- nowość
- promocja
- W empik go
Nie ma mono. Opowiadania. - ebook
Nie ma mono. Opowiadania. - ebook
"Nie ma mono" to zbiór krótkich, intrygujących opowiadań, które zachęcają do ciekawych refleksji. Autorka bawi się konwencjami, łącząc elementy realizmu z surrealizmem, co tworzy niepowtarzalny klimat i zachęca do aktywnej interpretacji tekstu. Znajdziesz tu: Niebanalne historie: zabawne scenki i mocne dialogi pełne niedopowiedzeń i symboli; Intrygujący styl: poetycki, pełen metafor i subtelnych niuansów, więc lektura to dla miłośników pięknego słowa. Autorka płynnie przechodzi między jawą a snem, potęgując wrażenie tajemniczości. Są też filozoficzne pytania. Postacie z charakterem: Nietuzinkowe osobowości, których historie są poruszające, ale i pełne humoru , dystansu, co sprawia, że łatwo je polubić. Akcja opowiadań osadzona jest w konkretnych realiach, lecz poruszane w nich tematy mają ponadczasowy charakter. Idealna lektura dla tych, którzy cenią literaturę skłaniającą do myślenia i wykraczającą poza utarte schematy. https://www.milkamalzahn.pl/mono/
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397397217 |
Rozmiar pliku: | 246 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spokojnie stałam nad grobem, trumna powoli zjeżdżała w dół.
I wyraźnie widziałam, jak spod ciężkiego wieka wyłania się półprzezroczysty mężczyzna. Przez chwilę kiwał się niepewnie na skrzyni, potem otrzepał spodnie i uśmiechnął się szeroko. Ubrany w dobrze skrojony, czarny garnitur wydawał mi się wyjątkowo przystojny.
Gdy trumna wylądowała na dnie, on zgrabnie wyskoczył z dołu i stanął po drugiej stronie, dokładnie naprzeciw mnie.
Rozejrzałam się, nikt więcej nie widział półprzezroczystego mężczyzny. Ciekawe, że on zachowywał się tak, jakby widział tylko mnie. Robił do mnie miny, przedrzeźniając mój smutek. Mimo wszystko zrobiło mi się śmiesznie. Podniosłam dłoń, żeby ukryć uśmiech. On także podniósł dłoń. Bawiliśmy się tak jakiś czas, aż dół został zakopany i poszłam do domu.
Poszedł ze mną.
Byliśmy parą przez kilka szczęśliwych lat, chociaż nikt go nigdy ze mną nie widział.
Kiedy odszedł, płakałam przez rok i nie chodziłam na żadne pogrzeby.Klara i Migdał
I
Otwierają się drzwi. Wchodzi para, Migdał i Klara. Ona szczupła i dziewczęca, ma zawadiacką fryzurę, bardzo, bardzo krótkie włosy potargane precyzyjnie. Klara jest lubiana w towarzystwie, a męska część tego towarzystwa wprost uwielbia sposób, w jaki mówi, siada, gestykuluje. Żywe srebro — tak mawiają o niej ciotki oraz koleżanki ciotek. Migdał naprawdę ma na imię K., ale Klara lubi o nim myśleć — Migdał, tak jak mówią do niego kumple. I niech tak pozostanie.
Migdał robi wrażenie przyciężkiego mężczyzny, ale jest raczej szczupły. Jego ruchy są spowolnione przez pragnienie bycia dokładnym, a może nawet dobitnym. Od tego ma zmarszczkę na czole, pionową. W sumie jest dość przystojny. Przyciężko przystojny, nie szkodzi. W każdym razie istnieją kobiety, które przysięgłyby, że Migdał ma w sobie nieodparty urok. Migdał też by przysiągł (i od razu chciał udowodnić).
Zatem otwierają się drzwi, para trzyma się za ręce, Migdał wchodzi pierwszy, wyraźnie prowadzi Klarę za sobą. Jego uścisk nie jest szczególnie silny. Ona pozwala się prowadzić, chce tego. Jej drobne palce lekko dotykają jego dłoni. Klara czuje ciepło bijące z Migdała, czuje jego spokój, pewność, że wie, dokąd zmierza. Albo tak jej się wydaje. Jej myśli zatrzymują się na kwestii, „czy Migdał wie, dokąd zmierza?”, i w tym momencie on rozluźnia rękę. Wypuszcza jej dłoń tak, że gdyby mogła, dłoń z hukiem upadłaby na podłogę i rozbiła się na sto kawałków. Na szczęście nie może. I nie jest ze szkła. Klara uprzedza jego ruch zawczasu, wstydliwie chowa wypuszczoną dłoń za siebie. Poprawia spódniczkę, łagodzi katastrofę. Zastanawia się, czy to przypadek, czy Migdał wie, co ona myśli? Często ją straszy, że wie. Wtedy Klara się śmieje, „to zgadnij teraz” mówi, a on: „nie muszę zgadywać” i całuje ją w usta tak, że ona zawsze myśli, że on myśli, że ona myśli o seksie. A, pudło!
— Nie ma przypadków — szepcze sobie Klara i, dla odmiany, poprawia bluzkę. — Bluzki nie powinny być przypadkowe i wygniecione — mówi, spoglądając do lusterka. (Umocowane na drzwiach, obejmuje pół sylwetki. Dolne pół.)
Klara chce wyglądać naturalnie w tym całym poprawianiu, tak jakby się nic nie stało. Chce wyglądać ładnie. Nie chce się czuć tak, jakby Migdał nie potraktował jej nieuważnie. Klara nie jest przewrażliwiona. I czeka na cud.
Kątem oka rejestruje, że drzwi wejściowe znowu nie zostały zamknięte, więc cofa się i je zamyka. Dlatego jeszcze raz wchodzi do pokoju, sama. Tymczasem Migdał, już półleżący, malowniczo rozpiera się na kanapie, przymyka oczy. Mebel nie jest zbyt duży, ale całkiem gustowny (w guście Migdała w każdym razie).
— Impreza niezła, ale męcząca, co? — mówi.
— Taak… — Klara zastanawia się, co zrobić. Zawsze kiedy do domu wchodzą razem, drzwi pozostają niedomknięte, przeważnie ona wraca i potem zastaje Migdała na kanapie, i nie ma gdzie usiąść (niewygodny, zapadający się fotel). Klara zawsze zastanawia się nad kolejnością tych zdarzeń, po czym przystaje na środku pokoju — „usiąść na Migdale, na fotelu (i spaść), na podłodze?”. W ich pokoju są jeszcze dwa niewygodne krzesła stołowe i bzdurna, nadmuchiwana pufa, do której wszyscy się przyklejają. Na kanapie króluje Migdał, jej pozostaje chyba tylko ubikacja (model ergonomiczny).
Dotychczas nie dorobili się niczego wygodniejszego niż kanapa. Klara myśli o tym, by zajrzeć do kuchni, usiąść na barowym, wysokim stołku, z nogami na blacie kuchennym i pokiwać się (ryzykownie). Migdał nie lubi, gdy ona tak siada. Zresztą i tak nie zobaczy, nie wstanie, będzie leżał. Zna go. Też by sobie poleżała.
— Hej, co nic nie mówisz, nie podobało ci się? — pyta Migdał, nie otwierając oczu. Jest ciekawy, chciałby porozmawiać jeszcze, chciałby, żeby Klara go pozabawiała, zanim zaśnie. A Klara znowu nad nim stoi i tylko przechyla głowę.
— Jak zwykle — powoli odpowiada Klara. — U nich są fajne imprezy. — Wzdycha, zastanawiając się, jak mu powiedzieć, żeby się posunął, tak by nie mieli do siebie o to pretensji przez cały wieczór. Tak, żeby zrobił miejsce i żeby nie robił łaski.
— Jak zwykle… — zaczyna Migdał, ale nagle postanawia zmienić temat. — O, patrz, plama na ścianie. Pewnie nam sąsiedzi mieszkanie chcieli zalać! Ciekawe, rozmyślili się czy jak?
Klara podnosi wzrok i, oczywiście, widzi plamę.
— A teraz — wzdycha Migdał — napiłbym się herbaty. Już mnie, kurde, suszy. Trzy piwa i już suszy. Nie idziesz przypadkiem do kuchni?
— Nie — Klara podejmuje życiową decyzję tylko dlatego, że nie ma przypadków. — Usiądę. Męczący wieczór… — mówi zdecydowanie. W myślach stawia kropkę. Wielką jak kapsel.
Migdał nie odrywa oczu od plamy.
— Tak mówiłem i miałem rację.
— Posuń się trochę, bo zaraz spadnę — Klara stara się wpasować w kanapę. — Za mała — dodaje.
— To się zacznij odchudzać. Zresztą i tak trzeba by nową kupić — Migdał wzrusza ramionami. — I tę plamę trzeba zamalować, wiesz? Poradzimy jakoś, nie martw się. Martwisz się? A po herbatę wstąpisz do kuchni?
— Nie, nie martwię się — Klara przygląda się Migdałowi, Migdał przygląda się plamie na suficie.
— No popatrz, popatrz, co za plama! — powtarza, nie odrywając oczu.
— Była tu od dawna.
— Od kiedy?
— Od roku.
— Że też jej nie zauważyłem!
— Zauważyłeś.
— A czemu jesteś zgryźliwa, co? Coś nie tak? Czy to ja zrobiłem plamę na ścianie, i to w dodatku pod sufitem?
— Nie, nie ty. Ale zauważyłeś ją wcześniej, sama pokazywałam ci ten sufit miesiąc temu!
— Nie…
— Tak…
— Nie!
— Nie krzycz na mnie. Zresztą wszystko jedno, i tak ciągle tu jest.
— A co, miała zniknąć?
— Nie, miałeś ją zamalować.
— Pamiętałbym.
— Nie sądzę.
— Ale co się stało, co, czemu się znowu czepiasz?
— Posuń się, proszę, naprawdę siedzę na brzegu kanapy.
— Wiem — Migdał podnosi palec do góry w geście proroczym, co Klarę trochę rozbawia. — Wiem, masz żal, że nie zauważyłem plamy wcześniej niż ty. Przecież nic nie mówiłaś!
— Skarbie, mieszkamy tu pięć lat, a dopiero teraz ekscytujesz się plamą na ścianie?
— Tak jakoś wyszło — Migdał niedbale głaszcze Klarę po plecach, ona wygina się, nie wiadomo, czy z przyjemności, czy wręcz przeciwnie. Kiedy Migdał zastyga w półgłasku, Klara zastanawia się, jak długo będzie wpatrywał się w sufit. Czy tyle, ile zawsze, czy czymś ją zaskoczy?
— Coś mówiłaś, skarbie?
Klara wzdryga się, bo ma wrażenie, że Migdał znów czyta w jej myślach. Stanowczo za często odnosi takie wrażenie. Najczęściej wtedy, gdy myśli nie są przeznaczone dla niego albo gdy chce pobyć sama ze sobą i sama dla siebie. Nic z tego, Migdał czuwa.
— Mówię, że nie mam na nic siły i posiedzę jeszcze. Przy tobie.
— Posiedź, skarbie.
Milczą.
— A mamy w domu jakąś fajną herbatę? — Migdał podkłada ręce pod głowę, leży teraz w pozycji plażowicza wylegującego się na trawie podczas majówki; jest mu dobrze, dość dobrze. — Wiesz, to zabawne, że mnie suszy. Kici, kici, a gdzie ten twój kotek?
— Pewnie śpi w szafie. Jest późno. Może przestraszył się naszego hałasowania?
— Jakie tam hałasowanie.
— Nocne.
— Aaaa — Migdał stuka palcem w poręcz kanapy. — Martwię się. Pewnie kot zrobił siku na środku łazienki.
— Pewnie nie. Ma czysty piasek.
— Kici, kici…
— Jeśli idziesz szukać kotka, to zajrzyj do kuchni, też mam ochotę na herbatę.
— Nie zrobiła się jeszcze?
— Nie wiem. Zajrzyj do kuchni, może się zrobiła.
— Wiedziałem… zła dziś jesteś, zawsze ironizujesz, gdy się wściekasz. Ciekawe, co tym razem. Chyba nie chodzi o plamę, co?
— Nie.
— A o co?
— A jak myślisz?
— Nie cierpię tych twoich zagadek. Powiedz po prostu. Nic ci się od tego nie stanie.
— Nie mogę do ciebie mówić jak do przedszkolaka: zrób to, zachowaj się tak. Jesteś od dawna dorosły!
— Nie od tak dawna.
— Nie ma się czym chwalić, lepiej mi o tym nie przypominaj.
Śmieją się i Migdał nieznacznie się przesuwa, robi Klarze tyle miejsca, by mogła oprzeć się o jego nogi. Ale Klara tego nie robi. Gdyby się oparła, on sięgnąłby po jej rękę, przysunął do siebie i delikatnie podciągnął, tak by znalazła się nad nim. Potem by ją pocałował, od razu namiętnie, zanim jakakolwiek namiętność mogłaby w niej wezbrać. Potem potarmosiłby ją wesoło po włosach, tak jak lubił, i przytuliłby mocno, co dla niego znaczy: „tak bardzo cię kocham”.
Nie powinna mieć wątpliwości co do jego uczuć: prawda czy fałsz? (Klara nie podejmuje decyzji). Potem osunęłaby się na bok, ułożyła na brzegu kanapy, przewieszona przez jego ramię. Gdyby tylko zechciał, toby po prostu spadła. Więc od czasu do czasu on poruszałby ramieniem żartobliwie, że niby już jej dłużej przytrzymywać nie będzie. Klara nie byłaby pewna, czy Migdał chce ją zrzucić, czy wręcz przeciwnie. I tak dalej…
— Nie napilibyśmy się herbaty, skarbie? — zapyta w końcu.
* * *
— Nie napilibyśmy się herbaty? — pyta Migdał.
— Nie mam pojęcia — Klara wzrusza ramionami, jest w tym geście bezradna, drażni go tym.
— Nie masz? — Migdał przybiera obojętny ton, znak, że się zaraz zagotuje.
Klara milczy przez chwilę, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią.
— Nie mam — powtarza cicho.
— Ale jak to nie masz pojęcia? — rzuca Migdał, jakby od niechcenia. — I jeszcze do tego ta plama — mruczy. — Wiesz, skarbie — nagle zmienia opcję (i ton) — zrobię tę cholerną herbatę. Gdzie jest?
— Na stole.
— Na pewno, na pewno twój kot kupę zrobił w kuchni.
— A nawet gdyby, to z pewnością nie na herbatę.
— Ha, ha. To twoje głupie poczucie humoru! — Migdał zaciera ręce. — Nie boję się kocich kup. No co, nie uśmiechniesz się nawet?
— Uśmiechnę. I zapamiętam: nie boisz się kocich kup. Piękne.
— Ale wieczór! Nie mam siły wstać, wiesz?
— Wiem. Nie pamiętam, kiedy miałeś po raz ostatni.
— No, no — Migdał grozi jej palcem, tym razem zabawnie, bez patosu. Wybucha głośnym śmiechem. — Cha, cha. Widzisz, nie obawiam się twoich złośliwości.
— Nie służą do straszenia.
— A do czego?
— Nie… — Klara zawiesza głos — nie zrobisz tej herbaty, prawda?
— Zrobię, ale zaraz.
— Nie zrobisz…
— Uważaj, zsuwasz się z kanapy. Przytrzymaj mnie za rękę.
— Ty mnie przytrzymaj, dobrze?
— A sama nie umiesz mnie złapać, za ramię, o tak.
— Nie.
— Oczywiście!
— Może po prostu zrobiłbyś mi trochę miejsca obok?
— Ale gdzie?
— Tu.
— O, jak tu, to tu, skarbie. To teraz mi powiedz, czy dobrze się bawiłaś, czy źle. Zauważyłaś, że prowadzimy jakieś bzdurne dyskusje?
— Zauważyłam.
— No to konkrety, dobrze się bawiłaś, co? — Migdał tarmosi jej włosy.
— Jasne. Nie zauważyłeś, bo przez cały wieczór nie zwróciłeś na mnie uwagi. To było nawet zabawne.
— Ej, grałem w karty, a ty miałaś te swoje przyjaciółeczki.
— Taaaak. Właściwie było miło, Jarosław powiedział mi tyle komplementów, że wystarczy mi na najbliższe trzy tygodnie, z tobą.
— Aż tak długo? Hm, Jarosław? Ten obciachowy? On używa imienia tak pompatycznie, co? To mi do niego pasuje.
Klara pozwala Migdałowi na komentarze, taktownie milczy. Migdał trochę się wkurza, dlatego stara się przygwoździć ją wzrokiem.
— Rozmawialiśmy sobie na balkonie — mówi spokojnie Klara, gdy Migdałowi już brak konceptu. — Nie uważasz, że to romantyczne? — odwraca wzrok i stara się spojrzeć na siebie „oczami duszy” albo oczami Jarosława. Musiała być naprawdę ładna, skoro był nią zainteresowany. Dlaczego mówi o balkonie Migdałowi? Dlaczego teraz? Ha, trudno, powiedziała. Klara nie lubi grywać przegadanych ról, ale czasem wprost nie może się im oprzeć. Nie, nie może pozwolić sobie na niegranie, właściwa poza we właściwym czasie bywa szalenie przydatna.
— Romantycznie, mówisz… — Migdał wzrusza ramionami, ale cały jest usztywniony. — A on, Jarosław, był jak Romeo?
— Nie, nie jak Romeo.
— Masz jakąś jazdę na negację czy co? — Migdał ponownie zanurza rękę w jej włosach, jest przy tym bardzo czuły, tak nagle, na jakieś tajemnicze „pstryk”. Klara czuje, że będzie starał się ją pocałować. Oczywiście od razu namiętnie.
— Na negację? Nie! Reaguję na sposób, w jaki zadajesz mi pytania. Ale mogę się powstrzymać, jeśli ci na tym zależy… — Klara poddaje się jego dotykowi, lecz z umiarkowanym entuzjazmem. Zna szyfr jego gestów, niezbyt skomplikowany zresztą. Ale Migdał doskonale zna jej najczulsze punkty. Ciekawe, kto będzie pierwszy na mecie? — myśli Klara. — Zmienne okoliczności — mówi za głośno, za szybko, co wybija Migdała z rytmu. Z miejsca przestaje być czuły, jest na nią zły. Na razie — troszkę.
— Wiesz, że rok temu zawalił się balkon, ten poniżej? — pyta Klarę. — Zimą — dodaje, poprawiając jej grzywkę. — Dobrze, że nikogo na nim nie było.
— Nikogo? — nie wiadomo czemu dziwi się Klara, jakby balkony były nieustannie zapełnione balkonowiczami. — Taki ładny balkon. Aha, wtedy nie pachniał jaśmin, za to teraz jak pachnie! Rośnie tuż pod. Naprawdę pięknie i wiesz, że pachniało też ciasto, chyba z czyjegoś okna.
— Czasem myślę, że twój wyczulony nos doprowadzi cię do obłędu. Zresztą to mogło się już stać. Ciasto? Jaśmin? Daj spokój, jaki tam romantyzm.
— Bez obaw.
— Z obawą, z obawą, skarbie.
Klara prawie niezauważalnie strzepuje jego dotyk. Boi się, że zaraz poczuje się niedobrze. Prawda czy fałsz? (Klara wciąż nie decyduje).
— Nastawię wodę — obiecuje Migdał. — Będziesz słyszała, jak zagwiżdże?
— Będę.
Migdał wstaje z ciężkim sapnięciem, człapie do kuchni.
— Tylko się nie kokoś na kanapie! — krzyczy, podnosząc czajnik.
Klara leży nieruchomo, na samym brzegu. Po chwili przysuwa sobie poduszkę i punkt ciężkości całego ciała ma teraz w okolicy głowy. Jest bardzo zmęczona. Bardziej, niż była godzinę temu.
* * *
Migdał wychodzi z kuchni z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Czuje się moralnie czysty.
— Moja poduszka — z wyrzutem szepcze wprost do jej ucha. Pochylony nisko, tuż nad kanapą, dmucha na szyję Klary.
— Jak to twoja? — dziwi się Klara, także szeptem, nie dodaje, że jeśli już, to „nasza poduszka”, bo tak naprawdę dostała ją na urodziny od Ludmiły.
— No moja, no bo ja tu leżałem — Migdał tłumaczy wyraźnie, powoli, jak małemu dziecku. Ma w tej chwili dobry humor, chociaż wciąż go suszy.
— Przecież nadal możesz tu leżeć. Weź sobie inną poduszkę.
Migdał krzywi się, wiedząc, że dyskusja nie doprowadzi do przejęcia poduszki. Mógłby przechylić szalę zwycięstwa siłą. Ale nie chce i czuje się z tego powodu dumny. Dumny z siebie. Opanowany. Dżentelmen.
— Posuń się tylko trochę — prosi Klarę i nadal jest dumny. Ona nie ma gdzie się posunąć, więc tylko rusza biodrami. To go zadowala.
— No — mówi krótko.
Ułożyli się, Migdał przytula Klarę, mocno. Naprawdę lubi tę dziewczynę. Może nawet to miłość? Na całe życie? Tak! Nie powie jej tego teraz.
— Czajnik gwiżdże!
„Kobieta wszystko potrafi popsuć” — myśli Migdał.
Rzeczywiście w kuchni gwiżdże czajnik i Migdał czuje narastający dyskomfort. A było tak dobrze!
— Kurde, zrobię ją — irytuje się Migdał, gdy Klara wyraźnie nie zamierza pędzić do kuchni. — Zrobię! — I przestaje być z siebie dumny. Jest wściekły. — Miłość się psuje od środka — myśli.
Klara tylko wzdycha. Też myśli.
Leżą jeszcze chwilę. Leżą jak na szpilkach. Jest głośno, czajnik pluje gwizdkiem na środek kuchni. Klara w wyobraźni śledzi krzywą lotu. Zawsze potem znajduje gwizdek pod stołkiem.
— Głośno gwizdał, co? — stwierdza Migdał i wstaje, przygniatając jej dłoń. — Przepraszam — mówi. Uważa, że zrobił to niechcący.
— Nie szkodzi — Klara rozciera rękę. Chciałaby go nie podejrzewać o takie niskie zagrywki.
Migdał szamocze się w kuchni między puszką herbaty a czajnikiem, rozlewa wrzątek na blat stołu i klnie. Nie schyla się po gwizdek. Wraca bez kubków.
— Musi wystygnąć.
— Aha.
* * *
Siada przy Klarze, która ogląda go dokładnie. Mija minuta, druga, trzecia, w czwartej minucie ona się odzywa.
— Mam pójść po picie, tak?
— A skąd! Zaraz pójdę, patrzę tylko na tę cholerną plamę. Duża. Stąd wygląda naprawdę tragicznie.
— Taaaak — Klara gwałtownie wzrusza ramionami. Oboje lekko kołyszą się od tego ruchu na miękkiej kanapie. Klara wstaje, a Migdał przeciąga się zadowolony.
— Ech — wręcz rozpiera go leniwa radość świadoma wolnej przestrzeni. Znów jest miło.
— Nasze powroty z imprez zawsze wyglądają tak samo — zauważa Klara, obierając kurs na kuchnię. Odwraca się precyzyjnie, z premedytacją i daje Migdałowi czas na reakcję.
— To dobrze, tak tworzymy tradycję — stwierdza Migdał, przygląda się jej, a raczej jej biodrom, są wciąż w porządku. Przy okazji zauważa, że Klara jest spięta, OK, podejmuje decyzję i sam wstaje. Kładzie dłonie na jej ramionach i usadza Klarę z powrotem na kanapie.
— Skarbie — mówi pochylony nad jej dekoltem — wygodne życie jest takie właśnie. Siedź, zasługujesz na nie.
Klarę zatyka. Migdał idzie do kuchni. Klarę odtyka.
— Nasza herbata! — anonsuje Migdał, wchodząc z podejrzanie szerokim uśmiechem. I z kubkami.
— Nie rozumiem.
— Czego tu nie rozumieć?
— Powiedziałeś, że zasługuję na wygodne życie?
— No.
— Ale skąd ci to, tak nagle, przyszło?
— Niosę herbatę, uważaj, jest gorąca.
— Jestem zdumiona.
— Chcesz cytrynę?
— Tak.
— Ale… poczekaj… nie mam teraz rąk… jest na stole, pokrojona.
— Nie chcę cytryny.
— Czuję kłopoty. O co teraz chodzi?
Klara milczy. Próbuje sobie przypomnieć, kiedy Migdał cokolwiek zrobił tak, by nie musiała poprawiać, donosić, ustawiać, zachwycać się długo i szczerze w dodatku? Czy on kiedykolwiek docenił taki rodzaj jej wysiłku? Gdyby zauważył, toby się obraził, jak nic. Migdał uważa, że jest prawie idealny. Często dawał jej do zrozumienia, że jest idealny. W żartach. Ale jakie tam żarty! Była to zaledwie lekka mgła przyzwoitości, którą wiatr czasu rozwieje, niestety. Niedługo. I Klara uwierzy, że Migdał jest idealny! Ale to, że ona sprząta, że ścieli łóżko, w dodatku ładnie i z fantazją, że kupiła dwa piękne talerze? Co za banał — myśli Klara — nie zauważa się spraw oczywistych.
— O nic mi nie chodzi — odpowiada Klara (pauza). — Czasem doceń mnie i tyle. I podaj mi herbatę z cytryną tak, żebym nie musiała już po nic więcej biegać. Żeby było przyjemnie. Żebyś potraktował mnie jak damę serca — Klara uśmiecha się smutno. — Jak w bajce.
Migdał powstrzymuje się od komentarza. Siada i zastanawia się, czy w tych słowach Klara ukrywa dodatkową wiadomość. Co to znaczy? Nie jest jej przyjemnie? Kiedy nie jest jej przyjemnie? Kiedy się kochają?
— No, dobrze — mówi powoli.
— Dobrze — powtarza Klara.
* * *
Migdał już postawił kubki przy kanapie, już siedzą obok siebie, w milczeniu. Klara uśmiecha się kącikami oczu.
— Pij, bo całkiem wystygnie — Migdał sięga po swój kubek. Trzeba się mocno schylić, bo oba stoją nisko, na podłodze. Klara próbuje, ale kubek jest za daleko, musiałaby wstać, zburzyć subtelny porządek. Przechyla głowę, mierzy odległość, patrzy na herbatę, jak paruje i jak dym tworzy na tle podłogi cieniutkie esy–floresy. Klara patrzy, Migdał pije.
— Możesz podać kubek? — pyta. Czuje się makabrycznie, wręcz makabrycznie zmęczona. To nie jest naturalne.
— Pewnie. Ale czy czasami czegoś nie chcesz mi udowodnić, co? — zaczepia ją Migdał. — Naprawdę jesteś dziś dziwna.
— Udowodnić coś? Nie — wzdycha Klara — nie sądzę.
— Nie podobało ci się na imprezie i teraz się na mnie odgrywasz, tak?
— Nie analizuj, kotku, odpoczywaj. Jeśli mnie pamięć nie myli, impreza też cię zmęczyła.
— Zmęczyła, ale mniej niż ty po powrocie.
— Dzięki.
— Nadmiar wrażeń, przy naszym spokojnym życiu, męczy, co?
— Żyjemy jak ostatni nudziarze, tak? — Klara uśmiecha się znad kubka. — Ciągle nic się nie dzieje, wzajemny letarg — podoba się jej określenie „wzajemny letarg”, powtarza je w myślach dwa razy.
— Nie przesadzaj — ucina Migdał. — Znowu chcesz, żebym poczuł się winny?
Klara tego nie chce. Dlatego wzrusza ramionami, lecz w tym geście jest za gwałtowna, tak jakby nie kontrolowała nagłego rozluźnienia mięśni karku. Oboje przez moment bujają się jeszcze na miękkiej kanapie (wzajemny letarg).
— A skoro mówimy o imprezie — Migdał mruży oczy, spogląda na Klarę uważnie i nieco drapieżnie, jak na tarczę strzelecką. — Doskonale się bawiłaś z tą, no, Joasią? Zawsze się dobrze bawicie. Przecież widziałem.
— Zawsze się dobrze bawimy — powtarza Klara (bez emocji) i zastanawia się, ile w tym prawdy. Wystarczy.
— Hej, skarbie, jesteś zazdrosna o to, że sobie pograliśmy z chłopakami?
— Nie.
— O jakąś dziewczynę?
— Nie.
— O co?
— O nic.
— Nie wciskaj mi, widzę, że coś cię gryzie. Czemu się czepiasz?
— Nie czepiam się. Sygnalizuję tylko, że przez pięć godzin o mnie nie pamiętałeś, nie zauważałeś mnie, nie rozmawiałeś ze mną, nie przytuliłeś, przechodząc blisko, nawet będąc tuż obok.
— Nie przechodziłem blisko!
— Aha.
— A gdzie, a jak cię miałem przytulać! Jak ty coś wymyślisz, to normalnie… Graliśmy! Bez przytulania kogokolwiek! — Migdał nie wie, jak jej wytłumaczyć takie proste rzeczy. Ręce opadają. — A — przypomina sobie — Jarosław cię za to zauważył, tak?
— Zauważył.
— No to w porządku.
— Nie całkiem.
— Chyba nie był, cha, cha, nachalny?
— Nie był.
— Biedaczysko.
— Nie mów tak o nim. Nawet go nie znasz.
— Ty znasz go bardzo dobrze. No nie rozśmieszaj mnie. Kim on jest? Może przynajmniej umie malować ściany, co?
— Zapytam przy najbliższej okazji.
— Zapytaj, pozbylibyśmy się tej cholernej plamy.
— A jeśli już o patrzeniu mowa, to jutro idę do kina.
— No nie, ja nie idę. Jest niedziela, chcę sobie wreszcie odpocząć. Tylko nie zaczynaj znowu!
— Nie zaczynam. Nie liczyłam na ciebie. Pójdę z Jarosławem.
Migdał nieznacznie zatrzymuje kubek w powietrzu, całym sobą powstrzymuje postępujące sztywnienie karku. Głupia gęś — myśli — taki cieć…
— Z Jarosławem? — pyta od niechcenia. Słyszy sam siebie i jest zły.
— Umówiłam się, nie będę przecież cię męczyć wycieczkami do kina.
— Idziesz na film, w którym się nic nie dzieje?
— Właśnie (pauza). Nie lubisz takich filmów.
— Nie mów mi, co lubię, a czego nie.
— Nie muszę. Mówisz mi to często. I wyraźnie.
— Ty mi się, skarbie, rozpuściłaś, żeby z facetami obcymi do kina… — Migdał postanawia być żartobliwy, całuje Klarę w czoło i znowu czochra jej włosy. — Że też nie zauważyłem, kiedy się zaczęło.
— Przestań. Nie mów do mnie jak do kotka.
— Do kotka? Jesteś zbyt drażliwa, oj, kotku, przesadzasz, przesadzasz. Idź, idź do tego kina, idź, gdzie chcesz. Porozmawiaj z nim, przy okazji, o plamie na suficie. — Migdał z ociąganiem wstaje z kanapy. — Trzeba się myć i spać — mówi. — Pójdę pierwszy.
— Aha.
— A nie popatrzyłabyś przedtem, czy kot nie narobił w łazience? Nie cierpię się myć, kiedy tam tak śmierdzi.
— Po prostu posprzątaj, jeśli narobił.
— Uuaaaa — Migdał ziewa i zrezygnowany kładzie się z powrotem. — Dziwne, jak bardzo na nic nie mam siły. I jeszcze do tego wszystkiego mnie wkuuuuaaaarzasz.
— Mało dziwne. Wkurza cię byle co. Czyli głównie ja.
— Może kot nam się przyzna, czy był grzeczny? — Migdał postanawia dla żartu niby–to–poznęcać się nad jej ulubionym stworzeniem. Klara tak zabawnie boi się o kota. A przecież Migdał żartuje . — Kici, kici, czy kot jest winny, czy nie?
— Nie budź kota, pewnie sobie śpi w szafie.
— O mnie się tak nie troszczysz.
— Skąd wiesz? Kiedy cię nie budzę, to śpisz.
— Racja.
— Idź, bo zaśniesz nieumyty, w nieposłanym łóżku.
— To się może zdarzyć.
— To się często zdarza.
— Nie mów, że jestem brudasem.
— Jak chcesz, ale ktoś ci to powinien powiedzieć — Klara śmieje się swobodniej i myśli o czystych dłoniach Jarosława. Jasne ręce, ładnie przycięte paznokcie.
— Dobrze, powiesz mi o tym jutro. Teraz przytul się do mnie.
— Rozkaz! — Klarę nadal śmieszy nazywanie Migdała brudasem. Duże, przyjazne, zawsze ciepłe dłonie, kwadratowe paznokcie, krótkie palce.
— Właśnie. Mmm — Migdał przyciska Klarę mocno — i nie marudź. Zazwyczaj uwielbiam, gdy marudzisz, ale nie dziś. — Migdał odsuwa się, zaraz potem silnie przyciąga dziewczynę do siebie. — No — prosi — teraz pomrucz dla mnie.
— Nie mruczę na zawołanie. Tylko kiedy jest mi przyjemnie.
— Nie jest ci przyjemnie?
— Nie tak od razu.
— Nie jest ci miło, no… — Migdał głaszcze Klarę coraz mocniej.
— W tej chwili nie — szepcze Klara, czuje się trochę temu winna. — Głaszczesz mnie, jakbyś chciał uderzyć. — Klara mówi ciepłym, niskim głosem, żeby złagodzić uwagę. Ale Migdał i tak zastyga.
— Nie to nie — mówi. Złość, ta jej głucha odmiana, puka do jego głowy od środka. Coraz głośniej.
— O Boże — wzdycha Klara, poprawia się, siada na kanapie prosto, rozgląda się jak osoba mocno zdezorientowana.
Milczą.
…
Milczą.
…
Milczą.
…
— Idziesz do łazienki? — pyta Klara.
Migdał nie odpowiada.
— To może pościel nam łóżko?
— Ty to robisz lepiej.
— I tak musisz wstać.
— Nic nie muszę. W tym domu nic nie muszę!
Milczą…
Klara chciałaby pokrzyczeć, poskakać czy coś w tym stylu, ciało wciąż czuje jego dotyk. Klarze chce się płakać, cicho i długo, bez pocieszania, bez zbędnych sentymentów.
— Nie kłóćmy się w ten sposób, dobrze? — mówi cicho. Naprawdę już nie chce czuć się winna.
— Oczywiście — Migdał zgadza się bez wahania, czyli nieszczerze. Klara przyjmuje zgodę na zgodę. Migdał też nie lubi się kłócić.
Klara posłusznie ścieli łóżko, Migdał turla się z jednego boku na drugi, tak żeby mogła równo rozścielić prześcieradło. Potem ona idzie do łazienki, a kiedy wraca, Migdał udaje, że śpi, leży nieruchomo z twarzą zwróconą ku ścianie. Klara nabiera w płuca powietrza i powoli, bardzo powoli wypuszcza je przez nos.
— Lubię, jak wzdychasz — Migdał odwraca się i wyciąga po Klarę rękę. Ona pozwala mu pokierować sobą, leżą teraz blisko, trzymając się za ręce.
— Lubisz, jak wzdycham, nawet tak ciężko jak teraz?
— Nie, nie tak ciężko. Lżej.
— A jak?
— A jak myślisz?
Chwila wahania.
— Wiem, co powinnam pomyśleć, ale, kotku, nie mam nastroju, żeby się z tobą kochać.
— A kto mówi o seksie? — Migdał udaje święte oburzenie, ale jest coraz bardziej urażony. Ma dość na dziś. Jarosław, przekomarzanie przez cały wieczór i jeszcze to… Wystarczy!
— Chciałbyś, żebym po prostu była miła, tak?
— Taka jest miłość.
— Bardziej skomplikowana.
— Ty wszystko potrafisz skomplikować.
— Chyba nie sądzisz, że tobie na złość?
— Tak sądzę. Odkąd weszliśmy do domu, tak sądzę.
— Nic nie zauważyłaś?
— Plamę.
Klara wzdycha.
— Już nie wzdychaj. To mnie podnieca — Migdał poprawia poduszkę.
— A mogę mówić? Mówiłeś mi kiedyś, że mam miły głos, pamiętasz?
— Bo masz.
— Seksowny?
— Też.
— Czemu tak rzadko mówisz mi komplementy?
— Bo powinny być szczere.
Klara aż kurczy się w sobie.
— Co za plama! — śmieje się w poduszkę.
— O, cholera — reflektuje się Migdał. — No, komplementy nie powinny być wymuszane.
— Wymuszane? (Klara nie chce już czuć się winna!). A jeśli ty na mnie już nie patrzysz? I nie widzisz, jaka jestem? Jak mam się nie domagać uwagi?
— Patrzę.
— Ale nie widzisz.
— Widzę.