- promocja
Nieco dłuższa historia czasu - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Nieco dłuższa historia czasu - ebook
Osobista kronika jednego z największych wynalazków ludzkości: zegarka – od pierwszych narzędzi pomiarowych po smartwatche – spisana przez wielokrotnie nagradzaną zegarmistrzynię zafascynowaną swoją pracą.
Zegarki od dawna towarzyszą nam w codziennych sprawach i są z nami wszędzie: od głębin oceanów po szczyt Mount Everestu, od lodów Arktyki po piaski pustyń, od ziemskich zakamarków po powierzchnię Księżyca.
Książka Rebekki Struthers to podróż przez historię zegarmistrzostwa, od najwcześniejszych prób pomiaru tak abstrakcyjnego zjawiska, jakim jest upływ czasu, przez pierwsze mechaniczne zegarki, aż do dziś, kiedy to niewielkie urządzenie porządkuje nasze życie. Czy nie kusiło się kiedyś, żeby przyjrzeć się jego wnętrzu? Przepadniesz w nim na długi czas!
Struthers w porywający sposób dzieli się pasją, a w swojej opowieści łączy sztukę, naukę, historię i socjologię. Pokazuje, że myślenie o czasie wpływa na to, jak postrzegamy siebie i swoje życie. Opisuje też zegarki, które stały się nieprzemijającym przedmiotem pożądania, a także padły łupem złodziei.
Czas z tą książką minie ci w mgnieniu oka!
Zegarki od dawna towarzyszą nam w codziennych sprawach i są z nami wszędzie: od głębin oceanów po szczyt Mount Everestu, od lodów Arktyki po piaski pustyń, od ziemskich zakamarków po powierzchnię Księżyca.
Książka Rebekki Struthers to podróż przez historię zegarmistrzostwa, od najwcześniejszych prób pomiaru tak abstrakcyjnego zjawiska, jakim jest upływ czasu, przez pierwsze mechaniczne zegarki, aż do dziś, kiedy to niewielkie urządzenie porządkuje nasze życie. Czy nie kusiło się kiedyś, żeby przyjrzeć się jego wnętrzu? Przepadniesz w nim na długi czas!
Struthers w porywający sposób dzieli się pasją, a w swojej opowieści łączy sztukę, naukę, historię i socjologię. Pokazuje, że myślenie o czasie wpływa na to, jak postrzegamy siebie i swoje życie. Opisuje też zegarki, które stały się nieprzemijającym przedmiotem pożądania, a także padły łupem złodziei.
Czas z tą książką minie ci w mgnieniu oka!
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368217988 |
Rozmiar pliku: | 5,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słowo wstępu tyłem do przodu
Jeff 10/3/71
Gdy jako dziewiętnastolatka zaczęłam się uczyć zegarmistrzowskiego fachu, wpajano mi, by nigdy nie zostawiać po sobie śladu w odnawianych zegarkach. Ale to właśnie takie ślady opowiadają nam ciekawe historie tych, jak by nie patrzeć, nieożywionych przedmiotów. Niech za przykład posłuży nam stary model Omega Seamaster, leżący akurat na stole w moim warsztacie. 10 marca 1971 roku został naprawiony przez mężczyznę imieniem Jeff. Wiem o tym, bo Jeff wydrapał swoje imię wraz z datą naprawy na odwrocie tarczy. Dzięki temu, gdyby ten konkretny egzemplarz wrócił kiedyś do jego zakładu, Jeff wiedziałby, że już wcześniej się nim zajmował, a nawet kiedy to się działo.
Zegarmistrzowie zajmują się przedmiotami, których średnica zwykle nie przekracza kilku centymetrów, przez co ich świat często ogranicza się do obszaru wielkości paznokcia, a wszystko inne przestaje istnieć. Czasem upłynie cały poranek, nim zorientuję się, że ani na chwilę nie podniosłam wzroku znad reperowanego mechanizmu, nie większego od znaczka pocztowego. Nagle zdaję sobie sprawę, że kawa w ustawionym obok kubku dawno wystygła, a moje oczy niemal całkiem wyschły – musiałam być tak skoncentrowana, że zapomniałam o mruganiu. Tak się składa, że mój mąż Craig też jest zegarmistrzem, ale choć jego stanowisko warsztatowe jest ustawione naprzeciwko mojego, potrafimy spędzać całe dnie w ciszy, ograniczając wymianę zdań do ustalenia, czyja tym razem kolej, by wstawić wodę na herbatę. Gdy składamy nowy zegarek z części pozyskanych z niesprawnych czasomierzy lub całkowicie od podstaw, zajmuje nam to od sześciu miesięcy do sześciu lat. Na dobrą sprawę odmierzamy tymi zegarkami kolejne okresy w naszym życiu i bywa, że kończąc nad nimi pracę, dostrzegamy w lustrze, jak bardzo się w tym czasie postarzeliśmy.
Nasz warsztat mieści się w osiemnastowiecznym zakładzie złotniczym w Jewellery Quarter, historycznej dzielnicy Birmingham. Pracowało tu siedem pokoleń rzemieślników, a ściany wydają się przesiąknięte historią. Znajdujące się pod nami pomieszczenia są wypełnione liczącymi po kilkaset lat prasami, tłocznikami i tablicami z projektami. Urzędują tam fachowcy, którzy do dziś używają tego wiekowego sprzętu do wyrobu biżuterii. Zajmowana przez nas nieduża przestrzeń na ostatnim piętrze jest słoneczna i wydaje się rozległa, za co odpowiadają świetliki i zwieńczone łukami okna. Gdy się tu wprowadzaliśmy i urządzaliśmy, powiedziano nam, że w trakcie niemieckich nalotów bomba przebiła dach i wylądowała w środku, ale szczęśliwie nie eksplodowała. Ściągając starą izolację, która zakrywała jeden ze świetlików, trafiłam na belkę uszkodzoną przez nazistowski niewypał. Wyszorowałam ją i pozostawiłam odsłoniętą. Góruje teraz nad tokarką stołową i wycinarką, którą – jak na ironię – wyprodukowano w Niemczech. Nazwaliśmy ją Helga. Rezyduje na długim stole ciągnącym się wzdłuż całej ściany warsztatu, zastawionym mnóstwem najróżniejszych maszyn sprzed lat. Pod blatem mieszczą się obszerne szuflady, wypełnione po brzegi przykurzonymi werkami i podzespołami starych zegarków, które gromadziliśmy przez lata. Sporo z nich zostało odkupionych od handlarzy złotem i srebrem, którzy wymontowali je z kopert skazanych na przetopienie, albo z likwidowanego zakładu, opróżnianego po zmarłym zegarmistrzu przez jego bliskich. „Czyste” stoły robocze są usytuowane po przeciwległej stronie warsztatu, możliwie najdalej od opiłków metalu i kropelek oleju wyrzucanych od czasu do czasu w powietrze przez pracującą maszynerię.
W obawie przed kurzem i drobinkami brudu, które mogłyby się dostać do delikatnych mechanizmów, bardzo dbamy o czystość w zakładzie. W zaawansowanych technologicznie fabrykach zegarków w Szwajcarii i Azji Wschodniej wejść na hale produkcyjne strzegą podwójne drzwi ze śluzą powietrzną i matami dekontaminacyjnymi, do których przyklejają się zanieczyszczenia z podeszew butów. Zegarmistrzowie mają obowiązek noszenia fartuchów laboratoryjnych i zakładania foliowych ochraniaczy na obuwie. U nas panuje nieco luźniejsza atmosfera. Nasz pies Archie drzemie w kącie warsztatu. Po całym dniu wytwarzania nowych części do zegarków wnętrze zakładu pachnie olejem maszynowym. W charakterystycznej woni, przywodzącej na myśl kiście aromatycznych pomidorków, da się wyczuć metaliczne nuty miedzi i żelaza. Wokół tokarek, frezarek i wiertarek stołowych zalegają niewielkie kopczyki mosiężnych i stalowych wiórków, a po blatach bezładnie walają się szkice podzespołów, nierzadko poplamione olejem i naznaczone kółkami odciśniętymi przez kubki z kawą. Regularnie zamiatamy podłogę, w każdej chwili gotowi przystąpić do wspólnego polowania na drobne elementy, które przypadkiem na niej wylądowały. Całkiem możliwe, że w niejednym zakładzie zegarmistrzowskim z takich pogubionych części, wciśniętych między deski podłogowe lub ukrywających się w szczelinach pod szafkami narzędziowymi, dałoby się złożyć kompletny zegarek. Nie bez powodu podłogę w naszym warsztacie pokryliśmy bladoszarymi panelami – kolor ten stanowi doskonały kontrast dla żółtego mosiądzu i jasnoczerwonego rubinu. Rzadko się o tym mówi, ale jedną z podstawowych umiejętności, jakie powinien opanować adept sztuki zegarmistrzowskiej, jest zdolność wypatrywania malutkich, błyszczących części na podłodze.
Przed nami ten warsztat wynajmowali emaliernicy, a wcześniej, przez ponad dwa stulecia, pracowało w nim wielu innych rzemieślników. Od tego czasu niewiele się tu zmieniło, przynajmniej na naszym poddaszu. Mimo że dysponujemy komputerami, większość narzędzi i maszyn, którymi się posługujemy, liczy sobie między pięćdziesiąt a sto pięćdziesiąt lat. Nasz fach też zresztą wywodzi się z dawno minionych czasów. W złotym wieku zegarmistrzostwa, który przypadł na siedemnaste i osiemnaste stulecie, Wielka Brytania była światowym liderem produkcji zegarków. Obecnie zegarmistrzowie, tacy jak Craig i ja, należą do rzadkości. Gdy w 2012 roku zakładaliśmy własną działalność, dołączyliśmy do zaledwie garstki podobnych firm w kraju. Niełatwo znaleźć specjalistę potrafiącego zbudować od podstaw mechaniczny zegarek i restaurować zabytkowe, mające nawet po kilkaset lat czasomierze. A kurs zegarmistrzowski, który sami ukończyliśmy, nie jest już prowadzony. Publikowana przez organizację Heritage Crafts czerwona lista zagrożonych rzemiosł (stworzona na wzór czerwonej księgi gatunków zagrożonych, tyle że dotycząca tradycyjnego rzemiosła) wskazuje brytyjskie zegarmistrzostwo rzemieślnicze jako krytycznie zagrożone całkowitym wymarciem.
Po części nasz fach zanika, ponieważ w zaawansowanej technologicznie epoce, w jakiej przyszło nam żyć, układy sterowania numerycznego (ang. computer numerical control, CNC) potrafią wykonać zegarek niemal bez udziału człowieka. Tu pojawia się pytanie, dlaczego w ogóle zawracamy sobie głowę pracą z przedpotopowymi maszynami, skoro równie dobrze moglibyśmy wprowadzić opracowany na komputerze projekt do oprogramowania sterującego obrabiarką numeryczną. Ale gdzie w tym radość z tworzenia? Uwielbiamy brudzić sobie ręce, klecić coś i majstrować przy drobniutkich częściach, tak by zaczęły ze sobą współpracować. Potrafimy za pomocą słuchu ocenić, czy tokarka lub wiertło pracują z idealną prędkością, a na podstawie oporu stawianego przez dany przyrząd określić, czy napiera z właściwą siłą. Poczucie więzi z przedmiotami oraz pokoleniami rzemieślników, którzy trudzili się tym samym fachem, sprawia nam autentyczną przyjemność.
Odkąd pamiętam, zawsze fascynowała mnie koncepcja czasu, choć wcale nie miałam w planach bycia zegarmistrzynią. W szkole marzyłam, by zostać patolożką (było to, na długo zanim seriale kryminalne sprawiły, że medycyna sądowa stała się fajna). Zaliczałam się do dziwaków – interesowało mnie, jak wszystko działa, w szczególności ludzkie ciało. Chciałam pomagać ludziom, ale niespecjalnie radziłam sobie w rozmowach z nimi. Uznałam więc, że praca z nieboszczykami oszczędzi mi trudnych interakcji z pacjentami. Podobała mi się idea zawodu patologa, zgodnie z którą dociekałabym, dlaczego organizm przestał funkcjonować. Żywiłam też nadzieję, że niejako przy okazji mogłabym jednak komuś pomóc, dajmy na to, umożliwiając doprowadzenie winnego przed oblicze sprawiedliwości czy rozwijając wiedzę na temat śmiertelnej choroby.
Moje marzenia o karierze w medycynie sądowej nigdy nie miały się ziścić, ale na dobrą sprawę reperowanie starych zegarków w pewnym sensie przypomina sekcję zwłok. Ich mechanizmy składają się z dziesiątek, często setek, a czasami nawet tysięcy podzespołów, spośród których każdy ma jasno określone działanie. Najprostsze werki mają za zadanie jedynie pokazywać czas, te najbardziej skomplikowane (dodatkowe funkcje w zegarku są nazywane właśnie „komplikacjami”) potrafią wybijać godzinę za sprawą precyzyjnie nastrojonego drucika, wskazywać właściwą datę przez ponad stulecie, a nawet śledzić położenie gwiazd. Jeśli którykolwiek z tych elementów zaczyna szwankować, wymaga czyszczenia albo naoliwienia, mechanizm przestaje pracować. Jako renowatorzy rozkładamy go na czynniki pierwsze, by ustalić przyczynę zgonu – dużą zaletę stanowi fakt, że po naprawieniu i ponownym złożeniu nasz pacjent otrzymuje szansę na dalsze życie. Ostatni etap składania zegarka mechanicznego polega na założeniu balansu. Dopiero wtedy czasomierz zaczyna tykać. Nie ma chyba nic wspanialszego, niż usłyszeć, jak urządzenie, które nie pracowało od lat, może nawet od stuleci, nagle ożywa, a ja wiem, że jego tykanie brzmi tak samo jak to, które słyszał zegarmistrz – jego twórca. Nie bez powodu rytm balansu określamy „biciem”, z kolei spiralna sprężyna regulująca jego pracę „oddycha”.
Z biegiem lat zaczęłam dzielić swoją uwagę między pracę z zegarkami a pisanie o nich i zgłębianie ich tajemnic. Zostałam pierwszą praktykującą zegarmistrzynią w Wielkiej Brytanii, która obroniła doktorat dotyczący chronometrii antykwarycznej (nauki o historii pomiaru czasu). W końcu renowator jest po części historykiem. Musi jednak mieć praktyczną wiedzę historyczną. Trzeba wiedzieć, jak coś zostało stworzone i na jakiej zasadzie działało, żeby przywrócić tę rzecz do stanu zgodnego z założeniami jej konstruktora. Jak miałam się przekonać, działa to w obie strony. Gdy razem z Craigiem zaczęliśmy budować zegarki od podstaw, moje badania historyczne i prace naukowe wywarły na nie dość zauważalny wpływ. Doszło do swego rodzaju twórczej wymiany doświadczeń horologicznych. Doktorat powiększył mój dotychczas mikroskopijny zegarmistrzowski świat. Mimo że zegarmistrz zwykle koncentruje się na punkcie nierzadko mniejszym od ziarenka ryżu, to inspiracją dla chronometrii jest cały świat – urzeka mnie ten rozdźwięk między skalami mikro i makro. Z kolei ślęczenie nad rozebranym mechanizmem osiemnastowiecznego czasomierza z zamiarem odczytania, co takiego ma do powiedzenia na temat swojego pochodzenia, a może też poprzednich właścicieli, uświadomiło mi, że to nie tylko historia ukształtowała zegarek, lecz także: że zegarek uformował nas.
Stwierdzenie, że wynalezienie mechanicznych czasomierzy miało dla ludzkości tak duże znaczenie jak skonstruowanie prasy drukarskiej, nie byłoby wcale przesadą. Wyobraźcie sobie, że musicie zdążyć na pociąg, polegając wyłącznie na położeniu słońca. Albo że macie zorganizować wideokonferencję na Zoomie, w której będzie uczestniczyć dwieście osób z różnych stron świata, wychylających się przez okno i wytężających słuch, by usłyszeć bicie dzwonów na najbliższej wieży zegarowej. Albo też, przechodząc do spraw decydujących o życiu i śmierci, pomyślcie o chirurgach, którzy przeszczepiają organ albo wycinają guz nowotworowy, mimo że nie dysponują punktem odniesienia pozwalającym dokładnie mierzyć częstość rytmu serca pacjenta. Gdyby nie dostęp do narzędzi, które umożliwiają precyzyjne odmierzanie czasu, nie moglibyśmy prowadzić interesów, planować sobie dnia, a nawet korzystać z ratujących życie osiągnięć nauki i medycyny. Nasze funkcjonowanie opiera się na działaniu zegara.
Zegar od samego początku odzwierciedlał i wzmacniał naszą zależność od czasu. Zegar nie jest źródłem czasu. On tylko dokonuje pomiaru naszego uwarunkowanego kulturowo postrzegania jego upływu. Wszystkie urządzenia odmierzające czas, zarówno te starożytne, budowane z rzeźbionych kości zwierząt, jak i te, które poddaję renowacji w swoim warsztacie, służą nam do liczenia, mierzenia i analizowania otaczającego nas świata. Pierwsi chronometrażyści obserwowali w tym celu zjawiska naturalne i śledzili wędrówkę ciał niebieskich. Także dzisiaj najnowsze urządzenia dostępne na rynku – smartwatche takie jak Apple Watch – potrafią „przyglądać się” niebu, dotrzymując w ten sposób kroku naszej planecie, pędzącej niezmiennie po swojej orbicie wokół Słońca. Opracowane przez ludzi systemy, mające pomóc zrozumieć te procesy oraz nasze miejsce pośród nich, to sposób na zmierzenie się ze wszechświatem i objęcie rozumem całego kosmicznego porządku – po to, by lepiej nam się żyło.
To, co nazywamy zegarkiem, a więc malutki, dający się nosić ze sobą zegar, stanowi jedno z największych osiągnięć inżynierii. Zegarki mechaniczne należą do najsprawniejszych maszyn, jakie kiedykolwiek zbudowano. Miałam okazję zajmować się egzemplarzami, których nie serwisowano od lat osiemdziesiątych, a mimo to ich mechanizmy dopiero niedawno się zatrzymały. Trudno mi wskazać jakiekolwiek inne urządzenie, które może pracować dzień i noc przez blisko cztery dekady, zanim będzie wymagało interwencji mechanika. Najbardziej skomplikowany zegarek na świecie, a przynajmniej noszący ten tytuł w 2020 roku, składa się z blisko trzech tysięcy części. Odmierza czas według kalendarzy gregoriańskiego, hebrajskiego, astronomicznego i księżycowego. Wybija godziny i minuty. Wszystko to, wraz z pięćdziesięcioma innymi komplikacjami, zamknięto w urządzeniu, które mieści się w dłoni. Z kolei najmniejszy mechanizm w historii pochodzi z lat dwudziestych ubiegłego wieku – zegarmistrzowska robota pozwoliła upchnąć aż dziewięćdziesiąt osiem części w kopercie o objętości zaledwie dwóch dziesiątych centymetra sześciennego. Pierwszy chronometr – zegarek tak dokładny, że mógł być używany przez żeglarzy do obliczania długości geograficznej podczas rejsu – powstał ponad sześćdziesiąt lat przed wynalezieniem silnika elektrycznego i więcej niż sto lat przed światłem elektrycznym. Od tego momentu zegarki towarzyszyły ludziom podczas zdobywania Mount Everestu, eksplorowania głębin Rowu Mariańskiego, ekspedycji na bieguny północny i południowy, a nawet lotu na Księżyc.
To, jak pojmujemy koncepcję czasu, jest nierozerwalnie połączone z naszą kulturą. Co więcej, słowo time jest najczęściej używanym rzeczownikiem w języku angielskim. W świecie zachodniego kapitalizmu czas jest czymś, co mamy albo czego nie mamy. Oszczędzamy go lub tracimy. Czas pędzi, to znów się wlecze. Raz wydaje się, że stanął w miejscu, innym razem można odnieść wrażenie, że przecieka nam przez palce. Czas nieustannie pulsuje we wszystkim, co robimy. Jest tłem i kontekstem naszego istnienia oraz miejsca, które zajmujemy w nadzwyczaj zmechanizowanym współczesnym świecie.
Przez dziesiątki tysięcy lat równowaga sił między człowiekiem a czasem powoli się zmieniała. To, co pierwotnie opierało się na obserwacji zjawisk naturalnych, stopniowo przeistaczało się w byt, który zapragnęliśmy kontrolować. Mimo to często zdaje się, że to on sprawuje kontrolę nad nami. Czas, jak się przekonaliśmy, nie jest tak określony, jak początkowo sądziliśmy. Wcale nie musi być uniwersalny, nieubłaganie płynący, nieczekający na nikogo. Jego upływ może być za to względny, osobisty, a pewnego dnia nawet odwracalny – przynajmniej z medycznego punktu widzenia.
Niemal od początku wiedziałam, że wolę się zajmować zegarkami niż zegarami. Te pierwsze od setek lat sekundują nam w codziennym życiu, noszone na ciele lub przy nim. Odkąd pamiętam, dostrzegałam w intymnej naturze tego przywiązania coś fascynującego. Więź między człowiekiem a zegarkiem, podkreślana tykaniem odzwierciedlającym bicie naszego serca i wpisującym się w dobowy rytm funkcjonowania ludzkiego organizmu, przez długi czas była najbliższą relacją, jaką ludzie nawiązali z maszyną. Zmieniło się to dopiero wraz z pojawieniem się telefonów komórkowych. Zegarki są pod wieloma względami przedłużeniem nas samych, projekcją naszej tożsamości, osobowości, aspiracji, jak również naszego statusu społecznego i ekonomicznego. Zegarek jest nie tylko naszym osobistym czasomierzem, lecz także swego rodzaju dziennikiem – ułożeniem swoich wskazówek porządkuje wspomnienia godzin, dni i lat, które przeżyliśmy, nosząc go na nadgarstku. Stanowi nieożywione, a zarazem wyjątkowo ludzkie repozytorium życia.
Książka ta opowiada o historii pomiaru czasu, ale również o czasie samym w sobie, tyle że widzianym z nieregularnej perspektywy dwudziestopierwszowiecznej zegarmistrzyni. Moją opowieść rozpocznę od najwcześniejszych czasomierzy budowanych przez ludzi, wykonywanych z kości zwierząt, których działanie opierało się na odmierzaniu długości cienia, przelewaniu wody, przesypywaniu piasku czy rozpalaniu ognia. Następnie przyjrzę się temu, jak wynalazcy szukali sposobów na połączenie naturalnych źródeł energii z rozwiązaniami inżynieryjnymi. Urządzenia, które uznajemy dziś za pierwsze w historii zegary, były tak naprawdę niezwykłą wypadkową zwykłej ludzkiej ciekawości, eksperymentów i złożonej wiedzy naukowej. Ich mechanizmy, początkowo tak ogromne, że mieściły się jedynie wewnątrz potężnych wież kościelnych, były pierwowzorami zminiaturyzowanych czasomierzy, którymi zajmuję się na co dzień w swoim warsztacie.
Stamtąd przejdziemy do pełnego niezwykłości świata zegarków. W kolejnych rozdziałach opowiem o najważniejszych momentach w historii zegarka – od jego narodzin przed pięciuset laty po współczesność. Objaśnię niezrozumiałe osiągnięcia techniczne, dzięki którym urządzenia do pomiaru czasu stały się poręczne i wystarczająco dokładne, by zawojować świat. Wytłumaczę, jak te niewielkie przyrządy umożliwiły koordynację pracy, oddawanie czci bogom i prowadzenie wojen. Jak pomogły europejskim nacjom wyznaczać kursy na morzach i oceanach, nanosić na mapy nieznane wcześniej kontynenty. Jak wsparły rozwój globalnego handlu, jak przetarły ścieżkę ku ekspansji kolonialnej. Udowodnię, że to od nich zależało przetrwanie nieustraszonych odkrywców i wycieńczonych walką żołnierzy. Pokażę, jak ogromny wpływ miały na decydujące o losach świata wydarzenia historyczne. Prześledzimy też drogę zegarka: od oznaki zamożności do popularnego narzędzia codziennego użytku, a następnie zwrot w stronę symbolu statusu społecznego. Zegarek jest taktomierzem zachodniej cywilizacji, pomagającym określić rytm, w jakim biegnie przed siebie nasza historia, i w dalszym ciągu kontrolującym epokę dyktatu czasu oraz produktywności.
Opowiedziana tu historia ma również osobisty wydźwięk. Wszak moje zainteresowania pobłyskują zza zegarkowego szkiełka. Wiele spośród czasomierzy, które opisuję, trafiło kiedyś w moje ręce, niektóre miałam też przyjemność naprawiać. To, co można z nich wyczytać, ma istotne znaczenie dla tej książki. Pewnego razu zajmowałam się zegarkiem, który miał być prezentem ślubnym od rodziców. Znajdował się w posiadaniu tej samej rodziny od osiemnastego wieku. Trzymając go w dłoni, reperując jego mechanizm, dumając nad jego przeszłością i przyszłością, czułam się, jakbym stała się mostem między tym, co było, a tym, co będzie. Praca z urządzeniami, w których mechanicznych trzewiach drzemią setki lat doskonalenia sztuki zegarmistrzowskiej, wywołuje dziwaczne poczucie samoświadomości. Rozbierając na części pierwsze zabytkowy zegarek, czuję niemal namacalną więź z ludźmi, którzy go zbudowali, oraz tymi, którzy go używali. Moją uwagę przykuwają nawet najdrobniejsze ślady ludzi z przeszłości, swoiste podpisy – ukryte pośród trybików i zębatek inicjały czy imiona, jak w przypadku Jeffa, albo liczący sobie dwieście pięćdziesiąt lat odcisk palca emaliernika, niechcący utrwalony na turkusowym szkiełku schowanym pod tarczą zegarka kieszonkowego. Wypatruję tych tropów, w pełni świadoma tego, że jestem tylko kolejnym rozdziałem w historii przedmiotu stworzonego na długo przed moimi narodzinami, który, o ile właściwie o niego zadbamy, przetrwa jeszcze setki lat po moim odejściu.
Zegarmistrz jest kustoszem chroniącym te przedmioty, chłonącym ich historię, ale też przygotowującym je na to, co nastąpi. Zdarza się, że na przegląd lub naprawę trafia do mojego zakładu zegarek, nad którym pracowałam przed laty. Odnoszę wtedy wrażenie, jakbym spotkała się z dawno niewidzianym przyjacielem. Zalewają mnie wspomnienia związane ze znakami szczególnymi danego czasomierza – bywa również, że zapadają mi wtedy w pamięć nowe rzeczy. Pewien zegarek, naprawiany przeze mnie niewiele wcześniej, wrócił do mnie po zalaniu wodą. Do incydentu doszło wkrótce po wręczeniu go jako prezentu na osiemnaste urodziny. Podczas wakacji na Majorce zegarek odbył kąpiel w basenie wraz ze swoim nowym, odrobinę zamroczonym alkoholem właścicielem. Choć mechanizm udało się przywrócić do stanu pierwotnego, na tarczy w okolicach godziny trzeciej pozostało niewielkie odbarwienie, które już zawsze będzie przypominać o niebezpieczeństwie mieszania tequili z chlorowaną wodą i zabytkową mechaniką precyzyjną.
Każdego ranka, gdy zasiadam przy warsztacie i zabieram się do pracy, leżący przede mną zegarek zwiastuje nowy początek. Ma do opowiedzenia własną historię, która toczy się poza inżynieryjną perfekcją. Każde wgniecenie i zadrapanie, każde ukryte oznaczenie pozostawione przez innego zegarmistrza, a nawet sposób, w jaki zegarek został skonstruowany, oraz jakie techniki zastosowano – wszystko to są tropy prowadzące do świata sięgającego o wiele dalej niż niewielki przedmiot, który mam przed sobą.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
Jeff 10/3/71
Gdy jako dziewiętnastolatka zaczęłam się uczyć zegarmistrzowskiego fachu, wpajano mi, by nigdy nie zostawiać po sobie śladu w odnawianych zegarkach. Ale to właśnie takie ślady opowiadają nam ciekawe historie tych, jak by nie patrzeć, nieożywionych przedmiotów. Niech za przykład posłuży nam stary model Omega Seamaster, leżący akurat na stole w moim warsztacie. 10 marca 1971 roku został naprawiony przez mężczyznę imieniem Jeff. Wiem o tym, bo Jeff wydrapał swoje imię wraz z datą naprawy na odwrocie tarczy. Dzięki temu, gdyby ten konkretny egzemplarz wrócił kiedyś do jego zakładu, Jeff wiedziałby, że już wcześniej się nim zajmował, a nawet kiedy to się działo.
Zegarmistrzowie zajmują się przedmiotami, których średnica zwykle nie przekracza kilku centymetrów, przez co ich świat często ogranicza się do obszaru wielkości paznokcia, a wszystko inne przestaje istnieć. Czasem upłynie cały poranek, nim zorientuję się, że ani na chwilę nie podniosłam wzroku znad reperowanego mechanizmu, nie większego od znaczka pocztowego. Nagle zdaję sobie sprawę, że kawa w ustawionym obok kubku dawno wystygła, a moje oczy niemal całkiem wyschły – musiałam być tak skoncentrowana, że zapomniałam o mruganiu. Tak się składa, że mój mąż Craig też jest zegarmistrzem, ale choć jego stanowisko warsztatowe jest ustawione naprzeciwko mojego, potrafimy spędzać całe dnie w ciszy, ograniczając wymianę zdań do ustalenia, czyja tym razem kolej, by wstawić wodę na herbatę. Gdy składamy nowy zegarek z części pozyskanych z niesprawnych czasomierzy lub całkowicie od podstaw, zajmuje nam to od sześciu miesięcy do sześciu lat. Na dobrą sprawę odmierzamy tymi zegarkami kolejne okresy w naszym życiu i bywa, że kończąc nad nimi pracę, dostrzegamy w lustrze, jak bardzo się w tym czasie postarzeliśmy.
Nasz warsztat mieści się w osiemnastowiecznym zakładzie złotniczym w Jewellery Quarter, historycznej dzielnicy Birmingham. Pracowało tu siedem pokoleń rzemieślników, a ściany wydają się przesiąknięte historią. Znajdujące się pod nami pomieszczenia są wypełnione liczącymi po kilkaset lat prasami, tłocznikami i tablicami z projektami. Urzędują tam fachowcy, którzy do dziś używają tego wiekowego sprzętu do wyrobu biżuterii. Zajmowana przez nas nieduża przestrzeń na ostatnim piętrze jest słoneczna i wydaje się rozległa, za co odpowiadają świetliki i zwieńczone łukami okna. Gdy się tu wprowadzaliśmy i urządzaliśmy, powiedziano nam, że w trakcie niemieckich nalotów bomba przebiła dach i wylądowała w środku, ale szczęśliwie nie eksplodowała. Ściągając starą izolację, która zakrywała jeden ze świetlików, trafiłam na belkę uszkodzoną przez nazistowski niewypał. Wyszorowałam ją i pozostawiłam odsłoniętą. Góruje teraz nad tokarką stołową i wycinarką, którą – jak na ironię – wyprodukowano w Niemczech. Nazwaliśmy ją Helga. Rezyduje na długim stole ciągnącym się wzdłuż całej ściany warsztatu, zastawionym mnóstwem najróżniejszych maszyn sprzed lat. Pod blatem mieszczą się obszerne szuflady, wypełnione po brzegi przykurzonymi werkami i podzespołami starych zegarków, które gromadziliśmy przez lata. Sporo z nich zostało odkupionych od handlarzy złotem i srebrem, którzy wymontowali je z kopert skazanych na przetopienie, albo z likwidowanego zakładu, opróżnianego po zmarłym zegarmistrzu przez jego bliskich. „Czyste” stoły robocze są usytuowane po przeciwległej stronie warsztatu, możliwie najdalej od opiłków metalu i kropelek oleju wyrzucanych od czasu do czasu w powietrze przez pracującą maszynerię.
W obawie przed kurzem i drobinkami brudu, które mogłyby się dostać do delikatnych mechanizmów, bardzo dbamy o czystość w zakładzie. W zaawansowanych technologicznie fabrykach zegarków w Szwajcarii i Azji Wschodniej wejść na hale produkcyjne strzegą podwójne drzwi ze śluzą powietrzną i matami dekontaminacyjnymi, do których przyklejają się zanieczyszczenia z podeszew butów. Zegarmistrzowie mają obowiązek noszenia fartuchów laboratoryjnych i zakładania foliowych ochraniaczy na obuwie. U nas panuje nieco luźniejsza atmosfera. Nasz pies Archie drzemie w kącie warsztatu. Po całym dniu wytwarzania nowych części do zegarków wnętrze zakładu pachnie olejem maszynowym. W charakterystycznej woni, przywodzącej na myśl kiście aromatycznych pomidorków, da się wyczuć metaliczne nuty miedzi i żelaza. Wokół tokarek, frezarek i wiertarek stołowych zalegają niewielkie kopczyki mosiężnych i stalowych wiórków, a po blatach bezładnie walają się szkice podzespołów, nierzadko poplamione olejem i naznaczone kółkami odciśniętymi przez kubki z kawą. Regularnie zamiatamy podłogę, w każdej chwili gotowi przystąpić do wspólnego polowania na drobne elementy, które przypadkiem na niej wylądowały. Całkiem możliwe, że w niejednym zakładzie zegarmistrzowskim z takich pogubionych części, wciśniętych między deski podłogowe lub ukrywających się w szczelinach pod szafkami narzędziowymi, dałoby się złożyć kompletny zegarek. Nie bez powodu podłogę w naszym warsztacie pokryliśmy bladoszarymi panelami – kolor ten stanowi doskonały kontrast dla żółtego mosiądzu i jasnoczerwonego rubinu. Rzadko się o tym mówi, ale jedną z podstawowych umiejętności, jakie powinien opanować adept sztuki zegarmistrzowskiej, jest zdolność wypatrywania malutkich, błyszczących części na podłodze.
Przed nami ten warsztat wynajmowali emaliernicy, a wcześniej, przez ponad dwa stulecia, pracowało w nim wielu innych rzemieślników. Od tego czasu niewiele się tu zmieniło, przynajmniej na naszym poddaszu. Mimo że dysponujemy komputerami, większość narzędzi i maszyn, którymi się posługujemy, liczy sobie między pięćdziesiąt a sto pięćdziesiąt lat. Nasz fach też zresztą wywodzi się z dawno minionych czasów. W złotym wieku zegarmistrzostwa, który przypadł na siedemnaste i osiemnaste stulecie, Wielka Brytania była światowym liderem produkcji zegarków. Obecnie zegarmistrzowie, tacy jak Craig i ja, należą do rzadkości. Gdy w 2012 roku zakładaliśmy własną działalność, dołączyliśmy do zaledwie garstki podobnych firm w kraju. Niełatwo znaleźć specjalistę potrafiącego zbudować od podstaw mechaniczny zegarek i restaurować zabytkowe, mające nawet po kilkaset lat czasomierze. A kurs zegarmistrzowski, który sami ukończyliśmy, nie jest już prowadzony. Publikowana przez organizację Heritage Crafts czerwona lista zagrożonych rzemiosł (stworzona na wzór czerwonej księgi gatunków zagrożonych, tyle że dotycząca tradycyjnego rzemiosła) wskazuje brytyjskie zegarmistrzostwo rzemieślnicze jako krytycznie zagrożone całkowitym wymarciem.
Po części nasz fach zanika, ponieważ w zaawansowanej technologicznie epoce, w jakiej przyszło nam żyć, układy sterowania numerycznego (ang. computer numerical control, CNC) potrafią wykonać zegarek niemal bez udziału człowieka. Tu pojawia się pytanie, dlaczego w ogóle zawracamy sobie głowę pracą z przedpotopowymi maszynami, skoro równie dobrze moglibyśmy wprowadzić opracowany na komputerze projekt do oprogramowania sterującego obrabiarką numeryczną. Ale gdzie w tym radość z tworzenia? Uwielbiamy brudzić sobie ręce, klecić coś i majstrować przy drobniutkich częściach, tak by zaczęły ze sobą współpracować. Potrafimy za pomocą słuchu ocenić, czy tokarka lub wiertło pracują z idealną prędkością, a na podstawie oporu stawianego przez dany przyrząd określić, czy napiera z właściwą siłą. Poczucie więzi z przedmiotami oraz pokoleniami rzemieślników, którzy trudzili się tym samym fachem, sprawia nam autentyczną przyjemność.
Odkąd pamiętam, zawsze fascynowała mnie koncepcja czasu, choć wcale nie miałam w planach bycia zegarmistrzynią. W szkole marzyłam, by zostać patolożką (było to, na długo zanim seriale kryminalne sprawiły, że medycyna sądowa stała się fajna). Zaliczałam się do dziwaków – interesowało mnie, jak wszystko działa, w szczególności ludzkie ciało. Chciałam pomagać ludziom, ale niespecjalnie radziłam sobie w rozmowach z nimi. Uznałam więc, że praca z nieboszczykami oszczędzi mi trudnych interakcji z pacjentami. Podobała mi się idea zawodu patologa, zgodnie z którą dociekałabym, dlaczego organizm przestał funkcjonować. Żywiłam też nadzieję, że niejako przy okazji mogłabym jednak komuś pomóc, dajmy na to, umożliwiając doprowadzenie winnego przed oblicze sprawiedliwości czy rozwijając wiedzę na temat śmiertelnej choroby.
Moje marzenia o karierze w medycynie sądowej nigdy nie miały się ziścić, ale na dobrą sprawę reperowanie starych zegarków w pewnym sensie przypomina sekcję zwłok. Ich mechanizmy składają się z dziesiątek, często setek, a czasami nawet tysięcy podzespołów, spośród których każdy ma jasno określone działanie. Najprostsze werki mają za zadanie jedynie pokazywać czas, te najbardziej skomplikowane (dodatkowe funkcje w zegarku są nazywane właśnie „komplikacjami”) potrafią wybijać godzinę za sprawą precyzyjnie nastrojonego drucika, wskazywać właściwą datę przez ponad stulecie, a nawet śledzić położenie gwiazd. Jeśli którykolwiek z tych elementów zaczyna szwankować, wymaga czyszczenia albo naoliwienia, mechanizm przestaje pracować. Jako renowatorzy rozkładamy go na czynniki pierwsze, by ustalić przyczynę zgonu – dużą zaletę stanowi fakt, że po naprawieniu i ponownym złożeniu nasz pacjent otrzymuje szansę na dalsze życie. Ostatni etap składania zegarka mechanicznego polega na założeniu balansu. Dopiero wtedy czasomierz zaczyna tykać. Nie ma chyba nic wspanialszego, niż usłyszeć, jak urządzenie, które nie pracowało od lat, może nawet od stuleci, nagle ożywa, a ja wiem, że jego tykanie brzmi tak samo jak to, które słyszał zegarmistrz – jego twórca. Nie bez powodu rytm balansu określamy „biciem”, z kolei spiralna sprężyna regulująca jego pracę „oddycha”.
Z biegiem lat zaczęłam dzielić swoją uwagę między pracę z zegarkami a pisanie o nich i zgłębianie ich tajemnic. Zostałam pierwszą praktykującą zegarmistrzynią w Wielkiej Brytanii, która obroniła doktorat dotyczący chronometrii antykwarycznej (nauki o historii pomiaru czasu). W końcu renowator jest po części historykiem. Musi jednak mieć praktyczną wiedzę historyczną. Trzeba wiedzieć, jak coś zostało stworzone i na jakiej zasadzie działało, żeby przywrócić tę rzecz do stanu zgodnego z założeniami jej konstruktora. Jak miałam się przekonać, działa to w obie strony. Gdy razem z Craigiem zaczęliśmy budować zegarki od podstaw, moje badania historyczne i prace naukowe wywarły na nie dość zauważalny wpływ. Doszło do swego rodzaju twórczej wymiany doświadczeń horologicznych. Doktorat powiększył mój dotychczas mikroskopijny zegarmistrzowski świat. Mimo że zegarmistrz zwykle koncentruje się na punkcie nierzadko mniejszym od ziarenka ryżu, to inspiracją dla chronometrii jest cały świat – urzeka mnie ten rozdźwięk między skalami mikro i makro. Z kolei ślęczenie nad rozebranym mechanizmem osiemnastowiecznego czasomierza z zamiarem odczytania, co takiego ma do powiedzenia na temat swojego pochodzenia, a może też poprzednich właścicieli, uświadomiło mi, że to nie tylko historia ukształtowała zegarek, lecz także: że zegarek uformował nas.
Stwierdzenie, że wynalezienie mechanicznych czasomierzy miało dla ludzkości tak duże znaczenie jak skonstruowanie prasy drukarskiej, nie byłoby wcale przesadą. Wyobraźcie sobie, że musicie zdążyć na pociąg, polegając wyłącznie na położeniu słońca. Albo że macie zorganizować wideokonferencję na Zoomie, w której będzie uczestniczyć dwieście osób z różnych stron świata, wychylających się przez okno i wytężających słuch, by usłyszeć bicie dzwonów na najbliższej wieży zegarowej. Albo też, przechodząc do spraw decydujących o życiu i śmierci, pomyślcie o chirurgach, którzy przeszczepiają organ albo wycinają guz nowotworowy, mimo że nie dysponują punktem odniesienia pozwalającym dokładnie mierzyć częstość rytmu serca pacjenta. Gdyby nie dostęp do narzędzi, które umożliwiają precyzyjne odmierzanie czasu, nie moglibyśmy prowadzić interesów, planować sobie dnia, a nawet korzystać z ratujących życie osiągnięć nauki i medycyny. Nasze funkcjonowanie opiera się na działaniu zegara.
Zegar od samego początku odzwierciedlał i wzmacniał naszą zależność od czasu. Zegar nie jest źródłem czasu. On tylko dokonuje pomiaru naszego uwarunkowanego kulturowo postrzegania jego upływu. Wszystkie urządzenia odmierzające czas, zarówno te starożytne, budowane z rzeźbionych kości zwierząt, jak i te, które poddaję renowacji w swoim warsztacie, służą nam do liczenia, mierzenia i analizowania otaczającego nas świata. Pierwsi chronometrażyści obserwowali w tym celu zjawiska naturalne i śledzili wędrówkę ciał niebieskich. Także dzisiaj najnowsze urządzenia dostępne na rynku – smartwatche takie jak Apple Watch – potrafią „przyglądać się” niebu, dotrzymując w ten sposób kroku naszej planecie, pędzącej niezmiennie po swojej orbicie wokół Słońca. Opracowane przez ludzi systemy, mające pomóc zrozumieć te procesy oraz nasze miejsce pośród nich, to sposób na zmierzenie się ze wszechświatem i objęcie rozumem całego kosmicznego porządku – po to, by lepiej nam się żyło.
To, co nazywamy zegarkiem, a więc malutki, dający się nosić ze sobą zegar, stanowi jedno z największych osiągnięć inżynierii. Zegarki mechaniczne należą do najsprawniejszych maszyn, jakie kiedykolwiek zbudowano. Miałam okazję zajmować się egzemplarzami, których nie serwisowano od lat osiemdziesiątych, a mimo to ich mechanizmy dopiero niedawno się zatrzymały. Trudno mi wskazać jakiekolwiek inne urządzenie, które może pracować dzień i noc przez blisko cztery dekady, zanim będzie wymagało interwencji mechanika. Najbardziej skomplikowany zegarek na świecie, a przynajmniej noszący ten tytuł w 2020 roku, składa się z blisko trzech tysięcy części. Odmierza czas według kalendarzy gregoriańskiego, hebrajskiego, astronomicznego i księżycowego. Wybija godziny i minuty. Wszystko to, wraz z pięćdziesięcioma innymi komplikacjami, zamknięto w urządzeniu, które mieści się w dłoni. Z kolei najmniejszy mechanizm w historii pochodzi z lat dwudziestych ubiegłego wieku – zegarmistrzowska robota pozwoliła upchnąć aż dziewięćdziesiąt osiem części w kopercie o objętości zaledwie dwóch dziesiątych centymetra sześciennego. Pierwszy chronometr – zegarek tak dokładny, że mógł być używany przez żeglarzy do obliczania długości geograficznej podczas rejsu – powstał ponad sześćdziesiąt lat przed wynalezieniem silnika elektrycznego i więcej niż sto lat przed światłem elektrycznym. Od tego momentu zegarki towarzyszyły ludziom podczas zdobywania Mount Everestu, eksplorowania głębin Rowu Mariańskiego, ekspedycji na bieguny północny i południowy, a nawet lotu na Księżyc.
To, jak pojmujemy koncepcję czasu, jest nierozerwalnie połączone z naszą kulturą. Co więcej, słowo time jest najczęściej używanym rzeczownikiem w języku angielskim. W świecie zachodniego kapitalizmu czas jest czymś, co mamy albo czego nie mamy. Oszczędzamy go lub tracimy. Czas pędzi, to znów się wlecze. Raz wydaje się, że stanął w miejscu, innym razem można odnieść wrażenie, że przecieka nam przez palce. Czas nieustannie pulsuje we wszystkim, co robimy. Jest tłem i kontekstem naszego istnienia oraz miejsca, które zajmujemy w nadzwyczaj zmechanizowanym współczesnym świecie.
Przez dziesiątki tysięcy lat równowaga sił między człowiekiem a czasem powoli się zmieniała. To, co pierwotnie opierało się na obserwacji zjawisk naturalnych, stopniowo przeistaczało się w byt, który zapragnęliśmy kontrolować. Mimo to często zdaje się, że to on sprawuje kontrolę nad nami. Czas, jak się przekonaliśmy, nie jest tak określony, jak początkowo sądziliśmy. Wcale nie musi być uniwersalny, nieubłaganie płynący, nieczekający na nikogo. Jego upływ może być za to względny, osobisty, a pewnego dnia nawet odwracalny – przynajmniej z medycznego punktu widzenia.
Niemal od początku wiedziałam, że wolę się zajmować zegarkami niż zegarami. Te pierwsze od setek lat sekundują nam w codziennym życiu, noszone na ciele lub przy nim. Odkąd pamiętam, dostrzegałam w intymnej naturze tego przywiązania coś fascynującego. Więź między człowiekiem a zegarkiem, podkreślana tykaniem odzwierciedlającym bicie naszego serca i wpisującym się w dobowy rytm funkcjonowania ludzkiego organizmu, przez długi czas była najbliższą relacją, jaką ludzie nawiązali z maszyną. Zmieniło się to dopiero wraz z pojawieniem się telefonów komórkowych. Zegarki są pod wieloma względami przedłużeniem nas samych, projekcją naszej tożsamości, osobowości, aspiracji, jak również naszego statusu społecznego i ekonomicznego. Zegarek jest nie tylko naszym osobistym czasomierzem, lecz także swego rodzaju dziennikiem – ułożeniem swoich wskazówek porządkuje wspomnienia godzin, dni i lat, które przeżyliśmy, nosząc go na nadgarstku. Stanowi nieożywione, a zarazem wyjątkowo ludzkie repozytorium życia.
Książka ta opowiada o historii pomiaru czasu, ale również o czasie samym w sobie, tyle że widzianym z nieregularnej perspektywy dwudziestopierwszowiecznej zegarmistrzyni. Moją opowieść rozpocznę od najwcześniejszych czasomierzy budowanych przez ludzi, wykonywanych z kości zwierząt, których działanie opierało się na odmierzaniu długości cienia, przelewaniu wody, przesypywaniu piasku czy rozpalaniu ognia. Następnie przyjrzę się temu, jak wynalazcy szukali sposobów na połączenie naturalnych źródeł energii z rozwiązaniami inżynieryjnymi. Urządzenia, które uznajemy dziś za pierwsze w historii zegary, były tak naprawdę niezwykłą wypadkową zwykłej ludzkiej ciekawości, eksperymentów i złożonej wiedzy naukowej. Ich mechanizmy, początkowo tak ogromne, że mieściły się jedynie wewnątrz potężnych wież kościelnych, były pierwowzorami zminiaturyzowanych czasomierzy, którymi zajmuję się na co dzień w swoim warsztacie.
Stamtąd przejdziemy do pełnego niezwykłości świata zegarków. W kolejnych rozdziałach opowiem o najważniejszych momentach w historii zegarka – od jego narodzin przed pięciuset laty po współczesność. Objaśnię niezrozumiałe osiągnięcia techniczne, dzięki którym urządzenia do pomiaru czasu stały się poręczne i wystarczająco dokładne, by zawojować świat. Wytłumaczę, jak te niewielkie przyrządy umożliwiły koordynację pracy, oddawanie czci bogom i prowadzenie wojen. Jak pomogły europejskim nacjom wyznaczać kursy na morzach i oceanach, nanosić na mapy nieznane wcześniej kontynenty. Jak wsparły rozwój globalnego handlu, jak przetarły ścieżkę ku ekspansji kolonialnej. Udowodnię, że to od nich zależało przetrwanie nieustraszonych odkrywców i wycieńczonych walką żołnierzy. Pokażę, jak ogromny wpływ miały na decydujące o losach świata wydarzenia historyczne. Prześledzimy też drogę zegarka: od oznaki zamożności do popularnego narzędzia codziennego użytku, a następnie zwrot w stronę symbolu statusu społecznego. Zegarek jest taktomierzem zachodniej cywilizacji, pomagającym określić rytm, w jakim biegnie przed siebie nasza historia, i w dalszym ciągu kontrolującym epokę dyktatu czasu oraz produktywności.
Opowiedziana tu historia ma również osobisty wydźwięk. Wszak moje zainteresowania pobłyskują zza zegarkowego szkiełka. Wiele spośród czasomierzy, które opisuję, trafiło kiedyś w moje ręce, niektóre miałam też przyjemność naprawiać. To, co można z nich wyczytać, ma istotne znaczenie dla tej książki. Pewnego razu zajmowałam się zegarkiem, który miał być prezentem ślubnym od rodziców. Znajdował się w posiadaniu tej samej rodziny od osiemnastego wieku. Trzymając go w dłoni, reperując jego mechanizm, dumając nad jego przeszłością i przyszłością, czułam się, jakbym stała się mostem między tym, co było, a tym, co będzie. Praca z urządzeniami, w których mechanicznych trzewiach drzemią setki lat doskonalenia sztuki zegarmistrzowskiej, wywołuje dziwaczne poczucie samoświadomości. Rozbierając na części pierwsze zabytkowy zegarek, czuję niemal namacalną więź z ludźmi, którzy go zbudowali, oraz tymi, którzy go używali. Moją uwagę przykuwają nawet najdrobniejsze ślady ludzi z przeszłości, swoiste podpisy – ukryte pośród trybików i zębatek inicjały czy imiona, jak w przypadku Jeffa, albo liczący sobie dwieście pięćdziesiąt lat odcisk palca emaliernika, niechcący utrwalony na turkusowym szkiełku schowanym pod tarczą zegarka kieszonkowego. Wypatruję tych tropów, w pełni świadoma tego, że jestem tylko kolejnym rozdziałem w historii przedmiotu stworzonego na długo przed moimi narodzinami, który, o ile właściwie o niego zadbamy, przetrwa jeszcze setki lat po moim odejściu.
Zegarmistrz jest kustoszem chroniącym te przedmioty, chłonącym ich historię, ale też przygotowującym je na to, co nastąpi. Zdarza się, że na przegląd lub naprawę trafia do mojego zakładu zegarek, nad którym pracowałam przed laty. Odnoszę wtedy wrażenie, jakbym spotkała się z dawno niewidzianym przyjacielem. Zalewają mnie wspomnienia związane ze znakami szczególnymi danego czasomierza – bywa również, że zapadają mi wtedy w pamięć nowe rzeczy. Pewien zegarek, naprawiany przeze mnie niewiele wcześniej, wrócił do mnie po zalaniu wodą. Do incydentu doszło wkrótce po wręczeniu go jako prezentu na osiemnaste urodziny. Podczas wakacji na Majorce zegarek odbył kąpiel w basenie wraz ze swoim nowym, odrobinę zamroczonym alkoholem właścicielem. Choć mechanizm udało się przywrócić do stanu pierwotnego, na tarczy w okolicach godziny trzeciej pozostało niewielkie odbarwienie, które już zawsze będzie przypominać o niebezpieczeństwie mieszania tequili z chlorowaną wodą i zabytkową mechaniką precyzyjną.
Każdego ranka, gdy zasiadam przy warsztacie i zabieram się do pracy, leżący przede mną zegarek zwiastuje nowy początek. Ma do opowiedzenia własną historię, która toczy się poza inżynieryjną perfekcją. Każde wgniecenie i zadrapanie, każde ukryte oznaczenie pozostawione przez innego zegarmistrza, a nawet sposób, w jaki zegarek został skonstruowany, oraz jakie techniki zastosowano – wszystko to są tropy prowadzące do świata sięgającego o wiele dalej niż niewielki przedmiot, który mam przed sobą.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
więcej..