Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Niebieski las - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 czerwca 2021
Ebook
30,00 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niebieski las - ebook

Spokój Inis, królestwa słynącego z pięknych i drogocennych koni, zostaje zakłócony przez czarodzieja Therona. Ten okrutny mag nie cofnie się przed niczym, by zrealizować swój plan. Życie ludzi nie ma dla niego żadnej wartości, a jedyne, czego pragnie, to odnaleźć wszystkich czarodziejów i odebrać im ich moce, a w rezultacie - stać się najpotężniejszym z magów.

Czy znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie go powstrzymać? Władczyni Inis, Endalonia, dołoży wszelkich starań, by zadbać o poddanych i przyjaciół. Jednak czy wystarczy jej sił, by stanąć do walki z tak bezwzględnym przeciwnikiem? Na kogo będzie mogła liczyć i jak wiele poświęci, by ocalić ukochane królestwo?

Upadła na kilka innych ciał, z których większość była w stanie rozkładu. Gdy żyła, znała ich wszystkich. Jednego nawet kochała. Teraz leżała z twarzą skierowaną ku niebu, a jej sine, zapadnięte oczodoły wypełniał nocny deszcz.
Jednak życie, które nosiła w sobie, ciągle się tliło. Serce ośmiotygodniowego płodu nadal delikatnie biło i zaczynało bić szybciej i szybciej, jeszcze szybciej. Ciepło rozchodziło się od niego jak od rozżarzonego węgielka. Dwa serca połączyła na nowo neuronowa linia życia, a wszystkie żyły matki zaczęła wypełniać na nowo ciepła krew.

Grzegorz Bobin
Debiutant o ścisłym umyśle z osobliwą wyobraźnią. Tworzy utwory z gatunku fantasy. Uważa, że urodził się o tysiąc lat za późno. Miesza humor z przerażeniem, tworząc powieści, w których pośród odwiecznej walki dobra ze złem, siła przyrody pozwala odnaleźć bohaterom utracony sens.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8219-358-9
Rozmiar pliku: 989 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Zabrać ją! – zawołał wyraźnie zadowolony Theron.

W końcu miał to, co chciał. Stał uśmiechnięty z wyprężoną klatką piersiową, którą opinała suknia z czarnego aksamitu, zakończona złotym zygzakiem. Mała, ledwo zauważalna iskra – niczym piorun poszukujący drogi z nieba na ziemię – przeskakiwała mu między opuszkami palców.

Dwóch strażników złapało kobietę za ręce i nogi, na których widniały nabrzmiałe, czarne żyły. Jej blada, papierowa, prawie przeźroczysta i pomarszczona skóra nie pozwalała określić wieku. Za bezwiednie opuszczoną głową falowały rude włosy. Kobieta nie żyła.

Zanieśli ją na północne mury zamku i zrzucili z kilkunastu metrów. Upadła na kilka innych ciał, z których większość była w stanie rozkładu. Gdy żyła, znała ich wszystkich. Jednego nawet kochała. Teraz leżała z twarzą skierowaną ku niebu, a jej sine, zapadnięte oczodoły wypełniał nocny deszcz.

Jednak życie, które nosiła w sobie, ciągle się tliło. Serce ośmiotygodniowego płodu nadal delikatnie biło i zaczynało bić szybciej i szybciej, jeszcze szybciej. Ciepło rozchodziło się od niego jak od rozżarzonego węgielka. Dwa serca połączyła na nowo neuronowa linia życia, a wszystkie żyły matki zaczęła wypełniać ciepła krew.

Nagle skurcz. Jeden… drugi… Za czwartym razem w okolicach brzucha pojawił się świetlisty impuls, który uniósł i wygiął ciało kobiety w łuk. Raptownie i głośno złapała wdech, jakby wynurzyła się w ostatniej chwili z głębi jeziora.

Meriel otworzyła oczy.

* * *1

Sześć lat później…

– Nie za wcześnie? Sierpień dopiero co się zaczął – powiedział patrzący na horyzont starzec, z lekka przysłaniając sobie oczy przed słońcem.

Do osady, w której drewniane chaty były porozrzucane niczym garść kamieni, zbliżał się zaprzęg złożony z kilku wozów oraz dwudziestu jeźdźców. Przyjechali zbyt wcześnie jak na nich. Zawsze zabierali zboże, kozy, kury i inne dobra późną jesienią. Słońce świeciło im w plecy i rzucało cień na zebranych przy studni zdziwionych i przestraszonych ludzi.

– My jeszcze niegotowi – zaczął najstarszy w osadzie. – Jeszcze miesiąc, dwa, a wszystko wedle rozkazu naszykujemy.

– Milcz – powiedział siedzący na koniu dowódca Lor.

Jego zbroja pokryta srebrnymi łuskami lśniła niczym drapieżna ryba. Miał pomalowane na czarno powieki, a gdy mrugał, zdawały się znikać w szczelinie hełmu.

– Te wozy mają być pełne! – Zaciśnięta pięść na mieczu dopełniała powagi sytuacji.

– Ale my jeszcze nie mamy… – Starzec nagle ucichł.

Jego siwe włosy pokryła czerwień wypływająca wprost ze środka głowy.

– Jak powiedziałem, wozy mają być pełne. Zwierzęta też. Wszystkie!

Reszta konnych ustawiła się w szerokim łuku. Chłopi prędko zaczęli wynosić z ziemianki zapasy – worki pełne ziarna, orzechów, suszonych grzybów, a pozostali wyprowadzali trzodę z zagród. Kilku wojowników zeskoczyło z koni i zeszło do ziemianki, skąd wydobyły się stłumione krzyki. Chłopi już stamtąd nie wyszli.

Meriel zagarnęła stojące obok dzieci i szepnęła do swojej uczennicy:

– Bierz je i na mój znak pędem do lasu. Nic dobrego nas tu nie czeka. Mamy zbyt mało zapasów i wszystkich wozów nie zapełnią. Zabiorą lub zabiją nas wszystkich. Czuję to.

Meriel była zielarką uczoną przez leśnych druidów. Tułała się z dziećmi od osady do osady, sprzedając eliksiry i mikstury na różne dolegliwości. Niekiedy zostawała w takiej osadzie na dłużej, by leczyć ludzi, a gdy wieść o niej się rozniosła i pomogła mieszkańcom w okolicy, ruszała dalej. Była wyższa niż przeciętna kobieta, jednak to nie przeszkadzało jej być gibką i zwinną. Miała rude włosy najczęściej zaplecione w warkocz i zimne niebieskie oczy. Uwielbiała swoją zieloną suknię, dzięki której mogła wtopić się w otoczenie podczas zbierania ziół.

Podniosła głowę i rozejrzała się dookoła. Jej matczyne zmysły się wyostrzyły, jak u niedźwiedzicy gotowej bronić swoje małe. Przytłumione, pourywane dźwięki docierały do jej uszu. Próbowała poskładać z nich jakieś sensowne zdanie, lecz nic nie rozumiała. Szumiało jej w głowie. Sierpniowe powietrze zdawało się gęstnieć i gęstnieć, aż wypełniło całą przestrzeń. Poczuła przez chwilę zupełną ciszę, przerywaną miarowym pulsowaniem żył na skroni. Kątem oka ogarnęła najdroższe dla niej osoby. Stały za nią. Zebrała całą odwagę.

– Litości – powiedziała do dowódcy. – Wkrótce zima, bez zapasów z głodu pomrzemy. Nawet posiać nie będzie czym na wiosnę.

– Stul pysk, wiedźmo.

Lor ciął bezszelestnie mieczem od dołu. Meriel odchyliła się do tyłu, sięgając do jednej z sakiewek przymocowanych do pasa, rzuciła mu w stronę głowy suszonym ziołem. Do twarzy wojownika doleciało parę skruszonych listków, które zaczęły palić mu oczy. Jego krzyk niczym nie różnił się od ryku zranionego niedźwiedzia. Spadł z konia i zaczął machać mieczem na oślep. Końcówka ostrza trafiła kobietę w udo. Ta, upadając, krzyknęła w stronę dzieci:

– Do lasu!

Uczennica Meriel złapała Fallę za rękę, a Odgera pchnęła przed siebie i zaczęła biec razem z resztą mieszkańców wioski.

Miecz zatoczył koło i zbliżał się znowu. Był na wysokości głowy zielarki, by po chwili musnąć końcem ostrza po plecach, rozrywając suknię na łopatce. Odger po paru krokach zawrócił do matki i pomógł jej wstać. Mimo że miał dziesięć lat, był szybki, zwinny i wyjątkowo silny jak na swój wiek.

Wojownicy zaczęli jeździć na koniach pomiędzy uciekającymi i cięli mieczami każdego, kto się nawinął. Wydawali dzikie okrzyki przeplatane śmiechem. Z wozów zeskoczyli inni z sieciami, by wyłapać tych, co nie zdążyli uciec, a jeszcze żyli. Garstka chłopów broniła się siekierami i widłami, ale wszystko to na nic. Zbroje napastników były wyjątkowo mocne. Od tego całego zamieszania wzbił się wielki i gęsty tuman kurzu. Dzięki temu udało się Meriel wyjść pomiędzy chałupami i pobiec z synem w stronę lasu. Rana na nodze nie była głęboka, ale mimo to krew ściekała ciurkiem. Nie czuła bólu. Kilkoro ludzi z wioski czekało wśród zarośli, reszta uszła głęboko w las.

– Gdzie jest Falla?! – krzyknęła w stronę drzew.

Nikt nie odpowiedział. Rozejrzała się jeszcze raz, podbiegła głębiej w las, ale nic to nie dało. Nie znalazła córki. Odger wspiął się na drzewo i patrzył na kłębowisko kurzu w wiosce.

Krzyki i chrzęst mieczy cichły, a kurzawa pomału zaczęła opadać. Na polanie pomiędzy osadą a lasem siedziała Falla. Obok leżała nieruchomo uczennica Meriel z kilkoma bełtami w plecach. Odger je zobaczył i krzyknął. Napastnicy też je zobaczyli. Jeden z nich ruszył z kopyta. Zielarka chciała pobiec, ale przez utratę krwi zakręciło się jej w głowie i upadła. Uklęknęła, próbując ponownie wstać. Bez powodzenia. Ktoś podbiegł i pomógł jej stanąć na nogi. Chwiejąc się, objęła drzewo i wbiła z żalu paznokcie w suchą korę. W tym momencie Odger zeskoczył na ziemię i pobiegł po siostrzyczkę co sił w nogach. Nie słyszał krzyków matki. Nigdy w życiu nie biegł tak szybko i mogłoby się zdawać, że nie dotyka nogami ziemi. Wojownik na koniu był jednak szybszy. Nie było już czasu na odwrót. Gdy chłopiec dobiegł do siostry, został złapany w sieć. Rodzeństwo zaczęło śmiertelny kulig ciągnięty za koniem.

Odger krzyczał, płakał i szarpał się z siecią, a jego jasne włosy były brudne i posklejane. Falla patrzyła tylko w stronę lasu, próbując dostrzec mamę. Miała sześć lat i bardzo rzadko płakała. Mało mówiła, a jeśli już, to bardzo cicho. Lubiła obserwować.

Gdy dociągnięto ich do płonącej wioski, dzieci zobaczyły stos ciał. Tych, którzy przeżyli, zapakowano do zakratowanego wozu. Kilkanaście osób, większość dzieci.2

Orszak wyjechał na zachód. Cztery wozy, z tego trzy z prowiantem i jeden ze zwierzyną domową, a piąty z ludźmi. Lor polewał oczy wodą, ciągle krzyczał i rzucał przekleństwami. Przestał widzieć na jedno oko, a drugie też nie było w najlepszym stanie. Jechali tak do wieczora. Dzieci wołały pić, ale nic nie dostały. Kilkoro dorosłych zdjęło koszule i rozpostarli je na kracie, robiąc cień. Pomogło tylko na chwilę. Upał jak na tę porę roku był nieznośny. Falla była rozpalona, a jej usta popękane. Nikt nie dostał wody. Gdy skręcili na północ, zatrzymali się przed rzeką. Pierwszy zeskoczył Lor, zdjął hełm i zanurzył w nurcie głowę. Wynurzył się z uśmiechem. Ból się zmniejszył, ale oczy były nadal opuchnięte. Jego twarz nosiła kilka blizn. Miał pękaty nos i gałki oczne głęboko osadzone w czaszce. Łysa głowa wyrastała z szerokiego karku. Koń ledwo go niósł. Wszyscy wojownicy wraz z końmi pili z rzeki łapczywie. Okratowany wóz w tym czasie stał na brzegu, a więźniowie błagalnie patrzyli. Prośby o wodę dochodzące z wozu odbijały się tylko echem. Orszak ruszył znowu. Wjechali w bród głęboki do połowy koła. Dzieci kaleczyły sobie szyje, próbując dosięgnąć ręką do rzeki. Kilku dorosłym się to udało, ale podczas wyciągania ręki, zostawały tylko wilgotne palce, z których zlizywali wodę. Drugi brzeg zbliżał się coraz szybciej. Odger patrzył na rozpaloną Fallę. Nagle zdjął koszulę i łapiąc za jeden rękaw, zarzucił ją jak wędkę, przez kratę w stronę rzeki. Połowa koszuli wpadła do wody. Szybko ją wyciągnął i wycisnął na głowę siostrzyczki. Po chwili zarzucił koszulę jeszcze raz. Sam się napił. I jeszcze raz. Potem każdy zrywał z siebie koszulę i tak robił. Dotarli do brzegu. Falla leżała z mokrą koszulą na czole. Była najmłodsza. Nie płakała.3

Nad ranem dotarli na miejsce. Wjechali przez most na rozległe pole przed zamkiem, który położony był tak, jakby siłą wydarł kawał lasu i zajął go prawem silniejszego. Bloki piaskowca rosły wysoko w niebo, a baszty i mury swym ogromem i surowością porażały. W fosie nie było wody, tylko gdzieniegdzie wzmacniające brzeg pale czekały na zalanie. Wysoka, okratowana brama, do której mogły wjechać jadące obok siebie dwa wozy, po bokach była okuta czarną żelazną łuską. Za bramą droga się rozwidlała i prowadziła do dwóch mniejszych bram, a każda miała swoją strażnicę. Po stronie południowej, na przedpolu zamku, gdzie straszyło karczowisko, obozowało wojsko. Tysiące namiotów, setki ognisk. Bliżej murów porozstawiane były kuchnie, rzeźnie, drewutnie. Kuźnie dymiły jedna przy drugiej. Wozy nadciągały z każdej strony, a prowiant zabierano od razu na zamek do magazynów. Zwierzyna szybko szła pod nóż. Rzeźnicy je patroszyli, rozbierali i przygotowywali do suszenia i peklowania. Krew z rzeźni spływała szerokim strumieniem do fosy, gdzie wsiąkała w suche dno. Zamek z daleka robił tak ogromne wrażenie, że na obóz pod nim zwracano uwagę dopiero po kilku chwilach. Była to wizytówka Ulfur, północnej krainy, za której gęstymi lasami leżały Góry Płaskie. Kraina, której dzikie bandy plądrujące sąsiadujące z nimi Quaran, Vangię i Inis zjednoczył, a raczej trzymał za gardło Theron.

Odger obserwował, jak niewolnicy zostają wypychani z wozów i wtłaczani do klatek pod murami. Widział też, jak brudni i obszarpani robotnicy kopali kanał od pobliskiego strumienia do fosy. Kanał był głęboki na jednego człowieka i szeroki na dwóch. Do strumienia mieli jeszcze około mili. Inni robotnicy kopali nieopodal dół, do którego wrzucali tych, którzy nie wytrzymali batów i upału. To był już drugi dół w ciągu doby. Wczoraj upał też był nieznośny.

Wozy zatrzymały się na szczęście po zachodniej stronie zamku, gdzie wysokie mury dawały cień. Z północy ciągnęły zaprzęgi z drewnem. Karczowisko wżerało się w gęsty las prawie po horyzont, który ustępował pola siekierom. Za wozami z drewnem jechało kilka z truchłami dzikich zwierząt – głównie sarnami, jeleniami i dzikami. Te skręcały w stronę rzeźni. W wielkiej masie mięsa dało się zauważyć też niedźwiedzia. Odger obserwował jadące wozy. Martwe stworzenia nie robiły na nim wrażenia, bo sam już upolował kilka mniejszych. Jednak ten ociekający krwią stos zdechłej zwierzyny go odrzucał.

W ostatnim wozie jechały dwa wilki. Jeden zdawał się martwy, a drugi leżał i lizał swoją łapę. Głowę miał pokrwawioną, a nadcięte jedno ucho całkiem oklapło. Widać, że był uderzany czymś ostrym. Wozy zatrzymały się nieopodal świeżo przybyłych niewolników. Do wilków podszedł jeden ze strażników. Prawa dłoń mu krwawiła z rany po ugryzieniu. Lewą ręką wyjął miecz i zaczął dźgać zwierzę przez kratę klatki. Wilk z trudem wstał i kulejąc, odskoczył. Wciąż warczał i pokazywał białe zęby, jednocześnie oblizując nos językiem. Starając się uniknąć miecza, z trudem przeszedł w inny róg klatki. Był wyraźnie przestraszony i nie spuszczał ostrza z oczu.

– Jeszcze cię dostanę, jebaku leśny – powiedział z bólem strażnik, spoglądając na ranę. – Żywcem cię upiekę w ognisku.

– Wyłazić! – Inny wojownik w pełnej zbroi zaczął walić na płasko mieczem w kratę wozu z dziećmi.

Rodzeństwo przytuliło się do siebie i przylgnęło do podłogi. Kolejny strażnik wszedł i zaczął je siłą wyrzucać na zewnątrz. Odger zobaczył, że kobiety idą do jednej klatki, a mężczyźni do drugiej. Mocno ścisnął Fallę za ramię. Potężna ręka w żelaznej rękawicy rozerwała ich uścisk. Chłopiec krzyczał i kopał, ale został podniesiony w górę i wrzucony do klatki z mężczyznami. Falla złapała za kratę i patrzyła ze smutkiem. Nic nie mówiła. Brat skorzystał z tego, że drzwi od klatki jeszcze nie zamknęli na klucz, popchnął je i podbiegł do kobiet.

– Uwolnię cię, znajdę… – Silne ręce podniosły chłopca w górę i zaniosły w stronę właściwej klatki.

Odger wrzeszczał i machał rękami, próbując dosięgnąć rycerza. Gdy był niesiony obok wozu z drewnem, udało mu się chwycić jeden z kawałków. Złapał go oburącz i z całej siły uderzył w hełm napastnika. Ten upuścił chłopca, ale zaraz kopniakiem w plecy powalił. Złapał za szyję i podniósł.

– Jesteś tak samo wściekły jak ten wilk i tak samo skończysz – powiedział wojownik, niosąc Odgera do klatki z wilkami. – Mam nadzieję, że się tam pozagryzacie.

Odger upadł obok martwego wilka. Drugi patrzył z końca klatki i warczał, po czym zadarł łeb do góry, wąchając powietrze. Nieruchomo patrzyli na siebie. Chłopiec nigdy nie widział wilka z tak bliska. Myślał, że będzie się go bał, ale zobaczył, że wilk jest tak samo jak on przestraszony. Tak samo zakrwawiony. Patrzyli na siebie jakiś czas. Odger nagle odwrócił się, żeby zobaczyć, gdzie jest Falla. Wilk warknął i próbował bezskutecznie wstać. Siostra dobrze widziała brata. Pomachała lekko.

Zbliżał się wieczór i chmury zaczęły gęstnieć. Wiatr całkiem ucichł, a niebo zrobiło się ołowiane. Potem w jednej chwili nadszedł silny wiatr i deszcz. Ludzie w klatkach spijali krople z ubrań i krat. Deszcz obmył krew.

O świcie coś zaczęło się dziać. Z klatki zabierano kobiety i prowadzono w stronę rzeźni i kuchni, gdzie przygotowywały mięso do suszenia. Część z nich skórowała zwierzynę. Mężczyzn wstępnie posegregowano i zaprowadzono przed bramę zamku – niektórych przydzielono do kopania rowu, innych do kuchni, a kilku najsłabszych przebito mieczami na miejscu.

Odger stał i obserwował, gdzie zabierają małą Fallę – na szczęście trafiła do kuchni na przedpolach. Klatki miały zostać ich sypialnią na najbliższe tygodnie. Przypomniał sobie o wilku, który teraz leżał, nie mogąc podnieść nawet głowy. Jego spuchnięta łapa ciągle krwawiła, a krew przybrała żółtawy odcień. Chłopiec usiadł niedaleko wilka. Ten nie miał siły nawet warczeć, ale ostatkiem sił podniósł wargi, pokazując przez chwilę białe kły. Odger wyciągnął rękę i palcem dotknął zdrową łapę. Ten nie zareagował. Usiadł bliżej i położył rękę na boku zwierzęcia. Zwierz był zrezygnowany i wycieńczony. Potem dotknął krwawiącej łapy, a ta lekko drgnęła. Wyczuł, że w ranie jest żelazny grot, a dookoła zbiera się żółta ropa. Próbował chwycić ostrze palcami, ale na nic się to zdało, bo tkwiło za głęboko. Chłopiec wstał i podszedł do drugiego, martwego wilka. Obejrzał go i znalazł wbitą w bok ułamaną strzałę. Niestety, podczas wyjmowania złamała się jeszcze bardziej i zostało mu w rękach tylko kilka centymetrów drewnianego promienia strzały. Podszedł do dogorywającego wilka i zanurzył w ranie kawałek zdobytego sztywnego drewna. Wilk szarpnął łapą i mocno oddychał, wywalając język na podłogę. Grot, który tkwił w łapie, poruszył się i za trzecim razem dał się wyciągnąć. Krew trysnęła mocniej, zmieniając barwę z jasno – na ciemnoczerwoną. Urwany kawałek koszuli zawiązany na łapie zatamował cieknącą krew.

Odger czuł, jak mu się zaciska żołądek z głodu. Nie jadł już trzeci dzień, a pił tylko deszczówkę i wcześniej wodę z rzeki. Kątem oka zobaczył, że Falla i pozostałe kobiety dostały coś do jedzenia. Nagle coś huknęło w kraty.

– Jeszcze się nie pożarliście?!

To był przejeżdżający na koniu wojownik, którego wcześniej ugryzł wilk.

– Mamy czas. Poczekamy, popatrzymy.

Odger zobaczył, że krwawi mu dłoń – ściskał zbyt mocno grot strzały wyjęty z łapy wilka. Ranny zwierz otworzył oczy, ale nie miał siły na nic więcej.

– Mam nadzieję, że mi wybaczysz – powiedział Odger i usiadł przy martwym wilku.

Przyłożył grot do futra i zaczął przecinać skórę na udzie zwierzęcia. Skóra i warstwa tłuszczu rozeszła się na boki i ukazało się bladoczerwone, zimne mięso. Odciął kawałek i krzywiąc się, włożył do ust. Zamknął oczy i pomału zaczął żuć. Odciął kolejny kawałek i włożył do pyska rannemu wilkowi. Tamten nie reagował, więc chłopiec lekko podepchnął mu mięso w stronę gardła tak, że zwierzak połknął. Odger odcinał kęsy ukradkiem, by nikt nie widział, opierając się plecami o truchło. Do wieczora zjadł tyle mięsa, że mógł poczuć się syty, a gdy przyszła noc, spokojnie zasnął.

Obudził go dziwny odgłos – to był ranny wilk, który już mógł unieść głowę i na rozjeżdżających się łapach bezskutecznie próbował wstać. Chłopiec bez strachu położył się obok zwierzęcia. Miał już plan, który zrealizuje o świcie.4

Była mniej więcej godzina do wschodu słońca i czerń ustąpiła szarości. Strażnicy w nieregularnych odstępach leniwie kroczyli wśród porannej mgły. Ich nogi poruszały się niezależnie od reszty ciała, która wołała o sen. Odger już nie spał. Od kilkunastu minut próbował otworzyć zamek kraty grotem, który wyjął z rany wilka. Zwierzak leżał i lizał swoją łapę. Wyglądał dużo lepiej niż dzień wcześniej – nawet wstał i przekulał na trzech łapach po klatce, ocierając się futrem o chłopca. Ten odwrócił się i uśmiechnął.

– Udało się. Zaraz będziemy wolni.

Okratowane drzwi od wozu lekko skrzypnęły. Odger zeskoczył na trawę pełną rosy, a za nim wilk, który zrobił się jakby mniejszy, próbując bezskutecznie ukryć się w trawie.

– Żegnaj klapnięte ucho. – powiedział chłopiec. – Idę po siostrę.

Wilk spojrzał chłopcu prosto w oczy, bezszelestnie odwrócił i ostrożnie pokuśtykał w stronę lasu. Odger już był przy klatce, w której spała Falla. Zaczął niezdarnie grzebać grotem w zamku, który okazał się większy niż ten wcześniejszy. Nie poddawał się. Palce zręcznie chwytały wszystko to, co mogły złapać. Poruszały za nerwowo. Część kobiet śpiących w klatce otworzyła oczy. Była wśród nich Falla, która uśmiechnęła się pierwszy raz od dłuższego czasu. Odgerowi spływały łzy i nerwowo zagryzał wargi.

– Nie mogę. Nie mogę cię uwolnić – powiedział przez zaciśnięte zęby, coraz mocniej szarpiąc za drzwi i zamek.

Słońce już pokazało pierwsze promienie i coraz więcej ludzi się budziło. Coraz więcej wojska. Po wilku została tylko ścieżka tworząca ślad wytartej rosy na trawie.

– Uciekaj, braciszku – powiedziała Falla. – Zaraz cię zobaczą.

– Nie zostawię cię. Obiecałem, że uwolnię.

– Uwolnisz mnie później – posmutniała. – Biegnij do mamy. Ona ci pomoże mnie uwolnić.

Jeden ze strażników kręcący się przy pustym wozie z otwartymi drzwiami zadął w róg. Reszta straży zaczęła spoglądać dookoła. Pierwszy Odgera zobaczył rycerz ugryziony wcześniej przez wilka i biegł w jego stronę, krzycząc na pozostałych strażników.

– No, uciekaj już – ponaglała Falla, puszczając jego ręce i cofając się do środka klatki.

Chłopiec odwrócił się i co sił w nogach pobiegł na północ w stronę lasu, mijając rzeźnie i kilka namiotów wojska z zaspanymi mężczyznami. Po prawej stronie miał mury zamku. Przebiegł zaledwie kilkadziesiąt metrów i został powalony na ziemię przez strażnika. Ten mocno kopnął leżącego chłopca. Potem wyjął bat i zaczął wściekle okładać go po całym ciele.

– Nie zdechłeś tam w klatce, to zdechniesz tu – powiedział przez zęby strażnik. – Nikt mi tu nie ma prawa uciec! Zdychaj!

– Nie – powiedziała po cichu Falla, obserwując wszystko i zaciskając dłonie na kracie. – Nie.

Strażnik nadal okładał Odgera batem, a chłopiec miał coraz mniej sił, by krzyczeć.

– Nie – powiedziała jeszcze ciszej Falla.

Oddychała przez nos coraz szybciej. Jej oczy pierwszy raz od długiego czasu zwilgotniały. Oddech przyśpieszył.

– Nie… nie… nieee…

Strażnik rzadziej bił batem, ale za to uderzenia stawały się mocniejsze. Odger leżał nieruchomo.

– Nieeeeeeeeeeeeeeee! – krzyknęła całą mocą Falla.

Strażnik zastygł z uniesioną lewą ręką trzymającą bat i odwrócił głowę w jej stronę. Lekko się uśmiechnął.

– Nieeeeeeeeeeeeeeee! – krzyknęła jeszcze mocniej.

Teraz strażnik krzyknął głośniej od niej. Zbroja, która szczelnie otaczała podniesioną rękę, w jednej chwili zapadła się do wewnątrz jak zgniatana muszla ślimaka. Metal zmiażdżył doszczętnie rękę, która niczym wahadło zaczęła bezwładnie zwisać z barku. Strażnik zaczął wymiotować, upadł na kolana i osunął się na ziemię. Powietrze miało zapach, jaki daje się wyczuć zaraz po burzy, pomimo że nie spadła ani jedna kropla deszczu.

Falla wycieńczona osunęła się na kolana. Miejsce, w którym trzymała kraty, było rozgrzane do białości. Odger z trudem wstał i zobaczył nadciągających ze wszystkich stron strażników. Zauważył też zmiażdżoną rękę, która w dłoni ciągle trzymała bat. Nie czekając, resztką sił rzucił się biegiem w stronę lasu. Pojechało za nim kilku konnych, którzy właśnie mijali klatkę kobiet. W jednym momencie wszystkie konie się spłoszyły – kilku wojowników spadło, kilku rozjechało się bez żadnej kontroli na boki, a kilku zatrzymało gwałtownie w miejscu. Gdy Odger ostatkiem sił dobiegł do lasu, Falla zemdlała.5

– Przynieście mi ją. Szybko, zanim się obudzi – powiedział do straży Theron.

Widział całe zajście z okna jednej z komnat zamku. Był chciwym i podstępnym władcą Ulfur, krainy, którą od lat budował. Twardą ręką trzymał poddanych, traktując ich jak swoich niewolników. Nosił czarną suknię ze złotymi rękawami, a z kaptura wystawała podłużna głowa z cienką, czarną brodą zaplecioną w warkocz. Długie, czarne i proste włosy miał zaczesane do tyłu. Na żółtawej twarzy oczy mroziły spojrzeniem – były zimne, szaroniebieskie, zawsze przymrużone. Jego lewy policzek nosił blizny sprawiające wrażenie rybich łusek. Do złotego pasa miał przypięty miecz – lekki, cienki i prosty. W sprawnych rękach mógł ciąć szybciej od mrugnięcia oka. Jednak to nie miecz był jego głównym orężem, a moc, którą posiadał. Moc odebrana wielu czarownikom, której był wciąż nienasycony.

Straż przyniosła nieprzytomną Fallę do jednej z komnat. Ściany, sufit i podłoga były czarne, bardzo błyszczące. Zimno się robiło od samego patrzenia. Stało tam łóżko z doczepionymi kajdanami na ręce i nogi, które sądząc po obdrapaniach, były kiedyś często używane. Władca zabrał od strażników dziewczynkę i położył na łóżku, a sam usiadł na krześle i czekał.

Falla obudziła się wieczorem. Było już ciemno. Usiadła na łóżku, nie była związana.

– Jak cię zwą, mała istoto? – zapytał aksamitnym głosem Theron.

Przestraszona dziewczynka odskoczyła i skuliła się w rogu łóżka, ale nic nie odpowiedziała.

– Jak cię zwą? – powtórzył.

Następnie wstał i usiadł przy niej, dotykając ręką jej czoła.

– Nie próbuj swoich malutkich sztuczek. Tu twoje moce nie działają. Tylko stracisz siły, a ja mam dużo czasu – powiedział.

Falla była wciąż bardzo przestraszona i zagubiona. Sama nie miała pojęcia, czym jest jej moc i jak z niej korzystać. Wiedziała tylko, że tego czegoś nie potrafi kontrolować. Milczała, a mag wskazał na ściany i kontynuował:

– To urux, minerał specjalnie sprowadzony z krateru pewnego wulkanu. Neutralizuje twoją moc.

Czarodziej przysiadł jeszcze bliżej milczącej Falli. Pogłaskał ją po głowie.

– W zaufaniu powiem ci, że moją moc też neutralizuje. Jesteśmy tu równi, no, może z tą różnicą, że ja jestem mężczyzną kilka razy silniejszym od ciebie… Aha, zjedz coś i umyj się. Potem przyjdę i porozmawiamy. – Uśmiechnął się, pokazując stojącą w rogu tacę z jedzeniem i miskę z wodą.

Gdy wyszedł, dziewczynka wstała i podbiegła do okna. Zobaczyła przedpola zamku, a w dali las. Było wysoko.

– Odger… – szepnęła ze łzami w oczach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: