ktoś inny notował, że ze skrywanym entuzjazmem przyjął wiadomość o odbiciu przez Niemców jednego z rosyjskich miast. Na wschodzie wszystko szło jednak po myśli Stalina. W styczniu 1944 roku wojska sowieckie przekroczyły przedwojenną granicę z Polską, w grudniu Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego przekształcony został w Rząd Tymczasowy. Spinało to klamrą ciąg innych wypadków, z których wszystkie, i każdy z osobna, przeczyły nadziei, że Polska wyjdzie z wojny niepodległa, w określonych przez siebie granicach.
Wśród pesymizmu i zwątpienia Stanisław Mackiewicz mógł mieć powody do satysfakcji, choć smakowała ona wyjątkowo gorzko. Był jednym z pierwszych krytyków polityki gen. Sikorskiego, kiedy ten, w lipcu 1941 roku, zdecydował się podpisać układ z sowiecką Rosją, który nie gwarantował granicy wschodniej wedle stanu sprzed września 1939 roku, uzależniając tym samym przyszły status Polski od okoliczności, w jakich skończy się wojna. Po pierwszych, bardzo jeszcze nikłych w porównaniu z kolejnymi, sukcesach militarnych Stalina Mackiewicz ostrzegał, że zwycięstwo Rosji będzie równoznaczne z końcem niepodległości Polski.
Na przełomie 1941 i 1942 roku takie kasandryczne przepowiednie puszczano mimo uszu. Mackiewiczowi pamiętano propozycję podjęcia rozmów z Niemcami, złożoną prezydentowi Raczkiewiczowi w chwili, gdy pod ciosami Hitlera padała Francja, uznając to za wystarczający powód zachowania wstrzemięźliwości ocen tych, którzy zawsze wierzyli w sukces. Ci, którzy znali jego pisarstwo, ostrzegali tych, którzy go nie znali, że lubi pisać „zdania zuchwałe”, ale także przejaskrawiać, w czym widziano zbyt łatwą metodę dyskredytacji poglądów mu niemiłych. Pozbawiony możliwości wydawania własnego pisma i zdany tym samym na broszury, co, jak się okazało, nie było rozwiązaniem najgorszym, gdyż dawało większą swobodę i niezależność, Mackiewicz postrzegany był jako współczesna odmiana szlacheckiego pieniacza, dla którego własne zdanie, własne ja, było równoważne bądź ważniejsze nawet niż głos opinii widzącej w gen. Sikorskim, później zaś premierze Stanisławie Mikołajczyku tych, którzy szczęśliwie przeprowadzą Polaków przez okropności wojny i wrócą na czele wojska do wolnej Polski.
Rachuby tego rodzaju i towarzyszące im nadzieje zaczęły ulegać zmianie, gdy stawało się coraz pewniejsze, że Stalin ani myśli respektować polską rację stanu, czego wstępem było zawieszenie, a w zasadzie zerwanie stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie po odkryciu grobów katyńskich w kwietniu 1943 roku. Na dodatek militarne sukcesy Rosji nie tylko pogarszały położenie sprawy polskiej, ale także utrudniały obronę idei niepodległości w wolnym świecie. W lutym 1944 roku zamknięty został przez Brytyjczyków, z inicjatywy sowieckiej, czego wówczas nie wiedziano, tygodnik „Wiadomości Polskie”, który zdobył się na bezkompromisowość w stawianiu polskich racji. Sugestia, że w tej sytuacji na placu pozostał jedynie Mackiewicz ze swoimi broszurami, które, nosząc ślady ingerencji cenzorskich, przestawały być świadectwem nieodpowiedzialnego krzykacza, a stawały się głosem sporej części opinii, byłaby tezą zbyt daleko idącą, nie jest jednak przesadą pogląd, że był jednym z tych, którzy spraw sobie drogich, ale ważnych nie tylko dla siebie, bronili przy użyciu wszystkich możliwości.
Zajmowanie terytorium Polski przez wojska sowieckie oraz powstanie ośrodka komunistycznej władzy na terenach „wyzwolonych” przyczyniło się do okrzepnięcia dwóch orientacji i sposobów działania wobec Rosji, których prefigurację stanowił spór o to, co powinien zawierać układ z Sowietami podpisany przez gen. Sikorskiego w lipcu 1941 roku. Zwolennicy każdej z nich usiłowali znaleźć odpowiedź na pytanie: co robić, by powojenna Polska była krajem niepodległym? Pierwsza z nich, której wyrazicielem był Mikołajczyk, spadkobierca polityki wschodniej gen. Sikorskiego, zakładała konieczność porozumienia się z Moskwą, czemu towarzyszyło przekonanie, że będzie trzeba za to zapłacić ustępstwami. Jeszcze lepiej zdawał sobie z tego sprawę Stalin, który uczynił ze stawianych stronie polskiej żądań nie tylko warunek wstępny rozmów, ale i probierz jej uległości. Oprócz domagania się zgody na linię Curzona, czyli oddanie Kresów Wschodnich, o czym Moskwa mówiła od początku, to jest od lipca 1941 roku, doszedł postulat traktowania komunistów polskich jako równoprawnych partnerów w tworzeniu przyszłego, działającego w powojennej Polsce rządu oraz żądanie zmian na najwyższych stanowiskach państwowych, skąd odejść mieli wrogowie Związku Sowieckiego, utożsamiani z wrogami demokracji.
Orędownicy i obrońcy założenia, że ze Stalinem trzeba się porozumieć, tłumaczyli, że w sytuacji zajmowania przezeń Polski nieodzowne jest robić co tylko możliwe, żeby ratować to, co można uratować, zwłaszcza, że szanse na uratowanie tego, o czym marzono na początku wojny, były jeśli nie żadne, to z pewnością niewielkie. Strategia ta, opatrywana często mianem polityki realistycznej, zdawała się mieć szanse powodzenia przy poparciu Wielkiej Brytanii, deklarującej, że co prawda nie będzie bronić wschodnich granic Polski z 1939 roku, niemniej wesprze wysiłki na rzecz jej niepodległości, oraz, jeśli dawano temu wiarę nie tylko z konieczności, przy dobrej woli Stalina, mówiącego o potrzebie istnienia wolnej Polski.
Tak pojmowany realizm nie był projektem, który spotykał się w Londynie z powszechną aprobatą. Niebezpieczeństwa, jakie niósł, uświadamiano sobie, nie tylko słuchając argumentów krytyków, z których głos Mackiewicza brzmiał wyjątkowo wyraziście, ale także rozpoznając rzeczywiste zamierzenia strony sowieckiej. Eskalacja warunków stawianych przez Stalina była taktyką obliczoną nie tylko na uzyskanie ustępstw rządu polskiego, ale także na jego autodeprecjację. Przystanie na sowieckie żądania terytorialne prowadziło do sprzeniewierzenia się zasadzie, że o sprawach granic decydować może wyłącznie reprezentacja parlamentarna wyłoniona w wolnych wyborach, poza tym kolidowało ze stanowiskiem krajowego podziemia politycznego. Rokowania z komunistami zdejmowały z nich agenturalne odium oraz legitymizowały w roli jednego z najważniejszych stronnictw politycznych. Przeprowadzenie zmian w rządzie i na stanowisku prezydenta dowodziło natomiast podległości obcej potencji. O rządzie prowadzącym taką politykę powiedzieć można było, że jest w równej mierze eksponentem polskich, co i sowieckich interesów. Nie mniej zatrważająca była perspektywa rezultatów negocjacji ze Stalinem, które, poza samym faktem, nie dawały jakiejkolwiek gwarancji pomyślnego ich zakończenia. To, o co powinno się walczyć przy stole rokowań, zostałoby poświęcone dla dopuszczenia do rozmów.
Byłoby nieprawdą twierdzić, że Mikołajczyk nie zdawał sobie z tego sprawy. Bronił integralności terytorialnej, choć dawał sygnały, że aprobuje w tej kwestii ustępstwa, nie ulegał naciskom w sprawach personalnych, liczył na względny sukces przy poparciu mocarstw zachodnich.
Polityka tego rodzaju, to jest ustępstw w imię przekonania, że pozwoli to ocalić to, co zostało do uratowania, była obiektem krytyki ze strony tych, wśród których Mackiewicz był postacią mówiącą szczególnie dobitnie. Orientacja, której był heroldem, sprowadzała się do tezy, że celem Stalina nie jest, wbrew temu, co deklarował, tolerowanie istnienia wolnej, demokratycznej Polski, obciętej na wschodzie, ale poszerzonej na zachodzie, lecz ubezwłasnowolnienie całej Europy Środkowej, którego to planu Polska była elementem. Wolno sądzić, że w 1944 roku Mackiewicz nie miał złudzeń co do tego, że Polska przegrała wojnę pod względem politycznym, dostając się w obręb wpływów sowieckich. Jeśli zatem niepodległość została przekreślona, a wojna skończy się niebawem w aurze prymatu siły nad prawem, jedynym rozwiązaniem pozostaje protest przeciw polityce faktów dokonanych. Nie ratowało to niepodległości, podobnie zresztą jak działania podejmowane przez Mikołajczyka, ale układało się w dowód, że Polska wychodzi z wojny ujarzmiona siłą, wbrew woli swoich prawowitych władz.
Sens tej postawy widziano w ratowaniu nie materii polityki, lecz idei. W upowszechnieniu przekonania, że Polska nie będzie krajem wolnym, uformowanym w sensie ustrojowym i terytorialnym zgodnie z regułami, które alianci wypisali na sztandarach w początkach zmagań z Hitlerem. Najpoważniejszym zagrożeniem dla takiej tezy była akceptacja zniewolenia przez kogoś wiarygodnego, niezwiązanego z Moskwą. Stąd niechęć Mackiewicza wobec polityki Mikołajczyka, uczucie ulgi, z jaką przyjął jego dymisję w listopadzie 1944 roku (która nie była jednak efektem tego, co o nim pisał), oraz więcej niż krytycyzm, z jakim odniósł się do akceptacji przez byłego premiera ustaleń jałtańskich i powrotu do Polski w czerwcu 1945 roku w charakterze drugiego wicepremiera.
Miarą dramatu postaw polskich w końcowym okresie wojny było przypisywanie obu rodzajom polityk wschodnich realistycznych właściwości. Krytykując Mikołajczyka, Mackiewicz dopatrywał się w jego postawie znamion romantycznego marzenia, biorąc za fantazję nadzieje, że Stalin, opanowawszy terytorium Polski, wycofa się z niej „bez sowietyzowania”. Można z tego wyciągnąć wniosek, że realizmem było to, co proponował on i jemu podobni, czyli sprzeciw i protest.
Czytając broszury Mackiewicza z 1944 roku, nie sposób nie zauważyć znaczenia, jakie przypisywał zagadnieniu Kresów. Poświęcał im uwagę już wcześniej, ale wówczas, gdy ważyły się ich losy, nabierały pod jego piórem rangi argumentu w obronie czegoś więcej niż integralności terytorialnej. Wilno i Lwów stanowiły dla Mackiewicza klucz do niezależności od Rosji. W 1944 roku, kiedy Ziemie Wschodnie ponownie dostawały się pod panowanie sowieckie, pisał, że są „wałem” chroniącym całą Europę Środkową. W miastach kresowych widział „słupy” polskiej państwowości, a w wyrzeczeniu się Kresów rezygnację z obszaru, na którym leżał atrybut suwerenności. Znaczenie Ziem Wschodnich potęgował, zdaniem Mackiewicza, polityczny wymiar zapowiadanych nabytków na zachodzie. Przewidywał, że zrodzi to powojenny, ciążący Polsce niemiecki rewizjonizm. Stworzy wariant geopolityczny przydatny Moskwie, która gwarancje dla wytyczonej przez siebie granicy polsko-niemieckiej potraktuje jako jeszcze jedno narzędzie uzależnienia. Także z tego powodu mówił Nie!Fot. z zasobu Narodowego Archiwum Cyfrowego
Stanisław Mackiewicz (1896–1966), publicysta, pisarz, polityk, z wykształcenia prawnik. W okresie I wojny światowej członek Zetu i POW, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. Redaktor naczelny wileńskiego dziennika „Słowo” (1922–1939), działacz grupy wileńskich konserwatystów, poseł na sejm z ramienia BBWR (1928–1935). Monarchista, piłsudczyk, czołowy zwolennik porozumienia polsko-niemieckiego w latach 30. Więziony w Berezie Kartuskiej (1939). Po 17 września 1939 na emigracji. Członek Rady Narodowej na uchodźstwie (1940–1941), przeciwnik polityczny gen. Władysława Sikorskiego, redaktor pisma „Lwów i Wilno” (1946–1950), premier rządu emigracyjnego (1954–1955). Po powrocie do kraju (1956) zajął się przede wszystkim działalnością pisarską. Był autorem licznych, pełnych oryginalnych sądów i polemicznej werwy publikacji, głównie o tematyce politycznej, historyczno-politycznej i literackiej. Zmarł w Warszawie.
Pseudonim „Cat” zaczerpnął z opowiadania Rudyarda Kiplinga o kocie, który chodził własnymi ścieżkami.Stanisław CAT-MACKIEWICZ
pisma wybrane
wybór i opracowanie
Jan Sadkiewicz
Kropki nad i • Dziś i jutro
Myśl w obcęgach.
Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów
Historia Polski
od 11 listopada 1918 do 17 września 1939
O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona.
Polityka Józefa Becka
Lata nadziei:
17 września 1939 – 5 lipca 1945
Był bal
Europa in flagranti
Herezje i prawdy
Dom Radziwiłłów
Zielone oczy
Stanisław August
Dostojewski
Klucz do Piłsudskiego
Broszury emigracyjne
Trzyleci
Albo-albo