Niegrzeczny rockman - ebook
Niegrzeczny rockman - ebook
Udręczony rockman odnajduje siebie – oraz miłość – gdy zakochuje się w kobiecie, która tymczasowo wprowadza się do mieszkania obok.
John „Jax” Blackwood, gwiazda rocka, od dwóch lat, odkąd próbował odebrać sobie życie, trwa w stanie otępienia. Aż dochodzi do incydentu z intrygującą rudowłosą, która ucieka z jego lodami.
Kiedy Stella Grey po raz pierwszy spotkała Jaxa Blackwooda, sprawy nieco wymknęły się spod kontroli. Nie wiedziała, że ma do czynienia z uwielbianym gitarzystą najlepszej rockowej kapeli świata. Kto się spodziewa takiej megagwiazdy w spożywczaku? Poza tym zbliżała się zamieć, a on chciał sprzątnąć jej sprzed nosa ostatnie pudełko upragnionych lodów. Nie mogła na to pozwolić i go pocałowała.
Stella nie może przestać myśleć o nieznajomym. Wkrótce okazuje się, że przystojniak będzie jej nowym sąsiadem i że to sam Jax Blackwood, legenda rocka.
Ona nie może mu się oprzeć, ale przeżyła już niejedną stratę i wie, że lepiej nie angażować się w związek z rockmanem. On im więcej wie o Stelli, tym bardziej się w niej zakochuje.
Żadne z nas nie wierzy w miłość, a tym bardziej w taką na całe życie. Jednak mimo to szybko się od siebie uzależniamy. Ale moglibyśmy być dla siebie kimś więcej. Moglibyśmy być dla siebie wszystkim. Wystarczy, że zaufamy na tyle, by się temu poddać.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1567-7 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy pierwszy raz spotkałam Jaxa Blackwooda, sprawy nieco wymknęły się spod kontroli.
Na swoją obronę powiem tylko: nie wiedziałam, że to Jax Blackwood – kto się spodziewa, że wpadnie na megagwiazdę rocka w spożywczaku? Co ważniejsze – nadciągała zamieć, a on właśnie miał zgarnąć ostatnie opakowanie lodów miętowych z kawałkami czekolady.
Fakt, mogłam po prostu odpuścić. Tyle że wtedy on bezczelnie mnie sprowokował, żebym odebrała mu upragnione lody. Więc go pocałowałam. I capnęłam pudełko.
Przyznaję, to było nieczyste zagranie, ale cel uświęca środki. Poza tym nigdy bym nie podejrzewała, że gość okaże się moim nowym sąsiadem.
Irytującym sąsiadem, który z dziką przyjemnością przypomina mi, że wiszę mu lody, ale w ramach spłaty długu chętnie przyjmie więcej pocałunków. Zniewalającym sąsiadem, który mnie niesamowicie jara, gdy nagi – zjawiskowo nagi – gra na gitarze w swoim salonie.
Wiadomo, najlepiej byłoby go unikać. Ale niełatwo ignorować cokolwiek, co dotyczy Jaxa – nie zwracać uwagi na to, że mnie rozśmiesza, że jego mrok pasuje do mojego albo że wystarczy jego jedno spojrzenie i rozpływam się jak masło na słońcu.
Żadne z nas nie wierzy w miłość czy związek na zawsze. Mimo to szybko się od siebie uzależniamy. Tylko że stać nas na więcej. Moglibyśmy być dla siebie kimś więcej. Moglibyśmy być dla siebie wszystkim.
Wystarczy, że sobie zaufamy i damy się ponieść uczuciom.Słowo od autorki
John (znany jako Jax) to człowiek po przejściach. Cierpi na depresję i ma stany lękowe. Kilka lat wcześniej próbował popełnić samobójstwo (nie zostało to opisane w książce). To wydarzenie go zmieniło i wpływa na to, jak podchodzi do relacji ze Stellą. Pisząc jego historię, chciałam również pokazać, że osoby cierpiące z powodu zaburzeń psychicznych nie zawsze widzą wszystko w ciemnych barwach. To często bardzo inteligentni, utalentowani, zabawni i charyzmatyczni ludzie. John nie jest tu wyjątkiem. Mam nadzieję, że pokochacie go równie mocno jak ja.
Ta książka jest dla mnie wyjątkowa, bo jak John ja również zmagałam się z depresją i stanami lękowymi. To trudny temat, ale im bardziej otwieram się przed innymi, tym mniej się czuję samotna. A tyle ludzi cierpi w samotności. Nie musi tak być. Wokół nas są osoby, które chcą pomóc.
Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby potraktować ten temat z szacunkiem i oddać go tak wiernie, jak się da. Konsultowałam się ze szczególnie wrażliwymi czytelnikami oraz z tymi, którzy mieli podobne doświadczenia, jednak jestem świadoma, że niektóre fragmenty u każdego mogą wywołać inną reakcję.
Biorę to na siebie.
Na koniec: jeśli cierpisz, poproś kogoś o pomoc – przyjaciela, członka rodziny, lekarza czy psychologa. Szukanie pomocy wydaje się trudne, ale może mieć decydujące znaczenie.
Ściskam
KristenRozdział 1
Stella
Jakiś facet mnie śledzi, na dziewięćdziesiąt dziewięć i pół procent. Chyba powinnam zacząć panikować, ale na razie jestem raczej zaintrygowana. Rzucam stalkerowi pytające spojrzenie znad kosza organicznych jabłek. Wysoki, szczupły, wysportowany – a przynajmniej tak wnioskuję po tym, jak płaszcz opina jego szerokie ramiona. Gość ma regularne rysy, wyrazisty kontur żuchwy, brązowe włosy w odcieniu czekolady i opaloną skórę. Czekolada plus masło orzechowe. Mniam!
Tłumię prychnięcie. Robienie zakupów na głodniaka nigdy nie jest dobrym pomysłem – wszystko zaczyna wtedy wyglądać apetycznie. No dobra, tylko na osiemdziesiąt procent jestem pewna, że facet mnie obserwuje. Weźmy pod uwagę fakty: megaseksowny koleś pojawia się w każdej alejce, do której wchodzę, ale nie wygląda na typa, który miałby kogoś śledzić; wydaje się zbyt opanowany, tak jakby z rozmysłem starał się nie rzucać w oczy. No to powodzenia. Otacza go jakaś aura, która nie wynika z wyglądu, to raczej czysty magnetyzm. Ten efekt jest tak silny, że mężczyzna wydaje mi się dziwnie znajomy, ale to przecież niedorzeczne. Gdybym go wcześniej widziała, na pewno zapamiętałabym takie ciacho.
Czy on mnie śledzi? To jeszcze nieudowodnione. Należy przeprowadzić dalszą analizę.
Potencjalny stalker unosi głowę, jego potężna dłoń zaciska się na rumianym honeycrispie – jabłka tej odmiany chwilę wcześniej sama włożyłam do koszyka. Moją uwagę na moment przyciągają jadeitowe oczy pod mocnymi ciemnymi brwiami. Szybko odwracam wzrok. Serce mi przyspiesza, bo zostałam przyłapana.
Nie, na pewno mnie nie śledzi. Tacy faceci jak on nigdy nie zwracają uwagi na takie dziewczyny jak ja. Wolą wysokie, chude boginie z idealnymi rysami twarzy albo drobne elfki o wielkich oczach i uroczych uśmiechach. Na dziewczyny przeciętnego wzrostu, przeciętnej wagi i przeciętnej urody nawet nie spojrzą. Powinnam o tym pamiętać – dla fajnych chłopaków zawsze byłam niewidoczna. Zaczęło się to już w pierwszej klasie podstawówki: Peter Bondi uganiał się za wszystkimi koleżankami, żeby je pocałować. Wszystkimi poza mną.
To przykre, kiedy uświadamiasz sobie, że ty jedna jedyna jesteś tak odpychająca, że nawet gnojek dłubiący w nosie cię nie chce. To wspomnienie, jak inne dziewczyny uciekają z wrzaskiem przed Całuśnym Peterem, nadal trochę boli.
Ale przecież nie mogę tylko narzekać, kilka atutów i mnie przypadło w udziale: nieskazitelna cera – co zawsze się chwali – oraz niezłe usta. Mama mówiła na mnie Bardot, ale nie dlatego że tak ogólnie przypominałam gwiazdę kina lat sześćdziesiątych, ale właśnie z powodu ust jak u tej aktorki. Mówiła również, że wyglądają jak po użądleniu pszczoły, co brzmi okropnie. Ponadto zostałam obdarzona miękkimi, jedwabistymi lokami w kolorze miedzianym.
Kocham swoje włosy i dopiero po dwudziestu dziewięciu latach nauczyłam się nie przejmować tym, że takie stwierdzenie może być oznaką próżności. Tak czy inaczej, niektórzy mężczyźni dostrzegają je i spodziewają się czegoś więcej po twarzy; oczekują powalającego piękna, a nie przeciętności. Skąd to wiem? Bo już kilka razy to słyszałam. Zabolało. Oczywiście w parze z rudymi włosami idą również piegi. Mężczyźni albo je uwielbiają, albo ich nie znoszą.
Szczerze mówiąc, częściej przyciągam geeków zakręconych na punkcie komiksów. Albo gości o umysłach ostrych jak brzytwa, lecz pluszowym ciele. Dla mnie spoko – zawsze wolałam osobowość od mięśni.
Ale do brzegu – Pan Ciacho pewnie się zastanawia, dlaczego pojawiam się wszędzie tam, gdzie on. Poza tym w ogóle nie jest mną zainteresowany. Kręcę głową i idę do alejki z ciasteczkami. Niestety na półkach pustki. Bo nadciąga Śniegzilla, jak określają to media. Mamy marzec i nowojorczycy właśnie zaczęli cieszyć się wiosną, więc nikogo nie zachwyciła wieść o nadchodzącej zamieci. Tutejsi, jak to typowe mieszczuchy, doszli do wniosku, że wszystkie sklepy zostaną pozamykane, i zaczęli w panice gromadzić najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak: papier toaletowy, chleb, wodę i niezdrowe przekąski.
Nigdy nie rozumiałam, dlaczego akurat chleb, skoro nikt nie kupuje do niego żadnych dodatków. Masło orzechowe wciąż jest, podobnie jak dżem. Co ci ludzie robią z tym całym zapasem chleba w nagłym kryzysie? Kulą się przy stosach papieru toaletowego i wcinają suchy chleb do czasu, aż zjawi się pomoc?
W każdym razie na półkach pozostało tylko kilka paczek ciastek z kawałkami czekolady i jedno samotne opakowanie oreo z podwójnym nadzieniem. Nie martwcie się, moje pyszności, zapewnię wam dobry dom.
Biorę paczkę i już chcę włożyć ją do koszyka, gdy nagle zza rogu wychodzi przystojniak. Naprawdę?
Kiedy mnie dostrzega, nieruchomieje i lekko unosi brwi, tak jakby myślał: znowu ty? Zerka na oreo, które trzymam, i kąciki jego ust opadają. A muszę zauważyć, że te usta są cudne – o ładnym kształcie, szerokie, niezbyt pełne, nie za wąskie, po prostu…
Rany, gapię się na jego usta. A on przeszywa mnie spojrzeniem.
Stoimy naprzeciwko siebie jak rewolwerowcy na Dzikim Zachodzie. Mija chwila; nagle czuję rozlewające się w dole brzucha ciepło, które przesuwa się coraz niżej, między nogi. Zawstydzona, obracam się i uciekam. Jak tchórz. Bo rumieniec już atakuje. Nie dość, że facet znów mnie przyłapał, jak się na niego gapię, to jeszcze zostałam nakryta z ręką w słoiku ze słodyczami. Poniekąd.
Mijając półkę z ciastkami w kolorowych opakowaniach, zaczynam się wstydzić swojego wielkiego tyłka. Zaraz jednak wkurza mnie własna nieśmiałość, więc postanawiam zwolnić i się postarać, trochę bardziej zakołysać biodrami.
Zmieszana tą krótką paradą, pospiesznie biorę tampony i żel pod prysznic, a potem ruszam w kierunku lodówek. Ułożyłam sobie plan, który wiąże się z ciasteczkami, sosem czekoladowym i moimi ulubionymi lodami o smaku mięty z kawałkami czekolady.
Skręcam w alejkę z lodami i nieruchomieję. Ten wysoki brunet, Pan Niezadowolony, otwiera właśnie lodówkę i sięga po ostatnie…
– Nie waż się brać miętowych! – wypalam stanowczym tonem.
Facet zamiera i znowu unosi ciemne brwi, tym razem nieco wyżej, nieco bardziej też oburzony. Boże, te oczy, te grzeszne, zielone oczy, okolone gęstymi, niesamowicie gęstymi rzęsami. Kobiecymi rzęsami. Choć nie ma w sobie ani krzty kobiecości.
– A co, jeśli się odważę?
Przeszywa mnie dreszcz, ale nie dlatego że jest chłodno przy lodówkach. Facet ma niezbyt silny brytyjski akcent, momentami przytarty jak lekko znoszone dżinsy. A jego głos? A niech mnie! Kojarzy się z seksem i pościelą wilgotną od potu, pokruszonymi ciasteczkami, polanymi gorącym sosem czekoladowym.
Serio, na następne zakupy muszę przyjść najedzona. Teraz powinnam iść do kasy i wrócić prosto do domu.
Ale stawką są lody miętowe. Stanowczo wkraczam do alejki, świadoma tego, jak reaguję na jego ciało. O w mordę, ten facet ma w sobie seksapil, ogień i wabiące feromony – nie sposób mu się oprzeć. Przygotowuję się do starcia.
– Cały dzień szukam tych lodów.
I została tylko jedna sztuka. Kurde, co jest z tym sklepem? Czy wcześniej został najechany przez hordę nowojorczyków? Pan Ciacho zmienia pozycję, jego smukłe ciało przybliża się do mojego.
– Ja też szukam ich cały dzień – odpowiada i zaciska rękę na opakowaniu.
Nie ma mowy. O niee… pożałujesz tego, koleś.
Łapię pudełko od spodu.
– Lepiej nie wchodź pomiędzy kobietę a jej lody, przyjacielu.
Mruży oczy. Boże, jak on znajomo wygląda. Ale nie tak, jakbym szukała kogoś takiego przez całe życie. Bardziej tak, jakbym widziała go wcześniej w telewizji. Tylko błagam, oby się nie okazało, że to jakiś typ podejrzany o morderstwo. Ale już seksowny zabójca potworów? O, to proszę bardzo. Trochę podobny do takiego bad boya.
Jego ciemne włosy są krótkie po bokach, ale zmierzwione na czubku. Kosmyki opadają mu na oczy i plączą się z obłędnie długimi rzęsami. Czuję dziką potrzebę, żeby odgarnąć mu włosy z czoła.
Ale tego nie robię.
Przyszpilił mnie spojrzeniem. Kurczę, ten facet jest władczy, zbyt pewny siebie, do tego arogancki, co świadczy o tym, że zawsze stawia na swoim. Teraz już inaczej go postrzegam; zastanawiam się, czy jest jakimś bogatym chłopaczkiem, który postanowił zrobić coś tak przyziemnego jak zakupy w spożywczaku. Ma na sobie szary sweter z kaszmiru, a płaszcz i dżinsy – chociaż znoszone – wydają się zbyt dobrze uszyte, by pochodziły z sieciówki. W swojej branży obracam się wśród osób zamożnych na tyle często, że potrafię rozpoznać ekskluzywne ubrania.
Facet jest zatem albo nadziany, albo potrafi znajdować perełki w second handach. No i wygląda dziwnie znajomo. Nie wiem dlaczego, ale dręczy mnie to, że nie potrafię go zdefiniować. Przeważnie nie mam z tym problemu. Ale ten gość nie wpisuje się w podstawowe kategorie.
– Ty masz oreo, moja droga. Ja biorę lody. – Jego głos przybiera ostrzejszy ton.
Mocniej przyciskam do siebie cenną zdobycz.
– Ale do ciastek potrzebuję jeszcze trochę miętki.
– Miętki? – Śmieje się krótko. – Poważnie? Mówisz o tych lodach tak, jakby były składnikiem magicznego eliksiru.
– Magia tych lodów z oreo polega na tym, że mogą zapewnić mi odrobinę rozkoszy.
Znów władczo unosi brew.
– I to ma mnie przekonać, żebym odpuścił? – Oczy mu ciemnieją, a mnie mimowolnie zalewa fala gorąca. – A co, jeśli ja też chcę zaznać odrobiny rozkoszy? – pyta; jego pomruk kojarzy mi się z perwersyjnym seksem i gorącą czekoladą.
Och, niezły jest. Tym uwodzicielskim głosem na pewno nakłonił wiele kobiet, żeby oddały mu swoje lody.
– Jaka szkoda. Zaklepałam je pierwsza, proszę pana. – Szarpię za pudełko, on jednak mocniej zaciska na nim palce.
Nachyla się, a mnie otacza jego zapach – wyczuwam woń mydła, delikatną nutę cytryny i miodu.
– Zdrowo cię pogięło, jeśli myślisz, że dostaniesz te lody, słodziaku.
– Słodziaku?
– Dobrze słyszałaś. – Szczerzy zęby i kiwa głową w stronę innych smaków. – Odpuść sobie i weź neapolitańskie. Bo te są moje.
To jakaś kpina. Nigdy się nie wykłócam z obcymi. A już na pewno nie z takimi boskimi facetami. Skwitowałabym śmiechem braki w lodówkach na skutek nadchodzącej zamieci, życzyła nieznajomemu miłego wieczoru, a potem się wycofała. Kłótnie niczego nie rozwiązują. Mimo to stoję tutaj i zachowuję się jak szurnięta. Mam tę świadomość, cedzę jednak przez zaciśnięte zęby:
– Chcę swoje miętowe lody.
Koleś stoi na tyle blisko, że dostrzegam małą bliznę tuż pod lewym okiem, częściowo przesłoniętą jego kobiecymi rzęsami. Te rzęsy to niesprawiedliwość.
– Za cholerę, słodziaku.
I znowu ten „słodziak”. Nie wiem, skąd mu się to wzięło. Nieważne, nie zamierzam się teraz wycofywać. Stawką jest mój honor.
Żadne z nas się nie rusza. Piorunuję go wzrokiem. On odwdzięcza się tym samym. Dzięki temu bez problemu udaje mi się odczytać jego myśli. To tak proste jak oddychanie.
„No dalej, słodziaku. Tylko spróbuj.
Myślisz, że odpuszczę?
Na pewno nie dam sobie ich zabrać”.
Arogancja zawarta w jego niemych słowach działa mi na nerwy. Okej, Stella Grey jest przeciętną dziewczyną o dzikiej czuprynie i takim tyłku, w który poszło zbyt wiele słodyczy, ale nie jest mięczakiem. Pomijam już to, że zaczęłam przemawiać do siebie w trzeciej osobie, zagłuszam rozsądek, który krzyczy: „Nie! Nie rób tego!”, i podejmuję rękawicę.
Staję na palcach, ruszam do ataku.
Całuję go.
▪ ▪ ▪
John
Zamurowało mnie. Przez ten pocałunek. A nie był namiętny. Ot, zwykły całus. Przelotny i nieśmiały. Zanim zdążyłem zareagować, dziewczyna zniknęła.
Ale w trakcie tego krótkiego zbliżenia cały ożyłem – każdy mięsień w moim ciele się spiął, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Czułem jej miękkie wargi – ich namiętność, sprężystość – i muśnięcie ciepłego oddechu, gdy westchnęła. Tak jak ja.
Westchnąłem. Co jest, kurde, grane?
Dociera do mnie dziwaczność tej sytuacji, skóra mnie mrowi. Mam za sobą gówniany dzień, poprzedzony gównianym tygodniem, gównianym miesiącem, gównianym rokiem. Tak ugrzęzłem w tym gównie, że stałem się zupełnie odrętwiały. Egzystuję w świecie, w którym brak uniesień i smutków. Ale mnie to odpowiada. Tak samo jak zajmowanie się przyziemnymi, prostymi sprawami. Czasami lubię być zwyczajnym człowiekiem.
Dzisiaj postanowiłem zrobić zakupy przed śnieżycą. Fajna jest taka normalność.
Teraz jednak to wszystko szlag trafił, a ja stoję i gapię się tam, gdzie zniknęła całująca bandytka. Ledwie rejestruję chłód, który zaczyna odmrażać mi ucho i policzek. Stwierdzam, że powinienem się ruszyć, ale w tej chwili skupiam się na reakcji, którą – wydawało mi się – utraciłem. Gorąca krew buzuje mi w żyłach, oddech mam przyspieszony, urywany, tak jakbym nagle zatrzymał się po długim i szybkim biegu. Fiut mi stanął. A to zwyczajna dziewczyna tylko pocałowała mnie przelotnie w usta. Pytam więc ponownie… co jest, kurde, grane?
Okej, nie była aż taka zwyczajna. W myślach wciąż widzę jej rozkołysane biodra, jędrny, krągły tyłek, na którym ładnie opina się czarna spódniczka, gdy dziewczyna się ode mnie oddala. Czarna spódniczka, czarne legginsy, czarne wojskowe buty, rude włosy. Do diabła, laska jest nieźle postrzelona, ale włosy ma cudowne. Zauważyłem je od razu, gdy weszła do sklepu. Rudzielec. Taki intensywny miedziany kolor jak nowy pens. Bujna grzywa luźnych loków niczym aureola wokół drobnej, zwyczajnej twarzy.
Kiedy po raz pierwszy obróciła się w moją stronę i dobrze się jej przyjrzałem, niemal mnie zatkało. Na widok takich włosów mężczyzna oczekuje erotyzmu i grzechu. A nie dużych oczu i piegów. Cukiereczek. Seksowna gotka o słodkiej i zupełnie przeciętnej twarzy. Dziewczyna z sąsiedztwa w połączeniu z Wednesday Addams z Rodziny Addamsów.
Kręcę lekko głową, próbując wziąć się w garść. Poza tym wygląd tej laski nie ma znaczenia – ot, wściekły króliczek, który się na mnie rzucił. Dlaczego mnie pocałowała? O co my się w ogóle kłóciliśmy?
Zerkam na pustą, zimną dłoń. No tak. Miętka.
Na mojej zmarzniętej twarzy rozciąga się uśmiech. Punkt dla słodziaka.
Puszczam drzwi lodówki, które zamykają się z trzaskiem, i ruszam w pogoń za lodami.
Ruda już stoi przy kasie i próbuje założyć za ucho niesforny kosmyk olśniewających włosów. Na jej policzku dostrzegam uroczy rumieniec, który pogłębia się, gdy do niej podchodzę. Białymi zębami skubie wargę – tę wargę, której dotyk pamiętam aż za dobrze. Przypominam sobie również błysk szoku w jej oczach po tym, jak mnie pocałowała, tak jakby sama nie mogła uwierzyć, że to zrobiła. Z łatwością dawało się odczytać jej myśli – nigdy dotąd nie spotkałem takiej osoby. Niemal widzę te wszystkie trybiki obracające się w jej głowie, kiedy zajmuję za nią miejsce w kolejce i z hukiem stawiam koszyk na końcu taśmy. Widać, że spodziewa się grandy. I to wywołuje w niej lęk. Interesujące, biorąc pod uwagę fakt, że przedtem nie stchórzyła. Wcześniej zastanawiałem się, czy ona mnie śledzi, co ostatecznie przekreśliłoby moje zainteresowanie. Nie potrzebuję stalkerki. Ona jednak na dziale z owocami posłała mi ostrzegawcze spojrzenie, co podważyło moją teorię. Nie, ta panna zdecydowanie nie chce mieć ze mną nic wspólnego.
Unosi głowę i pociąga nosem, jak gdyby wyczuła przykry zapach. I nie zaszczyca mnie spojrzeniem. Och, nie, słodziak mnie ignoruje. Trzyma bladą dłoń na moich – powtarzam: moich – miętowych lodach z kawałkami czekolady, chyba z obawy, że je ukradnę. Ha!
Uśmiecham się znowu i podchodzę do niej trochę bliżej, patrzę na jej kark, na odsłonięty kawałek jasnej skóry, widoczny tuż nad kołnierzem grunge’owej ciemnoniebieskiej kurtki. Tęczówki dziewczyny też są ciemnoniebieskie. Nagle mam ochotę znowu napotkać ten prowokujący wzrok.
No dalej, słodziaku, rzuć mi jeszcze raz swoje wyzywające spojrzenie. Dopóki na siebie nie wpadliśmy, cholernie się nudziłem. Byłem totalnie otępiały.
Przysuwam się do niej jeszcze bardziej. Jestem tak blisko, że jeśli chociaż drgnie, jej sterczący tyłek otrze się o moje krocze. Ta myśl wywołuje w mojej głowie sprośne, lecz przyjemne wizje. W ogóle dziwne, że obca dziewczyna tak na mnie działa. To na pewno przez te włosy. Zerkam na nie i wyobrażam sobie, jak rude kosmyki przesuwają się po moim twardym fiucie. Tylko że dziewczyna nie jest w moim typie, ma raczej urodę dziecka. Nie wspominając o tym, że prędzej odgryzłaby mi penisa, niż go obciągnęła. Po tej przerażającej myśli cofam się nieznacznie i patrzę na rzeczy, które gwałtownie wykłada na taśmę. Poza środkami higienicznymi dla kobiet wybrała to, co ja: osiem honeycrispów, dwa opakowania waniliowego jogurtu islandzkiego, organiczną granolę – z żurawiną, mozzarellę z mleka bawolego, pomidorki cherry, włoskie pieczywo i wędzony boczek. Dokładnie to samo. Poza tym zgarnęła ostatnie oreo. Też chciałem je wziąć. I nie zapominajmy o miętce.
Co tu się, do diabła, wyprawia? Jeśli ona mnie nie śledzi – a jestem tego pewien, bo przecież wcześniej prawie cały czas trzymałem się tuż za nią – to jakim cudem wybraliśmy to samo?
To dopiero zagadka.
Zirytowany, przyglądam się jej znowu. Muszę przyznać, dziwi mnie moja reakcja. Czy to kwestia pociągu seksualnego? Chyba nie. Raczej kręcą mnie pewne siebie kobiety. Władcze. Dobra, przyznaję, zazwyczaj decyduję się na seksowne kociaki, które pożerają mnie wzrokiem. Jeśli chodzi o seks, jestem strasznie płytki. Ale to żadna zbrodnia.
Jednak ta kobieta sprawia wrażenie, jakby chciała rozpłynąć się w powietrzu. Chwilę temu się ze mną wykłócała. A potem jej nastawienie się zmieniło. Natychmiast skupiła na mnie całą swoją uwagę. To było elektryzujące. Dawno czegoś podobnego nie doświadczyłem. Na początku prawie nie poznałem tego uczucia.
Niesamowite. W dodatku rudzielec najwyraźniej nie ma pocięcia, kim jestem. Super. Megasuper. Oczywiście nie wszyscy mnie rozpoznają, ale większość ludzi w moim wieku na pewno. Tylko nie złodziejka lodów. Przesuwam po niej wzrokiem. Wiem, że ona to czuje, bo się jeży. Mm…, fajnie.
Ma nieregularne rysy twarzy – nieco za duży nos, kwadratowy podbródek, okrągłe policzki. I te piegi. Z daleka jej nos i policzki wyglądają jak obsypane cynamonem. Z bliska piegi są na tyle duże, że człowieka nachodzi chęć, by je policzyć, może nawet przesunąć po nich palcem. Nigdy mi się nie podobały. Za bardzo mnie dekoncentrują. A ona ma nawet dwa na ustach. To zdecydowanie mnie rozprasza.
Ale ja chcę znowu zobaczyć jej oczy. Te czające się w nich wyrzuty sumienia. Na sto procent czuje się winna. Stoi, wierci się, bacznie obserwuje swoje produkty. Zupełnie nie zwraca na mnie uwagi. Urocze.
A ja się na nią uwziąłem, specjalnie jej dokuczam. Policzki słodziaka robią się wściekle różowe, mocniej kontrastują z cynamonowymi piegami. Drażnię się z nią; sprawia mi to radochę. Wiem, że nie powinienem. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zawsze słucham się instynktu i teraz też zamierzam.
Kasjerka rzuca mi karcące spojrzenie. Oczywiście. Jestem w końcu wielkim facetem, który niemal sapie w kark samotnej dziewczynie.
Uśmiecham się do kasjerki.
– My się znamy – wyjaśniam.
– Wcale nie – odpowiada złodziejka lodów; nawet się nie odwróciła.
Nachylam się, moje nozdrza wypełnia zapach damskiego szamponu i zdenerwowanej kobiety.
– O nie, jak możesz tak mówić, słodziaku? Nieczęsto całuję kobietę i daję jej swoje lody.
Cała drży, tak jakby nie mogła się zdecydować, czy uciekać, czy stanąć do walki. Wcześniej stchórzyła, więc zakładam, że teraz się postawi. I wtedy gromi mnie ciemnoniebieskimi oczami.
– To ja pocałowałam ciebie. I to moje lody.
Jej? Czerwieni się, ja unoszę brew. Próbuj dalej, ty mała, podstępna złodziejko.
Marszczy brwi w odwecie. A kto zdobył miętkę, baranie?
Imponujące, samym spojrzeniem udaje jej się wyrazić tego „barana”. Kasjerka wydaje resztę, a kiedy dziewczyna kieruje się już do wyjścia, dociera do mnie, że zaraz zniknie z mojego życia. Ogarnia mnie niepokojąca desperacja.
– Jak masz na imię? – pytam, bo muszę wiedzieć. Pewnie to jakieś urocze i radosne imię.
Zamiera.
– Przykro mi, nie rozmawiam z nieznajomymi.
Wybucham śmiechem.
– Jasne, ty ich tylko całujesz.
Pocałuj mnie znowu, a obiecuję, że się poznamy.
Nie, nie chcę całować tej laski. Na pewno jest sztywna. W czasie seksu zaciska powieki i układa w myślach listę zakupów – marząc o kolejnej porcji lodów miętowych z kawałkami czekolady. Mała złodziejka. Podła złodziejka łakoci, przez którą w śnieżycę nie będę miał ulubionej przekąski. Szlag, powinienem wrócić do sklepu i kupić przynajmniej te trójsmakowe, neapolitańskie. Ale nie znoszę lodów truskawkowych. Po jaką cholerę w ogóle je tam dają?
Kręcę głową i skupiam się na Pannie Miętce. Uśmiecha się do mnie drwiąco, bo doskonale wie, że mnie wykiwała. Nagle mam dziecinną ochotę, żeby pociągnąć ją za włosy albo uszczypnąć w tyłek.
Trudno się zdecydować.
Ale to zboczone i dziwne, Jax.
– Naprawdę nie zamierzasz zdradzić mi swojego imienia?
– A ty jak masz na imię? – nie odpuszcza.
– John. – To zarówno prawda, jak i kłamstwo. Uśmiecham się szeroko. – No, dalej. Podaj mi swoje imię. Muszę wiedzieć, na kogo donieść na policję.
Unosi głowę wysoko, stawia na podłodze swoje torby, a potem wyciąga paczkę oreo – tę ostatnią, którą udało jej się zgarnąć przede mną – i rzuca ją na taśmę.
– Poczęstuj policjantów. Skoro godzinami przyjdzie im wysłuchiwać twoich niekończących się narzekań, na pewno zgłodnieją.
Odchodzi. I tym razem nie kręci tyłkiem, lecz maszeruje jak w wojsku. Chce mi się śmiać.
– „Zostaw pistolet, weź cannoli”. Tak to leciało? – wołam za nią, cytując Ojca chrzestnego.
Kasjerka patrzy na mnie jak na wariata. Słusznie, bo wpada mi do głowy głupi pomysł i rozważam pogoń za słodziakiem. Mam chęć sprawdzić, czy uda mi się ją bardziej wkurzyć – i to pomimo mojego podejrzenia, że jest sztywna w łóżku. A może właśnie dlatego. Lubię wyzwania.
Tylko nie mogę zapomnieć, kim jestem. To tak niezmienne jak kolor moich oczu. Jestem Jax Blackwood – znany gitarzysta i drugi wokalista zespołu Kill John, owiany złą sławą z powodu próby samobójczej, do której doszło dwa lata temu. Każda kobieta, z którą się zadaję, wie to wszystko i wiedza ta wpływa na nasz związek. Pozytywny i negatywny rozgłos to świetny sposób na utrzymanie powierzchownych relacji. Takie wolę. Seks to seks, łatwa przyjemność dla obu stron.
Tyle że złodziejka lodów najwyraźniej nie jest dziewczyną na szybki numerek. Na bank. Przekomarzanie się z nią sprawiło mi więcej radochy niż cokolwiek innego w ciągu ostatnich miesięcy. Wolę jednak nie skalać tej znajomości seksem, po którym od razu bym się zwinął.
Obserwuję, jak odchodzi, i dotykam piersi w miejscu, gdzie mam pustkę. Niektóre rzeczy nie są nam przeznaczone.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji