- promocja
Niech trwają tylko miłe chwile - ebook
Niech trwają tylko miłe chwile - ebook
Uniwersalna opowieść o chwilach, które wywracają życie do góry nogami, o falach emocji, które zmiatają wszystko na swej drodze, o niezapomnianych spotkaniach, które odmieniają losy.
Lily właśnie przedwcześnie wydała na świat córeczkę. Dziewczynka jest taka malutka, a zajmuje już tyle miejsca. Dorosłe dzieci Élise właśnie wyfrunęły z gniazda. Po synu zostaje wielka pustka, a także dziwaczny pies. Jedna musi się nauczyć, jak być pełnoetatową matką, druga musi się nauczyć, jak być matką emerytowaną.
Cudownie ciepła książka. „Marie France” Opowieść, w której śmiech miesza się ze łzami, a emocje nie pozwalają odetchnąć. „Nice-Matin”
Grimaldi z elegancją i czułością oddaje uczucia, lęki, nadzieje i doświadczenia każdego człowieka. Elle.fr
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-573-9 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ÉLISE
Mieszkanie jest ciasne, ale dobrze położone. Metro znajduje się o dwa kroki, komisariat o trzy ulice, a szpital o pięć minut drogi. Tylko dworzec Montparnasse leży dość daleko.
Wypakowałam wszystkie kartony, wymyłam sanitariaty, ustawiłam meble, przykleiłam nazwisko na skrzynce na listy, teraz walczę z układaniem naczyń, wspominając, jak to było przy poprzedniej przeprowadzce.
Odbyła się w sierpniową sobotę. Było gorąco, na drzwiach windy woniejącej moczem powitał nas rysunek wielkiego penisa. Thomas chichotał przez całą jazdę na czwarte piętro, Charline ubolewała, że nie zdecydowała się zamieszkać u ojca. On miał osiem lat, ona dwanaście.
Zanim ustawiłam meble, udekorowałam ich pokoje. Wybrałam ładne kolory na ściany, żeby zmniejszyć traumę po rozwodzie. Thomas chciał tapetę w statki kosmiczne, Charline wolała jasnofioletową farbę. Sprzedawca w sklepie budowlanym nas ostrzegł: aby się chronić przed wdychaniem toksycznych oparów, należy dobrze wietrzyć pomieszczenie przez co najmniej czterdzieści osiem godzin i najlepiej nie spać w nim. Dwie noce spędziliśmy zatem na materacach rzuconych na podłogę naszego nowego salonu. Mój syn wciśnięty pod lewe ramię, córka wtulona pod prawe. Ten prowizoryczny kemping należy do moich ulubionych wspomnień.
Układam talerze, kiedy Thomas staje w drzwiach. Głową prawie sięga góry framugi.
– Mamuś, nie widziałaś mojej ładowarki?
– Leży na lodówce. Nie jesteś głodny?
– Trochę – odpowiada, wzruszając ramionami.
Sięgam do szafki i wyjmuję tabliczkę gorzkiej czekolady. Thomas się uśmiecha.
To taki nasz cowieczorny rytuał. Wracamy o tej samej porze, Thomas ze szkoły, ja z biura. Spotykamy się w kuchni, odkrawam dwie grube kromki chleba, kładę na nich dwie kostki czekolady i całość umieszczam w piekarniku na trzy minuty – w sam raz na tyle, żeby otrzymać przypieczoną skórkę i rozpuszczony farsz. Niekoniecznie wtedy rozmawiamy, on często siedzi wpatrzony w wyświetlacz telefonu, ale jesteśmy razem.
– Charline przesyła ci całusy – rzuca, łakomie odgryzając kęs kanapki.
– Dzwoniła?
– Pisała. Jutro zadzwoni do ciebie.
Powstrzymuję się, by nie zetrzeć mu ciemnobrązowej plamki z czubka nosa. Nosi buty w rozmiarze czterdzieści pięć, zapuścił brodę i zdał egzamin na prawo jazdy, mógłby się obruszyć. Podaję mu serwetkę, uśmiecha się. Jest szczęśliwy.
– Widziałaś, która godzina? – pyta.
Spoglądam na zegarek. Już.
Wracam do szafki i układania talerzy.
– Mamuś, pociąg ci ucieknie.
– Nie, zdążę.
– Mamuś… będzie dobrze. Nie martw się.
Zamykam szafkę, po raz ostatni jak najwolniej obchodzę mieszkanie, biorę torebkę, przywołuję na twarz uśmiech, obejmuję mojego dorosłego syna, po czym wychodzę z jego pierwszego mieszkania, do którego pomogłam mu się przeprowadzić. Za kilka godzin znajdę się w swoim, pustym, oddalonym o sześćset kilometrów.2
LILI
Urodzisz się dzisiaj. Nie jestem gotowa.
Przyszłam tylko na badanie.
Doktor Malois się uśmiechał. Rozebrałam się, położyłam, nogi umieściłam w strzemionach i jak zwykle potokiem słów przykryłam skrępowanie. Zawsze się do tego przygotowuję. Wybieram wcześniej, na jaki temat zagaję, kiedy ginekolog zbliży się do mojej intymności, temat wystarczająco ciekawy, żebym ja się oderwała, ale nie na tyle, by rozproszył lekarza. Dzisiaj odciągaczem uwagi były wrześniowe upały, niech pan tylko popatrzy, doktorze, skwar jak w lipcu, nie do zniesienia, a kiedy się dźwiga dodatkowe dwadzieścia kilo, to szkoda gadać, zdaje mi się, że jestem jedną wielką pachą, przy takiej parówie wszystko jest dużo bardziej skomplikowane, dziś rano dziesięć minut wstawałam z łóżka, istna tortura dla pleców, już nie mogę, niechże się ochłodzi, mimo że strach mnie ogarnia na myśl o naciąganiu rajstop, ale przynajmniej każdy gest nie będzie mnie kosztował utraty trzech litrów wody, mam już dosyć, to ma być babie lato? Akurat, raczej lato stulecia.
Moje poczucie humoru miało się równie nieswojo jak ja.
Kiedy twarz doktora Malois wyłoniła się spomiędzy moich ud, nie było już na niej uśmiechu. On zachowywał milczenie, a ja hamowałam pragnienie zadawania pytań. Zdjął zakrwawione rękawiczki, wycisnął trochę żelu na mój brzuch, włączył monitor i zanim przyłożył głowicę do napiętej skóry, pogłaskał mnie po głowie. Zrozumiałam, że sprawa jest poważna.
Kiedy wieziono mnie na blok operacyjny, wspominałam wszystkie reportaże na temat wcześniactwa, które swego czasu pobieżnie przejrzałam. Jakie są szanse na przeżycie dziecka urodzonego w siódmym miesiącu? Jakie mogą być następstwa przedwczesnego porodu? Nie odważyłam się zapytać. Gapiłam się w sufit.
Zajmuje się nami dziewięć osób. Twój tata jest w drodze. Mam nadzieję, że zjawi się przed tobą.
Położna mi wyjaśnia, co się będzie działo, ma kojący głos osoby, która zapowiada trudne chwile, słucham jej, nie słysząc, wpatruję się w drzwi z nadzieją, że otworzy je twój ojciec, anestezjolog dziurawi mi plecy, szczękam zębami, przygotowują pole operacyjne, przełykam łzy, nie możesz wyczuć mojego strachu, wlepiam wzrok w te cholerne drzwi, rozkładają mi ręce na boki, szepczę ci, że wszystko będzie dobrze, drzwi się otwierają, jest twój ojciec. Ty też.