Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Niechciane dusze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niechciane dusze - ebook

Starsza kobieta zostaje zamordowana we własnym domu, a detektyw Lottie Parker i jej partner, detektyw Boyd, mają przeprowadzić śledztwo w tej sprawie. Gdy niedługo później ginie ślad po córce ofiary, przedstawiciele prawa zaczynają się obawiać, że cała jej rodzina jest w niebezpieczeństwie…

Mijają dwa dni, gdy w okolicy dochodzi do pożaru domu. Liczba ofiar rośnie, podczas gdy Lottie i jej zespół czeka żmudna praca – sprawę otacza bowiem gęsta sieć tajemnic i kłamstw. Co więcej, współczesne zbrodnie zdają się łączyć ze sprawą, którą lata wcześniej próbował rozwikłać ojciec Lottie – tuż zanim odebrał sobie życie.

Okoliczności jego samobójstwa od zawsze wydawały się Lottie niejasne, ale policjantka jest pewna, że obecne śledztwo dostarczy jej wyczekiwanych odpowiedzi. Czy jednak naprawdę powinna je poznać? Jak głęboko zdecyduje się drążyć w poszukiwaniu prawdy?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-579-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Lata sie­dem­dzie­siąte: Dziecko

_– Musisz być cicho. Pro­szę. Nie płacz już._

_– Ale… ona zro­biła mi krzywdę. Chcę do naszej dru­giej mamy._

_– Ciiiii. Ciiiii. Ja też chcę. Ale jeśli będziemy się dobrze zacho­wy­wać, ta mama nas nie skrzyw­dzi. Musisz się zacho­wy­wać naprawdę bar­dzo, bar­dzo grzecz­nie._

_Płacz dziecka się wzmaga._

_– Nie mam siły. Strasz­nie chce mi się jeść. Hik… hik._

_– Tylko nie czkawka. Prze­stań. Okrop­nie ją to wku­rza._

_Obej­muję drobne, szczu­płe ciało obok mnie i wpa­truję się w czerń przede mną. Za ciemno tu. Kiedy ta kobieta, mama, wyłą­czyła świa­tło na kory­ta­rzu, nawet wąziutka szcze­lina przy zamku w drzwiach stała się czarna. Ukła­dam się na worku do odku­rza­cza, pró­buję zro­bić sobie z niego poduszkę pod głowę, ale jest zbyt nie­równy, a moja głowa zbyt kości­sta. Czuję mro­wie­nie w ramie­niu, na któ­rym dru­gie bliź­nię uło­żyło swoją główkę._

_Jest zbyt cia­sno, nie mogę się ruszyć. Leżące na mnie dzie­cięce ciało, dla doro­słego ważące tyle co nic, mnie wydaje się potwor­nie cięż­kie._

_Pająk zsuwa się na paję­czy­nie pro­sto na mój nos. Krzy­czę. Dru­gie z nas wysuwa się z uści­sku. Sły­chać gło­śny stuk – głową ude­rzyło w ścianę. Teraz krzy­czymy we dwójkę._

_W małym schowku w kory­ta­rzu nasze krzyki są gło­śne i prze­ni­kliwe. Żadne z nas nie wie, dla­czego to dru­gie wyje. Żadne nie jest w sta­nie powstrzy­mać dru­giego od pła­czu. Żadne nie wie, kiedy ten hor­ror się skoń­czy._

_I wtem… sły­chać trzask otwie­ra­nego zamka._

_Car­rie King zasła­nia sobie uszy dłońmi. Czy one się w końcu zamkną? Wyją, pła­czą, krzy­czą. Małe bachory. A tyle dla nich zro­biła. Skoń­czyła z nar­ko­ty­kami. Prze­stała pić. Stała się kimś, kim nie jest. Dla nich. Żeby je odzy­skać. Musiała to zro­bić, szcze­gól­nie po tym, jak zabrano jej inne. Tak bar­dzo o nie wal­czyła._

_– Zamknij­cie się!_

_Odkor­ko­wuje whi­sky i napeł­nia szklankę. Dwa łyki i czuje, jak cie­pło zaczyna krą­żyć żyłami po całym ciele. Od razu lepiej. Ale wciąż sły­szy dzieci. Jesz­cze jeden łyk._

_– Dosyć tego! – Wybiega z kuchni i wali pię­ścią w drzwi schowka w kory­ta­rzu. – Zamknąć się, mówi­łam! Jedno słowo wię­cej i was poza­bi­jam – wywrza­skuje._

_Opiera się o białą płytę wió­rową, jej klatka pier­siowa unosi się i opada, serce łomo­cze, a ona sama ciężko oddy­cha z wysiłku i nasłu­chuje. Wciąż płacz, ale już cich­szy. Bar­dziej kwi­le­nie._

_– Bogu dzięki – wzdy­cha. – Naresz­cie spo­kój._

_Ocię­ża­łym kro­kiem wraca do kuchni, bosymi sto­pami zbie­ra­jąc okru­chy i kurz. Staje przy zatka­nym zle­wie, wygląda przez brudne okno, zarzuca sobie kwas, ale tak naprawdę potrze­buje zapa­lić. Wyciąga małą torebkę zioła z kie­szeni spód­nicy, skręca jointa i szybko zaciąga się spli­fem dwa razy, jeden po dru­gim._

_Nogi miękną w kola­nach. Dostrzega dwa okna. A może trzy? Wzdłuż ławki pod­ska­kuje chle­bak, a mio­tła szuka pary do tańca._

_Śmieje się, zapala świeczkę. Cho­ler­nie dobry towar. A może to ten kwas? Odwraca się, chwyta whi­sky i pije z gwinta. Teraz już nie sma­kuje tak ostro. Otwiera książkę, która leży pod ręką, potem znowu ją zamyka. Nie pamięta już, kiedy ostat­nio coś czy­tała. Ten tom wyglą­dał dobrze, podo­bały jej się obrazki, ale teraz książka się z niej naśmiewa._

_Hałas z kory­ta­rza ustał, teraz sły­szy śpiewy anio­łów. Tam wysoko, leżą na pucha­tych chmu­rach przy sufi­cie. Są cał­kiem uro­cze. Nie to co te bliź­nia­cze bękarty, które kosz­to­wały ją taki szmat życia. Przy­naj­mniej znowu ma je ze sobą. Z dala od zastęp­czej matki. Kobieta robiła z sie­bie pośmie­wi­sko. Nie miała poję­cia o wycho­wy­wa­niu dzieci._

_– Witaj­cie, dro­gie aniołki – szcze­bioce w stronę sufitu, a jej głos wznosi się oktawę wyżej niż zwy­kle. – Przy­by­ły­ście uci­szyć bachory?_

_I wtedy sły­szy wrzask. Wykrzy­wia twarz, skon­ster­no­wana, obrzuca kuch­nię nie­wi­dzą­cym spoj­rze­niem. Anioły ucie­kły._

_Car­rie King bie­rze jesz­cze jeden haust whi­sky, zaciąga się join­tem, chwyta drew­nianą łyżkę. Wybie­ga­jąc z kuchni, nie zauważa, że prze­wró­ciła świecę i butelkę._

_– Już ja wam dam powód do pła­czu. Bóg mi świad­kiem._DZIEŃ PIERWSZY

Począ­tek paź­dzier­nika 2015 roku

1

Wie­czór to naj­lep­sza pora do nauki. Kie­li­szek wina w dłoni, deli­katna muzyka sączy się z tele­fonu pod­pię­tego do łado­warki, żalu­zje zacią­gnięte do połowy, pola za domem spo­wite ciem­no­ścią. Świa­tło odbija się od kie­liszka, widać wszystko dookoła. Tylko ona i książki. W swoim wła­snym domu. Bez­pieczna.

Marian Rus­sell przy­zna­wała sama przed sobą, że socjo­lo­gia nie jest kie­run­kiem dla niej, ale uwiel­biała zaję­cia z gene­alo­gii. Wszyst­kie inne przed­mioty oka­zy­wały się za trudne na jej głupi mózg. Naprawdę była głu­pia. Arthur wciąż jej to powta­rzał, więc teraz już pra­wie w to wie­rzyła. Choć w głębi duszy wie­działa, że to nie­prawda.

Uśmie­cha­jąc się do sie­bie, wzięła dwie tabletki, połknęła je, popi­ja­jąc winem, i zapa­liła papie­rosa. Od kiedy udało jej się zdo­być sądowy zakaz zbli­ża­nia się przez męża, zaczęła na nowo przej­mo­wać kon­trolę nad wła­snym życiem. Pomo­gła umowa o pracę na dwa­dzie­ścia pięć godzin w tygo­dniu w super­mar­ke­cie, dostała też samo­chód. Łaj­dak stra­cił prawo jazdy, więc za bar­dzo o niego nie wal­czył. Udało jej się namó­wić mamę do prze­pi­sa­nia na nią domu, zanim prze­pro­wa­dziła ją do miesz­ka­nia. W ostat­niej chwili. No i miała stu­dia. I wino. I tabletki.

Fron­towe drzwi otwo­rzyły się, a następ­nie zamknęły.

– To ty, Emma? – rzu­ciła Marian przez ramię. Pomy­ślała, że pora poroz­ma­wiać z córką. Emma miała sie­dem­na­ście lat i zaczy­nała luźno pod­cho­dzić do usta­lo­nych pór powrotu. Marian zer­k­nęła na zega­rek. Nie było jesz­cze dzie­wią­tej.

Wypiła łyk wina.

– Gdzie byłaś?

Cisza. Nie­za­leż­nie od tego, w jakie kło­poty Emma by się wła­do­wała, ni­gdy nie tra­ciła tupetu. Ma to po ojcu? Nie, Marian wie­działa, po kim to odzie­dzi­czyła.

Wstała i odwró­ciła się w stronę drzwi. Kie­li­szek wypadł jej z dłoni.

– To ty!

2

Carn­more to spo­kojna dziel­nica poło­żona na pery­fe­riach Rag­mul­lin. Bie­gnąca przez jej śro­dek droga kie­dyś była główną arte­rią mia­steczka, jed­nak po wybu­do­wa­niu obwod­nicy korzy­stają z niej głów­nie miesz­kańcy albo ci, któ­rzy pamię­tają o jej ist­nie­niu i chcą obje­chać korki. Dwa znaj­du­jące się tu domy dzieli pra­wie pięć­set metrów, a przy ulicy świeci się co trze­cia latar­nia. W taką noc jak ta, w ulew­nym desz­czu, Carn­more wyglą­dało na ponure i opusz­czone. Sto­jące w czar­nej, błot­ni­stej teraz ziemi drzewa strzą­sały z mokrych gałęzi ostat­nie liście.

Zanim na miej­scu zja­wili się inspek­tor Lot­tie Par­ker i sier­żant Mark Boyd, zdą­żono już roz­cią­gnąć poli­cyjną taśmę. Dwa radio­wozy zapar­ko­wano tak, żeby osła­niały dom przed wzro­kiem ewen­tu­al­nych gapiów. Ale wokół pano­wał spo­kój, jeśli nie liczyć ruchu funk­cjo­na­riu­szy.

Lot­tie spoj­rzała na Boyda. Pokrę­cił prze­cząco głową. Miał ponad metr osiem­dzie­siąt oraz szczu­płą i wyspor­to­waną syl­wetkę. Jego włosy, nie­gdyś czarne, a teraz przy­pró­szone siwi­zną, były wygo­lone równo wokół lekko odsta­ją­cych uszu.

– Chodź – powie­działa – nie stójmy w tym desz­czu. Nie cier­pię zgło­szeń późną nocą.

– A ja nie cier­pię spraw rodzin­nych – dodał sier­żant i posta­wił koł­nierz płasz­cza.

– To może być wła­ma­nie. Wła­ma­nie, przy któ­rym coś poszło nie tak.

– Na tym eta­pie to może być wszystko, ale mąż Marian Rus­sell, Arthur, od ostat­nich dwu­na­stu mie­sięcy miał zakaz zbli­ża­nia się do żony – odrzekł Boyd, czy­ta­jąc z kartki, po któ­rej spły­wały kro­ple desz­czu. – I dwa razy się do niego nie zasto­so­wał.

– Co wciąż nie ozna­cza, że to jego sprawka. Musimy zba­dać miej­sce zbrodni.

Inspek­tor posta­wiła koł­nierz pucho­wej kurtki. Miała nadzieję, że zima nie będzie tak ciężka jak rok wcze­śniej. Paź­dzier­nik potrafi być piękny, ale teraz pro­gnoza wska­zy­wała na burzę, ostrze­że­nie miało kolor poma­rań­czowy, a mete­oro­lo­dzy prze­wi­dy­wali, że za chwilę zmieni się na czer­wony. Poło­żo­nemu wśród jezior mia­steczku Rag­mul­lin gro­ziły powo­dzie, a od dwóch tygo­dni padało tyle, że Lot­tie miała już ser­decz­nie dość tego desz­czu.

Po pobież­nych oglę­dzi­nach samo­chodu na pod­jeź­dzie pode­szła bli­żej domu. Drzwi stały otwo­rem. Wej­ścia pil­no­wał umun­du­ro­wany poli­cjant. Roz­po­znał ją i kiw­nął głową.

– Dobry wie­czór, pani inspek­tor. To nie wygląda dobrze.

– Widzia­łam już tyle maka­brycz­nych scen przez ostatni rok, że raczej nic mnie nie zasko­czy. – Par­ker wyjęła z kie­szeni parę ręka­wi­czek ochron­nych, dmuch­nęła w nie i pró­bo­wała nacią­gnąć na prze­mo­czone dło­nie. Z torebki wydo­była też jed­no­ra­zowe nakładki na buty.

– Jak napast­nik dostał się do środka? – spy­tał Boyd.

– Zamek jest nie­tknięty, więc mógł mieć klucz – odpo­wie­działa Lot­tie. – No i nie wiemy jesz­cze, czy to w ogóle „on”.

– Arthur Rus­sell miał zakaz zbli­ża­nia się. Nie powi­nien mieć klu­cza.

– Boyd… Może dasz mi szansę?

Lot­tie pochy­liła się i przyj­rzała krwa­wym odci­skom butów, które pro­wa­dziły wzdłuż kory­ta­rza do miej­sca, w któ­rym stała.

– Krew na całej dłu­go­ści w stronę wyj­ścia.

– W obie strony – popra­wił Boyd, wska­zu­jąc na ślady.

– Napast­nik wró­cił do drzwi, żeby coś spraw­dzić czy żeby kogoś wpu­ścić?

– Tech­nicy z SOCO mogą ścią­gnąć wzory pode­szw. Uwa­żaj, gdzie sta­wiasz stopy.

Par­ker rzu­ciła mu gniewne spoj­rze­nie, prze­cho­dząc ostroż­nie wzdłuż kory­ta­rza. Pro­wa­dził do małej sta­ro­mod­nej kuchni, naj­wi­docz­niej nie­dawno wyre­mon­to­wa­nej. Poli­cjantka nie weszła jed­nak dalej, zadrżała na widok, który miała przed sobą. Cie­szyła się, że ma za sobą Boyda. Jego obec­ność nie pozwa­lała jej zwąt­pić we wła­sne czło­wie­czeń­stwo w obli­czu tak nie­ludz­kiego widoku.

– Musieli sto­czyć nie­złą walkę – sko­men­to­wał.

Drew­niany stół wywró­cono do góry nogami. Pię­trzyły się na nim dwa krze­sła, jedno miało trzy odła­mane nogi. Na pod­ło­dze leżały książki i papiery, a także tele­fon i lap­top z ekra­nami popę­ka­nymi w drobną paję­czynkę, jakby ktoś po nich dep­tał. Każdy przed­miot, który nie był przy­twier­dzony na stałe, został zmie­ciony z kuchen­nego blatu. Sosy i zupy spły­wały po fron­tach sza­fek, z kranu w zle­wie pły­nęła woda.

Lot­tie prze­nio­sła wzrok z tego świad­czą­cego o bru­tal­nej walce cha­osu na ciało. Leżało twa­rzą do dołu, w nie­wiel­kiej kałuży krwi. Krót­kie brą­zowe włosy skle­iły się w miej­scu rany głowy – krew, kość i mózg były dosko­nale widoczne. Prawa noga wygi­nała się pod nie­na­tu­ral­nym kątem, tak samo lewa ręka. Spód­nica była roz­darta, a czer­wona koszulka przedarta na ple­cach.

– Siniaki przy krę­go­słu­pie – stwier­dził Boyd.

– Cięż­kie pobi­cie – wyszep­tała Par­ker. – To wymio­ciny? – Spoj­rzała w dół na breję znaj­du­jącą się kilka cen­ty­me­trów od jej stóp.

– Córka Marian Rus­sell była… – zaczął Boyd.

– Nie. Nie mogła wejść do środka. Zapo­mniała klu­cza do drzwi fron­to­wych, a tego od tyl­nych drzwi nie miała. Krzy­czała do matki przez otwór na listy. Pobie­gła na tyły domu. Potem poszła z powro­tem w stronę ulicy do domu przy­ja­ciółki, zadzwo­niła po pomoc. Tyle jest w rapor­cie.

– Jeśli nie weszła do środka, w takim razie porzy­gał się ktoś od nas – powie­dział Boyd.

– Nie musisz być aż taki dosłowny. Widzę to. – Lot­tie chciała prze­cze­sać ręką włosy, ręka­wiczki pękły. – Gdzie jest teraz córka?

– Emma? U sąsiadki.

– Biedna dziew­czyna. Musiała na to patrzeć.

– Prze­cież nie widziała…

– W rapor­cie napi­sano, że spoj­rzała przez okno w tyl­nych drzwiach, Boyd. Zoba­czyła wystar­cza­jąco dużo, żeby już ni­gdy w życiu nie zasnąć spo­koj­nie.

– A jak ty sypiasz? Tyle się naoglą­da­łaś w pracy. Ja wdep­tuję stres w pedały roweru, ale jak ty sobie radzisz?

– Teraz nie czas na takie roz­mowy. – Lot­tie nie podo­bały się son­du­jące pyta­nia Marka. Wystar­cza­jąco dużo o niej wie­dział.

Wcho­dząc do kuchni, zdała sobie sprawę, że wkra­czają na miej­sce zbrodni, które dodat­kowo naru­szyły już osoby udzie­la­jące pierw­szej pomocy.

– Tech­nicy są już w dro­dze?

– Będą za jakieś pięć minut – odpo­wie­dział sier­żant.

– Skoro na nich cze­kamy, to zasta­nówmy się, co tu się wyda­rzyło.

– Mąż się wła­mał…

– Jezu, Boyd! Możesz prze­stać? Nie wiemy, czy to był mąż.

– Oczy­wi­ście, że tak.

– Okej, powiedzmy, że się zga­dzam. Naj­waż­niej­sze pyta­nie brzmi: dla­czego. Co go do tego skło­niło? Ma zakaz zbli­ża­nia się do rodziny od dwu­na­stu mie­sięcy i teraz nagle mu odbija? Czemu dzi­siaj wie­czo­rem? – Lot­tie w zasta­no­wie­niu ssała wargę. Coś się nie zga­dzało w tym, co widziała przed sobą. Ale nie potra­fiła okre­ślić co. Przy­naj­mniej na razie. – Czy zna­le­ziono Arthura Rus­sella?

– Nie ma po nim śladu. Usta­wiono punkty kon­tro­lne. Dro­gówka ma numer reje­stra­cyjny pojazdu. Z naszych danych wynika, że ode­brano mu prawo jazdy, ale bra­kuje samo­chodu, więc możemy przy­jąć, że go zabrał. Znaj­dziemy go – obie­cał Boyd.

– Jeśli twoja hipo­teza jest trafna, to do kogo należy wóz na pod­jeź­dzie?

– Wła­śnie spraw­dzają numer reje­stra­cyjny.

Inspek­tor odwró­ciła się, usły­szaw­szy ruch za ple­cami. Jim McGlynn, kie­row­nik ekipy tech­nicz­nej, dotarł do niej dwoma susami, w jed­nej ręce dźwi­ga­jąc ogromną i ciężką walizę.

– Czy wy nie idzie­cie nie­długo na eme­ry­turę? – zapy­tał.

Lot­tie przy­ci­snęła się do ściany, żeby go prze­pu­ścić.

– Nie, a co?

– Śmierć za wami cho­dzi. Zostań­cie na zewnątrz, dopóki nie powiem, że może­cie wejść.

Zgrzy­ta­jąc zębami, Par­ker z tru­dem zatrzy­mała dla sie­bie słowa, które cisnęły jej się na usta, i posłusz­nie cze­kała, aż zespół McGlynna roz­łoży meta­lowe plat­formy do cho­dze­nia, żeby nie zanie­czysz­czać jesz­cze bar­dziej miej­sca zbrodni. Obser­wo­wała Boyda, który ner­wowo gła­dził się po twa­rzy. Widać było, że aż go skręca, żeby coś odpo­wie­dzieć. Lot­tie poło­żyła palec na ustach i syk­nęła.

– Za kogo on się uważa? – wyszep­tał jej do ucha Mark.

– W tej chwili za naszego naj­lep­szego przy­ja­ciela – odpo­wie­działa.

W mil­cze­niu obser­wo­wali zespół tech­ni­ków przy pracy. Jakieś dwa­dzie­ścia pięć minut póź­niej poja­wiła się Jane Dore – pato­log sądowa – i McGlynn w końcu odwró­cił ciało.

W tej wła­śnie chwili Lot­tie zdała sobie sprawę, co jej nie paso­wało. To nie była Marian Rus­sell, a dużo star­sza kobieta.

– Kto to, do cho­lery, jest? – spy­tał Boyd.

3

– Tępy uraz tyl­nej czę­ści głowy. – Jane Dore zdjęła swój robo­czy kom­bi­ne­zon i wrzu­ciła go do torby trzy­ma­nej przez asy­stentkę. Pato­log miała metr pięć­dzie­siąt, ale mikry wzrost nad­ra­biała wyso­kimi kom­pe­ten­cjami. – Znajdź­cie narzę­dzi zbrodni i będę w sta­nie stwier­dzić, czy rana powstała od niego.

– Co to może być? – zapy­tała inspek­tor.

– Coś twar­dego i zaokrą­glo­nego.

– Mogła­byś nam powie­dzieć coś jesz­cze? – Par­ker sta­rała się, żeby jej ton nie był zbyt bła­galny. – Wciąż musimy ją ziden­ty­fi­ko­wać.

– Nie mam poję­cia, kim jest ofiara. Ustalę ter­min sek­cji na ósmą jutro rano. Może ciało coś nam powie. Przyjdź­cie, sami zobacz­cie.

– Będę, dzięki. – Lot­tie obser­wo­wała, jak Jane Dore wycho­dzi na deszcz, a kie­rowca trzyma para­sol nad jej głową.

– Na porę­czy scho­dów wisi dam­ski płaszcz. Jest wil­gotny – zwró­ciła się do Boyda, sto­ją­cego przed wej­ściem. Zapa­lił dwa papie­rosy i podał jej jed­nego.

– No i?

Wcią­gnęła dym w płuca. Nie paliła papie­ro­sów. Nie nało­gowo. Tylko wtedy, kiedy Boyd ją czę­sto­wał. Przy­da­łaby się podwójna wódka, pomy­ślała. Pró­bo­wała prze­stać pić wiele razy, ale przez ostat­nie kilka mie­sięcy coraz czę­ściej wra­cała do sta­rych nawy­ków. Zacią­gnęła się mocno i wypu­ściła dym, kasz­ląc.

– Kim­kol­wiek jest ta kobieta, to naj­wy­raź­niej przy­szła z wizytą i być może prze­szko­dziła napast­ni­kowi. To musi być jej płaszcz – stwier­dziła.

– Okropna noc na towa­rzy­skie spo­tka­nia – sko­men­to­wał sier­żant.

– Nie widzę za to torebki. Nie mamy nic, co mogłoby nam powie­dzieć, kim ona jest.

– Ktoś ją będzie znał.

– Gdzie jest Marian Rus­sell? Według zeznań córki była tutaj, kiedy Emma poszła do przy­ja­ciółki.

– Gdzie mieszka ta przy­ja­ciółka?

– W następ­nym domu.

– Jakiś kilo­metr stąd – powie­dział Boyd.

– Bar­dziej kil­ka­set metrów – popra­wiła go Lot­tie.

– Jest ciemno i mokro. Czemu pozwo­liła dziecku wra­cać do domu pie­szo?

– Emma Rus­sell ma sie­dem­na­ście lat. – Par­ker zga­siła papie­rosa, który trzy­mała koniusz­kami pal­ców, i podała go Boy­dowi. Wrzu­cił oba nie­do­pałki do paczki papie­ro­sów. – Musimy zna­leźć Marian Rus­sell – dodała.

– Kirby nad tym pra­cuje.

– Zaj­rzyjmy na podwórko.

– Powiem McGlyn­nowi, żeby zapa­lił świa­tła na zewnątrz. – Sier­żant wszedł do środka.

Deszcz osłabł tro­chę, ale mimo to Lot­tie bro­dziła w kału­żach, kiedy zmie­rzała w stronę szczytu domu. Budy­nek wyglą­dał jak kla­syczna wiej­ska kon­struk­cja, ale po gospo­dar­stwie nie było już śladu. Sze­roki żywo­płot wyzna­czał gra­nice jej pola widze­nia, które w ciem­no­ści i tak było ogra­ni­czone.

Wyszła na tył domu, zewnętrzna lampa na ścia­nie zapa­liła się i wypeł­niła prze­strzeń bursz­ty­nową barwą.

– O Boże – powie­działa.

Boyd wyszedł tyl­nymi drzwiami.

– Co zna­la­złaś?

Na ziemi tuż przy drzwiach leżał kij bejs­bo­lowy, deszcz spłu­ki­wał z niego krew. Obok leżała sta­ro­modna czarna skó­rzana torebka, meta­lowa klamra była otwarta, a zawar­tość roz­sy­pana na kostce bru­ko­wej.

– Oto i narzę­dzie zbrodni – orzekł Boyd. – Ktoś się spie­szył.

– A jeśli to nie jest torebka Marian, w takim razie należy do ofiary.

Lot­tie kuc­nęła i pal­cami w ręka­wiczce ostroż­nie odwró­ciła pla­sti­kową kartę leżącą na pod­mo­kłej ziemi.

– Karta krwio­dawcy. Tessa Ball – prze­czy­tała. Imię i nazwi­sko uru­cho­miło nerw pamięci w jej mózgu. Ale jed­no­cze­śnie była prze­ko­nana, że ni­gdy nie spo­tkała Tessy Ball.

– Co robi­cie z moim miej­scem zbrodni? – Wysoka syl­wetka McGlynna góro­wała nad nią w otwar­tych drzwiach. – Nie doty­kaj­cie niczego. Muszę naj­pierw wszystko sfo­to­gra­fo­wać – dodał i krzyk­nął do ekipy, że potrze­buje namiotu.

– Dobrze, dobrze. – Inspek­tor się pod­nio­sła. – Nie wście­kaj się – dodała szep­tem.

Usu­nęła się z drogi McGlyn­nowi i poszła za Boy­dem z powro­tem na przód domu.

– Musimy poroz­ma­wiać z Emmą – powie­działa.

– Musisz zwol­nić obroty – odrzekł sier­żant.

– Tak zro­bię, kiedy tylko się dowiem, kto zabił tę starą kobietę.

4

Dłu­gie i cien­kie włosy Emmy Rus­sell spły­wały jej na ramiona. Lot­tie obser­wo­wała, jak oczy dziew­czyny śle­dziły ją zza oku­la­rów w zwy­czaj­nej oprawce. Za krze­słem, na któ­rym sie­działa Emma, sta­nęła kobieta.

– Ber­nie Kelly – powie­działa. – Pro­szę usiąść.

– Dzię­kuję za opiekę nad Emmą – powie­działa inspek­tor, sia­da­jąc na kana­pie. Przed­sta­wiła sie­bie i Boyda. – Kiedy tylko będę mogła, wyzna­czę funk­cjo­na­riu­sza do kon­tak­tów z rodziną – kon­ty­nu­owała. – Czy jesteś w sta­nie z nami poroz­ma­wiać, Emmo?

Dziew­czyna wypro­sto­wała się na fotelu, ręce trzy­mała na dżin­sach, w dło­niach mię­to­liła chu­s­teczkę. Ski­nęła pota­ku­jąco.

Salon był mały i smutny, wypchany meblami i bibe­lo­tami. W kominku mocno palił się węgiel, a Lot­tie wyda­wało się, że gorąco popy­cha na nich ściany. Aro­ma­tyczny ole­jek nie poma­gał wcale na zapach dymu.

– Wiem, że prze­ży­łaś ogromny szok – powie­działa. – Ale to ważne, żeby­śmy poroz­ma­wiali tak szybko, jak to moż­liwe.

– Okej – wyszep­tała Emma.

– Na począ­tek powiedz, czy znasz kobietę, która nazywa się Tessa Ball?

W ciągu ostat­niego kwa­dransa udało im się ziden­ty­fi­ko­wać ofiarę dzięki prawu jazdy zna­le­zio­nemu w torebce. A numery reje­stra­cyjne potwier­dziły, że samo­chód też do niej nale­żał.

– To moja bab­cia – powie­działa Emma, pod­no­sząc głowę.

– Twoja bab­cia? – Lot­tie odwró­ciła się w stronę Marka. On aż się wypro­sto­wał.

– O Boże! – Emmie na moment zabra­kło tchu. – To była ona, prawda? To ona tam leżała… na pod­ło­dze w kuchni. Kto mógłby jej zro­bić coś takiego?

– Tak mi przy­kro. Nie wie­dzia­łam – powie­działa poli­cjantka, kry­ty­ku­jąc się w myślach. – Możesz mi powie­dzieć, co widzia­łaś?

– Ja… sama nie wiem. – Łzy zaczęły pły­nąć Emmie po policz­kach. Zdjęła oku­lary, wytarła je kawał­kiem porwa­nej chu­s­teczki, potem ruchem ramie­nia zrzu­ciła rękę, którą trzy­mała tam Ber­nie.

– Jesteś pewna, że dasz radę o tym poroz­ma­wiać? Bar­dzo mi przy­kro, ale musimy dzia­łać nie­zwłocz­nie. – Lot­tie poczuła szturch­nię­cie Boyda w żebra. Odsu­nęła się od niego o cen­ty­metr, ale dalej już nie była w sta­nie uciec.

– Musi­cie zna­leźć moją mamę.

– Nasi ludzie jej szu­kają. Masz może pomysł, gdzie mogłaby być?

– Nie wiem.

– Dobrze, Emmo, potrze­buję two­jej pomocy, żeby usta­lić, co się stało.

Dziew­czyna spoj­rzała na nią roz­sze­rzo­nymi oczami.

– Ja nic nie wiem.

– Opo­wiedz mi, jak spę­dzi­łaś wie­czór. Zacznij od początku.

– Czy musimy to robić teraz? – zapy­tała Ber­nie, a jej dłoń znowu deli­kat­nie opa­dła na ramię Emmy.

– Robię, co w mojej mocy, żeby dowie­dzieć się, co się stało two­jej babci, i żeby odna­leźć twoją matkę. – Lot­tie skie­ro­wała odpo­wiedź do Emmy. – Może pamię­tasz coś, co tobie wydaje się bez zna­cze­nia, ale co tak naprawdę może nam pomóc. Czy to jest dla cie­bie okej? – Opu­ściła głowę i pró­bo­wała spoj­rzeć dziew­czy­nie w oczy.

Emma z waha­niem zaczęła mówić:

– Po szkole wró­ci­łam do domu i poszłam do mojego pokoju. Odro­bi­łam lek­cje. Sły­sza­łam, jak mama wró­ciła około pią­tej. Zawo­łała mnie na kola­cję o szó­stej. Zja­dły­śmy laza­nię. Taką gotową. Straszne gówno, ale zja­dłam ją, żeby była zado­wo­lona. Powie­działa, że musi pouczyć się na swoje głu­pie zaję­cia. Przy­ję­łam, zro­bi­łam sobie kawę i przez kilka minut sie­dzia­łam w salo­nie, aż zadzwo­niła Nata­sha i przy­szłam tu do niej. Oglą­da­ły­śmy tele­wi­zję. To wszystko.

– O któ­rej wró­ci­łaś do domu? – zapy­tała Par­ker, spo­glą­da­jąc na Boyda, żeby upew­nić się, że robi notatki.

– Mama powie­działa, że mam być w domu o dzie­wią­tej, ale byłam z powro­tem jakoś wpół do jede­na­stej. Zwy­kle nie ma nic prze­ciwko, kiedy się spóź­niam, jeśli wie, gdzie jestem. Nie mogłam zna­leźć klu­cza. To żaden pro­blem, bo mama spę­dza wie­czory w domu… – nagle urwała i spoj­rzała na śled­czą. – Gdzie ona jest?

– To wła­śnie pró­bu­jemy usta­lić – powie­dział Boyd.

– Czemu jej nie szu­ka­cie, tylko sie­dzi­cie tu i zada­je­cie mi głu­pie pyta­nia? – Emma zwie­siła głowę. – Prze­pra­szam.

– Wiem, że jesteś zde­ner­wo­wana, Emmo. – Lot­tie wycią­gnęła dłoń, żeby dotknąć ręki dziew­czyny.

Emma ją chwy­ciła.

– Znajdź­cie moją mamę, pro­szę.

– To bar­dzo trudne, wiem – powie­działa Par­ker, ści­ska­jąc dłoń Emmy – ale czy możesz mi powie­dzieć, co zro­bi­łaś, kiedy wró­ci­łaś do domu?

Emma cof­nęła dłoń, pocią­gnęła nosem, potem go potarła.

– Zadzwo­ni­łam dzwon­kiem. Nikt nie otwie­rał. Poszłam na tył domu. Spoj­rza­łam przez okno w gór­nej poło­wie drzwi. Zoba­czy­łam… Zoba­czy­łam…

– Świet­nie sobie radzisz – zachę­cił Boyd.

– Nie, wcale nie! Co pan o tym może wie­dzieć? To było straszne. Zoba­czy­łam kobietę w takim sta­nie – na pod­ło­dze w kuchni. A teraz mówi­cie mi, że to moja bab­cia. Kto jej to zro­bił? Kto ją zabił? I gdzie jest moja mama?

No wła­śnie, gdzie?, pomy­ślała Lot­tie.

– Czyli nie weszłaś do środka? – upew­nił się Boyd.

– Głu­chy pan jest czy co? Nie mia­łam klu­cza. Nie mogłam wejść do środka. – Emma patrzyła na niego ze zło­ścią, jej oczy pło­nęły. – Zoba­czy­łam… ciało na pod­ło­dze. Nie widzia­łam nikogo innego. Padało i było ciemno. Pobie­głam z powro­tem do Nata­shy. Potem zadzwo­ni­łam na dzie­więć dzie­więć dzie­więć.

– Czemu nie zadzwo­ni­łaś spod domu? – spy­tał Boyd.

– Nie myśla­łam o tym. Bałam się. Po pro­stu ucie­kłam. – Chu­s­teczka zmie­niła się w con­fetti, które opa­dło na kwie­ci­sty dywan.

– Kiedy byłaś pod domem, na pewno niczego nie widzia­łaś? Nic nie leżało na ziemi? – dopy­ty­wała Lot­tie.

– Było ciemno. Niczego nie widzia­łam.

– Wiem, że nie mia­łaś klu­cza, ale pró­bo­wa­łaś może otwo­rzyć tylne drzwi? Spraw­dzić, czy są zamknięte?

– N-n-nie. Nie przy­szło mi to do głowy. Zało­ży­łam, że są zamknięte, ale nie pró­bo­wa­łam ich otwo­rzyć. O Boże, może bab­cia żyła i mogłam ją ura­to­wać. – Emma zwi­nęła się w kłę­bek, objęła się rękami, szlo­chała.

– Nie mogłaś jej pomóc, Emmo – powie­działa śled­cza, wycią­ga­jąc dłoń ku dziew­czy­nie. – Zro­bi­łaś to, co nale­żało, opusz­cza­jąc pose­sję.

Teraz jesz­cze bar­dziej ją wystra­szy­łam, pomy­ślała. Emma patrzyła na nią dzi­kim wzro­kiem. Jeśli jej umysł był w takim kru­chym sta­nie jak ciało, to za chwilę mogła się roz­sy­pać.

– Czy to moż­liwe, że on na mnie cze­kał?

– Nie, kocha­nie. Jego tam nie było. Ale musimy pobrać twoje odci­ski pal­ców i DNA. Żeby wyklu­czyć cię ze śledz­twa.

Oczy Emmy roz­sze­rzyły się ze stra­chu.

– Po co wam moje DNA? Nic nie zro­bi­łam.

– Taka jest pro­ce­dura – wytłu­ma­czyła Lot­tie, a potem odpu­ściła i powie­działa: – Ale teraz myślę, że potrze­bu­jesz odpo­cząć.

– Jak mam odpo­cząć, kiedy cały czas widzę… Widzę…

Ber­nie Kelly nachy­liła się nad Emmą i ści­snęła jej łokieć.

– Spró­buj nie dener­wo­wać się aż tak bar­dzo.

– Wiem, że to nie­ła­twe, Emmo – powie­działa Lot­tie – i dzię­kuję, że z nami poroz­ma­wia­łaś. Bar­dzo nam pomo­głaś. To moja wizy­tówka z nume­rem tele­fonu. Zadzwoń do mnie, jeśli coś jesz­cze sobie przy­po­mnisz.

– Znajdź­cie moją mamę – powie­działa nasto­latka i zaczęła szlo­chać.

Będąc już przy drzwiach, Lot­tie się odwró­ciła.

– Kiedy ostatni raz widzia­łaś tatę?

Emma spoj­rzała w górę, a na jej twa­rzy poja­wiła się kon­ster­na­cja.

– Tatę? Chyba nie myśli­cie, że on to zro­bił?

– Oczy­wi­ście, że nie. Ale musimy poroz­ma­wiać ze wszyst­kimi. Gdzie go znaj­dziemy?

Emma potrzą­snęła głową i wzru­szyła ramio­nami.

– Nie mam poję­cia, gdzie on jest.

Par­ker wymie­niła spoj­rze­nia z Boy­dem. Bar­dzo chcia­łaby poroz­ma­wiać jesz­cze z Emmą, ale w drzwiach poja­wiła się inna dziew­czyna. Lot­tie zało­żyła, że ta wysoka, tycz­ko­wata nasto­latka z rudymi wło­sami zwią­za­nymi w kucyk to Nata­sha.

Ber­nie Kelly odpro­wa­dziła oboje detek­ty­wów do drzwi.

– Uwa­żam, że Emmie potrzebny jest odpo­czy­nek, nie sądzi pani?

– Oczy­wi­ście. Ale jeśli coś sobie przy­po­mni, pro­szę się ze mną od razu kon­tak­to­wać. – Lot­tie podała jej kolejną wizy­tówkę. – Tak, jak mówi­łam, zosta­nie jej przy­pi­sana osoba z poli­cji spe­cja­li­zu­jąca się w kon­tak­tach z rodziną – dodała.

– To nie­po­trzebne. Zajmę się nią. I tak to robię przez więk­szość czasu.

– Co pani ma na myśli? – Inspek­tor zało­żyła kap­tur, żeby schro­nić się przed ulewą.

– Biedna Emma. Kiedy nie ma jej w szkole ani nie pra­cuje na pół etatu w hotelu, jest tutaj z Nata­shą. Nie wydaje mi się, żeby Marian miała się dobrze od… sama pani wie…

– Nie wiem.

– Od tej sprawy z Arthu­rem.

– Cho­dzi pani o zakaz zbli­ża­nia się? – Poli­cjantka zasta­na­wiała się, dokąd zmie­rza ta roz­mowa.

– Tak, i o te inne rze­czy.

– Pani Kelly, czy możemy wejść z powro­tem i poroz­ma­wiać?

– Naprawdę powin­nam przy­pil­no­wać dziew­czy­nek. Już i tak za dużo powie­dzia­łam. – Ber­nie Kelly odwró­ciła się, żeby wejść do środka.

Lot­tie, chcąc ją zatrzy­mać, poło­żyła dłoń na jej ramie­niu.

– Nie powie­działa pani pra­wie nic. Bab­cia Emmy została zamor­do­wana, jej matka znik­nęła, a my nie mamy poję­cia, gdzie jest Arthur Rus­sell. Czy wie pani, gdzie może być Marian?

– Nie, przy­kro mi.

– Wszystko może oka­zać się ważne.

– Ja nic nie wiem – pró­bo­wała zamknąć drzwi. Lot­tie przy­szło do głowy, żeby zablo­ko­wać je stopą, ale doszła do wnio­sku, że poroz­ma­wia z kobietą jutro.

– Wie pani dużo wię­cej, niż się pani wydaje. Pro­szę przyjść jutro rano na komi­sa­riat. Złoży pani pełne zezna­nie. Dzie­siąta pani pasuje?

– Muszę zostać z dziew­czę­tami.

– Będzie tu funk­cjo­na­riusz do kon­tak­tów z rodziną. A więc widzimy się o dzie­sią­tej. Do zoba­cze­nia.

5

Lot­tie weszła cicho po scho­dach i zaczęła nasłu­chi­wać. Cisza. Dzięki Bogu. Prze­mknęła do swo­jego pokoju i zamknęła drzwi. Nie zdej­mu­jąc kurtki, padła na łóżko i wes­tchnęła z wycień­cze­nia. Po szyb­kim spo­tka­niu na komi­sa­ria­cie, pod­czas któ­rego wyzna­czono zespół pro­wa­dzący sprawę, poże­gnała się i Boyd odwiózł ją do domu. Wszystko było przy­go­to­wane do kon­ty­nu­owa­nia śledz­twa następ­nego dnia rano, a przez noc trwały poszu­ki­wa­nia Marian Rus­sell.

Nagle otwo­rzyła oczy. Jej mózg nie zwal­niał obro­tów. Miała nadzieję, że tech­nicy coś znajdą, ale prio­ry­te­tem było zlo­ka­li­zo­wa­nie Marian Rus­sell i jej męża. Może wtedy zro­zu­mie, co wyda­rzyło się w tam­tym domu.

– Cho­lera – syk­nęła, zry­wa­jąc się na nogi. Jej kurtka była prze­mo­czona. Zrzu­ciła ją z sie­bie i zoba­czyła mokrą plamę na koł­drze. – Tylko tego mi trzeba.

Pod­nio­sła kata­log sklepu Argos z łóżka po stro­nie Adama, odrzu­ciła go na szafkę. Ciężka książka pozwa­lała jej poczuć, że w łóżku koło niej ktoś jest. Że nie jest sama. Cza­sami poma­gały małe rze­czy. Wytrze­pała koł­drę, odwró­ciła ją na drugą stronę, teraz mokra plama była na spo­dzie, po stro­nie Adama. Nie prze­szka­dza­łoby mu to. W końcu nie żył. W dro­dze po nowy kata­log zatrzy­mała się. Cztery lata to wystar­cza­jąco długi okres na żałobę i pogo­dze­nie się z pustką. Na bez­de­chu wło­żyła książkę pod łóżko. Cztery lata to był długi okres w nie­któ­rych kwe­stiach, ale życie, jakie pro­wa­dzili z Ada­mem, wciąż było tak świe­żym wspo­mnie­niem w jej gło­wie, jakby to było wczo­raj. Kiedy ścią­gała z sie­bie prze­mo­czone ubra­nia, wkła­dała stary T-shirt przez głowę i kła­dła się spać, czuła na bar­kach cię­żar samot­no­ści.

Płacz z pokoju obok ozna­czał, że dziecko Katie nie spało.

– O Boże, znowu – wyszep­tała Lot­tie w stronę sufitu.

W pokoju roz­le­gły się kroki Katie, która zaczęła uspo­ka­jać małego Louisa. Czy powin­nam wstać i pomóc? Nie. Córka sta­now­czo chciała sama zaj­mo­wać się swoim dziec­kiem. Zega­rek poka­zy­wał 3:45. Bęb­niąc pal­cami po czole, Lot­tie pró­bo­wała zmu­sić swój umysł do snu. Nada­rem­nie.

Usia­dła.

Otwo­rzyła szafkę przy łóżku i nie zapa­la­jąc świa­tła, wycią­gnęła z niej butelkę. Kilka łyków nie zaszko­dzi. Pomoże jej zasnąć, to wszystko. To lecz­ni­czo. Tak.

Dwa para­ce­ta­mole, jesz­cze kilka łyków i wkrótce już spała.

* * *

Patrzył, jak wysoka poli­cjantka wysiada z samo­chodu i wcho­dzi do domu, nie zapa­la­jąc świa­tła. Drugi detek­tyw odje­chał.

Odcze­kał pięć minut.

Zoba­czył świa­tło w sypialni na pię­trze i cień poru­sza­jący się za żalu­zjami.

Odcze­kał jesz­cze pięć minut i zadzwo­nił.

Tak jak każ­dej nocy przez ostat­nie dzie­sięć mie­sięcy.

Kiedy wszystko było zała­twione, odpa­lił sil­nik i odje­chał.Połowa lat sie­dem­dzie­sią­tych: Dziecko

_Zamknęli mnie tu i wyrzu­cili klucz._

_Ściany do mnie mówią, a ja nie mogę wydo­być głosu, żeby dołą­czyć do roz­mowy._

_Nie wiem, od jak dawna tu jestem. A ty?_

_Głos w ścia­nie teraz zamilkł._

_Czy wiesz, od jak dawna tu jestem?_

_Cisza._

_Bolą mnie małe palce._

_Patrzę na to, co na mnie wło­żyli._

_Gdzie jest moje rodzeń­stwo?_

_Chcę mieć z powro­tem moje ubra­nia._

_Wszyst­kie spło­nęły w poża­rze._

_Jakim poża­rze?_

_Tym, który spo­wo­do­wała matka, a może ty?_

_To nie ja._

_Nikt mi nie odpo­wiada._

_Czy głosy, które sły­szę, są tylko w mojej gło­wie?_

_Zaczy­nam pła­kać. Duże dzieci nie pła­czą._

_Ale ja jestem małym dziec­kiem._

_Małe dzieci powinny być widziane, ale nie sły­szane._

_Chcę do mamusi…_

_Ale czy na pewno?_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: