- W empik go
Niedojrzali Zakochani na śmierć - ebook
Niedojrzali Zakochani na śmierć - ebook
Dwudziestoletnia Zoja Wiśniewska po tragicznej śmierci swojego brata nie może dojść do siebie. Wie, jak wygląda morderca Brunona i zdaje sobie sprawę z tego, że jest bezkarny i udało mu się uniknąć odpowiedzialności. Uważa, że tylko zemsta na Olafie Zamojskim – sprawcy wypadku drogowego, jest w stanie oczyścić jej poranioną duszę, by mogła zacząć życie od nowa. Po roku szpiegowania młodego spadkobiercy, postanawia zatrudnić się w dobytku Zamojskich jako pomoc domowa. Zamysł jest prosty: zamordować winowajcę. Czy jej plan się powiedzie? Czy w końcu poczuje się wolna? Jakie napotka trudności w posiadłości Zamojskich? A może okaże się, że to ona została zwabiona podstępem do rezydencji, bo ktoś wcześniej rozgryzł jej plan?
Drogi czytelniku, zapraszam cię do zapoznania się z moim walentynkowym opowiadaniem, które można czytać przez cały rok.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-968106-1-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W zasadzie ona już czekała na wiosnę, a może na coś innego… Prychnęła bezgłośnie.
No właśnie, może to nie tęsknota za gorącym słońcem wprowadzała zniecierpliwienie, tylko to: to, co spędzało jej sen z powiek, to, co nie pozwoliło jej cieszyć się życiem, to, co zmusiło ją, by teraz jechała tą trasą w tym kierunku, do tego domu, by zrobiła to, co zaplanowała. Pomimo że znała drogę, to nie potrafiła dokładnie określić, kiedy taksówkarz dojedzie na miejsce, kiedy w końcu wysiądzie pod wskazanym w umowie adresem, by osiągnąć pełne oczyszczenie. Poczuła strużkę potu cieknącą po czole, plecach, a nawet po brzuchu – normalnie rzadko się pociła, była ciepłolubna, a poza tym w taksówce panował chłód. „To pewnie nerwy”, pomyślała. W jej głowie panował teraz prawdziwy chaos. Wszystkie myśli, plany zaczęły się zacierać, ale nie wspomnienia – nie da rady, ona już zawsze będzie pamiętać. Dlatego chęć zemsty była tak silna, że już nic nie mogło jej powstrzymać. Zacisnęła powieki, jakby chciała tym przypieczętować swój zamiar albo może tylko siebie usprawiedliwić. Wpatrzona w jeden punkt obserwowała pojawiające się cienie, które, odbijając się w samochodowej szybie, ćmiąc, przerażały nie mniej, niż cały jej zamysł – owszem, czasem wydawał się jej szalony, ale częściej konieczny. Nawet widmo konsekwencji, którą przecież było w ostateczności więzienie, nie mogło odciągnąć od pomysłu, który zrodził się w jej młodej głowie.
– To jest jedyne wyjście z tej patowej sytuacji, to jest konieczne jak powietrze do życia, to mnie uwolni – szeptała, nie przejmują się tym, że kierowca taksówki dziwnie jej się przygląda. Zaraz potem podkręcił w radio głos, ale tego z kolei nie zarejestrowało ucho spiskującej samej z sobą Zoi.
Taksówkarz spoglądał w milczeniu na pasażerkę, jakby przewidział jej niecne zamiary, ale czy to było możliwe? Prawdopodobnie wszystko jej się wydawało, przecież sama przed sobą wstydziła się pomysłu, nad którym namiętnie pracowała już od ponad roku, a ściślej od pogrzebu swojego młodszego braciszka. Chociaż nie, pewnie od momentu, w którym pod kołami czarnego porsche zginął Bruno. Dokładnie pamiętała ten okres, to również było w lutym, w czasie walentynkowych szaleństw, tylko zeszłoroczna zima nie była aż tak łaskawa jak ta, wtedy było śnieżnie i ślisko. Nadal nie potrafiła zrzucić winy na niedogodne warunki pogodowe, na złą aurę, zrządzenie losu. Obwiniała tylko jego. „To była ewidentnie jego wina!”, powtarzała w myślach.
Z każdym przejechanym kilometrem droga zwężała się, zmieniając z dwupasmówki w jednopasmówkę. Nie było już widać wiotkich, pozbawionych liści drzew ani rzadko osadzonych przydrożnych latarni. Nawet księżyc schował się za chmurami. Czuła narastający lęk, serce jej dygotało, a ona miała wrażenie, że za moment wskoczy jej do gardła i w nim utknie, nie dając już szansy na kolejny oddech. „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie”, słyszała miękki głos matki. Nie! W jej środku coś zawyło. Nie!, powtórzyło. Dobrze robisz! W obawie przed jakąś zapaścią znowu przemówiła do kierowcy. Wolała sprawdzić, czy faktycznie jeszcze jej serce bije.
– Daleko jeszcze? – zapytała tak drżącym i cichym głosem, że ledwo przebił się przez szum radia, które właśnie straciło zasięg. Przeczesała swoje długie włosy w kolorze włoskiego orzecha i zamrugała nerwowo powiekami. Poczuła, że w kącikach jej oka zebrały się łzy.
– Daleko jeszcze? – powtórzyła pytanie, nieco głośniej i pewniej, zaciskając drobne pięści. Jednocześnie naprawdę się przeraziła, że taksówkarz poznał jej myśli.
– Według GPS-u jakieś trzy kilometry. – Mężczyzna, którego włosy oprószyła już siwizna, uśmiechnął się do przedniego lusterka, a Zoi wydawało się nawet, że nawet do niej mrugnął. Nie wiedząc, skąd ma tyle siły i ochoty, odwzajemniła uśmiech.
„Czyli kierowca wcale nie jest nastawiony do mnie negatywnie”, pomyślała. W rzeczy samej tak było, to ona miała problem. Ten problem pojawił się przed rokiem, a był nim Olaf Zamojski, morderca jej brata, wnuk jej obecnego pracodawcy, do którego właśnie się wybiera. Znowu dopadły ją czarne, jak spakowana dziś na prędko walizka, myśli. Wzdrygnęła się kolejny raz w tej minucie i znowu spojrzała w boczną szybę, podziwiając już tylko mrok – wiedziała, że kryje się za nim tylko pustka. Pragnęła zemsty, jak gdyby wierzyła, że kara, którą postanowiła wymierzyć, przywróci jej bratu życie. Wiedziała, że to niemożliwe, jednak była pewna, że jej pomoże, kiedy zamorduje Olafa, że będzie mogła w końcu zacząć życie od nowa. Jej kłębiące się myśli przerwał głos kierowcy.
– Przepraszam, że pytam – odezwał się kierowca taksówki zachęcony rozmową. Bardzo spodobał mu się głos pasażerki, jeszcze taki dziecinny, skojarzył mu się z niewinnością i nieudawaną dobrocią. – Nie musi mi pani odpowiadać, ale adres, który mi pani podała, Czeremchowa dwanaście, to chyba Zamojscy, to do nich pani się wybiera? Dobrze zgaduję?
Kiwnęła głową na znak, że owszem.
– Mieszkają w pałacu, pozazdrościć – powiedział, z uznaniem kiwając głową, i zaraz dopytał zaciekawiony: – Rodzina?
– Nie – rzuciła Zoja i zamilkła, ale zaraz też, ciesząc się z podjętego dialogu trochę rozpraszającego jej czarne myśli, sprecyzowała: – Będę u nich pracować jako pomoc domowa.
– Pomoc domowa, powiada panienka? – powtórzył taksówkarz, gładząc szorstki zarost na lekko uniesionym podbródku.
– Tak – ucięła krótko. Zapragnęła poprosić kierowcę, aby już o nic więcej nie pytał. Pewnie dlatego, że schwyciła ją chwilowa słabość i miała teraz ochotę wszystko mu wyśpiewać, popłakać się, a nawet opowiedzieć dokładnie, co zaplanowała. Nie mogła jednak do tego dopuścić. Milczenie musi ją uratować, wszak było złotem.
– Rozumiem, stąd ta spakowana walizka. Czyli praca wraz z mieszkaniem i wyżywieniem? – Kierowca nie przeczuwając ani jej zamiarów, ani tego, co w tym momencie czuła, nie czekając też na odpowiedź, kontynuował: – Słyszałem ogłoszenie w radio, oferta wydawała się atrakcyjna. Wie, pani, cały czas za kierownicą to i te wszystkie informacje z lokalnej pierduśnicy się słyszy.
Zamilkł na moment, by po chwili ciągnąć dalej:
– Myślę, że będzie pani miała tam ciepło, stary Zamojski to poczciwiec i zapewne panią ozłoci. Ma tylko jednego spadkobiercę, ale ten to akurat lekkoduch. Po mieście chodzą pogłoski, że tylko czeka na śmierć dziadka, bo chce w tym przepięknym pałacu otworzyć hotel i dyskotekę. Kombinuje jak koń pod górkę, a każdy jego pomysł kończy się niewypałem. No i straszny z niego kobieciarz, a pani taka śliczna. Proszę na siebie uważać – zaznaczył z naciskiem, a Zojka wyczuła, że mężczyzna szczerze się o nią martwi. Poruszyło ją to. Wiedziała, że z Olafa Zamojskiego jest niezłe ziółko, śledziła jego losy, ale czy mogła się z tym zdradzić? Nie, nie chciała.
– O, nie wiedziałam – odpowiedziała i dla niepoznaki, chcąc pokazać, że ten temat wcale jej nie interesuje, zaczęła ziewać.
W zasadzie taksówkarz niczego nie musiał jej mówić. O rodzinie Zamojskich wiedziała prawie wszystko. Od pogrzebu jej brata zainteresowała się mordercą i jego dziadkiem, Jackiem Zamojskim, który zrobił wszystko, by osłonić wnuka przed odpowiedzialnością. A przecież sam doskonale wiedział, że Olaf nie jest tego wart, bo to nieudolny, niedojrzały mężczyzna, który nigdy nie cieszył się dobrą opinią w tym mieście. Chyba nie było ani jednego człowieka, który o Olafie wypowiedziałby się dobrze. Wszyscy żałowali staruszka, nawet podobno ksiądz z pobliskiej parafii namawiał starego Zamojskiego, by swój cały majątek przepisał na niego i kościół, bo wierni, spowiadając się przed konfesjonałem, mówili najczęściej, że boją się Olafa, że przeraża ich jego romska uroda.
Dla niej był przede wszystkim sprawcą wypadku, w którym zginął jej dziewięcioletni Bruno. Młody Zamojski jechał zdecydowanie zbyt szybko i potrącił go na pasach. Nawet nie przyszedł później przeprosić. Nie było go na pogrzebie, by złożyć kondolencję, choć Zoja go wyczekiwała. Chciała zobaczyć w oczach tego mężczyzny skruchę i szczery żal. Jakby jego tupetu było mało, zaraz po wypadku wyjechał na zagraniczne wakacje, a wszelkie formalności na policji załatwił za niego jego dziadek, słynący w mieście z gestu i szczodrej natury. Niektórzy nawet mówili, że ma swoją prywatną fabrykę pieniędzy, bo rzucał tylko zielonymi banknotami z Sobieskim. Było to niemożliwe, lecz ludzie w mieście ciągle tak żartowali. „Kto ich wie”, myślała Zoja. „Może przepłacił policję i prokuratora?” Dla niej najgorsze przyszło potem, kiedy stróże prawa umorzyli to śledztwo i nikt nie został podciągnięty do odpowiedzialności karnej, a głównym winowajcą został sam Bruno, mały drobny chłopczyk, który nie dożył nawet swoich dziesiątych urodzin. Policjanci jednogłośnie stwierdzili, że to była wina chłopca, bo słuchawki na uszach, bo kaptur na głowie, hulajnoga, jechał za szybko itp. Nawet nie przeczytała pisma, które przyszło do niej z prokuratury, dla niej był to stek bzdur. Jacek Zamojski również do niej nie przyszedł. Czuła się sponiewierana przez los, skopana, a przede wszystkim pokrzywdzona, dlatego teraz jedzie do tego domu, zamieszka tam i sama, we własnej osobie, wymierzy sprawiedliwość. Wiedziała, że nie cofnie się przed niczym. Była zdeterminowana.