- W empik go
Nie chcę być tobą - ebook
Nie chcę być tobą - ebook
Anna Adamczyk od dawna czuje, że straciła kontrolę nad swoim życiem. Każdym jej krokiem kieruje matka, która wymarzyła dla córki międzynarodową karierę. Niechciana umowa z wytwórnią, restrykcyjna dieta, piosenki, których nie chce śpiewać… To tylko wierzchołek góry lodowej. Anna po kolejnej rozmowie z matką postanawia wreszcie się sprzeciwić. Wyjazd do małej wsi w Szkocji na początku wydaje się dobrym pomysłem, ale czy ucieczka od problemów cokolwiek zmieni? Tym bardziej, że sprawy komplikuje naprawdę przystojny Szkot, który miesza nie tylko w jej głowie, ale również w planach na przyszłość…
Czy Anna będzie w stanie odnaleźć prawdziwą siebie, czy stare przyzwyczajenia wezmą nad nią górę?
"Nie chcę być tobą" to historia o niezagojonych ranach, walce z oczekiwaniami i prawdziwej miłości.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-962428-6-0 |
Rozmiar pliku: | 573 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Franciszka ma dwa powody, aby mnie zabić.
O jednym z nich przypomina mi rozchodząca się po materiale wełnianego płaszcza wibracja telefonu. Jest podobna do nagłego dreszczu, który powstaje w zderzeniu z falą ciepłego powietrza witającą mnie po wejściu na dworzec kolejowy.
Jestem spocona ‒ zarówno z powodu przebieżki od taksówki aż po obrotowe drzwi, jak i ze stresu, który wywołuje we mnie ciążący w kieszeni telefon. Dzwoni już piąty raz, a to nie wróży niczego dobrego. Po chwili milknie, ale jestem pewna, że nie minie nawet minuta, a wibracja się powtórzy. Dopóki w końcu go nie odbiorę, dopóki Franciszka nie ochrzani mnie za ignorowanie połączeń.
Przyspieszam kroku, jakby z obawy przed wizją szóstego połączenia, chociaż nieumięśnione uda palą mnie żywym ogniem, a walizka za mną podskakuje jak szalona, gdy kółka wpadają w szczeliny między płytkami.
‒ Przepraszam, przepraszam… ‒ ponaglam ludzi, aby usunęli mi się z drogi. ‒ Bardzo przepraszam, śpieszę się! Uwaga!
Wezwanie, które dociera z głośników, sprawia, że przyspieszam jeszcze bardziej, uświadamiając sobie, że nie będzie już następnego. Kobiecy głos brzmi mechanicznie i nieprzyjemnie, tym bardziej że nie przekazuje dobrych wieści ‒ przynajmniej nie dla mnie.
Gdy przemierzam ruchome schody spływające w dół, przeciskam się lewą stroną, lawirując pomiędzy stojącymi na prawo ode mnie ludźmi. Co jakiś czas potrącam kogoś barkiem albo walizką. Zaraz po pełnych wyrzutów głosach pozostaje już tylko wspomnienie, a wszystko zagłusza moje rzężenie i rytmiczne uderzenia walizki o metalowe schody.
Już tak niedaleko. Widzę, jak zza murów wyłaniają się rzędy ławek zaklejonych plakatami reklamującymi żywność i książki, tuż za nimi na peronie stoi pociąg. Mój pociąg. W jego drzwiach sterczy mężczyzna w mundurze z logiem PKP Intercity. Dłonią sięga do przycisku, którego wciśnięcie na dobre położy kres wszystkim moim dotychczasowym staraniom. Jeśli nie wsiądę, przypieczętuję wydany na mnie wyrok śmierci. Nie mogę się spóźnić.
Z trudem przełykam ślinę, której nie przyjmuje suche od wysiłku gardło, i krzyczę:
‒ Proszę zaczekać! Jeszcze ja!
Telefon znowu zaczyna wibrować. Od odjazdu dzielą mnie już tylko sekundy i dobra wola mężczyzny, który nie wygląda na przychylnego spóźnialskim. Robię tyle hałasu, że nie tylko on, ale i cały peron zwraca na mnie uwagę. Słyszę z ust ludzi swoje imię i nazwisko, widzę też kilka wyciąganych w górę telefonów, ale w tej chwili mnie to nie obchodzi. Choć nie ukrywam, że czytanie kolejnych wypocin na portalach plotkarskich nie będzie ani trochę przyjemnym zajęciem.
Dopadam do pociągu, ściągam rączkę walizki w dół i łapię ją za boczny uchwyt, prawie łamiąc się wpół pod jej ciężarem. Byłam we Wrocławiu tylko na weekend, a zapakowałam się jak na kilka miesięcy.
Mężczyzna trzyma dłoń tuż nad guzikiem, ale go nie naciska. Wpadam do środka, a drzwi zasuwają się za mną, prawie zatrzaskując się na materiale płaszcza. Z dwojga złego lepiej, gdyby złapały za niego, a nie za sukienkę z nowej kolekcji Wolińskiego.
‒ Dziękuję. ‒ Uśmiecham się w stronę mężczyzny, ledwie wyrzucając z siebie jakiekolwiek słowa. ‒ Bardzo, bardzo panu dziękuję.
‒ Następnym razem proszę przychodzić przed czasem ‒ upomina mnie. ‒ Bilet?
‒ Jasne, już! ‒ Łapię w końcu za wibrujące w mojej kieszeni urządzenie, ignoruję połączenie i od razu wchodzę w e-bilet. ‒ Proszę.
Pociąg rusza z mocnym szarpnięciem, zmuszając mnie do złapania się metalowej rurki. Walizka zjeżdża po podłodze, opierając się na mokrych od deszczu butach, a przy tym zgniatając zmarznięte pod beżową skórą palce.
Marzę już tylko o zajęciu swojego miejsca, ale kontroler się nie spieszy. Patrzy na telefon jak na cud techniki, a na kod QR jak na tajemny znak. Marszczy czoło, które i tak pokrywa już siateczka krzywych wgłębień.
‒ Które ma pani miejsce?
Odsuwam telefon od jego twarzy i przesuwam palcem dane na wyświetlaczu.
‒ Przedział w pierwszej klasie, miejsce siódme.
‒ Hmm… ‒ mruczy pod nosem, jakbym co najmniej powiedziała coś niestosownego. ‒ Za mną.
Przechodzimy przez kilka przedziałów odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami pasażerów. Co jakiś czas, najczęściej gdy przeciskam się przez wąskie korytarze innych klas, trącam co poniektórych ramieniem. Z tyloma zdenerwowanymi spojrzeniami i szeptami nie miałam do czynienia od liceum, kiedy to wygrałam Ogólnopolski Konkurs dla Młodych Piosenkarek.
W końcu jednak docieramy.
‒ Miejsce siódme. Życzę miłej podróży. ‒ Brzmi bardziej, jakby chciał powiedzieć coś innego, ale trzymają go w ramach sztywne normy służbowe.
Zamieszanie, które spowodowałam, powoli rozmywa się jak dym ze zgaszonej świeczki. Pociąg przyspiesza, a ja opadam na fotel z głośnym westchnieniem. Odkładam telefon na biały stolik, unikając klejących się plam po kawie. Będę musiała poprosić obsługę o ponowne wyczyszczenie blatu i przyniesienie czegoś ciepłego do picia. Dreszcze zimna, które przechodzą po moich plecach, nie zwiastują niczego dobrego. Zaspanie, nieodbieranie telefonu i jeszcze to… Franciszka będzie miała już trzeci powód do tego, żeby mnie zabić, jeśli okaże się, że mnie przewiało.
Na razie telefon nie dzwoni. Chwila spokoju wydaje mi się wręcz nierealna. Trzęsę się ‒ bardziej ze stresu niż z choroby, bo myśl, że przez moje wieczne roztrzepanie pokrzyżowałabym Franciszce plany, jest nie do zniesienia.
Przesuwam nogą walizkę bliżej fotela, aby nie blokować przejścia, po czym zdejmuję płaszcz. Zapach drogich, kwiatowych perfum, prezentu od Franciszki na dwudzieste czwarte urodziny, rozmył się już w powietrzu, prawdopodobnie stłamszony przez odór dymu papierosowego, który wypełniał wnętrze taksówki.
Rzucam płaszcz na drugi fotel, bo wiem, że będzie pusty.
Wszystkie trzy będą puste. Taki warunek postawiła Franciszka, a ja musiałam na niego przystać, jeśli chciałam jeździć pociągami.
Klikam w przycisk nawiewu, a jego najmocniejsze podmuchy łagodzą piekące od wysiłku policzki i rozwiewają brązowe włosy. Patrzę na nadgarstek, ale nie znajduję na nim żółtej frotki, którą mam nadzieję, że wzięłam ze sobą z hotelu. Za bardzo ją lubiłam, żeby w tak łatwy sposób się jej pozbyć. Poza tym tylko gumki jednego producenta są w stanie utrzymać burzę moich loków w kucyku.
Łapię za włosy, a potem okręcam je jak do koka i opieram głowę o fotel. Zimny powiew znajduje drogę do mojej szyi, co przyjmuję z uśmiechem.
Na początku nie odróżniam wibracji telefonu od drgań pociągu. Wpadam w trans od regularnego dźwięku stłumionego stukotu kół i przewijających się za oknem widoków zabudowań oraz pędzących samochodów, które już za chwilę zmienią się w ogromne pola i złote lasy.
Znam tę trasę na pamięć, każdy jej szczegół, dlatego że od pół roku jestem zmuszona do jeżdżenia to w tę, to we w tę. Odrywam zatem wzrok od obrzeży miasta otulonych mgłą i spowitych mżawką, po czym, jakby z przyzwyczajenia, patrzę na telefon. Ekran jest podświetlony, dostrzegam dzięki temu zaciemnioną tapetę i nadchodzące połączenie. Siódme. Teraz już nie mam innej opcji, muszę odebrać. Drżącą dłonią łapię za urządzenie i przykładam je do ucha.
Mam wrażenie, że nawet przed wciśnięciem zielonej słuchawki trajkot Franciszki rozbrzmiewa w mojej głowie. Ten oskarżycielski, zdenerwowany, a zarazem pełen powagi ton poznam wszędzie.
‒ Wszystko jest już załatwione? ‒ pyta, a ja otwieram usta, aby odpowiedzieć. Ktoś inny robi to jednak za mnie. ‒ Ma być. Nie ma problemu, z którym byśmy sobie nie poradzili. Koncert odbędzie się w terminie.
Przełykam głośno ślinę, co sprawia, że głos Franciszki cichnie. Chyba zdaje sobie sprawę z tego, że nareszcie odebrałam, a gdy odzywa się ponownie, mam wrażenie, że czuję na szyi jej sapanie, choć to tylko kolejny powiew z klimatyzacji wdarł się za kołnierzyk sukienki.
‒ Czemu się nie odzywasz? Może byś się wytłumaczyła! ‒ Te słowa już na pewno kieruje w moją stronę. ‒ Po co ty w ogóle masz telefon, jeśli nie można się do ciebie dodzwonić?
‒ Ja… Przepraszam ‒ dukam i znowu czuję się jak dziecko, którym w jej oczach chyba wciąż jestem. ‒ Nic się nie stało, ja po prostu…
‒ Dzwoniłam sześć razy, sześć! ‒ Przerywa, jakby nie słysząc moich wcześniejszych słów. ‒ Jesteś w pociągu? Coś się stało? Wiesz, że miałaś mnie informować o wszystkich problemach na bieżąco.
‒ Jestem w pociągu, nie ma żadnych problemów ‒ raportuję jak żołnierz albo policjant. Brakuje już tylko, żebym kończyła swoje odpowiedzi hasłem: „Bez odbioru”. ‒ Po prostu zasnęłam. Tak, zasnęłam w pociągu. Pracowaliśmy do późna i…
‒ Kiedy dostaniesz singiel?
‒ Dzisiaj, może jutro ‒ odpowiadam szybko. Wolę zmienić temat. ‒ Mają do ciebie jeszcze zadzwonić.
‒ To dobrze. Zajmę się wszystkim.
Stres powoli ze mnie schodzi, sprawiając, że czuję, jakby po moich ukrytych pod rajstopami nogach przechodziła armia pracowitych mrówek. Po korytarzu rozchodzi się jakiś hałas, co może świadczyć o zbliżającej się obsłudze z jedzeniem i piciem. Nareszcie.
‒ Jeśli to wszystko… ‒ zaczynam, nie wiedząc, co innego mogę jeszcze powiedzieć.
Już od dawna nie rozmawiałyśmy o niczym innym niż o pracy. Myśl o tym, że miałybyśmy teraz zejść na przykład na temat okropnej pogody za oknem, jest aż dziwna.
‒ Tak, wszystko. Widzimy się w domu.
W odpowiedzi na stłumiony przez moje włosy sygnał rozłączania odciągam telefon od ucha i ponownie odkładam go na stolik.
Drzwi do przedziału otwierają się z cichym świstem, a mroźne powietrze z przejścia owiewa moje ciało. Drżę, przez co jedną dłonią sięgam w stronę wyłącznika nawiewu, a drugą po portfel. Marzy mi się ciepła herbata z goździkami i cytryną. Może też z sokiem malinowym. To jedyna szansa na odejście od rygorystycznej diety przed powrotem do domu.
Odwracam się w stronę wejścia i już otwieram usta, ale przez drzwi nie przechodzi obsługa pociągu, tylko jakaś dziewczyna. Chyba uczennica. Opadam z irytacją na fotel, zastanawiając się, ile jeszcze będę musiała czekać.
Nastolatka wyglądająca na około piętnaście lat przez chwilę stoi w przejściu, ignorując zasuwające się po czasie drzwi. Gdy po raz trzeci mechanizm piszczy, spotykając na drodze przeszkodę w formie jej plecaka, jeden z pasażerów zwraca jej uwagę, a ona w końcu rusza.
Przechodzi koło mnie, dzięki czemu w oczy od razu rzuca mi się czerwony, rozsunięty plecak. Prawie wypadają z niego zeszyt i podręcznik do jakiegoś języka na poziomie B1. Tuż przy rozsuniętym zamku, jakby na straży wysuwających się przedmiotów, doczepiona jest dość duża przypinka w kształcie biało-niebieskiej flagi. Chyba jest szkocka.
Dziewczyna zaciska dłoń na zagłówku fotela przede mną, ponownie się rozgląda, chyba szukając odpowiedniego miejsca, i już chce iść dalej, gdy mówię:
‒ Masz rozpięty plecak. Poczekaj, zapnę.
Podnoszę się z fotela i staję za nią. Zamek przez chwilę się zacina, aby później z nieprzyjemnym zgrzytem w końcu zniknąć za zakładką z mokrego od deszczu materiału.
‒ Dziękuję. Pierwszy raz jadę pociągiem i nie wiem, co ze sobą zrobić. Trochę mi się nudzi ‒ tłumaczy się, choć wcale nie musi tego robić. Jestem dla niej obcą osobą, tak jak ona dla mnie. Wolałabym, żeby tak właśnie pozostało. ‒ Mam miejsce kilka wagonów dalej, ale słyszałam, że…
I wtedy podnosi na mnie wzrok. Jej reakcja nie jest dla mnie niczym nowym. Milion razy widziałam powoli rozszerzające się ze zdziwienia oczy, rozchylone usta i nerwowe ruchy, gdy nadchodzi moment otrzeźwienia.
‒ Nie masz za co dziękować. ‒ Przerywam ciszę pomiędzy nami. ‒ Nicnierobienie w pociągu jest właśnie najlepszą częścią całej podróży.
Z powrotem zajmuję miejsce, ciągle się jej przyglądając. Kiwa głową, ale chyba nie łapie, że nawiązuję do jej wcześniejszych słów. Wciąż wodzi po mojej twarzy nieobecnym spojrzeniem, jakby próbując się upewnić, że ja to naprawdę ja.
‒ Przepraszam, że przeszkodziłam. ‒ W końcu ośmiela się odezwać, po czym głośno przełyka ślinę. ‒ Widziałam zdjęcia z dworca i pomyślałam… Znaczy się, chciałam po prostu…
Jej dłoń mimochodem sięga do kieszeni kurtki przeciwdeszczowej, a ja zauważam prostokątny zarys na śliskim materiale.
‒ Chcesz zdjęcie? ‒ Kiwa głową z nadzieją. ‒ Nie ma sprawy.
Uśmiech, którym mnie obdarza, wynagradza mi nerwy związane z napiętą rozmową z Franciszką. Dziewczyna pochyla się na bok, wyciąga telefon i cyka kilka zdjęć. Na każdym z nich wygląda na zestresowaną, ale również na zadowoloną. Ja natomiast jestem taka jak zwykle. Mam delikatnie pochyloną na lewo głowę i swobodny uśmiech, który nie powoduje kurzych łapek wokół oczu ‒ opanowałam tę pozę na początku swojej kariery i tak już pozostało. Czasem tylko wymieniam ją z miną numer dwa, gdy chcę wzbudzić respekt, w czym pomagają ściągnięte brwi.
‒ Dziękuję ‒ mówi już swobodniej, gdy stres powoli znika. ‒ Przepraszam za całe to zamieszanie.
Zaciska telefon w dłoni, aż bieleją jej kłykcie. Traktuje go teraz jak największy skarb, co po części wprawia mnie w zakłopotanie, a po części łechta ego. Macham ręką, starając się umniejszyć reakcjom, które wywoluje we mnie to spotkanie.
‒ Nic nie szkodzi. Miłej podróży… ‒ Przerywam, zdając sobie sprawę z tego, że nawet nie wiem, jak się nazywa. ‒ Jak ci na imię?
‒ Łucja! ‒ wyznaje z entuzjazmem. ‒ Jestem pani ogromną fanką! Kupiłam bilety na koncert i nie mogę się doczekać! Uwielbiam pani piosenki…
Gdybym i ja je uwielbiała, może na ustach pojawiłby mi się uśmiech, a nie grymas niezadowolenia, który dziewczyna opacznie odbiera.
‒ Yyy… To ja już pójdę ‒ oznajmia drżącym głosem, po czym rusza, ale zatrzymuje się nagle i mówi jeszcze na odchodne: ‒ I wzajemnie… Że wzajemnie miłej podróży!
Od razu po tych słowach wycofuje się z przedziału, mamrocząc coś pod nosem. Zostawia mnie samą z myślami, a akurat dzisiaj to naprawdę nie jest dobry pomysł.
Mówiłam szczerze ‒ doceniam chwile spokoju, których mogę doświadczać tylko w pociągu. Ale to też trochę niebezpieczne. Wtedy do głosu dochodzą dotychczas tłamszone z tyłu głowy niepokoje. Co by się stało, gdybym teraz wysiadła? A co, jeśli pojechałabym w inną stronę i nie wróciła do domu? A może powinnam zrezygnować z kontraktu, zanim będzie za późno?
To w pociągu również odczuwam całe zmęczenie, które znika w codziennej bieganinie. Jakoś tak trudno mi się oddycha, a ciało wbija się w fotel, jakby usiłując schować się w jego objęciach. Tutaj zawsze próbuję odważyć się coś zmienić.
Choćby wyłączyć telefon i ignorować wszystkie powiadomienia od Franciszki.
Chyba wywołuję ją w myślach, bo w tej samej chwili słyszę jedną, krótką wibrację oznaczającą nadejście wiadomości. Klikam w okrągły przycisk, a SMS wyświetla się na pasku powiadomień.
FRANCISZKA:
Mam dla ciebie niespodziankę.
Mrugam zdziwiona, przyglądając się adresatowi. Słowa „niespodzianka” i „Franciszka” nigdy nie idą ze sobą w parze.
Ta przerażająca kombinacja skutecznie zajmie moje myśli podczas ponad trzygodzinnej podróży na trasie Wrocław–Kraków.
Może to kara za to, że nie odebrałam od razu? Pewnie tak. „Kara” to słowo, które bardziej do niej pasuje. Obracam głowę w stronę korytarza, gdy słyszę w końcu charakterystyczny łomot wózka z jedzeniem i piciem. Chwilę potem wynurza się zza drzwi, a ja rzucam:
‒ Herbatę. ‒ Podaję pieniądze, po czym moja dłoń powraca z zawahaniem do portfela i chwilę potem ponownie wyciągam w stronę kobiety kolejny banknot. ‒ I dwa czekoladowe batony.
***
‒ Podróż się udała? – Zbywam to pytanie zdenerwowanym fuknięciem. ‒ Czyli niezbyt…
Zeskakuję z ostatniego wysuwanego schodka pociągu na peron. On już na mnie czeka, jakby dokładnie wiedział, którymi drzwiami wyjdę. Do twarzy mu ze studenckim lookiem, choć nadal widzę w nim tego samego dzieciaka z podstawówki, który chodził za mną krok w krok. To się nie zmieni, nawet jeśli zaczął nosić koszule, spodnie wyprasowane w kant i marynarki z łatami na łokciach.
‒ No, niezbyt ‒ odpowiadam i wręczam bratu do ręki swoją walizkę. ‒ Wiesz, co kręci Franciszka? Napisała, że ma dla mnie niespodziankę. Szofer czeka?
‒ Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: „nie”, a na drugie: „tak” ‒ mówi, kierując się w stronę wind. Kobiecy głos rozchodzi się po dworcu, przez co brat na chwilę milknie. Gdy już dowiadujemy się, na którym peronie stoi pociąg do Warszawy, odzywa się ponownie: ‒ Matka zawsze coś kombinuje i jak wiesz, raczej nie jest skora do zwierzania się nikomu na ten temat, a w szczególności mnie.
Nerwowo przeczesuje dłonią włosy, które układają się posłusznie na bok. Zazdroszczę mu tego, że odziedziczył włosy po dziadku, a nie tak jak ja – po babci. Burzy szalonych i nieobliczalnych loków nie jest w stanie poskromić lekkie zaczesanie.
‒ Niepotrzebnie zapytałam…
Wchodzę do windy jako pierwsza i od razu wciskam odpowiedni przycisk. Na szczęście nikt nie jedzie razem z nami, dzięki czemu swobodnie opieramy się o szklane ściany - ja na jednym końcu, a Tomek na drugim. Nie patrzymy na siebie, a rozmowa jak zwykle się nie klei.
Widok wynurzającej się zza dworca konstrukcji galerii handlowej powoduje, że wpadam na pomysł, który mógłby choć odrobinę naprawić ten beznadziejny dzień. W głowie przewijają mi się zdjęcia najnowszej kolekcji jesiennej Marc O’Polo, którą widziałam w necie. Jedna z sukienek w wyszywane kwiaty przykuła moją uwagę, przez co byłabym w stanie tylko dla niej zignorować fakt, że jest ze sklepu sieciowego. ‒ Może skoczymy jeszcze na zakupy? – proponuję.
‒ Nie ‒ odpowiada krótko Tomek.
Patrzę na niego z irytacją i już otwieram usta, by zaprotestować, gdy tłumaczy:
‒ Matka powiedziała, żebyśmy od razu wracali do mieszkania.
‒ I nic więcej? ‒ oburzam się.
Gdy denerwująca melodyjka komunikuje dotarcie na miejsce, Tomek odsuwa się od drzwi i przepuszcza mnie przodem. Staję przed wejściem do windy i obracam się w jego stronę, zakładając ramiona na piersi. Mija mnie, a kółka walizki hałasują na połączeniu między metalową podłogą a płytkami.
Dobiegam do niego z rosnącą złością. Dzisiaj na dokładkę nie potrzebuję jeszcze jego fochów.
‒ Co cię ugryzło? ‒ irytuję się. ‒ Ta sprawa nie dotyczy ciebie, tylko mnie, więc nie wiem, o co się obrażasz. Jak dziecko, jak…
‒ Przyjechałem tutaj z własnej woli ‒ wcina się, ale wciąż nie przestaje iść w stronę wyjścia. Za szklanymi drzwiami widzę mercedesa, a na siedzeniu kierowcy dostrzegam pracującego u nas chyba już dwa lata szofera. ‒ Nie żyję wyłącznie twoimi sprawami, wiesz? Zacząłem studia, muszę się uczyć, nie będę już dłużej…
‒ Jest dopiero październik. Wyluzuj… ‒ Bagatelizuję jego słowa. ‒ Poza tym ojciec załatwi ci pracę, więc nie musisz nawet się uczyć.
‒ Ale ja chcę się uczyć ‒ odpowiada. Drzwi na zewnątrz się rozsuwają, a ciepłe powietrze miesza się z mroźnym. ‒ Tylko ty i twoje sprawy mi w tym przeszkadzacie, wiesz? Matka szaleje.
‒ Co to znaczy, że szaleje?
‒ Dzień dobry, panienko. ‒ Szofer zabiera od Tomka walizkę i nie czekając na moją odpowiedź, chowa ją do bagażnika.
Chyba zapuścił włosy, dzięki czemu siwe kosmyki są już w stanie utrzymać się za jego uszami. Może też schudł albo po prostu kupił bardziej dopasowane spodnie.
‒ Ma milion pomysłów na minutę ‒ tłumaczy Tomek. Spoglądam w końcu w jego stronę, próbując wyczytać z twarzy jakiekolwiek oznaki kłamstwa. ‒ Więc przygotuj się na niezłą jazdę.
Mówi prawdę, choć nie chcę mu w to wierzyć. Gdy nic nie odpowiadam, poprawia nerwowo okrągłe i chyba nowe okulary, które zsuwają mu się z nosa.
‒ Wyglądasz jak Harry Potter ‒ rzucam.
‒ A ty jak Jęcząca Marta. Wsiadaj, nie mamy czasu.
Szofer otwiera przede mną drzwi, a ja wchodzę do samochodu pachnącego olejkami eterycznymi. Przez moment gra muzyka z jednej z popularnych stacji, ale gdy tylko mężczyzna wsiada za kółko, wyłącza urządzenie, wiedząc, że nie lubię słuchać radiowych nowości.
‒ Bardziej jak Hermiona. - Nie zgadzam się z bratem, na co odpowiada uśmiechem, który wychwytuję.
Odwracam głowę w stronę okna, aby Tomek nie mógł dostrzec moich ust, które nieposłusznie unoszą się w kącikach.