- W empik go
Niedowiarek - ebook
Niedowiarek - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 147 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Dawno już nie było takie wiesny – mówią strapieni ludzie między sobą. – Ani to ziemniaków okopać, ani to dosiać poczciwie, jak się patrzy, bo jakże? Deszcze i psoty bez ustanku… O Boże litościwy i drogi, cóż sie to stało, aj co, żeś sie tak uwziął na ten naród nieszczęsny?
– Dejcie no spokój – powiadają starzy. – Nie bądźcie tacy nagli. I Poniezus sie zlituje, skoro go złość opuści…
– Dyć niejak, ale…
– Najgorzej pierwszą biedę przeczekać, to się już, do następnych człowiek wezwyczai…
– Ba, musi!
– Nie bluźnijcie… ino, moi mieli, i nic nie gadajcie na – przeciw wyroków boskich, a miejcie se to na uwadze, że Opatrzność boska zawdy wisi nad nami, ino że my je nie widzimy, bo my je niegodni…
Na to już nie ma nikt nic do powiedzenia, jeden tylko Cyrek, co przy samym kościele siedzi, zdaje się powątpiewać, bo chlipie niezrozumiale oczami… Ale kto by się ta obzierał na takiego niedowiarka? Nie wierzy – to zmierzy i sam się przekona.
W kościele nabożeństwa się odprawiają na uproszenie pogody u Pana Boga. Falami lud zalewa kościół drewniany. Ciżba w świątyni, duszenie, płacz, przekleństwa i krzyki – po sumie: suplikacje przejmujące, organy i jęki. Wszystek lud płacze zmiłowania Bożego. Z dalekich roztok spłynął do ołtarza i pada krzyżem przed wystawioną monstrancją.
Po nabożeństwie wylewa się potok głów odkrytych z kościelnego cmentarza i rozpływa się po kamienistym rynku. Widać gromadki, powiększające się z każdą chwilą, gwarzące cicho, trwożliwie, bez krzyku i hałasu.
Na długich ławach przed karczmą-ratuszem usiedli rzędem gazdowie i wiekowi. Siedzą z pochylonymi głowami, strączki białych włosów osłoniły im spalone szyje. W siwych chazukach z owczej wełny zdają się być rzędem karłowatych jałowców, osędziałych śniegiem.
I u wójta, w urzędzie gminnym nie tak gwarno i hałaśliwie jak zwykle. Poschodzili się, co prawda, wszyscy radni; nie brak Jędrka znad miedzy i Józka od Chlipały, Tomka Nieboraka ze Skalistnego; jest i pan pisarz, „jedna głowa na cztery wsie dookoła, jeden rozum i jedno orędzie“.
Siedzą, bo siedzą, bo ławek nie braknie; piją, bo piją, bo co mają robić na te ciężkie czasy – ale u wszystkich widać zasępienie i utrapienie wieczne, co młyńskim kamieniem sparło się na sumieniu i ani rusz.
– Tak, mościewy – począł Tomek podając szklankę kumotrowi. – Nie dość jednej biedy na świecie, ba zawdy ich musi być więcy. Człek się ogania, wicie, siepie na wszystkie strony, a tu darmo, bo jak cię ścisną zewsząd, to ani dychniesz, człeku nieboraczku… W ręce!