Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Nieco dłuższa historia czasu - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
23 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieco dłuższa historia czasu - ebook

Osobista kronika jednego z największych wynalazków ludzkości: zegarka – od pierwszych narzędzi pomiarowych po smartwatche – spisana przez wielokrotnie nagradzaną zegarmistrzynię zafascynowaną swoją pracą.
Zegarki od dawna towarzyszą nam w codziennych sprawach i są z nami wszędzie: od głębin oceanów po szczyt Mount Everestu, od lodów Arktyki po piaski pustyń, od ziemskich zakamarków po powierzchnię Księżyca.
Książka Rebekki Struthers to podróż przez historię zegarmistrzostwa, od najwcześniejszych prób pomiaru tak abstrakcyjnego zjawiska, jakim jest upływ czasu, przez pierwsze mechaniczne zegarki, aż do dziś, kiedy to niewielkie urządzenie porządkuje nasze życie. Czy nie kusiło się kiedyś, żeby przyjrzeć się jego wnętrzu? Przepadniesz w nim na długi czas!
Struthers w porywający sposób dzieli się pasją, a w swojej opowieści łączy sztukę, naukę, historię i socjologię. Pokazuje, że myślenie o czasie wpływa na to, jak postrzegamy siebie i swoje życie. Opisuje też zegarki, które stały się nieprzemijającym przedmiotem pożądania, a także padły łupem złodziei.
Czas z tą książką minie ci w mgnieniu oka!
Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368217988
Rozmiar pliku: 5,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo wstępu ty­łem do przodu

Jeff 10/3/71

Gdy jako dzie­więt­na­sto­latka za­czę­łam się uczyć ze­gar­mi­strzow­skiego fa­chu, wpa­jano mi, by ni­gdy nie zo­sta­wiać po so­bie śladu w od­na­wia­nych ze­gar­kach. Ale to wła­śnie ta­kie ślady opo­wia­dają nam cie­kawe hi­sto­rie tych, jak by nie pa­trzeć, nie­oży­wio­nych przed­mio­tów. Niech za przy­kład po­służy nam stary mo­del Omega Se­ama­ster, le­żący aku­rat na stole w moim warsz­ta­cie. 10 marca 1971 roku zo­stał na­pra­wiony przez męż­czy­znę imie­niem Jeff. Wiem o tym, bo Jeff wy­dra­pał swoje imię wraz z datą na­prawy na od­wro­cie tar­czy. Dzięki temu, gdyby ten kon­kretny eg­zem­plarz wró­cił kie­dyś do jego za­kładu, Jeff wie­działby, że już wcze­śniej się nim zaj­mo­wał, a na­wet kiedy to się działo.

Ze­gar­mi­strzo­wie zaj­mują się przed­mio­tami, któ­rych śred­nica zwy­kle nie prze­kra­cza kilku cen­ty­me­trów, przez co ich świat czę­sto ogra­ni­cza się do ob­szaru wiel­ko­ści pa­znok­cia, a wszystko inne prze­staje ist­nieć. Cza­sem upły­nie cały po­ra­nek, nim zo­rien­tuję się, że ani na chwilę nie pod­nio­słam wzroku znad re­pe­ro­wa­nego me­cha­ni­zmu, nie więk­szego od znaczka pocz­to­wego. Na­gle zdaję so­bie sprawę, że kawa w usta­wio­nym obok kubku dawno wy­sty­gła, a moje oczy nie­mal cał­kiem wy­schły – mu­sia­łam być tak skon­cen­tro­wana, że za­po­mnia­łam o mru­ga­niu. Tak się składa, że mój mąż Craig też jest ze­gar­mi­strzem, ale choć jego sta­no­wi­sko warsz­ta­towe jest usta­wione na­prze­ciwko mo­jego, po­tra­fimy spę­dzać całe dnie w ci­szy, ogra­ni­cza­jąc wy­mianę zdań do usta­le­nia, czyja tym ra­zem ko­lej, by wsta­wić wodę na her­batę. Gdy skła­damy nowy ze­ga­rek z czę­ści po­zy­ska­nych z nie­spraw­nych cza­so­mie­rzy lub cał­ko­wi­cie od pod­staw, zaj­muje nam to od sze­ściu mie­sięcy do sze­ściu lat. Na do­brą sprawę od­mie­rzamy tymi ze­gar­kami ko­lejne okresy w na­szym ży­ciu i bywa, że koń­cząc nad nimi pracę, do­strze­gamy w lu­strze, jak bar­dzo się w tym cza­sie po­sta­rze­li­śmy.

Nasz warsz­tat mie­ści się w osiem­na­sto­wiecz­nym za­kła­dzie złot­ni­czym w Je­wel­lery Qu­ar­ter, hi­sto­rycz­nej dziel­nicy Bir­ming­ham. Pra­co­wało tu sie­dem po­ko­leń rze­mieśl­ni­ków, a ściany wy­dają się prze­siąk­nięte hi­sto­rią. Znaj­du­jące się pod nami po­miesz­cze­nia są wy­peł­nione li­czą­cymi po kil­ka­set lat pra­sami, tłocz­ni­kami i ta­bli­cami z pro­jek­tami. Urzę­dują tam fa­chowcy, któ­rzy do dziś uży­wają tego wie­ko­wego sprzętu do wy­robu bi­żu­te­rii. Zaj­mo­wana przez nas nie­duża prze­strzeń na ostat­nim pię­trze jest sło­neczna i wy­daje się roz­le­gła, za co od­po­wia­dają świe­tliki i zwień­czone łu­kami okna. Gdy się tu wpro­wa­dza­li­śmy i urzą­dza­li­śmy, po­wie­dziano nam, że w trak­cie nie­miec­kich na­lo­tów bomba prze­biła dach i wy­lą­do­wała w środku, ale szczę­śli­wie nie eks­plo­do­wała. Ścią­ga­jąc starą izo­la­cję, która za­kry­wała je­den ze świe­tli­ków, tra­fi­łam na belkę uszko­dzoną przez na­zi­stow­ski nie­wy­pał. Wy­szo­ro­wa­łam ją i po­zo­sta­wi­łam od­sło­niętą. Gó­ruje te­raz nad to­karką sto­łową i wy­ci­narką, którą – jak na iro­nię – wy­pro­du­ko­wano w Niem­czech. Na­zwa­li­śmy ją Helga. Re­zy­duje na dłu­gim stole cią­gną­cym się wzdłuż ca­łej ściany warsz­tatu, za­sta­wio­nym mnó­stwem naj­róż­niej­szych ma­szyn sprzed lat. Pod bla­tem miesz­czą się ob­szerne szu­flady, wy­peł­nione po brzegi przy­ku­rzo­nymi we­rkami i pod­ze­spo­łami sta­rych ze­gar­ków, które gro­ma­dzi­li­śmy przez lata. Sporo z nich zo­stało od­ku­pio­nych od han­dla­rzy zło­tem i sre­brem, któ­rzy wy­mon­to­wali je z ko­pert ska­za­nych na prze­to­pie­nie, albo z li­kwi­do­wa­nego za­kładu, opróż­nia­nego po zmar­łym ze­gar­mi­strzu przez jego bli­skich. „Czy­ste” stoły ro­bo­cze są usy­tu­owane po prze­ciw­le­głej stro­nie warsz­tatu, moż­li­wie naj­da­lej od opił­ków me­talu i kro­pe­lek oleju wy­rzu­ca­nych od czasu do czasu w po­wie­trze przez pra­cu­jącą ma­szy­ne­rię.

W oba­wie przed ku­rzem i dro­bin­kami brudu, które mo­głyby się do­stać do de­li­kat­nych me­cha­ni­zmów, bar­dzo dbamy o czy­stość w za­kła­dzie. W za­awan­so­wa­nych tech­no­lo­gicz­nie fa­bry­kach ze­gar­ków w Szwaj­ca­rii i Azji Wschod­niej wejść na hale pro­duk­cyjne strzegą po­dwójne drzwi ze śluzą po­wietrzną i ma­tami de­kon­ta­mi­na­cyj­nymi, do któ­rych przy­kle­jają się za­nie­czysz­cze­nia z po­de­szew bu­tów. Ze­gar­mi­strzo­wie mają obo­wią­zek no­sze­nia far­tu­chów la­bo­ra­to­ryj­nych i za­kła­da­nia fo­lio­wych ochra­nia­czy na obu­wie. U nas pa­nuje nieco luź­niej­sza at­mos­fera. Nasz pies Ar­chie drze­mie w ką­cie warsz­tatu. Po ca­łym dniu wy­twa­rza­nia no­wych czę­ści do ze­gar­ków wnę­trze za­kładu pach­nie ole­jem ma­szy­no­wym. W cha­rak­te­ry­stycz­nej woni, przy­wo­dzą­cej na myśl ki­ście aro­ma­tycz­nych po­mi­dor­ków, da się wy­czuć me­ta­liczne nuty mie­dzi i że­laza. Wo­kół to­ka­rek, fre­za­rek i wier­ta­rek sto­ło­wych za­le­gają nie­wiel­kie kop­czyki mo­sięż­nych i sta­lo­wych wiór­ków, a po bla­tach bez­ład­nie wa­lają się szkice pod­ze­spo­łów, nie­rzadko po­pla­mione ole­jem i na­zna­czone kół­kami od­ci­śnię­tymi przez kubki z kawą. Re­gu­lar­nie za­mia­tamy pod­łogę, w każ­dej chwili go­towi przy­stą­pić do wspól­nego po­lo­wa­nia na drobne ele­menty, które przy­pad­kiem na niej wy­lą­do­wały. Cał­kiem moż­liwe, że w nie­jed­nym za­kła­dzie ze­gar­mi­strzow­skim z ta­kich po­gu­bio­nych czę­ści, wci­śnię­tych mię­dzy de­ski pod­ło­gowe lub ukry­wa­ją­cych się w szcze­li­nach pod szaf­kami na­rzę­dzio­wymi, da­łoby się zło­żyć kom­pletny ze­ga­rek. Nie bez po­wodu pod­łogę w na­szym warsz­ta­cie po­kry­li­śmy bla­do­sza­rymi pa­ne­lami – ko­lor ten sta­nowi do­sko­nały kon­trast dla żół­tego mo­sią­dzu i ja­sno­czer­wo­nego ru­binu. Rzadko się o tym mówi, ale jedną z pod­sta­wo­wych umie­jęt­no­ści, ja­kie po­wi­nien opa­no­wać adept sztuki ze­gar­mi­strzow­skiej, jest zdol­ność wy­pa­try­wa­nia ma­lut­kich, błysz­czą­cych czę­ści na pod­ło­dze.

Przed nami ten warsz­tat wy­naj­mo­wali ema­lier­nicy, a wcze­śniej, przez po­nad dwa stu­le­cia, pra­co­wało w nim wielu in­nych rze­mieśl­ni­ków. Od tego czasu nie­wiele się tu zmie­niło, przy­naj­mniej na na­szym pod­da­szu. Mimo że dys­po­nu­jemy kom­pu­te­rami, więk­szość na­rzę­dzi i ma­szyn, któ­rymi się po­słu­gu­jemy, li­czy so­bie mię­dzy pięć­dzie­siąt a sto pięć­dzie­siąt lat. Nasz fach też zresztą wy­wo­dzi się z dawno mi­nio­nych cza­sów. W zło­tym wieku ze­gar­mi­strzo­stwa, który przy­padł na sie­dem­na­ste i osiem­na­ste stu­le­cie, Wielka Bry­ta­nia była świa­to­wym li­de­rem pro­duk­cji ze­gar­ków. Obec­nie ze­gar­mi­strzo­wie, tacy jak Craig i ja, na­leżą do rzad­ko­ści. Gdy w 2012 roku za­kła­da­li­śmy wła­sną dzia­łal­ność, do­łą­czy­li­śmy do za­le­d­wie garstki po­dob­nych firm w kraju. Nie­ła­two zna­leźć spe­cja­li­stę po­tra­fią­cego zbu­do­wać od pod­staw me­cha­niczny ze­ga­rek i re­stau­ro­wać za­byt­kowe, ma­jące na­wet po kil­ka­set lat cza­so­mie­rze. A kurs ze­gar­mi­strzow­ski, który sami ukoń­czy­li­śmy, nie jest już pro­wa­dzony. Pu­bli­ko­wana przez or­ga­ni­za­cję He­ri­tage Cra­fts czer­wona li­sta za­gro­żo­nych rze­miosł (stwo­rzona na wzór czer­wo­nej księgi ga­tun­ków za­gro­żo­nych, tyle że do­ty­cząca tra­dy­cyj­nego rze­mio­sła) wska­zuje bry­tyj­skie ze­gar­mi­strzo­stwo rze­mieśl­ni­cze jako kry­tycz­nie za­gro­żone cał­ko­wi­tym wy­mar­ciem.

Po czę­ści nasz fach za­nika, po­nie­waż w za­awan­so­wa­nej tech­no­lo­gicz­nie epoce, w ja­kiej przy­szło nam żyć, układy ste­ro­wa­nia nu­me­rycz­nego (ang. com­pu­ter nu­me­ri­cal con­trol, CNC) po­tra­fią wy­ko­nać ze­ga­rek nie­mal bez udziału czło­wieka. Tu po­ja­wia się py­ta­nie, dla­czego w ogóle za­wra­camy so­bie głowę pracą z przed­po­to­po­wymi ma­szy­nami, skoro rów­nie do­brze mo­gli­by­śmy wpro­wa­dzić opra­co­wany na kom­pu­te­rze pro­jekt do opro­gra­mo­wa­nia ste­ru­ją­cego ob­ra­biarką nu­me­ryczną. Ale gdzie w tym ra­dość z two­rze­nia? Uwiel­biamy bru­dzić so­bie ręce, kle­cić coś i maj­stro­wać przy drob­niut­kich czę­ściach, tak by za­częły ze sobą współ­pra­co­wać. Po­tra­fimy za po­mocą słu­chu oce­nić, czy to­karka lub wier­tło pra­cują z ide­alną pręd­ko­ścią, a na pod­sta­wie oporu sta­wia­nego przez dany przy­rząd okre­ślić, czy na­piera z wła­ściwą siłą. Po­czu­cie więzi z przed­mio­tami oraz po­ko­le­niami rze­mieśl­ni­ków, któ­rzy tru­dzili się tym sa­mym fa­chem, spra­wia nam au­ten­tyczną przy­jem­ność.

Od­kąd pa­mię­tam, za­wsze fa­scy­no­wała mnie kon­cep­cja czasu, choć wcale nie mia­łam w pla­nach by­cia ze­gar­mi­strzy­nią. W szkole ma­rzy­łam, by zo­stać pa­to­lożką (było to, na długo za­nim se­riale kry­mi­nalne spra­wiły, że me­dy­cyna są­dowa stała się fajna). Za­li­cza­łam się do dzi­wa­ków – in­te­re­so­wało mnie, jak wszystko działa, w szcze­gól­no­ści ludz­kie ciało. Chcia­łam po­ma­gać lu­dziom, ale nie­spe­cjal­nie ra­dzi­łam so­bie w roz­mo­wach z nimi. Uzna­łam więc, że praca z nie­bosz­czy­kami oszczę­dzi mi trud­nych in­te­rak­cji z pa­cjen­tami. Po­do­bała mi się idea za­wodu pa­to­loga, zgod­nie z którą do­cie­ka­ła­bym, dla­czego or­ga­nizm prze­stał funk­cjo­no­wać. Ży­wi­łam też na­dzieję, że nie­jako przy oka­zji mo­gła­bym jed­nak ko­muś po­móc, dajmy na to, umoż­li­wia­jąc do­pro­wa­dze­nie win­nego przed ob­li­cze spra­wie­dli­wo­ści czy roz­wi­ja­jąc wie­dzę na te­mat śmier­tel­nej cho­roby.

Moje ma­rze­nia o ka­rie­rze w me­dy­cy­nie są­do­wej ni­gdy nie miały się zi­ścić, ale na do­brą sprawę re­pe­ro­wa­nie sta­rych ze­gar­ków w pew­nym sen­sie przy­po­mina sek­cję zwłok. Ich me­cha­ni­zmy skła­dają się z dzie­sią­tek, czę­sto se­tek, a cza­sami na­wet ty­sięcy pod­ze­spo­łów, spo­śród któ­rych każdy ma ja­sno okre­ślone dzia­ła­nie. Naj­prost­sze we­rki mają za za­da­nie je­dy­nie po­ka­zy­wać czas, te naj­bar­dziej skom­pli­ko­wane (do­dat­kowe funk­cje w ze­garku są na­zy­wane wła­śnie „kom­pli­ka­cjami”) po­tra­fią wy­bi­jać go­dzinę za sprawą pre­cy­zyj­nie na­stro­jo­nego dru­cika, wska­zy­wać wła­ściwą datę przez po­nad stu­le­cie, a na­wet śle­dzić po­ło­że­nie gwiazd. Je­śli któ­ry­kol­wiek z tych ele­men­tów za­czyna szwan­ko­wać, wy­maga czysz­cze­nia albo na­oli­wie­nia, me­cha­nizm prze­staje pra­co­wać. Jako re­no­wa­to­rzy roz­kła­damy go na czyn­niki pierw­sze, by usta­lić przy­czynę zgonu – dużą za­letę sta­nowi fakt, że po na­pra­wie­niu i po­now­nym zło­że­niu nasz pa­cjent otrzy­muje szansę na dal­sze ży­cie. Ostatni etap skła­da­nia ze­garka me­cha­nicz­nego po­lega na za­ło­że­niu ba­lansu. Do­piero wtedy cza­so­mierz za­czyna ty­kać. Nie ma chyba nic wspa­nial­szego, niż usły­szeć, jak urzą­dze­nie, które nie pra­co­wało od lat, może na­wet od stu­leci, na­gle ożywa, a ja wiem, że jego ty­ka­nie brzmi tak samo jak to, które sły­szał ze­gar­mistrz – jego twórca. Nie bez po­wodu rytm ba­lansu okre­ślamy „bi­ciem”, z ko­lei spi­ralna sprę­żyna re­gu­lu­jąca jego pracę „od­dy­cha”.

Z bie­giem lat za­czę­łam dzie­lić swoją uwagę mię­dzy pracę z ze­gar­kami a pi­sa­nie o nich i zgłę­bia­nie ich ta­jem­nic. Zo­sta­łam pierw­szą prak­ty­ku­jącą ze­gar­mi­strzy­nią w Wiel­kiej Bry­ta­nii, która obro­niła dok­to­rat do­ty­czący chro­no­me­trii an­ty­kwa­rycz­nej (na­uki o hi­sto­rii po­miaru czasu). W końcu re­no­wa­tor jest po czę­ści hi­sto­ry­kiem. Musi jed­nak mieć prak­tyczną wie­dzę hi­sto­ryczną. Trzeba wie­dzieć, jak coś zo­stało stwo­rzone i na ja­kiej za­sa­dzie dzia­łało, żeby przy­wró­cić tę rzecz do stanu zgod­nego z za­ło­że­niami jej kon­struk­tora. Jak mia­łam się prze­ko­nać, działa to w obie strony. Gdy ra­zem z Cra­igiem za­czę­li­śmy bu­do­wać ze­garki od pod­staw, moje ba­da­nia hi­sto­ryczne i prace na­ukowe wy­warły na nie dość za­uwa­żalny wpływ. Do­szło do swego ro­dzaju twór­czej wy­miany do­świad­czeń ho­ro­lo­gicz­nych. Dok­to­rat po­więk­szył mój do­tych­czas mi­kro­sko­pijny ze­gar­mi­strzow­ski świat. Mimo że ze­gar­mistrz zwy­kle kon­cen­truje się na punk­cie nie­rzadko mniej­szym od zia­renka ryżu, to in­spi­ra­cją dla chro­no­me­trii jest cały świat – urzeka mnie ten roz­dź­więk mię­dzy ska­lami mi­kro i ma­kro. Z ko­lei ślę­cze­nie nad ro­ze­bra­nym me­cha­ni­zmem osiem­na­sto­wiecz­nego cza­so­mie­rza z za­mia­rem od­czy­ta­nia, co ta­kiego ma do po­wie­dze­nia na te­mat swo­jego po­cho­dze­nia, a może też po­przed­nich wła­ści­cieli, uświa­do­miło mi, że to nie tylko hi­sto­ria ukształ­to­wała ze­ga­rek, lecz także: że ze­ga­rek ufor­mo­wał nas.

Stwier­dze­nie, że wy­na­le­zie­nie me­cha­nicz­nych cza­so­mie­rzy miało dla ludz­ko­ści tak duże zna­cze­nie jak skon­stru­owa­nie prasy dru­kar­skiej, nie by­łoby wcale prze­sadą. Wy­obraź­cie so­bie, że mu­si­cie zdą­żyć na po­ciąg, po­le­ga­jąc wy­łącz­nie na po­ło­że­niu słońca. Albo że ma­cie zor­ga­ni­zo­wać wi­de­okon­fe­ren­cję na Zoo­mie, w któ­rej bę­dzie uczest­ni­czyć dwie­ście osób z róż­nych stron świata, wy­chy­la­ją­cych się przez okno i wy­tę­ża­ją­cych słuch, by usły­szeć bi­cie dzwo­nów na naj­bliż­szej wieży ze­ga­ro­wej. Albo też, prze­cho­dząc do spraw de­cy­du­ją­cych o ży­ciu i śmierci, po­my­śl­cie o chi­rur­gach, któ­rzy prze­szcze­piają or­gan albo wy­ci­nają guz no­wo­two­rowy, mimo że nie dys­po­nują punk­tem od­nie­sie­nia po­zwa­la­ją­cym do­kład­nie mie­rzyć czę­stość rytmu serca pa­cjenta. Gdyby nie do­stęp do na­rzę­dzi, które umoż­li­wiają pre­cy­zyjne od­mie­rza­nie czasu, nie mo­gli­by­śmy pro­wa­dzić in­te­re­sów, pla­no­wać so­bie dnia, a na­wet ko­rzy­stać z ra­tu­ją­cych ży­cie osią­gnięć na­uki i me­dy­cyny. Na­sze funk­cjo­no­wa­nie opiera się na dzia­ła­niu ze­gara.

Ze­gar od sa­mego po­czątku od­zwier­cie­dlał i wzmac­niał na­szą za­leż­ność od czasu. Ze­gar nie jest źró­dłem czasu. On tylko do­ko­nuje po­miaru na­szego uwa­run­ko­wa­nego kul­tu­rowo po­strze­ga­nia jego upływu. Wszyst­kie urzą­dze­nia od­mie­rza­jące czas, za­równo te sta­ro­żytne, bu­do­wane z rzeź­bio­nych ko­ści zwie­rząt, jak i te, które pod­daję re­no­wa­cji w swoim warsz­ta­cie, służą nam do li­cze­nia, mie­rze­nia i ana­li­zo­wa­nia ota­cza­ją­cego nas świata. Pierwsi chro­no­me­tra­ży­ści ob­ser­wo­wali w tym celu zja­wi­ska na­tu­ralne i śle­dzili wę­drówkę ciał nie­bie­skich. Także dzi­siaj naj­now­sze urzą­dze­nia do­stępne na rynku – smar­twat­che ta­kie jak Ap­ple Watch – po­tra­fią „przy­glą­dać się” niebu, do­trzy­mu­jąc w ten spo­sób kroku na­szej pla­ne­cie, pę­dzą­cej nie­zmien­nie po swo­jej or­bi­cie wo­kół Słońca. Opra­co­wane przez lu­dzi sys­temy, ma­jące po­móc zro­zu­mieć te pro­cesy oraz na­sze miej­sce po­śród nich, to spo­sób na zmie­rze­nie się ze wszech­świa­tem i ob­ję­cie ro­zu­mem ca­łego ko­smicz­nego po­rządku – po to, by le­piej nam się żyło.

To, co na­zy­wamy ze­gar­kiem, a więc ma­lutki, da­jący się no­sić ze sobą ze­gar, sta­nowi jedno z naj­więk­szych osią­gnięć in­ży­nie­rii. Ze­garki me­cha­niczne na­leżą do naj­spraw­niej­szych ma­szyn, ja­kie kie­dy­kol­wiek zbu­do­wano. Mia­łam oka­zję zaj­mo­wać się eg­zem­pla­rzami, któ­rych nie ser­wi­so­wano od lat osiem­dzie­sią­tych, a mimo to ich me­cha­ni­zmy do­piero nie­dawno się za­trzy­mały. Trudno mi wska­zać ja­kie­kol­wiek inne urzą­dze­nie, które może pra­co­wać dzień i noc przez bli­sko cztery de­kady, za­nim bę­dzie wy­ma­gało in­ter­wen­cji me­cha­nika. Naj­bar­dziej skom­pli­ko­wany ze­ga­rek na świe­cie, a przy­naj­mniej no­szący ten ty­tuł w 2020 roku, składa się z bli­sko trzech ty­sięcy czę­ści. Od­mie­rza czas we­dług ka­len­da­rzy gre­go­riań­skiego, he­braj­skiego, astro­no­micz­nego i księ­ży­co­wego. Wy­bija go­dziny i mi­nuty. Wszystko to, wraz z pięć­dzie­się­cioma in­nymi kom­pli­ka­cjami, za­mknięto w urzą­dze­niu, które mie­ści się w dłoni. Z ko­lei naj­mniej­szy me­cha­nizm w hi­sto­rii po­cho­dzi z lat dwu­dzie­stych ubie­głego wieku – ze­gar­mi­strzow­ska ro­bota po­zwo­liła upchnąć aż dzie­więć­dzie­siąt osiem czę­ści w ko­per­cie o ob­ję­to­ści za­le­d­wie dwóch dzie­sią­tych cen­ty­me­tra sze­ścien­nego. Pierw­szy chro­no­metr – ze­ga­rek tak do­kładny, że mógł być uży­wany przez że­gla­rzy do ob­li­cza­nia dłu­go­ści geo­gra­ficz­nej pod­czas rejsu – po­wstał po­nad sześć­dzie­siąt lat przed wy­na­le­zie­niem sil­nika elek­trycz­nego i wię­cej niż sto lat przed świa­tłem elek­trycz­nym. Od tego mo­mentu ze­garki to­wa­rzy­szyły lu­dziom pod­czas zdo­by­wa­nia Mo­unt Eve­re­stu, eks­plo­ro­wa­nia głę­bin Rowu Ma­riań­skiego, eks­pe­dy­cji na bie­guny pół­nocny i po­łu­dniowy, a na­wet lotu na Księ­życ.

To, jak poj­mu­jemy kon­cep­cję czasu, jest nie­ro­ze­rwal­nie po­łą­czone z na­szą kul­turą. Co wię­cej, słowo time jest naj­czę­ściej uży­wa­nym rze­czow­ni­kiem w ję­zyku an­giel­skim. W świe­cie za­chod­niego ka­pi­ta­li­zmu czas jest czymś, co mamy albo czego nie mamy. Oszczę­dzamy go lub tra­cimy. Czas pę­dzi, to znów się wle­cze. Raz wy­daje się, że sta­nął w miej­scu, in­nym ra­zem można od­nieść wra­że­nie, że prze­cieka nam przez palce. Czas nie­ustan­nie pul­suje we wszyst­kim, co ro­bimy. Jest tłem i kon­tek­stem na­szego ist­nie­nia oraz miej­sca, które zaj­mu­jemy w nad­zwy­czaj zme­cha­ni­zo­wa­nym współ­cze­snym świe­cie.

Przez dzie­siątki ty­sięcy lat rów­no­waga sił mię­dzy czło­wie­kiem a cza­sem po­woli się zmie­niała. To, co pier­wot­nie opie­rało się na ob­ser­wa­cji zja­wisk na­tu­ral­nych, stop­niowo prze­ista­czało się w byt, który za­pra­gnę­li­śmy kon­tro­lo­wać. Mimo to czę­sto zdaje się, że to on spra­wuje kon­trolę nad nami. Czas, jak się prze­ko­na­li­śmy, nie jest tak okre­ślony, jak po­cząt­kowo są­dzi­li­śmy. Wcale nie musi być uni­wer­salny, nie­ubła­ga­nie pły­nący, nie­cze­ka­jący na ni­kogo. Jego upływ może być za to względny, oso­bi­sty, a pew­nego dnia na­wet od­wra­calny – przy­naj­mniej z me­dycz­nego punktu wi­dze­nia.

Nie­mal od po­czątku wie­dzia­łam, że wolę się zaj­mo­wać ze­gar­kami niż ze­ga­rami. Te pierw­sze od se­tek lat se­kun­dują nam w co­dzien­nym ży­ciu, no­szone na ciele lub przy nim. Od­kąd pa­mię­tam, do­strze­ga­łam w in­tym­nej na­tu­rze tego przy­wią­za­nia coś fa­scy­nu­ją­cego. Więź mię­dzy czło­wie­kiem a ze­gar­kiem, pod­kre­ślana ty­ka­niem od­zwier­cie­dla­ją­cym bi­cie na­szego serca i wpi­su­ją­cym się w do­bowy rytm funk­cjo­no­wa­nia ludz­kiego or­ga­ni­zmu, przez długi czas była naj­bliż­szą re­la­cją, jaką lu­dzie na­wią­zali z ma­szyną. Zmie­niło się to do­piero wraz z po­ja­wie­niem się te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych. Ze­garki są pod wie­loma wzglę­dami prze­dłu­że­niem nas sa­mych, pro­jek­cją na­szej toż­sa­mo­ści, oso­bo­wo­ści, aspi­ra­cji, jak rów­nież na­szego sta­tusu spo­łecz­nego i eko­no­micz­nego. Ze­ga­rek jest nie tylko na­szym oso­bi­stym cza­so­mie­rzem, lecz także swego ro­dzaju dzien­ni­kiem – uło­że­niem swo­ich wska­zó­wek po­rząd­kuje wspo­mnie­nia go­dzin, dni i lat, które prze­ży­li­śmy, no­sząc go na nad­garstku. Sta­nowi nie­oży­wione, a za­ra­zem wy­jąt­kowo ludz­kie re­po­zy­to­rium ży­cia.

Książka ta opo­wiada o hi­sto­rii po­miaru czasu, ale rów­nież o cza­sie sa­mym w so­bie, tyle że wi­dzia­nym z nie­re­gu­lar­nej per­spek­tywy dwu­dzie­sto­pierw­szo­wiecz­nej ze­gar­mi­strzyni. Moją opo­wieść roz­pocznę od naj­wcze­śniej­szych cza­so­mie­rzy bu­do­wa­nych przez lu­dzi, wy­ko­ny­wa­nych z ko­ści zwie­rząt, któ­rych dzia­ła­nie opie­rało się na od­mie­rza­niu dłu­go­ści cie­nia, prze­le­wa­niu wody, prze­sy­py­wa­niu pia­sku czy roz­pa­la­niu ognia. Na­stęp­nie przyj­rzę się temu, jak wy­na­lazcy szu­kali spo­so­bów na po­łą­cze­nie na­tu­ral­nych źró­deł ener­gii z roz­wią­za­niami in­ży­nie­ryj­nymi. Urzą­dze­nia, które uzna­jemy dziś za pierw­sze w hi­sto­rii ze­gary, były tak na­prawdę nie­zwy­kłą wy­pad­kową zwy­kłej ludz­kiej cie­ka­wo­ści, eks­pe­ry­men­tów i zło­żo­nej wie­dzy na­uko­wej. Ich me­cha­ni­zmy, po­cząt­kowo tak ogromne, że mie­ściły się je­dy­nie we­wnątrz po­tęż­nych wież ko­ściel­nych, były pier­wo­wzo­rami zmi­nia­tu­ry­zo­wa­nych cza­so­mie­rzy, któ­rymi zaj­muję się na co dzień w swoim warsz­ta­cie.

Stam­tąd przej­dziemy do peł­nego nie­zwy­kło­ści świata ze­gar­ków. W ko­lej­nych roz­dzia­łach opo­wiem o naj­waż­niej­szych mo­men­tach w hi­sto­rii ze­garka – od jego na­ro­dzin przed pię­ciu­set laty po współ­cze­sność. Ob­ja­śnię nie­zro­zu­miałe osią­gnię­cia tech­niczne, dzięki któ­rym urzą­dze­nia do po­miaru czasu stały się po­ręczne i wy­star­cza­jąco do­kładne, by za­wo­jo­wać świat. Wy­tłu­ma­czę, jak te nie­wiel­kie przy­rządy umoż­li­wiły ko­or­dy­na­cję pracy, od­da­wa­nie czci bo­gom i pro­wa­dze­nie wo­jen. Jak po­mo­gły eu­ro­pej­skim na­cjom wy­zna­czać kursy na mo­rzach i oce­anach, na­no­sić na mapy nie­znane wcze­śniej kon­ty­nenty. Jak wsparły roz­wój glo­bal­nego han­dlu, jak prze­tarły ścieżkę ku eks­pan­sji ko­lo­nial­nej. Udo­wod­nię, że to od nich za­le­żało prze­trwa­nie nie­ustra­szo­nych od­kryw­ców i wy­cień­czo­nych walką żoł­nie­rzy. Po­każę, jak ogromny wpływ miały na de­cy­du­jące o lo­sach świata wy­da­rze­nia hi­sto­ryczne. Prze­śle­dzimy też drogę ze­garka: od oznaki za­moż­no­ści do po­pu­lar­nego na­rzę­dzia co­dzien­nego użytku, a na­stęp­nie zwrot w stronę sym­bolu sta­tusu spo­łecz­nego. Ze­ga­rek jest tak­to­mie­rzem za­chod­niej cy­wi­li­za­cji, po­ma­ga­ją­cym okre­ślić rytm, w ja­kim bie­gnie przed sie­bie na­sza hi­sto­ria, i w dal­szym ciągu kon­tro­lu­ją­cym epokę dyk­tatu czasu oraz pro­duk­tyw­no­ści.

Opo­wie­dziana tu hi­sto­ria ma rów­nież oso­bi­sty wy­dźwięk. Wszak moje za­in­te­re­so­wa­nia po­bły­skują zza ze­gar­ko­wego szkiełka. Wiele spo­śród cza­so­mie­rzy, które opi­suję, tra­fiło kie­dyś w moje ręce, nie­które mia­łam też przy­jem­ność na­pra­wiać. To, co można z nich wy­czy­tać, ma istotne zna­cze­nie dla tej książki. Pew­nego razu zaj­mo­wa­łam się ze­gar­kiem, który miał być pre­zen­tem ślub­nym od ro­dzi­ców. Znaj­do­wał się w po­sia­da­niu tej sa­mej ro­dziny od osiem­na­stego wieku. Trzy­ma­jąc go w dłoni, re­pe­ru­jąc jego me­cha­nizm, du­ma­jąc nad jego prze­szło­ścią i przy­szło­ścią, czu­łam się, jak­bym stała się mo­stem mię­dzy tym, co było, a tym, co bę­dzie. Praca z urzą­dze­niami, w któ­rych me­cha­nicz­nych trze­wiach drze­mią setki lat do­sko­na­le­nia sztuki ze­gar­mi­strzow­skiej, wy­wo­łuje dzi­waczne po­czu­cie sa­mo­świa­do­mo­ści. Roz­bie­ra­jąc na czę­ści pierw­sze za­byt­kowy ze­ga­rek, czuję nie­mal na­ma­calną więź z ludźmi, któ­rzy go zbu­do­wali, oraz tymi, któ­rzy go uży­wali. Moją uwagę przy­ku­wają na­wet naj­drob­niej­sze ślady lu­dzi z prze­szło­ści, swo­iste pod­pisy – ukryte po­śród try­bi­ków i zę­ba­tek ini­cjały czy imiona, jak w przy­padku Jeffa, albo li­czący so­bie dwie­ście pięć­dzie­siąt lat od­cisk palca ema­lier­nika, nie­chcący utrwa­lony na tur­ku­so­wym szkiełku scho­wa­nym pod tar­czą ze­garka kie­szon­ko­wego. Wy­pa­truję tych tro­pów, w pełni świa­doma tego, że je­stem tylko ko­lej­nym roz­dzia­łem w hi­sto­rii przed­miotu stwo­rzo­nego na długo przed mo­imi na­ro­dzi­nami, który, o ile wła­ści­wie o niego za­dbamy, prze­trwa jesz­cze setki lat po moim odej­ściu.

Ze­gar­mistrz jest ku­sto­szem chro­nią­cym te przed­mioty, chło­ną­cym ich hi­sto­rię, ale też przy­go­to­wu­ją­cym je na to, co na­stąpi. Zda­rza się, że na prze­gląd lub na­prawę tra­fia do mo­jego za­kładu ze­ga­rek, nad któ­rym pra­co­wa­łam przed laty. Od­no­szę wtedy wra­że­nie, jak­bym spo­tkała się z dawno nie­wi­dzia­nym przy­ja­cie­lem. Za­le­wają mnie wspo­mnie­nia zwią­zane ze zna­kami szcze­gól­nymi da­nego cza­so­mie­rza – bywa rów­nież, że za­pa­dają mi wtedy w pa­mięć nowe rze­czy. Pe­wien ze­ga­rek, na­pra­wiany przeze mnie nie­wiele wcze­śniej, wró­cił do mnie po za­la­niu wodą. Do in­cy­dentu do­szło wkrótce po wrę­cze­niu go jako pre­zentu na osiem­na­ste uro­dziny. Pod­czas wa­ka­cji na Ma­jorce ze­ga­rek od­był ką­piel w ba­se­nie wraz ze swoim no­wym, odro­binę za­mro­czo­nym al­ko­ho­lem wła­ści­cie­lem. Choć me­cha­nizm udało się przy­wró­cić do stanu pier­wot­nego, na tar­czy w oko­li­cach go­dziny trze­ciej po­zo­stało nie­wiel­kie od­bar­wie­nie, które już za­wsze bę­dzie przy­po­mi­nać o nie­bez­pie­czeń­stwie mie­sza­nia te­qu­ili z chlo­ro­waną wodą i za­byt­kową me­cha­niką pre­cy­zyjną.

Każ­dego ranka, gdy za­sia­dam przy warsz­ta­cie i za­bie­ram się do pracy, le­żący przede mną ze­ga­rek zwia­stuje nowy po­czą­tek. Ma do opo­wie­dze­nia wła­sną hi­sto­rię, która to­czy się poza in­ży­nie­ryjną per­fek­cją. Każde wgnie­ce­nie i za­dra­pa­nie, każde ukryte ozna­cze­nie po­zo­sta­wione przez in­nego ze­gar­mi­strza, a na­wet spo­sób, w jaki ze­ga­rek zo­stał skon­stru­owany, oraz ja­kie tech­niki za­sto­so­wano – wszystko to są tropy pro­wa­dzące do świata się­ga­ją­cego o wiele da­lej niż nie­wielki przed­miot, który mam przed sobą.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: