Nie czas na tajemnice - ebook
Nie czas na tajemnice - ebook
Otwórz kolejne drzwi luksusowego domu! Osiedle Pogodne – poznaj nowe tajemnice mieszkańców.
Klara ma poukładane życie. Dyrektorskie stanowisko, ten sam od dwudziestu lat mąż, dorosła córka, która właśnie zaczęła studia na prestiżowej uczelni. Kiedy więc nagle w jej pracy zjawiają się policjanci i pytają o męża, Klara czuje, że traci grunt pod nogami.
Zaczyna się polowanie. Dziennikarze, internauci, znajomi – oni wszyscy już wydali wyrok skazujący. Co zrobi Klara? Czy stanie po stronie męża, który jest sam przeciwko całemu światu?
Czy uwierzy w winę ukochanego mężczyzny?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-691-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Klara Przybysławska od kilkunastu minut odwlekała moment, kiedy pożegna się z córką i razem z mężem opuści mieszkanie, które wynajęli dla świeżo upieczonej studentki w kamienicy na rogu Karmelickiej i Rajskiej. Ewa sprawiała wrażenie bardzo zadowolonej z tej lokalizacji. Żeby dotrzeć na uczelnię, musiała pokonać zaledwie czterysta metrów, a w pobliżu mieściło się dużo punktów gastronomicznych, pubów i klubów. Wiadomo, centrum Krakowa. Mieszkanie było położone bezpośrednio nad sieciową piekarnią, w której można się napić kawy i zjeść ciastko. Ewa miała więc pod nosem wszystko, czego dusza zapragnie. I może właśnie to tak bardzo niepokoiło Klarę, choć powtarzała sobie, że przecież córka jest rozsądną dziewczyną i nie zrobi nic głupiego. A że czasem wyskoczy ze znajomymi z grupy na piwo czy wyjdzie w sobotę do klubu? Prawo młodości.
Klara wiedziała, że przeżywa to wszystko – studia, samodzielne mieszkanie, wyjazd do Krakowa – bardziej niż Ewa. Córka miała niesamowitą zdolność do adaptacji w każdych warunkach. Szybko przyzwyczajała się do zmian. Klara – wręcz przeciwnie. Nie była to jednak bynajmniej kwestia wieku. Od najmłodszych lat niechętnie przystawała na nawet najmniejsze odchylenie od codziennej rutyny. Lubowała się w małych rytuałach i odbywających się cyklicznie wydarzeniach. Każdy psychoterapeuta pewnie próbowałby się dopatrzyć w jej życiorysie czegoś, co wywołało w niej taką niechęć do zmian – utrata bliskiej osoby, rozstanie rodziców, długotrwała rozłąka z matką – ale nic takiego się nie wydarzyło. Po prostu lubiła, kiedy życie toczyło się dobrze jej znanym torem.
Od zawsze wiedziała przecież, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Dzieci nie rodzi się dla siebie, a dla świata – babka powtarzała jej to wielokrotnie, ale jakoś nie chciało jej się w to wierzyć. Bo przecież Ewa była jej. Dorastała dla niej. Stawiała pierwsze kroki, aby ruszyć niepewnie w stronę Klary, uczyła się wierszyków, aby wygłosić je w przedszkolu na uroczystościach z okazji Dnia Matki, była najlepszą uczennicą w klasie, aby mama mogła być z niej dumna. Klarze wydawało się, że minie mnóstwo czasu, zanim córka dorośnie i wyprowadzi się z rodzinnego domu. A teraz, kiedy to już nastąpiło, Klara nie mogła się pogodzić z myślą, że to już, że właśnie bezpowrotnie straciła swoje jedyne dziecko. Wiedziała, że zachowuje się jak egoistka, ale nic nie mogła poradzić na to, że chciała mieć córkę tylko dla siebie. Dlaczego nie zdecydowali się na drugie dziecko, kiedy jeszcze był na to czas?
– Ewuniu, tutaj nie ma gdzie suszyć prania – zauważyła Klara, rozglądając się wokół. – Przywieź ze sobą brudy, jak będziesz do nas jechać w sobotę. Wypiorę ci.
Dziewczyna przewróciła oczami. Klara wiedziała, że córka nie przepada za tą „Ewunią”. W ogóle nie lubiła swojego imienia. Jej rówieśnicami były Wiktoria, Julia, Natalia, Weronika i Oliwia. Ewa kojarzyła jej się z podstarzałą ciotką, siostrą babki, która najwyraźniej nigdy nie słyszała o depilacji woskiem, bo pod jej nosem rósł bujny wąsik.
Kiedy dziewczyna wypowiadała swoje imię, odruchowo się krzywiła. Trzy głoski, zero zmiękczeń, twarde wargowo-zębowe W. Ewa wydawała się taka pospolita. Bez polotu, bez finezji. Co rodziców napadło, że wybrali dla niej takie imię?
Klara natomiast była przytłoczona swoją klarowatością. W tamtych czasach jeszcze nikomu się nie śniło, że pewnego dnia kapitan reprezentacji Polski, jeden z najlepszych strzelców na świecie, nazwie swoją córkę Klarą i krajanki oszaleją na punkcie tego łacińskiego z pochodzenia imienia. To były czasy Grzegorza Laty, Kazimierza Deyny, Zbigniewa Bońka i Andrzeja Szarmacha. Lewandowskiego nawet nie było na świecie, podobnie jak Anny Muchy, która w latach dziewięćdziesiątych grała Klarę w serialu Matki, żony i kochanki. Urodzona w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym roku Klara swoim imieniem wyprzedziła więc epokę, w której żyła. Ona z kolei wolałaby być zwykłą Katarzyną, Małgorzatą, Anną czy Ewą właśnie. Dlatego tak się upierała, żeby córka nosiła to imię, zwłaszcza że Klara miała termin porodu wyznaczony na Wigilię. Dziewczynka się pospieszyła: przyszła na świat dwa tygodnie wcześniej, dziesiątego grudnia, ale już została Ewą.
– Mamo, poradzę sobie – zapewniła matkę, której nadopiekuńczość zaczynała powoli ciążyć. – Kupię suszarkę i będę suszyć pranie w małym pokoju.
– Można też rozwiesić sznurki nad wanną – oznajmiła Klara, wchodząc do łazienki i lustrując pomieszczenie. – Szkoda, że nie ma tu balkonu. – Zmarszczyła nos.
Ewa za plecami matki posyłała ojcu błagalne spojrzenia. Jacek w mig zrozumiał intencję córki. Podszedł do żony, położył dłonie na jej ramionach i przemówił łagodnym głosem:
– Kochanie, Ewa sobie poradzi. Daj jej już spokój.
– Chciałam pomóc. – Klara przygryzła policzek od wewnątrz.
Dzielnie walczyła ze łzami. Chciała już wyjść z tego mieszkania, aby w samochodzie, z dala od córki, móc sobie popłakać, a jednocześnie ociągała się z powrotem do pustego domu.
Targały nią sprzeczne emocje. Z jednej strony czuła nieopisaną wręcz dumę. Ewa bez najmniejszych problemów dostała się na studia w Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zdała maturę najlepiej z całej szkoły i została przyjęta w pierwszym naborze. Drzwi prestiżowej uczelni stały przed nią otworem. Mówiło się, że wydział lekarski w Krakowie jest najlepszy w Polsce. Na pewno najstarszy i jeden z najbardziej szanowanych w Europie Środkowej, a może i na całym Starym Kontynencie.
Z drugiej jednak strony Klara wolałaby, żeby córka wybrała uczelnię położoną bliżej domu. Taką, do której mogłaby codziennie dojeżdżać. Ewa była blisko z matką. I ta bliskość wcale nie ograniczała się do rozmów o tym, jak minął dzień i co przygotować na obiad. Spędzały razem dużo czasu. Wychodziły do kina, do teatru, na zakupy. Ewa często odwiedzała Klarę w pracy. Pomagała jej w przygotowywaniu wystaw, uczestniczyła w spotkaniach, wernisażach i koncertach organizowanych w muzeum. A teraz, kiedy wyprowadziła się do Krakowa, to wszystko dobiegło końca. Wspólne wyjścia do restauracji, spacery, plotki, wieczorne oglądanie ulubionych seriali właśnie się skończyły.
– Mamo, przecież będę przyjeżdżać w weekendy! – Ewa najwyraźniej posiadła umiejętność czytania w myślach. – Może nie we wszystkie, ale na pewno w większość!
Zaczęło się. Może nie we wszystkie. Tak, Klara cierpiała na syndrom pustego gniazda i nie potrafiła sobie z nim poradzić.
– Wiem, ale to nie to samo. – Matka wyciągnęła ramiona w stronę córki i wykonała przywołujący gest dłonią. – No dobra, będziemy się zbierać – powiedziała, kiedy Ewa się w nią wtuliła. – Obiecujesz, że będziesz o siebie dbać? Nie chodź sama późnym wieczorem po mieście, dobrze? I dzwoń do mnie! A w razie gdyby skończyły ci się pieniądze…
– Tak, mamo, wiem – roześmiała się Ewa. – Już to ustaliłyśmy.
Chciała znaleźć dorywczą pracę, ale rodzice przekonali ją, żeby się z tym wstrzymała. Jacek powtarzał, że pierwszy rok studiów medycznych jest walką o przetrwanie. Wiedział, o czym mówi, sam przecież skończył medycynę, choć nie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego wykładowca zwykł mawiać, że jeśli przetrwają pierwszy rok, przetrwają wszystko. Nie chodziło mu wcale o ilość materiału do przyswojenia, choć ta była zatrważająca, a o psychikę na tyle silną, aby się utrzymać na uczelni. Na drugim, trzecim i każdym kolejnym roku studiów medycznych jest równie ciężko, ale studenci są już do tego przyzwyczajeni.
Klara i Jacek nie chcieli, aby Ewa musiała się martwić pracą i innymi obowiązkami. Mogli sobie pozwolić, aby utrzymać córkę w Krakowie.
Jacek powtarzał, że jest to winny córce, bo to samo otrzymał od swoich rodziców. Prawdę mówiąc, Klara miała nadzieję, że Ewa wyłamie się z rodzinnej tradycji i nie poświęci życia medycynie. A może inaczej – brała pod uwagę, że córka pójdzie tą ścieżką, ale liczyła, że jeśli podejmie taką decyzję, zrobi to z własnej woli. Jacek poniekąd od dziecka był przygotowywany do zawodu lekarza. Matka internistka, ojciec chirurg. Było więc jasne, że i syn pójdzie na studia medyczne. Pozostawiono mu tylko wybór specjalizacji. Jacek postawił na kardiologię. Wcześniej jednak uzyskał dyplom Śląskiej Akademii Medycznej z wyróżnieniem. Był wyjątkowo pilnym studentem. Raz, że medycyna naprawdę go interesowała, a dwa, że uważał, iż jest to winien rodzicom, którzy naprawdę sporo zainwestowali w jego edukację. Teraz on zamierzał umożliwić córce równie godny start. Mieszkanie w centrum Krakowa, opłaty, książki, materiały do nauki, pieniądze na jedzenie, rozrywkę, kosmetyki, ubrania – zapewniał, że to nie stanowi problemu. Ewa miała dzwonić, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba. Ale Klara znała swoją córkę na tyle, że wiedziała, iż ta będzie się krępować. W pewnych kwestiach była taka sama jak ona. Przed wyjściem z wynajętego mieszkania wyciągnęła więc z portfela siedem banknotów stuzłotowych i wcisnęła je w dłoń zażenowanej Ewy.
– Mamo, naprawdę nie trzeba. – Dziewczyna się zaczerwieniła. – Opłaciliście już mieszkanie, przelaliście mi pieniądze na konto. Wystarczy, naprawdę!
– Kochanie, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie życie jest drogie. Weź! – rozkazała stanowczo Klara. – Kup sobie coś ładnego.
– Tylko nie na tyle ładnego, żeby w pierwszy dzień rozkochać w sobie pół wydziału! – Jacek spojrzał na córkę z czułością. – Pamiętaj, co ci mówiłem! Nie zakochaj się na pierwszym roku!
– Tak, wiem – uśmiechnęła się Ewa, chowając pieniądze do tylnej kieszeni dżinsów. – Bo inaczej nie zdam egzaminu z anatomii – powtórzyła słowa ojca.
Klara była już gotowa do wyjścia. Stała przy drzwiach, czekając, aż Jacek włoży marynarkę i buty, i przypatrywała się córce. Obawy męża wcale nie wydawały jej się bezpodstawne. Ewa przyciągała wzrok zarówno rówieśników, jak i starszych od siebie mężczyzn. To drugie nie podobało się Klarze, ale dziewczyna sprawiała wrażenie kompletnie niewzruszonej męską atencją. W liceum umawiała się z jednym chłopakiem, ale to nigdy nie było nic poważnego. Uważała, że na randki ma jeszcze czas, i na pierwszym miejscu stawiała naukę. Klara obserwowała jej zachowanie ze zdziwieniem, bo sama w jej wieku była zupełnie inna. Owszem, interesowała się historią i poświęcała swoim zainteresowaniom sporo czasu, ale nie uważała, że szkoła jest sensem jej życia.
Może właśnie dlatego Ewa tak bardzo interesowała mężczyzn? Bo była dla nich niedostępna? A przy okazji bardzo atrakcyjna. Delikatną urodę odziedziczyła po matce. Obydwie miały jasne oczy i włosy oraz łagodną twarz, choć Klara musiała przyznać, że wraz z wiekiem jej oblicze nabrało ostrości i nieco złowrogiego wyrazu. Rysy Ewy były delikatne, czasem wydawało się, że wręcz dziecięce. Kontur jej twarzy był nieco rozmyty. Gdyby Klara miała narysować córkę, kreśliłaby łuki, a nie proste linie. Zaokrąglony podbródek, mały, kształtny nos i niewidoczne kości policzkowe. Kiedy Klara oglądała swoje zdjęcia z młodości, widziała na nich Ewę. Jacek często śmiał się, że nie może być pewien swojego ojcostwa, bo Ewa nie ma z niego absolutnie nic. Ale to nie była prawda. Mieli identyczne stopy. Małe, ale z wielkimi palcami, z których najdłuższy był drugi.
– Córeczko, dzwoń do nas! – powtórzyła po raz kolejny Klara, trzymając dłoń na klamce. – Koniecznie daj znać po inauguracji! Trzymam za ciebie kciuki.
Otworzyła drzwi i wyszła na klatkę schodową. Zaraz za nią mieszkanie opuścił Jacek. Ewa zatrzymała się w drzwiach i oparła jedną rękę o futrynę. Wyglądała na szczęśliwą. Chociaż tyle.
– Poradzę sobie. Dziękuję za wszystko! Napiszcie, jak dojedziecie do domu.
Klara tylko skinęła głową, bo już nie była w stanie nic powiedzieć. Wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Jej córeczka, jej malutka córeczka… Jak to możliwe? Dlaczego tak szybko dorosła?
Zaczęła schodzić po schodach, uważając, żeby się nie potknąć. Było stromo, jak to w starym budownictwie. Jacek podążał tuż za nią. Milczeli. Kiedy Klara wyszła z klatki schodowej, oślepiło ją słońce. Rozejrzała się, próbując sobie przypomnieć, gdzie zaparkowali.
– W lewo – poinstruował ją Jacek, który zatrzymał się tuż za nią.
Klara bez słowa ruszyła we wskazanym przez niego kierunku. Przez cały czas rozmyślała o córce. Tak bardzo się o nią martwiła. W porządku, Ewa była dorosła. W grudniu miała skończyć dziewiętnaście lat. Ale to tylko liczba. Od razu została rzucona na głęboką wodę. Wcześniej od czasu do czasu pomagała w porządkach, ale to co innego niż samodzielne prowadzenie domu. Jak ona sobie poradzi? No i te studia… Czy jest wystarczająco silna psychicznie? Klara wciąż nie była przekonana, czy ta medycyna to dobry pomysł. Wiedziała, że zawód lekarza bardzo rzutuje na życie rodzinne, a przecież Jacek jest mężczyzną. Ewa będzie miała gorzej. Kiedyś wyjdzie za mąż, urodzi dzieci i…
– Niepotrzebnie tak się o nią zamartwiasz – głos Jacka dobiegł do Klary jakby z oddali, choć przecież szedł tylko kilka kroków za nią. – I nie rozpędzaj się tak, bo nasz samochód stoi tutaj.
Rzeczywiście, ich mercedes był zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Zawsze jeździli mercedesami, bo Jacek ufał tej marce. Nawet jeśli zmieniał samochód, to tylko na nowszy model. Mercedesa miała też Klara. I Ewa. Małego, klasy A, bo takim łatwiej zaparkować. Jacek kupił go dla niej z myślą o Krakowie przed pięcioma miesiącami, kiedy zdała egzamin na prawo jazdy. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, czy Ewa dostanie się na Uniwersytet Jagielloński, ale Jacek nawet nie brał pod uwagę innej możliwości. Znał swoją córkę i wiedział, czego może się po niej spodziewać. Był przekonany, że Ewa osiągnie więcej niż on sam. I proszę, nie pomylił się. Jego nie przyjęli do Krakowa. Zabrakło mu kilku punktów, co w sumie i tak nie przeszkodziło w zrobieniu kariery.
Klara przystanęła na krawędzi jezdni i się rozejrzała. Wprawdzie to nie było przejście dla pieszych, ale następne znajdowało się dobrych sto metrów dalej i nie chciało jej się nadkładać drogi. Była zmęczona. Miała dość tego dnia. Pierwszego dnia reszty jej życia.
– Przypomnij mi: dlaczego nie zdecydowaliśmy się na drugie dziecko? – zapytała, kiedy już siedzieli z Jackiem w samochodzie i mąż próbował włączyć się do ruchu.
– Ty nie chciałaś – stwierdził Jacek.
– I dziś tego żałuję! Nie wyobrażam sobie, co teraz będzie. Wrócimy do pustego domu i… co?
To nie tak, że Jacek nie przeżywał wyprowadzki córki. Po prostu nie przeżywał jej tak mocno jak żona. Klara od zawsze miała lepszy kontakt z Ewą. Wiadomo, kobiece sprawy. Poza tym spędzały ze sobą więcej czasu. Klara również pracowała na wysokim stanowisku, ale nie przesiadywała w muzeum tyle, co Jacek w szpitalu, przychodni i prywatnym gabinecie. Nigdy głośno by się nie przyznał, że po prostu zrzucił na żonę większość rodzicielskich obowiązków. Oficjalnie utrzymywał, że w ich domu panuje równouprawnienie i obydwoje w równym stopniu angażują się w wychowywanie dziecka, ale prawda była inna. To Klara jeździła na zebrania, odrabiała z Ewą lekcje, czuwała przy niej, kiedy ta była chora, i to ona znała na pamięć cały plan tygodnia córki. Wszystkie zajęcia dodatkowe, basen, angielski, kółko matematyczne – tych i wielu innych spraw pilnowała Klara. Zresztą miała bardziej elastyczną pracę. W awaryjnych sytuacjach mogła po prostu wyjść i pojechać z dzieckiem na wizytę do pediatry czy zostać w domu, kiedy się przeziębiło. On nie zostawiłby pacjentów. I wcale nie chodziło o pieniądze. Był lekarzem z powołania. Czuł na sobie ogromną odpowiedzialność za ludzkie życie i zdrowie.
– Jak to: i co? Możemy zamówić coś dobrego, odpalić film. Zobaczysz, że teraz nasze życie będzie wyglądać zupełnie inaczej! Będziemy mieć więcej czasu dla siebie i… – urwał, widząc minę żony.
– Ciebie i tak wiecznie nie ma w domu. Poza tym robiliśmy to wszystko już wcześniej, kiedy Ewa mieszkała z nami. Od dawna przecież nie ma już pięciu lat i nie wymaga ciągłej opieki. – Klara zacmokała z niezadowoleniem, kiedy mąż wymusił pierwszeństwo i został otrąbiony na wyjeździe ze ścisłego centrum Krakowa.
Przebicie się przez popołudniowe korki poszło im nadzwyczaj sprawnie.
– Co ci mam powiedzieć? – Jacek zrobił zbolałą minę. – Jak sama zauważyłaś, Ewa nie ma pięciu lat. Wcześniej czy później to i tak by nastąpiło.
– Wcale nie czuję się dzięki temu lepiej – bąknęła Klara, zawieszając wzrok na krajobrazie za oknem.
Nigdy nie lubiła Krakowa. Wszyscy jej znajomi zachwycali się dawną stolicą Polski, rozpływali się nad architekturą Rynku, a ona zwracała uwagę głównie na wszechobecne gołębie. Irytowały ją. Właśnie z tym kojarzył jej się Kraków. Z gołębiami. A także z mgłami, smogiem i brudem. Wprawdzie zabytkowa część miasta była utrzymana w czystości, ale wystarczyło pojechać kawałek za Wisłę, aby poznać prawdziwe oblicze grodu Kraka. Kiedyś latali na wakacje z Krakowa, ale już kilka razy ich loty były odwoływane lub opóźnione właśnie z powodu mgieł. Balice ewidentnie miały z tym problem. Kiedyś opowiadał jej nawet o tym sąsiad, pilot z krakowskiej bazy. Jak można zachwycać się miastem, które przez osiem miesięcy w roku jest pogrążone we mgle i smogu? No, i te korki. Podróż z Bielska-Białej do Krakowa zajmowała nawet dwie godziny, z czego godzinę w samym mieście. Ewa jakoś jej tutaj nie pasowała. Świeżo upieczona studentka każdą wolną chwilę spędzała przecież w górach, uwielbiała piesze wycieczki i z zapałem zdobywała kolejne szczyty. Właśnie ze względu na córkę zamieszkali na osiedlu Pogodnym, które niby znajdowało się w granicach administracyjnych Bielska-Białej, ale z dala od centrum i głównych ulic, na zboczu góry. Wejście na najbliższy szlak znajdowało się dziesięć minut spacerem od ich domu. Jak Ewa wytrzyma w tej miejskiej dżungli? I jak ona poradzi sobie bez córki?
Odezwał się telefon Jacka. Klara nawet nie oderwała wzroku od okna, podczas gdy on tłumaczył pacjentowi, kiedy powinien zgłosić się do niego na kontrolę, i zalecał mu powolne zmniejszanie dawki leku. Jacek był dostępny dla swoich pacjentów przez siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zdarzało się, że dzwonili nawet w święta. Klara nie miała do nich o to żalu. Rozumiała ich. Jacka też. Ale nie była pewna, czy właśnie takiego życia chciałaby dla swojej córki.
Kiedy zaczęli z Jackiem rozmawiać o dziecku, postawiła mu jeden warunek: miał w żaden sposób nie ukierunkowywać córki czy syna. Chciała dla niej lub dla niego wolnego wyboru. Nie podobało jej się to, że w rodzinach prawniczych czy lekarskich zawód jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. Uważała, że dzieci nie mają w nich większego wyboru: po prostu spełniają oczekiwania rodziców. Ewa była jednak najlepszym przykładem tego, że pewne predyspozycje przekazywane są w genach. Nigdy nie usłyszała, że musi zostać lekarzem, tak jak tata, ani od matki, ani od ojca. A jednak sama zaczęła o tym mówić. Klara początkowo myślała, że to tylko takie gadanie kilkuletniej dziewczynki. Koniec końców geny Jacka zwyciężyły. Ewa mogła być fizycznie podobna do matki, ale mentalnie była jak jej ojciec. Takie same zainteresowania, taki sam umysł, taki sam charakter. Nawet mimika, gesty. Nie wyparłby się jej.
Musiała przysnąć, bo kiedy podniosła powiekę, za oknem było szaro. Już nie dzień, jeszcze nie wieczór. Przeciągnęła się, rozprostowując nogi, i ziewnęła głośno.
– Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam – mruknęła, próbując rozpoznać jakieś znajome kształty. Udało jej się. – O, jesteśmy już w Bielsku!
– Potrzebujemy czegoś ze sklepu?
– Nie, jedź prosto do domu.
Tego popołudnia osiedle Pogodne pogodne było tylko z nazwy. Kiedy wyjeżdżali z Krakowa, słońce świeciło jasno. Niestety, nad Bielskiem-Białą przechodził front atmosferyczny, który przyniósł porywisty wiatr i deszcz. Jacek wjechał do garażu, chociaż, jak większość mieszkańców osiedla, rzadko z niego korzystał. Samochody zazwyczaj stały na podjazdach, bo tak było szybciej i wygodniej. Zatrzymał się tuż za należącym do Klary mercedesem i szybko zamknął drzwi do garażu pilotem. Jakiś czas temu przekonali się, jak zgubne bywają garaże podziemne. Nad Bielskiem-Białą przeszła ulewa i woda wdarła się do osiedlowych garaży. Na szczęście nie było większych strat, ale mieszkańcy i tak najedli się strachu.
– Nie wysiadasz? – zawahał się Jacek.
– Wysiadam, wysiadam, tylko…
– Daj już spokój. – Żuchwa mężczyzny napięła się. – To normalne, że dzieci pewnego dnia wyfruwają z rodzinnego gniazda! Może znajdziesz sobie jakieś hobby?
Hobby.
Klara mocno szarpnęła za klamkę i wysiadła z samochodu. Deszcz dudnił miarowo w blaszany daszek osłaniający wjazd do garażu. Bez słowa ruszyła w stronę schodów. Weszła do pustego domu i głośno westchnęła.Rozdział 2
------------------------------------------------------------------------
Klara od dziecka uwielbiała stare zamki i pałace. Im lepiej zachowane, tym bardziej ją interesowały, ale chętnie eksplorowała też ruiny. Szukała śladów dawnego życia. Zamek Książąt Sułkowskich w Bielsku-Białej był jednym z jej ulubionych. Skakała ze szczęścia, kiedy udało jej się dostać na staż do mieszącego się przy ulicy Wzgórze muzeum. Wtedy nawet w najśmielszych snach nie spodziewała się, że pewnego dnia wygra konkurs na dyrektorkę i obejmie stery na tym pokładzie. Tymczasem mijała jej już druga kadencja. I mimo że często narzekała na zbędną jej zdaniem papierologię i natłok obowiązków, które odciągały ją od tego, czym najbardziej lubiła się zajmować – zdobywania nowych eksponatów, organizowania wystaw i uczestnictwa w pracach naukowych – to i tak nie zamieniłaby tej pracy na żadną inną.
Grafik był napięty. Umówiła się z Jackiem w domu na dwudziestą trzydzieści, a teraz nie wiedziała, jakim cudem uda jej się dotrzeć na czas. Poprzedniego dnia nie mieli nawet chwili, aby usiąść razem i poświętować. Obchodził urodziny. Czterdzieste siódme. Za każdym razem, kiedy zbliżał się do okrągłych rocznic – trzydziestej, czterdziestej, a teraz pięćdziesiątej – Klara w ramach żartów mu dokuczała. Nazywała pieszczotliwie staruszkiem. Dzieliły ich wprawdzie tylko cztery lata, ale zanim Klara dobijała do trzydziestki, jemu już bliżej było do trzydziestu pięciu, a kiedy on przekraczał czterdziestkę, ona wciąż była w okolicach trzydziestego piątego roku życia. Teraz straszyła go widmem nadchodzącej pięćdziesiątki. Zresztą Jacek zawsze wyglądał poważnie na swój wiek, nawet wtedy, gdy miał dwadzieścia pięć lat i dopiero się poznali. Klara nadal dobrze się trzymała, przez co jej mąż sprawiał wrażenie, jakby był starszy nie o cztery, a o co najmniej dziesięć lat. Nigdy jednak nawet przez myśl by jej nie przeszło, że Jacek nie jest atrakcyjnym mężczyzną. Był jak wino, George Clooney czy Viggo Mortensen. Im starszy, tym przystojniejszy.
Zanim jednak Klara miała dotrzeć do domu, czekał ją intensywny dzień. Z samego rana pojechała na plebanię, aby przejrzeć księgi parafialne. Chciała jeszcze coś sprawdzić, a w urzędzie stanu cywilnego odbijała się od ściany. Wielokrotnie przekonywała się o tym, że bardziej pomocny od urzędników bywał ksiądz. Księgi parafialne były prawdziwą kopalnią informacji. Niby mogła wysłać na miejsce któregoś ze swoich pracowników, ale przy okazji chciała wypić z księdzem kawę. Lubiła z nim dyskutować, bo i on był żywo zainteresowany historią regionu. Często rozmawiał ze starszymi parafianami, a potem opowiadał Klarze, czego się dowiedział. Nie wszyscy księża byli tak chętni do współpracy z muzealnikami, ale Aleksander, bo tak miał na imię, angażował się w poszukiwania Klary i chętnie dzielił się z nią swoimi obserwacjami.
Klara dopiero co domknęła jedną wystawę o historii sukienników w Bielsku. Jej otwarcie było zaplanowane na to popołudnie, ale myślami była już przy zupełnie innym przedsięwzięciu. Jeszcze nie wiedziała, czy zdobędzie na tyle materiałów, aby stworzyć z tego ekspozycję, ale od jakiegoś czasu zgłębiała temat obozu w Mikuszowicach. Jego historia była tyleż ciekawa, co dla wielu wciąż niewygodna. W czasie wojny funkcjonował w nim obóz pracy. Więziono w nim od kilkudziesięciu do stu dziesięciu, stu dwudziestu – różne źródła powoływały się na różne liczby – Polaków, którzy pracowali przy regulacji koryta rzeki Białej i przy niemieckich gospodarstwach rolnych. Po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną NKWD utworzyło w Mikuszowicach obóz dla bielskich Niemców i folksdojczów. Po wojnie UB więziło tam między innymi członków Armii Krajowej. Klara dotarła do źródeł, według których Polacy, głównie młodzi milicjanci, po wojnie dokonywali w obozie zbrodni jeszcze gorszych od tych, które miały miejsce w Mikuszowicach w czasach okupacji. Niektórzy z oprawców wciąż żyli, mieszkali w Bielsku-Białej i okolicach. Dzięki księgom parafialnym Klara chciała dotrzeć również do rodzin Polaków więzionych w obozie po wojnie. Aleksander też się do tego zapalił. W poszukiwania zaangażował nawet kilku znajomych księży. Jedni wykazali się umiarkowanym entuzjazmem, drudzy totalnie zignorowali sprawę, a jeszcze inni radzili, żeby w ogóle nie zajmować się tym tematem, ale wyglądało na to, że coś ruszyło.
Po powrocie z plebanii Klara musiała pilnie sprawdzić artykuł historyczny pod kątem merytorycznym. W międzyczasie trzeba było przejrzeć korespondencję, podpisać faktury podsunięte przez księgową, a także odbyć rozmowę telefoniczną z kobietą, która twierdziła, że jest w posiadaniu czegoś, co mogłoby zainteresować muzeum. Klara chciała jeszcze przeszukać Allegro w poszukiwaniu starych pocztówek i zdjęć, ale nie starczyło jej już czasu. Musiała przygotować się do otwarcia ekspozycji o bielskich sukiennikach. Jeszcze raz przejrzała tekst przemowy, którą sobie przygotowała. Podparła głowę dłonią. Od rana ćmiło ją w skroniach. Nie mogła się skupić na lekturze. Jej myśli krążyły daleko: od plebanii księdza Aleksandra, przez wynajęte mieszkanie na rogu Karmelickiej i Rajskiej, po dom, który po wyprowadzce Ewy sprawiał wrażenie pustego.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Klara z ulgą odłożyła tekst przemówienia, odchrząknęła i zawołała:
– Proszę!
Drzwi nieznacznie się uchyliły i Klara dostrzegła w wąskiej szparze najpierw ogromne okulary, a później niską dziewczynę z niepewną miną. Sylwia pracowała w muzeum od ośmiu miesięcy. Klara musiała przyznać, że decyzja o jej zatrudnieniu była jedną z najlepszych, jakie podjęła w swojej dyrektorskiej karierze. Ta dziewczyna od ręki załatwiała nawet sprawy niezałatwialne. Wyglądała jak sierotka Marysia i chyba właśnie dlatego ludzie robili dla niej to, o co ich prosiła. Sylwia sprawiała wrażenie zalęknionej i bardzo niepewnej siebie, a Klara nie wiedziała już, na ile to poza, a na ile dziewczyna rzeczywiście była nieśmiała. W każdym razie na jej: „Och, szefowa urwie mi głowę”, miękły nawet najbardziej zatwardziałe serca urzędników.
– Przepraszam, że przeszkadzam… – bąknęła pod nosem Sylwia, a Klara ostatkiem sił powstrzymała się od przewrócenia oczami.
To, że Sylwia była dobrą pracownicą, nie zmieniło podejścia Klary do ludzi, którzy przepraszają za to, że żyją.
– Nie przeszkadzasz. Proszę, wejdź. O co chodzi?
– Bo widzi pani… – Sylwia przecisnęła się przez wąską szparę w drzwiach i zamknęła je za sobą. – Przed chwilą dzwonił pan Drygała.
– Drygała? – Klara potrzebowała dłuższej chwili, aby przypomnieć sobie, kim ów Drygała jest. – Ach. Saksofonista!
– Tak. Pytał, czy istnieje możliwość, aby przełożyć koncert na inny dzień.
Klara westchnęła głośno. Informacja o tym wydarzeniu poszła do mediów i na fanpage muzeum, plakaty wisiały w całym mieście. Miała spotkania ułożone pod ten koncert i zaklepany budżet.
– Co mu odpowiedziałaś?
– Że oczywiście nie ma takiej możliwości, bo jest za późno, ale uparł się, żebym porozmawiała o tym z dyrekcją.
– Bardzo dobrze. Artyści… – Klara rozłożyła bezradnie ręce. – Koncert jest w przyszłym tygodniu, a on pyta, czy możemy go przełożyć. Podał chociaż przyczynę?
– Nie, proszę pani.
– Powiedz mu, że nie możemy zmienić terminu. Podpisał już umowę.
– Oczywiście.
Sylwia nie obróciła się jednak na pięcie, jak to miała w zwyczaju, kiedy sprawa została już przez nią załatwiona, tylko dalej tkwiła w miejscu.
– Tak? – Klara wbiła w nią wyczekujące spojrzenie.
– Jakaś kobieta o panią pytała. Prosiłam, aby podała nazwisko i wyjaśniła, o co chodzi, ale nie chciała.
Ta informacja nie zrobiła na Klarze większego wrażenia. Co chwilę ktoś o nią pytał.
– Dzwoniła?
– Nie, przyszła do muzeum.
– I gdzie teraz jest? – zapytała Klara z irytacją.
Dlaczego z tej dziewczyny wszystko trzeba było wyciągać na siłę?
– Na dole. Powiedziała, że bardzo zależy jej na rozmowie z panią i poczeka, aż…
– Dobrze, już dobrze! – przerwała Klara. – Poprosisz ją do mnie?
– Oczywiście. – Sylwia mocniej zacisnęła palce na czarnej teczce z klipem, którą trzymała w dłoniach – jej nieodłącznym atrybucie – i wyszła z gabinetu.
Klara wróciła do przerwanej lektury. Kiedyś znajoma dyrektorka z innego muzeum powiedziała jej, że na otwarciu wystaw i spotkaniach zwykle improwizuje, ale Klara nie mogłaby sobie na to pozwolić. Była urodzoną perfekcjonistką. Zawsze pisała swoje przemowy na kilka tygodni przed wygłoszeniem, a potem uczyła się ich na pamięć. Zwykle była z siebie zadowolona, ale teraz wydawało jej się, że to pustomowa. Czegoś w tym przemówieniu brakowało.
Rozległo się ponowne pukanie do drzwi.
– Proszę!
Klara miała wrażenie, że gdzieś już to widziała. Wiele razy. Duże, zbyt duże jak na taką drobną twarz okulary, przestraszone spojrzenie, rozchylone usta i przyspieszony oddech.
– Pani dyrektor, nie ma jej!
Klara skinęła głową na znak, że przyjęła informację do wiadomości.
– Widocznie sprawa, z którą do mnie przyszła, nie była aż tak pilna.
– Ale… – Sylwia się zawahała. – Odniosłam wrażenie, że naprawdę zależy jej na rozmowie z panią. Dziwne.
– Nie przejmuj się tym i wracaj do swoich obowiązków. Gdybym miała się niepokoić z powodu każdego dziwnego człowieka, codziennie traciłabym mnóstwo czasu, a tego chyba nie mamy zbyt wiele, prawda? Otwarcie wystawy za dwie godziny! Zaraz do was zejdę, trzeba zacząć przygotowywać salę.
Klara nie była jednym z tych dyrektorów, którzy tylko wydają polecenia. Prowadziła wszystkie imprezy, angażowała się w przygotowania, zostawała po spotkaniach, aby pomóc posprzątać, i zawsze stawała murem za swoimi pracownikami. Nawet jeśli uważała, że rzeczywiście nawalili, przed obcymi broniła ich jak lwica. Potem, oczywiście, przeprowadzała z delikwentem poważną rozmowę, ale starała się zapobiec nieprzyjemnym skutkom jego błędu czy zaniedbania. Była taką samą dyrektorką, jak matką. Jeśli Ewa zrobiła coś głupiego, była ganiona przez mamę za swoje zachowanie, ale otrzymywała też niezbędne wsparcie i pomoc w odkręceniu całego zamieszania.
Po wyjściu Sylwii Klara na powrót zaczęła namiętnie kreślić i poprawiać tekst swojego przemówienia. Od tego zajęcia oderwał ją dzwoniący w torebce telefon. Klara wydobyła go z beżowej skórzanej listonoszki i uśmiechnęła się, kiedy na ekranie zobaczyła imię córki.
– Cześć, kochanie – powiedziała do telefonu. – Myślałam dziś o tobie. Jak po inauguracji?
– Fajnie – rzuciła Ewa, a Klara skrzywiła się odruchowo. Nie lubiła tego słowa. „Fajnie” tak naprawdę oznaczało wszystko i nic. – Poznałam kilka osób z grupy. Trzy dziewczyny: dwie z Krakowa i jedną z Kielc, no i chłopaka ze Skawiny.
– A ta dziewczyna z Kielc – zainteresowała się Klara – też coś wynajmuje?
– Będzie mieszkać w akademiku.
Ewa wprawdzie też coś przebąkiwała wcześniej o akademiku, ale Jackowi i Klarze udało się ją przekonać, że to nie jest najlepszy pomysł. W mieszkaniu miała ciszę, spokój. Nie musiała się dopasowywać do współlokatorów.
– No, ale jacy to ludzie? Polubiłaś ich?
– Chyba jest za wcześnie, żeby wyrokować, ale są w porządku.
– A jak sama uczelnia? Jesteś zadowolona?
– Mamo, byłam tam dosłownie przez chwilę. Nie zdążyłam się rozejrzeć, poznać ludzi. Chociaż muszę przyznać, że panuje tam specyficzna atmosfera.
– Specyficzna? – Klara bardzo nie lubiła w córce tego, że musi ją ciągnąć za język.
– No wiesz…
Oczyma wyobraźni widziała, jak córka się uśmiecha, a dołeczki w jej policzkach uwydatniają się.
– Nie wiem. Ja studiowałam historię, a potem podyplomowo zarządzanie i muzeologię.
– Wiem, wiem. Po prostu… wiesz, jaki jest tata, jacy są jego znajomi, dziadkowie. Pomnóż to razy tysiąc, a otrzymasz obraz wykładowców – roześmiała się Ewa.
– No tak. Ale chyba właśnie tego się spodziewałyśmy, prawda?
Kiedy Klara poznała Jacka i dowiedziała się, że właśnie uzyskał dyplom uczelni medycznej i zaczął staż podyplomowy w szpitalu, nie była do końca przekonana, czy ta znajomość na pewno jest perspektywiczna. O lekarzach krążyło wiele mitów. Że to kobieciarze, że mają poczucie wyższości, że bywają chamscy i nieżyczliwi. Jacek jednak był uparty. Młodziutka studentka historii tak wpadła mu w oko, że nie potrafił o niej zapomnieć, nawet kiedy dała mu kosza. Wystawał pod jej wydziałem, wysyłał do niej listy, wydzwaniał na telefon stacjonarny tak często, że jej rodzice zaczęli się irytować i poradzili jej, żeby umówiła się z nim dla świętego spokoju. W końcu Klara się zgodziła i już po pierwszym spotkaniu musiała przyznać, że jej obawy były bezpodstawne. Jacek ani razu nie dał jej odczuć, że jest wielkim absolwentem medycyny, a ona tylko studentką historii. Sprawiał wrażenie żywo zainteresowanego przedmiotem jej studiów i pasji.
Niepokój jednak powrócił, kiedy Jacek poprosił ją o rękę. Nigdy wcześniej nie rozmawiali o tym, jak będzie wyglądać ich życie, kiedy się pobiorą i zamieszkają razem, ale Klara obawiała się, że narzeczony będzie próbował ją wcisnąć w sztywne ramy żony lekarza. A ona chciała być niezależna. Nie zamierzała być tylko ładnym dodatkiem do szanowanego i powszechnie podziwianego męża. Miała swoje plany, marzenia i ambicje. Kiedy podzieliła się z Jackiem swoimi przemyśleniami, wybuchnął głośnym śmiechem.
– Co ty znowu wymyśliłaś? – zapytał, kiedy już się uspokoił. – Moja mama jest czynna zawodowo od trzydziestu lat i odnosi sukcesy! To naprawdę silna kobieta, która tak jak ty ceni sobie niezależność i ma spore ambicje. Nie jest tylko żoną lekarza. Nigdy bym tego od ciebie nie wymagał!
Jego słowa ją uspokoiły. Teraz, dwadzieścia lat po ślubie, musiała przyznać, że dotrzymał obietnicy. Nigdy nawet nie zasugerował, że jej praca jest mniej ważna od tego, czym on się zajmuje. Ale zmienił się. Lata pracy w zawodzie zrobiły swoje. Musiał się uodpornić, bo inaczej by zwariował. Klara miała wrażenie, że jego empatia zmalała. Nie był już tamtym wrażliwym chłopakiem. Praca w szpitalu dawała mu się mocno we znaki. Bywało, że wychodził do pracy rano i wracał po dwóch dniach. Fizycznie szybko się przyzwyczaił. Gorzej z psychiką. Na oddziale kardiologicznym zgony pacjentów zdarzały się o wiele częściej niż na laryngologii, ginekologii czy dermatologii. Długo wyrzucał sobie, że mógł zrobić więcej, chociaż pracował ponad siły. Ale potem, Klara nie potrafiła jednoznacznie wskazać momentu, w którym to się stało, coś w nim pękło.
Przez dłuższą chwilę w słuchawce panowała cisza. Klara wsłuchiwała się w oddech córki, zupełnie jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i zaglądała w nocy do jej pokoju, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
– Jutro mam pierwsze zajęcia, więc będę mogła więcej powiedzieć o ludziach z grupy i wykładowcach – stwierdziła Ewa.
– A jak sobie radzisz? Niczego nie potrzebujesz?
– Mamo, dopiero co przywieźliście mnie do Krakowa! Nie zdążyłam jeszcze zjeść wałówki, którą dla mnie przygotowałaś! A w razie gdyby groziła mi śmierć głodowa, niedaleko mieszkania wypatrzyłam tanią knajpkę z domowymi obiadami.
– No tak. Studenckie życie. – Klara uśmiechnęła się na wspomnienie barów mlecznych, kotletów mielonych z burakami i ziemniakami i kompotów truskawkowych. – Dbaj tam o siebie, kochanie.
– Mamo – mruknęła Ewa ostrzegawczym tonem. – Rozmawiałyśmy już o tym! Lepiej powiedz, co słychać w domu. Dzwoniłam do taty, ale nie odbiera.
Klara poczuła delikatne ukłucie żalu, kiedy dotarło do niej, że Ewa najpierw próbowała się skontaktować z ojcem, żeby opowiedzieć mu o pierwszym dniu na uczelni, a dopiero kiedy jej się to nie udało, wybrała jej numer. Matka nie powinna się jednak temu dziwić. To z Jackiem Ewę będą łączyć wspólne sprawy zawodowe.
– Pewnie ma urwanie głowy w pracy. Będę się z nim widzieć wieczorem, to mu powiem, żeby oddzwonił.
– Nie, spokojnie, nie trzeba. Ale u was wszystko w porządku? – upewniła się Ewa.
– Oczywiście. Dzisiaj mam otwarcie wystawy o tych sukiennikach.
– No właśnie! Szkoda, że nie ma mnie w Bielsku, bo chętnie bym wpadła.
– Nadrobimy to – powiedziała Klara. – Może w którąś sobotę do nas zajrzysz? To jedna z największych wystaw w ostatnich latach, ale ja jakoś nie potrafię się nią cieszyć. Myślami jestem już przy następnym temacie…
– Cała ty! W ogóle mnie to nie dziwi! A co będzie można zobaczyć na tej wystawie?
– No wiesz. Krosna, kołowrotki, mamy też jedno motowidło, a także przedmioty codziennego użytku. Udało się zdobyć kilka dokumentów, w tym oryginalny statut cechu – wymieniała Klara, pstrykając długopisem. – Wyszła z tego naprawdę solidna wystawa, ale obawiam się o frekwencję i zainteresowanie. Sukiennicy nie są tematem, który poruszy tłumy. Bardziej perspektywiczny jest projekt, którym zajmuję się teraz, choć, prawdę mówiąc, nie wiem, co z tego wyjdzie.
– A co to ma być? – zainteresowała się Ewa.
– Zbieram materiały na temat obozu w Mikuszowicach. Chcę przedstawić całą historię tego miejsca ze szczególnym naciskiem na czasy powojenne.
– No tak. Jeśli ci się uda, ta wystawa będzie ogromnym sukcesem. To bardzo wdzięczny temat.
Klara skrzywiła się, słysząc określenie „wdzięczny” w odniesieniu do obozu, w którym torturowano ludzi, ale Ewa miała rację. Jeżeli Klara czegoś się nauczyła przez te wszystkie lata pracy w muzeum, to właśnie tego, że najwięcej ludzi przyciągają trzy tematy: holokaust, zbrodnie dokonywane przez Polaków na Polakach i przymusowe wysiedlenia. Każdy z nich z zupełnie innego powodu. Najwięcej emocji i kontrowersji budził jednak ten drugi temat.
– No właśnie. Jeśli mi się uda…
– Mamo, czy kiedykolwiek nie udało ci się coś, co sobie założyłaś?
– Nie, chyba nie – bąknęła z zawstydzeniem Klara.
Czyny, nie słowa. Właśnie one nas definiują. Nie lubiła więc się chwalić swoimi osiągnięciami. Wolała działać.
– Więc skąd ten brak wiary we własne umiejętności?
– Sama nie wiem. Ludzie nie chcą mówić o Mikuszowicach. Chętnie rozprawiają o tym, co działo się tam w czasie wojny, ale nie po okupacji.
– Z pomocą Sylwii pokonasz ludzką niechęć – podsunęła Ewa.
Wzmianka o pracownicy sprowadziła Klarę z powrotem na ziemię. Musiała zejść na dół. Swoją drogą przygotowanie miejsc dla widowni było zawsze nieco problematyczne. Zbyt duża liczba wolnych krzeseł źle wyglądała na zdjęciach, które potem publikowali na stronie i fanpage’u muzeum. Ale jeśli było ich za mało, też niedobrze, bo ludzie nie mieli gdzie usiąść. Już kilka razy albo dokładała krzeseł, albo je chowała.
– Muszę kończyć. O siedemnastej mamy otwarcie.
– Jasne, idź. Powodzenia! Trzymam kciuki!
– Przyjedziesz w sobotę? – zapytała Klara, bardzo licząc na twierdzącą odpowiedź.
Nie widziała córki dopiero od dwóch dni, a już miała wrażenie, że upłynęła cała wieczność od momentu, kiedy zostawili ją w mieszkaniu w Krakowie. Nie było minuty, w której Klara nie zastanawiałaby się, jak radzi sobie jej córka, i nie rozczulałaby się nad sobą. Jacek miał rację. Cierpiała na syndrom pustego gniazda. Najchętniej dzwoniłaby do Ewy co pół godziny, aby upewnić się, że wszystko u niej w porządku, ale przecież nie mogła tego robić. Jej córka była dorosła. Do-ro-sła, nawet jeśli Klarze tak trudno przychodziło zaakceptowanie tego stanu rzeczy.
– Tak. Nie mam żadnych planów, więc przyjadę. Bez prania. – Klara wyłapała w głosie Ewy nutkę rozbawienia.
– Jak wolisz, ale pamiętaj, że moja propozycja jest nadal aktualna! Zadzwoń jutro po zajęciach.
– Oczywiście. Ucałuj tatę! Pa!
Klara rozłączyła się i wrzuciła telefon z powrotem do torebki. Wstała zza biurka i zatrzymała się przed stojącym przy ogromnym regale z książkami lustrem. Nie prezentowała się najlepiej. Wprawdzie przed otwarciem wystawy miała zamiar zmienić sukienkę i nałożyć makijaż, ale z włosami już nic nie zrobi. Nie wzięła ze sobą szczotki i lakieru do włosów. Odnotowała w pamięci, aby zapytać Iwonę z administracji, czy nie ma czegoś ze sobą – zwykle była przygotowana na każdą ewentualność – i wyszła z gabinetu. Przekręciła klucz, schowała go do kieszeni marynarki i ruszyła schodami w dół.
Była zmęczona. Dochodziła szesnasta trzydzieści, a ją tego dnia czekało jeszcze mnóstwo pracy. Humor poprawił jej się natychmiast, kiedy uświadomiła sobie, że alternatywą jest pusty dom. Jednak nie ma to jak w pracy.