Nie obrażaj się na Boga - ebook
Nie obrażaj się na Boga - ebook
Losy trzech sióstr, problemy, smutki i radości, przeplatające się z Obecnością Boga w ich życiu. Mimo tego, że mają odmienne osobowości, style życia i całkiem się od siebie różnią, to wciąż potrzebują swojej obecności.
Pistis zostaje wysłana do szkoły sportowej, wbrew swojej woli. Później zastanawia się nad wstąpieniem do zakonu. Po drodze, przeżywa perypetie z mężczyznami i rozterki swojej wiary. Na końcu spotyka wielką miłość.
Elpis jest singielką. Utrzymuje, że lubi swoje życie, takim jakie jest. W głębi duszy ogromnie pragnie miłości. Kiedy już znajduje swojego księcia, ten po czterech latach ich związku, nagle zaczyna się wycofywać.
Agape jest najmłodsza, przez co nie łączy ją z siostrami silna więź. Nie radzi sobie z problemami, w wyniku czego, stoi na granicy zachorowania na anoreksję. Wiara wyciąga ją z choroby. Agape po latach nawiązuje dobry kontakt z Pistis i Elpis. Siostrzana miłość, troski codzienności i rola Boga w naszym życiu. Jesteśmy przekonani, że On kopie nas po tyłku i z uporem maniaka, przeszkadza nam w osiągnięciu szczęścia, a On w tym czasie, po prostu, rozpaczliwie próbuje wskazać nam drogę, do tego, czego NAPRAWDĘ pragniemy. Niekiedy nawet, pokazuje przy tym, swoje wielkie poczucie humoru.To co stawia nam tuż przed nogami, to nie kłody, które mają nam przeszkodzić, ale znaki, które mają nas doprowadzić do celu.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66070-20-2 |
Rozmiar pliku: | 8,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PISTIS
(Wiara)
Opowiem Wam pewną historię. A może dwie lub trzy. Bo każde życie to jakaś historia. Napisana książka i przygoda. Opowieść niosąca nieograniczoną ilość nauk i pouczeń. Ta nazywana jest Pistis, czyli Wiara. Tak, takie imię jej nadano. Owszem, jest dziwne, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, jednak idealnie pasuje do tej historii. Nie myślcie też, że jest zmyślone i nie istnieje, święta Zofia miała trzy córki noszące imiona Wiara, Nadzieja i Miłość. Moja bohaterka ma zatem swoją patronkę. Pistis przyszła na świat w pełnej rodzinie, co w dzisiejszych czasach jest błogosławieństwem. Mimo że nie była to rodzina bogata, a pieniędzy po prostu wystarczało tak akurat, to miała ogromne poczucie bezpieczeństwa. Wokoło rodziny się rozpadały, przyjaciółki traciły jednego z rodziców i wspaniałe domy, co zresztą dzieje się do dzisiaj, a rodzina Pistis trwa. Doznanie miłości od dziecięcych lat i możliwość poznania Boga i życia z Nim na co dzień jest czymś wyjątkowym, na pewno wiecie o czym mówię, chodzi o coś, co trzyma Cię przy życiu, zapewnia jakąś stałą rzecz, do której zawsze możesz wrócić i schować się pod jej bezpiecznym płaszczem, kiedy coś w życiu się wali. Dla jednych jest to Bóg, inni mają dominującego narzeczonego, pracę od rana do nocy, pasję czy sposób na życie. To takie poczucie czegoś znanego, co nawet jeśli jest złe czy toksyczne, sprawia, że czujemy się dobrze.
Pistis obraziła się na świat już w trzeciej klasie podstawówki. Po wakacjach miała pójść do nowej szkoły z paczką swoich przyjaciół. Jeździć do niej na rowerze i rozrabiać, ile się da. Taki plan dziewięciolatki, który miał być projektem na wspaniałe życie. Czy to się komuś podoba, czy nie, a z doświadczenia wiem, że jednak częściej się nie podoba. Nie my kierujemy swoim życiem. Jasne, każdy z nas ma plany i projekty, jak przez nie przejść. Jesteśmy wściekli, kiedy los płata nam figle i w jednej chwili przez swój kaprys zmienia tory, po których prowadzimy swój życiowy tramwaj. Myślę sobie, patrząc na historię Pistis i ten banalny przykład dziewięcioletniego dziecka, które przecież nic o życiu nie wie i nie ma opcji, żeby wiedziało, co dla niego jest najlepsze, że może jednak to nie są kpiny losu z naszych planów. Właściwie, może to wcale nie są kpiny i absolutnie ich autorem nie jest los. Nie wiem, czy wierzycie w Boga, czy może macie inne guru lub absoluty. Może nie wierzycie w nic, ale ja wiem, i Pistis też się o tym przekonała, że to, co wydaję nam się takie okrutne i niszczące w naszym życiu, może okazać się czymś niezbędnym w osiągnięciu tak upragnionego szczęścia. W wypadku Pistis cudnie wymyślony, niewymagający i prosty plan działania zniszczyła jedna lekcja na hali sportowej. Takie zajęcia prowadzone w trzeciej klasie. Znienawidzona przez dziewczynę postać, która pojawiła się znikąd i zaburzyła jej spokojne życie, wręczyła Pistis po skończonych zajęciach papiery dla rodziców, informując, że została wybrana. Okazało się, że biedna dziewczynka ma talent większy niż inne dzieci w grupie, potrafi skakać bardzo daleko i może spróbować swoich sił w specjalnej szkole. Miałaby uczyć się w placówce z internatem. Daleko od domu. O ile sama zainteresowana nie wykazała ani odrobiny ciekawości w tym temacie, bo przecież już miała swoje plany na przyszłość, to rodzice byli odmiennego zdania. Tak, niestety – albo może: dzięki Bogu – nie zawsze sami wybieramy sobie swoje ścieżki życiowe. Pistis dostała się do klubu sportowego i tym samym jej marzenia i cele legły w gruzach. W jednej chwili świat wymyślony przez nią i dla niej zawalił się. Jak bardzo nieznajomość przyszłości i przeznaczenia zmienia nasze uczucia. Odczuwamy ogromny żal i cierpimy, czy to z powodu straty, czy może właśnie na skutek zmiany. Gdybyśmy tylko znali finał, wiedzieli, że pójście tą, a nie inną drogą zaprowadzi nas w te dobre miejsca. Wszystko byłoby o wiele prostsze. Z jednej strony to smutne, że nie możemy tego wiedzieć i bardzo często wybieramy źle, co kończy się tragicznie dla nas samych, a niestety czasami i dla osób w naszym otoczeniu. Jesteśmy tylko malutkimi ludkami zagubionymi w gąszczu wielkich dróg i małych ścieżek, tak bardzo głupimi i bezradnymi. Z drugiej zaś strony, czy życie byłoby tak fascynujące i pouczające gdyby dla wszystkich istniała tylko jedna droga prowadząca prosto i wyraźnie do tego samego nudnego celu? Tego nie wiem, bo wciąż jestem tylko tą głupiutką istotą wśród otaczającego mnie świata, którego kompletnie nie rozumiem.
Pistis też wciąż się go uczy. Kiedy zostało jej zabrane dzieciństwo, bo oddać musiała się treningom i pracy nad formą, była zrozpaczona. Rówieśnicy spełniali swoje marzenia, podczas gdy ona musiała realizować ambicje rodziców, wymagania trenerów i oczekiwania wszystkich dookoła. Pistis nie robiła tego dla siebie, ona w głowie miała wciąż tamtą szkołę i swoje podwórko z paczką przyjaciół. Wiecie na pewno, o czym mówię, akurat ta tęsknota dotyczy tak wielu z nas. Te czasy, kiedy siedziało się na trzepaku, grało w gumę i bawiło w podchody. Te czasy, wspaniałe czasy, kiedy mogliśmy do wieczora biegać po polu, przychodząc się tylko „pokazać” rodzicom, wołając w stronę okna na całe gardło: „Mamoooo!”. Wtedy klaps w tyłek nie był przestępstwem. Stłuczone kolana nie były powodem do wytykania matce braku nadzoru nad dzieckiem, ale symbolem wolności i beztroski.
W tygodniu nasza bohaterka codziennie zaczynała trening, zanim wstało słońce i gdy jej koledzy jeszcze smacznie spali. O lodach i chipsach też mogła zapomnieć, bo wpływało to negatywnie na zdrowie i formę. Nie mogła robić tego, co lubi, a jednak gdzieś podświadomie kochała sport. Chciała zrezygnować w zasadzie codziennie, kiedy przytłoczona obowiązkami nie miała już sił. Zawsze jednak rozmowa na ten temat z rodzicami kończyła się takimi samymi wnioskami, że najlepiej poczekać z decyzją do końca semestru. Kiedy ten nadchodził, żal było poświęconego już czasu, pracy i pieniędzy, które rodzice musieli łożyć na sprzęt i opłaty startowe czy obozy. Tak było pod koniec każdego semestru. Wiem, że doskonale to rozumiecie. Podejmujemy często decyzje pod wpływem chwili czy innych ludzi. Nierzadko przekonani jesteśmy o słuszności swojego wyboru, jednak z biegiem czasu nachodzą nas wątpliwości, a następnie wątpliwości co do wątpliwości. Człowiek taką jest śmieszną istotą, że w każdej sytuacji próbuje sobie tłumaczyć, że coś jest dla niego dobre. Wyznacza ramy czasowe, żeby sprawdzić siebie i innych, tkwiąc przez to w czymś, co do końca nie daje mu szczęście albo nawet niszczy jego charakter, osobowość lub ogranicza wolność. Niestety, zwykle jest już za późno, kiedy nasze ramy czasowe wreszcie się kończą i już nie mamy możliwości się wycofać.
Mijały lata, jednak Pistis mimo ciężkiej pracy nie osiągała większych sukcesów. Zawsze troszkę jej brakowało, a to do rekordów życiowych, a to do podium czy finału. Jakże wielka znów była jej złość i żal. Nie mogła sprostać wymaganiom, więc nie widziała sensu w swojej pracy. Kolejny raz niewiedza związana z celem zdarzeń, które działy się w jej życiu, sprawiała, że była ona nieszczęśliwa. Później okaże się, że i brak wystarczających umiejętności miał swój cel w tym, żeby skierowała ona kroki na właściwą dla niej ścieżkę. Dlatego właśnie wiem, patrząc na życie Pistis, że jest Bóg, choć nie twierdzę, że kieruje nami jak pionkami. Zawsze mamy swoje zdanie, możemy wybierać, jednak On tak wspaniale próbuje nam pokazać, po cichutku podpowiedzieć, że może powinniśmy skręcić w lewo lub prawo. Kiedy Go nie słuchamy, podpowiada naszym bliskim, żeby oni nas pociągnęli w tę czy inną stronę. Nadziwić się temu nie mogę i jestem pełna zachwytu, jak wspaniałe jest to szeptanie. Nie każdy jest na tyle odważny, by posłuchać siebie lub innych, przez co niestety możemy kręcić się w kółko. O tym jeszcze napiszę, ale później.
Brak osiąganych wyników i zbliżający się koniec gimnazjum doprowadziły w końcu do podjęcia ostatecznej decyzji. Konieczna była ona, żeby Pistis mogła wymyślić kolejny dla siebie plan i marzenia. Mimo wszystko ciężko było jej rozstać się ze sportem i kiedy dostała zielone światło, nie była już taka pewna, czy wychodzić z tego znanego jej świata i rzucać się na dużo bardziej głęboką wodę. Wodę życia i rzeczywistości. To właśnie to upośledzenie człowieka, kiedy jest mu źle w konkretnym otoczeniu czy sytuacji życiowej i dostaję wreszcie szansę na wolność, wraca z podkulonym ogonem do znanego tak dobrze pudełeczka i zamyka za sobą wieczko. Bo nawet jeśli to najpiękniejsze pudełko tak bardzo nie pasuje do wnętrza, jakim jesteśmy my, to przecież doskonale je znamy i na siłę dopasujemy wszystko tak, żeby trzymało się kupy. Nawet jeśli kwestią czasu będzie, kiedy pudełeczko pęknie od źle dopasowanych ścian i kolorów. Lub jego wnętrze przestanie być żywe, przytłoczone napięciem między ścianami i gryzącymi się kolorami.
Na całe szczęście nie zabrakło Pistis odwagi, zrobiła krok. Zdecydowała i ruszyła. Była jeszcze jedna sprawa. Nie tylko brak wyników i chęć normalnego życia wpłynęły na decyzję Pistis. Zaczęła ona czuć jakąś dodatkową obecność w swoim życiu. Sama nie wiedziała, co lub kto pojawił się w jej świadomości. Był to czas bierzmowania. Pistis właśnie przyjęła ten sakrament, wchodząc jednoczenie bardziej świadomie i fizycznie w towarzystwo kościelne. Poznała koleżanki i kolegów należących do grup religijnych. Sama zaczęła czuć pociąg do przebywania w tym gronie i spędzania czasu w taki sposób. Stworzyła kolejny plan na życie. To trochę zabawne, ile radości daje nam planowanie naszego życia. Tak naprawdę czas na ziemi, który jest nam dany, spędzamy na ciągłym dążeniu do czegoś. Po prostu pojawia się w nas pragnienie posiadania konkretnej rzeczy czy statusu i od teraz już o tym nie zapomnimy. Na początku ta myśl będzie nam towarzyszyć od czasu do czasu. Później zastuka do naszej głowy już coraz częściej. Aż wreszcie – będzie nam towarzyszyć w każdej chwili. Wtedy właśnie będziemy siedzieć i myśleć. Kombinować, szukać, czytać i edukować się na każdy możliwy sposób, żeby zdobyć wiedzę. Wiedzę w naszym mniemaniu niezbędną do życia. Pomyślcie, a na pewno przyznacie mi rację. Ile razy mieliście w życiu taką sytuację? To może dotyczyć nowej pary butów czy fotelika dla dziecka. Albo większych przedsięwzięć, jak samochód, projekt domu, meble. A może jeszcze większych, jak właśnie napisanie scenariusza swojego życia. A ironia tylko czeka na swoje pięć minut, kiedy to popadnie w bezdech ze śmiechu nad naszą głupotą i naiwnością. Ironia nie może przestać się zastanawiać, kiedy w końcu zrozumiemy, że choćbyśmy przygotowali się perfekcyjnie, znaleźli odpowiedzi na masę pytań i skrupulatnie napisali dla siebie scenariusz, to nie jesteśmy w stanie zapewnić sobie jego ekranizacji. To nie idealny plan będzie tworzyć nasze życie, ale życie stworzy plan, jakiego sobie nigdy sami nie wymyślimy. I najczęściej jest tak, że to życie, które sami sobie zaplanowaliśmy, okazuje się beznadziejnym niewypałem. Porażki i tragedie, które nas spotykają, są zaproszeniem na ogromną projekcję filmową. Kiedy siadamy wreszcie w sali kinowej, w wygodnym fotelu i oglądamy film ze swoim udziałem w roli głównej, ze łzami w oczach stwierdzamy, że to było najlepsze widowisko, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Wtedy dopiero, patrząc na załączony obrazek, zdajemy sobie sprawę z tego, że tak właśnie musiało być. Każda rzecz i sytuacja musiała zaistnieć, żebyśmy byli tymi właśnie ludźmi, w tej konkretnej sali kinowej. I w tej jednej chwili uronimy łzę, bo dotrze do nas, że nasza historia jest najlepszą z możliwych. Przyznamy sobie Oscara i będziemy szczęśliwi. W końcu szczęśliwi. Dotrze też do nas, jak ogromnie dumni z siebie jesteśmy. Daliśmy radę. Życie kopało nas bez litości po naszych czterech literach, a my przyjmowaliśmy ciosy i odpieraliśmy ataki. Ileż nas to lanie nauczyło. Oj tak, możemy być z siebie dumni.
Nie twierdzę oczywiście, że planowanie życia czy nawet kolejnego dnia jest czymś złym. Absolutnie nie. Ta czynność bardzo nas rozwija. Dużo rzeczy nam uświadamia, a w końcu sprawia, że nie spoczywamy na laurach, ale jesteśmy ciągle w ruchu. Robimy coś dla siebie i innych. Poznajemy się przy tym, dostrzegamy talenty i pasje. Czasami jednak moglibyśmy być w tym wszystkim bardziej pokorni. Wtedy uniknęlibyśmy wielu rozczarowań i smutków. Myślę, że najlepiej jest działać i po prostu żyć, a nie wegetować, ale przy tym wszystkim mieć stały kontakt z Bogiem. Jeśli będziemy Go wtajemniczać w nasze plany i dzielić się z Nim pragnieniami, to na pewno coś nam podpowie. A wiem z doświadczenia, że dobrze mieć takiego Wszechwiedzącego Kumpla.
Pistis wybrała szkołę kolejny raz, tym razem liceum, z zamiarem ukończenia go i udania się na studia związane ze sportem. Tak miało być, naprawdę, tak musiała zdecydować, bo właśnie w te wakacje planowała jechać nie na kolejny obóz sportowy, ale kościelny…
Pomyślicie, że robi się nudno, że zaraz zacznie się bełkot kościelny i bla bla o paciorkach. Zaufajcie mi, proszę, i pozostańcie ze mną i z Pistis. Obiecuję, że jeśli wspomnę coś o paciorkach, to nie będzie to więcej niż kilka zdań.
Lato zleciało bardzo szybko, obóz, w którym uczestniczyła Pistis, skończył się, ale przyjaźnie zawiązane na nim trwają do dziś. To lato było nowym początkiem życia duszy naszej bohaterki, chociaż ona sama nie miała o tym pojęcia. Wraz z nowym rokiem rozpoczęła naukę w liceum. Było to całkiem inne życie niż do tej pory. Pistis miała więcej czasu wolnego, mogła z nim robić, co tylko chciała. Jak to w nastoletnim życiu, zdarzały się imprezy z koleżankami ze szkoły i różne spotkania towarzyskie. Pistis nie lubiła imprez do rana i nocowania poza domem, w czym troszkę odstawała od rówieśników. Nie piła dużych ilości alkoholu i nie paliła papierosów. Wiecie, zdarzało się kilka piwek, ale tak porządnie Pistis opiła się dopiero, kiedy skończyła osiemnasty rok życia. Wszystko książkowo, tak jak należy. W sercu dziewczyny zaczęło rosnąć uczucie, którego wcześniej nie doświadczyła. Nie potrzebowała przy swoim boku mężczyzny. Mimo że jej przyjaciółki miały chłopaków, a ona jedna pozostawała bez towarzysza, zupełnie jej to nie przeszkadzało. Była szczęśliwa i spokojna. Cieszyło ją życie przyjaciółek i chętnie wysłuchiwała ich opowieści o bardzo ciekawym i nieraz bujnym życiu partnerskim i łóżkowym. Ona sama nie potrzebowała tego typu doznań. Zawsze mówiła, że z tymi rzeczami będzie czekać na miłość. Taką prawdziwą i na zawsze. Mijał czas, a kroki Pistis w drodze do szkoły zaczęły kierować się w stronę kościoła. Zawsze przed wyjściem z domu, z samego rana musiała do niego wstąpić, by przywitać się z kimś, kto stawał się najważniejszy w jej życiu. Potem mogła spokojnie ruszyć i przeżywać swoje życie. Podczas liceum już wiedziała, że nie spędzi go tak jak jej znajomi. Coraz częściej zaczynała mówić o Bogu i starała się zarażać wiarą. Była przez to odrobinę „inna”. Ludzie z jej środowiska często podśmiechiwali się z niej, jednak równocześnie obecna była w tym wszystkim nić sympatii. Zawsze miała wokół siebie ludzi, z którymi czuła się dobrze. Przyjaciółki też ją wspierały, mogła być dla nich niejako wyrzutem sumienia, konkretnie napominała je, wysłuchując historii o podbojach miłosnych. Sama Pistis fascynowała się zupełnie innymi rzeczami. Jej ulubionym przedmiotem w szkole była oczywiście religia. Brała udział w olimpiadach z tego zakresu i od czasu do czasu wybierała się na tak zwane dni skupienia do sióstr zakonnych. Do dziś wspomina te cudowne chwile za murami klasztoru. Wspaniałe kobiety w habitach z radością żyjące i wypełniające swoją posługę. W żaden sposób nie przypominały tych stereotypowych zakonnic. Wygłupiały się, śpiewały i tańczyły. Kobitki z ogromnymi sercami. Na początku były to niewinne weekendy, coś w stylu naładowania baterii duchowych, później jednak Pistis zaczęła pragnąć takiego życia dla siebie na co dzień. Wciąż chodziła do szkoły i na spotkania z przyjaciółkami. Brała także udział w imprezach, jednak w głębi duszy czuła, że nie jest na swoim miejscu. Czytałam kiedyś Dzienniczek świętej Siostry Faustyny. Zanim została zakonnicą, była bardzo rozrywkową nastolatką. Na jednej z rozwiązłych imprez, w której brała udział, wśród bawiących się ludzi zobaczyła Jezusa. Tak bardzo Bóg zabiegał o nią i chciał do niej dotrzeć. Nie twierdzę, że Pistis jest święta, jednak zauważam tutaj pewne podobieństwo i – myśląc o jej sytuacji i o tym, co przeżywała w tamtym czasie – nie potrafię tego nie skojarzyć. U Pistis wiara i relacja z Tym na Górze były tak głębokie, że – uczestnicząc fizycznie w spotkaniach ze swoimi znajomymi i dobrze się bawiąc – myślami była bardzo wysoko. Rozmyślała o Bogu i miłości. O tym, jaka jest szczęśliwa i jak bardzo chce brnąć w tę relację ze Stwórcą. Była przekonana, że nie będzie się nudzić, idąc za Nim. Czekała tylko na ukończenie szkoły, napisanie matury i wstąpienie do zakonu. Myślała, że tylko wtedy będzie szczęśliwa i spełniona, że właśnie w takim miejscu będzie pasować do życia, do siebie. Dała sobie czas, żyła normalnie, czekając na skończenie szkoły.
Zastanawiacie się pewnie, jak wygląda ta kobieta, ciekawi was, jaką ma urodę i czy w ogóle ją ma, skoro chciała zostać zakonnicą. Stereotypy niestety są, jakie są, i zawsze, nawet podświadomie, kierujemy się nimi w ocenie rzeczywistości, która nas otacza. Bardzo nie chcę wystawiać oceny z wyglądu Pistis. Jeśli kiedyś ją poznacie, sami to zrobicie. Doskonale wiecie, że kiedy się kogoś kocha, jest dla nas piękny. Tak, dla mnie Pistis jest piękna. Nie wiem, czy dlatego, że ją kocham, czy kocham ją dlatego, bo taka właśnie jest. Nie jest idealna i bez wad. Ma ich bardzo dużo, przez co sama się na siebie złości. Często zdarzają się sytuacje, w których wie, że zachowa się źle, tak jak nie powinna i jak nie chcę. Mimo to nie udaje jej się poprawić. Nie wiem, czy wy też tak macie. Czy próbujecie się naprawić i załatać te ledwo trzymające się, pozszywane dziury na duszy i charakterze. Wystarczy tak niewiele i z impetem rozrywacie ten tak długo utrzymywany szew. To właśnie ta natura i psychika człowieka, której zrozumieć nie potrafię. Całe życie wmawiamy sobie, że nie będziemy jak inni ludzie, którzy nas zranili lub po prostu zdenerwowali. Krzycząc zdanie: „Nie będę taka jak…”, rozbrzmiewające w głowie niczym rozkaz, swoimi rękami i językiem działamy zupełnie odwrotnie. I to wszystko dokładnie w tej samej chwili. Niestety, tylko nieliczni ludzie, których bardzo szanuję, są prawdziwi i tak wypełnieni miłością, że nic nie muszą krzyczeć i nic naprawiać. Sami z siebie są dobrzy. Święci. Jest ich wśród nas bardzo dużo, ale nie widzimy ich, bo uważamy, że ta dobroć po prostu nam się należy. Nie będziemy dziękować za codziennie postawiony na stole obiad komuś, kto go dla nas robi. Nie docenimy porządku i przyniesionych zakupów. Zamiast tego jeszcze nakrzyczymy, bo nie jest to zrobione perfekcyjnie. Co z tego, że kiedy na chwilę się zatrzymamy, to zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo jesteśmy wdzięczni. Codzienne życie, obowiązki, pośpiech i problemy sprawiają, że nie mamy hamulców i obrywa się najczęściej naszym najbliższym. Te osoby, które po cichu pełnią swoje obowiązki to, dla nas niewdzięcznych, sługusy miłości, przez którą tak marnie skończyli. Wiem, że zasłużenie dostaną swoją nagrodę, ale dziś, teraz i tutaj mogę tylko błagać o wybaczenie w imieniu swoim, Pistis i każdego z was za to, że tak często nie potrafimy trzymać języka za zębami. Nie jest łatwo być życzliwym, a już najgorzej idzie nam to wobec bliskich. Jedyna nadzieja w nas, ludziach niedoskonałych, że wciąż bierzemy tę igłę z nitką i od nowa powstają nasze szwy. To jest właśnie nasze piękno. Nie zniechęcamy się i nie odpuszczamy. A dzięki temu, że ten upór w nas trwa, nasze szwy będą w końcu nie do rozerwania, nawet przez nas samych. I staniemy się wszyscy kiedyś świętymi. Świętość jest tak różnorodna jak każdy z nas. Może być prosta i bardzo trudna. Nie mnie oceniać tę machinę, ale słyszałam kiedyś, że sprawiedliwe nie jest to, żeby każdy dostał po równo, ale – według swoich potrzeb. Dla mnie ma to sens… A dla Was?