Nie ma z czego się śmiać - ebook
Nie ma z czego się śmiać - ebook
Są książki, które się połyka, są takie które czyta się płacząc - ze wzruszenia lub ze śmiechu, a czasem i z jednego i z drugiego. Po lekturze NIE MA Z CZEGO SIĘ ŚMIAĆ Stefanii Grodzieńskiej okazuje się, że są też książki, które czyta się... tańcząc.
Opisując swoje życie - zawsze z lekkością, wdziękiem i samokrytycznym przymrużeniem oka - Autorka balansuje na linie rozpiętej między twardą rzeczywistością a nieodpartą potrzebą wydestylowania z niej śmiechu. Zachowuje się niczym zwiewna tancerka udowadniająca nam, że nawet skok nad przepaścią można wykonać udając że to baletowe pas de deux. O ile tylko znajdzie się do niego odpowiedni partner... A Grodzieńska w swym życiowym tańcu miała szczęście do partnerów. Byli wśród nich między innymi: idol - Julian Tuwim, mentor - Fryderyk Járosy, mąż - Jerzy Jurandot, sceniczny partner - Artur Andrus.
Może dlatego świat oglądany oczami Grodzieńskiej wygląda inaczej niż ten który przedstawiają nam codziennie media: jest pogodny, pełen dobrych, sympatycznych ludzi i nadzwyczajnie pomyślnych zbiegów okoliczności. Jest światem z naszego marzenia.
Dla zmęczonych politycznymi swarami i wszechobecną kłótnią mamy receptę: wystarczy przeczytać co najmniej stronę książki Grodzieńskiej przed snem a... obudzicie się Państwo uśmiechnięci. Zawartej w tym egzemplarzu terapii starczy prawie na rok!
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63841-08-9 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Minister Beck, o Becku nie słyszałaś? Twoje pokolenie o tamtych czasach prawie się nie uczyło, ale myślałam, że o Becku nawet takie niedouki słyszały.
– Nie skręcaj. Słyszały. Tylko nie wmawiaj mi, że Beck miał bezpośredni wpływ na twoje życie. Co, znałaś go osobiście?
– Nie. Ale i tak poznał mnie z prawdziwym ojcem, pogodził z ojczymem i pomógł regularnie widywać się z matką.
– Konfabulujesz.
– Co ty za słów używasz?
– Naukowych. Przez kilkadziesiąt lat pogaduszek słyszałam już wszystkie opowieści, a z tego przez prawie trzydzieści opowiadaliście mi we dwójkę. Znam na pamięć dwie twoje książki autobiograficzne.
O Becku nie było.
Nie było? No tak, mogło nie być. Jak się żyje ponad 90 lat, to nie da się opowiedzieć życia, minuta po minucie, nawet najbardziej dociekliwej córce. A jeśli w dodatku życie zasuwało takimi meandrami, jak w moim przypadku… Jeśli człowiek jest artystką kabaretową, potem moczy len u sołtysa, a za chwilę współtworzy Polskie Radio, to jakiś minister mógł mu umknąć, nawet taki ważny.
A może by to opisać? – pomyślałam. Już dawno kusiło mnie, żeby znów na poważnie się wziąć do pisania, zresztą co chwila ktoś mnie namawiał, a ja mówiłam, że nie mam o czym. Swoje życie opowiedziałam szczegółowo, i to obawiam się że wielokrotnie, cudzego nie potrafię. Aż tu nagle okazuje się, że szczegóły były niekompletne, skoro nawet własna córka ich nie zna. Ciekawe – czego jeszcze nie wie? Nie dowiem się, póki nie spróbuję napisać.
No tak – znów pomyślałam, a to nigdy dobrze się nie kończy. Ale jeśli spiszę same uzupełnienia, to wyjdę na kabotynkę, przekonaną, że wszyscy nie tylko przeczytali wszystko co napisała, ale w dodatku pamiętają każde słowo. Według kabotynki, na którą wyjdę, jeśli ktoś nie pamięta, to jego zmartwienie, trzeba się było lepiej przygotować. Otóż nie – to moje zmartwienie.
Więc może umówmy się tak: ja od czasu do czasu ściągnę sama z siebie, a ci spośród czytelników, który czytając będą mieli wrażenie déja vu – nie pomyślą, że cierpią na omamy lub zwidy, tylko przypomną sobie, że to nie ich wina, to ja się powtarzam. Żeby im ten moment niepewności wynagrodzić, obiecuję w przyszłości sama sobie wytoczyć proces o plagiat i walczyć po obu stronach jak ranny łoś. Za wierność – podaruję wam hecę, kochani!
I obiecuję Wam, że będę mówić do Was ludzkim głosem. Potrafię, zawsze tak myślałam, a radio potwierdziło moje domniemanie. Kilka lat temu, kiedy nadawało telefoniczne wypowiedzi na temat Wigilii, i u mnie zadzwonił telefon. Oczekując wejścia na antenę – rzecz szła na żywo – usłyszałam zakończenie poprzedniej rozmowy, połączone z zapowiedzią: „Czyli potwierdziło się, że w noc wigilijną zwierzęta mówią ludzkim głosem. Za chwilę usłyszą państwo Stefanię Grodzieńską”.
Córka cierpliwie przeczekiwała moje życie wewnętrzne, ale w końcu miała dość.
– Dobra, zaplątałaś się z tym Beckiem i nie wiesz, jak wybrnąć. Chcesz, to mogę zapomnieć. No, co jest? Przestań. Mama, przestań. Nie ma z czego się śmiać!
Genialne dziecko: mam już tytuł. Ale na Becka będzie musiała poczekać. I to przez jakieś kilkadziesiąt stron, jak znam siebie.