- promocja
- W empik go
Nie został nikt - ebook
Nie został nikt - ebook
Mecenas Alicja powraca w kontynuacji thrillera “Zagubiona w Pamięci” W ciszy swojego odosobnienia skrywa sekret zbyt ciężki dla słów. Prawdę, która ciąży na jej duszy jak kajdany. Prawdę, która jest okupem za porwane dziecko. Lecz w grze, gdzie prawda jest walutą, jej milczenie staje się jednocześnie więzieniem i siłą. To ona trzyma klucz do wolności swojego dziecka. Ale prawda, która pozwoli uwolnić dziecko, może zniszczyć ją. Mecenas Alicja powraca w kontynuacji thrillera „Zagubiona w Pamięci”, by ponownie zmierzyć się z demonami przeszłości. Jak wiele tajemnic może skrywać jedna osoba? Czy miłość naprawdę potrafi wybaczyć wszystko? Co zrobisz, gdy nie zostanie ci już nikt?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397041813 |
Rozmiar pliku: | 630 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI

Biegł przez ciemny las, chciał być jak najdalej tego, co się wydarzyło. Nie bał się ciemności, bo nie było rzeczy straszniejszej od tej, którą zobaczył w pełnym świetle kuchennej żarówki. Nie przerażały go dźwięki lasu, bo nie było nic bardziej przerażającego niż to, co przed chwilą usłyszał.
Biegł tak szybko, aż rozbolały go płuca. Biegł tak daleko, aż przestał słyszeć głosy nawołujące jego imię.
Nie rozumiał nic z tego, co się wydarzyło tej nocy. Jadł kolację, nagle usłyszał tłuczone szkło - ktoś wybił szybę. W pierwszej chwili się przeraził, ale później strasznie się ucieszył, tak bardzo tęsknił. Chciał pobiec, przytulić się, ale nie zdążył. Nagle stół z jego kolacją eksplodował w górę, a cała kolacja spadła na podłogę. Zrobiło się straszne zamieszanie, krzyki, trzaski, tłuczone szkło. Schował się w kącie, zatkał uszy dłońmi i zacisnął oczy. Nie ma pojęcia, jak długo tak siedział. Zrobiło się cicho i poczuł, jak ktoś powoli dotyka jego ramienia, otworzył swoje oczka i zobaczył powiększającą się plamę czerwonej krwi na białych, kuchennych kafelkach. Z przerażeniem dostrzegł bladą rękę wystającą zza kuchennego stołu. Odepchnął rękę, którą ktoś trzymał na jego ramieniu i właśnie wtedy zaczął biec.
Otworzył drzwi i pierwszy raz od dawna poczuł na swojej skórze świeże powietrze, uderzył w niego chłód jesiennego wieczoru, ale to go nie powstrzymało. Wiedział już, że nie może tu zostać, od dawna zaczął przeczuwać, że coś jest nie tak.
A teraz siedział schowany w gęstych krzakach i trząsł się z zimna. Nawet on wiedział, że był za mały, żeby zobaczyć to wszystko, nawet on wiedział, że był za mały, żeby usłyszeć, że jego mama jest mordercą.
Wiadomość ta przeraziła go tak bardzo, że chciałby już tu pozostać na zawsze. Z resztą i tak nie ma już, gdzie wracać. Dom tworzą ludzie, a jemu już nie został nikt.ALICJA - TERAZ
1

Spaceruję samotnie przez Ogród Saski. Wrześniowe poranki są tu wspaniałe. Jesień powoli zaczyna strącać pokolorowane liście z drzew. Otula mnie poranny chłód. Powoli delektuję się słodką, dyniową latte zakupioną w pobliskiej kawiarni, przy ulicy Aleksandra Fredry. Przychodząc tu, zawsze parkuję przy tej ulicy. Stąd mam bliżej do mojej ulubionej rzeźby: „Chłopiec z Łabędziem”. Przedstawia chłopca, który prawą ręką obejmuje szyję łabędzia, a lewą trzyma uniesioną nad głową. Jest to kopia rzeźby autorstwa Theodora Erdmanna Kalidez z 1833 r. Nie wiem, co w niej jest takiego, ale niezwykle mnie fascynuje. Patrzenie na nią, działa na mnie kojąco. Pozwala wyciszyć się i zebrać myśli.
Minęły dwa lata odkąd pozbyłam się winy. Mimo mojego oczyszczenia i znalezienia kozła ofiarnego, męczyły mnie nocne koszmary. Z miesiąca na miesiąc były coraz rzadsze, aż w końcu odeszły całkowicie w niepamięć.
Po tych wydarzeniach nauczyłam się żyć chwilą, cieszę się z każdego dnia. Poświęcam więcej czasu sobie, mężowi i dzieciom. Nawet z moimi teściami układa mi się nad wyraz dobrze. Nie ma między nami złośliwości, uszczypliwych komentarzy czy nieszczerości. Pracujemy razem w naszej rodzinnej kancelarii i uczciwie dzielimy się obowiązkami.
Wszystko układa nam się idealnie, nasze życie to sielanka. Aż do tej chwili.
Biorę łyk mojej latte, gdy nagle w mojej torebce zaczyna dzwonić mój telefon. Wyciągam go, niczego nie podejrzewając. Na ekranie wyświetla się numer, którego nie mam zapisanego. Odbieram.
- Alicja Meyer, słucham?
- Dzień dobry, dzwonię ze szkoły, mam dzisiaj zastępstwo w klasie Pani syna Igora, proszę pilnie przyjechać do szkoły.
Wyraźnie słyszę zdenerwowanie w głosie nauczycielki, której kompletnie nie znam. Zresztą mało kogo zdążyłam poznać. Mamy dopiero wrzesień, moje dzieci właśnie rozpoczęły pierwszą klasę. Oczywiście mieliśmy spotkanie z wychowawczynią naszych dzieci i panią dyrektor, ale na tym koniec.
- Tylko Igora? Moja córka Iga również chodzi do tej klasy, są bliźniakami - zwracam jej uwagę
- Och, oczywiście. Idze nic nie jest…przepraszam - jąka się, nie chciała powiedzieć zbyt dużo. - Pani Alicjo, proszę po prostu przyjechać do szkoły.
- Idze nic nie jest?! - powtarzam. Niemal krzyczę do słuchawki. - Co w takim razie stało się mojemu synowi?
- Pani Meyers, proszę przyjechać do szkoły. Teraz - mówi stanowczo, nadal zdenerwowana.
- Dobrze, już jadę.
Nie umyka mi, że nauczycielka nawet się nie przedstawiła. Wiem, że nie było sensu zadawać kolejnych pytań i prosić o informację. Cokolwiek tam się stało, zrozumiałam po jej tonie, że liczy się czas.
Wrzucam telefon pospiesznie do torebki i biegnę do samochodu. W głowie dudnią mi słowa nauczycielki: „Idze nic nie jest” , co w takim razie stało się mojemu synowi. Po plecach przebiega mi zimny dreszcze, jestem przerażona. Mam bardzo złe przeczucie, dlaczego nie mogła mi powiedzieć tego przez telefon.
Wybraliśmy dla naszych dzieci najlepszą, najbardziej prestiżową szkołę, oczywiście prywatną. Położoną na warszawskim Wilanowie, otoczoną rozległymi zielonymi terenami. Teren szkoły jest tak ogromny i jest tam tak dużo atrakcji, że uczniowie praktycznie nie muszą go opuszczać w trakcie zajęć. Co w takim razie mogło się tam wydarzyć. Przez głowę przelatują mi setki strasznych scenariuszy, jeden gorszy od drugiego.
Jadę najszybciej jak mogę, mam świadomość, że złamałam kilka przepisów ruchu, przejechałam na kilku późnych pomarańczowych światłach. Biorę kilka głębokich oddechów, staram się zapanować nad nerwami, muszę jechać ostrożniej. Jak rozbiję się po drodze, to na pewno nie będę w stanie pomóc mojemu dziecku. Jeżeli zostanę zatrzymana do kontroli, to przyjadę znacznie później niż jadąc zgodnie z przepisami. Po szybkiej kalkulacji resztę drogi pokonuję ze znaczniej mniejszą prędkością oraz przestrzegając przepisy.
Rozmyślam cały czas o moich dzieciach. O cudownych bliźniakach o blond włosach. Dzisiaj rano, zapakowałam im śniadaniówki, pomogłam włożyć szkolne mundurki. Oboje byli w dobrych humorach. Zastanawiam się, czy ktoś mógł prześladować Igora i teraz zrobił mu krzywdę. Jednak dobrze pamiętam, jak jedząc dzisiaj jajecznicę, opowiadał ze szczerym uśmiechem na ustach o swoich nowych kolegach. Nic nie wskazywało na to, żeby miał udawać. Więc co mogło mu się stać?
Podjeżdżam pod szkołę. Przed robiącym wrażenie budynkiem jest wydzielone miejsce na parking dla rodziców. Wysiadam pospiesznie z samochodu, chcę biec, lecz właśnie w tym samym momencie na parking wjeżdża mój mąż. Nawet nie pomyślałam, żeby do niego zadzwonić. Rośnie we mnie jeszcze większy niepokój. Zawiadomili również Jana, oznacza to, że sytuacja jest naprawdę poważna.
Jan wysiada z samochodu, jest cały blady, może jemu powiedzieli, co się wydarzyło. On zawsze wszystko wie. Musieli zadzwonić do niego w trakcie rozprawy.
- Toga! - mówię, podchodząc do niego.
- Co? - pyta nieprzytomnie i z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- Masz na sobie togę Jan.
Spogląda na siebie, po czym szybko ją ściąga i wrzuca na siedzenie kierowcy. Łapie mnie bez słowa za rękę i pociąga w stronę szkoły. Stawia szybkie, długie kroki. Muszę podbiegać, żeby za nim nadążyć. Przy drzwiach czeka na nas jakaś nauczycielka, mocno roztrzęsiona.
- Państwo Meyer? Zapraszam za mną, pani dyrektor już na nas czeka - mówi spanikowana.
- Gdzie jest mój syn? - niemal krzyczę, chcę już wziąć mojego synka w objęcia i mieć pewność, że z jego główki nie spadł ani jeden blond włosek.
- Alicja, chodźmy, nie przedłużaj - mówi mój mąż i mocniej pociąga mnie za rękę.
- Ty coś wiesz? - pytam oskarżycielskim tonem.
- Nic nie wiem, po prostu nie przedłużaj, dowiemy się wszystkiego w gabinecie.
Resztę drogi, przez długie, jasne, na pół przeszkolone korytarze pokonujemy w milczeniu. Cisza wwierca mi się w głowę, powodując powstawanie kolejnych przerażających obrazów. Staram się skupić na niebieskim swetrze nauczycielki idącej przed nami. Oglądam jej kasztanowe włosy luźno opadające falami na plecy. Nagle się zatrzymuje, omal na nią nie wpadamy. Odchrząkuje nerwowo i spogląda na nas, po czym odzywa się niepewnie:
- Jesteśmy na miejscu, zapraszam do środka.
Nie czekając na naszą odpowiedź, otwiera dębowe, ciężkie drzwi i czeka, aż wejdziemy pierwsi.
Wchodzimy do gabinetu pani dyrektor. Byliśmy tu kilka razy przed zapisaniem naszych dzieci do tej placówki. W środku, za wielkim, biurkiem z ciemnego drewna siedzi sędziwa kobieta - dyrektor Agata Wysocki. Wydaje się bardzo mała i krucha pośród ciężkich, wielkich mebli wyposażających jej gabinet. Podnosi na nas wzrok i wygląda tak, jakby postarzała się o kolejnych sto lat od naszego ostatniego spotkania. Jednak nie to uderza we mnie najbardziej. W jednym z dwóch foteli stojących na przeciwko jej biurka siedzi jakiś mężczyzna. Wstaje, odwraca się do nas z poważną miną i podchodzi aby się przedstawić.
Czuję, że żołądek podchodzi mi do gardła, co się tu dzieje.
Wysoki, szczupły mężczyzna z ciemnobrązowymi włosami przyprószonymi siwizną wyciąga do mnie rękę:
- Dzień dobry, Pani Meyer. Nazywam się Adrian Cichocki, jestem komisarzem tutejszej policji i będę prowadził śledztwo.
- Jakie śledztwo? Czy ktoś wyjaśni mi w końcu co się dzieje?
- Niech Państwo usiądą - odzywa się dyrektor Wysocki i wskazuje fotele zapraszającym gestem. Dostrzegam, że drżą jej nieznacznie dłonie.
Siadamy pospiesznie, nie chcę przedłużać tych grzeczności, chcę jak najszybciej zobaczyć moje dzieci całe i zdrowe.
- Proszę państwa, na wstępie zaznaczę, że wszystkie procedury już ruszyły i nasza rozmowa absolutnie niczego nie opóźnia - mówi pani dyrektor. - Wezwaliśmy państwa niezwłocznie, gdyż - przerywa, waha się. Poprawia swój siwy kok drżącymi dłońmi. Odchrząkuje i stara się przekazać nam tą wiadomość. - Państwa syn, Igor, on, on…nie wiemy, gdzie on się znajduje - wyrzuca w końcu z siebie. I widać jak schodzi z niej ogromne napięcie.
Spoglądam na policjanta, który stoi za nami, kieruję wzrok na dyrektor Wysocki i wykrzykuje:
- Chce pani powiedzieć, że zgubiliście moje dziecko? Przecież to najbezpieczniejsza szkoła w mieście.
- Teren szkoły jest ogromny, może on gdzieś, tutaj wciąż jest? - pyta spokojnym tonem mój mąż. Uspokajająco kładzie swoją dłoń na mojej.
- Przykro mi, cały teren szkoły został dokładnie przeszukany. Nigdzie go nie ma - odzywa się komisarz. - Co więcej, otworzyliśmy jego szafkę, została całkowicie opróżniona. Na spodzie leżała tylko jedna kartka. Tekst jest na tyle niepokojący, a charakter pisma wskazuje na osobę dorosłą, że założyliśmy, że państwa syn został porwany.
- Nie, nie, nie - wołam rozpaczliwie, a do moich oczu napływają łzy. Czuję, jak się rozpadam na drobne kawałki. Właśnie ktoś zabrał mi coś najcenniejszego, zabrał mi cząstkę mnie. Targają mną najsilniejsze uczucia, ból jest nie do wytrzymania, rozrywa mi serce, pali w płucach i zgniata umysł. Dziwię się, że w momencie, w którym mój świat się wali, wszystko inne zostaje bez zmian. Gdzieś tam czas płynie spokojnie, jakaś kobieta pakuje zakupy do siatki, jakiś chłopiec huśta się na swojej huśtawce, ptaki spokojnie dziobią ziarno w parku, a stary woźny kolejny raz tego dnia zmiata kolorowe liście z przejścia.
Czuję jak Jan bierze mnie w objęcia, stara się zebrać jakieś części mnie w całość. Tylko, że ja, bez moich dzieci nigdy nie będę kompletna.
- Znajdziemy go - szepcze mi do ucha. - obiecuję ci. Musimy wziąć się w garść i go znaleźć. Nie rozpadaj się Ali. Walcz.
Ma rację, mój syn gdzieś tam jest i liczy na mnie. Potrzebuje mnie. Muszę się zebrać, muszę walczyć o niego. Tylko jak to zrobić, jak można się podnieść po takim uderzeniu. Przez chwilę myślę sobie, że chciałabym zniknąć, przestać istnieć. Ale on żyje i czeka na mnie. Przecieram zapłakane oczy. Zaganiam emocje w najdalszy kąt mojej głowy, potrzebuję tylko jasnego spojrzenia na sprawę. Suchej analizy sytuacji. Myśl Alicjo! Kto mógł porwać twoje dziecko? I przede wszystko dlaczego? Dla pieniędzy? Jeśli tak, to nie mam z nimi problemu. Jestem w stanie oddać każdą złotówkę, którą posiadam, byleby tylko zwrócono mi syna.
- Co z monitoringiem? Przecież każdy metr kwadratowy tej szkoły jest objęty monitoringiem - pyta przytomnie Jan. On się nie załamuje, on racjonalne stara się odnaleźć nasze dziecko. Nie władają nim emocje zakłócające logiczne myślenie.
- Przykro nam, do prawdy nie wiemy jak to się stało. Ktoś wyłączył wczoraj monitoring. Nie mam kompletnie pojęcia, jak do tego doszło - tłumaczy się dyrektor Wysocki. - Oczywiście wszyscy nasi szkolni pracownicy zostaną przesłuchani przez policję, choć do tego pomieszczenia niewielu pracowników ma dostęp.
- Chce mi pani powiedzieć, że ktoś włamał się i wyłączył monitoring w całej szkole i to w dodatku wczoraj i nikt tego nie zauważył, aż do porwania mojego dziecka? - pyta z niedowierzeniem Jan.
- Naprawdę mi przykro. Nie mamy pojęcia, jak do tego doszło. Nie mieliśmy włamania do szkoły, a przynajmniej nic takiego nie zostało zauważone. Moi pracownicy są w tej szkole od lat. Ufam im i zaręczam za nich. Żaden z nich nie skrzywdziłby dziecka.
- A jednak mojego dziecka nie ma, a ktoś celowo wyłączył monitoring. Potrafi to pani wyjaśnić? - mój mąż nie odpuszcza, jest wzburzony takim zaniedbaniem szkoły, która uchodziła za najbardziej bezpieczną.
- Proszę nam pokazać tą kartkę - przerywam tą wymianę zdań. Jestem świadoma, że to donikąd nie prowadzi. Marnuje tylko czas, a dyrektor Wysocki i tak nie ma pojęcia co się wydarzyło i kto za tym stoi.
- Oczywiście, zaraz państw pokażę. Będę miał do państwa również kilka pytań.
- Może ja zostawię państwa samych - mówi dyrektor Wysocki z ulgą, że nie będzie dłużej przesłuchiwana przez mojego męża. - Gdybym była potrzebna, to będę w gabinecie pani psycholog, zobaczę jak jej idzie z rozmowami z dziećmi. Proszę zająć moje miejsce, panie komisarzu Cichocki.
Czekamy, aż zamkną się za nią drzwi. Policjant siada przed nami na miejscu pani dyrektor i wyciąga telefon, klika coś na nim, po czym kładzie go na biurku i przesuwa po blacie w naszą stronę.
- To zdjęcie tej kartki. Oryginał został przekazany do analizy. W przypadku porwań działamy bardzo szybko, chcę zapewnić państwa, że w tym momencie pracujemy na wszystkich możliwych frontach. Nasi funkcjonariusze przeglądają monitoringi szkolne sprzed wyłączenia kamer, część policjantów została oddelegowana do sprawdzenia monitoringów z najbliższych sklepów, domów, czy też stacji paliw. Zdjęcie Igora wraz z rysopisem zostało rozesłane do wszystkich jednostek, na granicach i lotniskach również je mają. Szanse na wywiezienie go z kraju są praktycznie równe zeru, ale nie niemożliwe.
Niewiele go słuchałam, wpatrywałam się w zdjęcie kartki pozostawionej w szafce mojego dziecka. Mój niepokój tylko wzrósł. Teraz wiem, że to moja wina, to ja jestem powodem porwania mojego dziecka. Jednak mam pewność, że mojego dziecka nie porwał żaden handlarz dziećmi. Czytam raz po raz ten napis:
„Wystarczy tylko, że powiesz prawdę.”
Słowa palą mnie od środka. Czuję, że Jan też to wie. Oskarża mnie, choć mnie kocha to dobrze wie, że to moja wina. Komisarz podąża za moim wzrokiem. Widzi, jak wpatruję się w jego telefon.
- Oboje są państwo prawnikami, prawda? - przerywa milczenie.
- Tak - odzywa się Jan.
- Muszę wiedzieć, czy któryś z państwa klientów może czuć się oszukany, bądź może strona przeciwna uważa, że państwa klient skłamał. Może po prostu domyślają się państwo, kto może oskarżać was o kłamstwo.
- Przykro mi komisarzu, ale nie mamy pojęcia - odpowiada stanowczo Jan.
- Porywacz bez wątpienia zwraca się do któregoś z państwa. Albo do obojga z was. Może pani się domyśla, pani Meyer o kogo może chodzić? - patrzy na mnie pytająco, a ja nie mam zielonego pojęcia co mam zrobić. Mój syn jest dla mnie wszystkim, jeżeli mam iść do więzienia, aby mojemu dziecku nic się nie stało, to jestem gotowa przyznać się do wszystkiego.
Jan chyba dostrzega moje wahanie i decyduje się odpowiedzieć za mnie:
- Panie komisarzu, proszę wybaczyć. Moja żona jest w szoku. Zapewniam pana, że nie mamy wrogów. I nie wiemy, kto ma naszego syna. W innym wypadku już byśmy panu powiedzieli.
- Oczywiście, chciałbym mimo wszystko, by na spokojnie się państwo nad tym zastanowili. Przejdźmy w takim razie do następnego pytania. Czy Igor zachowywał się dzisiaj, bądź ostatnio jakoś inaczej niż zwykle, czy może poznał kogoś nowego?
- Nasze dzieci dopiero co rozpoczęły rok szkolny, poznali mnóstwo nowych osób. A nasz syna nie zachowywał się w sposób niepokojący, ani dzisiaj, ani wcześniej - odpowiada Jan.
- Rozumiem Panie Meyer. Porywacz często kontaktuje się z dzieckiem przed porwaniem. Dziecko zostało porwane ze szkoły, nie mógł nikt tak po prostu go zabrać. Igor mógłby narobić hałasu. Musiała go zabrać osoba, której ufał. Proszę sobie przypomnieć imiona wszystkich kolegów i koleżanek, o których opowiadał ostatnio syn. Być może będzie wśród nich nasz porywacz. Często dzieci opowiadają nam o kimś i nie domyślamy się nawet, że jest to osoba dorosła. Z góry nasz umysł zakłada, że jest to jego równieśnik. Proszę tu zapisać, a my porównamy to z jego kolegami z klasy.
Komisarz podaje nam dwie osobne kartki i długopisy. Przeszukuję swoją pamięć, wertuję w głowie wszystkie rozmowy z moimi dziećmi. Staram się wychwycić każdą ich opowieść. Złoszczę się na siebie i karcę w myślach za to, że często uciekałam myślami do spraw, które wtedy wydawały się dla mnie ważne i nie słuchałam tak naprawdę opowieści swoich dzieci. Czasami byłam zbyt zmęczona, czasami chciałam posiedzieć sama z dobrą książką, a czasami przejrzenie ponownie akt w domu wydawało mi się znacznie ważniejsze od czasu spędzonego z dziećmi. Przecież razem tak ładnie się bawili, przecież nie potrzebowali, żebym razem z nimi układała klocki. Może to płytkie, ale oddałabym wszystko, żeby cofnąć czas i uważniej słuchać mojego syna. Nigdy nie doceniamy tego, co jest dla nas pewne. Żyjemy tak, jakby wszystko, to co mamy, nigdy nie mogłoby zostać nam odebrane. Naiwnie myślimy, że wszystko co dostajemy, dostajemy na zawsze. To przykre, jak mało doceniamy to, co mamy.
- To wszystko co zapamiętałam - zwracam się do komisarza i oddaję mu kartkę, Jan robi to samo.
- Dziękuję. Proszę mi powiedzieć, gdzie byli państwo dzisiaj rano. Może zacznijmy od pana, panie Meyer.
- Chyba pan nie myśli, że porwaliśmy własne dziecko? Proszę nie marnować czasu na zadawanie zbędnych pytań.
- To ja zdecyduję, które pytania są zbędne. Mamy do czynienia z porwaniem dziecka, nie mogę pominąć żadnego tropu. Zatem ponawiam pytanie, gdzie był pan dzisiaj rano?
Jan wzdycha z rezygnacją i zaczyna opowiadać:
- Wstaliśmy wszyscy o 6:30, zjedliśmy wspólne śniadanie z dziećmi, każde z nas poszło się ubrać, po czym wyszliśmy wszyscy z domu o 7:30. Żona wsiadła do swojego samochodu z dziećmi, a ja do swojego sam. Pojechałem do Centrum do naszej rodzinnej kancelarii zlokalizowanej na ulicy Koszykowej.
- Tak, wiem gdzie jest Państwa kancelaria - wtrąca komisarz.
- Spędziłem tam około dwudziestu minut, po czym wsiadłem do samochodu i pojechałem do sądu na rozprawę. Nie odbieram telefonów na sali sądowej, więc zignorowałem telefon, który wibrował w kieszeni moich spodni. Dostałem niepokojący sms od swojej asystentki z kancelarii z informacją, że mam natychmiast jechać do szkoły. Po tej wiadomości przyjechałem tu najszybciej jak mogłem.
- Dziękuję za odpowiedź, a pani? Pani Meyer, gdzie pojechała pani po odwiezieniu dzieci do szkoły?
- Pojechałam do Ogrodu Saskiego, kupiłam w kawiarni obok kawę i poszłam się przejść. Do pierwszego spotkania z klientem miałam jeszcze godzinę wolnego czasu.
- Jaką kawę pani kupiła?
- Słucham?
- Jaką kawę pani kupiła, pani Meyer? - ponawia swoje pytanie.
- Z całym szacunkiem, mój syn zaginął, a pana interesuje jaką kawę pije moja żona? - wtrąca poirytowany Jan.
- Latte dyniowe - przerywam mężowi i ściskam mu porozumiewawczo dłoń.
- Płaciła pani kartą?
- To już jest przesada - prycha Jan.
- Nie, gotówką.
- Będziemy musieli potwierdzić pani alibi.
Czy zostanę oskarżona o porwanie własnego dziecka? Dociera do mnie, jak bardzo źle może to wyglądać w oczach Jana. Z przerażeniem składam sobie tą układankę w całość. Morderczyni z chorobą dwubiegunową, która wsadziła swoją własną przyjaciółkę do więzienia, pozostająca bez alibi na czas porwania syna z prywatnej szkoły. Osoba, której Igor by ufał, i z którą by poszedł wszędzie bez krzyku i paniki. Dodajmy do całości głupi liścik i mamy odpowiedź. Co z tego, że nie mam żadnego motywu, czy osoba chora go potrzebuje. Ogarnia mnie panika. Czuję, że pokój staje się mniejszy, ciaśniejszy, jest w nim coraz mniej powietrza. Brakuje mi tchu, czuję że się duszę, robi mi się gorąco i powoli odpływam. Robi się coraz ciemniej. Głosy docierają do mnie z daleka, jakbym była już dziesiątki kilometrów dalej. Zanim zrobi się całkiem ciemno, czuję jeszcze silne ramiona, które łapią moje bezwładne ciało. A później już jest tylko ciemność.***
2

Możesz być kimś tak mało ważnym, tak nieistotnym, tak zwyczajnym, że nikt, kompletnie nikt cię nie zauważy. Tak właśnie jest ze mną. Jestem szarą, przeciętną osobą. Nic z siebie nie daję i nic od nikogo nie biorę. Dla społeczeństwa jestem osobą bezużyteczną, nic nie znaczącą i praktycznie niewidzialną.
Należy się bać tego, który nie ma nic, bo dokładnie tyle samo może stracić. To dokładnie o mnie. Nie pozostało mi już nic i nikt do stracenia. Nic nie jest w stanie mnie już skrzywdzić. Pozostało mi tylko walczyć. Nie o siebie, a o tych, którzy walczyć już nie mogą.
Dzieci są bezbronne, niewinne i nie powinno się ich mieszać w sprawy dorosłych. Dzieci również są największą piętą achillesową rodziców. Tylko i wyłącznie dlatego decyduję się na ten ruch.
Nic nie może usprawiedliwić mojego działania. Mam świadomość, że to co robię jest złe. Wiem też, że to jedyna opcja.
Dobra obserwacja to podstawa. Tak na prawdę obserwuję Alicję i jej całą rodzinę od wakacji. Początek lipca spędzili w Brzozówce, jak na ironię spakowali się i wyjechali 12 lipca z samego rana. Nie wiem czy to przypadek, czy celowo ta dziewczyna śmieje się prosto w twarz mieszkańcom Brzozówki.
Igor jest niezwykle śmiałym chłopcem, chętnie nawiązuje kontakty z dzieciakami i dorosłymi. Jest zaskakująco ufny. Przy tym wszystkim jest tak mocno pochłonięty zabawą, że nie przywiązuje się do nowo poznanej osoby. Jestem w stanie się założyć, że jak opowiadał rodzicom o wspaniałej zabawie w chowanego wśród pól na wsi to lepiej opisał swoje kryjówki niż osoby, które się z nim bawiły.
Nie posiadam się z dumy. Nigdy do głowy by mi nie przyszło porwanie dziecka. Jednak nigdy nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, ile własnych granic możemy przekroczyć w naprawdę trudnych momentach.
Została przeze mnie złożona obietnica. Muszę zrobić wszystko by dowiedzieć się prawdy.ALICJA - TERAZ
3

Czuję, jak moją twarz owiewa chłodne powietrze, wiatr delikatnie muska moje policzki. Czuję piękny zapach jesieni. Po chwili boleśnie uderza we mnie rzeczywistość. Mój syn został porwany, ktoś chce mnie zniszczyć, a w dodatku w oczach Jana wyglądam na winną. Dociera do mnie też to, że zemdlałam w trakcie przesłuchania.
Otwieram oczy. Zauważam, że zostałam przysunięta z fotelem do okna. Nade mną stoi mój mąż, komisarz i jakaś kobieta, sądząc po ubiorze, jest to szkolna pielęgniarka. Wszyscy wpatrują się we mnie z niepokojem. Pierwszy odzywa się Jan.
- Alicja, dobrze się czujesz?
- Tak, przepraszam. Nic mi nie jest.
- Jeśli pan pozwoli, chciałbym zabrać żonę do domu. Proszę zająć się szukaniem mojego syna - zwraca się do komisarza mój mąż.
- Jan, nic mi nie jest. Jeżeli to pomoże odnaleźć moje dziecko, to proszę pytać dalej.
- Zróbmy przerwę. Nie chciałbym państwa zapraszać na komisariat, jeżeli nie jest to konieczne. Proszę jechać do domu i wpuścić ekipę techniczną do przeszukania pokoju syna. Przyjadę do państwa za dwie godziny.
*
Idziemy przez szkolny korytarz w milczeniu. Nagle się zatrzymuję.
- Iga! - wykrzykuję przytomnie. - Musimy ją stąd zabrać! Nie zostanie w tej szkole ani sekundy dłużej.
- Dobrze, musimy ją zawieźć do moich rodziców. Nie chcę, żeby była obecna w domu podczas przeszukiwania pokoju Igora - odpowiada Jan.
Kierujemy się prosto do klasy naszych dzieci. Otwieram drzwi bez pukania i wchodzę do środka. Wyłapuję wzrokiem moją córeczkę. Iga na mój widok wstaje i biegnie prosto do mnie. Przytulam ją mocno do siebie.
- Mamusiu, nie ma Igora w klasie. Gdzie on jest? - szepcze mi do ucha.
Nie wiem, co mam jej odpowiedzieć. Jak mogę powiedzieć swojej córce, że nie zapewniłam wystarczająco dobrze bezpieczeństwa jej bratu. Nie mogę dopuścić, żeby zaczęła się bać. Muszę zrobić wszystko, aby ona była bezpieczna. Muszę przywrócić równowagę w naszej rodzinie. Wszystko co się dzieje, jest moją winą.
- Zabieramy naszą córkę do domu - odzywa się mój mąż do nauczycielki. - Chodźmy już - ponagla mnie.
- Oczywiście, napiszę jej usprawiedliwienie, proszę się nie przejmować - mówi rozdygotana nauczycielka. To ta sama, która do mnie dzwoniła, dokładnie ta sama, pod opieką której zniknął mój syn.
- Nie przejmujemy się - zapewnia z powagą mój mąż. - Do widzenia.
Wychodzimy ze szkoły, wdycham łapczywie świeże powietrze. To wszystko, co na mnie spadło sprawia, że jest mi niedobrze. Na myśl o powrocie do domu, gdzie zamiast syna, w jego pokoju zaroi się od techników kryminalnych, chce mi się wymiotować. Ktoś wbił sztylet w moje serce i odkroił sobie jego połowę. Ten ktoś nie zdaje sobie sprawy, jaką cenę będzie musiał zapłacić za tą połówkę serca.ALICJA - TERAZ
4

Podjeżdżam pod dom moich teściów. Postanowiliśmy, że ja zostawię tu naszą córkę, a Jan pojedzie już do domu wpuścić techników.
Wysiadamy z Igą z samochodu. Pochylam się przed nią i łapię ją za jej malutkie rączki.
- Kochanie, muszę cię o coś prosić.
Spogląda na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Taki głęboki błękit można zobaczyć na niebie tylko w te dni, kiedy w naszym życiu jest naprawdę dobrze, wtedy, kiedy nasza dusza jest naprawdę czysta. Ja taki czysty błękit mogę zobaczyć tylko w oczach moich dzieci, a teraz pozostały mi tylko oczy jednego z nich.
- Chciałabym, żebyś została kilka dni u dziadków, musimy z tatusiem załatwić parę spraw.
- Chodzi o Igora, prawda? Gdzie on jest mamusiu?
- Skarbie, mamusia nie pozwoli skrzywdzić żadnego z was. Wszystko będzie dobrze, potrzebujemy z tatą po prostu paru dni.
Całą drogę ze szkoły się nie odezwała do mnie, woli patrzeć mi prosto w oczy podczas ważnych rozmów. Obserwowałam ją w samochodzie w lusterku wstecznym jak zaciska zęby i wpatruje się w budynki mijane po drodze. Ściskała mocno w swoich rączkach małego, białego króliczka. Kupiłam takie dwa, jeden w niebieskim garniturku dla Igora i drugi w różowej sukience dla Idy. Nie rozstają się z nimi na krok. Zawsze przed wyjściem do szkoły starannie sadzają je w swoich plecakach.
Moje myśli wędrują do małego, białego króliczka w niebieskim garniturku. I wydaje mi się, że wiem gdzie on może być.
Dźwigam się z kolan i pociągam za rączkę swoją córkę.
- Alicja? Stało się coś? - pyta zaniepokojona Teresa wychodząc z domu. - Dostałam telefon od asystentki Jana, wyszedł z sądu w trakcie rozprawy. Co się dzieje? Kochana, strasznie wyglądasz. Chodź, zaparzę ci herbaty.
Moja teściowa, wspaniała kobieta, niezwykle troskliwa. Kiedyś miałyśmy bardzo złe relacje, nie akceptowała mnie, a jej złośliwości tylko oddalały nas od siebie. Stosunki między nami znacznie się poprawiły po tym, gdy dowiedziała się, że moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa zamordowała mojego ojca. Teraz jest dla mnie jak matka. Współczuje mi tego, przez co przeszłam i jednocześnie czuje wyrzuty sumienia, że dołożyła cegiełkę do pogorszenia mojego samopoczucia.
- Mamo, stop - staram się zatrzymać jej potok pytań. - Ida musi zostać u ciebie na kilka dni. Nie wiem na jak długo.
- Och, oczywiście. A gdzie mój ukochany wnuczek? - pyta z troską, czule spoglądając na Idę trzymającą mnie za rękę.
- Ida, możesz wejść do domu. Babcia zaraz do ciebie przyjdzie. Pozwól, że zamienię z nią parę słów.
Schylam się do niej, przytulam ją mocno i po raz ostatni wdycham zapach jej włosków. Wypuszczam ją z objęć i patrzę jak wbiega w głąb domu.
Podnoszę wzrok na mocno spiętą twarz mojej teściowej. Wyczuwa, że coś jest nie tak.
- Ktoś porwał Igora - mówię prosto z mostu, nie da się tego ubrać w ładne słowa. A ja nie mam na to ani czasu, ani siły.
Teresa przysłania dłonią usta, źrenice jej się rozszerzają. Uginają się pod nią kolana, z ledwością przytrzymuje się futryny. Obserwuję ze spokojem, jak na moich oczach rozpada się na kawałki, dokładnie tak, jak godzinę temu rozsypało się moje serce. Przybrałam na siebie maskę spokoju, całą sobą trzymam się w jednym kawałku. Wiem, że muszę, wiem, że jak pozwolę się sobie rozsypać, to nie odzyskam syna.
- Jak to możliwe? Kiedy? O mój boże…
- Tereso! - przemawiam do niej ostrym tonem. Spogląda na mnie zdziwiona, przerażona. Pewnie zastanawia się, co ze mnie za matka, że nie leżę zwiniętą w kłębek i nie płaczę w poduszkę. Jak to możliwe, że stoję tu, przed nią, jakby nic się nie stało. - Weź się w garść!
- Moje dziecko, moje małe dziecko… - mówi półprzytomnie. Moje prośby są na nic. Widzę, że rozpadła się w drobny mak. Ona jeszcze nigdy w swoim życiu nie doświadczyła straty, bólu i cierpienia. Nie wie, jak to jest, kiedy nagle uderza w ciebie rozpędzony pociąg i zabiera wszystko, co dla ciebie było najważniejsze. Nie potrafi udźwignąć własnego bólu. Nie poznała się jeszcze dobrze z losem. A ja już wiem, jak to jest. Wiem, że licho czyha na twoje szczęście. Wiem, jak niebezpiecznie jest kochać. Znam cenę, którą trzeba zapłacić. Rozdzierający serce ból. Powietrze, którym oddychasz pali cię w płuca, jakby było skażone. Wszystkie kości i mięśnie odmawiają ci posłuszeństwa. Robi mi się żal tej starszej kobiety. Odnoszę nieodparte wrażenie, jakby w ciągu tej jednej chwili przybyło na jej twarzy zmarszczek.
Biorę ją w ramiona, mocno przytulam do siebie. Czuję, jak drży, jak mocno bije jej serce. Wdycham ze spokojem jej zapach. I staram się delikatnie, jak najczulej do niej przemówić.
- Potrzebuję cię, potrzebuję cię jak nigdy wcześniej mamo. Musisz nam pomóc Tereso. Musisz zaopiekować się Idą, abyśmy my mogli odnaleźć Igora - czuję, jak powoli jej ciało się uspokaja, ale nie wraca do siebie, staje się otępiała. Patrzy na mnie, ale mnie nie widzi. Mówię do niej, ale ona mnie nie słyszy. Widziałam już ten stan wcześniej. Widziałam osobę, która straciła miłość swojego życia. Wtedy jednak byłam zbyt mała, by to zrozumieć. Teresa zapadła się w sobie, dokładnie tak, jak przed laty mój ojciec. Tylko, że ona ma jeszcze szanse wyjść z tego i dobrze wiem, że jest to możliwe dopiero wtedy, jak odzyskamy Igora. Dobrze wiem, że ona mi nie pomoże, to jest silniejsze od niej.
Prowadzę ją do salonu. Układam jak dziecko na kanapie i przykrywam kocem. Dzwonię szybko do jej męża, Henryka. Jak zawsze odbiera po pierwszym sygnale.
- Tato, potrzebuję cię. Przyjedź szybko do domu.
- Będę za minutę, dzwonił do mnie Jan, już wszystko wiem Alicjo.
- Mama się załamała, przykro mi. Położyłam ją w salonie.
- Dziękuję.