- W empik go
Niedziela - ebook
Niedziela - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 140 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NIEDZIELA
Pan Władysław (po prostu – pan Władysław, nie mogę bowiem w danej chwili wymyśleć interesującego nazwiska), jakkolwiek sumiennie i w dostatecznej mierze "przysiedział już był fałdów nad nauką społeczną", to przecież zaczepianiu szwaczek oddawał się z gorliwością bynajmniej nie słabszą od tej, jaka cechowała epokę jego życia poprzedzającą przysiadanie fałdów. W chwilach wolnych od nawału myśli tytanicznych szkicował nawet w pamięci figlarne dziełko pod tytułem: "Praktyczne wskazówki dla zaczepiających", gdzie miało się zawrzeć wiele zarówno bystrych spostrzeżeń z zakresu psychologii szwaczek, jak również dowodów ciętości dialektycznej autora. Specjalną predylekcję swą do pracownic igły pan Władysław motywował rozmaicie: już to osobistą nadwrażliwością na wdzięki biednych dziewcząt, więdnące w zapomnieniu – już pragnieniem przyjścia z pomocą materialną tej kategorii istot ludzkich, skazanej nieodwołalnie na szukanie tego rodzaju zarobków postronnych – już wreszcie, wcale nawet umiejętnie, atawizmem… Właśnie kilka dni temu spotkał na rogu Podwala faceteczkę.. palce oblizywać… Miała, naturalnie, oczy "jak dwa jeziora" – nosek nie tyle grecki, ile niezrównany w leciuchnym zaróżowieniu od mrozu – usteczka jak dwie stulone torebki dzikiej róży, no… itd. "Przystawił się" pan Władysław z mistrzostwem przystawiania się autorowi podręcznika właściwym i odprowadził pannę Marię, zręcznie wybadawszy, że jest panną Marią, do wysokiej i wąskiej kamieniczki na Starym Mieście. Od bramy zawrócono jeszcze dla flirtowania (Boże drogi! jak ten flirt nisko już upadł!…) i naznaczono sobie spotkanie na niedzielę w mieszkaniu właścicielki oczu "jak dwa jeziora".
W niedzielę po południu, wszedłszy o naznaczonej godzinie w bramę chudej kamienicy, usiłował pan Władysław odnaleźć mieszkanie stróża, który by mu gniazdko upragnionej wskazał. Jakaś monstrualnie tłusta i niebywale zła pani, do mieszkania której zaszedł, powiedziała mu opryskliwie, że stróż mieszka na drugim piętrze. – Dziwne… – myślał pan Władysław szukając w ciemnej sieni schodów na drugie piętro. Brnął po śliskim, nigdy nie wymiatanym błocie, zawrócił kilka razy na prawo i lewo w ciemnym lochu, aż jakąś karykaturę schodów odnalazł. Zdawało mu się, że wdrapuje się po szczeblach na szczyt jakiegoś komina; krztusił go kwaśny zaduch, wilgotne zimno wsiąkało aż w głąb kości. Zza drzwi niewidzialnych w mroku dochodziły uszu odgłosy stłumionych rozmów. Natrafił wreszcie omackiem na klamkę, odepchnął drzwi i wszedł do jamy rozświecanej przez szybkę umieszczoną pod sufitem.