Nie dla psa (i kota) kiełbasa, czyli jak zdrowo karmić swojego zwierzaka - ebook
Nie dla psa (i kota) kiełbasa, czyli jak zdrowo karmić swojego zwierzaka - ebook
Cześć!
Mam na imię Agnieszka i jestem specjalistką od żywienia psów i kotów. Podpowiem ci, jak karmić twojego pupila, żeby był zdrowy i szczęśliwy.
Poznasz różne sposoby żywienia i wybierzesz ten odpowiedni do twoich możliwości − czasowych i budżetowych (pamiętaj: zdrowe wcale nie znaczy drogie!).
Opowiem ci bez ściemy o diecie BARF, której głównym składnikiem jest surowe mięso i którą sama przygotowuję dla swoich zwierząt.
Dowiesz się, na co zwracać uwagę, wybierając karmę, i czego absolutnie nie wolno dawać psom i kotom do jedzenia.
Nie zabraknie też historii o moich czworonożnych pacjentach i mojej pracy jako dietetyka psów i kotów.
Zdrowe żywienie to najlepsza profilaktyka, jaką możesz dać swojemu pupilowi. Ponadto odpowiednia dieta obniży koszty leczenia i skróci czas spędzany w lecznicach. A przede wszystkim pozwoli uniknąć tego, czego nie da się wycenić − cierpienia zwierząt.
Kochamy nasze zwierzaki? Dbajmy o nie jak najlepiej!
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-894-1 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszyscy jesteśmy zwierzętami.
John Malkovich
Cześć, mam na imię Agnieszka i jestem specjalistą od żywienia psów i kotów. Nieustannie słyszymy, że my, ludzie, powinniśmy się zdrowo odżywiać, czyli jeść PRAWDZIWE jedzenie. Nieprzetworzone albo jak najmniej przetworzone. Ogranicz cukier! Uważaj na konserwanty i dodatki w żywności! Czytaj etykiety! Dlaczego więc bez zastrzeżeń akceptujemy karmienie naszych zwierząt przetworzonymi produktami? Dlaczego tak niewiele osób zwraca uwagę na skład karm i bezrefleksyjnie podaje swoim podopiecznym złej jakości pokarm?
Żywienie jest podstawowym elementem opieki. Banalne stwierdzenie, prawda? Każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że bez jedzenia pies i kot głodują, cierpiąc potwornie, a następnie umierają. Tutaj też zapewne się ze mną zgodzicie. Jednak to nie wszystko, znaczenie ma także jakość pokarmu, który podajemy naszym pupilom! Niewłaściwe żywienie powoduje, że organizm nie funkcjonuje prawidłowo, dlatego powinno ono być dostosowane do wymagań danego gatunku. Czy to człowiek, pies, czy kot. Skoro dobrej jakości pokarm jest absolutną podstawą prawidłowej pracy organizmu, to jak go wybrać w morzu możliwości? Spokojnie, przejdziemy przez różne opcje i na pewno będziecie w stanie dokonać wyboru odpowiedniego dla waszego zwierzęcia. Ono samo nie ma wyboru – decyduje człowiek. My, ludzie, ciągle wymuszamy coś na naturze, nawet na zwierzętach, które, jak twierdzimy, kochamy. Może czas z tym skończyć? Uważam, że pora głośno to powiedzieć: nadszedł czas, by uszanować biologiczne potrzeby innych istot! Dać im jedzenie, które będzie dla nich dobre i odżywcze. Tylko tyle i aż tyle.
Pamiętajcie, że nie ingeruję w diagnozy, leczenie to nie moja rola. Jestem wsparciem – zarówno dla was, waszego zwierzęcia, jak i dla lekarza weterynarii, który się nim zajmuje. Często to lekarz prowadzący kieruje do mnie pacjentów i to jest bardzo dobra sytuacja, bo gdy jestem z nim w kontakcie, możemy skuteczniej działać na rzecz chorych i cierpiących zwierząt. Jednak najlepsza sytuacja jest wtedy, gdy od początku żywicie prawidłowo, a wasz futrzak ma zdrowe nawyki. Lepiej zapobiegać, niż leczyć, prawda? A odpowiednia dieta jest w tym pomocna.
Musicie też mieć na uwadze, że wprowadzanie zmian w żywieniu waszego zwierzęcia zawsze powinno być poprzedzone analizą jego stanu zdrowia oraz korzyści, jakie może odnieść dzięki takiej zmianie. W razie jakichkolwiek wątpliwości skorzystajcie z porady specjalisty, zanim zaczniecie działać. Książka ta wskazuje drogę, ale indywidualne uwarunkowania mogą się znacznie różnić i nie zawsze będzie możliwe zastosowanie danego rozwiązania.
List do Opiekuna Pacjenta
_Jeśli Cię nie pamiętam i nie opiszę Cię w tej książce – nie martw się. Oznacza to, że prawdopodobnie przypadek Twojego zwierzaka był albo jest łagodny i (lub) nie wpadasz do szufladki mojej prywatnej kategorii (niegroźnych) wariatów. Najbardziej pamięta się ciężkie przypadki, szczególnie gdy widzi się ogromną więź między zwierzęciem a opiekunem. Przez lata zajmowałam się setkami pacjentów, a o poradę zgłaszały się do mnie tysiące ludzi. Prawdopodobnie przypomnę sobie Twój przypadek, jeśli podasz mi imię swojego pupila i podpowiesz, jaki był Wasz problem._
_Jeżeli od dawna prowadzę Twojego zwierzaka, to oczywiście, że Was pamiętam! Wiem, kiedy znowu się zobaczymy, a czasem w nocy się niepokoję, bo czekam na Wasze wyniki. To charakterystyczne dla wszystkich pracujących w świecie weterynarii – wieczne martwienie się, czy można było coś zrobić jeszcze lepiej. Potrafią mi się śnić pacjenci, e-maile do wysłania albo że koniecznie muszę coś doczytać. Denerwuję się, bo może są jeszcze jakieś rozwiązania, na które nie wpadłam. Musisz zrozumieć, że wielu moich pacjentów to geriatria, kocie i psie babcie i dziadki, więc mam powody do nerwów. Często zwierzak żyje jedynie w czasie pożyczonym – dzięki medycynie weterynaryjnej, diecie i trosce opiekuna. Jeśli poznaję go w takim momencie jego życia, zazwyczaj jesteśmy już razem do końca. Wiesz, że personel weterynaryjny także często płacze po pacjentach? Tylko staramy się tego nie okazywać, żeby Tobie było lżej nieść ciężar straty. Kilka dni przed tym, nim zaczęłam pisać ten list, odszedł mój pacjent – Żaczek, o którym będzie mowa w dalszej części książki. Pisząc te słowa, myślę o nim i o tym, ile czasu spędziliśmy razem z nim i z jego opiekunami, pracując nad dietą i suplementacją dla niego, tak aby jego życie mimo rozlicznych chorób było komfortowe. I wiesz co? Takie właśnie było, a odszedł spokojnie, gdy już nic więcej nie dało się dla niego zrobić._
Dlatego ciesz się, że Cię nie pamiętam. Pewnie masz młodego zwierzaka, problem dietetyczny okazał się łatwy do rozwiązania i jeszcze długie lata przed Wami. To nie znaczy, że Twój kłopot czy Twój zwierzak był mniej ważny – po prostu tak już działa ludzki mózg, że bardziej skupiamy się na tym, co trudne, a nie na tym, co udało się sprawnie rozwiązać.
Pamiętam też klientów tak przejętych, że potrafią dzwonić o nietypowych godzinach z pytaniem dietetycznym, które spokojnie mogłoby poczekać do rana. To super, że ktoś tak bardzo się angażuje, ale z drugiej strony jest to przecież dla niego męczące. Może także prowadzić do zbytniego skupiania się na zwierzęciu i zamęczania również jego – ciągłymi zmianami, ulepszeniami. Zgodzisz się chyba, że we wszystkim trzeba znaleźć złoty środek. Nigdy nie zapomnę jednej klientki, która zadzwoniła do mnie w środku nocy z płaczem. Byłam przerażona nie na żarty, zanim udało mi się z niej wyciągnąć, że jej pies najadł się makaronu, który został z obiadu... Bała się, że zwierzak na pewno umrze, podczas gdy ten po prostu spokojnie sobie spał po dokonaniu tak niecnego czynu. Nie panikuj, to w niczym nie pomoże. Na spokojnie możemy zdziałać więcej. Pamiętaj też, że zwierzę wyczuwa Twoje emocje i ma to na nie ogromny wpływ.
Opiekun – nie właściciel
Dla mnie ten, kto opiekuje się swoim zwierzęciem, czyli dba o nie i stara się dowiadywać, jak zaspokajać jego potrzeby – jest opiekunem. Uczy się, obserwuje i dba o relację z pupilem. Jeśli trzymacie w rękach tę książkę, to najpewniej jesteście właśnie opiekunami. Dajecie opiekę, martwicie się o swoje zwierzę i je kochacie. Chcecie się dowiedzieć, czy dobrze żywicie swojego podopiecznego, a jeśli nie – jak to poprawić. Dlatego będę was w tej książce nazywać opiekunami.
Właścicielem jest ten, kto posiada psa czy kota na tej samej zasadzie, co samochód albo zmywarkę. Traktuje go jak rzecz, która ma działać tak, jak on sobie życzy, a jeśli się zepsuje, to się ją wymieni. Rzecz może mu służyć do budowania własnego statusu. Zwierzęta nie służą do takich celów! Dla mnie są osobami niebędącymi ludźmi. Nie nazwę was zatem właścicielami, nigdy nie używam tego określenia wobec moich klientów. Przychodzą do mnie, bo są opiekunami i należy im się docenienie przez odpowiednie tytułowanie. Słowa mają moc i powinniśmy o tym pamiętać. Zawsze gdy korektorzy poprawiali mi w artykułach słowo „opiekun” na „właściciel”, spotykało się to z moim stanowczym sprzeciwem. Mam do was prośbę: spójrzcie na swojego zwierzaka i pomyślcie o sobie z dumą, że macie przyjemność być jego OPIEKUNEM.
PS Właściwie powinnam napisać: „Opiekunka – nie właścicielka”, ponieważ w kwestiach żywienia zwierząt domowych w chwili powstawania tej książki decyzje podejmują głównie kobiety. Na grupach internetowych, które prowadzę, osiemdziesiąt–dziewięćdziesiąt procent uczestników to właśnie panie. Z konsultacji dietetycznych dla swoich zwierząt też częściej korzystają kobiety. To my w większości dbamy o dobrostan kociej i psiej miski, ale sytuacja dynamicznie się zmienia i coraz więcej panów chce zarządzać tym tematem. Ciekawe, prawda? Bardzo bym chciała, żeby każdy opiekun, niezależnie od płci, czuł się odpowiedzialny za żywienie pupila i żeby wiedział, że jest w stanie robić to dobrze!
Pies i kot to nie nasze dzieci
Uczłowieczanie zwierząt staje się plagą naszych czasów. Zaangażowani emocjonalnie opiekunowie projektują na zwierzę własne potrzeby i przyzwyczajenia żywieniowe. Kotki i psy w ubrankach (bez wskazań zdrowotnych ku temu) traktowane jak małe dzieci są uznawane za urocze. Niestety za takimi praktykami podążają też błędy związane z jedzeniem.
Na początku szokowało mnie, jak wiele zgłaszających się do mnie osób traktuje swojego psa czy kota, jakby byli małymi ludźmi z futrem. Kocham swoje koty równie mocno jak ludzi, ale rozumiem, że ich potrzeby są odmienne od naszych. Czy wspominałam, że jestem też socjologiem? Skończyłam Uniwersytet Warszawski. Socjologia to, moim zdaniem, uniwersalny klucz otwierający rozliczne drzwi do podjęcia decyzji, co chce się dalej robić w życiu. W programie jest zarówno statystyka i ekonomia, jak i nauki społeczne czy komunikacja biznesowa. Przez rok miałam praktyki w szpitalu psychiatrycznym, myślałam o zawodzie terapeuty, ale ogrom ludzkiego nieszczęścia, z jakim się tam spotkałam, sprawił, że zmieniłam zdanie. W ludziach tkwi ogromna samotność, która ich pożera. Wiele osób zwraca się ku zwierzętom i często im to pomaga. Niektórzy jednak przekraczają cienką granicę między miłością do zwierzęcia a uczłowieczaniem go – w złym znaczeniu tego słowa. To drugie jest zawsze szkodliwe. Psy i koty nie są ludźmi i ich potrzeby w wielu wymiarach różnią się od naszych. Pies to nie nasz kumpel do picia piwa, a z kotem nie powinniśmy jeść lodów. Nie możemy też zakładać, że pies czy kot wiedzą, co dla nich najlepsze – my musimy to wiedzieć! Nie myśleć, że nam się wydaje, że wiemy, tylko rzetelnie przyłożyć się do zdobywania informacji o naszym przyjacielu, traktując go jako odrębną istotę, której dobro i zaspokojenie potrzeb zależy wyłącznie od nas. Możemy żartować sobie z tego, że nasz zwierzak to nasz synek czy nasza córeczka, i nie ma w tym absolutnie nic złego, jeśli szanujemy jego potrzeby gatunkowe oraz dbamy o bezpieczeństwo i wiemy, że faktycznie nie jest naszym dzieckiem. Zwierzęta są częścią rodziny i z tego punktu widzenia uczłowieczanie jest super, ale powinniśmy szanować ich odrębność. Pewnie doskonale zdajecie sobie sprawę, że im bardziej kochacie swoje zwierzę, tym bardziej jesteście skłonni wydawać większe kwoty na jego żywienie, zdrowie i komfort. Mam wielką nadzieję, że wiąże się to również z większą chęcią do zdobywania wiedzy o swoim pupilu. Taki aspekt uczłowieczania zwierząt jest jak najbardziej pożądany.
Często spotykam osoby, które zagubiły się w opiece nad zwierzęciem, traktując je jak swoje dziecko. Nie jest to zdrowe ani dla zwierzaka, ani dla opiekuna: zbytnie zadręczanie się stanem zwierzęcia, kombinowanie z leczeniem, z dietą, walka na siłę o jego ostatnie chwile. Z jednej strony podejście jak do człowieka, rozmawianie z nim, dawanie mu wyboru, co chce jeść, a z drugiej – wciskanie go w ubranka, gdy do niczego nie jest mu to potrzebne, i brak zgody na przerwanie uporczywej terapii, kiedy przychodzi pora, by pozwolić mu odejść...
Ach, ten internet...
Internet jest wspaniały i straszny zarazem. Można w nim znaleźć dosłownie wszystko. Trzeba jednak umieć szukać i trzeba wiedzieć, jak weryfikować informacje. Wiele osób nie ma o tym pojęcia i wierzy w głoszone bzdury tylko dlatego, że ktoś je zamieścił w sieci.
Czy wiecie, że według internetowych forów pies, który ma czarne podniebienie, jest agresywny i jeśli będziecie karmić go dietą BARF, to was którejś nocy zje? Serio, nie ściemniam.
Musicie pamiętać, że stronę internetową może prowadzić każdy. Ktoś, kto ma wiedzę, ktoś, kto jej nie ma, i ktoś, kogo bawi wprowadzanie innych w błąd. Fora internetowe i portale wymagają od was stałej czujności. Niczego nie przyjmujcie na wiarę, wszystko sprawdzajcie. Może to dużo wnieść do waszego życia. Ja dowiedziałam się o istnieniu diety BARF właśnie z internetu. Po latach udzielania się w sieci mam tego jednak dość: staram się prostować głupoty dotyczące psiego i kociego żywienia, ale to jak walka z hydrą. Odcinam jeden łeb i mam trzy kolejne, i tak bez końca. Zostawiam swoje komentarze, nawet gdy autor nie ma zamiaru skorzystać z ich treści, ponieważ osoby postronne mogą je przeczytać i być może będzie to dla nich pomocne.
Jeśli chcecie zdobywać wiedzę w internecie, korzystajcie z wyszukiwarki Google Scholar albo z PubMed. Dobrym źródłem są także witryny czasopism weterynaryjnych, można w nich znaleźć wiele ciekawych artykułów pisanych przez specjalistów. To pewniejsze źródło, ale i tak nadal na jedno badanie mogą przypadać trzy inne, których wyniki zaprzeczą pierwszemu, więc trzeba włożyć trochę pracy w zgłębienie zagadnienia, które was interesuje.
Cherry picking
Nauka się rozwija, mamy większy dostęp do wiedzy i technologii, lecz niestety, jak wynika z moich doświadczeń zawodowych, nie potrafimy z tego korzystać. Fora dotyczące pupilów pełne są pytań typu: „Który makaron będzie super dla psa?” (ŻADEN), „Jak często podawać kotu mleko?” (W OGÓLE), odbywa się na nich również dzielenie się poradami na temat leczenia zwierząt. Zamiast skorzystać z pomocy specjalistów, ludzie szukają darmowych rozwiązań. Nie zawsze jest to złe, można się dowiedzieć naprawdę wiele, jednak jak już wspominałam, trzeba umieć te informacje weryfikować. Niestety sporo ludzi ma tendencję do wybierania informacji, które im pasują. Nazywa się to _cherry picking_ („wybieranie wiśni”). Jest to proces takiego dobierania dowodów lub danych statystycznych, aby przedstawione informacje zgadzały się z przekonaniami danej osoby. Przykładowo: jeśli ktoś chce udowodnić sobie, że dobrze robi, podając zwierzęciu resztki z obiadu, to będzie ignorował wszystkie krytyczne komentarze, a wybierze dwa ze stu, w których ktoś napisze, że od stu lat tak karmi i jego zwierzę jest zdrowe i przeżyło całe pięć lat na tej cudownej diecie. Jest to efekt potwierdzania. Część osób umyślnie postępuje w taki sposób, a część zupełnie nieświadomie. Ludzie chcą się czuć ze sobą dobrze, stąd wybieranie informacji potwierdzających daną tezę. Kiedy ktoś stosuje _cherry picking_, ciężko do niego dotrzeć. Jeśli zależy nam na przekazaniu informacji, postarajmy się odnieść do emocji takiej osoby, wskazując na przykład, że wszyscy kochamy zwierzęta i chcemy dla nich jak najlepiej, więc dobrze by było, gdyby posłuchał naszych wyjaśnień. Czasem zadziała – częściej nie. Ale taki mądry i wyważony komentarz zostanie w sieci i być może przyda się innemu użytkownikowi.
Ciekawostka o tym, skąd wzięło się określenie _cherry picking_: podczas zbierania wiśni wybiera się tylko najzdrowsze i najładniejsze owoce. Stawiamy te piękne, przebrane wiśnie na stole przed gośćmi, którzy widzą jedynie wyselekcjonowane okazy, a co za tym idzie, mogą błędnie wywnioskować, że większość lub nawet wszystkie wiśnie z drzewa są w równie dobrym stanie. A to jedynie próbka, która nie może zostać oceniona jako reprezentatywna.
Internet nie jest ani zły, ani dobry – jest po prostu narzędziem. Warto zawsze myśleć podczas czytania podanych informacji: czy wiemy, kto za nimi stoi? Ja siebie nieustająco pytam: czy wiem, kto jest autorem danych słów i gdzie znajduje się „mózg” danej strony? Kto nim jest? To przywraca odpowiednią perspektywę i pozwala skuteczniej analizować informacje.
„Namoczony w wodzie chleb” – cytaty z FORÓW internetowych
Poniżej przegląd moich ulubionych stwierdzeń z otchłani internetu, żebyście wiedzieli, co może was czekać, gdy postanowicie znaleźć się w grupie dla zwierzolubów:
Musisz podawać suchą karmę. Po prostu musisz. Autor nie wie dlaczego, ale tak właśnie jest.
Mój zwierzak jest zdrowy. Nigdy nie był u lekarza, ale po co ma tam iść, skoro jest zdrowy. Przy tym zawsze łapię się za głowę i siedzę kilka sekund w milczeniu, masując sobie powieki.
Usługi weterynaryjne powinny być darmowe. Skoro kochają zwierzęta, to jak mogą brać pieniądze za swoją pracę?! No tak, chleb dostaję w piekarni za darmo, bo piekarz tak bardzo lubi go wypiekać, a mój samochód jeździ zasilany miłością zwierząt.
Nie wolno podawać surowego mięsa kotu/psu! NIE WOLNO, BO NIE! Ewentualnie występuje wersja, że zwierzę się otruje i umrze.
Mój kotek lubi mleko/kebaba/szynkę/ciasto/lody i frytki do tego. Czasem też bigos. Ta kategoria jest bardzo szeroka i wywołuje u mnie zgrzytanie zębami. Nie mam pojęcia, ile razy napisałam, że kot czy pies NIE MOŻE czegoś dostawać, bo jest to dla niego szkodliwe. Ale najwidoczniej wciąż za mało.
Wykańczają mnie też posty w rodzaju: Mój pies je namoczony w wodzie chleb i co mi zrobicie.
Poza tego typu „poradami” możecie znaleźć tam również ciekawe informacje: nowinki o badaniach, karmach, gadżetach dla psów i kotów. Coraz więcej profesjonalistów wypowiada się w internecie i na forach społecznościowych, aby edukować opiekunów zwierząt.
Zaproszenie do świata wiedzy
Książka, którą trzymacie w rękach, ma być pomocą i wsparciem w wyborze prawidłowego modelu żywienia dla waszych zwierząt. Jest to także opowieść o mojej drodze do zostania psim i kocim dietetykiem. Czy jesteście gotowi wyruszyć ze mną w tę dietetyczną podróż?Kocham książki. Mój tata od małego powtarzał mi, że nawet z najgłupszej szmiry można się czegoś dowiedzieć i nauczyć. Od dziecka pochłaniałam książki, jakby jutra miało nie być. Fantastykę, biografie, kryminały. I marzyłam o wydaniu własnej. Nigdy się jednak nie spodziewałam, że napiszę książkę o żywieniu psów i kotów. Nie planowałam być psim i kocim dietetykiem, zostałam nim z konieczności, z wewnętrznego przymusu, kiedy odkryłam, że psie i kocie żywienie jest traktowane po macoszemu, jest Wielką Branżą Biznesu i nie zawsze bierze się pod uwagę, czego organizmy tych zwierzaków rzeczywiście potrzebują. Było to dla mnie szokujące. Naiwnie sądziłam, że to, co reklamują w telewizji i prasie jako zdrowe dla psa czy kota, faktycznie takie jest. Zbiegło się to u mnie w czasie z pogłębionym zainteresowaniem żywieniem człowieka. Skoro uporządkowałam swoje żywienie (korzystałam z „ludzkich” dietetyków), a do swojego domu wzięłam kota, to musiałam i jemu zapewnić prawidłową dietę.
Wszystko zaczęło się więc od kota. Wielkiego czekoladowego brytyjczyka, który leży teraz obok mnie i patrzy, jakby wiedział, że o nim właśnie piszę. Moja dietetyczna pasja powstała z miłości do kotów, rozszerzyła się na psy i pochłonęła mnie bez reszty. Żywienie ma ogromne znaczenie: widzę, jakie zmiany powoduje u moich pacjentów. Widzę, jak odzyskują radość życia, jedząc to, do czego są stworzone. Słyszę od opiekunów: „Gdzie pani była kilka lat temu, zanim zacząłem tak źle żywić? Dlaczego o tym się nie mówi?”.
No właśnie...
Nie było mnie. Już jestem.
W tej książce zbiorę wszystkie podstawowe informacje, żebyście wiedzieli, jak żywić swojego zwierzaka. Nie musicie gotować, nie musicie karmić dietą surową (choć warto, bardzo to polecam!) – możecie karmić karmą komercyjną i możecie robić to dobrze. Wybór zaczyna się od was. Macie moc. Wy decydujecie.
Jestem praktykiem, nie teoretykiem, więc uzbroję was w przydatne sposoby i rozwiązania. O nic się nie martwcie, żywienie zwierzaka może być proste i satysfakcjonujące dla wszystkich.
Anadi
Mam cztery koty, ale właśnie od Anadiego zaczęło się to szaleństwo. Szaleństwo dlatego, że przez niego zmieniłam całe swoje życie – dosłownie. Zobaczyłam jego zdjęcie, gdy hodowla kotów brytyjskich wystawiła kociaki na sprzedaż. Od razu wiedziałam, że to TEN kot. On też wiedział. Gdy pojechaliśmy z mężem go poznać, sam wdrapał się nam na nogi. Był nasz, a my byliśmy jego. To wydarzyło się w styczniu 2015 roku. Do naszej rodziny dołączył w marcu.
Anadi w hodowli był żywiony suchą karmą komercyjną popularnej marki. Do tego otrzymywał surowe wołowe serca. Nie miałam wtedy świadomości, że takie żywienie jest nieprawidłowe, ale już wówczas wydawało mi się to dziwne. Dlaczego kot otrzymywał suchą karmę pełną zbóż, a do tego surowe mięso? Zaczęłam szukać informacji – jak zapewne większość opiekunów, zaczynając od internetu i od grup na temat kotów na portalach społecznościowych. Odkryłam inny świat, o którego istnieniu nie miałam pojęcia! Uważałam wtedy, że te portale to totalna nuda, można tam jedynie oglądać zdjęcia znajomych. A jeszcze pięć lat temu internetowe kocie grupy to był prawdziwy hardcore. Trochę taki koci Dziki Zachód. Wielkie zderzenie dziesiątek poglądów na temat żywienia kotów, ich wychowania, opinii, czy wypuszczać je, czy nie. Za niewinne pytanie można było dostać naprawdę mocno po głowie. Obecnie ten świat mocno się ucywilizował, ale nadal intensywność głoszonych tam poglądów może być dla wielu osób przytłaczająca.
Teraz, gdy pracuję już z pacjentami, widzę też, jak wielkie ryzyko niosą takie porady z internetu. Wielu użytkowników nie potrafi oddzielić ziarna od plew i wierzy w naprawdę głupie teorie przypadkowych osób. Szukając wiedzy w internecie, zawsze wszystko sprawdzajcie, dopytujcie o podstawy danej informacji, najlepiej proście o podanie bezpośredniego źródła. Na dobrych grupach i forach dostaniecie obszerne wyjaśnienia, linki do badań naukowych, odniesienia do literatury.
Czego się dowiedziałam? Że kot nie powinien jeść suchej karmy (prawda!), że mokre karmy powinny mieć w składzie głównie mięso (też prawda!) i że istnieje coś takiego jak dieta BARF. O tej diecie szerzej opowiem wam w następnych rozdziałach, ale teraz, dla lepszego zrozumienia tematu, wspomnę, że jest to model żywienia polegający na karmieniu psów i kotów surowym mięsem, mięsnymi kośćmi (to akurat nie jest element obowiązkowy, ale o tym później), podrobami, a w przypadku psów można dodawać warzywa i owoce w niewielkiej ilości. Posiłki są odpowiednio bilansowane oraz suplementowane, żeby nie było w diecie żadnych niedoborów ani nadmiarów. Skrót BARF rozwijany jest w języku angielskim dwojako: _Biologically Appropriate Raw Food_, czyli „biologicznie odpowiednie surowe pożywienie”, lub _Bones And Raw Food_, a więc po prostu „kości i surowe jedzenie”. Bliższa jest mi ta pierwsza nazwa, bo kości wcale nie muszą się w tej diecie znaleźć. Wracając do Anadiego i tego, co odkryłam: pochłonęło mnie to. Byłam stracona. A Anadi miał się stać moim polem doświadczalnym w zakresie żywienia. I to dosłownie, bo przestawienie go na dietę BARF zajęło mi siedem miesięcy ciężkiej pracy. Przeszliśmy przez wszystko: „lepsze” suche, mieszanie karm, dosmaczanie, blenderowanie, rzucanie mięsem po kuchni, żeby go nim zainteresować, karmienie z ręki, karmienie z widelca, z palca. Co tylko przyszło mi do głowy, wypróbowałam. Zaskoczył na mięsie z blendera, polubił się też z jagnięciną i jakoś to poszło...
Kim byłam, zanim zostałam dietetykiem psów i kotów
Powiedzmy sobie wprost: byłam korposzczurem. Pracowałam w branży nieruchomości przez dziesięć lat! Przez całą moją korporacyjną karierę zajmowałam się sprzedażą. Pracowałam dla dużych firm; odpowiadałam za cały proces sprzedaży obiektu, który już nie był potrzebny, a jedynie generował koszty. Analizy, tabelki w Excelu, kontakty z klientami, dużo kwestii prawnych i sporo podróży po całej Polsce. Służbowy samochód, służbowy sprzęt – wielu osobom to imponuje. Łączyło się z tą pracą wiele stresu, ale i dawała mi poczucie bezpieczeństwa finansowego. Tyle że czułam, iż ta praca nie daje mi satysfakcji, bo nikomu nie pomagam. Sprawiałam jedynie, że ktoś, kto nawet nie znał mnie z imienia i nazwiska, stawał się bogatszy. Nie dawało mi to spokoju, nie było dla mnie wystarczające. Dla niektórych praca jest jedynie sposobem zdobywania środków finansowych, dla mnie nigdy tylko tym nie była. Chciałam, żeby moje zajęcie zmieniało coś realnie na lepsze. Długo dojrzewałam do odejścia, długo pracowałam w dwóch światach – w korporacji oraz już jako psi i koci dietetyk. Cały czas się uczyłam: zdobyłam uprawnienia technika weterynarii, wykorzystując do tego weekendy. Jeździłam na konferencje i kongresy weterynaryjne i żywieniowe. Prowadziłam (i nadal prowadzę!) Fundację Surowe Kotki i Psy, zajmującą się propagowaniem prawidłowego żywienia psów i kotów. Już wtedy sama prowadziłam szkolenia oraz pisałam do wielu magazynów i czasopism o prawidłowym żywieniu psów i kotów. A w domu mąż i małe dziecko...
Gdyby ktoś powiedział mi wcześniej, jak wiele będzie mnie to kosztowało – pewnie byłabym przerażona. Ale nie wiedziałam tego, po prostu szłam za ciosem. Decyzję o przejściu do świata dietetyki i porzuceniu korpo przyśpieszyła moja ówczesna szefowa, mówiąc mi wprost, że MUSZĘ się na coś zdecydować i porzucić jedno życie zawodowe. Nie wiem, czy liczyła na to, że wybiorę korpo, ale dla mnie – mimo całego ryzyka – wybór był tylko jeden. Odkąd zrozumiałam, że mogę realnie pomagać zwierzętom, nie było już odwrotu. W firmie, którą zdecydowałam się opuścić, na ścianie obok mnie był wielki napis: Bez pasji nie masz energii, a bez energii nie masz nic (patrzyłam na te słowa obecnego – w czasie, gdy piszę tę książkę – prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa przez kilka lat). Mogę nie zgadzać się z autorem cytatu w wielu kwestiach, ale tym jednym zdaniem oddał sedno tego, co czułam i czuję do tej pory. Dietetyka psów i kotów to moja pasja. Żeby wiedzieć jeszcze więcej, zdecydowałam się na nadający uprawnienia behawiorysty kurs COAPE, który kończę teraz, gdy powstaje ta książka. Szaleństwo.
Uprawnienia technika weterynarii zdobyłam, żeby uporządkować swoją wiedzę na temat anatomii i fizjologii zwierząt oraz nauczyć się czegoś więcej o produkcji mięsa, które jest bazą żywienia psów i kotów. Chciałam też głębiej zrozumieć, jak funkcjonuje lecznica weterynaryjna, bo uznałam, że rozsądnie jest pracować w takim miejscu jako dietetyk: przy lekarzach, znając całą (możliwą do poznania) historię pacjenta. To ważne, ponieważ opiekun nie zawsze jest w stanie przekazać dokładną informację na temat stanu zdrowia swojego zwierzaka, a to podstawa przy ustalaniu jego diety.
Byłam więc zwykłym człowiekiem, który odkrył, że nie ma co czekać, aż ktoś coś za niego zmieni. Bo nie będzie żadnego ktosia – trzeba to zrobić samemu. Nie wiem, czy lubicie Harry’ego Pottera, ale ja bardzo. Kiedy więc myślę o tym momencie, gdy zrozumiałam, że ludzie, którzy działają i coś zmieniają, są po prostu zwykłymi ludźmi, to na myśl przychodzi mi scena, w której Harry sam odgonił mającego go właśnie dopaść dementora. Zrozumiał, że nie zjawi się nikt, by go ocalić, i że czas działać samemu.
Dietetyk w lecznicy weterynaryjnej
Swoje pierwsze dietetyczne kroki stawiałam w zaprzyjaźnionej lecznicy Art-Vet w Markach. To mała placówka, ale oferująca różnorodne usługi. Pracuje tam dwójka lekarzy pasjonatów. Poznaliśmy się podczas moich pierwszych wizyt z Anadim. Myślę, a nawet jestem pewna, że miałam w lecznicy łatkę pacjentki wariatki przewrażliwionej na punkcie swojego kotka. Wypytywałam o każdy szczegół! Martwiłam się wszystkim i wszystko chciałam wiedzieć.
Przed zabiegiem kastracji Anadi odbył pełne badania. Wyszło z nich, że kot przechodził właśnie ostre uszkodzenie nerek. Gdybym nie zrobiła tych badań przed zabiegiem, istniało ryzyko, że kot by go nie przeżył. Dlaczego? Ponieważ w przebiegu ostrego uszkodzenia nerek dochodzi w nich do utraty zdolności autoregulacji. Nie są one w stanie ochronić się przed epizodami osłabionej perfuzji nerek (czyli przepływu płynu ustrojowego przez nerki), dlatego nie należy takich pacjentów wprowadzać w znieczulenie ogólne, bo może się to zakończyć bardzo źle. Od tej pory widziałam, że lekarze bardziej mnie już polubili – „wariat, ale niegroźny”.
Historia z nerkami Anadiego mnie przeraziła i zmusiła do jeszcze większego zainteresowania się kocim zdrowiem, kocią anatomią, fizjologią i dietą. Na szczęście Anadi wyszedł z tego bez szwanku, ale do tej pory pamiętam to mdlące uczucie, kiedy dowiedziałam się, że mój wymarzony młody kotek jest chory i to nie jest przeziębienie. Pamiętajcie, żeby przed KAŻDYM zabiegiem badać krew swojego zwierzaka. Lekarz poinstruuje was, jakie badania są niezbędne w przypadku waszego pupila. Anadi nie miał ŻADNYCH objawów chorobowych, jadł normalnie, normalnie się wypróżniał i był po prostu wesołym kocim dzieciakiem. Gdybym go nie zbadała i zabieg by się odbył, mógłby go nie przeżyć. Zabieg został odroczony do czasu, aż Anadi będzie zdrowy.
Mój drugi kot, o którym opowiem później – Antek – też został pacjentem Art-Vetu i tak stopniowo zaprzyjaźniałam się z lekarzami, ale to dopiero kolejny kot spowodował przełom.
Praktyki
Każdy technik weterynarii (nawet ten stary, po trzydziestce, jak ja) musi odbyć praktyki, żeby ukończyć szkołę. Ja swoje praktyki miałam właśnie w lecznicy Art-Vet, gdzie asystowałam przy zabiegach oraz podczas wizyt pacjentów w gabinecie. Podobało mi się. Zabiegów – różnorodnych – było bardzo dużo, ponieważ dr n. wet. Dider Bambara jest chirurgiem. Nigdy się nie nudziłam – zawsze działo się coś, co mnie fascynowało. Uczyłam się robić zastrzyki, przygotowywać narzędzia do zabiegów, poznawałam nowy świat, ale także przyjmowałam już pacjentów dietetycznych. W malutkim pomieszczeniu, z laptopem na kolanach, żeby wszystko od razu zanotować i żeby nie zapomnieć o żadnym pytaniu z ankiety. Moi zwierzęcy pacjenci często siadali koło mnie na kanapie i zaglądali mi przez ramię, patrząc, co tam napisałam.
Operacje, w których uczestniczyłam, również sporo wniosły w mój zawodowy rozwój. Na żywo mogłam pooglądać jelita, nerki, wątrobę – cały układ pokarmowy. Zwyrodnienia stawowe? Czyraczyce odbytu? _Been there, done that_. To naprawdę wiele zmienia, gdy potem słucham opowieści klienta o tym, co przeszło jego zwierzę. Wiem, jak ten zabieg wyglądał i z jakim obciążeniem się to wiąże. To coś innego niż sama sucha wiedza z książek.
Do lecznicy przychodziłam w każdej wolnej chwili. W tygodniu pracowałam w korpo w warszawskim Mordorze. Dla mnie to piekło na ziemi, nie polecam. Dojazd tam zajmował mi półtorej godziny, powrót tyle samo albo więcej. Jeśli miałam pacjenta, jechałam prosto do Art-Vetu i zostawałam tam zazwyczaj do dwudziestej pierwszej, do zamknięcia. W weekendy nauka w szkole techników weterynarii, a jeśli nie, to zazwyczaj ja prowadziłam szkolenia bądź w nich uczestniczyłam. Jeśli jakimś cudem miałam czas, pisałam artykuły. Zazwyczaj po nocy, żeby w ciągu dnia spędzić czas z rodziną. Chociaż trochę. Bywało, że tygodniami nie miałam ani jednego wolnego dnia. Nie żalę się, bo niczego nie żałuję – to wszystko było potrzebne, żebym była tu, gdzie jestem teraz, i żebym pomogła tym wszystkim zwierzętom. Chciałabym jednak, żebyście wiedzieli, że to nie jest takie hop-siup zostać dietetykiem, szczególnie gdy całe życie zajmowaliście się czymś innym. To nie jest prosta droga, nie jest też dla każdego. Tylko dla pasjonatów – „bez pasji nie masz energii, bez energii nie masz nic”_._ A jak macie pasję, to zrobicie dla niej wszystko. Myślę, że na razie dość mojej historii (do której oczywiście powrócimy), a czas na przedstawienie profesji dietetyka. To się wam spodoba...