- W empik go
Nie chcę prawdy - ebook
Nie chcę prawdy - ebook
Wiktor Kiriłłow działa na kobiety i ma tego pełną świadomość. Jego wschodni zaśpiew przykuwa uwagę, a wyniosły, arystokratyczny styl bycia przyciąga jak magnez przedstawicielki płci przeciwnej. Wykładowca kryminalistyki poślubił Olgę, która akceptowała jego skoki na bok i nie robiła scen - doskonale dopasowała się do zasad jego gry. Tak mu się w każdym razie wydawało. Gdy Olga zostaje odnaleziona martwa w pustym mieszkaniu, śledczy zaczną drążyć, jak naprawdę wyglądały relacje pomiędzy małżonkami.
Prawdziwa uczta dla miłośników kryminałów z mocno zarysowanym wątkiem obyczajowym.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-283-9563-9 |
Rozmiar pliku: | 493 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy trio Harriet Tubman zaczęło improwizować na scenie, Wiktor Kiriłłow przymknął oczy, by lepiej wczuć się w muzykę. Słuchając, jak gitara Rossa tańczy z basem Gibbsa, myślał o tym, że brzmi to jak rozmowa dwóch dusz. Gdy Lewis wreszcie dołączył z poruszającymi uderzeniami bębna, serce Wiktora zaczęło bić szybciej. Odnalazł rękę Adeli, ale gdy chciał pogładzić jej dłoń, wyrwała się.
– Kurwa, już nie mogę – jęknęła.
Zaskoczony otworzył oczy. Było gorzej niż myślał. Jego przyjaciółka wstała i zaczęła przepychać się między wąskim rzędami krzeseł.
– Możesz zostać – rzuciła na odchodne.
Zdezorientowany Wiktor patrzył, jak jej krągłe pośladki w obcisłej mini zasłaniają scenę kolejnym gościom. Słyszał niezadowolone mlaski, kilka osób rzuciło teatralnym szeptem niewybredne komentarze. Piotr, jego znajomy grający w amatorskim zespole jazzowym, odwrócił się ze swojego pierwszego rzędu i puścił mu oko.
Wiktor szybko ocenił sytuację. Mógł zostać, udawać, że jej nie zna i dalej słuchać koncertu. To byłoby najrozsądniejsze. Wystarczyło jednak krótkie spojrzenie za oddalającą się, pozbawioną gustu muzycznego i etykiety sylwetką, by mieć pewność, że jeśli zaraz nie pójdzie w jej ślady, Adela wyląduje dziś w łóżku kogoś innego. Przełknął ślinę i zaczął szybko przeciskać się w jej kierunku.
Dogonił ją, gdy wyszła z przestrzeni zorganizowanej pod koncert i zamawiała drinka przy barze.
– Jednak wyszedłeś? – Uśmiechnęła się zalotnie. – Przykro mi, że popsułam ci zabawę.
– Było aż tak źle? – spytał swoim śpiewnym głosem, który nie pozostawiał złudzeń, że pochodzi ze wschodu, mimo że po polsku mówił bezbłędnie.
– Jeszcze pytasz?
– Trzeba było powiedzieć, że nie lubisz jazzu.
– Myślałam, że będzie jakieś pianino, trąbka i najwyżej usnę. A to? Oni nie stroją tych instrumentów? Naprawdę nie słyszałeś, jak rzępolą?
Mógłby wytłumaczyć jej, że Harriet Tubman definiuje na nowo podejście do jazzu, ale nie miało to sensu. Objął Adelę w pasie, a ona pocałowała go w usta, ignorując zaciekawione spojrzenie barmana. Gdy jej ciało przylgnęło do niego, wiedział, że podjął jedyną słuszną decyzję.
– Jedziemy do hotelu? – szepnął jej do ucha.
– Do mnie jest bliżej.
Nie było na co czekać. Zostawił stuzłotowy banknot przy nietkniętym drinku i razem skierowali się do wyjścia.
Zaraz za drzwiami Adela zachwiała się. Wiktor przytrzymał ją, by nie upadła. Spojrzeli w dół. Jej wysoki obcas utkwił w nieużywanej od dawna szynie tramwajowej.
– _Fuck_, nie cierpię loftowych miejscówek – burknęła. Próbował jej pomóc, ale zosia samosia szybko wyswobodziła obcas z szyny i pierwsza ruszyła do jego maserati.
Czasami irytowało go, z jakim uporem nie pozwalała mu być dżentelmenem w swojej obecności. Przecież nie potrafił inaczej. Chociaż poznali się kilka lat temu, spotykali się dopiero od kilku miesięcy, do tego rzadko i niezobowiązująco. Fajny układ – taki, jaki oboje lubili.
Samochód lekko zamruczał, gdy Wiktor odpalił silnik. Kiedy przesuwał skrzynię do pozycji _drive_, musnął niby przypadkiem jej udo. Uśmiechnęła się zalotnie, ale była wyraźnie rozdrażniona. Nie sądził, żeby wyjście w trakcie koncertu zrobiło na niej takie wrażenie, zwłaszcza że sam już o tym zapomniał. Musiało chodzić o coś więcej. Prowadził w ciszy, czekając aż sama coś powie.
– Czemu nie uprzedziłeś mnie, że Nadia chce mnie wziąć na świadkową? – spytała, gdy mijali Stadion Narodowy. – Zgodziłam się, ale to szalony pomysł.
– To akurat jeden z lepszych pomysłów mojej siostry.
Zaśmiała się, odsłaniając równe zęby.
– Wiesz, że jestem ateistką? A już na pewno nie jestem prawosławna.
– Świadek jest tak naprawdę potrzebny urzędowo. Rozmawialiśmy z batiuszką i się zgodził.
Oderwał wzrok od jezdni i patrzył, jak jego przyjaciółka kręci niepewnie burzą jasnych loków.
– Czyli skrobnę coś na dokumentach i nie będę musiała nic robić?
– Mniej więcej – odpowiedział nie do końca zgodnie z prawdą. W tradycji prawosławnej świadkowie mieli dodatkowe obowiązki, ale nie chciał jej zniechęcić. Poza tym już wyobrażał sobie jej komentarze, gdy dowie się, że w cerkwi nowożeńcom nakłada się korony na głowę.CZERWIEC. SZEŚĆ DNI DO ŚLUBU.
Komisarz Marek Woliński nie był zdziwiony, gdy drugiego dnia konferencji, o siódmej rano zobaczył na wyświetlaczu komórki nazwisko szefa. Zaklął w duchu, miał przed sobą ciekawie zapowiadający się wykład profilera z Katowic. Był i tak mile zaskoczony, że udało mu się wyrwać do Ciechocinka. Poprzedni szef nigdy by się na to nie zgodził. Szczycił się, że nawet szkołę oficerską skończył tylko dla awansów. A co dopiero takie profilowanie! Nowy naczelnik skończył z wyróżnieniem prawo na Uniwersytecie Warszawskim i potrafił docenić interdyscyplinarne podejście do prowadzenia śledztwa.
– Tak, szefie?
Siedział już na łóżku i przecierał zaspane oczy.
– Mamy trupa. Pakuj się do wozu – Marek od razu zrozumiał, że zamiast świeżego powietrza w miejscowej tężni, będzie musiał zmierzyć się z fetorem zwłok. Miał w tym większe doświadczenie, ale jakoś dalej nie udało mu się przyzwyczaić.
– Nikt inny nie może ruszyć dupy? – Próbował się jeszcze bronić. – Potrzebuję ze trzech godzin.
– Bądź za dwie. Prokuratura już wie. Lisiak będzie na miejscu.
_Dlaczego znów będę musiał pracować z tym kretynem?_
– Co wiemy? – zapytał, powoli przełączając się w tryb pracy. Wszedł już do łazienki, żeby oblać twarz zimną wodą, co było jego sposobem na szybkie orzeźwienie.
– To wygląda na wypadek…
Komisarz z wrażenia upuścił telefon. Był przekonany, że wyrobił sobie na tyle dobrą pozycję, że szef nie wyciągałby go w połowie konferencji w tak trywialnej sprawie.
– Serio? Lisiak sobie poradzi – jęknął, podnosząc smartfon z umywalki.
– Myślę, że jednak chcesz tam być. To Olga Kiriłłow.
Zimna woda nie była mu już potrzebna.
– Wiktor już wie?
– Kazałem Lisiakowi czekać na ciebie. Chcę, żebyś się rozeznał w sytuacji. Jedź prosto do jej mieszkania na Powiślu, wyślę ci adres.
– Nie trzeba.
Woliński wpadł do pokoju, złapał torbę z ubraniami i wybiegł, nie zważając na to, że w łazience zostawił płyn i szczoteczkę do zębów. Rzucił zaskoczonemu portierowi klucz, mówiąc, że już nie wróci i wsiadł do swojej calibry. Komisarz lubił dźwięk, jaki opel wydawał przy ruszaniu. Gdy słyszał ten miły pomruk, od razu czuł się na swoim miejscu. Nacisnął gaz, wyjechał na główną drogę i przyspieszył tak, że czuł zgrzytanie kręgosłupa wbijanego w fotel. Kochał to auto i prawie zapomniał, że dopiero co wydał równowartość trzech pensji na kompletny remont silnika. Pożyczył pieniądze od ojca, który marudził, że nie powinien inwestować w tego grata. Rzucił je jak jałmużnę i tym razem również nie oszczędził mu pogadanki o tym, że powinien wreszcie wydorośleć i skorzystać ze swojego wykształcenia. Ojciec był notariuszem i sam pomysł, żeby jego syn został policjantem, jawił mu się jako przerażający sen. Marek chciał jak najszybciej pokazać mu, na co go stać. Od razu po maturze zgłosił się do służby, ale po wielu kłótniach i pod wpływem łez matki rozpoczął równolegle zaoczne studia prawnicze. Uczelnia nie była tak prestiżowa jak UW, a jego oceny mocno odbiegały od wyobrażeń ojca, ale liczył się papier. Teraz, gdy powoli zbliżał się do czterdziestki, wiedział już, że to była dobra decyzja. Bez wyższych studiów nie dostałby się tak szybko do wydziału kryminalnego, a na pewno nie awansowałby w takim tempie. Mimo tego, że był jednym z najmłodszych komisarzy w kraju, ojciec ciągle traktował jego zajęcie jak wybryk.
Ale w tym momencie komisarz myślał o Oldze. Tak samo jak mąż, była wyniosła i skryta, ale Woliński zawsze uważał, że stoi za tym duma z arystokratycznego pochodzenia. Kiriłłowie pochodzili z przedrewolucyjnej rosyjskiej arystokracji i ciągle wierzyli, że to ma jakieś znaczenie. Dla Olgi było to nawet ważniejsze, niż dla męża. Media okrzyknęły ją drugą księżną Dianą, bo prowadziła szeroką działalność charytatywną – z tego co Woliński kojarzył – skupioną głównie na imigrantach ze wschodu. Razem z Wiktorem wyglądali idealnie w prasie i telewizji, chociaż już z dziesięć lat temu Olga wyprowadziła się z Podlasia do Warszawy. Mimo że ciężko było mu w to uwierzyć, nie wydawała się zainteresowana romansami męża, które zresztą były przypadkowe i czysto fizyczne. Na pozór para idealna, była taką w istocie, tylko gdy widywali się rzadko i nie wchodzili sobie w drogę.
Wydawało się, że Olga Kiriłłowa miała wszystko.
Dokładnie to samo powiedział prokurator Trojanowski, którego komisarz w ostatniej chwili złapał na miejscu zbrodni.
– Ale to widać nie jest takie proste, odsetek samobójstw wśród bogaczy jest wyższy niż wśród przeciętnych Kowalskich – powiedział mu tamten.
– Tak myślicie? Zabiła się?
– Może się zabiła, może zachlała. Rozpytaj delikatnie ludzi, sprawdźcie dowody, jakby to było zabójstwo. Nie możemy dać dupy w takiej sprawie.
– Jasne.
Prokurator pokiwał głową i zrobił krok w kierunku swojego samochodu.
– Aha, Woliński. – Zatrzymał się. – Lisiak prowadzi czynności. Przypilnuj wszystkiego, ale na papierze ma tam być ciebie jak najmniej.
– To absurd!
– Dobrze wiesz, że nie. Zgadzam się, żebyś tam był, tylko dlatego, że ci ufam – powiedział. – W ogóle nie powinieneś brać udziału w sprawie.
Woliński zastanawiał się, czy ma na myśli jego wieloletnią przyjaźń z mężem zmarłej, czy raczej ich głośną kłótnię na posterunku. Z Trojanowskim nie było sensu się spierać, komisarz kiwnął więc tylko głową na znak zgody.
– Chcę, żebyście wykluczyli udział osób trzecich – kontynuował prokurator. – Ostrożnie.
– Zawsze jestem ostrożny – odburknął.
– To pilnuj Lisiaka. Nie chcę, żeby prasa zwietrzyła, że węszymy. Najlepiej niech myślą, że to wypadek.
– Co tam się w zasadzie stało?
– Technicy jeszcze pracują, idź zajrzyj.
Marek odwrócił się w stronę klatki schodowej, ale prokurator położył mu rękę na ramieniu.
– Komisarzu – zaczął. – Kiriłłow nie może dotykać żadnych śladów.
– Oczywiście.
– Ja nie żartuję. Żadnego kombinowania na boku.
– Oczywiście – powtórzył policjant.
Pożegnał się i szybko pobiegł na górę.
W pokoju krzątało się kilku techników, których nie mógł rozpoznać. W ubraniu ochronnym, zwanym potocznie pandą, każdy z nich wyglądał tak samo. Gdy wreszcie wypatrzył charakterystyczne wąsy, kiwnął głową do Witka, który pobierał odciski z kieliszków. Sam włożył ochraniacze i podszedł do zwłok. Olga wyglądała spokojnie. Przeszło mu przez myśl, że widział ją już w gorszym stanie. _Gorszym niż śmierć?_ – skarcił się w myślach. Przed oczami miał jednak scenę sprzed kilku lat. To była zima, Olga z Wiktorem pojechali na święta do Francji. Po kłótni ze stryjem Olga zniknęła. Nie mogli jej znaleźć, więc przyjaciel poprosił, żeby Marek pojechał do niej i sprawdził, czy nie wróciła do Polski. Znalazł ją w mieszkaniu. Była niemal tak samo blada, jak teraz. Wokół leżało pełno butelek wódki, cała kanapa była w wymiocinach. Chciał wezwać karetkę, ale niespodziewanie się ożywiła.
– Na chuj żeś przyszedł? – wychrypiała. Wiedział już wtedy, że miała problemy z alkoholem, ale ten widok go poraził. Znał ją przede wszystkim jako wyniosłą damę – zimną sukę, która uśmiechała się tylko przed obiektywami plotkarskich mediów. Teraz wyglądała jak najgorszy element.
– Na chuj – powtórzyła i znów zaczęło jej się zbierać na wymiociny. Ukucnął obok i podtrzymał jej głowę tak, by się nie zadławiła.
– Wiktor się o ciebie martwi – powiedział.
– Lepiej mu będzie, jak zdechnę – wymamrotała i zaczęła płakać.
Marek poszedł do łazienki po ręcznik i próbował wytrzeć jej twarz. Zadzwonił do Wiktora, który zaczął ją uspokajać. Nie słuchał ich szybkiej wymiany zdań po rosyjsku, ale gdy oddała mu telefon, była już spokojniejsza. Dwa tygodnie później widział w telewizji relację z karnawałowego balu jej fundacji. Olga uśmiechała się od ucha do ucha i nawet oczy błyszczały jej nie mniej, niż brylanty w masywnej kolii. Nigdy nie rozgryzł tej kobiety.
– E, Woliński, nie ma co się modlić – wyrwał go z rozmyślań medyk sądowy. – Ona nie zmartwychwstanie.
Marek uśmiechnął się blado.
– Jak sądzisz, co tu się stało? – spytał.
– Wygląda na to, że szła w stronę sypialni i przewróciła się do tyłu.
– Nie za duża ta rana. To przyczyna śmierci? – dopytywał.
– Powiem ci, jak ją pokroję.
Marek rzucił okiem na salon. Obok ciała stał stolik z zakrwawionym rogiem. Wszystko wyglądało na nieszczęśliwy wypadek.
– No i gdzie wy tu macie samobójstwo? – rzucił komisarz.
– Aspirant Lisiak mówił, że… – zaczął młody technik, jednak poirytowany Woliński od razu mu przerwał.
– Gówno mnie obchodzi, co on mówił. – Zabrzmiało to gorzej, niż chciał. – Znaleźliście jakieś ślady, które by na to wskazywały?
– W kuchni miała dużo leków uspokajających – wtrącił się Stefan. – Na wierzchu był otwarty diazepam i resztka clonozepamu.
– Otwarty? Resztka? Znaleźliście jakieś puste opakowania?
Witek pokręcił głową.
– Ślady osób trzecich?
– Jak to w mieszkaniu. Na kieliszku zabezpieczyliśmy odciski palców, ale szminka wskazuje, że to ona piła.
Woliński wziął głęboki oddech.
– Podsumujmy – powiedział. – Pijana kobieta, alkoholiczka, pod pięćdziesiątkę, upadła w swoim mieszkaniu, co prawdopodobnie spowodowało utratę świadomości i być może śmierć. Ale od razu samobójstwo? Znałem ją. To była jednak twarda babka.
– Wyślemy jej krew na toksykologie. Niech sprawdzą też, ile miała promili, ale obstawiam, że blisko dawki śmiertelnej – burknął Stefan.
– Ona nie dotyczy Polaków i Rosjan, nie wiesz? – krzyknął ktoś z tyłu. Marek pomyślał, że trochę im za wesoło, jak na miejsce zbrodni. Stefan musiał mieć podobne zdanie, bo uniósł wysoko brwi.
– Do tego wystarczy wziąć kilka tabletek klonów i nikt nie wytrzyma.
Marek pokręcił gwałtownie głową.
– Myślcie, kurwa! Że niby Olga chciała się zabić, pijąc alkohol? Słyszeliście o kimś, kto w ten sposób popełnił samobójstwo?
– Ja tu jestem od oględzin zwłok, sam musisz poukładać klocki. To Lisiak wymyślił samobójstwo.
– A tak w ogóle, gdzie jest ten matoł?
– Nikt ci nie mówił? – spytał komisarza Witek. – Zabrał mundurowego i pojechali do Kiriłłowa.
Wolińskiemu pociemniało przed oczami. Jeśli chciał uniknąć katastrofy, nie mógł zostawić Lisiaka z Wiktorem sam na sam zbyt długo. Miał nadzieję, że pojechali radiowozem. Bez problemu wyprzedzi ich calibrą. Zwłaszcza po remoncie silnika.