- W empik go
Niebieski zeszyt - ebook
Niebieski zeszyt - ebook
Ola wraz z mamą mieszka w Krakowie, a jej ojciec w Anglii. Wyjechał tam, by móc zapewnić rodzinie wygodne życie. Z czasem jednak coś zaczyna się psuć – rodzice coraz częściej się kłócą, znerwicowana matka popada w depresję, a ojciec szuka pocieszenia poza domem i rodziną.
W ciągu kilku dni życie Oli staje się jeszcze bardziej skomplikowane – musi przeprowadzić się do mieszkających na podlaskiej wsi dziadków i porzucić wszystko, co do tej pory znała i lubiła. Po pewnym czasie zaczyna jednak odkrywać rodzinne tajemnice, które prowadzą ją nie tylko w głąb historii, ale też daleko poza granice małej wioski…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-808-3 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dawno, dawno temu, a może całkiem niedawno, być może gdzieś obok nas, żyła sobie mała księżniczka. Miała miękkie, lśniące włosy w kolorze zachodzącego słońca, które zwijały się w drobne, sprężyste loczki. Jej bladą twarzyczkę rozświetlał wewnętrzny promyk, a w jej jasnoniebieskich oczach przeglądała się rozumna dusza, która z zaciekawieniem spoglądała na świat.
Księżniczka często bawiła się w ogrodzie, gdzie roztaczały swoją woń kwiaty ze wszystkich stron świata. Ich zapach pocieszał ją i koił jej dziecięce troski. Przytulała główkę do aksamitnych płatków i zamyślała się nad ich urodą. Kochała kwiaty, zwierzęta i ludzi, a najbardziej swoich rodziców, mimo iż, zajęci sprawami królestwa, zupełnie nie mieli dla niej czasu.Boże Narodzenie
Ulice nagle opustoszały, a na niebie zapłonęła pierwsza gwiazdka. Na stole nakrytym białym obrusem leży gałązka świerku przystrojona bombkami, a obok świece i opłatki. Pod obrusem sianko. Uwijałyśmy się z mamą od rana, żeby zachować wszystkie tradycje. W całym domu unosi się aromat wigilijnych potraw. Pieczona ryba, bigos z grzybami, pierogi. Mama trzyma wszystko w piekarniku, żeby nie wystygło.
Po raz kolejny wyglądam przez okno. Na ulicy łuna świateł. Siąpi drobna mżawka i wszystko mieni się w kropelkach wody. Srebrzą się trotuary i lśni asfalt, nawet drzewa migoczą świątecznym blaskiem tysiąca kolorowych żarówek, którymi je przystrojono.
Obie z mamą jesteśmy ubrane w nowe sukienki. Mama założyła złote kolczyki i naszyjnik z korali, który ubiera tylko na wyjątkowe okazje. Uśmiecha się promiennie. Patrzę jej głęboko w oczy, ale niestety dostrzegam znajomy cień smutku. Ciężki i przytłaczający, który jak przezroczysty, siwy welon opada na jej odświętny strój i przyćmiewa cały jego wdzięk. Tym goręcej pragnę, aby tata już tu był.
Nareszcie rozlega się znajome, głośne stukanie do drzwi.
– Tato! Myślałam, że już nie przyjedziesz!
– No, chodź tu do mnie, moja mała księżniczko – woła tata i otwiera szeroko ramiona. Podbiegam i obejmuję go. Tata przytula mnie mocno, a ja wciskam głowę w chłodną, szorstką połę jego płaszcza. Jestem taka szczęśliwa, że przyjechał. Jest Boże Narodzenie i nie mogło go zabraknąć.
– Powiedz, że już nie pojedziesz. – Tak bym chciała, aby był z nami na co dzień. Czy to zbyt wiele?
– Zawsze to samo. Ale co to za zapachy?
– Wszystko już gotowe, czekamy tylko na ciebie.
– Czyli zdążyłem?
Tata całuje mnie, potem mamę. Pozwalamy mu się jeszcze umyć i przebrać, i siadamy do wigilijnej kolacji. Pomagam mamie postawić wszystko na stole. W pewnym momencie zerkam pod choinkę i dostrzegam, że ktoś położył prezenty. Niepostrzeżenie odwiedził nas Święty Mikołaj. Oddycham głęboko, wszystko jest tak, jak powinno, a co najważniejsze: jesteśmy razem.
Po kolacji otwieramy prezenty. Dostałam nowe dżinsy, mięciutki sweterek, szarą bluzę z napisem „London”, ciepły, wełniany płaszcz, dwie książki, nową komórkę i mnóstwo słodyczy.
– Tato, dziękuję ci za te wszystkie rzeczy, ale wolałabym, żebyś już tam nie jechał.
– Też bym tak chciał, skarbie, ale nie można mieć wszystkiego.
– Ale ja nie chcę wszystkiego. Kraków to wielkie miasto. Tylu ludzi tutaj pracuje, na pewno i dla ciebie coś się znajdzie.
– Musisz pewne rzeczy zrozumieć. – Tata odwraca głowę i unika mojego wzroku. – Dorośli mają swoje sprawy, swoje problemy.
– Wciąż uważasz mnie za dziecko? – Tata wzdycha głęboko i milczy, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. – Ty naprawdę myślisz, że jestem małym, słodkim bobaskiem, który nic nie rozumie…
– W żadnym wypadku, jesteś już nastolatką, ale w świecie dorosłych panują trochę inne zasady.
– Ale, tato, czy nie można jakoś inaczej? Chodzić do pracy, a potem wracać do domu. Zjeść razem obiadek, pooglądać telewizję, pójść na spacerek z rodziną. Dlaczego u nas musi być inaczej?
– Może i jest inaczej, ale przecież każda rodzina jest inna, ma inne problemy.
Wydaje mi się, że tata też jest jakiś inny, trochę smutny i coś go gnębi.
– Olu, nie męcz taty. Jest Wigilia, będzie czas na takie rozmowy.
Mama ma rację. Zmieniam temat i opowiadam mu o szkole, o Julce i o moich ukochanych zajęciach teatralnych. Mama gasi główne światło i siedzimy w półmroku rozświetlonym przez choinkowe latarenki i płonące świece, po których spływa roztopiona, gorąca parafina. Potem akompaniuję na pianinie i wszyscy śpiewamy kolędy.
*
Tata przyjechał tylko na kilka dni, ale prawie nie ma go z nami. Spotyka się z różnymi ludźmi, coś załatwia, a my z mamą tylko na niego czekamy. Nie mogę nawet wyjść do znajomych, bo on za chwilę może przyjść i powinnam być w domu.
Trochę się niepokoję. Tata zmienił się. Ma swój świat. Nawet tutaj, w Krakowie, robi jakieś interesy, w które nie chce nas wtajemniczać. Jest pierwszy dzień świąt, a on po śniadaniu gdzieś wyszedł, spotyka się z kimś, coś załatwia… W kuchni pachnie pieczoną kaczką z pomarańczami i czekoladowym deserem, który zrobiłyśmy wspólnie z mamą, tylko taty brakuje.
W końcu przychodzi, kiedy wszystko jest już zimne. Mama prawie się nie odzywa, ale widzę, że tłumi złość, żeby nie robić awantury w taki dzień.
– Wybaczcie, ale spotkałem kolegę ze studiów. Zastanawialiśmy się, czy nie dałoby się ruszyć z jakimś biznesem.
– Tutaj, w Krakowie?
– Tak, słońce. Też wolałbym mieszkać w kraju.
– To fantastycznie. Nie będziesz musiał wyjeżdżać.
– Zobaczymy. Na razie to jeszcze nic pewnego.
– Mógłbyś przynajmniej zadzwonić, czekałyśmy na ciebie z obiadem – mówi z pretensją mama.
– No dobrze, to siadajmy do stołu!
– My już jadłyśmy. Wiesz, która godzina?
– Co to?! Znowu coś zrobiłem nie tak? Nie było mnie całe trzy miesiące, mam chyba prawo odwiedzić znajomych! – tata odpowiada ostrym tonem.
Patrzymy na niego z mamą i nie wiemy, jak zareagować. Z daleka wyczuwam od niego alkohol.
– Tato, są święta! Tak się z mamą starałyśmy, żeby zrobić dla ciebie coś pysznego.
Patrzę na mamę, ale ona nic nie mówi, tylko wychodzi do kuchni. Podkręca piekarnik i odgrzewa obiad. Idę za nią, żeby jej pomóc. Dostrzegam, że ociera łzy.
– Mamo, nie płacz!
– No, Marta, o co chodzi? – Tata staje w drzwiach i przygląda się scenie.
– Dłużej tego nie wytrzymam! – Mama szlocha głośno.
Tata odsuwa z hałasem krzesło przy kuchennym stole, jakby chciał na nim usiąść, ale tylko się o nie opiera.
– Olu, idź do swego pokoju, ja z mamą porozmawiam.
Wychodzę, ale mój niepokój narasta. Słyszę przyciszone odgłosy kłótni. Mama płacze, a tata krzyczy. Zastanawiam się, jak mogłabym pomóc, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Robi mi się tylko potwornie smutno. Siedzę nieporuszona i czekam, aż odgłosy awantury ucichną.
*
Mama postawiła na swoim. Tata zgodził się, że takie życie na odległość nie ma sensu.
Rodzice ustalili, że ja i mama pojedziemy do niego, gdy tylko skończy się rok szkolny. Znajdziemy dla mnie szkołę i wszyscy zostaniemy w Londynie na stałe. Jeszcze tylko kilka miesięcy.
Stoję w kuchni i wpatruję się w okno, które wychodzi na podwórko. Jest pochmurny, ale dość ciepły grudniowy dzień. Pada drobniutka mżawka, która opada bezszelestnie na szyby i spływa łagodnie pojedynczymi kropelkami. Po drugiej stronie podwórka stoją kontenery na odpady. Z niedomkniętych drzwiczek wystają worki pełne śmieci, kartony i różne opakowania po gwiazdkowych prezentach. Obok śmietnika leżą butelki i puszki po piwie.
Zastanawiam się, ile z nich wyniósł wczoraj tata. Nigdy wcześniej nie pił aż tyle.
Nie poszłam dzisiaj do szkoły, mam jeszcze ferie. Wpatruję się w okno i nagle uświadamiam sobie, że odpłynęłam. Zrobiłam to samo, co robi mama, gdy tak sobie siedzi nad filiżanką kawy i zapatrzy się w pustkę.
Rano tata odjechał i została po nim dziwna cisza w domu.Ślizgawka
W tym roku dzieci długo czekały na śnieg. W grudniu trochę prószył lekkimi, pierzastymi płatkami, które układały się miękko na wilgotnej ziemi i gasły z wolna jak wypalone świeczki.
Sanki, łyżwy i narty czekały gdzieś w piwnicach i na strychach. Zakurzone i zapomniane.
Boże Narodzenie przeminęło bez jednej gwiazdki śniegu.
Teraz jest już połowa stycznia, a śniegu wciąż jak na lekarstwo. Co prawda, trochę padało po Nowym Roku, ale dodatnie temperatury w ciągu ostatniego tygodnia rozpuściły wszystko, tworząc szare, brudne kałuże. Wczoraj po południu znów zaczęło trochę śnieżyć, a w nocy temperatura spadła poniżej zera. Dzisiejszy ranek przebudził się cały pobielony. Dachy, drzewa, samochody, nawet śmieci są pokryte cienką warstwą srebrzystego pyłu.
Przed blokiem spotykam naszą sprzątaczkę z osiedla. Pani Mira przyjeżdża tu codziennie rano autobusem z drugiej części miasta. Jest dość gadatliwa, czasem dopada nas i coś tam opowiada. Czuć od niej silny odór papierosów.
Widzę, że Mira zdążyła już odśnieżyć wszystkie dróżki przed blokiem. Ma zmarznięte, czerwone dłonie, bo w taką pogodę nie założyła rękawiczek.
– Proszę, niech pani weźmie. – Podaję jej swoje rękawiczki. Mogę schować ręce do kieszeni.
Kobieta spogląda na mnie, waha się przez moment, lecz kręci przecząco głową.
– Mnie tam ciepło, nie czuję mrozu – odpowiada i wraca do pracy.
Niesie zielone plastikowe wiadro z piaskiem i posypuje osiedlowe ścieżki. Życzymy sobie miłego dnia i spieszę do szkoły.
Tuż za rogiem ulica, która jest dobrem wspólnym, czyli terenem bezpańskim, jest śliska jak lodowisko. Służby drogowe nie zdążyły posypać jej solą. Na domiar złego droga pnie się tu stromo w górę. Tkwi tam ogonek samochodów, gdyż auta nie są w stanie wspiąć się na tę szklaną górę. Jeśli kierowcy nie uda się pokonać wzniesienia jednym susem, z rozpędu, już po nim. Koła boksują na śliskiej powierzchni. Nie ma innego wyjścia, jak tylko wycofać się i szukać objazdu.
Wtuliłam głowę w szalik, nasunęłam na oczy czapkę i drobnymi kroczkami, aby utrzymać równowagę, brnę do szkoły. Nie przeszkadza mi to, że jest zimno. Lubię śnieg, narty, łyżwy i w ogóle, dla mnie to normalne, urodziłam się tutaj. Ale tego ranka jestem zmęczona i niewyspana. Poprzedniej nocy prawie nie spałam, bo uczyłam się do testu. Mogłabym podjechać autobusem, ale nigdy tego nie robię, jeśli nie muszę. Pół godziny spaceru i jestem w szkole. Dzisiaj dzieci wyślizgały cały chodnik. Trzeba uważać, żeby nie połamać nóg.
W pewnej chwili widzę długą, zamarzniętą kałużę. Żadne dziecko nie przejdzie obok, żeby po niej nie przejechać. Niewiele myśląc, biorę kilka kroków rozpędu i szuuu… lecę jak strzała. Nagle nie wiem dokładnie, co się dzieje, ale leżę na ziemi z zadartymi do góry nogami. Jakiś chłopak ma dokładnie taki sam pomysł i ślizga się tuż za mną. Musiałam podciąć mu nogi, bo zwala się z jękiem tuż obok mnie. Zaczerwieniony ze złości rzuca mi wściekłe spojrzenie. Co mam robić?
– Przepraszam. To nie moja wina – tłumaczę się. – To był tylko przypadek, naprawdę nie chciałam.
Patrzymy na siebie przez chwilę, a potem jeszcze przez drugą chwilę, a nawet jeszcze dłużej.
W jego oczach nie ma już złości, lecz totalne zdumienie. Po prostu nie możemy oderwać od siebie wzroku. Nie chcę wcale odchodzić. On chyba też nie i siedzimy tak na ślizgawce, patrząc na siebie bez słowa, i nagle zaczynamy się śmiać. On wstaje pierwszy i podaje mi rękę.
– Uff… moja noga – udaję, że noga boli mnie trochę bardziej niż w rzeczywistości, żeby zatrzymać go na dłużej.
– Możesz iść?
– Chyba tak.
Idziemy powoli. Coś mówimy o szkole, ale nie jesteśmy zbyt rozmowni. Chodzimy do tego samego gimnazjum, ale nawet nie wiem, jak ma na imię. Na pożegnanie rzuca mi jakieś zdawkowe: „nara” i idzie do swojej szatni.
*
Szukam go wzrokiem. Jego klasa wychodzi właśnie z pracowni chemicznej, do której my wejdziemy na następną lekcję. Po chwili go dostrzegam. Rozmawia ze swoim kolegą, ale chyba mnie zauważył kątem oka, bo kiedy przechodzi obok, nagle zwraca się w moją stronę i mówi „cześć”. Patrzy na mnie przez moment, a ja czuję, jakby dotykał wzrokiem mego serca, które nagle zaczyna szamotać się jak zając w potrzasku. Potem spokojnie odwraca głowę i idzie dalej.
– Znacie się? – dopytuje Julka.
– Nie. Nie wiem nawet, jak ma na imię. Wpadł na mnie na ślizgawce. Śmieszna historia, muszę ci to opowiedzieć.
– To przecież Bartek. Jest moim sąsiadem.
– Naprawdę?
– Nasi rodzice dobrze się znają. Podoba ci się?
– Nie. To znaczy nie wiem, nie myślałam o tym. Nie obchodzi mnie. Chyba niedługo i tak stąd wyjeżdżam.
– Mówiłaś, że wyjeżdżacie na Boże Narodzenie, ale jakoś wciąż tu jesteś.
– Tata przyjechał do Polski, więc po co miałabym jechać?
– Ola, nie oszukuj samej siebie. Twój tata mieszka w Londynie, a ty z mamą tutaj. Takie są fakty.
– Mogłybyśmy jutro do niego pojechać, ale tata chce, żebym zaliczyła ten rok. W Londynie pójdę do angielskiej szkoły, lepiej, żebym miała zaliczony cały rok. Rozumiesz?
– No jasne – odpowiada Julka, ale robi minę, jakby nic nie rozumiała.
Julka jest moją najlepszą przyjaciółką, ale czasem wydaje mi się, że ona nie rozumie podstawowych rzeczy. Dla moich rodziców jestem najważniejsza. Wszystko robią z myślą o mnie. Tata chce, żebym chodziła do prywatnej szkoły i dodatkowo jeszcze na pianino, angielski i korki z matmy. To kosztuje. Tata musi dobrze zarabiać, bo mama najczęściej nie pracuje.
Mama nie ma szczęścia do pracy. Trochę gdzieś popracuje i zaraz albo zamykają firmę, albo są jakieś redukcje i ona idzie na pierwszy ogień. Mama martwi się tym, a nawet można powiedzieć, że popada w depresję, w jakiś potworny smutek, z którego nijak nie można jej wyciągnąć. Nie lubię, gdy się martwi, bo wtedy mnie nie zauważa, jakby dobrowolnie wchodziła do puszki Pandory i zamykała się w niej od środka.
Co innego tata. On się urodził ze smykałką do interesów. Odkąd pamiętam, zawsze miał biznes. Niestety kilka lat temu musiał zamknąć sklep, bo wygryzła go konkurencja, więc wyjechał do Anglii. Problem w tym, że rodzice nie mogą się zdecydować, czy tak jest lepiej, że on tam, a my tutaj, bo mogę chodzić do prywatnej szkoły, czy raczej ważniejsze jest, żeby rodzina była razem.
– Nieważne, powiedz lepiej, czy nauczyłaś się już swojej roli. – Wolę zmienić temat i zagaduję Julkę o kółko teatralne.
Teatr to moja nowa pasja, chociaż sztuką interesuję się od zawsze. Piszę wiersze, maluję i gram na pianinie (pianino to marzenie mojego taty). Czasem budzę się rano i mam w głowie cały wiersz. Wystarczy, że wezmę kartkę i zapiszę. Mam to po mamie. Ona też pisze wiersze. Ma ich całą szufladę. Rozumiem ten przymus pisania, a poza tym myślę, że sztuka ratuje ją przed tym, aby zupełnie nie zwariowała.Przyjaźń
Na korytarzu panuje półmrok, bo nikt nie zapalił światła. Wszyscy są jacyś senni i nikomu nie chce się obudzić po weekendzie, więc stoimy tak pod klasami w egipskich ciemnościach. Jest ciemny, mglisty poranek i marzę tylko o tym, żeby przyłożyć głowę do poduszki i wrócić w objęcia Morfeusza. Niestety przede mną szara rzeczywistość. Stoję przed salą matematyczną, gdzie za chwilę czeka mnie sprawdzian.
Po drugiej stronie korytarza jest pracownia biologii. Wiem, że za chwilę zobaczę Bartka. Zawsze w poniedziałki rano ma biologię. Znam na pamięć jego plan lekcji. Powinien już być, ale pewnie – jak zwykle – przyjdzie w ostatniej chwili. Stoję znudzona pod ścianą, chociaż tak naprawdę czekam na niego.
W głębi korytarza, ku mojemu zaskoczeniu, rozpoznaję sylwetki Julii i Bartka, którzy idą razem w moją stronę. Dyskutują zawzięcie i wymachują rękami. Mam nadzieję, że się nie kłócą.
– Cześć, Olu! A wy się znacie? – wita mnie Julka.
Bartek patrzy na mnie i uśmiecha się lekko. Przez chwilę mam przed oczami obraz zadartych w górę nóg i z trudem się powstrzymuję, żeby nie parsknąć śmiechem. Chłopak wyciąga do mnie rękę.
– Jestem Bartek.
– Ola.
Podajemy sobie z Bartkiem ręce i czuję mocny uścisk jego dłoni, aż przechodzą mnie dreszcze. Spoglądam mu w oczy przez ułamek sekundy i czuję falę ciepła, która rozpala mi twarz. Na szczęście w korytarzu jest ciemno i mam nadzieję, że oni nie widzą, że się rumienię. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, ale Julka coś świergocze bez przerwy, tak że gdybym nawet chciała coś wtrącić, nie wcisnęłabym słowa.
– Widzieliście ogłoszenie o zimowisku? Jest wyjazd do Szczyrku. Co wy na to? Jedziemy?
– Dla mnie okay, a ty, Olu, co o tym sądzisz?
Bartek patrzy na mnie w oczekiwaniu, a ja czuję jego wzrok na swoich włosach i mam wrażenie, że zaraz zapłoną.
– Porozmawiam z mamą, ale myślę, że tak. Nie mam żadnych planów na ferie.
– Byłoby super – cieszy się Julka.
Dzwoni dzwonek, ale stoimy jeszcze razem, zanim przyjdą nauczyciele. Bartek z Julką mówią coś do mnie, a ja tylko potakuję. Jakaś potworna chrypka całkiem zablokowała mi gardło i nie jestem w stanie wypowiedzieć słowa.
*
Byliśmy razem na zimowisku i od tej pory w czwórkę – ja z Julką, Bartek i jego kolega Norbert – tworzymy zgraną paczkę. W szkole zawsze stoimy razem i gadamy. Dziewczyny z naszej klasy są trochę zazdrosne. Bartek i Norbert chodzą do drugiej klasy, są o rok starsi.
Chłopcy mają poczucie humoru. Najczęściej śmiejemy się i wygłupiamy.
Znów przyłapuję się na tym, że myślę o Bartku. Siłą woli staram się skupić na nauce. Jutro mam sprawdzian z historii. Nigdy jeszcze nie zależało mi tak na stopniach. Julka mnie zapraszała, abym do niej przyszła, żeby się razem pouczyć, ale ja wolę zostać w domu. Jeśli chcę się rzeczywiście czegoś nauczyć, muszę to zrobić sama. Wiem, co będzie, gdy do niej pójdę. Pogaduchy. Zawsze tak jest, a mi naprawdę zależy, żeby mieć czerwony pasek. Myślę, że byłby to niezły argument, abym pozostała w tej szkole. Teraz, kiedy poznałam Bartka, za nic w świecie nie chcę się przeprowadzać do Anglii.
– Olu, skoczyłabyś do apteki? – Mama staje w drzwiach w szlafroku, z głową ciasno obwiązaną chustką, jak w turbanie.
– Źle się czujesz? – Patrzę na nią z niepokojem.
– Nie, nic, tylko głowa mi pęka. Znów ta migrena.
– Powinnaś iść do lekarza, może to z powodu jakiejś alergii… – Przychodzi mi nagle do głowy.
– Nie, to nic takiego, tylko na zmianę pogody mam straszny ucisk w głowie.
– Dobrze, mamo, już idę. – Zostawiam książki i bez protestów idę po leki.
Tak właśnie wygląda nasz dom. Mama całymi dniami chodzi po domu w podomce i pantoflach. Nie chce jej się nawet przebrać. Skarży się na bóle głowy, ale żadną siłą nie jestem w stanie zaciągnąć jej do lekarza. Nic na to nie poradzę. Mogę tylko pójść do apteki i być przy niej, kiedy mnie potrzebuje, chociaż ona chyba woli być sama. Najczęściej siedzi w swoim pokoju, a ja w swoim.
Wychodzę do apteki, a potem znów wracam do książek, ale trudno mi się skupić na nauce.
Wyjmuję niebieski zeszyt i zaczynam pisać.Mała Księżniczka cd.
Pewnego dnia, kiedy bawiła się w swojej komnacie, wszedł ojciec. Wziął ją na ręce i podszedł do okna, skąd rozciągał się widok na łąki, lasy i jeziora, aż po pasmo gór na horyzoncie. Podniósł ją wysoko, wysoko i powiedział: „Moja mała księżniczka, moja Biała Koniczynka…”. Zacisnęła mu dłonie wokół szyi, a ojciec przytulił ją mocno. Potem kołysał w ramionach i dodał: „…kocham cię bardziej niż całe moje królestwo”. Było to zupełnie tak, jakby usłyszała jakieś zaklęcie, które zaczarowało jej świat. Zrozumiała, że jest prawdziwą księżniczką.
Tego dnia miała na sobie białą sukienkę. Biegała beztrosko po ogrodowych alejkach i wydawało jej się, że jest płatkiem róży, który wiatr unosi nad ziemią.
Niestety, wkrótce wybuchła wojna. Na krańcach królestwa wróg palił miasta i wioski. Król rozkazał swoim rycerzom przygotować się na wyprawę. Przy dźwiękach trąb wojska królewskie pod jego dowództwem opuściły zamek.
Księżniczka posmutniała. Żaliła się matce, że tęskni za ojcem, ale matka patrzyła na nią nieodgadnionym wzrokiem i gładziła fałdy swojej królewskiej sukni. Wydawało się, że jest uwięziona w falbanach, koronkach i tiulach. Odsuwała się od niej, jakby obawiała się, że dziecko może podbiec, przytulić się i zniszczyć tę całą misternie ułożoną kompozycję. Skinieniem głowy dawała znak sługom, aby zajęli się jej córką, i odchodziła do swoich zajęć, bo teraz całe królestwo spoczywało na jej barkach.Pierwszy dzień wiosny
Dzisiaj założyłam krótką białą sukienkę, ażurowe białe rajstopy i długie białe kozaki.
Wszyscy spoglądają na mnie z zaciekawieniem.
– Hej, w co ty się ubrałaś? – Zastanawia się Julia. Jest przyzwyczajona, że najczęściej chodzę w dżinsach i szarych bluzach.
– No, co? Jak wyglądam?
– Niezła kiecka.
– Dziękuję.
Inni wyglądają dzisiaj bardziej kolorowo. Jest dzień wagarowicza i wszyscy przebraliśmy się za jakieś postacie z książek. W mojej nowej sukience wyglądam jak księżniczka. Jestem z moimi przyjaciółmi i czuję się szczęśliwa.
Nie ma lekcji, a zamiast tego są występy na sali gimnastycznej: skecze przygotowane przez każdą klasę, pokaz mody, tańca i na koniec nasza grupa teatralna daje wesołe przedstawienie. Po spektaklu wszyscy idziemy nad Wisłę topić Marzannę. To będzie nasz czwarty występ. Ostatnio graliśmy przed całą szkołą na zakończenie semestru. Teraz to prawdziwe wyzwanie, bo zaprosiliśmy rodziców.
Dzwoni komórka. Gdy zerkam na ekran, widzę, że to mama. Odchodzę trochę na bok, by porozmawiać.
– Cześć, mamo, wybierasz się na nasz spektakl?
– Właśnie dzwonię, żeby cię uprzedzić. Nie dam rady przyjść, muszę się położyć. Głowa mi pęka, chyba skoczyło mi ciśnienie.
– Szkoda… Fajnie by było.
– Też bym chciała, ale co ja mogę poradzić, fatalnie się czuję.
– W takim razie pa, do zobaczenia później.
Mogłam się tego spodziewać, gdyby tata tu był, na pewno by mnie nie zawiódł. Czuję, że muszę z nim porozmawiać. Bez zastanowienia wybieram jego numer i dzwonię. Czekam i czekam, ale nie odbiera. Trochę mi przykro, że nie mogę podzielić się z nim swoją radością. Wzdycham ciężko. Cały mój entuzjazm gdzieś się ulatnia. Niepotrzebnie dzwoniłam. Idę szybko do łazienki, wycieram nos, poprawiam włosy, patrzę ponuro na swoje odbicie w lustrze i wychodzę na korytarz.
Dobrze, że nie utknęłam na dłużej w toalecie, bo Julka już mnie szuka. Będzie jeszcze jedna próba przed występem. Bielska, nasza wychowawczyni, zabrała nas do pracowni języka polskiego i jeszcze raz odgrywamy swoje role. Potem idziemy na salę gimnastyczną.
Występy już się rozpoczęły. Śmieję się głośno, kiedy uczniowie odgrywają zabawne skecze. Biję brawo. Na pokazie mody dziewczyny ubrane są w dziwaczne stroje wykonane z plastiku, sznurków i kolorowych czasopism. Wymachuję rękami i wygłupiam się na całego, chociaż w sercu mam bryłkę lodu. W końcu przychodzi nasza kolej i wchodzimy na scenę. Rozglądam się dookoła. Rodzice Julki siedzą w pierwszym rzędzie. Przyszli oboje. Wszystkie krzesła są zajęte przez rodziców i nauczycieli, a młodzież siedzi po turecku na materacach. Wciąż myślę o tacie. Tak mi go strasznie w tym momencie brakuje. Mam wrażenie, jakby ogarnął mnie jakiś paraliż. Mechanicznie wypowiadam swoje kwestie, a widownia prawie się nie śmieje, chociaż powinna.
W pewnej chwili, całkiem przypadkiem, dostrzegam Bartka. Siedzi na podłodze pod ścianą, w grupie chłopaków ze swojej klasy i obserwuje uważnie scenę. Patrzy na mnie, nie odrywając wzroku, i wydaje mi się, że jest tuż obok. Uśmiecha się, jak wtedy na ślizgawce, i nagle ołowiana chmura smutku, która przygniata mnie do ziemi, rozprasza się w jednej sekundzie.
Na zakończenie obchodów Dnia Wiosny całą szkołą idziemy nad Wisłę topić Marzannę. Spotykamy się na dziedzińcu, gdzie, dla porządku, nauczyciele ustawiają nas klasami. Julka rozprawia głośno o okropnej tremie, jaką miała, gdy musiała wystąpić przed swoimi rodzicami. Wolałaby, żeby wcale nie przychodzili. A ja mam wrażenie, że ona po prostu lituje się nade mną. Zagryzam wargi, żeby tego nie skomentować.
Zmieniam temat i zaczynam wypytywać ją o Bartka. Przyjaciółka przeszywa mnie wzrokiem na wylot i w jednej chwili domyśla się wszystkiego.
– Zakochałaś się?
– Nie, może go trochę lubię. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale… mam nadzieję, że ty…
– No coś ty. Mówiłam ci, jesteśmy tylko kumplami.
– Myślałam, że ty też…
Julia odwraca wzrok, długo grzebie w plecaku, wyjmuje komórkę i odczytuje SMS-y. Bartek z Norbertem idą gdzieś w tyle ze swoją klasą. Jednak tylko do rzeki. Tutaj uczniowskie szeregi łamią się, a młodzież miesza się w jeden wielki tłum i nasi przyjaciele przyłączają się do nas.
Topimy Marzannę, a potem radośnie, całą czwórką, idziemy na rynek, kupujemy rogaliki i włóczymy się godzinami po Starym Mieście.
*
– Olu, wiesz, która godzina?! – słyszę zniecierpliwiony głos mamy dochodzący zza drzwi.
– Dobrze, już gaszę.
Znów się zasiedziałam. Wieczorem, gdy zaczynam się uczyć, tracę poczucie czasu. Chciałabym chociaż trochę powtórzyć, bo jutro mam kartkówkę z angielskiego. Mama przygotowała kolację, a gdy zjadłam, poczułam się tak senna, że najchętniej poszłabym do łóżka. Niestety na to nie mogłam sobie pozwolić. Muszę mieć szóstkę z angielskiego. Bartek został laureatem olimpiady chemicznej, chociaż jest dopiero w drugiej klasie. Ja brałam udział w konkursie z polskiego i z angielskiego, ale doszłam tylko do poziomu rejonowego z polskiego. W następnym roku chciałabym wypaść lepiej. To nie znaczy, że współzawodniczę z Bartkiem, ale on na pewno mnie mobilizuje.Niepewność
Dni uciekają jak wypuszczone w niebo baloniki. Szybko i bezpowrotnie. Chciałabym je zatrzymać, bo ogarnia mnie przeczucie, że do tych dni będę tęsknić.
Nie chce mi się wracać od razu po szkole do domu. Spacerujemy z Julką po parku. Rozglądam się wokół i wdycham zapach mokrej ziemi. Drzewa mają odcień jasnej, seledynowej zieleni. Trochę padało i na gałązkach wiszą jeszcze kropelki deszczu. Wszystko pachnie świeżością. Rozmawiamy o planach na wakacje i na przyszłość. Świadomość, że stąd wyjadę na jakiś czas (nie wyobrażam sobie, abym mogła wyjechać na długo), dociera do mnie stopniowo. Są chwile, że się cieszę, bo moja rodzina wreszcie będzie razem, chociaż z drugiej strony zbyt wiele rzeczy dobrze się zaczęło. Jest Julka, Bartek, teatr i szkoła, którą lubię.
Trawa jest wciąż jeszcze wilgotna, ale kładziemy na ziemi kurtki i siadamy na nich.
– Macie już bilety? – dopytuje Julka, jakby zależało jej na tym, abym stąd wyjechała.
– Mama siedzi codziennie w komputerze i sprawdza różne linie. Może już kupiła, nie wiem.
– Wiesz, mam taki pomysł, że jeśli rodzice się zgodzą, to latem polecę do Londynu do szkoły językowej na kilka tygodni.
– Super. Byłoby cudownie.
– Też tak myślę. To mogą być fantastyczne wakacje, a potem i tak będziemy w kontakcie.
– Fajnie by było.
Nasza rozmowa trochę mnie uspokaja. Mam przyjaciół, a prawdziwa przyjaźń nie może się skończyć z dnia na dzień. Julka zmienia temat i zaczyna opowiadać o ubraniach, które są modne tej wiosny i w jakich sklepach najlepiej je kupić. Rozmawiam z nią, a jednocześnie wyjmuję swój niebieski zeszyt i zaczynam szkicować. Nie mam problemu z takim rozdwojeniem uwagi.
Obserwuję kwiaty i wydaje mi się, że każdy z nich ma inną osobowość. Białe narcyzy na długich nogach stoją dumne i zimne, ale delikatna czerwona linia w środku kwiatu zdradza jakiś ból. Żonkile mają rozchwiane, zwichrzone płatki jak włosy zmęczonej tancerki. Kosmate, ociężałe mlecze przycupnęły w trawie jak poczwarki i spokojnie czekają na dzień, w którym wyrosną im skrzydła, i odfruną w nieznane.
*
– Mamo, czy kupiłaś już bilety? Kiedy lecimy?
– Spokojnie, do wakacji jeszcze daleko. Dzisiaj zadzwonię do ojca i z nim porozmawiam.
– Myślałam, że już wszystko uzgodnione.
Przyglądam się mamie uważnie, bo mam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Mama unosi brwi. Wzrusza ramionami. Zauważam, że lekko drżą jej usta.
– No właśnie. Chyba prześladuje nas pech. Dzwonił ojciec i wyobraź sobie, że wciąż się zastanawia. Z dorywczych prac nas tam nie utrzyma. Znów każe nam czekać.
Przysiadam na sofie ze zdumienia. Martwię się, że z tatą dzieje się coś złego. Przypominam sobie te wszystkie butelki piwa, które wypił w czasie świąt, i zaczynam się poważnie niepokoić.
– Myślisz, że on pije? – pytam mamę wprost.
– Nie wiem, być może, w przeciwnym razie już dawno znalazłby pracę. Kto jak kto, ale on nigdy nie miał z tym problemu.
– Wygląda na to, że wakacje spędzimy u babci w Bronkach. – Próbuję jakoś rozładować sytuację, ale ja też chciałabym wiedzieć, na czym stoję. Co powie Julka, jeśli jej rodzice zgodzą się na szkołę językową w Londynie, a ja tam nie pojadę?
Mama długo nie odpowiada, tylko patrzy przed siebie pustym wzrokiem.
– Wiesz, co ci na to odpowiem?
– Czyli co?
– Chciałabyś pojechać do Bronek na wakacje?
– Mamo, tylko żartowałam!
– Ale w tej chwili to jest jedyna rzecz, której mogę być pewna.
– Teraz to ty żartujesz!
– Przecież możemy pojechać do dziadków na tydzień lub dwa, jak zawsze. Nawet powinniśmy ich odwiedzić.
– Wiem, że nie lubisz tam jeździć.
– Nie lubię tam wracać i wywoływać duchów przeszłości. Zawsze miałam wrażenie, że rodzice traktowali mnie trochę inaczej niż braci. Byłam dziewczyną i… Nie wiem, jak to powiedzieć, ale nigdy nie byli ze mnie zadowoleni. Na dodatek przez te włosy wyglądałam zupełnie inaczej niż wszyscy, jak jakiś podrzutek.
– Nikt w twojej rodzinie nie miał rudych włosów?
– Nie. Z tego powodu rodzice chyba się mnie trochę wstydzili, jakbym nie była ich dzieckiem.
– Na szczęście mamy takie same włosy i nie możesz zaprzeczyć, że jesteś moją mamą.
– To prawda, dziecino.
Mama siada obok mnie na sofie, obejmuje mnie i całuje po głowie. Obie z mamą mamy gęste, kasztanowe włosy, które zwijają się w grube, sprężyste spirale. Z mamą łączy mnie nie tylko wygląd, mamy również podobne pasje, a mimo to żyjemy jakby w dwóch różnych światach.
*
W końcu mama nie kupiła biletów na samolot, a nawet zupełnie przestała mówić o wyjeździe za granicę. W rozmowach ostrożnie omijamy ten temat. Na wakacje zostaję w Krakowie, ale zapisałam się na warsztaty z rysunku, na które będę chodziła przez cały lipiec. W sierpniu moja grupa teatralna będzie się spotykać na próbach. Przygotowujemy spektakl na rozpoczęcie roku szkolnego. Pewnie też wyjadę na kilka dni do Bronek. Może tego po mnie nie widać, ale cieszę się. Nie okazuję tego zbytnio, bo widzę, że mama jest zupełnie załamana faktem, że ojciec nie dotrzymał obietnicy.