- W empik go
Niebajka - ebook
Niebajka - ebook
Odosobniona farma, prastary las i czyhające starożytne zło.
Poszukując nowych inspiracji, znany amerykański filmowiec opuszcza ciepłą Kalifornię wraz z rodziną, by zamieszkać na farmie w stanie Nowy Jork. Ich nowy dom, otoczony przez ciemny las, szybko ujawnia swoje mroczne sekrety. Wkrótce życie rodziny zamienia się w walkę o przetrwanie w obliczu niewyobrażalnego terroru.
Czy rodzinie uda się pokonać demoniczne siły?
Powieść idealna dla fanów Stephena Kinga i Lovecrafta!
Raymond E. Feist (ur. 1945) - jeden z najsłynniejszych współczesnych twórców fantastyki. Do jego najważniejszych utworów należą "Książę Krwi" i "Królewski Bukanier". Na kanwie jego powieści stworzono gry komputerowe "Betrayal at Krondor" oraz "Return to Krondor".
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-271-5465-7 |
Rozmiar pliku: | 652 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niemniej, jako skromny dowód swego uznania, dedykuję tę książkę:
WSZYSTKIM PIERWOTNYM UCZESTNIKOM WIECZORÓW CZWARTKOWYCH:
Steve’owi A., Jonowi, Anicie, Alanowi, Timowi, Richowi,
Ethanowi, Jeffowi, Lorri, Steve’owi B. i Bobowi
(a także April — albowiem nie pamiętam już czasów, kiedy jej tam nie było),
z czasów, gdy dom April i Steve’a był jeszcze mieszkaniem Steve’a i Jona, a my pociliśmy się pospołu nad egzaminami końcowymi, wynikami doświadczeń, egzaminami ustnymi, obroną, poszukiwaniem pracy, wzlotami i upadkami, nad cierpieniem, miłością i zżywaniem się... naszej wspólnoty.PROLOG
MAJ
Barney Doyle siedział w swym zagraconym warsztacie i po raz czwarty w ciągu ostatnich siedmiu lat usiłował naprawić leciwą kosiarkę elektryczną Olafa Andersena. Zdjął już nakrętkę cylindra i rozważał właśnie, czy wypada mu odprawić nad nią ostatnie obrzędy — spodziewał się, że dobrzy ojcowie z kościoła Świętej Katarzyny nie pochwaliliby tego pomysłu. Nakrętka pękła — to dlatego Olaf nie mógł włączyć silnika — a ścianki cylindra były już cienkie niemal jak papier od zużycia i poprzednich renowacji. Najlepsze, co mógłby zrobić Andersen, to zainwestować w jedną z tych ścinarek do trawy Toro, z tymi ich fikuśnymi dzwonkami i gwizdkami, a starą maszynę rzucić w kąt, by dordzewiała do końca. Barney wiedział jednak, że Olaf będzie strasznie zrzędził, gdyby przyszło do kupna nowej, ale to już problem Olafa. Barney wiedział także, że wydobycie choćby centa od Olafa za taką diagnozę graniczy niemal z cudem. Najlepiej dla wszystkich zainteresowanych byłoby, gdyby Barney potrafił wycyganić jeszcze jeden sezon pracy od zdychającej maszyny. Przyłożył do ostrzy osełkę i zamyślił się głęboko. Może trzeba spróbować jeszcze raz. Być może uda się, jeśli założy za duży pierścień — może też zespawać tę małą szczelinę, a wtedy uda się odzyskać prawie normalne sprężenie. No, ale jeśli nie wyjdzie, wtedy Barney straci czas i pieniądze włożone w części. Nie, zadecydował w końcu, lepiej powiedzieć Andersenowi, żeby szykował pogrzeb.
Gorący, wilgotny podmuch wiatru załomotał otwartą okiennicą. Barney w roztargnieniu odsunął koszulę ze spoconej piersi. Meggie McCorly, pomyślał znienacka, a na jego pomarszczonej twarzy pojawił się uśmiech. Była dlań uosobieniem piękna w tej swojej prostej, bawełnianej sukience, opinającej pełne, rozkołysane biodra i obfite piersi, kiedy codziennie wracała ze szkoły do domu. Na chwilę zalał go przypływ wspomnień tak żywych, że w starych lędźwiach ozwało się echo dawnego pożądania. Barney wyjął chusteczkę i otarł czoło. Rozkoszował się zapachem wiosny, gorącymi, wilgotnymi aromatami nocy, tak podobnymi do tych, które unosiły się nad sadami i polami hrabstwa Wexford. Barney myślał o tamtej nocy, kiedy on i Maggie urwali się z potańcówki, z zatłoczonej i dusznej sali, wymknęli się nie zauważeni, gdy całe miasto świętowało na weselu Paddy’ego O’Shea i Mary McMannah. Gorące wspomnienia sprawiły, że Barney musiał jeszcze raz przyłożyć do czoła chusteczkę i poczuł, że coś tam drgnęło w okolicach pachwiny. Śmiejąc się pod nosem, pomyślał, że w jego starym ciele zostało jeszcze trochę życia.
Na długą chwilę zatracił się we wspomnieniach o na wpół zapomnianych namiętnościach, aż wreszcie zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas przeciąga osełką po ostrzu Andersenowej kosiarki, tak iż zdążył już doprowadzić krawędź do srebrzystego połysku. Opuścił osełkę, zachodząc w głowę, co też w niego nagle wstąpiło. Nie myślał o Meggie McCorly, odkąd wyemigrował do Ameryki, jeszcze w trzydziestym ósmym. Ostatni raz słyszał o niej, kiedy, wyszła za mąż za jednego z chłopaków Cammacków z Enniscorthy. Nie mógł sobie przypomnieć za którego, a to napełniło go smutkiem.
Przez malutkie okienko służącej za warsztat szopy dostrzegł znienacka jakieś ledwie dostrzegalne, szybkie poruszenie. Odłożył osełkę i podszedł do okna, by wyjrzeć w słabnące światło wieczoru. Nie dostrzegłszy jednak nic, co mogło przyciągnąć poprzednio jego uwagę, powrócił w głąb warsztatu. Gdy tylko okno znalazło się poza jego polem widzenia, znów dostrzegł coś kątem oka. Otwarł drzwi szopy i postąpił o krok. Potem stanął w miejscu.
Kiedy powoli cofał się do wnętrza szopy, ogarnęła go gwałtowna fala dawnych wyobrażeń, na wpół pamiętanych baśni i zasłyszanych w dzieciństwie pieśni. Poczuł jednocześnie i radość, i przerażenie tak piękne, że wywoływało łzy w oczach, przełamując wszelkie bariery racjonalności. Powierzone jego pieczy narzędzia cywilizacji — zepsute tostery, kosiarka, robot kuchenny z przepalonym silnikiem, a nawet jego malutki telewizorek do oglądania meczy baseballowych — wszystkie legły pokonane przez tradycję tak starożytną, że poprzedzała nawet pojawienie się ludzkich społeczności, a która teraz objawiła się znienacka przed drzwiami do jego szopy. Nie odrywając wzroku od tego, co dostrzegł przed progiem, wciąż cofał się wolno, po omacku, dopóki plecami nie natrafił na stół z narzędziami. Sięgając za siebie, ściągnął z zawieszonej na ścianie półki zakurzoną butelkę. Dwadzieścia dwa lata temu, kiedy ślubował abstynencję, umieścił na tej półce butelkę whisky Jamesona jako przypomnienie i wyzwanie. W ciągu tych dwudziestu dwóch lat nauczył się z czasem ignorować jej obecność, zamknął uszy na jej syreni śpiew, dopóki nie zespoliła się całkowicie z wnętrzem małej szopki, w której zwykł pracować.
Powoli wyciągnął korek, rozrywając szeleszczący, zetlały papier banderolki akcyzy. Nie odwracając głowy, nie odrywając wzroku od drzwi, podniósł butelkę do ust i zaczął pić.