Nie patrz - ebook
Nie patrz - ebook
„Próbuję powstrzymać się od krzyku. Leżę pod kołdrą i udaję, że rozmowa sprzed chwili nie miała miejsca. To moje ostatnie sekundy wolności. Czy ten koszmar kiedyś się skończy?”
Ewa na co dzień jest szanowanym psychoterapeutą. Skrywa jednak mroczną tajemnicę, którą poza nią zna tylko jedna osoba.
Pewnego dnia kobieta dostaje na Instagramie wiadomość video od swojej byłej pacjentki, Martyny, która przebywa na leczeniu w szpitalu psychiatrycznym. Gdy odtwarza filmik, widzi sceny, o których wolałaby zapomnieć.
Tylko Martyna wie, co Ewa zrobiła przed laty. Teraz grozi, że upubliczni nagranie, jeżeli lekarka nie pomoże jej w rozwiązaniu sprawy głośnego morderstwa sprzed kilku miesięcy. Ewa wie, że musi się zgodzić. W miarę zgłębiania się w kryminalną sprawę, odkrywa coraz więcej powiązań między śmiercią 40-letniego mężczyzny a swoją mroczną i bolesną przeszłością.
Nigdy nie uciekniesz od przeszłości...
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-049-7 |
Rozmiar pliku: | 435 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ADAM
KIEDYŚ
Nie dość, że zboczeniec, to jeszcze lamus. Dałeś się sponiewierać babie! Jesteś z siebie dumny?
– przypadkowy komentarz przypadkowego internauty
Dziś jestem psem.
Klęczę na czworaka w ciemnym chłodnym pomieszczeniu i nasłuchuję jej kroków. Każdy szelest drzew na zewnątrz sprawia, że się wzdrygam i jęczę jak wygłodniałe zwierzę wyczekujące z utęsknieniem powrotu pana, który napełni mu miskę. Podoba jej się to, że jestem bezbronny. Gnębienie mnie sprawia jej frajdę.
Wiem, że nie zdołam uciec. Skuła mi ręce i nogi kajdankami, a potem powiedziała, że wychodzi, po powrocie zaś chce mnie zastać wpatrzonego w nią z wywalonym jęzorem. Ma nade mną całkowitą kontrolę i to ją podnieca. Dobrze wie, że przemoc w związku sprawiała mi olbrzymią przyjemność.
No właśnie, sprawiała. Do czasu, aż miarka się przebrała.
Dziś dałbym wiele, żeby obudzić się z tego sadystycznego koszmaru. Dlaczego ona mi to robi?
Słyszę głośny szum wiatru, a potem huk zamykających się drzwi. Pani wróciła i za chwilę nakarmi swojego pieska.
– Brrr… ciesz się, że nie musisz wychodzić na zewnątrz. – Wchodzi do pomieszczenia z siatką z zakupami. Na razie na mnie nie patrzy. – Strasznie wieje. Nie jest za fajnie. – Pociera zmarznięte dłonie. – Najpierw odprawimy rytuał posłuszeństwa. Potem zrobię mojemu pysiulkowi jedzonko i się ogrzejemy. Co pysiulek na to?
Uwaga, odwraca się!
Wystawiam język tuż przed spotkaniem naszych spojrzeń. Pani się uśmiecha, widząc moją radość z jej powrotu.
– Jesteś taki grzeczny. – Klęczy przede mną i głaszcze mnie po głowie. – Podoba ci się to, prawda?
– Tak, pani – mówię, dysząc szybko jak pies.
– Właśnie tego pragniesz, pysiulku. – Głaszcze mnie po uchu. – Bycia posłusznym. Tylko ja będę umiała o ciebie zadbać.
– O tak, pani.
Każe mi się położyć bokiem na podłodze i skulić jak płód w łonie matki. Rozpoczynamy rytuał posłuszeństwa. Wymyśliła go, by uświadomić mi jeszcze dobitniej, że to ona rozdaje karty.
– Zamknij oczy i wyobraź sobie, że jestem całym twoim wszechświatem. Istniejesz tylko dla mnie.
– Tak jest.
– Pamiętasz słowa przysięgi?
– Tak – odpowiadam szeptem.
– No to zamieniam się w słuch.
Krąży dookoła mnie, gdy recytuję z pamięci słowa ułożonej przez nią przysięgi.
– Mój ból jest miłością. Cierpienie – radością. Me krzyki – wdzięcznością. Ty, pani – całością. Oddaję ci siebie. Oddaję ci ciało. Pozwalam na wszystko. I wiecznie mi mało.
– Pięknie.
Przykuca i głaszcze mnie po głowie, a potem się prostuje i podchodzi do stołu, na którym leżą zakupy. Wyjmuje z siatki ciastka z rodzynkami i pyta, czy nie mam ochoty na coś słodkiego.
– Ostatnio schudłeś, więc nic się nie stanie, jeśli dziś zafundujesz sobie odrobinę przyjemności.
A potem nasypuje herbatniki do miski i uderza dłonią w udo, przywołując mnie do siebie. Próbuję się do niej doczłapać, ale kajdanki mi tego nie ułatwiają. Są niewygodne i chciałbym, żeby już mi je zdjęła. Wiem jednak, że jeśli ją o to poproszę, wpadnie w szał i nazwie mnie niewdzięcznikiem. „Przecież tak bardzo się dla ciebie poświęcam i robię wszystko, żeby sprawić ci przyjemność!” A potem poda mi środek uspokajający, po którym nie będę mógł nawet przez chwilę ustać w pionie. Z dwojga złego wolę już chyba kajdanki.
Pochylam się nad miską i wyciągam język. Zgarniam nim kilka kawałków, po czym unoszę głowę i spoglądam na zadowoloną panią.
– Jak ci smakują? Mogą być? – Głaszcze mnie.
– Pyszne. Dziękuję.
– Widzisz, jaka jestem dla ciebie dobra? – Poklepuje mnie po ramieniu. – Jedz spokojnie. Zaraz do ciebie wrócę.
Zamyka za sobą drzwi. Siadam na złączonych nogach i się przeciągam. Wszystko mnie boli i chyba mam gorączkę od siedzenia na zimnej podłodze. Pani od rana nie pali w piecu. Jeśli myślała, że niewygoda sprawi mi przyjemność, to bardzo się pomyliła.
Zastanawiam się, jak długo jeszcze będzie mnie zmuszała do uczestniczenia w tej chorej zabawie. A może z jej strony to wcale nie jest zabawa? Może ta już dawno się skończyła i przeszliśmy do kolejnej rundy, w której żarty dobiegły kresu?
Chcę jej powiedzieć, że mam już dosyć. Poddaję się, nie chcę dłużej brać w tym udziału. Niech mnie uwolni i wypuści. Jedyne, czego teraz pragnę, to powrót do tego, co było. Może nie miałem idealnego życia i często czułem się zagrożony, ale to nic w porównaniu do tego, co teraz funduje mi ta kobieta.
W tej chwili czuję prawdziwy strach, który z każdym dniem narasta.
Wraca ubrana w skórzaną bieliznę, obrożę z kolcami, bransoletkę w tym samym stylu i czarne buty na obcasach. To chyba jakiś, kurwa, żart. Na głowie ma coś przypominającego czapkę policyjną. W ręku trzyma długi pejcz. Dostaję gęsiej skórki i zapiera mi dech w piersiach.
– Nie… nie… – dukam.
– Ależ tak – odpowiada, robiąc dwa kroki do przodu. – Przecież tego właśnie chcesz.
– Coś ci się pomyliło. – Głos mi drży. – Nie chcę tego. Rozkuj mnie. Proszę.
Robi kolejne dwa kroki.
– Na kolana.
Posłusznie wykonuję jej polecenie. Klęczę, a ona staje przede mną i chwyta mnie za głowę. Przyciska ją sobie do majtek i stęka, gdy ja zaczynam się dusić.
– To mnie boli – mówię.
– Ból daje ci rozkosz – odpowiada. – Na łóżko.
Pomaga mi wstać, a potem powoli prowadzi pod rękę. Potem popycha mnie na łóżko i każe leżeć z twarzą w poduszce. Trzęsę się, gdy wodzi końcówką pejcza wzdłuż mojej nogi.
Jestem całkowicie nagi. Od kilkunastu godzin nie pozwala mi się ubrać.
Wzdycham, gdy dociera do pośladków. Zaciskam zęby i spinam mięśnie w całym ciele, bo wiem, co za chwilę zrobi. Milczy przez kilka sekund, a potem uderza mnie tak mocno, że aż stękam.
– Boli – syczę.
Uderza ponownie.
– Musi boleć. Ból sprawia, że jesteś szczęśliwy i posłuszny.
– Przecież cię słucham – jęczę. – Nawet bez bólu.
Uderza trzeci raz.
– To za mało. Potrzebujemy siebie. Ty i ja. Musimy być sobie oddani w stu procentach. – Siada na mnie i masuje moje pośladki. – No już, spokojnie.
Wciąż jestem spięty, ale masaż odrobinę mnie wycisza. Nie na długo. Podpuściła mnie, a potem gwałtownie wbiła we mnie kolce swojej bransoletki.
– Auaaa! – Podrywam się i próbuję ją z siebie zrzucić. Nie daje się, jest za silna. A może to ja zaczynam słabnąć?
– No i po co się tak wiercisz? – pyta rozbawiona. – Nie udawaj, że ci się to nie podoba.
– Ile razy mam ci, kurwa, powtarzać, że to już za wiele?!
Zeskakuje ze mnie i podchodzi do komody.
– Nie podoba mi się ten ton, pysiulku. – Wpycha mi do ust skarpetkę, a potem grozi, że jeśli ją wypluję, zaszyje mi usta. Boże Święty, naprawdę wierzę, że mogłaby to zrobić.
Każe mi się obrócić na plecy. Uśmiecha się szeroko, gdy dostrzega mój wzwód. Nie miałem na to wpływu. Trudno było się powstrzymać.
– Doskonale. – Nie odrywa od niego wzroku. Nie wiem, co chodzi jej teraz po głowie, i to najbardziej mnie przeraża.
Wypluwam skarpetkę.
– Tak, podnieciłem się. Udało ci się. Czy możesz mnie w końcu rozkuć? – W moim głosie słychać irytację. Dłużej nie dam rady udawać posłusznego pieska.
– Pysiulku – dotyka pejczem mojej twarzy – przecież jesteś teraz szczęśliwy. – Pochyla się nade mną. Z ust cuchnie jej alkoholem. Wstrzymuję oddech. Mam wrażenie, że wlała w siebie na raz butelkę wódki. W myślach błagam ją, by się ode mnie odsunęła. Pierdolona pijaczka.
– To nie jest zabawne – syczę. – Sprawiasz mi ból, a nie przyjemność.
Chwyta dłonią mojego penisa i mocno go ściska.
– Czyżby? – mruczy. – Odnoszę inne wrażenie.
– To się mylisz. To, co robisz, jest chore. Uwolnij mnie, a może zapomnę o tym wszystkim.
Krąży dookoła łóżka, przekładając pejcz z ręki do ręki. W jej spojrzeniu jest coś niepokojącego… coś innego. Nie znam jej od tej strony. Dziś przekracza wszelkie granice wyuzdania i okrucieństwa. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że to wyłącznie moja wina. To ja pozwoliłem jej się tak zachowywać. Z początku była inna. Kto wie, być może taka by została, gdyby nie moje skrzywienie psychiczne, moja obsesja na punkcie bycia poniewieranym. Zawsze czułem się nikim. Matka każdego dnia dbała o to, by moje poczucie wartości pozostawało na poziomie dna, na które je strąciła. Wwiercała mi w głowę przeświadczenie, że jestem bezwartościowy i to się już nigdy nie zmieni. Nauczyła mnie akceptować własną niedolę i cieszyć się jej szczęściem. A kiedy matka była najszczęśliwsza? Gdy mogła mnie poniżyć.
– Naprawdę chcesz to zakończyć? – Przestępuje z nogi na nogę, jakby nie mogła utrzymać równowagi. Alkohol coraz bardziej uderza jej do głowy. To może być moja szansa. – Wiesz, jaką sprawisz mi przykrość?
– Przepraszam, pani – mówię. – Po prostu nie dam już rady.
– Myślałam, że jesteś silniejszy. – Krzywi się jak małe dziecko, któremu mama zabiera zabawkę. – Robiłam to wszystko dla ciebie.
– Nie musisz się aż tak starać – tłumaczę. – Było nam przecież razem tak dobrze bez tych wszystkich udziwnień. – Podrywam się, gdy stoi odwrócona do mnie plecami. Siedzę na skutych nogach, a złączonymi dłońmi zakrywam przyrodzenie.
– Co ty robisz? – Popycha mnie na plecy. – Nie pozwoliłam ci się podnieść.
– Przepraszam. Ja…
– Masz mnie słuchać – pochyla się nade mną – albo znowu zatkam ci tę psią mordę – syczy przez zaciśnięte zęby.
– Już dobrze. Będę posłuszny.
Podchodzi do zasłoniętego okna. Mogę swobodnie oddychać.
– Czyli chcesz mnie zostawić…
– Nie chcę. To znaczy…
– Nie doceniłeś mnie – mówi, rozchylając żaluzję i wyglądając na zewnątrz. – Nikt mnie nie docenia…
– Doceniam. Przecież wiesz…
Obraca się w moją stronę.
– Naprawdę?
– Tak. Jesteś wspaniała i tak wiele dla mnie zrobiłaś…
Podchodzi do mnie, już bez pejcza.
– Dziękuję za te słowa. Tak bardzo ich potrzebowałam. – Zagryzam zęby, gdy masuje moją szyję. Boję się, że za chwilę zaciśnie na niej dłonie. – Przecież robię to wszystko dla ciebie…
– Wiem. Ale wydaje mi się, że najwyższa pora z tym skończyć – mówię drżącym głosem. – Nie z nami – precyzuję – ale z tym. – Obejmuję wzrokiem przyciemnione pomieszczenie, a potem przenoszę spojrzenie na kajdanki, które skuwają moje ręce.
– Mogę cię rozpiąć, jeśli chcesz. Ale będę musiała wtedy…
– Nie chcę zastrzyku – przerywam jej. – Po prostu mnie rozkuj, obiecuję, że nie zrobię niczego głupiego.
Siedzi na brzegu łóżka i głaszcze mnie po brzuchu. Alkohol jej się odbija i mam wrażenie, że lada moment na mnie zwymiotuje.
– To taka gra, prawda? Podpuszczasz mnie, bym cię rozpięła, chociaż wiesz, że tego nie zrobię. – Zamyka oczy. Lada chwila zemdleje mi w ramionach. Muszę to wykorzystać.
– Właśnie. Wiem, że tego nie zrobisz, dlatego musisz to zrobić, żeby udowodnić, że się co do ciebie pomyliłem.
– Ty nie chcesz, żebym cię rozpięła. – Pochyla się coraz bardziej do przodu. Podtrzymuję ją, by nie spadła z łóżka. – Od początku ze mną pogrywasz…
– Rozkuj mnie – szepczę. – Proszę…
– Nie mogę – mruczy. – Nie mam przy sobie klucza.
– A gdzie go masz?
Znowu jej się odbija.
– Muszę… do łazienki.
– Nie odchodź! Proszę…
Ciągnę ją za rękę, ale mi się wyrywa. Upada na podłogę i próbuje wstać. Gdy w końcu jej się to udaje, chwiejnym krokiem idzie w kierunku wyjścia.
– Zaraz… przyjdę. Muszę tylko… do łazienki.
Zamyka za sobą drzwi. To moja szansa.
Staczam się z łóżka i upadam na podłogę. Mija pół minuty, a ona jeszcze nie wparowała do pokoju zwabiona hukiem. To znaczy, że mnie nie słyszała. Pewnie klęczy teraz nad sedesem i rzyga, obrzydliwa pijaczka. Co mi strzeliło do głowy, żeby wprowadzać ją w świat moich chorych fantazji? To wszystko moja wina. Wiem o tym doskonale.
Ale nie odpowiadam za to, że ta wariatka upija się prawie do nieprzytomności i się na mnie wyżywa. Niech śpi jak najdłużej. Poczekam jeszcze chwilę, a potem poczołgam się do drugiego pokoju, znajdę klucz, rozkuję się i wyjdę.
Wrócę, gdy będzie trzeźwa, i sobie z nią porozmawiam. Nie jak pies ze swoją panią. Ona już nie jest moją panią.
Od teraz jest przepitą psychopatką, od której muszę się jak najprędzej uwolnić.NINA
SIERPIEŃ 2019
Współczuję twoim starym. Rozpieszczona, patologiczna smarkula…
– Chciałabym kiedyś uprawiać seks z Murzynem. Robilibyśmy to w najgorętszy dzień lata, w zamkniętym od zewnątrz samochodzie stojącym na rozgrzanym parkingu przed supermarketem. Wyobrażacie sobie tę zażartą walkę dwóch instynktów? Z jednej strony chciałabym przeżyć i robiłabym wszystko, by się wydostać i nie umrzeć z przegrzania. Ale z drugiej… która umiałaby się oprzeć długiemu czarnemu kutasowi?
Wybucham śmiechem i uzmysławiam sobie, że chyba za bardzo się spaliłam.
– Jesteś jebnięta, Nina – odzywa się Juras. – Dawno nie słyszałem tak chorej rozkminy.
– Wal się, Juras – odpowiadam. – Rozkminy są dla ludzi, którzy swoje już widzieli i teraz tylko dobudowują fantazje do własnych doświadczeń. Ty nigdy nie zamoczyłeś, więc nawet nie wiesz, od czego zacząć rozkminę.
– Wyluzujcie – wtrąca się Szwab, który jako jedyny nie pali. Mimo to nadrabia liczbą opróżnionych puszek kasztelana. – Niuki, puść coś ze Spotify.
Wychodzę na zewnątrz, gdy mam już dość polskich hiphopowych brzmień. Zdecydowanie wolę relaksować się przy czymś z pogranicza rocka i muzyki alternatywnej. Chłopaków jest jednak pięciu, a ja – jedna. Nie będę się sprzeczać z tymi przygłupami.
Siadam na huśtawce i delikatnie się kołyszę. Ojciec Szwaba wybudował ją dla jego młodszej o dwa lata siostry, która w dzieciństwie zmarła na białaczkę. Szwab nigdy o niej nie mówi, a my nie pytamy. Tylko on wychowywał się w Konstancinie. Cała reszta, łącznie ze mną, to zepsute dzieciaki warszawskich biznesmenów, którzy po napakowaniu portfeli zapragnęli snobistycznego życia w bogatym miasteczku pod stolicą. Wszyscy zamieszkaliśmy tutaj w ciągu ostatnich pięciu, sześciu lat. Zachowujemy się więc tak, jakby siostra Szwaba nigdy nie istniała. Wiemy tylko, że małżeństwo jego starych nie przetrwało okresu żałoby. Matka wyjechała za granicę, a ojciec rozprzedał połowę majątku, by zatrzymać ten dom po rozwodzie.
Dzięki temu mamy teraz gdzie pić i jarać w każdy weekend.
– Można dołączyć? – słyszę jego głos.
Odkąd przyszedł, zachowuje się dziwnie. Nie czeka na moją odpowiedź i siada na trawie obok huśtawki. W dłoni trzyma dwie puszki piwa.
– Skombinowałem dla ciebie jedną od Szwaba.
– Dzięki, ale wystarczy mi na dziś.
– No dobra, w takim razie wypiję dwie.
Milczymy przez chwilę, po czym pyta, czy nie chcę poleżeć z nim na trawie i pooglądać gwiazd.
– Zawsze chciałam pieprzyć się na łące pod nocnym bezchmurnym niebem. Tylko ja, penis, gwiazdy i multum kleszczy.
Prycha.
– Te twoje dziwne fantazje… czy to tylko tak po trawie?
Spoglądam na niego zażenowana.
– Chcesz wiedzieć, czy na trzeźwo zachowuję się jak cnotka niewydymka?
– Sam nie wiem… Czasem wydaje mi się, że przez cały czas nosisz maskę, która przysłania twoje prawdziwe oblicze.
– Nieźle… Aż tak widać, że lubię kłaść kilogram tapety?
Schodzę z huśtawki i kładę się obok niego. Ziemia jest chłodna, ale przyjemna, a niebo prawie bezchmurne, dzięki czemu dostrzegam mój ulubiony gwiazdozbiór Łabędzia. Kiedy byłam dzieckiem, tata uwielbiał zabierać mnie wieczorami na długie letnie spacery. Siadaliśmy na ławce, patrzyliśmy w niebo, a tata opowiadał mi przeróżne historie o wszechświecie, księżycu, naszej galaktyce i gwiazdach, których blask dociera do nas, chociaż znajdują się tak daleko, że nie potrafimy sobie tego nawet wyobrazić. Podczas jednego z takich spacerów poprosił, bym wskazała jedną gwiazdę, a gwiazdozbiór, do którego należy, już zawsze będzie symbolizował naszą więź.
Tyle pierdolenia. Czas zapalić.
– Mogę cię o coś spytać? – odzywam się po wzięciu trzech buchów.
– Zależy o co. – Bierze ode mnie skręta.
– Czy wszystko z tobą w porządku? Jesteś ostatnio jakiś dziwny… Mało mówisz, mało palisz… Generalnie mało cię.
Kryspin kręci głową i śmieje się pod nosem.
– Od kiedy się tak o mnie troszczysz? Jakoś nigdy specjalnie nie zwracałaś na mnie uwagi. – Bierze bucha. – W szkole wcale się do mnie nie odzywałaś. Właściwie to nie odzywałaś się do żadnego z nas. – Drugi buch. – Czułem, że uważasz nas za gorszych, zepsutych. Dopiero od roku jesteś taka.
– Jaka?
– Taka jak my. – Bierze trzeciego bucha i przekazuje mi skręta.
– Czyli jaka? – drążę.
– Nie wiem… fajna?
Podnoszę się i uderzam go lekko w udo.
– Gratuluję wysokiej samooceny!
Kryspin siada obok mnie i wyciąga z kieszeni bluzy drugie piwo.
– Może jednak?
– Ty naprawdę chcesz, żebym była dziś łatwiejsza – sugeruję.
– To możesz być jeszcze bardziej?
Jego banalny żart sprawia, że wybucham śmiechem.
Nie, to nie przez żart. To przez zioło.
– Ostatnio nie mogę się dogadać z Matyldą.
– To dziwne. – Otwieram puszkę. – Odkąd pamiętam, nie odstępowałeś jej na krok.
– Jest chyba zazdrosna o to, że spędzam z wami tyle czasu.
– A co za problem, żeby też się z nami spotykała? – Biorę łyk.
– Wiesz, jaka ona jest. Starzy mocno ją cisną z nauką. Chcą, żeby na maturze zdawała dwa języki i rozszerzoną matmę. Celują w SGH, ale jeśli powinie jej się noga, stary opłaci jej prywatną uczelnię.
Bogaci rodzice, którzy przelewają swoje ambicje na dzieci. Skąd ja to znam?
– Mogłaby od czasu do czasu wychillować. To nic złego.
– Jest coś jeszcze. – Kryspin rzuca na bok pustą puszkę. – Jej starzy nie do końca za mną przepadają. Jestem w końcu synem… no wiesz. Generalnie to nie tolerują całej naszej paczki. Uważają, że Matylda nie powinna się zadawać z wyrzutkami.
Jestem dogłębnie poruszona tym, że ktoś tak o mnie powiedział.
– Ich opinia nie powinna mieć dla ciebie znaczenia. Liczy się to, co myśli Matylda.
Kryspin wzrusza ramionami.
– Zastanawiam się, czy ona nie zgadza się ze starymi. Jeszcze jointa?
– Nie, dzięki. Wypaliłam dziś wystarczająco dużo. Muszę przystopować.
– Ja zapalę. Sama powiedziałaś, że ostatnio mało jaram, więc muszę nadrobić.
– Nie wiem, czy to działa w ten sposób. – Śmieję się, gdy on odpala skręta. – Czyli sądzisz, że Matylda ma coś do nas?
– Już się w tym wszystkim pogubiłem… Jakiś czas temu spytała mnie, czy myślę o studiach w Warszawie. Powiedziałem jej, że nie. Zacznę się nad tym zastanawiać w trzeciej klasie. Po co ten pośpiech? Zasugerowała, że może to zioło wypacza mi myślenie i byłoby lepiej, gdybym je odstawił.
– Bullshit! – podnoszę głos. – Sama nie jest święta.
– Uważam, że to wina jej starych. Sama przyznała, że zawsze mieli fioła na jej punkcie, a odkąd wynieśli się z Warszawy, praktycznie nie pozwalają jej wychodzić z domu. Strasznie ją gonią do nauki. Niedługo wbiją jej do głowy własne poglądy i będzie myśleć zupełnie tak jak oni.
Przez moment siedzimy w milczeniu i przyglądamy się gwiazdom.
– Czego tak naprawdę oczekujesz od życia? – pytam.
– A bo ja wiem… chcę się dobrze bawić i niczym nie przejmować.
– Tylko tyle?
– W sumie to nie. Jest coś jeszcze. Pomyślałem o tym całkiem niedawno.
– O czym?
– Na razie nie mogę ci powiedzieć. Jeszcze nie teraz. Niedługo wszystkiego się dowiesz.
Ciąg dalszy w wersji pełnej