- W empik go
Nie uciekniesz - ebook
Nie uciekniesz - ebook
Nie może się zatrzymać. Nie może nikomu zaufać. Nie wierzy już w miłość.
Laura przeszła w życiu wiele. Udało się jej uciec od prześladowców, ale poczucie zagrożenia nie mija nigdy. Musi być w nieustannym ruchu, aby demony przeszłości nie mogły jej dopaść. Od tej pory życie Laury jest ucieczką, a ciepło rodzinnego domu nierealnym marzeniem.
Któregoś dnia Laura ratuje dziewczynkę przed rozpędzonym samochodem. Rodzina małej Elise udziela Laurze schronienia, a jej ojciec Daniel sprawia, że na nowo odkrywa moc pożądania. Laura nie może jednak pozwolić sobie na miłość. Chroni dostępu do siebie i nikomu nie odważy się powiedzieć prawdy o swojej przeszłości. Co się stanie, jeśli Daniel zburzy ten mur? Czy nie przerazi go to, co za nim znajdzie? Czy będzie gotów ochronić Laurę przed nią samą oraz przed tymi, którzy będą ją ścigać?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66890-46-6 |
Rozmiar pliku: | 925 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Laura! – Słyszę głos mamy. – Laurita, proszę, zejdź na dół!
Niechętnie wstaję z łóżka i wychodzę z pokoju. Dziś mam poznać swojego przybranego brata. Pół roku temu mama wyszła za mąż za Héctora Vallejo. Jego syn Rafael ma dwadzieścia lat i do tej pory mieszkał z matką w Nayarit. Nie wiem dokładnie, co nabroił, ale matka odesłała go do ojca, czyli do nas. Musi tu zostać jakiś czas, bo ma już zawiasy i za następne przewinienie pójdzie siedzieć.
Schodzę na dół i widzę, jak brunet mierzy mnie wzrokiem, aż czuję zimny dreszcz. Już sam jego widok mnie przeraża. Jest praktycznie cały w tatuażach i to takich rodem z najstraszniejszego horroru.
– Lauro – mówi Héctor – to jest właśnie mój syn Rafael.
– Siostrzyczka. – Rafael posyła mi cyniczny uśmiech i mogę przysiąc, że oblizał usta.
– Pamiętaj, że obiecałeś być grzeczny – upomina go ojciec.
– Oczywiście – potwierdza, nie odwracając ode mnie wzroku.
– Dzieci – mówi mama – jestem pewna, że się dogadacie. Lauro, pokaż bratu jego pokój. Ja muszę już jechać do pracy.
Co?
– Podrzucę cię – proponuje mamie Héctor. – Też już powinienem być w pracy.
– O, to super. Pa, kochani.
– Rafaelu, pamiętaj.
Nie podoba mi się ten cały Rafael, jest jakiś dziwny.
– Mam nadzieję, że mój pokój jest blisko twojego – rzuca, gdy zostajemy sami.
Na szczęście nie.
Ignoruję go i idę na górę. Mamy spory dom, po dziadkach. Wcześniej żyły tu trzy rodziny, ale przez ostatnie trzy lata mieszkałam sama z mamą. Ojciec zostawił nas dawno temu.
Wskazuję Rafaelowi jego pokój po lewej stronie schodów, a gdy się odwracam, chłopak chwyta mnie za rękę.
– Jesteś całkiem ładna, siostrzyczko. – Przewierca mnie wzrokiem, przez co moje serce ze strachu zaczyna szybciej bić.
– Puść mnie. – Przełykam ślinę.
– Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy – mówi, zakładając mi pasmo włosów za ucho. – Jeszcze mi się kiedyś przydasz. – Śmieje się i zamyka w swoim nowym pokoju.
Co to, do cholery, było? Wiem tylko jedno: będę starała się go unikać na wszelkie możliwe sposoby. Nie wzbudził mojego zaufania, a już na pewno nie zostanie kochanym starszym bratem.
Idę do swojego pokoju i wrzucam rzeczy do torby. Umówiłam się z moją przyjaciółką Rositą w centrum handlowym. Przynajmniej nie będę musiała siedzieć w domu z koszmarnym Rafaelem. Mam nadzieję, że jednak długo u nas nie zostanie. Czuję, że będą z nim problemy…ROZDZIAŁ 1
LAURA
– Chyba źle się zrozumieliśmy – warczy Rafael, pochylając się nade mną. – Masz robić to, co ci każę. Jeśli każę ci skoczyć w ogień, masz to, kurwa, zrobić! – krzyczy, a ja aż podskakuję ze strachu.
Boję się go. Cholernie się go boję. Jest prawdziwym potworem, a nie mogę się od niego uwolnić. Raz próbowałam i… Nawet nie jestem w stanie o tym myśleć.
– Jeszcze mnie popamiętasz, ty mała dziwko! – Zaciska zęby i kopie mnie w brzuch.
Zwijam się z bólu, zalewając łzami. Przeklinam dzień, w którym przekroczył próg mojego domu. On nie jest człowiekiem, tylko potworem.
– I żeby ci nie przyszło do głowy znowu ode mnie uciekać – ciągnie mnie mocno za włosy – bo cię, kurwa, znajdę, choćby na końcu tego pierdolonego świata!
Boże, jak ja go nienawidzę.
– Naucz tę dziwkę posłuszeństwa, Raul. – Niczym szef wydaje rozkaz swojemu kuzynowi. – Twarz ma być nietknięta – dodaje i cały w nerwach wychodzi, zostawiając mnie z tym skurwielem.
Boże, pomóż mi…
Chyba w życiu każdego człowieka przychodzi chwila, gdy potrzebuje pomocy. Wsparcia, pocieszenia, zrozumienia. Co zrobić, kiedy nie masz komu zaufać? Gdy musisz nieustannie oglądać się za siebie? Gdy nawet prawo nie jest po twojej stronie? Uciec czy zostać? Ja uciekłam. Wiedziałam, że w moim rodzinnym mieście, w Juárez, wydano na mnie wyrok. Rok temu, gdy zmarła mama, moje życie wywróciło się do góry nogami. Zostałam sama i z dnia na dzień coraz bardziej odczuwałam, jak mi jej brakuje. Héctor z rozpaczy zaczął dużo pić, a ja wpadłam w ręce samego diabła – Rafaela i jego kuzyna Raula.
Dziś, po kilku dniach dosyć męczącej podróży, docieram do Buffalo. Nie jest to moje miejsce docelowe – stąd chcę jechać do Pittsburgha, a potem do Chicago. Mam trochę odłożonych pieniędzy. Nie za dużo, ale na początek wystarczy. Potem znajdę w Chicago jakieś mieszkanie, nawet pokój mi wystarczy, i pracę. Wierzę, że w wielkim mieście mnie nie odnajdą. Nie mogą mnie odnaleźć.
Obok dworca kolejowego znajduje się lotnisko i dworzec autobusowy. Autobusem najbezpieczniej można dostać się do Pittsburgha. Wchodzę do hali i od razu kieruję się do punktu informacyjnego. Podchodzę do okienka, przy którym siedzi kobieta koło sześćdziesiątki z ogromnym kokiem. Dziwię się, że tak stabilnie trzyma głowę.
– Dzień dobry. O której godzinie odjeżdża najbliższy autobus do Pittsburgha? – pytam.
– Spóźniłaś się, dziecko – mówi, a ja marszczę nos. – Pięć minut temu odjechał, a następny jest… – urywa, wystukuje coś na klawiaturze i zerka na ekran – o drugiej – kończy.
– O drugiej? – Spoglądam na zegarek. – To za trzy godziny.
– Zdążysz wrócić do domu. – Kobieta uśmiecha się ciepło.
– Obawiam się, że raczej nie – mamroczę cicho, jednak pani chyba mnie usłyszała.
– Nie jesteś stąd? – zauważa.
– Dopiero przyleciałam.
– Po drugiej stronie ulicy jest niewielka knajpka – mówi. – Smacznie gotują i bez tej całej chemii. Szybko zleci ci tam czas – dodaje. Naprawdę miła kobieta.
– Dziękuję. – Uśmiecham się do niej. – W takim razie do zobaczenia.
Wychodzę z dworca i idę do knajpki. Faktycznie niewielka, ale przytulna i pięknie urządzona. Zamawiam spaghetti z cukinią i pesto z rukoli oraz koktajl owocowo-warzywny, po czym zajmuję miejsce przy oknie.
Lubię wiosnę, bo przywołuje miłe i dobre wspomnienia. Przymykam oczy i wracam myślami do czasów dzieciństwa. Wystarczyło, że uchyliłam okno w pokoju, a mogłam napawać się zniewalającym zapachem jakarandy i podziwiać jej piękne niebieskofioletowe kwiaty. W naszym ogrodzie przeważały kaktusy, ale babcia uprawiała też orchidee. Pamiętam jeszcze czasy, gdy pracowała na plantacji wanilii. Wanilia nabiera aromatu, kiedy jest poddawana procesowi fermentacji i suszeniu. Gdy babcia po pracy wracała do domu, czułam od niej słodki zapach wanilii i nazywałam ją Waniliową Królową, choć wiedziałam, jak ciężka była to praca.
Moje życie nie jest usłane różami. Przeszłam przez piekło, po którym miałam się nie podnieść, ale chcę żyć. Jest we mnie jakaś siła, która nie pozwala mi się poddać i każe walczyć. Mam dopiero dwadzieścia dwa lata i chcę wierzyć, że kiedyś będę szczęśliwa.
Przede mną długa podróż i chętnie bym coś poczytała. Na dworcu kolejowym jest mała księgarnia. Może znajdę ciekawą książkę na drogę.
– Podać pani coś jeszcze? – pyta młoda kelnerka.
– Poproszę wodę z cytryną – odpowiadam.
– Oczywiście. – Uśmiecha się.
– Przepraszam – zatrzymuję ją. – Na dworcu kolejowym jest księgarnia, chciałabym kupić książkę – mówię do dziewczyny. – Czy mogłabym zostawić tu swój bagaż? Wrócę za parę minut.
– Tak, jasne. To żaden problem – odpowiada kelnerka.
– Dziękuję. Zaraz wracam.
Szybko wychodzę i idę kawałek chodnikiem. Moją uwagę zwraca starsza pani rozglądająca się dookoła i wołająca jakąś dziewczynkę.
– Elise! Wnusiu, gdzie jesteś?! – krzyczy zrozpaczona. – Elise!
Odruchowo i ja się rozglądam, a gdy ruszam w kierunku kobiety, przy krawężniku zauważam małą dziewczynkę, która wchodzi na ulicę.
O cholera!
Dziewczynka wchodzi na jezdnię, a w jej stronę pędzi samochód. Nie myślę, rzucam torebkę i po prostu działam. Biegnę co sił w nogach. Wszystko dzieje się błyskawicznie. Popycham małą na trawę, słyszę pisk opon i czuję mocne uderzenie. Potem zapada ciemność.ROZDZIAŁ 2
LAURA
– Patrz na mnie, jak do ciebie mówię! – krzyczy, mocno ściskając moją twarz, aż jego palce wbijają mi się w policzki.
Moja twarz jest zalana łzami. Jeszcze nigdy nie był tak brutalny. Mogłam być poobijana, ale twarz musiała pozostać nietknięta. Dziś wpadł w furię, a ja doskonale wiem dlaczego.
– Coś ty narobiła, mała dziwko?! – wścieka się. – Zapłacisz mi za to, rozumiesz?!
Zabije mnie. Boże, on mnie zabije. Jestem tak przerażona, że naprawdę zaczynam myśleć, że to chyba jedyne wyjście, by wyrwać się z jego rąk, lecz co z resztą?
– Albo nie, mam lepszy pomysł – mówi i odpycha mnie tak mocno, że upadam na zimny beton.
Nie wiem, co mu strzeliło do głowy. On naprawdę jest nieobliczalny.
Rafael odwraca się w stronę kuzyna, a na jego twarzy maluje się cyniczny uśmiech.
– Rosita!
Boże, tylko nie to. Tylko nie ona. Jestem przerażona do granic możliwości, nie mogę opanować oddechu, czuję, jakbym się dusiła, a żołądek mi się boleśnie skręca.
– Ni… Nie… Proszę, nie – szlocham.
– Dawaj ją, Raul. Przedstawienie czas zacząć. – Rafael wybucha drwiącym śmiechem.
– Nie!
– Nie! Nie!
Otwieram oczy i gwałtownie siadam. Unoszę prawą rękę, dostrzegając na niej założony wenflon, do którego podłączona jest rurka podająca mi jakiś płyn. Na drugiej mam, cholera, gips. Rozglądam się dookoła i dostrzegam białe ściany oraz jakieś urządzenie rejestrujące.
Cholera, tylko nie to! Tylko nie szpital.
Pocieram palcami skronie, zastanawiając się, co powinnam zrobić. Wiem jedno: jak najszybciej muszę się stąd wydostać.
Nie wrócę do Meksyku. Nie wrócę!
Powoli wstaję z łóżka, starając się nie robić przy tym hałasu. Kręci mi się w głowie, ale to pewnie przez uderzenie.
Jak wyciągnąć tę cholerną rurkę?! Ale się urządziłam! Teraz się wyda, że jestem tu nielegalnie. Deportują mnie. Oni mnie deportują… Nerwowo potrząsam głową, nie dopuszczając do siebie tej myśli. Musiałam się nieźle wysilić, by się tu dostać, i nie dam się stąd wywieźć. Po prostu nie dam.
Zębami wyrywam rurkę i szukam swoich rzeczy. Niestety znajduję tylko torebkę. Cholera, mój bagaż został w tej knajpce! Jak ja mam stąd wyjść w szpitalnym ubraniu? Spokojnie, Lauro, tylko spokojnie. Oddychaj i myśl. Wyjdę na korytarz i na pewno coś znajdę. Najważniejsze to się stąd wydostać.
Naciskam klamkę, otwieram drzwi i rozglądam się dookoła. Owszem, na korytarzu kręcą się pielęgniarki i pacjenci, ale na szczęście nikt nie zwraca na mnie uwagi. Mocno ściskam torebkę w dłoni i robię kilka kroków, gdy nagle słyszę za sobą głos kobiety, która wołała tę dziewczynkę.
– Proszę zaczekać! – zatrzymuje mnie. – Gdzie pani idzie?
Niepewnie odwracam się do niej.
– Ja… Ja… Do… Do toalety muszę – jąkam się sparaliżowana strachem.
– Chciałabym z panią porozmawiać i przede wszystkim ogromnie podziękować za uratowanie mojej wnuczki – mówi z wdzięcznością.
– Dro… Drobiazg. Mam nadzieję, że z wnuczką wszystko w porządku. – Głośno przełykam ślinę.
– Dzięki pani. – Uśmiecha się. – Wnuczka zostanie na obserwacji, ale nic jej nie jest.
Gdy znów chcę się odwrócić, by w końcu wyjść, podchodzi do nas pielęgniarka i już wiem, że mam przechlapane. Teraz się nie wyplączę.
– O, tu pani jest – mówi, patrząc w jakieś papiery. – Pani Laura… Laura Carrillo.
Nic nie mówię ani nawet nie przytakuję. Zamierzałam zmienić tożsamość. Czuję, że mój koniec jest bliski. Zaraz odkryją, że jestem tu nielegalnie, o ile już tego nie wiedzą. Nie tak miało być. Nawet nie potrafię uciec z tego piekła.
– Pani Carrillo – odzywa się pielęgniarka – nie ma pani ubezpieczenia. – Podnosi na mnie wzrok, a ja niemalże słyszę bicie własnego serca. Żołądek skręca mi się boleśnie i nie jestem w stanie wydobyć z siebie słowa, bo niby co mam powiedzieć? Owszem, nie mam. Nie mam, bo uciekłam z Meksyku i nie powinno mnie tu być. To bez sensu. Cokolwiek bym teraz powiedziała, nie ma dla mnie ratunku. – Pani Carrillo? – Kobieta wymownie spogląda w moją stronę.
– Nie mam – mówię cicho.
– Jeszcze nie ma, bo Laura dopiero do nas przyjechała. – Unoszę brwi, słysząc, co mówi kobieta, której wnuczkę uratowałam.
– Pani jest z rodziny? – Pielęgniarka przenosi na nią wzrok.
– Tak – odpowiada szybko, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć. Jestem w takim szoku, że zupełnie zapominam, że potrafię mówić. – Laura jest córką mojej kuzynki i przyjechała do nas na wakacje.
– Z Meksyku? – Pielęgniarka jest bardzo dociekliwa.
– Z Juárez. – Skąd ona to wie? Zresztą nieważne, chyba właśnie ratuje mi życie. – Kuzynka wyszła za Meksykanina – mówi całkiem poważnie.
– Dobrze, ale…
– Proszę wystawić rachunek za leczenie Laury na moje nazwisko – przerywa jej.
Że co? Stoję jak słup soli i kompletnie nie wiem, co zrobić czy powiedzieć.
– W takim razie poproszę o pani dane, wpiszę panią jako osobę do kontaktu.
– Grace Foster. – Kobieta otwiera torebkę i wyciąga z niej wizytówkę. – Proszę, numer telefonu i adres.
– Zaraz panią wpiszę, a pani – spogląda na mnie – pani Carrillo, proszę z powrotem do łóżka. Miała pani wstrząśnienie mózgu, musi pani leżeć i odpoczywać.
– Ja… jasne. – Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć.
Co tu się przed chwilą wydarzyło? Kobieta, której nie znam, powiedziała, że należę do jej rodziny, i poprosiła, by wystawili rachunek na jej nazwisko. Nie, nie, ja chyba porządnie uderzyłam się w głowę.
Pielęgniarka oczywiście pilnuje, żebym z powrotem położyła się do łóżka, i po chwili zostaję sama z panią Foster.
– Dlaczego pani to zrobiła? – pytam.
– Uratowałaś moją wnuczkę.
– Ja mam pieniądze, oddam pani. – Krzywię się lekko, bo wciąż jestem obolała.
– Nie ma mowy, dziecko. – Kręci głową. – Chociaż tak ci się odwdzięczę.
– Naprawdę nie musi pani tego robić. Zrobiłam to, co zrobiłby każdy – mówię i podciągam się na łóżku.
– Wybierałaś się gdzieś dalej czy zamierzałaś się tu zatrzymać? – pyta.
– Nie, nie. Jadę do Chicago.
– Masz tam rodzinę?
– Nie. Po prostu… – Dlaczego ona mnie tak wypytuje? – Po prostu tam jadę.
– Odpoczywaj. – Uśmiecha się delikatnie. – Nie będę cię męczyć. Później do ciebie zajrzę, zostanę tu z wnuczką.
– Rozumiem.
Gdy kobieta wychodzi z sali, odwracam się w drugą stronę i zamykam oczy. Muszę się przespać, bo wszystko mnie boli, a potem pomyślę, co dalej. Ten wypadek pokrzyżował mi plany, ale przecież musi być jakieś wyjście z tej sytuacji.
– Gdzie jest twój ojciec? – pytam, gdy wchodzę do salonu.
– A skąd mam wiedzieć? – Rafael siedzi rozwalony na sofie i pije piwo. Ostatnio tylko to robi. Pije i urządza imprezy w moim domu. Mam go już serdecznie dość. Najlepiej, jak znika na całe dnie z tym swoim kuzynem i nie muszę go oglądać.
– Zdejmij te nogi – upominam go, gdy chłopak kładzie nogi na stoliku kawowym, ale on tylko gniewnie podnosi na mnie wzrok i uderza nogami o blat. – Dupek! – syczę pod nosem i odwracam się, lecz nagle czuję mocne szarpnięcie za rękę. Rafael chwyta mnie za ramiona i dociska do ściany. Ledwo łapię oddech, gdy przygniata mnie swoim ciałem.
– Zadziorna jesteś. – Chucha na mnie piwskiem, aż mi niedobrze od nieprzyjemnego zapachu.
– Puść mnie – dyszę, a serce ze strachu wyrywa mi się z piersi.
– Posłuchaj, Laurito, twojej mamuśki już nie ma i jesteś zdana na moją łaskę, ślicznotko. – Nienawidzę, gdy tak do mnie mówi, przeraża mnie.
– To jest mój dom – mówię cicho, a on wybucha śmiechem.
– Skarbie, jesteś moją siostrą, więc co twoje, to i moje – rechocze. – Ale każdy kij ma dwa końce, więc tym, co moje, też się z tobą podzielę.
– Ty nic nie masz. – Przełykam ślinę, kiedy dociska mnie do siebie mocniej.
– To mam. – Chwyta mnie za dłoń i kładzie ją na swoim kroczu. Teraz naprawdę jestem przerażona. Moja klatka piersiowa unosi się tak szybko, że chyba zaraz zemdleję. – Zobacz, jaki jestem twardy dla ciebie – szepcze mi do ucha.
To jest obrzydliwe. Wykorzystuję moment, gdy puszcza moje ramię, i mu się wyrywam.
– Porąbało cię! – krzyczę i biegnę na schody.
– Będziesz krzyczeć, maleńka, ale z rozkoszy! – dodaje i głupio się śmieje.
Nie, nie zostanę tu teraz z nim. Pogadam z Héctorem, jak wróci, niech odeśle go do matki, bo ja nie będę z nim dłużej mieszkać. Nie dość, że robi z mojego domu melinę, to jeszcze zamierza się do mnie dobierać, zboczeniec jeden. Jest tak samo obleśny jak ten jego kuzynek od siedmiu boleści. Ostatnio pieprzył się z jakąś dziewczyną w dawnym pokoju babci. Tak dłużej nie może być. Héctor jest naprawdę w porządku, ale załamał się po śmierci mamy. Całymi dniami siedzi w pracy, a w weekendy pije, próbując zapomnieć. Ja zaś muszę użerać się z tym dupkiem. On musi się stąd wynieść.
Nie chcę teraz siedzieć z pijanym Rafaelem, więc wychodzę z domu i jadę do Rosity. Znam ją, odkąd pamiętam. Nasze mamy też się przyjaźniły. Rosita jest dla mnie jak siostra. Teraz mam już tylko ją.ROZDZIAŁ 3
LAURA
Od kilku dni przebywam w szpitalu. Jutro będę mogła stąd wyjść, pytanie tylko, dokąd się udać. Podróż ze złamaną ręką to nie jest dobry pomysł. Potrzebuję pieniędzy, by opłacić mieszkanie, a z tą ręką niełatwo będzie mi znaleźć pracę. Lekarka powiedziała, że gips powinnam nosić jeszcze przez trzy tygodnie. Może do tego czasu zatrzymam się gdzieś tu, w jakimś tanim motelu? Nie mam pojęcia, co robić. Wiem jedno – muszę znaleźć się jak najdalej od niego, od nich. Rafael jest mściwy i na pewno mnie szuka. Liczę, że nie podejrzewa, gdzie jestem.
Po obiedzie odwiedza mnie pani Foster z wnuczką. Nie wiem, dlaczego codziennie do mnie przychodzi, ale to miłe z jej strony, a ta mała jest świetną dziewczynką. Kobieta przynosi mi czasopisma, owoce, przyniosła nawet mój bagaż z tej knajpki. Nie wiem, jak jej się odwdzięczę. Jest wspaniała.
– Dzień dobry – wita się ze mną, wchodząc do sali.
– Dzień dobry – odpowiadam i podciągam się na łóżku.
– Laura! – woła radośnie Elise i wskakuje na łóżko obok mnie.
– Eli, uważaj – upomina ją kobieta.
– Cześć, mała. – Obejmuję ją mocno, a ona się do mnie przytula.
– Przepraszam cię, ale nie było mowy, by poszła do przedszkola, gdy usłyszała, że jadę do ciebie.
– Nie mam nic przeciwko. – Całuję Eli w główkę, a ona chichocze. – To moja przyjaciółka.
– Lauro – pani Foster siada naprzeciwko mnie – wiem, że jutro wychodzisz ze szpitala.
– To prawda – potwierdzam.
– Powiedz mi… – urywa na moment. – Dokąd się wybierasz? Wspominałaś o Chicago.
O kurczę. Chyba lepiej, jak jej to potwierdzę.
– Tak, tak – przytakuję – jutro wyruszam do Chicago.
– Lauro, jesteś pewna, że od razu po wyjściu ze szpitala chcesz wyjechać? – Spogląda na mnie. – Masz rękę w gipsie, powinnaś być pod opieką lekarza.
– Obiecuję, że znajdę dobrego specjalistę.
– Lauro, a może byś zatrzymała się u nas? – proponuje, wprawiając mnie w osłupienie.
– U was? – Z zaskoczenia unoszę brwi.
– Mamy spory dom, miałabyś swoją sypialnię, odpoczęłabyś, doszła do siebie – zachęca mnie. – Mój syn na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
O cholera…
– Ale, pani Foster…
– Proszę, mów mi po imieniu. – Uśmiecha się serdecznie. – Obiecuję, że będziesz się u nas dobrze czuła. Mówiłam ci, że Daniel jest w delegacji i wraca za kilka dni.
– Tak, tak, ale…
– Laura z nami zamieszka? – pyta Elise.
– Jeśli tylko się zgodzi.
– To bardzo miłe z pani… to znaczy z twojej strony, ale nie mogę – mówię, a Eli smutnieje.
Naprawdę nie mogę tego zrobić. Nie mogę ich narażać, jeśli jakimś cudem ten popieprzony Rafael mnie znajdzie.
– Lauro, masz złamaną rękę, jesteś osłabiona, zatrzymaj się u nas, dopóki nie dojdziesz do siebie, a potem możesz wyruszyć w drogę – przekonuje.
– Proszę, proszę. – Dziewczynka patrzy na mnie błagalnie. – Zgódź się.
– Ja naprawdę nie chcę sprawiać kłopotu.
– Uratowałaś życie mojej wnuczce, jesteś ciepłą i serdeczną osobą – mówi Grace. – Pozwól mi jakoś ci się zrewanżować, pomóc.
– Już i tak mi bardzo pomogłaś. Zapłaciłaś za mój pobyt w szpitalu, codziennie mi coś przynosisz – wyliczam z wdzięcznością.
– To drobnostki. Zostań u nas chociaż na te trzy tygodnie, potem pomyślisz, co dalej. – Uśmiecha się ciepło.
– Proszę. – Eli spogląda na mnie. – Pokażę ci, jakie mam fajne książki i zabawki… i mam takie trudne puzzle do ułożenia. Pomożesz mi z nimi?
– No… skoro tak ładnie prosisz – gładzę ją po włoskach – to chyba nie mam wyjścia. – Podnoszę wzrok na Grace, która posyła mi uśmiech.
– Nie masz – chichocze mała.
– Ale musisz mi obiecać, że będziesz chodzić do przedszkola.
– Okej – przytakuje.
Owszem, jestem trochę spokojniejsza, ale wiem, że nie mogę zostać u nich zbyt długo. Nie mogę ryzykować, że znajdą mnie u nich. Rafael i Raul są nieobliczalni. Przecież oni na moich oczach…
Boże, boję się tych wspomnień i nie chcę, by wracały. Wiem, że to, co się stało, jest moją winą, i do końca życia będę się z tym zmagać. Czasem myślę, że los jest okrutny. Dał mi szansę, na którą nie zasłużyłam. Uciekłam, wyrwałam się z tego piekła, ale nie da się tego wyrzucić z pamięci. Wciąż nie wiem, jak z tym żyć…
– Czemu jesteś smutna? – Z bolesnych rozmyślań wyrywa mnie słodki głos Elise.
– Po prostu się zamyśliłam – odpowiadam, siląc się na lekki uśmiech.
– A dokończysz mi książkę? – pyta.
– Jasne.
– To wy sobie czytajcie, a ja porozmawiam z doktorem – mówi Grace i wstaje, po czym opuszcza salę.
Dzięki Grace i Eli dzień prędko mi zleciał, a przede wszystkim nie czułam się samotna. Eli jest niesamowitą dziewczynką, szybko się do mnie przywiązała, zresztą ja do niej też. Czuję pewne obawy z tego powodu, bo za kilka tygodni już mnie tu nie będzie. Buffalo jest moim przystankiem, muszę jechać dalej.
Następnego dnia przed południem jestem już w domu Grace, a właściwie jej syna. To duży, piętrowy dom, aż dziw bierze, że mieszkają tu tylko we troje. Jest pięknie urządzony i mimo wielkości bardzo przytulny. Zaskoczył mnie trochę wystrój, bo spodziewałam się czegoś bardziej luksusowego lub minimalistycznego? Okazało się, że Grace jest Angielką, stąd angielski wystrój wnętrz. Powiedziała mi, że tęskni za rodzinnym krajem, a w domu ma namiastkę Anglii. Jej synowi to nie przeszkadza, a nie mam śmiałości pytać o mamę Elise. Grace o niej nie wspomina, mała też nie, a ja nie chcę być wścibska.
– I jak? Podoba ci się? – pyta mnie Grace, gdy stoimy w pokoju, w którym będę tymczasowo mieszkać.
– Bardzo – odpowiadam radośnie. – Ogromnie dziękuję. Macie naprawdę piękny dom. Taki ciepły, rodzinny, przytulny.
– Taka nasza mała rodzinka. – Uśmiecha się delikatnie.
– Moja mama zmarła rok temu. – Nie wiem, dlaczego właściwie to mówię, ale chyba po prostu odnoszę wrażenie, że Eli też straciła matkę, a babcia próbuje jej to w jakiś sposób wynagrodzić. – Też mi jej bardzo brakuje.
– Tak mi przykro, dziecko. – Grace gładzi mnie po ramieniu. – Jednak… – urywa i bierze głęboki wdech – matka Elise nie umarła.
Och…
– Żyje i ma się świetnie – dodaje. – Ale to już jej decyzja.
Widzę, że Grace nie chce dłużej rozmawiać na ten temat, a ja nie zamierzam naciskać, bo to ich rodzinne sprawy. Układam swoje rzeczy w szafie. Nie ma ich wiele, lecz to wszystko, co posiadam. Całe swoje życie zmieściłam w jednej walizce. Zaczynam od nowa. Jeszcze nie wiem, jak to wszystko poukładać, ale muszę dać radę. Wiem, że ona by tego chciała, mama też. Rafael próbował mnie złamać, zniszczyć i prawie mu się to udało. Gdybym nie uciekła, osiągnąłby swój cel.
Około osiemnastej siedzimy przy stole w jadalni i jemy kolację. Dawno nie czułam się tak dobrze. Brakuje mi rodzinnego ciepła. Nie chcę się do tego przyzwyczajać, ale po prostu cieszę się tą chwilą.
– Babciu, babciu – woła Elise – kiedy przyjeżdża tatuś?!
– Jak mu się uda, to pojutrze – odpowiada Grace i podaje wnuczce kanapkę. – Ale wróci w środku nocy, więc nie czekaj na niego. – Uśmiecha się do małej. – Eli obiecała tacie, że pojedziemy po niego na lotnisko albo będzie czekała w domu z niespodzianką. – Mówiąc to, kobieta przenosi wzrok na mnie.
– Chcę zrobić tacie komiks – wtrąca dziewczynka.
– Twój tata na pewno się ucieszy – mówię, patrząc na małą.
– A pomożesz mi?
– Ja? – Jestem trochę zaskoczona.
– Eli, nie męcz Laury – strofuje ją babcia. – Miała u nas odpocząć.
– Nie, nie – kręcę głową – nie o to chodzi. Właściwie… – urywam, rozmyślając. Tak naprawdę znam je dopiero od tygodnia, ale zdążyłam się do nich przyzwyczaić. A jeśli ja się tak czuję, Eli z pewnością także. – Z chęcią ci pomogę – kończę, a dziewczynka posyła mi promienny uśmiech.
– Nie martw się moim tatą – mówi niespodziewanie Elise. – Na pewno mu się spodobasz, bo jesteś ładna i fajna – dodaje, przez co prawie krztuszę się kolejnym łykiem herbaty.
– El… Elise… ja… – Cholera, no!
– Eli, leć myć zęby – mówi Grace. – Zaraz do ciebie zajrzę.
– Ty też do mnie przyjdziesz? – pyta, spoglądając na mnie.
– Jasne. – Uśmiecham się do niej ciepło.
Poczułam się trochę niezręcznie. Grace w sumie niewiele mówiła mi o swoim synu. Wiem, że Daniel ma dwadzieścia siedem lat i prowadzi firmę ze swoim przyjacielem. Elise pokazała mi zdjęcie taty. Jest bardzo przystojny i już wiem, po kim dziewczynka odziedziczyła te piękne błękitne oczka i cudowne loczki. Mam nadzieję, że Daniel nie zmieni zdania i nie będzie miał nic przeciwko temu, że zatrzymam się u nich przez pewien czas. Później ruszę dalej w swoją drogę. Dziś ze spokojem kładę się do łóżka, a gdy tylko moja głowa dotyka miękkiej poduszki, zamykam oczy.ROZDZIAŁ 4
DANIEL
Po dziesięciu dniach wracam w końcu do domu. Miałem obawy co do tego wyjazdu, a potwierdził je wypadek Eli. Nie powinienem był zostawiać jej samej z mamą. Nie twierdzę, że źle się nią zajmuje, ale mama jest po operacji kolana. Powinna się oszczędzać, a Eli to prawdziwy wulkan energii. Jest żywiołowa, aktywna, wszędzie jej pełno i wiem, że mama może za nią nie nadążyć. Gdy mama zadzwoniła, mówiąc, że jest z Eli w szpitalu, zamarłem. Chciałem wracać, lecz zapewniła mnie, że wszystko w porządku i oprócz zdartego kolana Eli nic nie dolega. Uratowała ją jakaś dziewczyna. Mama mówiła, że złamała rękę i miała wstrząśnienie mózgu. Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia, i jestem jej ogromnie wdzięczny.
Zazwyczaj w dłuższe delegacje wyjeżdża Oscar, ale niestety jego ojciec trafił do szpitala, a klient nie chciał czekać. Same wypadki, dobrze chociaż, że udało mi się załatwić ten kontrakt. Nasza firma całkiem nieźle prosperuje, lecz konkurencja na rynku rośnie. Pięć lat temu razem z moim przyjacielem Oscarem otworzyliśmy pierwszy hostel. Nasze uniwersytety nie zapewniały studentom odpowiedniej liczby miejsc w kampusie, a z roku na rok studiujących przybywa, dlatego nasze hostele są idealnym rozwiązaniem. Mamy tu trzy przeznaczone tylko dla studentów, a teraz podpisaliśmy kontrakt na kolejne w Denver.
Stęskniłem się za tą moją małą diablicą, dlatego postanowiłem wrócić wcześniej, w środku nocy, zamiast następnym samolotem późnym popołudniem. W domu panuje cisza, ale cóż się dziwić, jest trzecia w nocy. Zaglądam do pokoju Elise i zatrzymuję wzrok na śpiącej córce, po czym kładę się spać.
Rano, nie wiedzieć czemu, budzi mnie Eli, a gdy otwieram oczy, do sypialni wchodzi moja mama.
– Tatusiu, tatusiu! – woła Elise i skacze po łóżku. – Wstawaj!
– Eli, spadniesz – upominam ją, podciągając się. – Mamo. – Spoglądam na nią wymownie.
– Jak podróż, synku? – pyta.
– Całkiem dobrze.
– Tatusiu, mam dla ciebie niespodziankę – mówi radośnie. – Laura mi pomogła.
– Laura? – Podnoszę wzrok na mamę, która wygląda na dziwnie zmieszaną.
– Eli – wtrąca kobieta – sprawdź, czy na pewno wszystko zrobiłaś.
– Ale babciu, przecież…
– Kochanie – podchodzi do łóżka i podaje Eli rękę – lepiej się upewnić.
Dlaczego ona ją wygania?
– No dobrze. – Dziewczynka uśmiecha się do mnie i schodzi z łóżka.
– I poczekaj na mnie w swoim pokoju! – dodaje.
– Mamo, co tu się dzieje? – pytam, gdy Eli wychodzi.
– Danielu, chciałam z tobą porozmawiać – mówi lekko zestresowana.
– Domyślam się – mówię z przekąsem – jednak najpierw muszę wziąć prysznic.
– Synku, ale…
– Mamo, prysznic – powtarzam i wstaję z łóżka.
– No dobrze – zgadza się niechętnie. – Tylko przyjdź od razu do kuchni.
– Jasne. I dzięki za pobudkę o siódmej – rzucam z ironią, po czym zamykam za sobą drzwi łazienki.
Zaskoczyło mnie zachowanie mamy. Eli, owszem, budzi mnie, ale tylko w weekendy i nie z samego rana, tym bardziej że wróciłem późno w nocy, o czym doskonale wiedziała. Eli wspominała coś o tej Laurze. Ciekawe, czy dziewczyna jest jeszcze w szpitalu. Chyba powinienem ją odwiedzić i osobiście podziękować, w końcu uratowała życie mojej córce. Może pojadę do niej po pracy, bo muszę zajrzeć do firmy.
Po prysznicu osuszam ciało ręcznikiem, zakładam spodnie dresowe i idę do kuchni, kierując się zapachem aromatycznej kawy.
Kawa, śniadanie? Czyżby mama coś przeskrobała?
– Mamo – odzywam się, a ona aż podskakuje.
– Daniel!
– Mamo, dobra, co jest grane?
Przecież widzę, że coś kombinuje, tylko nie mam pojęcia co.
– Synku, musimy porozmawiać. – Spogląda na mnie niepewnie.
– Mamo, mam wrażenie, że to ty nabroiłaś, a nie Eli – kpię lekko.
– Troszkę. – Krzywi się, a ja poważnieję.
– Okej, o co chodzi?
– Chodzi o Laurę – mówi.
– Coś jej się stało? – Choć jej nie znam, mama powiedziała to tak, jakby dziewczynie przydarzyło się coś złego.
– Właściwie to…
– Mamo. – Splatam ręce na piersiach i patrzę na nią gniewnie.
– Bo… bo widzisz… – urywa. – Synku… Laura jest tutaj – mówi w końcu.
– Tutaj, to znaczy w mieście? – dopytuję, a mama kręci głową.
– W domu – wyznaje.
– W naszym domu? – upewniam się.
– Tak – przytakuje ze skruszoną miną. – Zaproponowałam jej, by się u nas zatrzymała na trochę.
Chyba się przesłyszałem. Czy moja matka oszalała?
– Zaproponowałaś jej co? – Tak, doskonale ją słyszałem, ale nie wierzę.
– Danielu, zrozum mnie. Laura nie jest stąd, nie ma nikogo i potrzebuje pomocy – wyjaśnia. – Ma rękę w gipsie. Jak sobie poradzi? To tylko trzy tygodnie.
– Mamo, na litość boską! – warczę. – Trzeba było dać jej pieniądze i zawieźć ją do hostelu, a nie sprowadzać do domu! – wkurzam się, a moja mama dobrze wie dlaczego.
– Daniel! – beszta mnie. – Mówisz o niej, jakby była jakąś przestępczynią, a ta dziewczyna uratowała życie Elise.
– Mamo, dobrze wiesz, że nie to mam na myśli! – Potrząsam głową, wciąż nie dowierzając, że mama wpadła na tak absurdalny pomysł.
– Laura naprawdę jest w porządku – przekonuje mnie. – Jest miła, sympatyczna, dobrze wychowana, a Eli ją uwielbia.
– Sama widzisz! – syczę. Cholera jasna! Zostawić moją mamę na chwilę samą. – Mamo, ta dziewczyna nie może tu zostać.
– Daniel!
– Nie, mamo – mówię stanowczo. – Przykro mi, ale nie.
Podążam za wzrokiem matki, która patrzy gdzieś za mnie. Powoli się odwracam, przeczuwając, że za mną stoi właśnie Laura.
Kurwa!
Mój wzrok zatrzymuje się na drobnej brunetce. Dziewczyna musiała słyszeć naszą rozmowę, bo w jej oczach widzę smutek. Nie wygląda na szczęśliwą, ale na przerażoną. Jest bardzo młoda, nie wiem, czy ma więcej niż dwadzieścia lat.
– Przepraszam – mówi, a jej głos wywołuje u mnie dreszcz. – Spakuję swoje rzeczy – dodaje, po czym odwraca się i idzie do pokoju gościnnego.
– Daniel! – Moja mama nie odpuści.
Przez chwilę stoję, zastanawiając się, co powinienem zrobić. Nie wiem, co mama sobie myślała. Spotykam się z kobietami, ale od pewnego czasu nie przyprowadzam ich do domu. Byłem kiedyś w stałym związku. Corine praktycznie stała się częścią naszej rodziny. Elise bardzo się do niej przyzwyczaiła i tak jak ja myślała, że Corine już z nami zostanie. Po pewnym czasie między nami zaczęło się psuć. Uczucie, którym się darzyliśmy, powoli się wypalało. Ja przeżyłem to na swój sposób, lecz Eli była całkiem rozbita. Z dnia na dzień straciła przyjaciółkę, kobietę, która mówiła do niej „córeczko”. Wiem, że brakuje jej matki, ale to był wybór Isabelle. Elise nawet w opiekunce widziała potencjalną kandydatkę na matkę, dlatego zrezygnowaliśmy z niani. Tymczasem mama przyprowadza do domu piękną młodą dziewczynę, z którą moja córka już złapała świetny kontakt. Nic dobrego z tego nie będzie. Ona wyjedzie za trzy tygodnie, a Eli znowu będzie przeżywać porzucenie.
– Daniel…
– Mamo! – Wkurzam się, ale idę za dziewczyną, by z nią porozmawiać.
Laura pakuje swoje rzeczy do niewielkiej walizki, a w momencie, gdy przekraczam próg pokoju, odwraca się w moją stronę. Patrzy niepewnym wzrokiem, zupełnie jakby się mnie bała.
Dzięki, mamo! Teraz to ja będę tym złym.
– Przepraszam pana… – mówi cicho – nie powinnam była przyjmować propozycji Grace. Zaraz mnie tu nie będzie.
Patrzę na dziewczynę i nie potrafię wykrztusić słowa. Intryguje mnie i sprawia, że mam ochotę poznać jej historię. Co ją tu przyciągnęło?
– Ile masz lat? – pytam.
– Dwadzieścia dwa – odpowiada, ale nie zdobywa się na odwagę, by na mnie spojrzeć.
– Gdzie mieszkasz na stałe?
– Nigdzie – mówi drżącym głosem. – To znaczy… – podnosi na mnie wzrok – jadę do Chicago.
– Lauro… Lauro, bardzo ci dziękuję za uratowanie Elise.
– Drobiazg – odpowiada i zasuwa walizkę.
– Masz tu kogoś? – pytam, a ona kręci głową. – Więc co zamierzasz?
– Proszę się mną nie przejmować. – Sili się na lekki uśmiech, ale widzę, że się boi. – Dam sobie radę.
Dziewczyna szarpie się z walizką i idzie w moją stronę. Chyba przeliczyła się ze swoimi możliwościami. Gips na ręce jej nie pomaga.
Świetnie, mamo, po prostu świetnie!
– Pożegna pan ode mnie Elise? – pyta, gdy niemalże mija mnie w drzwiach.
Opieram dłoń o futrynę, nie pozwalając jej wyjść. Mógłbym ją przecież zawieźć do hostelu, gdzie by się zatrzymała w spokoju, lecz nie wiem, czy tego chcę. Dziewczyna powoli podnosi na mnie wzrok, wciągając powietrze. Wygląda na kruchą, bezbronną istotę, która w życiu swoje przeszła. W jej spojrzeniu jest coś hipnotyzującego, ale również tajemniczego. Jej oczy lśnią, przybierając orzechowy odcień.
Szlag!
– Nie – mówię.
– Nie? – Unosi brwi w zaskoczeniu.
– Nie – powtarzam pewnie.