Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie czas na tajemnice - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 sierpnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Nie czas na tajemnice - ebook

Otwórz kolejne drzwi luksusowego domu! Osiedle Pogodne – poznaj nowe tajemnice mieszkańców.

Klara ma poukładane życie. Dyrektorskie stanowisko, ten sam od dwudziestu lat mąż, dorosła córka, która właśnie zaczęła studia na prestiżowej uczelni. Kiedy więc nagle w jej pracy zjawiają się policjanci i pytają o męża, Klara czuje, że traci grunt pod nogami.

Zaczyna się polowanie. Dziennikarze, internauci, znajomi – oni wszyscy już wydali wyrok skazujący. Co zrobi Klara? Czy stanie po stronie męża, który jest sam przeciwko całemu światu?

Czy uwierzy w winę ukochanego mężczyzny?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-691-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

------------------------------------------------------------------------

Kla­ra Przy­by­sław­ska od kil­ku­na­stu mi­nut od­wle­ka­ła mo­ment, kie­dy po­że­gna się z cór­ką i ra­zem z mę­żem opu­ści miesz­ka­nie, któ­re wy­na­ję­li dla świe­żo upie­czo­nej stu­dent­ki w ka­mie­ni­cy na rogu Kar­me­lic­kiej i Raj­skiej. Ewa spra­wia­ła wra­że­nie bar­dzo za­do­wo­lo­nej z tej lo­ka­li­za­cji. Żeby do­trzeć na uczel­nię, mu­sia­ła po­ko­nać za­le­d­wie czte­ry­sta me­trów, a w po­bli­żu mie­ści­ło się dużo punk­tów ga­stro­no­micz­nych, pu­bów i klu­bów. Wia­do­mo, cen­trum Kra­ko­wa. Miesz­ka­nie było po­ło­żo­ne bez­po­śred­nio nad sie­cio­wą pie­kar­nią, w któ­rej moż­na się na­pić kawy i zjeść ciast­ko. Ewa mia­ła więc pod no­sem wszyst­ko, cze­go du­sza za­pra­gnie. I może wła­śnie to tak bar­dzo nie­po­ko­iło Kla­rę, choć po­wta­rza­ła so­bie, że prze­cież cór­ka jest roz­sąd­ną dziew­czy­ną i nie zro­bi nic głu­pie­go. A że cza­sem wy­sko­czy ze zna­jo­my­mi z gru­py na piwo czy wyj­dzie w so­bo­tę do klu­bu? Pra­wo mło­do­ści.

Kla­ra wie­dzia­ła, że prze­ży­wa to wszyst­ko – stu­dia, sa­mo­dziel­ne miesz­ka­nie, wy­jazd do Kra­ko­wa – bar­dziej niż Ewa. Cór­ka mia­ła nie­sa­mo­wi­tą zdol­ność do ad­ap­ta­cji w każ­dych wa­run­kach. Szyb­ko przy­zwy­cza­ja­ła się do zmian. Kla­ra – wręcz prze­ciw­nie. Nie była to jed­nak by­naj­mniej kwe­stia wie­ku. Od naj­młod­szych lat nie­chęt­nie przy­sta­wa­ła na na­wet naj­mniej­sze od­chy­le­nie od co­dzien­nej ru­ty­ny. Lu­bo­wa­ła się w ma­łych ry­tu­ałach i od­by­wa­ją­cych się cy­klicz­nie wy­da­rze­niach. Każ­dy psy­cho­te­ra­peu­ta pew­nie pró­bo­wał­by się do­pa­trzyć w jej ży­cio­ry­sie cze­goś, co wy­wo­ła­ło w niej taką nie­chęć do zmian – utra­ta bli­skiej oso­by, roz­sta­nie ro­dzi­ców, dłu­go­trwa­ła roz­łą­ka z mat­ką – ale nic ta­kie­go się nie wy­da­rzy­ło. Po pro­stu lu­bi­ła, kie­dy ży­cie to­czy­ło się do­brze jej zna­nym to­rem.

Od za­wsze wie­dzia­ła prze­cież, że ten dzień kie­dyś na­dej­dzie. Dzie­ci nie ro­dzi się dla sie­bie, a dla świa­ta – bab­ka po­wta­rza­ła jej to wie­lo­krot­nie, ale ja­koś nie chcia­ło jej się w to wie­rzyć. Bo prze­cież Ewa była jej. Do­ra­sta­ła dla niej. Sta­wia­ła pierw­sze kro­ki, aby ru­szyć nie­pew­nie w stro­nę Kla­ry, uczy­ła się wier­szy­ków, aby wy­gło­sić je w przed­szko­lu na uro­czy­sto­ściach z oka­zji Dnia Mat­ki, była naj­lep­szą uczen­ni­cą w kla­sie, aby mama mo­gła być z niej dum­na. Kla­rze wy­da­wa­ło się, że mi­nie mnó­stwo cza­su, za­nim cór­ka do­ro­śnie i wy­pro­wa­dzi się z ro­dzin­ne­go domu. A te­raz, kie­dy to już na­stą­pi­ło, Kla­ra nie mo­gła się po­go­dzić z my­ślą, że to już, że wła­śnie bez­pow­rot­nie stra­ci­ła swo­je je­dy­ne dziec­ko. Wie­dzia­ła, że za­cho­wu­je się jak ego­ist­ka, ale nic nie mo­gła po­ra­dzić na to, że chcia­ła mieć cór­kę tyl­ko dla sie­bie. Dla­cze­go nie zde­cy­do­wa­li się na dru­gie dziec­ko, kie­dy jesz­cze był na to czas?

– Ewu­niu, tu­taj nie ma gdzie su­szyć pra­nia – za­uwa­ży­ła Kla­ra, roz­glą­da­jąc się wo­kół. – Przy­wieź ze sobą bru­dy, jak bę­dziesz do nas je­chać w so­bo­tę. Wy­pio­rę ci.

Dziew­czy­na prze­wró­ci­ła ocza­mi. Kla­ra wie­dzia­ła, że cór­ka nie prze­pa­da za tą „Ewu­nią”. W ogó­le nie lu­bi­ła swo­je­go imie­nia. Jej ró­wie­śni­ca­mi były Wik­to­ria, Ju­lia, Na­ta­lia, We­ro­ni­ka i Oli­wia. Ewa ko­ja­rzy­ła jej się z pod­sta­rza­łą ciot­ką, sio­strą bab­ki, któ­ra naj­wy­raź­niej ni­g­dy nie sły­sza­ła o de­pi­la­cji wo­skiem, bo pod jej no­sem rósł buj­ny wą­sik.

Kie­dy dziew­czy­na wy­po­wia­da­ła swo­je imię, od­ru­cho­wo się krzy­wi­ła. Trzy gło­ski, zero zmięk­czeń, twar­de war­go­wo-zę­bo­we W. Ewa wy­da­wa­ła się taka po­spo­li­ta. Bez po­lo­tu, bez fi­ne­zji. Co ro­dzi­ców na­pa­dło, że wy­bra­li dla niej ta­kie imię?

Kla­ra na­to­miast była przy­tło­czo­na swo­ją kla­ro­wa­to­ścią. W tam­tych cza­sach jesz­cze ni­ko­mu się nie śni­ło, że pew­ne­go dnia ka­pi­tan re­pre­zen­ta­cji Pol­ski, je­den z naj­lep­szych strzel­ców na świe­cie, na­zwie swo­ją cór­kę Kla­rą i kra­jan­ki osza­le­ją na punk­cie tego ła­ciń­skie­go z po­cho­dze­nia imie­nia. To były cza­sy Grze­go­rza Laty, Ka­zi­mie­rza Dey­ny, Zbi­gnie­wa Boń­ka i An­drze­ja Szar­ma­cha. Le­wan­dow­skie­go na­wet nie było na świe­cie, po­dob­nie jak Anny Mu­chy, któ­ra w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych gra­ła Kla­rę w se­ria­lu Mat­ki, żony i ko­chan­ki. Uro­dzo­na w ty­siąc dzie­więć­set sie­dem­dzie­sią­tym szó­stym roku Kla­ra swo­im imie­niem wy­prze­dzi­ła więc epo­kę, w któ­rej żyła. Ona z ko­lei wo­la­ła­by być zwy­kłą Ka­ta­rzy­ną, Mał­go­rza­tą, Anną czy Ewą wła­śnie. Dla­te­go tak się upie­ra­ła, żeby cór­ka no­si­ła to imię, zwłasz­cza że Kla­ra mia­ła ter­min po­ro­du wy­zna­czo­ny na Wi­gi­lię. Dziew­czyn­ka się po­spie­szy­ła: przy­szła na świat dwa ty­go­dnie wcze­śniej, dzie­sią­te­go grud­nia, ale już zo­sta­ła Ewą.

– Mamo, po­ra­dzę so­bie – za­pew­ni­ła mat­kę, któ­rej na­do­pie­kuń­czość za­czy­na­ła po­wo­li cią­żyć. – Ku­pię su­szar­kę i będę su­szyć pra­nie w ma­łym po­ko­ju.

– Moż­na też roz­wie­sić sznur­ki nad wan­ną – oznaj­mi­ła Kla­ra, wcho­dząc do ła­zien­ki i lu­stru­jąc po­miesz­cze­nie. – Szko­da, że nie ma tu bal­ko­nu. – Zmarsz­czy­ła nos.

Ewa za ple­ca­mi mat­ki po­sy­ła­ła ojcu bła­gal­ne spoj­rze­nia. Ja­cek w mig zro­zu­miał in­ten­cję cór­ki. Pod­szedł do żony, po­ło­żył dło­nie na jej ra­mio­nach i prze­mó­wił ła­god­nym gło­sem:

– Ko­cha­nie, Ewa so­bie po­ra­dzi. Daj jej już spo­kój.

– Chcia­łam po­móc. – Kla­ra przy­gry­zła po­li­czek od we­wnątrz.

Dziel­nie wal­czy­ła ze łza­mi. Chcia­ła już wyjść z tego miesz­ka­nia, aby w sa­mo­cho­dzie, z dala od cór­ki, móc so­bie po­pła­kać, a jed­no­cze­śnie ocią­ga­ła się z po­wro­tem do pu­ste­go domu.

Tar­ga­ły nią sprzecz­ne emo­cje. Z jed­nej stro­ny czu­ła nie­opi­sa­ną wręcz dumę. Ewa bez naj­mniej­szych pro­ble­mów do­sta­ła się na stu­dia w Col­le­gium Me­di­cum Uni­wer­sy­te­tu Ja­giel­loń­skie­go. Zda­ła ma­tu­rę naj­le­piej z ca­łej szko­ły i zo­sta­ła przy­ję­ta w pierw­szym na­bo­rze. Drzwi pre­sti­żo­wej uczel­ni sta­ły przed nią otwo­rem. Mó­wi­ło się, że wy­dział le­kar­ski w Kra­ko­wie jest naj­lep­szy w Pol­sce. Na pew­no naj­star­szy i je­den z naj­bar­dziej sza­no­wa­nych w Eu­ro­pie Środ­ko­wej, a może i na ca­łym Sta­rym Kon­ty­nen­cie.

Z dru­giej jed­nak stro­ny Kla­ra wo­la­ła­by, żeby cór­ka wy­bra­ła uczel­nię po­ło­żo­ną bli­żej domu. Taką, do któ­rej mo­gła­by co­dzien­nie do­jeż­dżać. Ewa była bli­sko z mat­ką. I ta bli­skość wca­le nie ogra­ni­cza­ła się do roz­mów o tym, jak mi­nął dzień i co przy­go­to­wać na obiad. Spę­dza­ły ra­zem dużo cza­su. Wy­cho­dzi­ły do kina, do te­atru, na za­ku­py. Ewa czę­sto od­wie­dza­ła Kla­rę w pra­cy. Po­ma­ga­ła jej w przy­go­to­wy­wa­niu wy­staw, uczest­ni­czy­ła w spo­tka­niach, wer­ni­sa­żach i kon­cer­tach or­ga­ni­zo­wa­nych w mu­zeum. A te­raz, kie­dy wy­pro­wa­dzi­ła się do Kra­ko­wa, to wszyst­ko do­bie­gło koń­ca. Wspól­ne wyj­ścia do re­stau­ra­cji, spa­ce­ry, plot­ki, wie­czor­ne oglą­da­nie ulu­bio­nych se­ria­li wła­śnie się skoń­czy­ły.

– Mamo, prze­cież będę przy­jeż­dżać w week­en­dy! – Ewa naj­wy­raź­niej po­sia­dła umie­jęt­ność czy­ta­nia w my­ślach. – Może nie we wszyst­kie, ale na pew­no w więk­szość!

Za­czę­ło się. Może nie we wszyst­kie. Tak, Kla­ra cier­pia­ła na syn­drom pu­ste­go gniaz­da i nie po­tra­fi­ła so­bie z nim po­ra­dzić.

– Wiem, ale to nie to samo. – Mat­ka wy­cią­gnę­ła ra­mio­na w stro­nę cór­ki i wy­ko­na­ła przy­wo­łu­ją­cy gest dło­nią. – No do­bra, bę­dzie­my się zbie­rać – po­wie­dzia­ła, kie­dy Ewa się w nią wtu­li­ła. – Obie­cu­jesz, że bę­dziesz o sie­bie dbać? Nie chodź sama póź­nym wie­czo­rem po mie­ście, do­brze? I dzwoń do mnie! A w ra­zie gdy­by skoń­czy­ły ci się pie­nią­dze…

– Tak, mamo, wiem – ro­ze­śmia­ła się Ewa. – Już to usta­li­ły­śmy.

Chcia­ła zna­leźć do­ryw­czą pra­cę, ale ro­dzi­ce prze­ko­na­li ją, żeby się z tym wstrzy­ma­ła. Ja­cek po­wta­rzał, że pierw­szy rok stu­diów me­dycz­nych jest wal­ką o prze­trwa­nie. Wie­dział, o czym mówi, sam prze­cież skoń­czył me­dy­cy­nę, choć nie na Uni­wer­sy­te­cie Ja­giel­loń­skim. Jego wy­kła­dow­ca zwykł ma­wiać, że je­śli prze­trwa­ją pierw­szy rok, prze­trwa­ją wszyst­ko. Nie cho­dzi­ło mu wca­le o ilość ma­te­ria­łu do przy­swo­je­nia, choć ta była za­trwa­ża­ją­ca, a o psy­chi­kę na tyle sil­ną, aby się utrzy­mać na uczel­ni. Na dru­gim, trze­cim i każ­dym ko­lej­nym roku stu­diów me­dycz­nych jest rów­nie cięż­ko, ale stu­den­ci są już do tego przy­zwy­cza­je­ni.

Kla­ra i Ja­cek nie chcie­li, aby Ewa mu­sia­ła się mar­twić pra­cą i in­ny­mi obo­wiąz­ka­mi. Mo­gli so­bie po­zwo­lić, aby utrzy­mać cór­kę w Kra­ko­wie.

Ja­cek po­wta­rzał, że jest to win­ny cór­ce, bo to samo otrzy­mał od swo­ich ro­dzi­ców. Praw­dę mó­wiąc, Kla­ra mia­ła na­dzie­ję, że Ewa wy­ła­mie się z ro­dzin­nej tra­dy­cji i nie po­świę­ci ży­cia me­dy­cy­nie. A może ina­czej – bra­ła pod uwa­gę, że cór­ka pój­dzie tą ścież­ką, ale li­czy­ła, że je­śli po­dej­mie taką de­cy­zję, zro­bi to z wła­snej woli. Ja­cek po­nie­kąd od dziec­ka był przy­go­to­wy­wa­ny do za­wo­du le­ka­rza. Mat­ka in­ter­nist­ka, oj­ciec chi­rurg. Było więc ja­sne, że i syn pój­dzie na stu­dia me­dycz­ne. Po­zo­sta­wio­no mu tyl­ko wy­bór spe­cja­li­za­cji. Ja­cek po­sta­wił na kar­dio­lo­gię. Wcześ­niej jed­nak uzy­skał dy­plom Ślą­skiej Aka­de­mii Me­dycz­nej z wy­róż­nie­niem. Był wy­jąt­ko­wo pil­nym stu­den­tem. Raz, że me­dy­cy­na na­praw­dę go in­te­re­so­wa­ła, a dwa, że uwa­żał, iż jest to wi­nien ro­dzi­com, któ­rzy na­praw­dę spo­ro za­in­we­sto­wa­li w jego edu­ka­cję. Te­raz on za­mie­rzał umoż­li­wić cór­ce rów­nie god­ny start. Miesz­ka­nie w cen­trum Kra­ko­wa, opła­ty, książ­ki, ma­te­ria­ły do na­uki, pie­nią­dze na je­dze­nie, roz­ryw­kę, ko­sme­ty­ki, ubra­nia – za­pew­niał, że to nie sta­no­wi pro­ble­mu. Ewa mia­ła dzwo­nić, kie­dy tyl­ko zaj­dzie taka po­trze­ba. Ale Kla­ra zna­ła swo­ją cór­kę na tyle, że wie­dzia­ła, iż ta bę­dzie się krę­po­wać. W pew­nych kwe­stiach była taka sama jak ona. Przed wyj­ściem z wy­na­ję­te­go miesz­ka­nia wy­cią­gnę­ła więc z port­fe­la sie­dem bank­no­tów stu­zło­to­wych i wci­snę­ła je w dłoń za­że­no­wa­nej Ewy.

– Mamo, na­praw­dę nie trze­ba. – Dziew­czy­na się za­czer­wie­ni­ła. – Opła­ci­li­ście już miesz­ka­nie, prze­la­li­ście mi pie­nią­dze na kon­to. Wy­star­czy, na­praw­dę!

– Ko­cha­nie, na­wet nie zda­jesz so­bie spra­wy, ja­kie ży­cie jest dro­gie. Weź! – roz­ka­za­ła sta­now­czo Kla­ra. – Kup so­bie coś ład­ne­go.

– Tyl­ko nie na tyle ład­ne­go, żeby w pierw­szy dzień roz­ko­chać w so­bie pół wy­dzia­łu! – Ja­cek spoj­rzał na cór­kę z czu­ło­ścią. – Pa­mię­taj, co ci mó­wi­łem! Nie za­ko­chaj się na pierw­szym roku!

– Tak, wiem – uśmiech­nę­ła się Ewa, cho­wa­jąc pie­nią­dze do tyl­nej kie­sze­ni dżin­sów. – Bo ina­czej nie zdam eg­za­mi­nu z ana­to­mii – po­wtó­rzy­ła sło­wa ojca.

Kla­ra była już go­to­wa do wyj­ścia. Sta­ła przy drzwiach, cze­ka­jąc, aż Ja­cek wło­ży ma­ry­nar­kę i buty, i przy­pa­try­wa­ła się cór­ce. Oba­wy męża wca­le nie wy­da­wa­ły jej się bez­pod­staw­ne. Ewa przy­cią­ga­ła wzrok za­rów­no ró­wie­śni­ków, jak i star­szych od sie­bie męż­czyzn. To dru­gie nie po­do­ba­ło się Kla­rze, ale dziew­czy­na spra­wia­ła wra­że­nie kom­plet­nie nie­wzru­szo­nej mę­ską aten­cją. W li­ceum uma­wia­ła się z jed­nym chło­pa­kiem, ale to ni­g­dy nie było nic po­waż­ne­go. Uwa­ża­ła, że na rand­ki ma jesz­cze czas, i na pierw­szym miej­scu sta­wia­ła na­ukę. Kla­ra ob­ser­wo­wa­ła jej za­cho­wa­nie ze zdzi­wie­niem, bo sama w jej wie­ku była zu­peł­nie inna. Ow­szem, in­te­re­so­wa­ła się hi­sto­rią i po­świę­ca­ła swo­im za­in­te­re­so­wa­niom spo­ro cza­su, ale nie uwa­ża­ła, że szko­ła jest sen­sem jej ży­cia.

Może wła­śnie dla­te­go Ewa tak bar­dzo in­te­re­so­wa­ła męż­czyzn? Bo była dla nich nie­do­stęp­na? A przy oka­zji bar­dzo atrak­cyj­na. De­li­kat­ną uro­dę odzie­dzi­czy­ła po mat­ce. Oby­dwie mia­ły ja­sne oczy i wło­sy oraz ła­god­ną twarz, choć Kla­ra mu­sia­ła przy­znać, że wraz z wie­kiem jej ob­li­cze na­bra­ło ostro­ści i nie­co zło­wro­gie­go wy­ra­zu. Rysy Ewy były de­li­kat­ne, cza­sem wy­da­wa­ło się, że wręcz dzie­cię­ce. Kon­tur jej twa­rzy był nie­co roz­my­ty. Gdy­by Kla­ra mia­ła na­ry­so­wać cór­kę, kre­śli­ła­by łuki, a nie pro­ste li­nie. Za­okrą­glo­ny pod­bró­dek, mały, kształt­ny nos i nie­wi­docz­ne ko­ści po­licz­ko­we. Kie­dy Kla­ra oglą­da­ła swo­je zdję­cia z mło­do­ści, wi­dzia­ła na nich Ewę. Ja­cek czę­sto śmiał się, że nie może być pe­wien swo­je­go oj­co­stwa, bo Ewa nie ma z nie­go ab­so­lut­nie nic. Ale to nie była praw­da. Mie­li iden­tycz­ne sto­py. Małe, ale z wiel­ki­mi pal­ca­mi, z któ­rych naj­dłuż­szy był dru­gi.

– Có­recz­ko, dzwoń do nas! – po­wtó­rzy­ła po raz ko­lej­ny Kla­ra, trzy­ma­jąc dłoń na klam­ce. – Ko­niecz­nie daj znać po in­au­gu­ra­cji! Trzy­mam za cie­bie kciu­ki.

Otwo­rzy­ła drzwi i wy­szła na klat­kę scho­do­wą. Za­raz za nią miesz­ka­nie opu­ścił Ja­cek. Ewa za­trzy­ma­ła się w drzwiach i opar­ła jed­ną rękę o fu­try­nę. Wy­glą­da­ła na szczę­śli­wą. Cho­ciaż tyle.

– Po­ra­dzę so­bie. Dzię­ku­ję za wszyst­ko! Na­pisz­cie, jak do­je­dzie­cie do domu.

Kla­ra tyl­ko ski­nę­ła gło­wą, bo już nie była w sta­nie nic po­wie­dzieć. Wzru­sze­nie ści­snę­ło ją za gar­dło. Jej có­recz­ka, jej ma­lut­ka có­recz­ka… Jak to moż­li­we? Dla­cze­go tak szyb­ko do­ro­sła?

Za­czę­ła scho­dzić po scho­dach, uwa­ża­jąc, żeby się nie po­tknąć. Było stro­mo, jak to w sta­rym bu­dow­nic­twie. Ja­cek po­dą­żał tuż za nią. Mil­cze­li. Kie­dy Kla­ra wy­szła z klat­ki scho­do­wej, ośle­pi­ło ją słoń­ce. Ro­zej­rza­ła się, pró­bu­jąc so­bie przy­po­mnieć, gdzie za­par­ko­wa­li.

– W lewo – po­in­stru­ował ją Ja­cek, któ­ry za­trzy­mał się tuż za nią.

Kla­ra bez sło­wa ru­szy­ła we wska­za­nym przez nie­go kie­run­ku. Przez cały czas roz­my­śla­ła o cór­ce. Tak bar­dzo się o nią mar­twi­ła. W po­rząd­ku, Ewa była do­ro­sła. W grud­niu mia­ła skoń­czyć dzie­więt­na­ście lat. Ale to tyl­ko licz­ba. Od razu zo­sta­ła rzu­co­na na głę­bo­ką wodę. Wcze­śniej od cza­su do cza­su po­ma­ga­ła w po­rząd­kach, ale to co in­ne­go niż sa­mo­dziel­ne pro­wa­dze­nie domu. Jak ona so­bie po­ra­dzi? No i te stu­dia… Czy jest wy­star­cza­ją­co sil­na psy­chicz­nie? Kla­ra wciąż nie była prze­ko­na­na, czy ta me­dy­cy­na to do­bry po­mysł. Wie­dzia­ła, że za­wód le­ka­rza bar­dzo rzu­tu­je na ży­cie ro­dzin­ne, a prze­cież Ja­cek jest męż­czy­zną. Ewa bę­dzie mia­ła go­rzej. Kie­dyś wyj­dzie za mąż, uro­dzi dzie­ci i…

– Nie­po­trzeb­nie tak się o nią za­mar­twiasz – głos Jac­ka do­biegł do Kla­ry jak­by z od­da­li, choć prze­cież szedł tyl­ko kil­ka kro­ków za nią. – I nie roz­pę­dzaj się tak, bo nasz sa­mo­chód stoi tu­taj.

Rze­czy­wi­ście, ich mer­ce­des był za­par­ko­wa­ny po dru­giej stro­nie uli­cy. Za­wsze jeź­dzi­li mer­ce­de­sa­mi, bo Ja­cek ufał tej mar­ce. Na­wet je­śli zmie­niał sa­mo­chód, to tyl­ko na now­szy mo­del. Mer­ce­de­sa mia­ła też Kla­ra. I Ewa. Ma­łe­go, kla­sy A, bo ta­kim ła­twiej za­par­ko­wać. Ja­cek ku­pił go dla niej z my­ślą o Kra­ko­wie przed pię­cio­ma mie­sią­ca­mi, kie­dy zda­ła eg­za­min na pra­wo jaz­dy. Wte­dy jesz­cze nie było wia­do­mo, czy Ewa do­sta­nie się na Uni­wer­sy­tet Ja­giel­loń­ski, ale Ja­cek na­wet nie brał pod uwa­gę in­nej moż­li­wo­ści. Znał swo­ją cór­kę i wie­dział, cze­go może się po niej spo­dzie­wać. Był prze­ko­na­ny, że Ewa osią­gnie wię­cej niż on sam. I pro­szę, nie po­my­lił się. Jego nie przy­ję­li do Kra­ko­wa. Za­bra­kło mu kil­ku punk­tów, co w su­mie i tak nie prze­szko­dzi­ło w zro­bie­niu ka­rie­ry.

Kla­ra przy­sta­nę­ła na kra­wę­dzi jezd­ni i się ro­zej­rza­ła. Wpraw­dzie to nie było przej­ście dla pie­szych, ale na­stęp­ne znaj­do­wa­ło się do­brych sto me­trów da­lej i nie chcia­ło jej się nad­kła­dać dro­gi. Była zmę­czo­na. Mia­ła dość tego dnia. Pierw­sze­go dnia resz­ty jej ży­cia.

– Przy­po­mnij mi: dla­cze­go nie zde­cy­do­wa­li­śmy się na dru­gie dziec­ko? – za­py­ta­ła, kie­dy już sie­dzie­li z Jac­kiem w sa­mo­cho­dzie i mąż pró­bo­wał włą­czyć się do ru­chu.

– Ty nie chcia­łaś – stwier­dził Ja­cek.

– I dziś tego ża­łu­ję! Nie wy­obra­żam so­bie, co te­raz bę­dzie. Wró­ci­my do pu­ste­go domu i… co?

To nie tak, że Ja­cek nie prze­ży­wał wy­pro­wadz­ki cór­ki. Po pro­stu nie prze­ży­wał jej tak moc­no jak żona. Kla­ra od za­wsze mia­ła lep­szy kon­takt z Ewą. Wia­do­mo, ko­bie­ce spra­wy. Poza tym spę­dza­ły ze sobą wię­cej cza­su. Kla­ra rów­nież pra­co­wa­ła na wy­so­kim sta­no­wi­sku, ale nie prze­sia­dy­wa­ła w mu­zeum tyle, co Ja­cek w szpi­ta­lu, przy­chod­ni i pry­wat­nym ga­bi­ne­cie. Ni­g­dy gło­śno by się nie przy­znał, że po pro­stu zrzu­cił na żonę więk­szość ro­dzi­ciel­skich obo­wiąz­ków. Ofi­cjal­nie utrzy­my­wał, że w ich domu pa­nu­je rów­no­upraw­nie­nie i oby­dwo­je w rów­nym stop­niu an­ga­żu­ją się w wy­cho­wy­wa­nie dziec­ka, ale praw­da była inna. To Kla­ra jeź­dzi­ła na ze­bra­nia, od­ra­bia­ła z Ewą lek­cje, czu­wa­ła przy niej, kie­dy ta była cho­ra, i to ona zna­ła na pa­mięć cały plan ty­go­dnia cór­ki. Wszyst­kie za­ję­cia do­dat­ko­we, ba­sen, an­giel­ski, kół­ko ma­te­ma­tycz­ne – tych i wie­lu in­nych spraw pil­no­wa­ła Kla­ra. Zresz­tą mia­ła bar­dziej ela­stycz­ną pra­cę. W awa­ryj­nych sy­tu­acjach mo­gła po pro­stu wyjść i po­je­chać z dziec­kiem na wi­zy­tę do pe­dia­try czy zo­stać w domu, kie­dy się prze­zię­bi­ło. On nie zo­sta­wił­by pa­cjen­tów. I wca­le nie cho­dzi­ło o pie­nią­dze. Był le­ka­rzem z po­wo­ła­nia. Czuł na so­bie ogrom­ną od­po­wie­dzial­ność za ludz­kie ży­cie i zdro­wie.

– Jak to: i co? Mo­że­my za­mó­wić coś do­bre­go, od­pa­lić film. Zo­ba­czysz, że te­raz na­sze ży­cie bę­dzie wy­glą­dać zu­peł­nie ina­czej! Bę­dzie­my mieć wię­cej cza­su dla sie­bie i… – urwał, wi­dząc minę żony.

– Cie­bie i tak wiecz­nie nie ma w domu. Poza tym ro­bi­li­śmy to wszyst­ko już wcze­śniej, kie­dy Ewa miesz­ka­ła z nami. Od daw­na prze­cież nie ma już pię­ciu lat i nie wy­ma­ga cią­głej opie­ki. – Kla­ra za­cmo­ka­ła z nie­za­do­wo­le­niem, kie­dy mąż wy­mu­sił pierw­szeń­stwo i zo­stał otrą­bio­ny na wy­jeź­dzie ze ści­słe­go cen­trum Kra­ko­wa.

Prze­bi­cie się przez po­po­łu­dnio­we kor­ki po­szło im nad­zwy­czaj spraw­nie.

– Co ci mam po­wie­dzieć? – Ja­cek zro­bił zbo­la­łą minę. – Jak sama za­uwa­ży­łaś, Ewa nie ma pię­ciu lat. Wcze­śniej czy póź­niej to i tak by na­stą­pi­ło.

– Wca­le nie czu­ję się dzię­ki temu le­piej – bąk­nę­ła Kla­ra, za­wie­sza­jąc wzrok na kra­jo­bra­zie za oknem.

Ni­g­dy nie lu­bi­ła Kra­ko­wa. Wszy­scy jej zna­jo­mi za­chwy­ca­li się daw­ną sto­li­cą Pol­ski, roz­pły­wa­li się nad ar­chi­tek­tu­rą Ryn­ku, a ona zwra­ca­ła uwa­gę głów­nie na wszech­obec­ne go­łę­bie. Iry­to­wa­ły ją. Wła­śnie z tym ko­ja­rzył jej się Kra­ków. Z go­łę­bia­mi. A tak­że z mgła­mi, smo­giem i bru­dem. Wpraw­dzie za­byt­ko­wa część mia­sta była utrzy­ma­na w czy­sto­ści, ale wy­star­czy­ło po­je­chać ka­wa­łek za Wi­słę, aby po­znać praw­dzi­we ob­li­cze gro­du Kra­ka. Kie­dyś la­ta­li na wa­ka­cje z Kra­ko­wa, ale już kil­ka razy ich loty były od­wo­ły­wa­ne lub opóź­nio­ne wła­śnie z po­wo­du mgieł. Ba­li­ce ewi­dent­nie mia­ły z tym pro­blem. Kie­dyś opo­wia­dał jej na­wet o tym są­siad, pi­lot z kra­kow­skiej bazy. Jak moż­na za­chwy­cać się mia­stem, któ­re przez osiem mie­się­cy w roku jest po­grą­żo­ne we mgle i smo­gu? No, i te kor­ki. Po­dróż z Biel­ska-Bia­łej do Kra­ko­wa zaj­mo­wa­ła na­wet dwie go­dzi­ny, z cze­go go­dzi­nę w sa­mym mie­ście. Ewa ja­koś jej tu­taj nie pa­so­wa­ła. Świe­żo upie­czo­na stu­dent­ka każ­dą wol­ną chwi­lę spę­dza­ła prze­cież w gó­rach, uwiel­bia­ła pie­sze wy­ciecz­ki i z za­pa­łem zdo­by­wa­ła ko­lej­ne szczy­ty. Wła­śnie ze wzglę­du na cór­kę za­miesz­ka­li na osie­dlu Po­god­nym, któ­re niby znaj­do­wa­ło się w gra­ni­cach ad­mi­ni­stra­cyj­nych Biel­ska-Bia­łej, ale z dala od cen­trum i głów­nych ulic, na zbo­czu góry. Wej­ście na naj­bliż­szy szlak znaj­do­wa­ło się dzie­sięć mi­nut spa­ce­rem od ich domu. Jak Ewa wy­trzy­ma w tej miej­skiej dżun­gli? I jak ona po­ra­dzi so­bie bez cór­ki?

Ode­zwał się te­le­fon Jac­ka. Kla­ra na­wet nie ode­rwa­ła wzro­ku od okna, pod­czas gdy on tłu­ma­czył pa­cjen­to­wi, kie­dy po­wi­nien zgło­sić się do nie­go na kon­tro­lę, i za­le­cał mu po­wol­ne zmniej­sza­nie daw­ki leku. Ja­cek był do­stęp­ny dla swo­ich pa­cjen­tów przez sie­dem dni w ty­go­dniu, dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny na dobę. Zda­rza­ło się, że dzwo­ni­li na­wet w świę­ta. Kla­ra nie mia­ła do nich o to żalu. Ro­zu­mia­ła ich. Jac­ka też. Ale nie była pew­na, czy wła­śnie ta­kie­go ży­cia chcia­ła­by dla swo­jej cór­ki.

Kie­dy za­czę­li z Jac­kiem roz­ma­wiać o dziec­ku, po­sta­wi­ła mu je­den wa­ru­nek: miał w ża­den spo­sób nie ukie­run­ko­wy­wać cór­ki czy syna. Chcia­ła dla niej lub dla nie­go wol­ne­go wy­bo­ru. Nie po­do­ba­ło jej się to, że w ro­dzi­nach praw­ni­czych czy le­kar­skich za­wód jest prze­ka­zy­wa­ny z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie. Uwa­ża­ła, że dzie­ci nie mają w nich więk­sze­go wy­bo­ru: po pro­stu speł­nia­ją ocze­ki­wa­nia ro­dzi­ców. Ewa była jed­nak naj­lep­szym przy­kła­dem tego, że pew­ne pre­dys­po­zy­cje prze­ka­zy­wa­ne są w ge­nach. Ni­g­dy nie usły­sza­ła, że musi zo­stać le­ka­rzem, tak jak tata, ani od mat­ki, ani od ojca. A jed­nak sama za­czę­ła o tym mó­wić. Kla­ra po­cząt­ko­wo my­śla­ła, że to tyl­ko ta­kie ga­da­nie kil­ku­let­niej dziew­czyn­ki. Ko­niec koń­ców geny Jac­ka zwy­cię­ży­ły. Ewa mo­gła być fi­zycz­nie po­dob­na do mat­ki, ale men­tal­nie była jak jej oj­ciec. Ta­kie same za­in­te­re­so­wa­nia, taki sam umysł, taki sam cha­rak­ter. Na­wet mi­mi­ka, ge­sty. Nie wy­parł­by się jej.

Mu­sia­ła przy­snąć, bo kie­dy pod­nio­sła po­wie­kę, za oknem było sza­ro. Już nie dzień, jesz­cze nie wie­czór. Prze­cią­gnę­ła się, roz­pro­sto­wu­jąc nogi, i ziew­nę­ła gło­śno.

– Na­wet nie wiem, kie­dy za­snę­łam – mruk­nę­ła, pró­bu­jąc roz­po­znać ja­kieś zna­jo­me kształ­ty. Uda­ło jej się. – O, je­ste­śmy już w Biel­sku!

– Po­trze­bu­je­my cze­goś ze skle­pu?

– Nie, jedź pro­sto do domu.

Tego po­po­łu­dnia osie­dle Po­god­ne po­god­ne było tyl­ko z na­zwy. Kie­dy wy­jeż­dża­li z Kra­ko­wa, słoń­ce świe­ci­ło ja­sno. Nie­ste­ty, nad Biel­skiem-Bia­łą prze­cho­dził front at­mos­fe­rycz­ny, któ­ry przy­niósł po­ry­wi­sty wiatr i deszcz. Ja­cek wje­chał do ga­ra­żu, cho­ciaż, jak więk­szość miesz­kań­ców osie­dla, rzad­ko z nie­go ko­rzy­stał. Sa­mo­cho­dy za­zwy­czaj sta­ły na pod­jaz­dach, bo tak było szyb­ciej i wy­god­niej. Za­trzy­mał się tuż za na­le­żą­cym do Kla­ry mer­ce­de­sem i szyb­ko za­mknął drzwi do ga­ra­żu pi­lo­tem. Ja­kiś czas temu prze­ko­na­li się, jak zgub­ne by­wa­ją ga­ra­że pod­ziem­ne. Nad Biel­skiem-Bia­łą prze­szła ule­wa i woda wdar­ła się do osie­dlo­wych ga­ra­ży. Na szczę­ście nie było więk­szych strat, ale miesz­kań­cy i tak na­je­dli się stra­chu.

– Nie wy­sia­dasz? – za­wa­hał się Ja­cek.

– Wy­sia­dam, wy­sia­dam, tyl­ko…

– Daj już spo­kój. – Żu­chwa męż­czy­zny na­pię­ła się. – To nor­mal­ne, że dzie­ci pew­ne­go dnia wy­fru­wa­ją z ro­dzin­ne­go gniaz­da! Może znaj­dziesz so­bie ja­kieś hob­by?

Hob­by.

Kla­ra moc­no szarp­nę­ła za klam­kę i wy­sia­dła z sa­mo­cho­du. Deszcz dud­nił mia­ro­wo w bla­sza­ny da­szek osła­nia­ją­cy wjazd do ga­ra­żu. Bez sło­wa ru­szy­ła w stro­nę scho­dów. We­szła do pu­ste­go domu i gło­śno wes­tchnę­ła.Roz­dział 2

------------------------------------------------------------------------

Kla­ra od dziec­ka uwiel­bia­ła sta­re zam­ki i pa­ła­ce. Im le­piej za­cho­wa­ne, tym bar­dziej ją in­te­re­so­wa­ły, ale chęt­nie eks­plo­ro­wa­ła też ru­iny. Szu­ka­ła śla­dów daw­ne­go ży­cia. Za­mek Ksią­żąt Suł­kow­skich w Biel­sku-Bia­łej był jed­nym z jej ulu­bio­nych. Ska­ka­ła ze szczę­ścia, kie­dy uda­ło jej się do­stać na staż do mie­szą­ce­go się przy uli­cy Wzgó­rze mu­zeum. Wte­dy na­wet w naj­śmiel­szych snach nie spo­dzie­wa­ła się, że pew­ne­go dnia wy­gra kon­kurs na dy­rek­tor­kę i obej­mie ste­ry na tym po­kła­dzie. Tym­cza­sem mi­ja­ła jej już dru­ga ka­den­cja. I mimo że czę­sto na­rze­ka­ła na zbęd­ną jej zda­niem pa­pie­ro­lo­gię i na­tłok obo­wiąz­ków, któ­re od­cią­ga­ły ją od tego, czym naj­bar­dziej lu­bi­ła się zaj­mo­wać – zdo­by­wa­nia no­wych eks­po­na­tów, or­ga­ni­zo­wa­nia wy­staw i uczest­nic­twa w pra­cach na­uko­wych – to i tak nie za­mie­ni­ła­by tej pra­cy na żad­ną inną.

Gra­fik był na­pię­ty. Umó­wi­ła się z Jac­kiem w domu na dwu­dzie­stą trzy­dzie­ści, a te­raz nie wie­dzia­ła, ja­kim cu­dem uda jej się do­trzeć na czas. Po­przed­nie­go dnia nie mie­li na­wet chwi­li, aby usiąść ra­zem i po­świę­to­wać. Ob­cho­dził uro­dzi­ny. Czter­dzie­ste siód­me. Za każ­dym ra­zem, kie­dy zbli­żał się do okrą­głych rocz­nic – trzy­dzie­stej, czter­dzie­stej, a te­raz pięć­dzie­sią­tej – Kla­ra w ra­mach żar­tów mu do­ku­cza­ła. Na­zy­wa­ła piesz­czo­tli­wie sta­rusz­kiem. Dzie­li­ły ich wpraw­dzie tyl­ko czte­ry lata, ale za­nim Kla­ra do­bi­ja­ła do trzy­dziest­ki, jemu już bli­żej było do trzy­dzie­stu pię­ciu, a kie­dy on prze­kra­czał czter­dziest­kę, ona wciąż była w oko­li­cach trzy­dzie­ste­go pią­te­go roku ży­cia. Te­raz stra­szy­ła go wid­mem nad­cho­dzą­cej pięć­dzie­siąt­ki. Zresz­tą Ja­cek za­wsze wy­glą­dał po­waż­nie na swój wiek, na­wet wte­dy, gdy miał dwa­dzie­ścia pięć lat i do­pie­ro się po­zna­li. Kla­ra na­dal do­brze się trzy­ma­ła, przez co jej mąż spra­wiał wra­że­nie, jak­by był star­szy nie o czte­ry, a o co naj­mniej dzie­sięć lat. Ni­g­dy jed­nak na­wet przez myśl by jej nie prze­szło, że Ja­cek nie jest atrak­cyj­nym męż­czy­zną. Był jak wino, Geo­r­ge Clo­oney czy Vig­go Mor­ten­sen. Im star­szy, tym przy­stoj­niej­szy.

Za­nim jed­nak Kla­ra mia­ła do­trzeć do domu, cze­kał ją in­ten­syw­ny dzień. Z sa­me­go rana po­je­cha­ła na ple­ba­nię, aby przej­rzeć księ­gi pa­ra­fial­ne. Chcia­ła jesz­cze coś spraw­dzić, a w urzę­dzie sta­nu cy­wil­ne­go od­bi­ja­ła się od ścia­ny. Wie­lo­krot­nie prze­ko­ny­wa­ła się o tym, że bar­dziej po­moc­ny od urzęd­ni­ków by­wał ksiądz. Księ­gi pa­ra­fial­ne były praw­dzi­wą ko­pal­nią in­for­ma­cji. Niby mo­gła wy­słać na miej­sce któ­re­goś ze swo­ich pra­cow­ni­ków, ale przy oka­zji chcia­ła wy­pić z księ­dzem kawę. Lu­bi­ła z nim dys­ku­to­wać, bo i on był żywo za­in­te­re­so­wa­ny hi­sto­rią re­gio­nu. Czę­sto roz­ma­wiał ze star­szy­mi pa­ra­fia­na­mi, a po­tem opo­wia­dał Kla­rze, cze­go się do­wie­dział. Nie wszy­scy księ­ża byli tak chęt­ni do współ­pra­cy z mu­ze­al­ni­ka­mi, ale Alek­san­der, bo tak miał na imię, an­ga­żo­wał się w po­szu­ki­wa­nia Kla­ry i chęt­nie dzie­lił się z nią swo­imi ob­ser­wa­cja­mi.

Kla­ra do­pie­ro co do­mknę­ła jed­ną wy­sta­wę o hi­sto­rii su­kien­ni­ków w Biel­sku. Jej otwar­cie było za­pla­no­wa­ne na to po­po­łu­dnie, ale my­śla­mi była już przy zu­peł­nie in­nym przed­się­wzię­ciu. Jesz­cze nie wie­dzia­ła, czy zdo­bę­dzie na tyle ma­te­ria­łów, aby stwo­rzyć z tego eks­po­zy­cję, ale od ja­kie­goś cza­su zgłę­bia­ła te­mat obo­zu w Mi­ku­szo­wi­cach. Jego hi­sto­ria była ty­leż cie­ka­wa, co dla wie­lu wciąż nie­wy­god­na. W cza­sie woj­ny funk­cjo­no­wał w nim obóz pra­cy. Wię­zio­no w nim od kil­ku­dzie­się­ciu do stu dzie­się­ciu, stu dwu­dzie­stu – róż­ne źró­dła po­wo­ły­wa­ły się na róż­ne licz­by – Po­la­ków, któ­rzy pra­co­wa­li przy re­gu­la­cji ko­ry­ta rze­ki Bia­łej i przy nie­miec­kich go­spo­dar­stwach rol­nych. Po za­ję­ciu mia­sta przez Ar­mię Czer­wo­ną NKWD utwo­rzy­ło w Mi­ku­szo­wi­cach obóz dla biel­skich Niem­ców i folks­doj­czów. Po woj­nie UB wię­zi­ło tam mię­dzy in­ny­mi człon­ków Ar­mii Kra­jo­wej. Kla­ra do­tar­ła do źró­deł, we­dług któ­rych Po­la­cy, głów­nie mło­dzi mi­li­cjan­ci, po woj­nie do­ko­ny­wa­li w obo­zie zbrod­ni jesz­cze gor­szych od tych, któ­re mia­ły miej­sce w Mi­ku­szo­wi­cach w cza­sach oku­pa­cji. Nie­któ­rzy z opraw­ców wciąż żyli, miesz­ka­li w Biel­sku-Bia­łej i oko­li­cach. Dzię­ki księ­gom pa­ra­fial­nym Kla­ra chcia­ła do­trzeć rów­nież do ro­dzin Po­la­ków wię­zio­nych w obo­zie po woj­nie. Alek­san­der też się do tego za­pa­lił. W po­szu­ki­wa­nia za­an­ga­żo­wał na­wet kil­ku zna­jo­mych księ­ży. Jed­ni wy­ka­za­li się umiar­ko­wa­nym en­tu­zja­zmem, dru­dzy to­tal­nie zi­gno­ro­wa­li spra­wę, a jesz­cze inni ra­dzi­li, żeby w ogó­le nie zaj­mo­wać się tym te­ma­tem, ale wy­glą­da­ło na to, że coś ru­szy­ło.

Po po­wro­cie z ple­ba­nii Kla­ra mu­sia­ła pil­nie spraw­dzić ar­ty­kuł hi­sto­rycz­ny pod ką­tem me­ry­to­rycz­nym. W mię­dzy­cza­sie trze­ba było prze­­jrzeć ko­re­spon­den­cję, pod­pi­sać fak­tu­ry pod­su­nię­te przez księ­go­wą, a tak­że od­być roz­mo­wę te­le­fo­nicz­ną z ko­bie­tą, któ­ra twier­dzi­ła, że jest w po­sia­da­niu cze­goś, co mo­gło­by za­in­te­re­so­wać mu­zeum. Kla­ra chcia­ła jesz­cze prze­szu­kać Al­le­gro w po­szu­ki­wa­niu sta­rych pocz­tó­wek i zdjęć, ale nie star­czy­ło jej już cza­su. Mu­sia­ła przy­go­to­wać się do otwar­cia eks­po­zy­cji o biel­skich su­kien­ni­kach. Jesz­cze raz przej­rza­ła tekst prze­mo­wy, któ­rą so­bie przy­go­to­wa­ła. Pod­par­ła gło­wę dło­nią. Od rana ćmi­ło ją w skro­niach. Nie mo­gła się sku­pić na lek­tu­rze. Jej my­śli krą­ży­ły da­le­ko: od ple­ba­nii księ­dza Alek­san­dra, przez wy­na­ję­te miesz­ka­nie na rogu Kar­me­lic­kiej i Raj­skiej, po dom, któ­ry po wy­pro­wadz­ce Ewy spra­wiał wra­że­nie pu­ste­go.

Na­gle roz­le­gło się gło­śne pu­ka­nie do drzwi. Kla­ra z ulgą odło­ży­ła tekst prze­mó­wie­nia, od­chrząk­nę­ła i za­wo­ła­ła:

– Pro­szę!

Drzwi nie­znacz­nie się uchy­li­ły i Kla­ra do­strze­gła w wą­skiej szpa­rze naj­pierw ogrom­ne oku­la­ry, a póź­niej ni­ską dziew­czy­nę z nie­pew­ną miną. Syl­wia pra­co­wa­ła w mu­zeum od ośmiu mie­się­cy. Kla­ra mu­sia­ła przy­znać, że de­cy­zja o jej za­trud­nie­niu była jed­ną z naj­lep­szych, ja­kie pod­ję­ła w swo­jej dy­rek­tor­skiej ka­rie­rze. Ta dziew­czy­na od ręki za­ła­twia­ła na­wet spra­wy nie­za­ła­twial­ne. Wy­glą­da­ła jak sie­rot­ka Ma­ry­sia i chy­ba wła­śnie dla­te­go lu­dzie ro­bi­li dla niej to, o co ich pro­si­ła. Syl­wia spra­wia­ła wra­że­nie za­lęk­nio­nej i bar­dzo nie­pew­nej sie­bie, a Kla­ra nie wie­dzia­ła już, na ile to poza, a na ile dziew­czy­na rze­czy­wi­ście była nie­śmia­ła. W każ­dym ra­zie na jej: „Och, sze­fo­wa urwie mi gło­wę”, mię­kły na­wet naj­bar­dziej za­twar­dzia­łe ser­ca urzęd­ni­ków.

– Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam… – bąk­nę­ła pod no­sem Syl­wia, a Kla­ra ostat­kiem sił po­wstrzy­ma­ła się od prze­wró­ce­nia ocza­mi.

To, że Syl­wia była do­brą pra­cow­ni­cą, nie zmie­ni­ło po­dej­ścia Kla­ry do lu­dzi, któ­rzy prze­pra­sza­ją za to, że żyją.

– Nie prze­szka­dzasz. Pro­szę, wejdź. O co cho­dzi?

– Bo wi­dzi pani… – Syl­wia prze­ci­snę­ła się przez wą­ską szpa­rę w drzwiach i za­mknę­ła je za sobą. – Przed chwi­lą dzwo­nił pan Dry­ga­ła.

– Dry­ga­ła? – Kla­ra po­trze­bo­wa­ła dłuż­szej chwi­li, aby przy­po­mnieć so­bie, kim ów Dry­ga­ła jest. – Ach. Sak­so­fo­ni­sta!

– Tak. Py­tał, czy ist­nie­je moż­li­wość, aby prze­ło­żyć kon­cert na inny dzień.

Kla­ra wes­tchnę­ła gło­śno. In­for­ma­cja o tym wy­da­rze­niu po­szła do me­diów i na fan­pa­ge mu­zeum, pla­ka­ty wi­sia­ły w ca­łym mie­ście. Mia­ła spo­tka­nia uło­żo­ne pod ten kon­cert i za­kle­pa­ny bu­dżet.

– Co mu od­po­wie­dzia­łaś?

– Że oczy­wi­ście nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści, bo jest za póź­no, ale uparł się, że­bym po­roz­ma­wia­ła o tym z dy­rek­cją.

– Bar­dzo do­brze. Ar­ty­ści… – Kla­ra roz­ło­ży­ła bez­rad­nie ręce. – Kon­cert jest w przy­szłym ty­go­dniu, a on pyta, czy mo­że­my go prze­ło­żyć. Po­dał cho­ciaż przy­czy­nę?

– Nie, pro­szę pani.

– Po­wiedz mu, że nie mo­że­my zmie­nić ter­mi­nu. Pod­pi­sał już umo­wę.

– Oczy­wi­ście.

Syl­wia nie ob­ró­ci­ła się jed­nak na pię­cie, jak to mia­ła w zwy­cza­ju, kie­dy spra­wa zo­sta­ła już przez nią za­ła­twio­na, tyl­ko da­lej tkwi­ła w miej­scu.

– Tak? – Kla­ra wbi­ła w nią wy­cze­ku­ją­ce spoj­rze­nie.

– Ja­kaś ko­bie­ta o pa­nią py­ta­ła. Pro­si­łam, aby po­da­ła na­zwi­sko i wy­ja­śni­ła, o co cho­dzi, ale nie chcia­ła.

Ta in­for­ma­cja nie zro­bi­ła na Kla­rze więk­sze­go wra­że­nia. Co chwi­lę ktoś o nią py­tał.

– Dzwo­ni­ła?

– Nie, przy­szła do mu­zeum.

– I gdzie te­raz jest? – za­py­ta­ła Kla­ra z iry­ta­cją.

Dla­cze­go z tej dziew­czy­ny wszyst­ko trze­ba było wy­cią­gać na siłę?

– Na dole. Po­wie­dzia­ła, że bar­dzo za­le­ży jej na roz­mo­wie z pa­nią i po­cze­ka, aż…

– Do­brze, już do­brze! – prze­rwa­ła Kla­ra. – Po­pro­sisz ją do mnie?

– Oczy­wi­ście. – Syl­wia moc­niej za­ci­snę­ła pal­ce na czar­nej tecz­ce z kli­pem, któ­rą trzy­ma­ła w dło­niach – jej nie­od­łącz­nym atry­bu­cie – i wy­szła z ga­bi­ne­tu.

Kla­ra wró­ci­ła do prze­rwa­nej lek­tu­ry. Kie­dyś zna­jo­ma dy­rek­tor­ka z in­ne­go mu­zeum po­wie­dzia­ła jej, że na otwar­ciu wy­staw i spo­tka­niach zwy­kle im­pro­wi­zu­je, ale Kla­ra nie mo­gła­by so­bie na to po­zwo­lić. Była uro­dzo­ną per­fek­cjo­nist­ką. Za­wsze pi­sa­ła swo­je prze­mo­wy na kil­ka ty­go­dni przed wy­gło­sze­niem, a po­tem uczy­ła się ich na pa­mięć. Zwy­kle była z sie­bie za­do­wo­lo­na, ale te­raz wy­da­wa­ło jej się, że to pu­sto­mo­wa. Cze­goś w tym prze­mó­wie­niu bra­ko­wa­ło.

Roz­le­gło się po­now­ne pu­ka­nie do drzwi.

– Pro­szę!

Kla­ra mia­ła wra­że­nie, że gdzieś już to wi­dzia­ła. Wie­le razy. Duże, zbyt duże jak na taką drob­ną twarz oku­la­ry, prze­stra­szo­ne spoj­rze­nie, roz­chy­lo­ne usta i przy­spie­szo­ny od­dech.

– Pani dy­rek­tor, nie ma jej!

Kla­ra ski­nę­ła gło­wą na znak, że przy­ję­ła in­for­ma­cję do wia­do­mo­ści.

– Wi­docz­nie spra­wa, z któ­rą do mnie przy­szła, nie była aż tak pil­na.

– Ale… – Syl­wia się za­wa­ha­ła. – Od­nio­słam wra­że­nie, że na­praw­dę za­le­ży jej na roz­mo­wie z pa­nią. Dziw­ne.

– Nie przej­muj się tym i wra­caj do swo­ich obo­wiąz­ków. Gdy­bym mia­ła się nie­po­ko­ić z po­wo­du każ­de­go dziw­ne­go czło­wie­ka, co­dzien­nie tra­ci­ła­bym mnó­stwo cza­su, a tego chy­ba nie mamy zbyt wie­le, praw­da? Otwar­cie wy­sta­wy za dwie go­dzi­ny! Za­raz do was zej­dę, trze­ba za­cząć przy­go­to­wy­wać salę.

Kla­ra nie była jed­nym z tych dy­rek­to­rów, któ­rzy tyl­ko wy­da­ją po­le­ce­nia. Pro­wa­dzi­ła wszyst­kie im­pre­zy, an­ga­żo­wa­ła się w przy­go­to­wa­nia, zo­sta­wa­ła po spo­tka­niach, aby po­móc po­sprzą­tać, i za­wsze sta­wa­ła mu­rem za swo­imi pra­cow­ni­ka­mi. Na­wet je­śli uwa­ża­ła, że rze­czy­wi­ście na­wa­li­li, przed ob­cy­mi bro­ni­ła ich jak lwi­ca. Po­tem, oczy­wi­ście, prze­pro­wa­dza­ła z de­li­kwen­tem po­waż­ną roz­mo­wę, ale sta­ra­ła się za­po­biec nie­przy­jem­nym skut­kom jego błę­du czy za­nie­dba­nia. Była taką samą dy­rek­tor­ką, jak mat­ką. Je­śli Ewa zro­bi­ła coś głu­pie­go, była ga­nio­na przez mamę za swo­je za­cho­wa­nie, ale otrzy­my­wa­ła też nie­zbęd­ne wspar­cie i po­moc w od­krę­ce­niu ca­łe­go za­mie­sza­nia.

Po wyj­ściu Syl­wii Kla­ra na po­wrót za­czę­ła na­mięt­nie kre­ślić i po­pra­wiać tekst swo­je­go prze­mó­wie­nia. Od tego za­ję­cia ode­rwał ją dzwo­nią­cy w to­reb­ce te­le­fon. Kla­ra wy­do­by­ła go z be­żo­wej skó­rza­nej li­sto­nosz­ki i uśmiech­nę­ła się, kie­dy na ekra­nie zo­ba­czy­ła imię cór­ki.

– Cześć, ko­cha­nie – po­wie­dzia­ła do te­le­fo­nu. – My­śla­łam dziś o to­bie. Jak po in­au­gu­ra­cji?

– Faj­nie – rzu­ci­ła Ewa, a Kla­ra skrzy­wi­ła się od­ru­cho­wo. Nie lu­bi­ła tego sło­wa. „Faj­nie” tak na­praw­dę ozna­cza­ło wszyst­ko i nic. – Po­zna­łam kil­ka osób z gru­py. Trzy dziew­czy­ny: dwie z Kra­ko­wa i jed­ną z Kielc, no i chło­pa­ka ze Ska­wi­ny.

– A ta dziew­czy­na z Kielc – za­in­te­re­so­wa­ła się Kla­ra – też coś wy­naj­mu­je?

– Bę­dzie miesz­kać w aka­de­mi­ku.

Ewa wpraw­dzie też coś prze­bą­ki­wa­ła wcześ­niej o aka­de­mi­ku, ale Jac­ko­wi i Kla­rze uda­ło się ją prze­ko­nać, że to nie jest naj­lep­szy po­mysł. W miesz­ka­niu mia­ła ci­szę, spo­kój. Nie mu­sia­ła się do­pa­so­wy­wać do współ­lo­ka­to­rów.

– No, ale jacy to lu­dzie? Po­lu­bi­łaś ich?

– Chy­ba jest za wcze­śnie, żeby wy­ro­ko­wać, ale są w po­rząd­ku.

– A jak sama uczel­nia? Je­steś za­do­wo­lo­na?

– Mamo, by­łam tam do­słow­nie przez chwi­lę. Nie zdą­ży­łam się ro­zej­rzeć, po­znać lu­dzi. Cho­ciaż mu­szę przy­znać, że pa­nu­je tam spe­cy­ficz­na at­mos­fe­ra.

– Spe­cy­ficz­na? – Kla­ra bar­dzo nie lu­bi­ła w cór­ce tego, że musi ją cią­gnąć za ję­zyk.

– No wiesz…

Oczy­ma wy­obraź­ni wi­dzia­ła, jak cór­ka się uśmie­cha, a do­łecz­ki w jej po­licz­kach uwy­dat­nia­ją się.

– Nie wiem. Ja stu­dio­wa­łam hi­sto­rię, a po­tem po­dy­plo­mo­wo za­rzą­dza­nie i mu­ze­olo­gię.

– Wiem, wiem. Po pro­stu… wiesz, jaki jest tata, jacy są jego zna­jo­mi, dziad­ko­wie. Po­mnóż to razy ty­siąc, a otrzy­masz ob­raz wy­kła­dow­ców – ro­ze­śmia­ła się Ewa.

– No tak. Ale chy­ba wła­śnie tego się spo­dzie­wa­ły­śmy, praw­da?

Kie­dy Kla­ra po­zna­ła Jac­ka i do­wie­dzia­ła się, że wła­śnie uzy­skał dy­plom uczel­ni me­dycz­nej i za­czął staż po­dy­plo­mo­wy w szpi­ta­lu, nie była do koń­ca prze­ko­na­na, czy ta zna­jo­mość na pew­no jest per­spek­ty­wicz­na. O le­ka­rzach krą­ży­ło wie­le mi­tów. Że to ko­bie­cia­rze, że mają po­czu­cie wyż­szo­ści, że by­wa­ją cham­scy i nie­życz­li­wi. Ja­cek jed­nak był upar­ty. Mło­dziut­ka stu­dent­ka hi­sto­rii tak wpa­dła mu w oko, że nie po­tra­fił o niej za­po­mnieć, na­wet kie­dy dała mu ko­sza. Wy­sta­wał pod jej wy­dzia­łem, wy­sy­łał do niej li­sty, wy­dzwa­niał na te­le­fon sta­cjo­nar­ny tak czę­sto, że jej ro­dzi­ce za­czę­li się iry­to­wać i po­ra­dzi­li jej, żeby umó­wi­ła się z nim dla świę­te­go spo­ko­ju. W koń­cu Kla­ra się zgo­dzi­ła i już po pierw­szym spo­tka­niu mu­sia­ła przy­znać, że jej oba­wy były bez­pod­staw­ne. Ja­cek ani razu nie dał jej od­czuć, że jest wiel­kim ab­sol­wen­tem me­dy­cy­ny, a ona tyl­ko stu­dent­ką hi­sto­rii. Spra­wiał wra­że­nie żywo za­in­te­re­so­wa­ne­go przed­mio­tem jej stu­diów i pa­sji.

Nie­po­kój jed­nak po­wró­cił, kie­dy Ja­cek po­pro­sił ją o rękę. Ni­g­dy wcze­śniej nie roz­ma­wia­li o tym, jak bę­dzie wy­glą­dać ich ży­cie, kie­dy się po­bio­rą i za­miesz­ka­ją ra­zem, ale Kla­ra oba­wia­ła się, że na­rze­czo­ny bę­dzie pró­bo­wał ją wci­snąć w sztyw­ne ramy żony le­ka­rza. A ona chcia­ła być nie­za­leż­na. Nie za­mie­rza­ła być tyl­ko ład­nym do­dat­kiem do sza­no­wa­ne­go i po­wszech­nie po­dzi­wia­ne­go męża. Mia­ła swo­je pla­ny, ma­rze­nia i am­bi­cje. Kie­dy po­dzie­li­ła się z Jac­kiem swo­imi prze­my­śle­nia­mi, wy­buch­nął gło­śnym śmie­chem.

– Co ty zno­wu wy­my­śli­łaś? – za­py­tał, kie­dy już się uspo­ko­ił. – Moja mama jest czyn­na za­wo­do­wo od trzy­dzie­stu lat i od­no­si suk­ce­sy! To na­praw­dę sil­na ko­bie­ta, któ­ra tak jak ty ceni so­bie nie­za­leż­ność i ma spo­re am­bi­cje. Nie jest tyl­ko żoną le­ka­rza. Ni­g­dy bym tego od cie­bie nie wy­ma­gał!

Jego sło­wa ją uspo­ko­iły. Te­raz, dwa­dzie­ścia lat po ślu­bie, mu­sia­ła przy­znać, że do­trzy­mał obiet­ni­cy. Ni­g­dy na­wet nie za­su­ge­ro­wał, że jej pra­ca jest mniej waż­na od tego, czym on się zaj­mu­je. Ale zmie­nił się. Lata pra­cy w za­wo­dzie zro­bi­ły swo­je. Mu­siał się uod­por­nić, bo ina­czej by zwa­rio­wał. Kla­ra mia­ła wra­że­nie, że jego em­pa­tia zma­la­ła. Nie był już tam­tym wraż­li­wym chło­pa­kiem. Pra­ca w szpi­ta­lu da­wa­ła mu się moc­no we zna­ki. By­wa­ło, że wy­cho­dził do pra­cy rano i wra­cał po dwóch dniach. Fi­zycz­nie szyb­ko się przy­zwy­cza­ił. Go­rzej z psy­chi­ką. Na od­dzia­le kar­dio­lo­gicz­nym zgo­ny pa­cjen­tów zda­rza­ły się o wie­le czę­ściej niż na la­ryn­go­lo­gii, gi­ne­ko­lo­gii czy der­ma­to­lo­gii. Dłu­go wy­rzu­cał so­bie, że mógł zro­bić wię­cej, cho­ciaż pra­co­wał po­nad siły. Ale po­tem, Kla­ra nie po­tra­fi­ła jed­no­znacz­nie wska­zać mo­men­tu, w któ­rym to się sta­ło, coś w nim pę­kło.

Przez dłuż­szą chwi­lę w słu­chaw­ce pa­no­wa­ła ci­sza. Kla­ra wsłu­chi­wa­ła się w od­dech cór­ki, zu­peł­nie jak wte­dy, gdy była małą dziew­czyn­ką i za­glą­da­ła w nocy do jej po­ko­ju, żeby spraw­dzić, czy wszyst­ko w po­rząd­ku.

– Ju­tro mam pierw­sze za­ję­cia, więc będę mo­gła wię­cej po­wie­dzieć o lu­dziach z gru­py i wy­kła­dow­cach – stwier­dzi­ła Ewa.

– A jak so­bie ra­dzisz? Ni­cze­go nie po­trze­bu­jesz?

– Mamo, do­pie­ro co przy­wieź­li­ście mnie do Kra­ko­wa! Nie zdą­ży­łam jesz­cze zjeść wa­łów­ki, któ­rą dla mnie przy­go­to­wa­łaś! A w ra­zie gdy­by gro­zi­ła mi śmierć gło­do­wa, nie­da­le­ko miesz­ka­nia wy­pa­trzy­łam ta­nią knajp­kę z do­mo­wy­mi obia­da­mi.

– No tak. Stu­denc­kie ży­cie. – Kla­ra uśmiech­nę­ła się na wspo­mnie­nie ba­rów mlecz­nych, ko­tle­tów mie­lo­nych z bu­ra­ka­mi i ziem­nia­ka­mi i kom­po­tów tru­skaw­ko­wych. – Dbaj tam o sie­bie, ko­cha­nie.

– Mamo – mruk­nę­ła Ewa ostrze­gaw­czym to­nem. – Roz­ma­wia­ły­śmy już o tym! Le­piej po­wiedz, co sły­chać w domu. Dzwo­ni­łam do taty, ale nie od­bie­ra.

Kla­ra po­czu­ła de­li­kat­ne ukłu­cie żalu, kie­dy do­tar­ło do niej, że Ewa naj­pierw pró­bo­wa­ła się skon­tak­to­wać z oj­cem, żeby opo­wie­dzieć mu o pierw­szym dniu na uczel­ni, a do­pie­ro kie­dy jej się to nie uda­ło, wy­bra­ła jej nu­mer. Mat­ka nie po­win­na się jed­nak temu dzi­wić. To z Jac­kiem Ewę będą łą­czyć wspól­ne spra­wy za­wo­do­we.

– Pew­nie ma urwa­nie gło­wy w pra­cy. Będę się z nim wi­dzieć wie­czo­rem, to mu po­wiem, żeby od­dzwo­nił.

– Nie, spo­koj­nie, nie trze­ba. Ale u was wszyst­ko w po­rząd­ku? – upew­ni­ła się Ewa.

– Oczy­wi­ście. Dzi­siaj mam otwar­cie wy­sta­wy o tych su­kien­ni­kach.

– No wła­śnie! Szko­da, że nie ma mnie w Biel­sku, bo chęt­nie bym wpa­dła.

– Nad­ro­bi­my to – po­wie­dzia­ła Kla­ra. – Może w któ­rąś so­bo­tę do nas zaj­rzysz? To jed­na z naj­więk­szych wy­staw w ostat­nich la­tach, ale ja ja­koś nie po­tra­fię się nią cie­szyć. My­śla­mi je­stem już przy na­stęp­nym te­ma­cie…

– Cała ty! W ogó­le mnie to nie dzi­wi! A co bę­dzie moż­na zo­ba­czyć na tej wy­sta­wie?

– No wiesz. Kro­sna, ko­ło­wrot­ki, mamy też jed­no mo­to­wi­dło, a tak­że przed­mio­ty co­dzien­ne­go użyt­ku. Uda­ło się zdo­być kil­ka do­ku­men­tów, w tym ory­gi­nal­ny sta­tut ce­chu – wy­mie­nia­ła Kla­ra, pstry­ka­jąc dłu­go­pi­sem. – Wy­szła z tego na­praw­dę so­lid­na wy­sta­wa, ale oba­wiam się o fre­kwen­cję i za­in­te­re­so­wa­nie. Su­kien­ni­cy nie są te­ma­tem, któ­ry po­ru­szy tłu­my. Bar­dziej per­spek­ty­wicz­ny jest pro­jekt, któ­rym zaj­mu­ję się te­raz, choć, praw­dę mó­wiąc, nie wiem, co z tego wyj­dzie.

– A co to ma być? – za­in­te­re­so­wa­ła się Ewa.

– Zbie­ram ma­te­ria­ły na te­mat obo­zu w Mi­ku­szo­wi­cach. Chcę przed­sta­wić całą hi­sto­rię tego miej­sca ze szcze­gól­nym na­ci­skiem na cza­sy po­wo­jen­ne.

– No tak. Je­śli ci się uda, ta wy­sta­wa bę­dzie ogrom­nym suk­ce­sem. To bar­dzo wdzięcz­ny te­mat.

Kla­ra skrzy­wi­ła się, sły­sząc okre­śle­nie „wdzięcz­ny” w od­nie­sie­niu do obo­zu, w któ­rym tor­tu­ro­wa­no lu­dzi, ale Ewa mia­ła ra­cję. Je­że­li Kla­ra cze­goś się na­uczy­ła przez te wszyst­kie lata pra­cy w mu­zeum, to wła­śnie tego, że naj­wię­cej lu­dzi przy­cią­ga­ją trzy te­ma­ty: ho­lo­kaust, zbrod­nie do­ko­ny­wa­ne przez Po­la­ków na Po­la­kach i przy­mu­so­we wy­sie­dle­nia. Każ­dy z nich z zu­peł­nie in­ne­go po­wo­du. Naj­wię­cej emo­cji i kon­tro­wer­sji bu­dził jed­nak ten dru­gi te­mat.

– No wła­śnie. Je­śli mi się uda…

– Mamo, czy kie­dy­kol­wiek nie uda­ło ci się coś, co so­bie za­ło­ży­łaś?

– Nie, chy­ba nie – bąk­nę­ła z za­wsty­dze­niem Kla­ra.

Czy­ny, nie sło­wa. Wła­śnie one nas de­fi­niu­ją. Nie lu­bi­ła więc się chwa­lić swo­imi osią­gnię­cia­mi. Wo­la­ła dzia­łać.

– Więc skąd ten brak wia­ry we wła­sne umie­jęt­no­ści?

– Sama nie wiem. Lu­dzie nie chcą mó­wić o Mi­ku­szo­wi­cach. Chęt­nie roz­pra­wia­ją o tym, co dzia­ło się tam w cza­sie woj­ny, ale nie po oku­pa­cji.

– Z po­mo­cą Syl­wii po­ko­nasz ludz­ką nie­chęć – pod­su­nę­ła Ewa.

Wzmian­ka o pra­cow­ni­cy spro­wa­dzi­ła Kla­rę z po­wro­tem na zie­mię. Mu­sia­ła zejść na dół. Swo­ją dro­gą przy­go­to­wa­nie miejsc dla wi­dow­ni było za­wsze nie­co pro­ble­ma­tycz­ne. Zbyt duża licz­ba wol­nych krze­seł źle wy­glą­da­ła na zdję­ciach, któ­re po­tem pu­bli­ko­wa­li na stro­nie i fan­pa­ge’u mu­zeum. Ale je­śli było ich za mało, też nie­do­brze, bo lu­dzie nie mie­li gdzie usiąść. Już kil­ka razy albo do­kła­da­ła krze­seł, albo je cho­wa­ła.

– Mu­szę koń­czyć. O sie­dem­na­stej mamy otwar­cie.

– Ja­sne, idź. Po­wo­dze­nia! Trzy­mam kciu­ki!

– Przy­je­dziesz w so­bo­tę? – za­py­ta­ła Kla­ra, bar­dzo li­cząc na twier­dzą­cą od­po­wiedź.

Nie wi­dzia­ła cór­ki do­pie­ro od dwóch dni, a już mia­ła wra­że­nie, że upły­nę­ła cała wiecz­ność od mo­men­tu, kie­dy zo­sta­wi­li ją w miesz­ka­niu w Kra­ko­wie. Nie było mi­nu­ty, w któ­rej Kla­ra nie za­sta­na­wia­ła­by się, jak ra­dzi so­bie jej cór­ka, i nie roz­czu­la­ła­by się nad sobą. Ja­cek miał ra­cję. Cier­pia­ła na syn­drom pu­ste­go gniaz­da. Naj­chęt­niej dzwo­ni­ła­by do Ewy co pół go­dzi­ny, aby upew­nić się, że wszyst­ko u niej w po­rząd­ku, ale prze­cież nie mo­gła tego ro­bić. Jej cór­ka była do­ro­sła. Do-ro-sła, na­wet je­śli Kla­rze tak trud­no przy­cho­dzi­ło za­ak­cep­to­wa­nie tego sta­nu rze­czy.

– Tak. Nie mam żad­nych pla­nów, więc przy­ja­dę. Bez pra­nia. – Kla­ra wy­ła­pa­ła w gło­sie Ewy nut­kę roz­ba­wie­nia.

– Jak wo­lisz, ale pa­mię­taj, że moja pro­po­zy­cja jest na­dal ak­tu­al­na! Za­dzwoń ju­tro po za­ję­ciach.

– Oczy­wi­ście. Uca­łuj tatę! Pa!

Kla­ra roz­łą­czy­ła się i wrzu­ci­ła te­le­fon z po­wro­tem do to­reb­ki. Wsta­ła zza biur­ka i za­trzy­ma­ła się przed sto­ją­cym przy ogrom­nym re­ga­le z książ­ka­mi lu­strem. Nie pre­zen­to­wa­ła się naj­le­piej. Wpraw­dzie przed otwar­ciem wy­sta­wy mia­ła za­miar zmie­nić su­kien­kę i na­ło­żyć ma­ki­jaż, ale z wło­sa­mi już nic nie zro­bi. Nie wzię­ła ze sobą szczot­ki i la­kie­ru do wło­sów. Od­no­to­wa­ła w pa­mię­ci, aby za­py­tać Iwo­nę z ad­mi­ni­stra­cji, czy nie ma cze­goś ze sobą – zwy­kle była przy­go­to­wa­na na każ­dą ewen­tu­al­ność – i wy­szła z ga­bi­ne­tu. Prze­krę­ci­ła klucz, scho­wa­ła go do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki i ru­szy­ła scho­da­mi w dół.

Była zmę­czo­na. Do­cho­dzi­ła szes­na­sta trzy­dzie­ści, a ją tego dnia cze­ka­ło jesz­cze mnó­stwo pra­cy. Hu­mor po­pra­wił jej się na­tych­miast, kie­dy uświa­do­mi­ła so­bie, że al­ter­na­ty­wą jest pu­sty dom. Jed­nak nie ma to jak w pra­cy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: