Niebo bez ptaków - ebook
Niebo bez ptaków - ebook
Jedno z najważniejszych świadectw losu więźniów i ofiar hitlerowskiego kombinatu śmierci na Majdanku i jeden z pierwszych książkowych głosów kobiet z tego miejsca.
Danuta Brzosko-Mędryk jako dwudziestodwulatka trafiła do obozu za działalność konspiracyjną. Najpierw pracowała jako sprzątaczka, a potem pielęgniarka w więźniarskim szpitalu obozowym. Już wtedy, ryzykując życie, próbuje notować prawdę o obozie, którą wysyła w świat przy pomocy robotników z zewnątrz. W ten sposób powstaje bezcenny dokument prawdy o człowieku.
Wydanie pod opieką merytoryczną i patronatem Państwowego Muzeum na Majdanku.
Obok "Dziennika" Anny Frank, obok znakomitej relacji Wandy Półtawskiej "I boję się snów", "Niebo bez ptaków" Danuty Brzosko-Mędryk (dzięki wysyłanym za druty zeszytom i grypsom odnalezionym później i stanowiącym fundament materiału pisarskiego) daje nam oglądać świat okupacji hitlerowskiej widziany oczyma bardzo młodymi, więc ufnymi w sens życia, w możliwość przetrwania mimo wszystko, mimo grozy narastającej w najbliższym otoczeniu.
Seweryna Szmaglewska
Danuta Brzosko-Mędryk (1921–2015) – lekarka stomatolog, pisarka, działaczka społeczna. Urodzona w Pułtusku. W trakcie okupacji dwukrotnie aresztowana. Po raz pierwszy podczas egzaminu maturalnego w prywatnym mieszkaniu. Egzamin ustny ukończyła na Pawiaku w trakcie więziennego spaceru. Drugi raz aresztowana w swoim mieszkaniu za działalność konspiracyjną. Przewieziona do obozu Lublin KL Majdanek. Następnie do KL Ravensbrück i KL Buchenwald. Jej wspomnienia obozowe "Niebo bez ptaków" były powodem, dla którego w 1971 roku rząd USA powołał ją na świadka procesu ekstradycyjnego byłej nadzorczyni KL Lublin Herminy Braunsteiner-Ryan oraz w procesie załogi Majdanka w Düsseldorfie. Jedna z inicjatorek budowy Centrum Zdrowia Dziecka. Za swoje zasługi wielokrotnie odznaczana, w tym Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Opublikowała między innymi: "Czy świadek szuka zemsty?", "Mury w Ravensbrück", "Warszawskie dziewczęta".
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-742-6 |
Rozmiar pliku: | 5,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O Niebie bez ptaków powiedziała w jednym z wywiadów: „Chciałam złożyć hołd pomordowanym kobietom i dzieciom, w miarę swoich umiejętności wznieść pomnik tym, które tam zginęły, i tym, które przeżyły, a z których nadal czerpię siłę i wiarę”.
Jest piękny, słoneczny i ciepły wiosenny dzień. Siedzimy w kawiarni Cafe Biba, niedaleko jej mieszkania przy ul. Melsztyńskiej w Warszawie. Próbuję dowiedzieć się jak najwięcej o życiu Danuty Brzosko-Mędryk – przyjaciółki, pisarki, lekarki. Prawdziwej damy, jak wielu o niej mówiło. Sama o sobie nie mówi zbyt chętnie. Woli opowiadać o innych. Wciąż niestrudzenie zabiega o upamiętnienie swych koleżanek i kolegów, zwłaszcza tych, którzy pomimo obozowego koszmaru troszczyli się o innych, mając szczególny „naddatek miłości” i obdarowując potrzebujących. Tak to wtedy nazwałyśmy: „naddatek miłości”. Lepszego sformułowania nie potrafiłyśmy wymyślić.
------------------------------------------------------------------------
1 W przedmowie wykorzystano fragmenty wywiadów:
– Stanisława Ciesielskiego z Danutą Brzosko-Mędryk przeprowadzonego w ramach programu Raz, dwa, trzy – warszawiakiem jesteś Ty. Wywiad zdobył wyróżnienie w konkursie Bohater obok nas. Warszawa 2013;
– Marii Ciesielskiej z Danutą Brzosko-Mędryk nagranego 4 października 2011 roku w Instytucie Teatralnym w Warszawie.W 2013 roku zostałam zaproszona przez kustoszkę Muzeum Więzienia Pawiak Joannę Gierczyńską do poprowadzenia spotkania z Danutą Brzosko-Mędryk. Wydarzenie miało się odbyć w maju w Muzeum Niepodległości. Jak dotąd w trakcie naszych spotkań rozmawiałyśmy o wszystkim, od spraw bieżących, tzw. codziennych, po wspomnienia obozowe, ale nigdy nie systematyzowałam zdobytych informacji. Jak mawiał mój mąż, byłam zakochana w Pani Danusi od pierwszego wejrzenia i czas przestawał istnieć w trakcie naszych spotkań. Nagrałam tylko jedno z nich, to pierwsze. Wówczas nie wiedziałam, że to będzie przyjaźń na całe życie.
Tytuł spotkania w Muzeum Niepodległości brzmiał Danuta Brzosko-Mędryk – życie niezwykłe. Ale to nie była moja decyzja. Raczej kompromis.
– Nie pisz, że jestem niezwykła! Zabraniam ci!
To jak inaczej miałam napisać, skoro była niezwykła?
– W ogóle niech o mnie będzie mało, a więcej o tych, o których zapomniałam napisać.
Gdy podczas naszych cotygodniowych spotkań w Cafe Biba odczytywałam kolejne fragmenty powstającego biogramu, ona bezlitośnie wykreślała zdania o sobie, umieszczając zamiast nich historie swoich przyjaciółek – „pawiackich małolatek”. Mój tekst wydawał jej się zapewne suchy, pozbawiony koloru, emocji. Ona przedstawiała świat nasycony barwami, zapachami, ciepłem, emocjami. Miała zdolność wczuwania się i współodczuwania, i odmalowywania wszystkiego, czego doświadczyła, za pomocą słów. Mimo tego, co przeszła, dopisywało jej poczucie humoru. Uśmiechała się najpiękniej na świecie.
– Jerzy ciągle się śmieje i mówi, że zamiast małolatką stałam się eksponatem muzealnym.No tak, to cała Pani Danusia. Więc stanęło na tytule Danuta Brzosko-Mędryk – życie niezwykłe.
– Nazywam się Danuta Brzosko-Mędryk. Drugi człon nazwiska noszę jako żona Jerzego Mędryka od 59 lat. Urodziłam się 4 sierpnia 1921 roku w mazowieckim powiatowym mieście Pułtusk, obecnie znanym jako miejsce spotkań rozproszonej po świecie Polonii. Pułtusk leży nad Narwią. Przed wojną był zamieszkany przez Polaków, Żydów i wielu Rosjan, i chociaż spędziłam tam tylko siedem lat, na zawsze pozostał mi obraz miejscowości poprzecinanej uregulowanymi kanałami, których obrośnięte zielenią obrzeża łączyły różnorakie mostki. Niewielkie rozlewiska Narwi podchodziły pod domy, a jedno z nich latem było miejscem moich zabaw w wodzie, a zimą lodowiskiem i saneczkarnią.
Danusia urodziła się na początku sierpnia. O tej porze lata w ogrodzie królują ciepłe i stonowane barwy: żółta, pomarańczowa i czerwona, a także delikatne róże i fiolety. Ciągle zakwita coś nowego. Malwy, ostróżki, liliowce, lobelie, aksamitki, nagietki, maciejka, rozchodniki, nasturcje, astry, dalie, begonie, cynie, floksy, rudbekie i róże. Zapomniałam zapytać, które lubiła najbardziej…
W Pułtusku mieszkali we troje: mama – Maria z domu Wroniak, tata – Zygmunt Brzosko i Danusia. W 1926 roku przyszedł na świat jej młodszy brat Włodzimierz nazywany Włodziem – późniejszy szef baletu w Monte Carlo.
– W Pułtusku rozpoczęłam swoją edukację w „ćwiczeniówce”, czyli szkole powszechnej przy Seminarium Nauczycielskim. Tak bardzo chciałam być uczennicą, że obawiając się spóźnienia na pierwszą lekcję, wstałam o świcie… Rodzice, obudzeni płaczem dwuletniego Włodzia, zdumieni zobaczyli Danuśkę usiłującą otworzyć zamek w drzwiach wejściowych i ubraną już w szkolny mundurek. Ja zapamiętałam, że nie mogąc włożyć na plecy tornistra, zawiesiłam go na ramieniu, na drugim mając worek z kapciami i drewniane, oczywiście puste, pudełko na drugie śniadanie. Niestety, musiałam przeczekać dłużący się czas do odprowadzenia mnie do wytęsknionej szkoły. Mimo zmęczenia z ochotą podnosiłam do góry przedmioty, których nazwy wywoływała pani nauczycielka, sprawdzając nasze szkolne wyposażenie. Ale gdy pani zawołała: „Chusteczka!” – znieruchomiałam… Nad głowami uczennic i uczniów powiewały kolorowe chusteczki, a ja, powstrzymując łzy, „widziałam” moją białą, ozdobioną szydełkową koronką i moim monogramem chusteczkę leżącą w domu pod grubym tomiskiem Pana Tadeusza, schowaną przed rączkami mojego braciszka. Nie chciałam jej zgnieść w kieszonce szkolnej bluzki. To był i jest pamiętny dzień zażenowania i wstydu… pierwszy, ale nie ostatni…
W 1935 roku rodzina Brzosko przeniosła się do Warszawy. Zamieszkali wraz z siostrą matki, Modestą Wroniakówną, w kamienicy przy ul. Mokotowskiej 65. Ten dom stoi nadal u zbiegu ulicy Wiejskiej z Alejami Ujazdowskimi, przy placu Trzech Krzyży. Tam też znajdowało się gimnazjum, do którego uczęszczała Danusia. X Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi było szkołą z tradycjami. Dziewczęta brały udział w akcjach charytatywnych, pomagając zarówno bezrobotnym, jak i pensjonariuszom domu starców. Swoje wspaniałe koleżanki Pani Danusia opisała wiele lat później w książce Warszawskie dziewczęta. Kto chciałby zatopić się w dwudziestoleciu międzywojennym widzianym jej oczami, koniecznie musi sięgnąć po Dziewczęta.
W Królówce, bo tak potocznie mówiło się o tym gimnazjum, działał teatr szkolny oraz zastęp harcerski Błękitna XIV. Jedną z aktorek teatru była Danusia Brzosko. Gdy trwały próby do przedstawienia Kobieta poprzez wieki, w którym miała grać Dobrawę, żonę Mieszka I – nazywaną też Matka Chrzestną Polaków, Danusia obejrzała sztukę opowiadającą o losach kobiet w Legionach Polskich. Rola Matki Polki Dobrawy – tej, która rodzi i wychowuje obrońców ojczyzny, sama nie angażując się bezpośrednio w walkę o niepodległość, nie wchodziła od tego momentu w rachubę. Przejęta losem walecznych niewiast napisała nową scenę do przedstawienia i zagrała rolę legionistki-pocztarki.
Widzę ją na zdjęciu, jak idzie wraz z koleżankami, zaraz po tzw. małej maturze, pod opieką wychowawczyni Pani Machowskiej do Stąporkowa na niedzielną mszę. Są wakacje, które dziewczęta spędzają w ufundowanym przez Koło Opieki Rodzicielskiej ośrodku wypoczynkowym w Czarnieckiej Górze. Danusia idzie z przodu, z bardzo poważną miną. Jest przecież nie tylko po małej maturze, jest i harcerką.
– Moje przyrzeczenie harcerskie odbyło się dość nieoczekiwanie podczas obozu narciarskiego w Hali Gąsienicowej w roku szkolnym 1935/1936, zaraz po zdobyciu sprawności kucharza. Nazywano mnie beniaminkiem, bo byłam w grupie najmłodsza, ale nie omijały mnie dyżury. Któregoś wieczora, gdy musiałam przygotować kolację, stałam przy kuchni, trzymając w lewej ręce świecę, a prawą mieszając kakao, które wsypywała inna druhna. Zauważyłam, że w gotujące się mleko spadały krople stearyny. Zanim zdecydowałam się o tym powiedzieć – mleko zaczęło kipieć… Ale jajecznica – już bez stearyny – smakowała zgłodniałym narciarkom. Następnego dnia, po udekorowaniu półmiska z kajzerkami, odbyła się uroczystość przyrzeczenia. Płakałam pewnie ze wzruszenia, dumy i… szczęścia. Bycie harcerką było trudne. Nieraz trzeba było zrezygnować z pójścia na ślizgawkę czy z wyjazdu z rodzicami i iść na opuszczony cmentarz prawosławny porządkować groby. Słowo „harcerski” – to słowo honoru. Umiejętności zdobyte w harcerstwie przygotowały mnie do nagłej dorosłości, pomagały w pracy w konspiracji i w przeżyciu obozów koncentracyjnych.Zanim we wrześniu 1939 roku budynek Królówki został uszkodzony w wyniku bombardowań, a świat Danusi legł w gruzach, zdążyła się jeszcze zakochać. Wybrankiem był student medycyny Jerzy Wojciech Boleszczyc-Polkowski, podchorąży w Szkole Podchorążych Sanitarnych Centrum Wyszkolenia Sanitarnego, nazywany przez nią pieszczotliwie Wojtusiem. Zaręczyny Danusi z Wojtkiem miały się odbyć zaraz po maturze. Otrzymanie świadectwa dojrzałości zamierzała świętować z ojcem, zamawiając największy deser lodowy w restauracji Pod Bukietem.
Ojciec i narzeczony zniknęli z jej życia zaraz po wybuchu wojny. Jeden na bardzo długo, drugi na zawsze. Zygmunt Brzosko opuścił Warszawę 7 września 1939 roku wraz z Urzędem Wojewódzkim. Przekroczył granicę Rumunii i – po otrzymaniu wizy – przez Jugosławię i Włochy dotarł w grudniu do Francji, gdzie zaangażował się w działalność konspiracyjną. Wojtka aresztowano w Kaliszu za wrogie nastawienie do okupanta i wywieziono do obozu koncentracyjnego w Mauthausen-Gusen, gdzie zginął 17 marca 1941 roku. To będzie dla Pani Danusi ważna data do końca życia. Tego dnia mówiła do mnie:
– Pojechałabym do Wojtka na grób… ale Jerzy… nie mogę go zostawić nawet na jeden dzień.Grób Wojtka kryje nadesłane z obozu koncentracyjnego prochy. Rodziny ufały, chciały wierzyć, że są to prochy ich bliskich. Za przesłanie urny zarząd obozu koncentracyjnego pobierał opłatę. Wtedy jeszcze było to możliwe. Potem już nawet taka namiastka nie wchodziła w rachubę. Do rodzin wysyłano tylko zawiadomienie, z przybliżoną datą śmierci i fikcyjnym jej powodem. Rodzice Wojtka na wiele lat stali się jej bardzo bliscy. Może to ból po stracie tak ich połączył. W zbiorach Muzeum – Miejscu Pamięci w Buchenwaldzie znajduje się list napisany przez Józefa „Papaszę” i Marię z Polkowskich, rodziców Wojtka, do Danuty przebywającej wówczas w komandzie HASAG pod Lipskiem. W liście czytamy „Wir vergessen nicht über deinen Blumen für Wojtek und habe sie an seinem Grabe gepflanzt”. . Z niedoszłymi teściami Danuta utrzymywała kontakt aż do ich śmierci. Ryngraf z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, który dostała od Wojtka, przetrwał z nią całą wojnę. Zgubiła go dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Oczy wypełniły się łzami, gdy mi o tym opowiadała.
– Tak głupio go zgubiłam, przez nieuwagę…
Po zamknięciu w listopadzie 1939 roku wszystkich szkół ogólnokształcących dyrektorka X Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi Marta Frankowska zorganizowała naukę na kursach tajnego nauczania. Początkowo utworzono 15 kilkuosobowych kompletów, później było ich ponad sto. W lipcu 1940 roku zdecydowano o przeprowadzeniu egzaminów maturalnych.
– Moja matura odbywała się w nietypowych warunkach, nie w jednym miejscu. Była to matura wojenna, tajna, co spowodowane było niemieckim zakazem kształcenia polskiej młodzieży, zamknięciem szkół i uniwersytetów. Niemcy okupujący nasz kraj uważali, że „Polakowi wystarczy umiejętność złożenia swojego podpisu i liczenia do …stu”. Ale natychmiast po zamknięciu szkół średnich nielegalnie istniejąca władza polska rozpoczęła organizowanie sześcioosobowych „kompletów” w prywatnych mieszkaniach. Matura mojego kompletu przypadła na 16 lipca 1940 roku. Sześć uczennic z liceum humanistycznego im. Królowej Jadwigi w Warszawie i sześcioosobowa komisja egzaminacyjna spotkały się w domu koleżanki przy ulicy Śniadeckich. W trakcie zdawania przeze mnie łaciny wtargnęli do maleńkiego mieszkania gestapowcy i po dokonaniu rewizji aresztowali całą grupę. Przetrzymano nas kilka godzin w celach gestapo w alei Szucha, a wieczorem zawieziono do więzienia na Pawiaku. Po kilku dniach udało się nauczycielkom zorganizować kontynuację egzaminów, a mnie zdać język polski (historię zaliczyłam przed aresztowaniem).
Matura Danusi odbyła się na tzw. spacerniaku. Ustawiwszy się za jedną z nauczycielek i chodząc za nią gęsiego po więziennym podwórzu, kontynuowała egzamin. O tym bezprecedensowym wydarzeniu Andrzej Kałuszko nakręcił film Egzamin dojrzałości. A o tym, jak aresztowane dziewczęta stały pod ścianą z uniesionymi rękoma, Pani Danusia opowiadała także podczas nagranego z nią przez historyków Muzeum Więzienia Pawiak wywiadu. Ta scena, odtworzona w mojej głowie „klatka po klatce” dzięki szczegółowemu opisowi Pani Danusi, powoduje, że wstrzymuję oddech. To moment, w którym nic już nie miało być jak dawniej. I chociaż dziewczęta starały się po zwolnieniu z więzienia „żyć normalnie”, to Danuta, podobnie jak kilka jej koleżanek, nie potrafiła czekać bezczynnie. Rozpoczęła pracę w kilku kawiarniach, w których na polecenie organizacji podziemnych obserwowała niemieckich oficerów, notując ich stopnie wojskowe. Była także kolporterką prasy i łączniczką ZWZ-AK. Matka oczywiście o niczym nie wiedziała. Nie rozmawiały o tym. Maria Brzosko była dyskretna, sama zorganizowała w swoim mieszkaniu punkt przerzutowy dla oficerów kierowanych do Francji na trasie Warszawa–Zakopane–Węgry oraz ukrywających się członków konspiracji, których poszukiwało gestapo. Lepiej było nie wiedzieć zbyt wiele.
W nocy z 14 na 15 sierpnia 1942 roku gestapo wtargnęło do mieszkania przy Mokotowskiej. Po dokonaniu rewizji Danutę aresztowano. Tego dnia zabrano z domów także jej koleżanki: Jadwigę Korwin-Kamieńską, zwaną „Kucą”, Alicję Dańską „Danię” i ich konspiracyjną szefową – Annę Pawełczyńską „Hankę”. Po obowiązkowej kwarantannie w celi numer 32 i przesłuchaniach dziewczęta rozdzielono. Danutę przeniesiono do celi dla małolatek, gdzie przebywała aż do dnia transportu na Majdanek w styczniu 1943 roku. Druga połowa lata, jesień i pierwsze dni zimy musiały się bardzo dłużyć w więzieniu. Były przepełnione głodem i strachem. Ale nigdy o tym nie usłyszałam – żadnego żalu, nawet słowa wyrzutu wobec tej, która je wtedy zdradziła…
Budynek więzienia na Pawiaku został wysadzony w powietrze przez wycofujących się w 1944 roku z Warszawy Niemców. Nie ma już celi 32 ani też celi małolatek. W zachowanych i odremontowanych pomieszczeniach piwnicznych, pełniących dziś rolę sali wystawowej, wisi w gablocie buchenwaldzki pasiak Pani Danusi z jej numerem więźniarskim z Majdanka 4550.
– Ach tak, wisi tam – skwitowała mój entuzjazm, gdy odkryłam ten fakt – wiele lat leżał na działce w skrzyni, aż myszy go zaczęły nadgryzać. Przekazałam do muzeum, bo Tadeusz mnie o to prosił.
Więzienie opuściła w grupie 311 dziewcząt i kobiet 17 stycznia 1943 roku. Wśród nich były jej warszawskie przyjaciółki.
– Pytasz, czy w obozach koncentracyjnych możliwa była przyjaźń? Ona była konieczna, bo w osamotnieniu nie można było przetrwać koszmaru obozowego. Ale ta przyjaźń była trudniejsza od dzisiejszej, chociaż polegała na tych samych wartościach. Przyjaźń obozowa wymagała udzielania drugiej osobie podparcia czysto fizycznego i psychicznego, oddania jedynej kromki chleba, położenia wilgotnej szmaty na siniaki po karze bicia, umiejętności podtrzymywania wiary w przeżycie, zastąpienia matki czy córki. Wiek nie był ważny, ważna była bliskość przyjaciółki. A przyjaźń obozowa to nie tylko dwie zaprzyjaźnione osoby – to mogła być grupa z jednej pawiackiej celi, z jednego obozowego baraku… Dziwne to były przyjaźnie, prawda? Ale trwające do dziś…Jej – jak mawiała – „rodzinka obozowa” to były: Alina Paradowska, Alicja Dańska, Urszula Biederman, Jadwiga Korwin-Kamieńska, Alina Łapicka – „Kolorowa Alinka”. Bardzo ważne osoby, takie „osoby na zawsze”. Bo „rodzinka obozowa” to – jak pisała w Niebie bez ptaków – zjawisko, które powstało już w pierwszych dniach pobytu w obozie na zasadzie doboru intelektualnego, rozsądku, przebiegłości lub sympatii, a najczęściej przyjaźni zawiązanej jeszcze na Pawiaku. Nie było prawie samotnych, bo niełatwo było przetrwać obóz w pojedynkę. Rodzinka to dwie, trzy, niekiedy nawet sześć kobiet, z których jedna była od spraw gospodarczych (autorytet w sprawach wspólnego podziału jakże skąpej żywności!), inna to sprytna, zapobiegliwa organizatorka. Mogła być też artystka lub intelektualistka, której się wiele wybaczało, a o której mówiło się z dumą. I było czasami – jak nazwała to Mata – „kaczątko”, nad którym roztaczało się opiekę z tkliwością i wyrozumiałością.
Poza rodzinką, choć także bardzo ważne, były dojrzalsze wiekiem więźniarki, te z naddatkiem miłości: niestrudzona organizatorka życia obozowego Matylda Woliniewska (tytułowa bohaterka Matyldy), dyplomowana pielęgniarka Wanda Ossowska (druga z bohaterek tej książki) oraz dr Stefania Perzanowska – kierująca obozowym szpitalem dla kobiet. A na zewnątrz, poza obozem, Antonina Grygowa „Mateczka”, nazywana też Ciotką Antoniną – właścicielka piekarni w Lublinie, która wraz z córkami i mężem przemycała nadliczbowe bochenki chleba, papierosy, tłuszcz, mydło czy lekarstwa do obozu dla Żydów, a na Majdanek, do oflagów oraz do więzienia na Zamku Lubelskim wysyłała paczki zawierające chleb, tłuszcz, cebulę, czosnek, a nawet trochę przysmaków. Pani Danusia odnalazła Antoninę Grygową 20 lat po wojnie – została ona trzecią z bohaterek książki Matylda.
W obozie pojawił się jeszcze ktoś ważny. Ktoś, kto aby móc się z nią widywać, zatrudnił się w ekipie pracującej na terenie obozu. Podchorąży AK Andrzej Czaykowski, który o Danusię starał się już w Warszawie. Gdy była na Pawiaku, udało mu się w dniu jej imienin przekazać do celi prawdziwą różę. Kwiat przemyciła lekarka więźniarka, dr Janina Krzyżanowska nazywana „Joskiem”. Prawdziwy kwiat w więziennej celi… To musiała być wielka miłość.
A teraz, gdy była na Majdanku, on z fałszywą niemiecką legitymacją inspektora kanalizacyjno-budowlanego mógł poruszać się po obozie jako pracownik wolnościowy. Przychodził do obozu, i to nieraz. Ale trudno jej było się do niego przytulać. On był z innego świata.
Danusia wraz ze swoją rodzinką opuściła Majdanek transportem ewakuacyjnym w kwietniu 1944 roku. Początkowo trafiły do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, a stamtąd do pracy w fabryce HASAG będącej podobozem KL Buchenwald. Nadal były więźniarkami, ale teraz pracowały w fabryce. Tam też, na przekór władzom obozowym usiłującym sprowadzić dziewczęta do roli pracownic fizycznych niemających czasu ani siły na rozwój duchowy, Matylda Woliniewska rozpoczęła konspiracyjną działalność kulturalną. W podzięce jedna z więźniarek – Maria Antoniewicz – napisała dla niej kilkustronicowy utwór pt. Bunkierkommando opisujący ich działalność kulturalną w HASAG-u. Ofiarowany jej w dniu urodzin w postaci albumu utwór i treść pozostałych „koncertów” Matylda przeniosła pod pasiakiem podczas tragicznego marszu śmierci, gdy ewakuowano je na zachód. Drogie sercu pamiątki obozowe, związane m.in. z pobytem w komandzie w Lipsku, Danuta Brzosko-Mędryk przekazała w większości do Muzeum – Miejsca Pamięci Buchenwald. Ale oryginał Bunkierkommando jest w Muzeum na Majdanku.
Powrót do względnego zdrowia po wojnie trwał półtora roku. Jesienią 1946 roku Danuta rozpoczęła studia na Wydziale Stomatologii Akademii Medycznej w Łodzi. Wyszła za mąż za Andrzeja. Jeździła z nim na motorze, polubiła jego rodziców. Pierwsze poważne tąpnięcie nastąpiło w chwili, gdy postanowiła się rozwieść z Andrzejem, drugie, gdy odnalazła ojca. W Powiedz mojej córce Pani Danusia opisuje wszystko, co udało jej się ustalić na temat działalności ojca we francuskiej organizacji dywersyjno-wywiadowczej „Nurmi”, powołanej z inspiracji wywiadu brytyjskiego, a następnie w Polskiej Organizacji Walki o Niepodległość (Organisation Polonaise de Lutte pour l’Indépendance).
– Mój ojciec był kawalerem Legii Honorowej – mówiła z dumą. – Gdy wchodził na statek, żołnierze salutowali.Ciekawa byłam, którą ze swoich książek lubiła najbardziej. Najwięcej wysiłku włożyła w tę o ojcu. O pracy nad nią powiedziała:
– Zawsze to lubiłam – układać czyjeś życie, domyślać się rozmów, marzeń, iść za kimś krok po kroku.
Gdy zadałam pytanie o jej ulubioną książkę, milcząc, uśmiechnęła się. Czekałam trochę onieśmielona tą sytuacją, bo to tak jakby zapytać matkę, które dziecko kocha najbardziej.
– Matyldę – odpowiedziała po chwili.
Ja też najbardziej lubię Matyldę, bo tam poznaję nie Danusię, ale Danutę. Piękną, dojrzałą, zakochaną w mężczyźnie swego życia kobietę. Uwielbiam scenę, gdy jadą z Panem Jerzym samochodem. Zmysłowa, pełna barw i emocji podróż. I wtedy od razu widzę to zdjęcie… Zrobione dużo później, ale opatrzone komentarzem: „W drodze lubiłam stawać gdziekolwiek, by nacieszyć się kwiatami, drzewami, powdychać powietrze, poczuć zapach lasu, łąki. Popatrzeć na niebo i ptaki”.WSTĘP
Przekazując Czytelnikowi swoje wspomnienia obozowe, winna jestem kilka wyjaśnień.
Pamiętnik ten nie ma charakteru retrospektywnego. Pisałam go bezpośrednio po powrocie z obozu, a więc żyjąc jeszcze tamtejszym klimatem. Umieściłam w nim in extenso również zapiski robione w obozie i wysyłane na wolność razem z grypsami. Opierając się na ocalałych notatkach, pozostawiłam formę czasu teraźniejszego.
Od pisania tych wspomnień dzieli mnie nie tylko ponad trzydzieści lat... Jeśli z perspektywy czasu nie rewiduję pewnych pojęć i wyobrażeń, jeśli niczego nie przewartościowuję, to czynię to z całą świadomością. Pragnę zachować świeżość i autentyzm doznań ówczesnej małolatki.
Obozy – z całym arsenałem środków tam stosowanych – do dziś są przedmiotem opracowań historyków, prawników, polityków i moralistów. Jednakże do pełnego oddania istoty obozu wydają się niezbędne studia takich jeszcze dziedzin naukowych, jak socjologia, psychologia, patologia itp.
To równoczesne naświetlenie rozlicznych zjawisk obozowych mogłoby dać pełniejszą odpowiedź na nurtujące ludzi pytanie: dlaczego?
Małolatka jednakże chciała wiedzieć od razu. Szukała gorączkowo odpowiedzi u rówieśniczek, szukała jej u osób starszych, ba, ośmielała się nawet zwracać bezpośrednio do Niemców. Nie potrafiła pojąć, że ludzie mogą postępować nieludzko.
Zatem tylko w tym wstępie małolatka z tamtych czasów patrzy oczyma dojrzałego człowieka na młode dziewczyny i miejsce ich dojrzewania, na ich „uniwersytety”.
Nazwa małolatek utarła się dla dziewcząt w wieku od lat trzynastu do dwudziestu jeszcze na Pawiaku.
Na Majdanek przywieziono nas 18 stycznia 1943 roku – około czterdziestu dziewcząt. Najmłodsze były: Zosia Bielak, Teresa Śmielecka, Zosia Wolniak2 i Irka Pełka. Zaledwie trzy z nas miały maturę, a i to zrobioną już na Pawiaku. Reszta to uczennice z czerwonymi lub niebieskimi jeszcze tarczami.
Ale na wszystkie jednakowo spadł ciężar dojrzałości. Dojrzewały przez ciągłą oscylację między różnymi wpływami, szczególnie ostro występującymi w czasach pogardy dla uznanych przez ludzkość wartości.
Te, które pytały: dlaczego?, zwyciężyły.
Prześledźmy pokrótce ich drogę do dojrzałości.
Wiosna 1939 roku. Szkoła. Grzeczne dziewczynki w granatowych fartuchach, z wypchaną książkami teczką. Jest tam także drugie śniadanie zawinięte w serwetkę, przygotowane troskliwą ręką matki. Biała bułka z masłem, przełożona serem lub wędliną, i jabłko („Bo jabłko jest zdrowe, zawiera składniki konieczne dla organizmu, który się rozwija”).
Potem odrabianie lekcji, zbiórki harcerskie, na boisku zabawa w „dwa ognie” i marzenie... pokazać się chłopcu w pantoflach na wysokich obcasach, jak całkiem dojrzała panna.
Wrzesień. Nagła eksplozja patriotyzmu, a potem uczucie bezradności: co będzie?
Jesień przynosi zmiany. Zamiast szkoły – „komplety”. Lekcje w nieogrzanych mieszkaniach prywatnych, a potem nocami nauka w domu, przy małej żarówce.
Zamiast wypchanych teczek – cienkie zeszyty w zanadrzu. Zamiast białej bułki ościsty chleb. Przynoszą go nie wszystkie. Jedne są skrępowane, że jedzą, że są głodne. Inne, omijając wzrokiem chleb, gorąco zapewniają, że są syte.
W niektóre dni „wyskakuje się” z lekcji, aby roznieść gazetki, zaszyfrowane meldunki lub broń ze „spalonego” miejsca.
Surowość nieogrzanych mieszkań i pustych kredensów. Ulica naszpikowana mundurami feldgrau3. Rozplakatowane nakazy i zakazy. Groza list z nazwiskami rozstrzelanych. I surowy, twardy sposób bycia ludzi.
Nie ma pancerza ochronnego, który by osłaniał dziewczęcą wrażliwość. Małolatki są w środku tego brutalnego życia. Patrzą wyostrzonym wzrokiem, dyskutują i ciągle pytają. To nic, że otrzymują odpowiedzi często za trudne lub niezadowalające młodych umysłów. Ważna jest ich reakcja na to, co się wokół dzieje. Reakcja ta prowadzi do więzień i obozów. I to jest następny etap drogi do dojrzałości. Dla wielu to etap ostatni.
Tak więc zamiast tarcz szkolnych – czerwony trójkąt z literą „P”. Zamiast nazwisk – numery.
A chleb... Poznałyśmy wartość okruszyn, zaczęłyśmy poznawać motywy ludzkiego działania.
Czerwony trójkąt uzewnętrzniał naszą działalność patriotyczną, włączał w szeregi dorosłych, był w naszym pojęciu pewnego rodzaju immatrykulacją.
Niezamierzenie Niemcy uhonorowali nas i byłyśmy z tych odznaczeń dumne. Szyłyśmy trójkąty z najpiękniejszych znalezionych kawałków czerwieni, haftowałyśmy litery „P” tak, aby z daleka były widoczne.
Numer, który odbierał nam nazwisko, przyjęłyśmy zrazu jako zło konieczne, ale wkrótce okazało się, że jego białe tło w połączeniu z czerwienią trójkąta stanowi biało-czerwony symbol Polski. A były nam te symbole potrzebne...
Tak to Niemcy dali nam zewnętrzne oznaki dojrzałości. Dojrzałość wewnętrzną zdobywałyśmy już od pierwszych chwil obozowych.
Zaczęło się od wielkiego kłębowiska wszelkich ludzkich namiętności. Z jednej strony poglądowe lekcje „prawa nadludzi”, z drugiej – bezpardonowa walka o utrzymanie się na powierzchni.
Przekraczało to wyobrażenia normalnych ludzi. Wychowane w miłości bliźniego, patrzyłyśmy przerażone na objawioną brutalność.
Na szczęście w tym kłębowisku dostrzegłyśmy także i jasne nitki. Idąc ich śladami, trafiając na pomoc, opierając się o wyciągnięte dłonie – znalazłyśmy własną drogę. Drogę, z której nie pozwoliłyśmy się zepchnąć ani „nadludziom”, ani „odczłowieczeniu”.
Szłyśmy, często pytając: dlaczego? I chociaż w ciągu jednego roku dojrzewałyśmy o lata, nie wstydziłyśmy się śmiechu i łez tęsknoty za domem.
Nie szukałyśmy już wokół siebie książkowych bohaterów – miałyśmy ich żywych!
Dotąd tylko prowadzone, teraz – korzystając z doświadczeń i „lekcji” – zaczynamy wykazywać aktywność, chcemy być równorzędnymi partnerami dorosłych w tej trudnej walce z wrogiem.
I dziękując za to, co zdobyłyśmy, chylę głowę przed tymi, których prochy rozrzucone zostały na polach Majdanka, Oświęcimia4, Ravensbrück i Buchenwaldu; przed tymi, które teraz – zgorzkniałe i samotne – przeżywają ostatnie lata, zapomniane przez wszystkich; przed tymi, z których nadal czerpię wiarę w człowieka.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
------------------------------------------------------------------------
2 Pogrubieniem wyróżniono fragmenty, które nie znalazły się w rękopisie a zostały dodane przez autorkę w wersji publikowanej. Więcej informacji zob. Nota edytorska, strona 625.
3 Feldgrau (niem.) – „polowa szarość”, kolor mundurów armii niemieckiej.
4 KL Auschwitz-Birkenau od nazwy miejscowości, w jakich ten obóz był zlokalizowany, zwany Oświęcimiem-Brzezinką. Nazwę tę zmieniono w 1999 r., od tego czasu w literaturze przedmiotu używa się Auschwitz, a nie Oświęcim.