Nie budujemy IV Rzeszy - ebook
Nie budujemy IV Rzeszy - ebook
Przez granicę na Odrze i Nysie każdy może dziś przejechać bez żadnego trudu. A jednak Niemcy i Polacy wiedzą o sobie zaskakująco mało. Żyją wręcz w odrębnych bańkach informacyjnych. Dlatego, gdy pytam Arndta Freytaga von Loringhovena o kwestie, które wywołują tak wiele emocji nad Wisłą, jego odpowiedzi mają wartość wyjątkowej świeżości.
- - Czy Angela Merkel, ściągając w 2015 roku Donalda Tuska do Brukseli, otworzyła drogę do władzy dla PiS?
- Czy gdyby nie grube miliardy euro zapłacone przez Niemcy za rosyjski gaz, Władimir Putin miałby środki na inwazję Ukrainy?
- Czy Śląsk, Pomorze i Mazury należy zaliczyć na poczet reparacji, jakie Niemcy wypłaciły Polsce za drugą wojnę światową?
- Czy można nie być nazistą, pozostając jak ojciec Arndta Freytaga von Loringhovena wiele miesięcy z Hitlerem w bunkrze pod Kancelarią Rzeszy?
- Czy Niemcy będą chciały wykluczyć Polskę z Unii, jeśli nad Wisła skończy się demokracja?
- Kiedy Olaf Scholz zacznie odpowiadać na ataki Jarosława Kaczyńskiego na Niemcy?
- Dlaczego Berlin prowadzi dziś wobec Europy Wschodniej politykę Jerzego Giedroycia, tylko o tym nie wie?
- Czy Niemcy będą broniły Polski w razie inwazji Rosji na nasz kraj?
- Co usłyszał ambasador Niemiec od prezesa PiS?
- Czy Angela Merkel obiecała Jarosławowi Kaczyńskiemu, że Donald Tusk nie będzie wybrany na drugą kadencję na przewodniczącego Rady Europejskiej?
- Czy Niemcy chciały wysłać swoje wojska do Polski, gdy zaczęła się wojna w Ukrainie?
- Czy Niemcy są gotowe wziąć udział w odbudowie Pałacu Saskiego?
- Czy kanclerz Merkel naprawdę wierzyła, że Nord Stream 2 to projekt wyłącznie biznesowy?
- Dlaczego Niemcy wiedzą wiele o Holokauście, ale mało o mordach na Polakach, którzy nie mieli żydowskiego pochodzenia?
Oto tylko niewielka część pytań, z którymi w tej książce zmierzył się Arndt Freytag von Loringhoven.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-17150-3 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp Wandy Traczyk-Stawskiej
Rozmowa z Arndtem Freytagiem von Loringhovenem, ambasadorem Niemiec w Warszawie w latach 2020–22, uświadamia mi, jak dziś, gdy znów wojna zawitała do Europy, losy naszych obu narodów są ze sobą połączone.
Loringhoven, który w czasie swojej misji nad Wisłą odwiedził wiele miejsc polskiej martyrologii i spotykał się z weteranami, odwiedzając także i mój dom, bije się z myślami. Poznałam go jako osobę, która słucha bardzo uważnie i jest głęboko poruszona winą Niemiec.
– Niemiecki dług moralny i historyczny wobec Polski nigdy nie będzie w pełni spłacony – przyznaje w rozmowie o tym, czy nasz kraj został sprawiedliwie potraktowany przy okazji wypłaty reparacji.
Ale to nie jest tylko rozliczenie z przeszłością, ale przede wszystkim rozmowa o naszych czasach. Próba zrozumienia, na ile potrafimy być wierni takim wartościom, jak wolność, demokracja, prawa człowieka, które są jedyną gwarancją, że nie powtórzą się tragiczne doświadczenia z przeszłości. Wiemy przecież, jakich straszliwych zbrodni dokonali hitlerowcy w czasie Powstania Warszawskiego w 1944 roku i całej okupacji. A jednak, tak, jak powiedziałam w moim „Przesłaniu” przy okazji otwarcia Izby Pamięci na Cmentarzu Powstańców Warszawy na Woli, nawet najgorsza zbrodnia musi być odpuszczona, aby człowiek mógł żyć bez nienawiści. Dlatego to stolica Polski Warszawa, właśnie ona, cały nasz kraj może być symbolem pokoju, znakiem i przykładem dla świata. Nigdy nie zostawimy za sobą, jako społeczeństwo, traumy wojny i okupacji, jeśli Niemcom nie wybaczymy. Zwłaszcza, że nasze chrześcijańskie dziedzictwo kulturowe mówi nam, iż nie ma większego zwycięstwa ofiary nad oprawcą niż przebaczenie…
To jest jednak zadanie na wiele pokoleń. Tak, jest ono trudne. Chcę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że jego początku upatruję w poruszającym wierszu modlitwie, który w 1942 roku napisał mój kolega z Szarych Szeregów, Jan Romocki ps. Bonawentura. Swoją chrześcijańską mądrością i niezwykłą poetycką wrażliwością wyprzedził kilka pokoleń, deklarując już wtedy pragnienie rezygnacji z odwetu.
„Uchroń od zła i nienawiści/Niechaj się odwet nasz nie ziści/Na przebaczenie im przeczyste/Wlej w nas moc, Chryste.
Pojęłam go dopiero w czasie powstania, kiedy sama musiałam zabijać.
A potem w osobie księdza Jana Zieji, kapelana Szarych Szeregów, który niezmordowanie mówił „Nie zabijaj nigdy nikogo”.
A potem biskupi polscy, którzy w orędziu do biskupów niemieckich w 1965 roku napisali pamiętne słowa „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Ten proces po wielu dekadach mozolnej i jakże trudnej pracy otworzył drogę do pojednania. Dzięki niemu nasze narody mogą dziś budować wspólną przyszłość w zjednoczonej Europie. Niestety, to co powinno być uważane za polską rację stanu, zbyt często zostaje wykorzystywane w bieżącej polityce. Coraz mniej jest przez to dialogu między Polakami i Niemcami, próby wzajemnego zrozumienia.
Nie mam złudzeń, że z niejedną odpowiedzią ambasadora Loringhovena polscy czytelnicy się nie zgodzą. Wobec innych będą mieli wątpliwości, ale w niektórych przypadkach uwzględnią niemiecki punkt widzenia, a może nawet dadzą się przekonać. To jest właśnie dialog, nauka tolerancji, której tak bardzo nam dziś potrzeba, aby móc myśleć z ufnością o wspólnej, polsko-niemieckiej przyszłości.
Dziś mam 96 lat. Być może rozumiem trochę więcej. Gdy wypowiadam słowa modlitwy: „…i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, to wiem, że to najmądrzejsze słowa, na jakie mnie dziś stać wobec Niemców, których tak strasznie nienawidziłam. Wobec naszych niegdysiejszych wrogów.
Bo wiem, jestem pewna, zrozumiałam to już lata temu: my musimy wybaczyć. Bo wiem, że jeśli chcemy żyć dalej, musimy żyć bez nienawiści. W nienawiści nie da się żyć. Nie da się funkcjonować: nikt niczego nie stworzy, niczego nie zbuduje. A skoro jest po drugiej stronie świadomość zła jakie się wyrządziło, jest potrzeba uzyskania przebaczenia – wyciągniętej ręki nie wolno odtrącać.
I ja za tę wyciągniętą rękę, Panie Ambasadorze, bardzo dziękuję.
I zawsze będę to powtarzać: już nie możemy traktować się jak śmiertelni wrogowie, teraz naprawdę musimy się ZAPRZYJAŹNIĆ. Od lat przecież jest taka szansa i wola. Nie możemy jej zmarnować. Polska i Niemcy muszą iść razem. Niech już nigdy nic nas nie podzieli – ani politycy, ani historia, ani zła wola pojedynczych frustratów. Już nigdy nie stańmy przeciw sobie.
Panie Ambasadorze, trzymam Pana za rękę mocno i serdecznie. I będę trzymać. Tak długo, jak będę mogła.
Wanda Traczyk-Stawska,
żołnierz Powstania Warszawskiego.WSTĘP ARNDTA FREYTAGA VON LORINGHOVEN
Wstęp Arndta Freytaga von Loringhoven
Przez dwa lata, między 2020 i 2022 rokiem, pełniłem misję ambasadora Niemiec w Warszawie. Pragnąłem, aby to właśnie Polska była zwieńczeniem 36-letniej kariery dyplomatycznej, która zaprowadziła mnie do wielu stolic Europy Zachodniej i Wschodniej oraz na szczyt służb wywiadowczych NATO. Wiedziałem, że właśnie ten kraj będzie dla mnie szczególnym wyzwaniem i to mnie pociągało. Jednak mimo wielu przygotowań i tak nie doceniłem ogromnej wagi, jaką się przywiązuje w Polsce do wszystkiego co niemieckie oraz wrażliwości, z jaką jest to przyjmowane.
Nad Wisłą spotkałem wielu ludzi, którzy odnoszą się teraz przyjaźnie do Niemiec, a nawet którzy są zaangażowani bez reszty we współpracę i pojednanie między naszymi narodami. Po wszystkich zbrodniach, jakich Niemcy dopuścili się w Polsce, niezmiennie uważam to za cud. Wśród najcenniejszych spotkań, jakie mi przyszło odbyć, są z pewnością te z ocalałymi z Holokaustu i Powstania Warszawskiego. W całym kraju natrafiałem na ślady dokonanych przez Niemców mordów, od pierwszej komory gazowej w Poznaniu po obozy zagłady „Akcji Reinhardt”. Nie znajdowałem słów gdy ludzie, których życie zostało zrujnowane przez Niemców, mówili mi, że nigdy nie otrzymali ani grosza od Niemiec.
Ale spotkałem się również w Polsce z niezrozumieniem i ostrą krytyką mojego kraju, a nawet stałem się osobiście celem antyniemieckiej kampanii nienawiści. 80 lat po zakończeniu II wojny światowej, dekady po zainicjowaniu procesu pojednania przez obie strony, 30 lat po otwarciu granic, zobaczyłem swoją twarz obok Goebbelsa czy Göringa na plakatach firmowanych przez polski rząd. Otrzymałem nienawistne e-maile, w których zwracano się do mnie jako do ambasadora. To bolało. Trudno mi uciec od wrażenia, że stosunki polityczne między Niemcami a Polską załamały się.
Nie mam tu na myśli sporów o takie tematy, jak stosunek do Rosji, migracji czy zjednoczonej Europy. Między partnerami i przyjaciółmi jest rzeczą normalną i ważną, aby spierać się o te kwestie, nawet gwałtownie i namiętnie, jeśli są tu różnice zdań. Niepokoi mnie co innego: otwarty, prowadzony ze wzajemnym szacunkiem dialog między naszymi krajami jest już prawie niemożliwy. Jeśli w ogóle nawiązujemy kontakt, to głównie, aby mówić o samych sobie zamiast ze sobą. Stereotypy i czarno-białe oceny coraz częściej dominują w naszych przekonaniach. Formaty spotkań stworzone do współpracy i dialogu, jak polsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe czy Forum Polsko-Niemieckie, od lat nie są wykorzystywane. W Polsce po antyniemieckie hasła sięga się w kampaniach wyborczych. W Niemczech politycy nie polemizują z tym, ale często po prostu to ignorują i nawiązują współpracę z łatwiejszymi partnerami. W ten sposób zrodziła się fatalna spirala, która coraz bardziej oddala od siebie Niemcy i Polskę. Jest to tym bardziej tragiczne, że dziś, w obliczu egzystencjalnego zagrożenia ze strony putinowskiej Rosji, polsko-niemiecka współpraca jest ważniejsza niż kiedykolwiek. Łatwo sobie wyobrazić, że sytuacja może się jeszcze pogarszać, na przykład jeśli niemiecka skrajna prawica zacznie agitować przeciwko Polsce lub jeśli Stany Zjednoczone po wyborach pozostawią Europę samą w obliczu wojny w Ukrainie. Ukraińcy zapłacą najwyższą cenę, jeśli my, Europejczycy, nie zjednoczymy się.
Tą książką chciałbym przyczynić się do ożywienia polsko-niemieckiego dialogu. Chęć wzajemnego wysłuchania się z szacunkiem i zrozumieniem racji drugiej strony jest nieodzowną podstawą przyjaźni i partnerstwa. Kiedy Jędrzej Bielecki zaproponował mi napisanie tej książki, od początku było jasne, że jeśli miał się z tego zrodzić szczery dialog, to musiał on również, a może przede wszystkim, obejmować trudne pytania. Można mieć wątpliwości, czy dyplomata w ogóle może być otwarty, czy nie jest zobowiązany do poruszania się w wąskich granicach oficjalnej polityki? Oczywiście, jako były ambasador, nie mogę dzielić się wieloma informacjami, które zostały mi przekazane w zaufaniu w roboczych kontaktach. W jeszcze większym stopniu dotyczy to informacji wywiadowczych. Tutaj muszę zaapelować do czytelnika, aby od czasu do czasu czytał między wierszami. Jednak teraz, gdy opuściłem czynną służbę, mogę wyrazić swoją osobistą opinię jaśniej niż wcześniej i spojrzeć na wiele rzeczy w dłuższej perspektywie. Chciałbym z tego skorzystać, aby oceniać rzeczywistość w sposób bardziej zniuansowany, a nie opierać się na uproszczonych ocenach, jak to często ma miejsce w polityce.
W rozmowie z Jędrzejem Bieleckim, który okazał się cennym partnerem z jego mądrymi, dociekliwymi pytaniami, dotykamy całej gamy polsko-niemieckich zagadnień. Szczególnie godna uwagi wydaje mi się próba zrozumienia, jak doszło do katastrofalnej polityki Niemiec wobec Rosji, która moim zdaniem jest największym błędem niemieckiej dyplomacji od czasów II wojny światowej. Czy jednak strategia nastawiona na współpracę i współzależność była od początku mylna? Dlaczego Berlin nie zmienił kierunku przynajmniej po aneksji Krymu, zwłaszcza w polityce energetycznej i obronnej? Czym tłumaczyć, że Niemcy wciąż wahają się przed wspieraniem Ukrainy bardziej niż inne kraje? Podejmujemy również inne, trudne pytania, jak to, czy Niemcy chcą zdominować Europę? Czy pozostają neutralne w polskiej kampanii wyborczej? Jak powinniśmy odpowiedzieć na polskie żądania reparacji wojennych?
Jednocześnie chciałbym wyraźnie przyznać, że Polska od dawna prowadzi bardziej dalekowzroczną i konsekwentną politykę wobec Rosji niż Niemcy. Ale nie chcę też ukrywać, że ciągłe antyniemieckie prowokacje i systematyczne podważanie rządów prawa w Polsce uważam za bardzo niepokojące.
Rozdział poświęcony mojemu ojcu był dla mnie szczególnie trudny. Jego służba jako młodego oficera Wehrmachtu w bunkrze Hitlera urosła do problemu politycznego w Polsce. Było to powodem odłożenia o wiele miesięcy zgody polskich władz na pełnienie mojej misji w Warszawie i spotkało się z bardzo krytycznymi komentarzami niektórych mediów. Rola Wehrmachtu podczas okupacji jest nadal postrzegana bardzo różnie w Niemczech i w Polsce. Mówienie o tym uważam jednak za część koniecznego procesu zaakceptowania naszej wspólnej historii. Publiczne pisanie o własnym ojcu, zwłaszcza za granicą, nie jest jednak łatwe. Przyznaję, że walczyłem sam ze sobą. W ten sposób zrodziła się bardzo osobista konfrontacja syna z ojcem i jego roli w historii. Syna, który stara się zrozumieć ojca, ale też zadaje pytanie o jego współodpowiedzialność za zbrodnie III Rzeszy. Chcę zapewnić moich polskich czytelników: zrozumienie nie oznacza akceptacji. Nie ma usprawiedliwienia dla mordów dokonanych przez Wehrmacht. W ocenie ojca zachowuję jednak ostrożność, bo mam świadomość, że nie dorastałem w warunkach totalitarnej dyktatury i nie wiem, jak zachowałbym się w jego sytuacji.
Moje opinie z pewnością nie będą podzielane ani nawet zrozumiane przez niektórych, być może wielu, Polaków, ale także Niemców. W Berlinie radykalne przewartościowanie błędnej polityki Niemiec wobec Rosji, do czego wzywałem ja i inni, lub dalsza dobrowolna pomoc dla polskich ofiar wojny i okupacji, są w zdecydowanej większości odrzucane. Z drugiej strony wiem, z jaką wrażliwością polscy czytelnicy reagują na wszelką krytykę ze strony Niemiec. Kampania, która była we mnie wymierzona, miała z pewnością skłonić mnie do daleko idącej powściągliwości na forum publicznym. Stanowczo to odrzuciłem, ponieważ było to niezgodne z tym, jak rozumiałem powierzoną mi misję.
Nie liczę więc na aprobatę, ale raczej na to, że ta książka skłoni czytelników do refleksji, czy nawet podania w wątpliwość niektórych dotychczasowych poglądów, oraz że zachęci Polaków i Niemców do ponownego bezpośredniego i osobistego kontaktu. Będę bardzo zadowolony, jeśli wraz z Jędrzejem Bieleckim przyczynimy się do lepszego zrozumienia niemieckiej polityki w Polsce i ożywienia dialogu między naszymi krajami.
Na koniec chciałbym wystąpić z konkretną propozycją. Potrzebujemy wznowić dialog, który poruszałby tematy kontrowersyjne i nie pomijał bolesnych faktów. Dotychczasowe fora dyskusji wyczerpały swój potencjał. Okazały się nieskuteczne, gdy zabrakło zrozumienia między rządami naszych krajów. Musimy mieć odwagę, aby znowu podjąć trudne kwestie, najlepiej zaczynając od podstaw. Sądzę, że to zadanie dla społeczeństwa obywatelskiego, które dziś płaci wysoką cenę za polaryzację, jaka powstała między naszymi krajami. Pełniąc misję ambasadora Niemiec w Czechach przekonałem się, jak wiele można osiągnąć dzięki niezależnym forom dyskusyjnym nawet w tak drażliwych kwestiach jak wypędzenie Niemców sudeckich. Tym bardziej jestem przekonany, że jest wielu ekspertów, dziennikarzy, organizacji pozarządowych, artystów, pisarzy, historyków, przedstawicieli kościołów, stowarzyszeń i biznesu, którzy byliby gotowi zaangażować się w nową debatę o relacjach między Polską i Niemcami.
Relacje między Niemcami i Polską są dziś szczególnie ważne. Europa musi odgrywać większą i bardziej wiarygodną rolę w zmienionych warunkach geopolitycznych, na co składa się przede wszystkim agresywna, rewanżystowska postawa Rosji oraz bardziej skupiona na sobie i na Azji – Ameryki. Dlatego Niemcy i Polska powinny znaleźć drogę wyjścia ze spirali niezrozumienia i wzajemnych oskarżeń, aby wspólnie przywodzić w budowie silniejszej i bardziej harmonijnej Europy.WSTĘP JĘDRZEJA BIELECKIEGO
Wstęp Jędrzeja Bieleckiego
Moja rodzina, jak miliony innych polskich rodzin, straciła przez Niemców prawie wszystko. Jesienią 1944 roku babcia wyszła z płonącej Warszawy, trzymając mojego 5-letniego wówczas ojca za rękę i niosąc jego rocznego brata na ramieniu. Walizka była całym jej majątkiem. Parę tygodni wcześniej jej mąż, Andrzej Bielecki „Rybak”, zginął w Powstaniu Warszawskim. Dobrze rokująca kariera naukowa, jaką przed wojną zaczynał w Instytucie Geologicznym, została brutalnie przerwana. Majątek na Wschodzie przepadł. Wszystko trzeba było zaczynać od nowa. Tej traumy psychicznej ojciec tak naprawdę nigdy nie przezwyciężył.
Z rodziną mamy los obszedł się równie okrutnie. Moja praprababcia, Róża Efraim, została zamordowana w komorze gazowej Treblinki albo wcześniej, w drodze do obozu zagłady. Świadkowie nie przeżyli. Jak pięknie napisano na kamieniu upamiętniającym bunkier dowódcy Powstania w Getcie Warszawskim, Mordechaja Anielewicza, „cała ziemia stała się jej grobem”. Męża siostry mojej babci, Stefana Michałowskiego, też spotkała śmierć z rąk Niemców: został zagazowany, gdy próbował kanałami wydostać się z oblężonego w czasie Powstania Warszawskiego Starego Miasta. Ciocia Jasia obiecała sobie wtedy, że jej stopa nigdy nie stanie na niemieckiej ziemi. I choć podróżowała wiele, słowa dotrzymała.
Mój dziadek, Jan Paweł Frąckowiak, który urodził się w Berlinie i znał niemiecki jak język ojczysty, jako prawnik i adwokat brał wydatny udział w integracji z resztą Polski Wielkopolski i Ziemi Lubuskiej. Nigdy nie mógł zrozumieć, jak naród Kanta i Beethovena mógł stoczyć się na takie dno okrucieństwa i zbrodni.
Ale poznałem też inne Niemcy. Jako korespondent „Rzeczpospolitej” w Brukseli w czasach, gdy Polska przystępowała do NATO i Unii Europejskiej, byłem przez siedem lat świadkiem powrotu naszego kraju do zachodniej rodziny wolnych narodów. Bez Niemiec nie byłoby to możliwe. Wśród unijnych państw tylko one kierowały się długoletnią strategią wobec Polski i szerzej, Europy Środkowej, i miały potencjał, aby wprowadzić ją w życie. To był szczególny przykład wspólnoty interesów, która być może pierwszy raz w historii w takim stopniu połączyła nasze narody. Dzięki niej Polska zyskała warunki do przezwyciężenia zapóźnień cywilizacyjnych, a także bezpiecznego życia w wolności i demokracji. Niemcy miały w tym oczywiście interes ekonomiczny. Chciały też przestać być krajem frontowym. Liczyły na łatwy dostęp do ziem, które przez setki lat należały do nich. Ale integracja Polski z Unią miała też dla Niemiec wymiar moralny. To był wyraz przekonania, że w ten sposób mogą przynajmniej w jakimś stopniu zrekompensować krzywdy wyrządzone sąsiadowi zza Odry.
Pierwsze dwie dekady wspólnego życia w Unii nie okazały się jednak łatwe. Jak przyznaje Arndt Freytag von Loringhoven, wiara, że zacieśnienie współpracy gospodarczej i politycznej z Rosją zapobiegnie imperialnym planom Kremla, okazała się największym błędem powojennej polityki zagranicznej Niemiec. Narzucenie Polsce przez Angelę Merkel systemu obowiązkowej redystrybucji migrantów w 2015 roku pokazało, jak trudno jest niemieckim władzom traktować po partnersku rosnącego przecież w siłę wschodniego sąsiada. Zachęcając Donalda Tuska do wyjazdu do Brukseli, kanclerz wydatnie przyczyniła się do przejęcia władzy przez PiS. A z partią Jarosława Kaczyńskiego Niemcom ułożyć się już nigdy nie udało. Inaczej niż w relacjach francusko-niemieckich, gdzie liberalnego prezydenta Valery’ego Giscarda D’Estaing łączyły równie bliskie relacje z lewicowym kanclerzem Helmutem Schmidtem co jego socjalistycznego następcę François Mitterranda z chadekiem Helmutem Kohlem, pojednanie między Warszawą i Berlinem okazało się nad Wisłą sprawą, do której jest przywiązana tylko część sceny politycznej.
W ostatnich latach w relacjach między Polską i Niemcami wybuchł otwarty kryzys. Dwa najważniejsze w Europie Środkowej kraje NATO powinny ściśle współpracować w obliczu egzystencjalnego zagrożenia dla Zachodu, jakim jest rosyjski podbój Ukrainy.
Jednak Jarosław Kaczyński widział to inaczej. Zamiast współpracy mamy więc permanentny konflikt z Niemcami, którego celem jest przede wszystkim mobilizacja twardego elektoratu PiS. W ten sposób interes państwowy musiał ustąpić przed interesem partyjnym. Na szwank została narażona polska rację stanu.
Jest bowiem jasne, że bez ułożenia sobie przynajmniej poprawnych relacji z Berlinem Polska nie może na trwałe zakorzenić się w zachodniej wspólnocie narodów. To jest warunek naszego bezpieczeństwa, w szczególności w perspektywie powrotu do Białego Domu Donalda Trumpa, który już za swojej pierwszej kadencji poważnie rozważał wyprowadzenie Stanów Zjednoczonych z NATO i dojście do porozumienia z Putinem.
Wzorem są Francja i Niemcy. W ciągu sześćdziesięciu lat, jakie minęły od zawarcia przez prezydenta Charlesa de Gaulle’a i kanclerza Konrada Adenauera Traktatu Elizejskiego, Francja i Niemcy nie upodobniły się do siebie. To wciąż bardzo różne kraje. Ale łączy je jedno: przekonanie, że są dla siebie nawzajem tak ważne, iż w strategicznych sprawach, w szczególności gdy idzie o przyszłość Unii, muszą tak długo szukać kompromisu, aż zostanie on między nimi wykuty.
Polska i Niemcy powinny pójść za tym przykładem. Ale do tego dziś bardzo daleko. Na poziomie politycznym między oboma krajami dialog właściwie zamarł, a co dopiero mówić o prawdziwych negocjacjach. To powoduje, że w kluczowych sprawach, jak miejsce Ukrainy w NATO i Unii Europejskiej, czy przyszłość integracji, Berlin podejmuje decyzje bez udziału Warszawy.
Ta książka jest próbą zasypania choćby w minimalnym stopniu pogłębiającej się przepaści między Polską i Niemcami. Jako dyplomata we Francji i Rosji, ambasador w Czechach i Polsce, szef natowskiego i niemieckiego wywiadu, Arndt Freytag von Loringhoven przez blisko 40 lat był z jednej strony częścią niemieckiego establishmentu, a z drugiej zachował wyjątkowe zainteresowanie Europą Środkowo-Wschodnią i samą Polską. To nie jest łatwy rozmówca. Nauczony przez całe życie zawodowe ważyć słowa, nie dawał się łatwo sprowokować i ujawnić prawdziwych zamiarów Berlina. Ale ma też w sobie uczciwość wewnętrzną, która każe przyznać się do błędów popełnionych przez własny kraj i głębię intelektualną, która pozwala zasugerować rozwiązania na przyszłość. To pozwoliłoby nam wyjść ze wzajemnych baniek polskiej i niemieckiej debaty i spróbować wsłuchać się w argumenty drugiej strony.
W szczególnym stopniu dotyczy to ostatniej wojny. Ojciec Arndta Freytaga von Loringhovena, Bernd, znajdował się w bezpośrednim otoczeniu Hitlera w ostatnich miesiącach jego życia. Czy był przez to nazistą? Syn bije się tu z myślami o tym, jak oceniać ojca. Ale też przyznaje, że polsko-niemieckie pojednanie może zostać zbudowane tylko na dojściu do wspólnej prawdy. 80 lat po wojnie wciąż do tego daleko. Ale tylko dialog może to stopniowo zmienić.ROZDZIAŁ 1. NIEMCY NIE CHCĄ WYBIERAĆ MIĘDZY DEMOKRACJĄ A POLEXITEM
Rozdział 1
Niemcy nie chcą wybierać między demokracją a Polexitem
JB: W 1952 roku, na trzy lata przed śmiercią, Tomasz Mann¹ ostrzegał, że „Niemcy są za duże dla Europy, ale za małe dla świata”. Ten cytat do dziś wywołuje zaniepokojenie. Pochodzi co prawda z czasów, gdy wojna ledwo się skończyła, traktaty rzymskie², które położyły fundament pod budowę zjednoczonej Europy, jeszcze nie zostały zawarte, ale zdaje się, że wielki pisarz przewidział, jaka będzie rola Niemiec w dzisiejszej Unii Europejskiej. Jarosław Kaczyński mówi o tym bardziej dosadnie: Niemcy chcą budować Czwartą Rzeszę. Może nie tak zbrodniczą, jak ta Trzecia, ale jednak Berlin jest skazany na przywództwo w Unii Europejskiej i narzucanie innym własnych interesów.
AFL: Pomysł, że Niemcy chcą zbudować Czwartą Rzeszę, jest absurdalny. Nawet, gdybyśmy tego chcieli, nigdy nie moglibyśmy samodzielnie przewodzić Europie. Wywołuje to natychmiast silne obawy wśród naszych partnerów, nie tylko Polski. Taki jest ciężar historii i geografii. Niemcy były zapewne najbliżej osiągnięcia roli przywódczej w trakcie kryzysu finansowego strefy euro między 2009 i 2015 rokiem – i doprowadziło to do niezwykłej polaryzacji wśród naszych partnerów. Na południu Europy rygorystyczna polityka fiskalna Berlina wywołała ostrą krytykę. Wystarczy wspomnieć portrety Angeli Merkel w mundurze nazistowskim na ulicach Aten. Inni, jak minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski³, apelowali o większe zaangażowanie Niemiec, więcej przywództwa. Jestem jednak głęboko przekonany, że Niemcy mogą przewodzić wyłącznie w partnerstwie z innymi. Tylko to jest do zaakceptowania. Mamy w tym zresztą długie doświadczenie. Sięga ono czasów, gdy Unia Europejska była znacznie mniejsza. Jednak dziś jest jasne, że sam Paryż i Berlin nie zdołają skutecznie kierować rozwojem poszerzonej UE. Polska, kraj, który znalazł się na wprost bandyckiej Rosji i który ma coraz potężniejszą gospodarkę, staje się poważnym kandydatem dla skutecznego przewodzenia w Unii.
JB: Czy jednak to nie zbyt optymistyczna ocena przeznaczenia Warszawy? Unia zmaga się przecież z nierozwiązanym kryzysem pozostawionym przez Angelę Merkel⁴: rządów prawa i demokracji na Węgrzech i w Polsce. Tolerując przez lata budowę przez Victora Orbána⁵ struktur autorytarnego państwa, a nawet zgadzając się na pozostanie jego ugrupowania Fidesz w Europejskiej Partii Ludowej, Merkel nie popełniła zasadniczego błędu? Można odnieść wrażenie, że widząc takie zachowanie Niemiec, Jarosław Kaczyński⁶ doszedł do wniosku, że Brukselą nie ma co się przejmować.
AFL: Osobiście uważam, że błędem było pozostawienie Orbánowi wolnej ręki i niewyrzucenie znacznie wcześniej Fideszu z Europejskiej Partii Ludowej⁷. Podobnie jak inni przywódcy autorytarni, reaguje on jedynie na przymus. Merkel wierzyła, podobnie jak wielu czołowych niemieckich Chrześcijańskich Demokratów, że Europa to jest wielka rodzina, która zasadniczo powinna za wszelką cenę pozostać razem. Sądziła, że wszystko da się rozwiązać polubownie. Podobnie Armin Laschet⁸, kandydat CDU/CSU na urząd kanclerza, powiedział w czasie wizyty w polskiej stolicy w 2021 roku, że Polaków trzeba przekonywać do stosowania zasad praworządności przez dialog, nie należy zapędzać ich w kozi róg. Podcinanie rządów prawa przez PiS było przyjmowane z ogromnymi obawami w Berlinie. Jednak wielu niemieckich polityków uważało, że z uwagi na nasze winy z przeszłości nie mamy moralnego autorytetu, aby pouczać innych. Stąd Niemcy powstrzymywały się przed zwiększaniem presji w tej sprawie. Zawsze podkreślaliśmy, że to do europejskich instytucji a nie krajów członkowskich, należy egzekwowanie prawa europejskiego.
JB: Tak było do drugiej połowy 2020 roku, kiedy Niemcy przejęły przewodnictwo w Unii. To bowiem Angela Merkel przeforsowała w Radzie UE⁹ zasadę zależności wypłaty środków finansowych od respektowania unijnych wartości, co później miało mieć tak dalekosiężne skutki dla naszego kraju. Kanclerz uznała, że przez takich polityków, jak Viktor Orbán, Jarosław Kaczyński czy Marine Le Pen¹⁰, populizm stał się egzystencjalnym zagrożeniem dla dalszego istnienia Unii i dłużej nie można temu pobłażać?
AFL: W tamtym czasie wiele państw Unii było coraz bardziej zaniepokojonych ciągłymi działaniami władz Polski i Węgier prowadzącymi do podważenia rządów prawa. W roli kraju przewodniczącego Unii Niemcy musiały się do tego odnieść. W 2020 roku było już jasne, że tylko presja finansowa może wpłynąć na Polskę i Węgry. Kiedy jakieś państwo przejmuje przewodnictwo w Radzie UE, musi działać o wiele bardziej aktywnie. Celem jest wynegocjowanie kompromisu między krajami członkowskimi. Tak właśnie zrobiły Niemcy poprzez rozwinięcie tzw. mechanizmu warunkowości, który uzależnia wypłatę funduszy unijnych od przestrzegania standardów rządów prawa. Nie można więc utrzymywać, że kanclerz Merkel zmieniła swoje stanowisko w tej sprawie. Polska była w ten proces bardzo zaangażowana i na koniec zaakceptowała ten kompromis. W moim odczuciu integracja europejska jest daleka od doskonałości, ale to, co osiągnęliśmy, musi być chronione i dalej rozwijane, jeśli mamy podołać niezwykłym wyzwaniom dzisiejszego świata, jak agresywna Rosja, rywalizujące z nami Chiny czy egzystencjalne zagrożenie płynące ze zmian klimatycznych. Obawiam się, że jeśli wpływy partii populistyczno-nacjonalistycznych będą w Europie nadal rosły, może to nie tylko osłabić, ale i w końcu zniszczyć wpływy Unii czy Unię? To byłby koszmar.
JB: Fundamentalne zmiany w Unii, a do takich z pewnością należy powiązanie wypłat z budżetu UE z praworządnością, Niemcy i Francja zawsze najpierw uzgadniały między sobą, a dopiero potem przedstawiały wspólne, kompromisowe rozwiązanie w Brukseli. Rząd federalny podobnie postąpiły w tym przypadku z Polską?
AFL: Ta uwaga odnosi się do codziennych relacji między Niemcami i Francją, a nie do nadzwyczajnej roli, jaką musi na siebie wziąć kraj przewodzący Unii. Zakłada się, że będzie on uczciwym pośrednikiem, który konsultuje wszystkie kraje członkowskie. Oczywiście Merkel dogłębnie rozmawiała o tym z premierem Morawieckim¹¹. Nie wiem jednak, czy polscy przywódcy zdawali sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji tych nowych ustaleń. Wydaje się, że oczekiwali, iż wprowadzenie ich w życie może być bardzo długo powstrzymywane.
JB: Kanclerz, która była znana z ociągania się z decyzją czy wręcz zamiatania spraw pod dywan, tym razem zadziałała błyskawicznie. Doszła do wniosku, że kwestia łamania zasad prawa jest tak poważna, iż należy działać szybko?
AFL: Wiele krajów członkowskich Unii zaczęło tracić cierpliwość. Widziały, że Polska nie ma zamiaru ograniczyć ataków na praworządność. Jednak kanclerz pozostała ostrożna. We wrześniu 2021 roku, w trakcie pożegnalnej wizyty w Warszawie, oświadczyła publicznie, że między sojusznikami spór o rządy prawa powinien zostać rozwiązany nie w sądach, ale poprzez dialog. To była typowa Merkel. Wierzyła w moc dyplomacji, nie przymus. Z Polską, z Węgrami, nawet z Rosją.
JB: Merkel chciała naprawdę zaangażować się w przełamanie tego sporu?
AFL: Z pewnością miała na myśli rozwiązanie polubowne. Jednak nigdy nie sprecyzowała publicznie, na czym miałoby to polegać, a jej oferta nie została podchwycona przez polską stronę.
JB: Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen¹², przez wiele lat minister u Angeli Merkel, miała w tym planie odegrać znaczącą rolę?
AFL: Kluczową! Von der Leyen przyleciała do Warszawy późną wiosną 2022 roku z propozycją porozumienia. To nie było dla niej łatwe, musiała przełamać opór wielu spośród najważniejszych komisarzy. Ale nawet ta oferta została odrzucona przez PiS. Jarosław Kaczyński stał się zakładnikiem Zbigniewa Ziobry¹³. Dynamika polityki wewnętrznej i utrzymanie się u władzy Zjednoczonej Prawicy okazało się dla niego najważniejsze. Morawiecki nie tylko nie porozumiał się z von der Leyen, ale zarzucił Unii, że chce szantażować Polskę. To zamknęło wszelkie możliwości kompromisowego porozumienia. Von der Leyen wyznaczyła wtedy pięciu komisarzy, w których ręce oddała negocjacje z Polską. Ta zmiana podejścia do Warszawy zbiegła się z powołaniem już w grudniu 2021 roku w Berlinie nowego, koalicyjnego rządu. W szczególności wchodzący w jego skład Zieloni, ale także liberałowie podchodzili bardziej pryncypialnie do kwestii rządów prawa niż poprzednie ekipy Merkel. Do nowej umowy koalicyjnej wpisano silne zobowiązanie do obrony standardów rządów prawa. Uznano, że wzrost znaczenia skrajnej prawicy we Włoszech czy Francji stwarza ryzyko, iż kolejne kraje mogą pójść w ślady Węgier czy Polski. To było uważane za poważne zagrożenie dla Unii. U progu wyborów parlamentarnych w Polsce w 2023 roku sprawa pozostaje nierozwiązana.
JB: Pryncypialne podejście Unii jest konieczne dla uratowania polskiej demokracji?
AFL: Tak uważam. Jest fundamentalne dla polskiej demokracji i dla utrzymania integralności Unii Europejskiej.
JB: Skoro Polska potrzebuje nadzoru Brukseli, aby pozostać demokracją, może nie dorosła do suwerenności?
AFL: Nie należy ani do mnie, ani do Niemiec, aby to oceniać. Tylko instytucje unijne mają legitymację i obowiązek przyznany im przez kraje członkowskie, aby wydawać wyroki odnoszące się do rządów prawa w innych państwach UE.
JB: Konrad Szymański¹⁴, wieloletni minister ds. europejskich, zwykł podkreślać, że tak Niemcy, jak i Polska są przywiązane do dużej skali Unii Europejskiej. Inaczej mówiąc, łatwo nie pogodzą się z marginalizacją krajów Europy Środkowej w Unii, czy tym bardziej z ich wyrzuceniem z niej. Bo tak dla Warszawy, jak i Berlina poszerzenie Wspólnoty w 2004 i 2007 roku było po prostu zbyt dużym i zapewne niemożliwym do powtórzenia sukcesem. Jak daleko w tej logice mogą pójść Niemcy? Czy Polska może zrobić co chce z demokracją, bo jej miejsce w zjednoczonej Europie jest przez Republikę Federalną Niemiec zapewnione?
AFL: Niemcy wielokrotnie otwarcie powtarzały, że odejście któregokolwiek spośród krajów członkowskich Unii byłoby tragedią. Ciężko walczyliśmy na rzecz poszerzenia Wspólnoty, w szczególności o Polskę. A Brexit¹⁵ był dla nas katastrofą, ponieważ dzięki Wielkiej Brytanii Unia była silniejsza. Wyjście z Unii Europejskiej może nastąpić tylko dobrowolnie, wyrzucenie państwa członkowskiego przez inne kraje nie jest przewidziane w unijnych traktatach. Z powodu przytłaczającego poparcia w polskim społeczeństwie dla Unii nie obawiam się dobrowolnego Polexitu¹⁶, przynajmniej nie w przewidywalnej przyszłości. Ale też żaden kraj „nie może robić, co chce z demokracją”, ponieważ istnieją granice określone w traktach europejskich, pod którymi wszyscy się podpisaliśmy. To obejmuje ustanowienie mechanizmów egzekwowania prawa unijnego. Chcemy, aby Polska w Unii pozostała, ale chcemy też chronić prawo europejskie, ponieważ jest to podstawa działania UE. Jeśli więc Komisja Europejska¹⁷ dojdzie do wniosku, że kraj członkowski gwałci traktaty europejskie, spodziewałbym się, że Niemcy wsparłyby jej stanowisko.
JB: Latem 2022 roku w przemówieniu programowym w Pradze kanclerz Olaf Scholz¹⁸ zaproponował, aby znieść wymóg jednomyślności przy podejmowaniu przez Radę UE decyzji w tak kluczowych obszarach, jak polityka zagraniczna czy sprawy finansowe. Tymczasem od 2010 do 2016 roku, a więc w okresie poprzedzającym referendum rozwodowe, Wielka Brytania okazała się tym krajem Unii Europejskiej, który w obszarach, gdzie już nie ma weta, był najczęściej przegłosowywany w Radzie UE. To w znacznym stopniu spowodowało, że Brytyjczycy poszli za hasłem „odzyskania kontroli” (_take back control_) nad swoim losem. Od kiedy Zjednoczonego Królestwa nie ma już we Wspólnocie, to jednak Polska i Węgry są najczęściej przegłosowywane w Radzie UE. Postulat Scholza może więc pogłębić w Warszawie wrażenie, że nasz kraj jest marginalizowany, może nawet wypychany z Unii.
AFL: Doświadczenia z przeszłości pokazują, że w obszarach, gdzie obowiązuje zasada głosowania kwalifikowaną większością (55 proc. liczby krajów UE zamieszkałych przez przynajmniej 65 proc. całej ludności Wspólnoty), bardzo rzadko się do niej sięga właśnie po to, aby żaden kraj nie czuł się przegłosowany. Zwykle rokowania trwają tak długo, aż doprowadzą do kompromisu, który jest możliwy do zaakceptowania przez wszystkich. Jednak już sama możliwość głosowania wedle systemu kwalifikowanej większości skłania uczestników negocjacji do dodatkowego wysiłku dla osiągnięcia porozumienia. Zasada jednomyślności powoduje natomiast, że Unia potencjalnie może stać się przedmiotem politycznego szantażu. Poważnie ogranicza to możliwość jej działania. W miarę, jak UE się poszerza, jest z tym zresztą coraz gorzej. Jeśli więc Unia chce przyjąć wszystkie państwa Zachodnich Bałkanów, a także Ukrainę i Mołdawię, absolutnie niezbędna jest reforma systemu podejmowania decyzji. Zjednoczona Europa musi mieć narzędzia obrony swoich interesów. Zgadzam się, że zniesienie prawa weta we wrażliwych obszarach, jak polityka zagraniczna, to wielki krok. Ale jak inaczej zachowamy zdolność do działania jeszcze większej Unii?
JB: Jeśli to tak trudny do zrobienia krok, to czy nie jedynym sposobem na przebudowę zjednoczonej Europy jest otwarcie przez Niemcy portfela? A więc zgoda na Unię transferową: z poważnym, a nie jak dziś szczątkowym (około 1 proc. PKB UE) budżetem, poprzez który kraje bogatsze na wielką skalę dotują te biedniejsze. Kiedy kanclerz Merkel w 2020 roku po raz pierwszy zgodziła się na uwspólnotowienie długu i utworzenie Funduszu Odbudowy, mogła też postawić innym krajom warunki wypłaty pieniędzy, tzw. kamienie milowe. Okazało się to w szczególności potężnym instrumentem wymuszenia na Polsce stosowania zasad rządów prawa. To jest metoda, którą można by zastosować w przyszłości w wielu innych obszarach.
AFL: Spróbuję to wytłumaczyć. UE już jest unią transferową. Jej zdeklarowanym celem jest przełamanie różnic w poziomie rozwoju. Są więc płatnicy netto i beneficjenci netto. To, czego większość Niemców się obawia, to uwspólnotowienie długu, ponieważ mogłoby to podważyć dyscyplinę fiskalną. Scholz, jeszcze jako minister finansów, lansował ideę paneuropejskiego Funduszu Odbudowy po pandemii finansowanego właśnie ze wspólnego długu. Kanclerz Merkel, która była zdecydowanie przeciwna takiemu rozwiązaniu w trakcie kryzysu zadłużeniowego strefy euro, w tym wyjątkowym przypadku to poparła.
JB: Zwolennicy federalnej Europy powitali zmianę podejścia Merkel do finansowania Unii z wielkim entuzjazmem. Uznali, że utworzenie wspomnianego Funduszu Odbudowy to tzw. moment hamiltonowski, odniesienie do XVIII wieku, gdy za sprawą sekretarza skarbu Alexandra Hamiltona Stany Zjednoczone zyskały budżet z prawdziwego zdarzenia¹⁹. A więc fundament nowoczesnego państwa. Ale nie wszyscy widzą to w równie różowych barwach. Andre Sapir²⁰, wybitny belgijski ekonomista, który w 2003 roku na prośbę ówczesnego przewodniczącego Komisji Europejskiej Romano Prodiego²¹ przygotował raport o ożywieniu unijnej gospodarki, twierdzi na przykład, że motywacja Niemiec była inna. Pandemia miała uświadomić Republice Federalnej, że współpraca gospodarcza z Chinami nie jest pewna. Podobnie jak z Ameryką, która za Donalda Trumpa wypowiedziała UE wojnę handlową. Stąd tak ważny stał się dla niemieckiego biznesu rynek południa Europy. A więc i konieczność ratowania go.
AFL: Kryzys globalizacji, który teraz przeżywamy, wywołał dyskusje o skróceniu łańcuchów dostaw i „autonomii strategicznej” Europy. Jesteśmy jednak dopiero na początku tej debaty. Niepewności geopolityczne doprowadziły nas do przekonania, że musimy chronić naszą europejską gospodarkę, starannie ważyć ryzyko i unikać wchodzenia w nadmierną zależność. To jest leitmotiv nowej strategii narodowego bezpieczeństwa Niemiec.
JB: Na południu Europy do dziś wielu źle wspomina kryzys zadłużenia strefy euro. Uważa się tam, że Niemcy dyktowały słabszym krajom nieludzkie reformy, które doprowadziły do pauperyzacji znacznej części społeczeństwa. Stąd wzięły się wspomniane już obrazki typu kanclerz Merkel w mundurze SS umieszczone choćby na okładkach niektórych greckich periodyków. Czy jednak ostateczny bilans tego kryzysu nie wskazuje na coś całkiem odwrotnego: załamanie wpływów Niemiec w Unii? Kres kryzysowi położył przecież latem 2012 roku ówczesny prezes Europejskiego Banku Centralnego (EBC)²² Mario Draghi²³ swoim słynnym oświadczeniem „zrobimy, co będzie trzeba” (_whatever it takes_) dla ratowania wspólnej waluty. To zapoczątkowało zupełnie inną, niż zakładano w Berlinie, politykę EBC: masowy skup instrumentów dłużnych słabszych państw Eurolandu, finansowanie ich długu. I wspieranie przez niskie stopy procentowe wzrostu gospodarczego, spychając na dalszy plan walkę z inflacją. Niemcy nie straciły w ten sposób kontroli nad jedną z najważniejszych instytucji Unii?
AFL: Początkowo zmiana kursu EBC pod rządami Draghiego była przyjmowana w Niemczech z mieszanymi uczuciami. Rozgorzała dyskusja, czy jest to zgodne z najważniejszą misją EBC: utrzymania stabilności monetarnej. To był przecież cel, który Niemcy forsowały z wielką determinacją w trakcie negocjacji nad Traktatem w Maastricht²⁴ (1992). Żywe były więc obawy, że rezygnacja z tej zasady może doprowadzić do większej inflacji. Dlatego ta sprawa stanęła błyskawicznie na agendzie Niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego²⁵. Mam jednak wrażenie, że większość niemieckiego społeczeństwa szybko doszła do wniosku, iż Draghi w końcu znalazł skuteczny sposób na przełamanie koszmaru kryzysu euro. Przyjęto to z wielką ulgą. Polityka Draghiego znalazła więc ostatecznie poparcie Niemiec.
JB: Być może także dlatego, że równocześnie tzw. trójka²⁶ narzucała bardzo rygorystyczne warunki ratowania przed bankructwem Grecji. Na podobne zasady musiała się też zgodzić Hiszpania i Portugalia. To wszystko pozostawiało wrażenie, że Niemcy, które w 2003 roku razem z Francją złamały pakt o stabilności i wzrostu²⁷, mają w Unii specjalne prawa.
AFL: Złamanie paktu o stabilności i wzroście było nieodpowiedzialne. Jednak później Niemcy odegrały kluczową rolę w znalezieniu rozwiązania kryzysu strefy euro. Mieliśmy zdecydowanie najsilniejszą gospodarkę w unii walutowej. Nawet, jeśli niektórzy nie zgadzali się z naszym naciskiem na rzecz dyscypliny fiskalnej i reformy Eurolandu²⁸, to jednak wszyscy oczekiwali, że się zaangażujemy w ratowanie unii walutowej. Od początku strefa euro była jednak projektem niedokończonym. Mieliśmy unię monetarną bez unii gospodarczej. Nie ma czegoś podobnego na świecie. Eksperci monetarni od początku ostrzegali polityków, że taka konstrukcja nie jest odporna na wstrząsy. Przy całej krytyce skierowanej przeciw Niemcom nie zapominajmy jednak, że zrobiono poważne postępy, z czego wiele z inicjatywy Niemiec. Ustanowiono Unię Bankową²⁹, mechanizm ratowania przed bankructwem³⁰, Europejski Mechanizm Stabilności (ESM)³¹, Europejski Semestr³². Ale mimo tego wszystkiego strefa euro pozostaje konstrukcją niestabilną, której budowa nie została doprowadzona do końca.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki