Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nie zadzieraj - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie zadzieraj - ebook

Gdy przeszłość skrywa tajemnicę, którą umysł wyparł z pamięci, trudno zdecydować, czy poznać prawdę, czy nadal żyć w iluzji i piekle powracającym w snach... Ewa jest po trzydziestce. Ma dorosłą córkę, pracę za granicą i skomplikowane relacje z mężczyznami. Gdy koszmary z traumatycznej przeszłości zaczynają ją coraz bardziej prześladować, decyduje się na rozpoczęcie psychoterapii. Czy w gabinecie psychiatry uda się jej wreszcie rozwikłać zagadkę sprzed lat? Która część osobowości przejmie stery nad jej dalszym życiem: anioł czy diablica? I czy wreszcie przypomni sobie, czy… zabiła swojego byłego męża? „Nie zadzieraj” to powieść łącząca w sobie gatunki obyczaju, kryminału i romansu, która opiera się na przeżyciach autorki ubranych w fikcję literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397191839
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

A jednak tu jestem… choć miałam pewność, że nie dam rady. Całe lata bezsenności, koszmarów nocnych i lęków na jawie… Chyba przerosło mnie to wszystko. Wspomnienia… trauma… poczucie winy… wyrzuty sumienia? Nie, raczej totalny dół, brak nadziei, a żyć muszę… jakoś… bo na odebranie sobie życia jestem za słaba. Drugi raz już nie mam na to odwagi i sił.

Pokój otulony lekkim półmrokiem sprawiał wrażenie przytulnego i bezpiecznego, ale też wyzwalał dziwny lęk przed tym, że kiedy wyrzucę z siebie to, co mam do powiedzenia, nic już nie będzie takie jak przedtem i ściany tego pomieszczenia będą znały całą prawdę o mnie.

W rogach stały lampy w kolorze dębu. Z pięknymi starodawnymi beżowymi abażurami dawały ciepłe i miłe światło. Rozejrzałam się dookoła siebie. Ściany od sufitu do podłogi zapełnione były regałami z książkami.

„Kto to wszystko przeczytał?” – przemknęło mi przez myśl. „A może to tylko tak dla szpanu? Że niby taka mądra i wszystkowiedząca?”

Na podłodze, równie pięknej i drewnianej, leżał dywan rodem z Indii albo innej Persji. Okej, powiedzmy, że w miarę gustowny, na środku stolik, także dębowy, a naprzeciwko siebie stały dwa fotele, jakby wykradzione z jakiegoś pałacu.

„Okej, kazali usiąść i zaczekać, więc tak też uczynię”.

Rozsiadłam się, a właściwie wpadłam w fotel, po czym po krótkiej szamotaninie z meblem udało mi się usadowić wygodnie.

*

„Co ja tu robię? Przecież, bądźmy szczerzy, i tak nie uwierzy, że jestem niewinna. Że po tym wszystkim, co przeżyłam, nie sposób nie popaść w obłęd i chęć wymordowania całego gatunku męskiego. Nikt nie uwierzy… Nikt… I właściwie od czego zacząć, jak zapyta, z czym przyszłam albo jak może mi pomóc. Przecież mnie nie można pomóc. Nie można cofnąć czasu ani zacząć wszystkiego od początku. Trzydziestu lat horroru nie da się wymazać ani naprawić. Właściwie po co przyszłam? To chyba ostatnia deska ratunku, by przepracować swoje życie i dalej wegetować, bo życiem bym tego nie nazwała. Męczę się od wielu lat i nie daję już zwyczajnie rady znosić każdego kolejnego dnia, bo wiem, że…”

*

– Dzień dobry, pani Ewo. Dziękuję, że zechciała pani chwilkę na mnie zaczekać. Przepraszam, zatrzymała mnie pilna sprawa.

Zerwałam się na równe nogi, wyrwana z natłoku myśli, i stanęłam przed szczupłą blondynką, być może nieco starszą ode mnie, a może nie. Zlustrowałam ją od stóp do głów, jakby chcąc się upewnić, że wydukam tej kobiecie choćby słowo o sobie, nie wspomnę o całej reszcie. Z ulgą przyznałam w myślach, że jej wygląd wzbudza moje zaufanie. Pierwszy krok za mną. Głos też miała miły i ciepły, a okulary delikatnie uwydatniające bardzo ciemne, jakby południowe oczy dodawały jej uroku i mądrości

– Dzień dobry. Ewa… Miło mi. – Podałam dłoń w geście przywitania. Nazwisko nie przeszło mi przez gardło. Jeszcze jej nie ufałam, nie wiem, czy mogłam.

– Magdalena Stecka, miło mi również. Proszę usiąść sobie wygodnie. Zdaje się, że wystraszyłam panią, wchodząc do gabinetu dość nagle. Przepraszam, nie chciałam.

Usiadłam. Od nowa musiałam chwilę powalczyć z fotelem, ale teraz poszło mi to znacznie sprawniej. Stecka też usiadła, zupełnie swobodnie i pewnie, ale ona miała tę czynność wypracowaną zapewne przez lata.

„Że też nie można było postawić zwykłych krzeseł albo jakiejś kanapy, która nie pożerałaby w czeluści swej ofiary, ktokolwiek tu bywa”.

– Cieszę się, pani Ewo, że wreszcie udało się pani tutaj dotrzeć. – Uśmiechnęła się. – Parę razy rezygnowała pani z wizyt, przekładała terminy. No ale wreszcie się udało. Jak mogę pani pomóc?

„No… i masz, zaczęło się. Co mam powiedzieć? Jak zacząć?”

Spuściłam głowę. Ręce zaplecione na brzuchu zaczęły zataczać koła i trząść się bezwiednie. Parę razy nabrałam powietrza, wierząc, że już wydam z siebie pierwsze zdanie, ale wszystkie słowa przychodzące do głowy grzęzły w wysuszonym gardle.

Trwało to dłuższą chwilę. Miałam wrażenie, że wieczność. Zerknęłam na Stecką, pewnie zniecierpliwioną, ale ona ze stoickim spokojem, obracając w palcach pióro Parkera, czekała, aż będę gotowa. Spojrzałam przez okno zajmujące niemalże całą ścianę za jej fotelem. Zrobiło mi się trochę lżej. Myśli teleportowały się do momentu, od którego wszystko się zaczęło.

– Ja… nie jestem… morderczynią. Nie jestem! Ale nie umiem już dłużej tak żyć… Nie umiem!

Teraz już trzęsłam się calutka jak osika. Do oczu napłynęły łzy. Czułam, jak ciśnienie w mojej głowie sięga zenitu. Zaraz wybuchnie. „Padnę tu i koniec. Boże… jak bym tego chciała! Zdechnąć i nie męczyć się dłużej!”

Spojrzałam na Stecką. Zamarła. Patrzyła na mnie jak posąg. Trudno się dziwić. Pewnie też bym tak zareagowała. Po jakichś trzydziestu sekundach zrobiła skonsternowaną minę połączoną z wyrazem paniki i wydusiła:

– Słu… słucham? Przepraszam, pani Ewo, ale chyba nie dosłyszałam. Albo źle usłyszałam. Czy może pani powtórzyć? – Mina przeistoczyła się w mocno wymuszony uśmiech z gatunku przepraszających.

Znów cisza i jedno spojrzenie w oczy. Odetchnęłam ciężko.

– Chyba kogoś zabiłam, pani Magdo. I to dwa razy. Chyba dwa, bo nie pamiętam. Znaczy… dwie osoby, niech pani nie myśli, że aż tak źle ze mną, że uważam, że można jedną osobę zabić dwa razy. – Krzywo uśmiechnęłam się jak idiotka. – Nie daję już rady z tym żyć. Nie mam też odwagi skończyć ze sobą. Raz chciałam. Nawet prawie to zrobiłam. Ale uratowali mnie. Tego też nie potrafię dobrze. Jak większości rzeczy w moim życiu. To kara. Klątwa rzucona na mnie. Tylko nie wiem przez kogo ani za co. Pani nie ma pojęcia, jak się męczę, żyjąc. To moje życie to najwyższa kara, jaką mogłam dostać od Boga. Bo tak sobie wymyśliłam… że to Bóg mnie pokarał, albo Los… zależy od tego, w którym momencie o tym myślę. Kiedy wydaje mi się, że wierzę, sądzę, że to Bóg. A kiedy jest już tak źle, że nie mam poczucia istnienia kogokolwiek poza ludźmi na ziemi, zostaje tylko Los. Bezosobowy ateista z chorym poczuciem humoru, skoro śmieje się ze mnie i rzuca pod nogi kłodę za kłodą. Teraz znów jestem na tym etapie. Czuję, jakbym wpadła do studni, z której nie ma wyjścia, a z góry patrzy na mnie Los i śmieje się do rozpuku, że wierzyłam, iż kiedykolwiek stamtąd wyjdę i zacznę normalnie żyć.

Przerwałam. I tak te parę zdań wydało mi się lawiną słów. Musiałam wreszcie wyrzucić z siebie ten cały ciężar przeżyć, jaki nosiłam od trzydziestu lat, bo każdy kolejny rok był kolejnym worem cierpienia i udręki. Dusiłam się. Brakowało mi sił. Chęci już też. Wiele dni spędziłam, marząc, by ktoś wreszcie mnie dobił, zakończył cierpienie. Ale tak jak każde z moich marzeń również to pozostało niezrealizowane. Więc… nie mając wyjścia, podnosiłam się z łóżka i ciągnąc nogę za nogą, wegetowałam przez każdy kolejny dzień. Dziś, mając trzydzieści sześć lat, już nie miałam skąd brać sił. Wiedziałam, że jeśli nikt mi nie pomoże, nie zdejmie ze mnie tej tony cierpienia i bólu, umrę. Po prostu. Jak wszystko, co się kiedyś kończy, przestaje działać i istnieć.

Spojrzałam w stronę okna i znów się zamyśliłam. Trwałam tak w bezruchu dłuższą chwilę, a Stecka obserwowała mnie zza okularów z miną wydającą się okazywać współczucie.

– Pani Ewo – rzekła po chwili, nie wytrzymując już chyba napięcia. – Dziękuję, że przyszła pani z tym do mnie i tym samym obdarzyła mnie zaufaniem. Pomogę się pani uporać ze wszystkim, z czym tak ciężko jest pani żyć. Powoli… mamy czas. Tyle, ile pani potrzebuje… Spokojnie.

– Nawet nie wiem, od czego zacząć… Mam w głowie chaos. Niektóre sytuacje wydarzyły się bardzo dawno temu, nie pamiętam ich dokładnie. Albo nie chciałam pamiętać, a teraz już nie umiem do nich wrócić. Próbowałam przez te wszystkie lata zapomnieć, żyć na nowo, bez wspomnień, traumy… ale ONI wracali do mnie w snach… I wciąż wracają… Od nowa i od nowa! Budzę się cała zlana potem, z paniką, że to się dzieje naprawdę. Mam zaciśnięte pięści i całe ciało, a serce próbuje wyskoczyć gardłem. I tak co jakiś czas. Raz częściej, raz rzadziej, ale wraca… wszystko. Ich twarze, dotyk, słowa… te uśmiechy… pełne politowania, które kiedyś wydawały mi się miłosne, dobre… Przecież dzieci są ufne, prawda? Chyba że ja od zawsze byłam wyjątkowo głupia i naiwna? Dużo o tym myślałam, ale nie znalazłam odpowiedzi.

W czasie gdy to mówiłam, za oknem jakby pociemniało i gabinet nabrał mrocznej atmosfery. Półmrok i światło dobiegające jedynie ze stojących lamp dały mi poczucie, być może złudne, że moja wizyta się przeciągnęła, a Stecka w swej wspaniałomyślności nie chciała mi przerywać, kiedy już udało mi się wydobyć z gardła parę zdań. No ale przecież wizyta powinna trwać godzinę, mimo wszystko. Poczułam wyrzuty sumienia, że zabrałam jej tyle czasu.

„Jak zwykle, wyrzuty sumienia! O wszystko, o wszystkich i z każdego powodu! Ciągle, ale to ciągle, całe życie czuję się winna. Teraz już wiem, że to kwestia wychowania przez rodziców na grzeczną dziewczynkę, żeby tak się zachowywać, aby nikomu nie było przykro, żeby ten ktoś był zadowolony. Żeby się nie obraził, gdy nie podzielę jego zdania. No i żeby nie przyjmować pomocy. Trzeba radzić sobie samemu, bo w przeciwnym razie trzeba się będzie odwdzięczyć (przecież nikt oprócz mnie nie robi nic bezinteresownie)”.

Wstałam, a raczej zerwałam się z fotela jak oparzona.

– Przepraszam panią bardzo, zasiedziałam się. Mój czas dawno minął, a ja tu… Już wychodzę. Jeszcze raz przepraszam. – Ruszyłam szybkim krokiem w stronę drzwi, nie czekając na odpowiedź.

– Pani Ewo! Chwileczkę! Proszę zaczekać! – Usłyszałam, chwytając już za klamkę.

Odwróciłam się niepewnie. Byłam przerażona. Tym, co już powiedziałam, i tym, co powinnam powiedzieć, ale sił brak i odwagi również. Bałam się, że popłyną pytania, na które należałoby odpowiedzieć, skoro zdecydowałam się na spotkanie… leczenie, terapię… Te słowa nie przechodziły mi przez gardło. Chyba byłam bardzo blada albo wyglądałam dziwnie, bo Stecka podbiegła do mnie i chwyciła pod ramię, jakbym zaraz miała osunąć się na podłogę.

– Pani Ewo, spokojnie. Proszę usiąść, przyniosę pani szklankę wody. Widzę, że nie czuje się pani najlepiej.

– Ale… pacjenci…

– Zaczekają, proszę się tym nie przejmować. Proszę zostać jeszcze chwilkę. Uspokoić się, dojść do siebie. Zaraz wracam. – Wyszła, usadziwszy mnie wcześniej w fotelu.

Ponownie zapadłam się w jego toń i nie miałam już tym razem siły się wydostać. Dosłownie po sekundzie była z powrotem ze szklanką wody. Podała mi ją, a ja upiłam parę łyków i odetchnęłam.

– Jeszcze raz bardzo przepraszam. Strasznie trudno mi wracać pamięcią do tego… a co dopiero mówić…

– Tak, wiem, wyobrażam sobie. Ale mamy czas, pani Ewo. Tyle, ile jest w stanie mi pani opowiedzieć, będzie dobrze. Powoli będziemy wracać do trudnych chwil. Razem damy radę. Pomogę pani.

Nastała krótka cisza. Jak błogosławieństwo. Poczułam ogromną ulgę. „Nie muszę, nic nie muszę. Mogę powiedzieć, ile chcę, ile dam radę. To dobrze. Może dam radę jeszcze trochę? Spróbuję”.

– Więc… to było bardzo dawno temu. Nawet nie pamiętam dokładnie, kiedy się zaczęło i jak. Byłam pogodną i rezolutną dziewczynką z czarnymi lokami i szczerym, serdecznym uśmiechem. Często słyszałam, że mam czarne oczy, takie były ciemne i wszyscy się nimi zachwycali. – Uśmiechnęłam się do wspomnień. – Jak przez mgłę pamiętam, że lubiłam się bawić z dzieciakami z podwórka. Spędzałam z nimi każdą wolną chwilę. Często zbyt późno wracałam do domu i dostawałam burę od mamy. Ileż to zabaw i gier wymyśliliśmy wtedy. To był piękny czas. Miałam może siedem lat? Jakoś tak… bo kojarzę, że byłam na wczesnoszkolnym etapie edukacji. Tak… A jego mama była nauczycielką. Gdyby ona wiedziała, co robi jej syn… Mnie… i wielu innym dziewczynkom… – Zamknęłam oczy i spuściłam głowę. Słowa uwięzły mi w gardle, a do oczu napłynęły łzy. – Boże… gdyby ona wiedziała… – Zamilkłam, a cisza aż huczała w uszach… Nie wiem, jak długo to trwało. Mam wrażenie, że wieczność. Ale Stecka cierpliwie czekała. – To była mała wioska, wszyscy się ­znali… Moja mama uczyła w tej samej szkole, znała więc wszystkich, a wszyscy znali nas. Jak miałam powiedzieć? I kto by mi uwierzył? Zwłaszcza że uznawano mnie za dziecko z wybujałą wyobraźnią… Zresztą czułam, że to wszystko moja wina. Moja… Że to ja go w jakiś sposób prowokowałam. A poza tym… byłam pogrążona w chaosie. Nie wiedziałam, czy to coś normalnego, czy nie. Czy to dobre, czy złe.

W tym momencie zamilkłam. Powstała czarna dziura w pamięci. Nic. Nic dalej. Magdalena Stecka wstała, kucnęła przy moim fotelu.

– Widzi pani, pani Ewo? Udało się. To duży krok, najważniejszy. Pierwszy jest zawsze najtrudniejszy. Dziękuję, że zechciała pani spróbować. Dzięki temu się udało i jest to początek drogi ku lepszemu. Damy radę. Widzę, jak się pani męczy. Z tego, co już usłyszałam, domyślam się, jak bardzo trudne miała pani dzieciństwo. I przypuszczam, jakie ma to konsekwencje teraz.

– Ale… ja miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo! Chyba… Tak przynajmniej mi się wydawało! Tylko to…

– Gdyby było szczęśliwe, nie było by tu pani teraz, pani Ewo. Myślę, że na dziś wystarczy. Wrócimy do tego następnym razem.

– Dobrze. – Wstałam i podeszłam do drzwi. – Do widzenia. Dziękuję.

– Do zobaczenia.

Wyszłam z budynku. Wiatr walnął mnie prosto w twarz świeżym powietrzem. Zachwiałam się, więc dla pewności usiadłam na krawężniku. Ten obuch w głowę uwolnił wszystkie emocje, które skrywałam, gdy uzewnętrzniałam się Steckiej. Wybuchłam płaczem, właściwie rykiem, i ukryłam twarz w dłoniach. Rzucało mną całą jak w torsjach. Chciało mi się krzyczeć, ale głos ugrzązł w gardle i nie mogłam go wydobyć. Po dłuższej chwili, już jakby spokojniej, z ulgą wstałam i otrzepałam się cała.

– Ty chuju! Ty sukinsynu. Jak mogłeś tak spieprzyć mi życie. Gnij, skurwielu. Mam nadzieję, że cierpiałeś choć w jednym procencie tak jak ja. Ciebie, drugi gnoju, też mi nie żal. Żadnego z was mi nie żal. Żeby wasze szczątki psy ciągały po polach. Zasłużyliście na to jak nikt inny! – krzyknęłam, po czym ubrałam się w piękny uśmiech pod tytułem „mam cudowny dzień” i skierowałam się w stronę domu.

Po drodze wstąpiłam do paru butików. Dawno nie kupiłam sobie nic nowego, a nic tak nie poprawia humoru kobiecie jak zakup czegoś niepotrzebnego. Niestety, ilekroć próbowałam po prostu wydać pieniądze, w ostatniej chwili powstrzymywała mnie myśl, że to przecież nie ja. Mimo że dziś nie brakowało mi na nic i mogłabym sobie na wszystko pozwolić, wciąż pozostała naleciałość z przeszłości. Oszczędność, przede wszystkim osz-częd-ność. Bo kiedyś los może się odwrócić, może zabraknąć. I co wtedy? Dopadłyby mnie wyrzuty sumienia. Jak zwykle… całe życie. Tak więc z każdego butiku wychodziłam z głupawym uśmiechem i tekstem: „Jeszcze się zastanowię”.

Dotarłam do domu. Natychmiast zrzuciłam buty i padłam na kanapę. Torebka wylądowała gdzieś nieopodal. „Boże… jak dobrze, że jestem już u siebie, w moim gniazdku, azylu. Małe, ciasne, ale własne. To był taki ciężki dzień. Taki ciężki…” Powieki równie ciężko opadły i odpłynęłam.

Łomotanie do drzwi spowodowało, że zerwałam się na równe nogi. No tak, przecież Adam miał wpaść po południu.

„O Boże! Która to godzina?!” Jak oparzona i lekko oślepiona dopadłam do zegarka stojącego na komodzie. Z niedowierzaniem przetarłam oczy. „Matko kochana! Spałam trzy godziny? Już siedemnasta!” Dobijanie się do drzwi nie ustawało, więc podbiegłam do nich.

– Ja pierdolę! Ewka! Żyjesz??!! Pukałem, stukałem chyba z pół godziny! W końcu bez opamiętania zacząłem walić, bo się wystraszyłem, że leżysz tu martwa! Dziewczyno! Zawału przez ciebie kiedyś dostanę! – wrzeszczał tak chwilę, a kiedy dotarło do niego, że tylko słucham i nie zamierzam się kłócić ani nawet odzywać, złapał parę głębszych oddechów, na chwilkę zamilkł, przytulił mnie i powiedział: – Ufff… kamień z serca. Dzień dobry, moja kosmitko. Może jeszcze tym razem przeżyję. I co? Byłaś?

– Tak. Byłam! Dlatego padłam jak nieżywa po powrocie. Byłam wykończona jak nie pamiętam kiedy. Nie chcę tam wracać. Nigdy więcej. To jest za trudne. Nie dam rady.

– Dasz! Musisz! Inaczej zwariujesz, a ja z tobą! Nie mam siły już cię dalej przekonywać, że to nie była twoja wina i czas zacząć wreszcie żyć przyszłością, a nie w kółko przeszłością. Wspieram cię, jak mogę, ale nie jestem specjalistą, na Boga!

Zawsze kiedy był tak blisko, stawałam się bezsilna. Jego jedno spojrzenie, zwłaszcza z tej odległości, i nogi mi się uginały. Patrzyłam wtedy tymi moimi czarnymi ślipiami, jakby od tego, co teraz powie czy zrobi, zależało całe moje życie. On dokładnie o tym wiedział i jestem pewna, że czuł to samo. Oboje też wiedzieliśmy, jak to się kończy za każdym razem. Gdy dzieliła nas niebezpiecznie mała odległość, czyli poniżej metra, wszystko inne przestawało istnieć. Wyłączało się myślenie, mózg przestawał funkcjonować, za to ciśnienie krwi wzrastało pewnie do 220/180 albo i bardziej. Nasze oddechy stawały się coraz szybsze i płytsze. To trwało chwilę, bo po paru sekundach, gdy gapiliśmy się sobie w oczy jak wygłodniałe lwy, instynkt brał górę. Już nie było rozumu, nie było świata.

Dopadliśmy sobie do warg. Jedno zachłannie całowało drugie, przygryzało szaleńczo, spijało każdą kroplę z ust drugiego. Chłonęliśmy zapach… smak… jakby za chwilę miało tego zabraknąć na zawsze. Chwyciłam obiema dłońmi jego twarz, przycisnęłam do siebie najmocniej, jak potrafiłam. Zatopiłam je w jego lekko posrebrzanych włosach i już to doprowadziło mnie do szaleństwa. Z każdą sekundą czułam coraz większy głód. Głód jego pocałunków, dotyku, pieszczot. Aż wszystko bolało nie do zniesienia. Chciałam więcej! Chwyciłam go za pośladki, wbiłam paznokcie i najwyraźniej mój uścisk był dotkliwy, bo mimo jeansowych spodni Adam syknął i zaraz potem jęknął. Pożądał mnie tak samo jak ja jego. Czułam to, przesuwając rękę na przód spodni. Słyszałam cichy i krótki jęk rozkoszy.

W jednej chwili chwycił mój T-shirt i zdarł go ze mnie. Ja zrobiłam to samo. Uwielbiłam, kiedy to robił. Odwrócił mnie tyłem do siebie, za to przodem do lustra. Sprawnym ruchem zdjął mi biustonosz i zobaczyłam w odbiciu jego pełen satysfakcji uśmiech. Lubił na mnie patrzeć, kiedy dłońmi pieścił moje piersi, całował i przygryzał kark i szyję, starając się przedrzeć ustami przez burzę rudych loków. Miałam wrażenie, że nasze ciśnienie sięgało już w tej chwili 500/500. Adam szarpał się z moimi spodniami, przeklinając pod nosem, że mogłabym wreszcie zacząć nosić spódniczki jak kobieta, a nie te „antygwałty”. Mało mnie przy tym nie przewrócił, ale w końcu spodnie i majtki wylądowały gdzieś daleko.

– Oprzyj się o szafkę – szepnął do ucha, a ja posłusznie wykonałam polecenie. Wiedziałam, co za chwilę zrobi, i na samą myśl bezwiednie wydałam z siebie jęk. – Ćśśśśśś… cicho! Sąsiadki usłyszą i będą zazdrościć! – śmiał się zawadiacko.

Ja też mimowolnie się uśmiechnęłam, wyobrażając je sobie podsłuchujące i wzdychające pod drzwiami. Usiłowałam zacisnąć usta. Miał rację, w końcu byliśmy w przedpokoju, praktycznie przy samych drzwiach. Nie przestając mnie pieścić, jedną ręką uwolnił swoją męskość i wszedł we mnie mocno i zdecydowanie. Moje cichutkie jęknięcie wzmogło chyba jeszcze bardziej żądzę Adama, bo zawtórował mi natychmiast, przyspieszył i przywarł do mnie mocniej. Lewą dłonią zasłonił mi usta, bo wiedział, że nie dałabym rady zapanować nad okazywaniem rozkoszy głośnym jękiem czy nawet krzykiem. Prawą chwycił za włosy i oddał się rytmicznemu szaleństwu naszych ciał. To był moment, kiedy oboje zgodnie odlecieliśmy w kosmos.

– Wariatka. – Uśmiechnął się do mojego ucha, wtulony i połączony ze mną spoconym ciałem.

– Normalny się znalazł! – odpowiedziałam jak zawsze, szczęśliwa, kochana, zaspokojona.

– Chodź do łóżka. Poleżymy i pogadamy jak ludzie. Mam jeszcze chwilkę. Niestety nie za długą.

– Czar prysł, mina mi zrzedła. Moje szczęście zawsze trwa tylko chwilę. Było tak całe dorosłe życie i jest do teraz. Posmutniałam i w milczeniu położyłam się na łóżku. Adam okrył mnie kocem i położył się obok.

– Kosmitko moja… – Przywarł do mnie całym ciałem na łyżeczkę. – Przecież wiesz, jak jest. Wiesz, że chciałbym zostać dłużej. Może nawet na zawsze, ale pewnie po tygodniu byś mnie pogoniła – zaśmiał się smutno, próbując mnie rozweselić. – Wiedzieliśmy, na co się piszemy. Od początku. Nie jestem wolny i nie byłem, kiedy… – Zamilkł, bo na jego dłoń spadła moja łza. – Przepraszam. W takich chwilach czuję się jak ostatni sukinsyn.

– Przestań, nie przepraszaj. Przecież oboje mieliśmy świadomość, co robimy. To nie twoja wina, że nie radzę sobie z uczuciami. Zakochałam się, ale to już mój problem. Nie gadajmy już o tym.

Obojgu nie było nam łatwo. Ani teraz, ani wcześniej. Toczyliśmy wojnę z własnymi uczuciami. Bo trzeba być dorosłym i odpowiedzialnym. I jeszcze przy tym starać się nikogo nie krzywdzić. Tylko jak? Nie znaleźliśmy jak dotąd odpowiedzi… od niespełna dwóch lat.

– Opowiesz mi, jak było u psychiatry?

– Chujowo.

– Ha,ha! No to wiem już wszystko – zaśmiał się. Wiedział, że czasem przeklinam, choć nie jestem z natury wulgarna. Wiedział, że kiedy emocje sięgają zenitu, po prostu muszę bluzgać. – Może jednak jakieś szczegóły? Jestem pewien, że to była dobra decyzja i powoli wyzwolisz się z tego koszmaru. Tak będzie. Tylko postaraj się szczerze pracować z tą psychiatrą. Słyszałem, że jest dobrą specjalistką. To jak? Dowiem się czegoś więcej?

– Stecka jest w porządku. Chyba umiem jej zaufać. Nawet zaczęłam coś tam z siebie wyrzucać, ale to było cholernie trudne. A po wyjściu mało się nie porzygałam, żołądek z nerwów wywrócił się do góry nogami.

– Domyślam się. Ale i tak jesteś dzielna, Ewuś. Jestem z ciebie dumny, moja śliczna. – Przytulił mnie mocno i pocałował w ucho. – Jesteś za dobra, za śliczna i za młoda, żeby tak cierpieć. – Kolejny całus, tym razem w nos.

– No dobra, dobra, nie podlizuj się. Kawy chcesz pewnie, co? I że niby u mnie jest najlepsza?! Ściemniaczu ty! – Odwróciłam się i skradłam mu całusa.

Kiedy się uśmiechał, robiły mu się piękne zmarszczki wokół oczu. Na bank dlatego, że często się śmiał. Zwłaszcza kiedy robiłam z siebie idiotkę tylko po to, żeby to zobaczyć. Taką teorię sobie wymyśliłam. Nie tylko zresztą tę. Od dwóch lat żyłam wymyślonymi przez siebie teoriami na nasz temat.

Na początku, kiedy los postawił nas sobie na drodze, teoria mówiła, że odnalazłam wreszcie swoją drugą połówkę. Wszystko się zgadzało. Oprócz tego, że był żonaty. Wiedziałam o tym od początku, ale też nie sądziłam wtedy, że zakocham się jak nastolatka. Szczerze i całym sercem. Znam go od zawsze. Od szkoły podstawowej, od kiedy pamiętam. Przyglądałam mu się, starszemu o kilka lat koledze. Przykuwał moją uwagę swoimi cudnymi oczami, wyglądem, sposobem zachowania. Imponował mi pewnością siebie. Później zniknął na dwadzieścia lat. Ożenił się, miał dzieci, wyjechał na drugi koniec kraju. Jednak ciekawe, że kiedy pojawiał się na chwilę u rodziców w naszej miejscowości, a do moich uszu docierały różne informacje, robiło mi się ciepło na sercu. Dotarła też swego czasu wiadomość, że się rozwiódł i mieszka znów niedaleko. Któregoś dnia zobaczyłam na portalu społecznościowym zdjęcie. Para młoda. Adam bokiem, w jasnym garniturze, panna młoda w białej sukni, zbierająca grosiki rzucone na szczęście. Ukłucie w klatce piersiowej i myśl: „Szkoda…”, ale zaraz potem druga: „Oby teraz był wreszcie szczęśliwy”. I znów zniknął. Na kilka lat.

– O czym tak myślisz? Zdradź tajemnicę. – Adam chwycił mnie wpół i posadził sobie na kolanach. – I nie mów, że o niczym, bo za dobrze cię znam! – Znów ten jego uśmiech, przy którym stawałam się bezbronna.

– Zastanawiam się, czy kawa ci smakuje – powiedziałam i spojrzałam na niego, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem, bo żadne z nas w to nie wierzyło.

– Taaaa… dobrze wiesz, że zawsze twoja kawa smakuje mi najlepiej. Więc nie mydl mi oczu! Znów pewnie myślisz o nas, co? Co tym razem? – Patrzył badawczo, a mnie trudno było opanować łzy.

– Ech, wspomnienia po prostu, nic nowego. – Uciekłam do kuchni pod jakimś błahym pretekstem.

– Muszę zmykać, Ewciu. Już późno. Zanim wrócę do d… – Urwał w pół zdania, bo wiedział, że rani mnie każde słowo. – Będzie już późno, jak dojadę, a nie chciałbym się tłumaczyć… Zrozum.

– Rozumiem. Leć. Kiedy się znowu zobaczymy?

– Nie wiem. Czas pokaże. Wiesz, że z naszych planów nigdy nic nie wychodzi. Los zawsze płata nam figla. Jesteśmy w kontakcie Ewuś, tak? – Zdążył już w tym czasie nałożyć buty, kurtkę, jakby uciekał przed pożarem. Szybko przywarł do moich ust i pocałował mnie, jakby to był ostatni raz… jak zawsze.

– Tak… jesteśmy. Jedź ostrożnie i zamelduj się, jak dojedziesz.

– Dobrze.

Unikając mojego wzroku, zniknął za drzwiami, a ja osunęłam się przy nich i znów zaczęłam płakać z bezsilności.ROZDZIAŁ 2

Jeszcze dwa przystanki i będę musiała wysiąść. Najchętniej wsiadłabym teraz w autobus w przeciwną stronę i wróciła do domu. Ale nie mogłam. Obiecałam. Nie tylko sobie, ale też Adamowi, i to najbardziej trzymało mnie na miejscu. Jeszcze chwila i znów zmierzę się z koszmarem przeszłości. Przynajmniej ten jeden przepracuję i dowiem się wreszcie, czy możliwe jest jeszcze normalne życie po czymś takim. Jeśli tak, to może i z resztą mi się uda?

– Dzień dobry, pani Ewo, dobrze panią widzieć. – Magdalena Stecka otworzyła mi drzwi i wskazała miejsce w znanym mi już fotelu. Kiedyś pewnie będzie mi się śnił po nocach jako koszmar, w którym tonę.

– Dzień dobry, dziękuję, panią również.

„Wymuszony uśmiech i grzeczności mamy za sobą” – pomyślałam. „Teraz czas na wojnę. Ze sobą. Znów zaschło mi w gardle”.

Rozsiadłam się najwygodniej, jak to było możliwe. Westchnęłam. „I pomyśleć, że dzień do teraz był całkiem, całkiem. Rano wstałam, gdy tylko się obudziłam, czyli koło ósmej”. Od kiedy zaczęłam wyjeżdżać do pracy do Niemiec, nie musiałam się zrywać skoro świt. Dwa miesiące wstawałam tam około szóstej i pracowałam praktycznie do dwudziestej trzeciej, opiekując się starszym panem. Ale kiedy przyjeżdżałam do domu na kolejne dwa miesiące, mogłam sobie pozwolić na odrobinę lenistwa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: