Niebezpieczna Joga - ebook
Niebezpieczna Joga - ebook
„Przestrzegam przed taktyką diabła, który poprzez jogę chce zniweczyć waszą wiarę w Chrystusa i wasze zbawienie w Kościele. Głoszę słowo Boże od czterdziestu lat na całym świecie i wiem, że praktykowanie jogi w jakiejkolwiek formie sprowadzało chrześcijan z drogi cnoty zgodnej z nauczaniem Pisma Świętego i Kościoła. Napotkałem przypadki, w których duch jogi rozbijał małżeństwa, wywoływał kłótnie, zachęcał do aborcji i zabójstw oraz odciągał ludzi od wiary w Chrystusa i od Kościoła. Podczas modlitw o uwolnienie widziałem ludzi, u których praktykowanie jogi uosobiło jej ducha i którzy mówili o sobie I am Mr Yoga (Jestem Panem Joga)”.o. James Manjackal MSFS n
Zwolennicy jogi czasem pytają: Cóż może być niebezpiecznego w jej odprężających ćwiczeniach? Tym bardziej jeśli odrzuci się stojącą za nimi wschodnią filozofię. Czy jedynym „zagrożeniem” będzie wówczas jakieś ewentualne nadwyrężenie mięśni? To przecież bardzo popularna w wielu krajach forma relaksu. Można ją spotkać również w Polsce, w ośrodkach MOSiR-u, w wynajętych szkolnych salach czy też podczas różnorodnych zajęć z cyklu „Wakacje z jogą”. Czy merytoryczne „czepianie się” jogi, nie jest czasem szukaniem na siłę przysłowiowej „dziury w całym”? Znawcy tematu, piszący w tej kolejnej pozycji wydanej w serii „Biblioteka Miesięcznika Egzorcysta”, spokojnie odnoszą się do powyższych (ale także i wielu innych) pytań dotyczących jogi. Rzeczowo zapoznają czytelnika z tematyką jogi i jednoznacznie przestrzegają przed jej praktykowaniem. Nie ukrywają przy tym, że w niejednym przypadku może ona prowadzić nawet do opętania.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64789-09-0 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drodzy Czytelnicy
Niniejsza książeczka poświęcona zagrożeniom wypływającym z praktykowania jogi jest kolejną tematyczną pozycją wydaną w ramach cyklu Biblioteka Miesięcznika Egzorcysta. Tematem przewodnim jest oczywiście joga, którą z różnych perspektyw omawiają znani i cenieni autorzy – specjaliści od tego tematu.
Joga jako praktyka duchowa zrodzona u podnóży Himalajów i wśród licznych dorzeczy Gangesu rozprzestrzeniła się na cały kontynent azjatycki i dotarła do Europy i USA zarówno w formie idei związanych z duchowością Dalekiego Wschodu (np. mniejsze i większe sekty skoncentrowane na jej praktykowaniu), jak i w formie okrojonej z wszelkiej transcendencji, jako ćwiczenia fizyczne, które w ostatnim czasie zdają się pociągać swoim urokiem ludzi wszystkich grup wiekowych.
W USA, gdzie obecnie na co dzień mieszkam, jogę promuje się w kontekście szeroko pojętego zdrowia publicznego. Odwiedzając chorych, na co dzień spotykam się z różnymi propozycjami jogi dla pacjentów w ramach rehabilitacji. Podkreślając jej pozytywny, przede wszystkim relaksacyjny charakter, promuje się ją również na uniwersytetach i w szkołach.
Myślę teraz o Indiach, wielkim kraju Dalekiego Wschodu, gdzie kultura, religia i życie społeczne wzajemnie są tak ściśle splecione, że rozpatrywanie ich rozdzielnie ma niewielki sens. I tu dochodzimy do sedna problemu, bo czy jest możliwe zrozumienie jogi poza jej naturalnym środowiskiem, gdzie religia definiuje właściwie całość życia tak jednostki jak i całych społeczeństw?
Niewątpliwie niezależnie od dzielącej nas odległości zarówno geograficznej, jak i kulturowej czy w kontekście religii, z której wywodzi się joga, należy z szacunkiem patrzeć na ludzi, którzy nie znając Chrystusa, praktykują jogę, jako własną religię, własną życiową filozofię. Mam tu na myśli ludzi żyjących w zgodzie z ich tradycją kulturową i religijną, jaką odziedziczyli po swoich ojcach. Podczas studiów filozoficznych spędziłem jakiś czas w Indiach, w kraju tak odległym, tak bardzo egzotycznym, a zarazem pełnym duchowości i spirytualizmu, którego w jakimś wymiarze brakuje ludziom Zachodu. Spotkałem tam ludzi różnych religii, różnej wrażliwości religijnej i filozoficznej. W Indiach ludzie poszukują doświadczenia duchowego, jest to wyczuwalne w wielu miejscach, niezależnie od kontekstu politycznego czy denominacyjnego. Spotkałem wielu guru, wielu joginów i ich wyznawców, którzy na różne sposoby zmierzali w swych praktykach do ostatecznego celu swego ziemskiego przeznaczenia. Czy można ten wysiłek przekreślić? Nie, z pewnością żadna odmienność religijna i duchowa nie może być powodem do potępiania kogokolwiek.
Słusznie zauważa Sobór Watykański II w deklaracji Nostra aetate o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich że: „(…) w hinduizmie ludzie badają i wyrażają boską tajemnicę poprzez niezmierną obfitość mitów i wnikliwe koncepcje filozoficzne, a wyzwolenia z udręk naszego losu szukają albo w różnych formach życia ascetycznego, albo w głębokiej medytacji, albo w uciekaniu się do Boga z miłością i ufnością” (nr 1).
Ewangelizacja otwarta na inność kulturową nie może prowadzić do indyferentyzmu religijnego, zmieszania różnych kulturowo tradycji religijnych. Chrześcijaństwo jako religia oparta na Bożym Objawieniu wskazuje na Chrystusa jako na zbawiciela, dlatego poszukiwanie duchowości poza Chrystusem przez chrześcijan wydaje się jakimś fundamentalnym nieporozumieniem, żeby nie powiedzieć błędem fundamentalnym. Teologiczna koncepcja ziaren prawdy wskazuje na ważny dla wierzących aspekt: spichlerz jest w zasięgu ręki, jest nim Kościół, jest nim Jezus Chrystus. Pomijając w tym miejscu szersze rozważania dotyczące nieraz skomplikowanych zależności międzyreligijnych pomiędzy chrześcijaństwem a religiami Dalekiego Wschodu, skoncentrujmy się na proponowanych treściach niniejszej książeczki.
Pierwszy artykuł zatytułowany Przez jogę do zniewolenia – moje doświadczenia jest świadectwem osoby, którą w jej opinii: „Joga doprowadziła (…) do rozbicia wewnętrznego, porzucenia tego, co kiedyś dawało (…) radość, wreszcie do ogromnej samotności”. Ostatecznie, jak dowiadujemy się z tekstu, osoba ta oddała Jezusowi całe swoje życie.
W kolejnym artykule zatytułowanym Od jogi do opętania Grzegorz Fels ukazuje szerokie spektrum zależności duchowym pomiędzy jogą, okultyzmem i New Age przytaczając ciekawe świadectwo Grzegorza, którego zaangażowanie w kriya-jogę zaowocowało koniecznością kontaktu z egzorcystą. Z lektury tego tekstu dowiadujemy się, że wszelkie angażowanie się w praktyki New Age, okultyzm czy jogę pociąga za sobą konkretne skutki duchowe. Tekst ten pokazuje również, że nie jesteśmy bezradni wobec zła, że modlitwa i wiara w Boga potrafi wyzwolić człowieka nawet z ciężkiego duchowego zniewolenia czy opętania.
Kolejny ciekawy tekst autorstwa s. Michaeli Pawlik OP misjonarki, która przez wiele lat pracowała w Indiach zatytułowany Mistyk na marihuanie czyli patologia medytacji stanowi rzeczową krytykę jogi w wymiarze zarówno duchowym jak i zdrowotnym (fizjologicznym). W tekście tym siostra Michaela odwołując się do tekstów o. Jacquesa Verlinde’a analizuje rozbieżności pomiędzy duchowością Zachodu i Dalekiego Wschodu. W tekście tym stwierdza: „Efekty zachodniej i wschodniej mistyki są sobie całkowicie przeciwstawne. To nie są różne drogi prowadzące na ten sam szczyt, to osiągnięcie całkiem przeciwnych szczytów: szczytu pokory i szczytu pychy! Jedni dochodzą do Prawdy, drudzy do iluzji”.
Ks. Andrzej Zwoliński w ciekawym tekście Joga to ubóstwienie siebie samego przygląda się jodze odwołując się w znacznej mierze do idei hinduskiego guru Maharishiego Mahesh Yogi, twórcy Medytacji Transcendentalnej. Z artykułu dowiemy się również jak wyglądały na przełomie wieków różne próby adaptacji jogi i myśli Wschodu do polskiej kultury.
W kolejnym artykule zatytułowanym Recepta jogina – odlot Maharishiego Robert. T. Ptaszek opisuje rozwijającą się prężnie wschodnią grupę kultyczną o nazwie Medytacja Transcendentalna. Autor zaznajamia czytelnika z podstawowymi zasadami i regułami jej działania. Krytycznie oceniając proponowane idee stwierdza „zarówno «jogiczne latanie», jak i inne obietnice Maharishiego dotyczące niezwykłych możliwości, które ma dawać TM, uznać trzeba za – przyznajmy – kuszące iluzje”.
W artykule zatytułowanym: Opis i ocena jogi z punktu widzenia zagrożeń duchowych znawca problematyki sekt i okultyzmu o. Aleksander Posacki SJ stwierdza, że dla jogi „istotne jest zanurzenie w świecie bogów i duchów oraz przywoływanie ich obecności”. Tak więc poszczególne fizyczne jej aspekty zawsze są jakąś formą przywoływania duchów, czyli postacią idolatrii. Zdaniem autora joga ma charakter inicjacyjny, nie jest więc neutralna światopoglądowo.
Całość książki kończy ojciec James Manjackal MSFS, który w tekście Niszczycielski duch jogi stwierdza wprost: „Chrześcijanin nie powinien stosować wschodnich praktyk medytacyjnych, jak zen, joga, Medytacja Transcendentalna, które pochodzą z Indii, Tybetu lub Chin”. Odwołując się do kart Pisma Świętego przypomina o toczącej się wojnie duchowej. Zdaniem autora nie istnieje możliwość jakiegokolwiek łączenia chrześcijaństwa z jogą.
Tym, co łączy zebrane w niniejszej pozycji teksty poświęcone jodze, jest troska o zachowanie chrześcijańskiej suwerenności względem tego co wschodnie, co związane jest z „obcą” kulturą, religią i filozofią.
Niektóre treści zawarte w niej obciążone są pewnymi skrótami i uproszczeniami, w sposób czytelny i jasny przedstawiają jednak temat – głównie z perspektywy ludzi wierzących. Nie bez znaczenia dla jakości i specyfiki zebranych artykułów jest fakt, że wśród znakomitych autorów są zarówno osoby duchowne jak i świeckie.
Ks. dr Mariusz GajewskiPRZEZ JOGĘ DO ZNIEWOLENIA – MOJE DOŚWIADCZENIA
Na mojej rodzinie ciąży grzech międzypokoleniowy. Babcia dokonała aborcji, a moją mamę wychowała w przekonaniu, że to nic złego. Za jej namową również moja mama dokonała dwóch aborcji. Szukając po tym ukojenia, zwracała się do bioenergoterapeutów, mistrzów reiki, radiestetów, poddawała się akupunkturze. Od najmłodszych lat czułem pustkę i lęk, nie wiedząc, że są to objawy tzw. syndromu ocaleńca od aborcji. Chcąc się od nich uwolnić, poszedłem w zupełnie niewłaściwym kierunku.
Dwanaście lat temu mama pierwszy raz zaprowadziła mnie do gabinetu bioenergoterapeutycznego. Przez dziesięć lat chodziłem tam w złudnym przekonaniu, że ci ludzie chcą mi pomóc. Zacząwszy od kontaktów z bioenergoterapeutami, powoli wszedłem w jogę, akupunkturę, akupresurę, ustawienia rodzinne Berta Hellingera, wreszcie Metodę Silvy. Największych spustoszeń duchowych dokonały we mnie joga, Metoda Silvy i ustawienia rodzinne. Najtrudniejszymi doświadczeniami chciałbym się podzielić.
Pierwszy raz spotkałem się z jogą parę lat temu. Pierwsze zajęcia: półtorej godziny, maty, kadzidełka. Jako jeden z dwóch mężczyzn wśród kilkunastu kobiet czułem się trochę nieswojo, jednak potraktowałem to jako mały minus w stosunku do tego, co joga miała mi dać – relaks, rozluźnienie, wzmocnienie ciała. Zacząłem ćwiczyć, nie wiedząc, że jest wiele odmian jogi. Dla mnie joga to była po prostu joga. Jak się później okazało, ten rodzaj, z którym ja się zetknąłem, był chyba najpopularniejszą w naszym kraju odmianą – hatha-jogą. Kupiłem książkę do nauki ćwiczeń i z czasem zacząłem je wykonywać także w domu. Pozycje ciała (asany), określane często nazwami zwierząt (np. pies, krowa czy żółw), wydawały mi się idealnym sposobem wyciszenia po nerwowości i stresie w pracy. Po zajęciach czułem duży przypływ energii, mniej czasu potrzebowałem na sen. Wzmocniła się także odporność. W młodości podatny na przeziębienia, teraz zacząłem być coraz silniejszy fizycznie.
Z książki dowiedziałem się, że oprócz ćwiczeń fizycznych warto również rozpocząć praktykę medytacji czy ćwiczeń oddechowych (zwanych pranajama). Można powtarzać w głowie zwroty (mantry) w celu wyciszenia umysłu czy układać dłonie w specjalne zamknięcie energii (mudry) – wszystko po to, by żyć zdrowiej, pełniej i szczęśliwiej. Z czasem zacząłem zaopatrywać się w sklepach ze zdrową żywnością, jadać w barach wegetariańskich, bywać na targach medycyny naturalnej. Zrezygnowałem z medycyny tradycyjnej, wizyt u lekarzy, lekarstw. Jeśli pojawiły się jakieś większe dolegliwości fizyczne, sięgałem po zioła, akupunkturę i akupresurę.
Po pewnym czasie uszkodziłem sobie łękotkę boczną kolana, wykonując jedną z asan. Stanąłem przed wyborem: operacja albo zaprzestanie niektórych czynności związanych z większym obciążeniem kolan, jak narty czy tenis. Nie zraziło mnie to. Nadal poszukując metod wyciszenia umysłu, opanowania lekkiej depresji, trafiłem na szkołę medytacji, kryjącej się pod nazwą bhakti-joga, związanej z intonowaniem mantr, śpiewem, dźwiękami gitary. Teraz żałuję, że nie zapytałem wówczas, co owe mantry znaczą. Poprzez asany, mudry, ćwiczenia oddechowe, powtarzanie mantr starałem się zapanować nad umysłem, w którym było dużo lęku i napięcia związanego z problemami osobistymi i zawodowymi.
Któregoś razu zdałem sobie sprawę z tego, że zmienił mi się krąg znajomych. Coraz chętniej przebywałem z osobami „pracującymi nad sobą” poprzez takie metody, jak joga czy tai chi (chińskie ćwiczenia fizyczne), coraz mniej było kontaktu ze starymi znajomymi. Zaprzestałem też picia alkoholu jako powodującego zanieczyszczenie organizmu, zmieniającego świadomość. Przestałem także z powodu kontuzji kolana uprawiać sporty, które uwielbiałem jako dziecko – tenis, koszykówkę, siatkówkę. Zacząłem koncentrować się coraz bardziej na sobie, na sygnałach, jakie daje moje ciało. Po drodze zostałem wegetarianinem. To była jedna strona medalu. Z drugiej zacząłem odczuwać coraz większą samotność. Chociaż miałem lepsze samopoczucie fizyczne, psychicznie nie czułem się dobrze. Pamiętam, że po medytacji czy ćwiczeniach jogi czułem rozbicie, smutek, depresję, co wydawało mi się zaprzeczeniem idei metody, o której mówiło się, że ma prowadzić do samorozwoju i poprawy jakości życia. A jednak wchodziłem w to dalej. Nazajutrz po intensywnej medytacji zdarzało mi się całkowicie zamknąć się w sobie i do nikogo nie odzywać przez cały dzień – nawet do osób, które były mi życzliwe.
Pamiętam wakacje, podczas których poszedłem na serię indywidualnych zajęć z jogi. Po zajęciach czułem się zmasakrowany psychicznie, zaczęły pojawiać się myśli, których nie byłem w stanie się pozbyć, myśli negatywne o samym sobie. Medycznie chyba nazywa się to nerwica natręctw.
Po jakimś czasie zacząłem czytać o wcieleniach, reinkarnacji, karmie. Potem dowiedziałem się o czakrach, punktach energetycznych, które ma każdy człowiek, wreszcie o samej energii, aktywizowanej przez ćwiczenia, mantry, mudry, medytacje. Przestałem się modlić. Byłem przekonany, że jestem samowystarczalny i że sam poradzę sobie z problemami przez obudzenie wewnętrznej siły. Pismo Święte dla mnie nie istniało, czułem wręcz niechęć do jego czytania. Spowiedź – tak, lecz problem polegał na tym, że pomimo spowiedzi i komunii natrętne myśli nie znikały. Dziś wiem, że już wtedy potrzebowałem modlitwy o uwolnienie czy kontaktu z kapłanem znającym tematykę zagrożeń duchowych. Moja wola stawała się coraz bardziej ograniczona.
Joga doprowadziła mnie do rozbicia wewnętrznego, porzucenia tego, co kiedyś dawało mi radość, wreszcie do ogromnej samotności. Stałem się indywidualistą, egoistą maksymalnie skoncentrowanym na swoim ciele i na umyśle jako narzędziu wpływania na ciało, samopoczucie. Nie liczyłem się z wolą Boga, Jego planem wobec mojego życia. Dusza została gdzieś pominięta. Coraz głębiej wchodziłem w duchowość hinduizmu. Jako chrześcijanina coraz bardziej mnie ona kaleczyła i odsuwała od własnej natury. Zmiana diety doprowadziła do wyniszczenia organizmu, utraty wagi i wielkiego skoncentrowania na zdrowej żywności. Zrozumiałem, że jestem zniewolony. Nie mogę robić tego, co chcę, nawet jeśli chodzi o tak podstawową potrzebę człowieka, jak jedzenie. Nie mam możliwości swobodnego wyboru. Pewnego dnia po ćwiczeniach straciłem przytomność. Zaczęły się problemy fizyczne, dolegliwości neurologiczne. Badania lekarskie wychodziły dobrze, a ja czułem się coraz gorzej.
Przypomniałem sobie kazanie pewnego franciszkanina usłyszane kilka miesięcy wcześniej. Mówił on o zagrożeniach duchowych związanych z medytacją, akupunkturą i innymi praktykami pochodzącymi z Indii i Chin. Wówczas nie uznałem tego za ostrzeżenie, teraz postanowiłem odszukać tego kapłana. Udało się. Długo rozmawialiśmy. Okazało się, że jestem bardzo mocno duchowo uwikłany, zniewolony nie tylko przez jogę, lecz także przez wiele rzeczy związanych z okultyzmem. Zaproponował spowiedź generalną, rekolekcje, czytanie Pisma Świętego, szczególnie Ewangelii wg św. Marka, i regularne sakramenty, by Jezus mógł zacząć oczyszczać mnie wewnętrznie z duchów i duchowości rodem z innych kultur i religii.
Joga to system filozoficzny, a jej praktykowanie wiąże się z przyjęciem nauk hinduizmu. Dzisiaj wiem już to, czego nie powiedziano mi na zajęciach – że powtarzane w sanskrycie mantry mogą być imionami hinduskich bóstw czy duchów. Czytam o zagrożeniach duchowych i przecieram oczy ze zdziwienia, że tak głęboko i bezkrytycznie w to wszedłem. Opinie o. Jamesa Manjackala czy o. Aleksandra Posackiego pozwalają mi też lepiej zrozumieć, czym jest joga dla chrześcijanina. Jogi z chrześcijaństwem nie da się pogodzić. Joga to nie ćwiczenia fizyczne. To duchowość, która doprowadziła mnie do ogromnego cierpienia fizycznego i duchowego, odsunęła od znajomych i tego, co dawało mi kiedyś prawdziwą radość.
W końcu zrozumiałem, że byłem przez złego ducha prowadzony jak na sznurku: od aborcji matki i odrzucenia przez nią po bioenergoterapię, jogę, Metodę Silvy i ustawienia rodzinne. Przestałem twierdzić, że sam poradzę sobie ze swym bałaganem życiowym. Sięgnąłem po Biblię, wyrzekłem się wiary w reinkarnację i karmę. Od prawie dwóch lat nie mam styczności z okultyzmem. W ciągu ostatnich dwóch lat odbyłem wiele rekolekcji, rozmów, modlitw u księży egzorcystów i innych. Oddałem Jezusowi całe życie: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, najpierw prosząc Go o przebaczenie mojej przeszłości, potem ogłaszając Go moim Panem i Zbawicielem. Jezus jest dla mnie wszystkim: jedyną drogą, jedyną prawdą i jedynym życiem. Ufam, że przyszedł na świat nie dla tych, co się dobrze mają, ale dla takich grzeszników jak ja. Jest moją nadzieją i najlepszym lekarzem. Najlepszym lekarzem.
Moja mama przestała chodzić do bioenergoterapeutów, odbyła spowiedź generalną, jest po długiej modlitwie wstawienniczej, czyta Biblię.
Paweł