- W empik go
Nienawiść, którą dajesz - ebook
Nienawiść, którą dajesz - ebook
Światowy bestseller na podstawie, którego powstał film w gwiazdorskiej obsadzie wytwórni Twentieth Century Fox.
Opowiedziana w rytmie rap głośna historia o życiu czarnoskórych w Ameryce.
Powieść, która błyskawicznie zyskała status kultowej i która przyniosła debiutującej autorce międzynarodową sławę.
W tym świecie nigdy nie jesteś za młody, by mogli cię aresztować albo zabić. Dlatego dzieciakom wpaja się zasady odpowiedniego zachowania przy policji – „Trzymaj ręce tak, żeby były widoczne. Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów. Odzywaj się tylko wtedy, kiedy cię o coś zapytają”.
Szesnastoletnia Starr Carter porusza się między dwoma światami: biedną dzielnicą, w której mieszka oraz luksusową szkołą prywatną na przedmieściach, do której uczęszcza. Niepewna równowaga między tymi światami zostaje całkowicie zniszczona, gdy jej przyjaciel z dzieciństwa zostaje zastrzelony przez białego policjanta na jej oczach. Jego śmierć staje się krajową sensacją. Niektórzy nazywają go bandytą, handlarzem narkotyków, członkiem gangu. Protestujący wychodzą w jego imieniu na ulice. Część policjantów i miejscowych baronów narkotykowych usiłuje zastraszyć Starr i jej rodzinę. Wszyscy jednak chcą wiedzieć jedno: co tak naprawdę stało się tamtej nocy? A jedyną osobą, która może odpowiedzieć na to pytanie, jest Starr. Lecz to, co powie dziewczyna – bądź czego nie powie - mogłoby przewrócić do góry nogami jej codzienność. Mogłoby też zagrozić jej życiu.
Ta niezwykła powieść zwraca uwagę na poważne problemy, ale kryje w sobie ogrom niespotykanego uroku. Pokochasz ją za ciepło, ważny przekaz, podszyty sarkazmem humor oraz wspaniałych bohaterów.
I nigdy jej nie zapomnisz.
Angie Thomas urodziła się, dorastała i do tej pory mieszka w Jackson w stanie Missisipi, na co wskazuje jej akcent. Jako nastolatka była raperką, której największym osiągnięciem stał się artykuł na jej temat zamieszczony, wraz ze zdjęciem, w „Right-On Magazine”. Posiada tytuł BFA z Kreatywnego Pisania, zdobyty na Uniwersytecie Belhaven oraz nieoficjalny tytuł z dziedziny Hip-Hopu. Jest laureatką nagrody Walter Dean Myers Grant 2015, przyznawanej przez We Need Diverse Books. Jej debiutancka powieść „Nienawiść, którą dajesz” jest jednym z bestsellerów New York Timesa.
Film, w gwiazdorskiej obsadzie, od stycznia na ekranach kin. Reżyserem został George Tilman, a w filmie zagrała aktorka z „Igrzysk Śmierci”, Amanda Stenberg.
„Angie Thomas napisała oszałamiającą, błyskotliwą i porywającą powieść, która zostanie zapamiętana jako klasyka naszych czasów.”
John Green
„Zważywszy na naszą walkę z brutalnością policji i rasizmem systemu w Ameryce, „The Hate U Give” daje nam wielkiego, literackiego kopa. Powalająca!”
Jason Reynolds, współtwórca bestsellera „All American Boys”
„Nieustraszenie szczera i poruszająco ludzka. Każdy powinien przeczytać tę książkę.” Becky Albertalli, zwyciężczyni William C. Morris Award – autorka „Simon oraz inni homo sapiens”
„Bezkompromisowe i ostateczne wołanie o zmianę, które pojawiło się w niesamowicie odpowiednim czasie. Nie odwracajcie się od tej walki o sprawiedliwość. Zjednoczcie się ze Starr.”
Adam Silvera, autor bestsellera New York Timesa „Raczej szczęśliwy niż nie”
„Trudno wyobrazić sobie, by ta książka nie była numerem jeden wśród wydanych w tym roku - a nawet dziesięcioleciu - książek z gatunku young adult. Angie Thomas, była raperka i debiutująca pisarka pochodząca z Jackson w Missisippi, napisała zaskakującą i ważną książkę o tym, jak to jest być czarnoskórym w Ameryce, która w dodatku potrafi dotrzeć do każdego. Jednocześnie stworzyła oszałamiający thriller i ciekawą lekturę. Nic dziwnego, że książka przez wiele tygodni znajdowała się na szczycie listy bestsellerów New York Timesa w gatunku „young adult”. [...] Jest to książka odpowiednia dla dojrzałych czternastolatków i powinna stać się częścią programu nauczania, bo Thomas napisała klasyk, który wręcz wymaga, by go omówić.”
The Times
„Chwytająca za serce, silnie wzruszająca i pięknie napisana. THUG opowiada o rasach, przemocy, rodzinie i dorastaniu, i z pewnością zostanie zapamiętana jako definicja książek YA naszych czasów. Książka warta przeczytania.”
Anna James - The Pool
„Nienawiść, którą dajesz” będzie jedną z najważniejszych książek 2017 roku. To nie przesada, lecz fakt.”
Nikesh Shukla, autor i redaktor „The Good Imigrant”
„Mimo poruszenia mrocznego tematu, ta przekonująca, zniewalająca i pełna empatii książka czasami jest też zabawna. Uświadamianie na temat ruchu „Black Lives Matter” i potrzeby mówienia otwarcie, także są ważne.”
Nicolette Jones - The Sunday Times, Children's Book of the Week
„Narrację pierwszoosobową wspaniale się czyta, a ja czułam się, jakbym obserwowała tę historię w 3D, zwłaszcza że sylwetki postaci w mojej głowie były tak realistyczne. „Nienawiść, którą dajesz” jest wybitną debiutancką powieścią i opowiada o doświadczeniach Czarnoskórych w Ameryce więcej, niż opowiedziano w jakiejkolwiek innej książce, jaką czytałam na przestrzeni wielu lat. Nieważne, czy jest to historia fikcyjna, czy prawdziwa. Opowieść ta pokazuje, że zamiast szukać wrogów na międzynarodowych lotniskach, Ameryka powinna otworzyć oczy i spojrzeć do środka, jeżeli naprawdę zależy jej na bezpieczeństwie obywateli.”
The Guardian
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66737-74-7 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie powinnam była przychodzić na tę imprezę. Nie jestem nawet pewna, czy tu pasuję. I wcale nie chodzi o to, że to jakieś hiper-super-nie-wiadomo-co. Po prostu są miejsca, w których nie wystarczy być mną – i to żadną wersją mojej osoby. Impra z okazji ferii wiosennych u Big D należy właśnie do takich miejsc.
Przeciskam się pomiędzy spoconymi ciałami za Kenyą, widzę tylko jej podskakujące na ramionach loki. W pokoju unosi się mgiełka, zapach przypomina paloną trawkę. Muzyka dudni tak mocno, że aż drży podłoga. Jakiś raper nakłania słuchaczy, żeby intonowali „nae-nae”, a potem powtarzali „hej”. Ludzie i tak śpiewają po swojemu. Kenya unosi wysoko szklankę i zaczyna tańczyć. Głowa mnie boli od tego cholernego łomotu, czuję mdłości od smrodu trawy, uznaję, że to będzie cud, jeśli uda mi się przejść przez to pomieszczenie i nie rozlać drinka.
Wydostajemy się ze ścisku. Dom Big D jest wypakowany po brzegi. Zawsze słyszałam, że na jego wiosenne imprezy walą dzikie tłumy, ale nie sądziłam, że to aż tyle ludzi. Dziewczyny mają pofarbowane, lokowane, doczepiane włosy, więc z moją kitką czuję się jak prostaczka. Faceci w najmodniejszych butach i opadających portkach ocierają się o dziewczyny tak mocno, że za chwilę będą potrzebowali prezerwatyw. Moja babcia twierdzi, że wiosną budzi się miłość. Wiosna w Garden Heights nie zawsze przynosi miłość, za to często skutkuje narodzinami dzieci zimą. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że wiele z nich zostaje poczętych na imprezie u Big D. Zawsze urządza je w piątki – żeby mieć soboty na dojście do siebie i niedziele na żal za grzechy.
– Przestań za mną łazić, Starr. Idź potańczyć – mówi Kenya. – Ludzie już i tak gadają, że uważasz się za nie wiadomo kogo.
– Nie wiedziałam, że tu wszyscy potrafią czytać w myślach – odpowiadam. Zresztą i tak każdy wie, że jestem „córką Mava, która pracuje w sklepie ojca”. Upijam łyk drinka i zaraz wszystko wypluwam. Podejrzewałam, że to coś mocniejszego niż zwykły poncz, ale nie przypuszczałam, że aż tak bardzo. Nie powinni nazywać tego ponczem. Odstawiam szklankę na stolik.
– Śmieszy mnie, kiedy ludzie uważają, że wiedzą, co myślę.
– Tak tylko mówię. Zachowujesz się, jakbyś z nikim nie chciała gadać, bo chodzisz do tej swojej szkoły.
Słyszę to już od sześciu lat – odkąd rodzice zapisali mnie do Williamson Prep.
– Jasne – mruczę.
– Korona by ci z głowy nie spadła, gdybyś raz się ubrała… – Kenya marszczy czoło, lustrując mnie od czubków tenisówek aż po za dużą bluzę z kapturem. – …inaczej. Czy to nie jest przypadkiem bluza mojego brachola?
Naszego brachola. Mamy wspólnego – ma na imię Seven. Ale ja nie jestem z nią spokrewniona. Jej mama jest mamą Sevena, a mój ojciec – jego ojcem. Wiem, wiem, pogmatwane.
– Taaa – odpowiadam.
– Typowe. A wiesz, co jeszcze ludzie gadają? Przez ciebie myślą, że jesteś moją dziewczyną.
– Czy ja wyglądam jak ktoś, kogo obchodzi, co inni sobie myślą?
– Nie! I na tym polega problem!
– E tam!
Gdybym wiedziała, że przyjście z nią na tę imprezę będzie jak udział w kolejnym odcinku „Chcę być piękna – edycja specjalna”, zostałabym w domu i obejrzałabym sobie powtórki „Bajeru z Bel-Air”. Moje jordany są wygodne i – kurczę! – całkiem nowe. Nie każdy może to powiedzieć o swoich butach. Owszem, bluza jest za duża, ale lubię takie nosić. Poza tym jeśli podciągnę ją sobie na nos, nie będę czuła trawki.
– Nie zamierzam cię niańczyć przez cały wieczór, więc lepiej zrób coś ze sobą – mówi Kenya i zaczyna mierzyć wzrokiem obecnych. Jeśli mam być szczera, uważam, że mogłaby zostać modelką. Ma nieskazitelną ciemnobrązową skórę – chyba nigdy w życiu nie widziałam u niej pryszcza – nieco skośne brązowe oczy i długie rzęsy, prawdziwe, a nie doklejone. Ma też idealny wzrost jak na modelkę, tyle że jest odrobinę grubsza niż te patyki na wybiegach. Nigdy nie zakłada dwukrotnie tego samego stroju, już o to dba jej ojciec, niejaki King.
Kenya to chyba jedyna osoba, z którą utrzymuję kontakt w Garden Heights – trudno jest się z kimkolwiek kumplować, kiedy chodzi się do szkoły oddalonej od domu o czterdzieści pięć minut drogi, a do tego przebywa się w zasadzie tylko w należącym do rodziny sklepie. Z Kenyą jest łatwiej ze względu na powiązania z Sevenem. Chociaż trzeba przyznać, że ta laska bywa cholernie trudna. Wiecznie się z kimś kłóci i ciągle gada o tym, jak to jej ojciec złoi komuś dupę. Dobra, to prawda, ale mogłaby przestać zaczynać z ludźmi i wyrywać się ze swoim asem w rękawie. W końcu ja też mogę pojechać moim. Wszyscy wiedzą, że lepiej nie zadzierać z Wielkim Mavem, a już na pewno nie z jego dzieciakami. Ale, jak widać, ja nie latam dookoła i nie prowokuję ludzi.
Na przykład teraz, na tej imprezie, Kenya patrzy krzywo na Denasię Allen. Nie kojarzę za bardzo tej dziewczyny, wiem tylko, że nie lubią się z Kenyą od czwartej klasy. Dzisiaj Denasia tańczy z jakimś gościem i nie zwraca kompletnie uwagi na swoją znienawidzoną koleżankę. Ale gdziekolwiek się nie znajdziemy, Kenya zaraz dostrzega Denasię i patrzy na nią wściekle. Takie spojrzenie ma to do siebie, że w pewnym momencie człowiek zaczyna czuć, że to zaproszenie do skopania tyłka albo nadstawienia własnego.
– Nie znoszę jej! – syczy Kenya. – Ostatnio stałyśmy w kolejce w stołówce, no nie? I ona wisiała mi na plecach i pieprzyła, co jej ślina na język przyniesie. Nie użyła mojego imienia, ale dobrze wiedziałam, kogo ma na myśli. Mnie! Mówiła, że próbowałam się dobierać do DeVante’a.
– Poważnie? – mówię to, co powinnam powiedzieć w takiej sytuacji.
– No. Nie chcę go.
– Wiem. – A tak szczerze? Nie mam pojęcia, kim jest DeVante. – I co zrobiłaś?
– A jak myślisz? Odwróciłam się i zapytałam, czy ma ze mną jakiś problem. Oczywiście wredna małpa wszystkiego się wyparła: „Przecież nie mówiłam o tobie!”. Akurat! Oczywiście, że mówiła o mnie. Jesteś szczęściarą, że chodzisz do tej szkoły dla białasów i nie musisz się zajmować takim gównem.
Ciekawe! Jeszcze kilka minut temu uważała, że zadzieram nosa, bo chodzę do Williamson, a teraz jestem szczęściarą?
– Uwierz mi, w mojej szkole też trafia się rozmaite gówno. Gówno to uniwersalna sprawa.
– To teraz uważaj. Weźmiemy ją dzisiaj w obroty. – Spojrzenie Kenyi osiąga maksymalny poziom wredoty. Denasia wyczuwa chyba nienawiść, bo patrzy jej prosto w oczy. – Właśnie tak – potwierdza Kenya, jakby Denasia mogła ją słyszeć. – Tylko patrz.
– Moment – mówię. – Weźmiemy? To dlatego błagałaś, żebym przyszła na tę imprezę? Żebyś miała partnerkę w zapasach?
Kenya ma czelność wydawać się urażona.
– I tak nie miałaś nic lepszego do roboty. Ani lepszego towarzystwa. Wyrządzam ci przysługę.
– Naprawdę? Zdajesz sobie sprawę z tego, że mam przyjaciół?
Przewraca oczami. Przez kilka sekund widzę jedynie ich białka.
– Te zarozumiałe lasencje z twojej szkoły się nie liczą.
– Nie są zarozumiałe, i się liczą. – Tak mi się wydaje. Dobrze się dogaduję z Mają, chociaż nie jestem ostatnio pewna, jak wyglądają sprawy między mną a Hailey. – A poza tym, jeśli wciąganie mnie w awanturę, to twój sposób na poprawę mojego życia towarzyskiego, to ja wymiękam. Cholera, z tobą człowiek zawsze wpakuje się w jakiś dramat.
– Prooooooszę. Starr? – przeciąga samogłoskę w słowie „proszę”. Za bardzo. – Powiem ci, jak to widzę. Poczekamy, aż zostanie sama, bez DeVantego, a wtedy…
Czuję wibrowanie komórki na udzie, wyciągam i zerkam na ekran. Ponieważ ignorowałam jego telefony, Chris postanowił do mnie napisać.
Możemy pogadać? Nie chciałem, żeby tak wyszło.
Oczywiście, że nie chciał. Wolał, żeby wyszło zupełnie inaczej i na tym właśnie polega problem. Wsuwam telefon do kieszeni. Sama nie wiem, co mu odpowiem, w każdym razie nie chcę robić tego teraz.
– Kenya! – ktoś woła.
Przez tłum przepycha się duża dziewczyna o jasnej skórze i prostych jak drut włosach. Za nią idzie wysoki chłopak z czymś w rodzaju czarno-białego irokeza na głowie. Oboje ściskają Kenyę i mówią, że bosko wygląda. Jakbym ja w ogóle nie istniała.
– Czemu nie mówiłaś, że przyjdziesz? – pyta dziewczyna i przygryza kciuk. Ma już ślad na palcu od tego nawyku. – Mogłaś jechać z nami.
– Nieeee. Musiałam iść po Starr – odpowiada Kenya. – Przyszłyśmy tu pieszo. – Wtedy dopiero mnie zauważają, chociaż stoję dziesięć centymetrów od ich koleżanki. Chłopak mruży oczy, lustrując mnie z góry na dół. Krzywi się – na ułamek sekundy, ale wystarczająco, żebym zwróciła na to uwagę.
– Nie jesteś czasem córką Big Mava, co pracuje w sklepie? – Sami widzicie. Ludzie zachowują się tak, jakby to było moje imię.
– Taaa – mówię.
– Oooooo! – woła dziewczyna. – Wiedziałam, że cię skądś znam. Chodziłyśmy razem do trzeciej klasy. Naszą wychowawczynią była Bridges. Siedziałam za tobą.
– Aha. – Wiem, że to jest ten moment, w którym powinnam ją sobie przypomnieć, ale ja jej nie kojarzę. Widocznie Kenya miała rację – tak naprawdę nie znam nikogo. Niektóre twarze wydają mi się znajome, ale pakując zakupy spożywcze do siatek, nie dowiaduję się, jak ci ludzie się nazywają, nie poznaję ich historii.
Na szczęście potrafię kłamać.
– A tak, pamiętam.
– Nie ściemniaj – odzywa się chłopak. – Dobrze wiem, że jej w ogóle nie kojarzysz.
– Dlaczego ciągle kłamiesz? – pytają jednocześnie Kenya i ta dziewczyna. Chłopak do nich dołącza, wybuchają śmiechem.
– Bianca, Chance, bądźcie mili – mówi Kenya. – To pierwsza impreza Starr. Jej starzy nigdzie jej nie puszczają.
Rzucam jej wściekłe spojrzenie.
– Chodzę na imprezy, Kenya – protestuję.
– Widzieliście ją na jakiejś imprezie tutaj? – pyta moja koleżanka.
– Nie!
– No właśnie. I zanim cokolwiek dodasz, te lamerskie impry u białych dzieciaków z bogatych przedmieść się nie liczą.
Chance i Bianca parskają śmiechem. Jaka szkoda, że ta za duża bluza nie może mnie wchłonąć.
– Pewnie na każdej biorą ecstasy, co? – pyta Chance. – Białe dzieciaki uwielbiają się tym szprycować.
– I słuchają Taylor Swift – dodaje Bianca znad kciuka.
Dobra, nie mijają się z prawdą, ale nie zamierzam im tego mówić.
– Nieee, ich imprezy są zarąbiste – mówię. – Kiedyś u jednego chłopaka zaśpiewał J. Cole.
– O ja pierniczę. Poważnie? – pyta Chance.
– Kurdeeeee, następnym razem mnie też zaproście. Mogę iść na imprezę białych.
– W każdym razie – Kenya mówi głośno, żeby zwrócić na siebie uwagę – gadałyśmy o tym, żeby dać nauczkę Denasii. To ta suka, co tańczy z DeVantem.
– Typowa – mówi Bianca. – Wiesz, że cię obgadywała, no nie? W zeszłym tygodniu miałam lekcję z panem Donaldem i wtedy Aaliyah mi powiedziała…
Chance nie daje jej dokończyć, przewraca oczami.
– Bleee, Donald!
– Jesteś wściekły, bo cię wyrzucił z klasy – ripostuje Kenya.
– A żebyś wiedziała!
– Wracając do tematu, Aaliyah mi mówiła… – zaczyna znów Bianca.
Gubię się w omawianych koleżankach, kolegach i nauczycielach. Nie znam tych ludzi. Nie jestem w stanie włączyć się do dyskusji. Ale to i tak nie ma znaczenia. Jestem niewidzialna.
Tutaj często się tak czuję.
W samym środku marudzenia pod adresem Denasii i nauczycieli Kenya rzuca coś o tym, że trzeba by iść po drinki i cała trójka odchodzi – beze mnie.
Nagle jestem Ewą w Raju po tym, jak zjadła zakazany owoc, bo czuję się, jakbym sobie właśnie uświadomiła własną nagość. Jestem sama na imprezie, na której nawet nie powinno mnie być i praktycznie nikogo tu nie znam. A osoba, którą znam, zostawiła mnie na pastwę losu.
Kenya przez długie tygodnie błagała, żebym przyszła na tę imprezę. Wiedziała, że będę się tu podle czuła, ale za każdym razem, gdy jej odmawiałam, mówiła, że zachowuję się tak, jakbym była „za dobra na imprezę w Garden Heights”. W końcu miałam tego serdecznie dosyć i postanowiłam pokazać jej, że nie ma racji. Problem polegał na tym, że tylko Czarny Jezus przekonałby moich rodziców, żeby mnie puścili. A teraz Czarny Jezus będzie musiał uratować mi dupę, jeśli się dowiedzą, że tu jestem.
Ludzie na mnie zerkają, ich wzrok mówi: „Kim jest ta laska, która stoi sama pod ścianą, jak jakaś totalna ofiara losu?”. Wkładam ręce do kieszeni. O ile będę udawała, że jestem spoko i trzymała się z dala od innych, będzie dobrze. O ironio, w Williamson nie muszę „udawać, że jestem spoko”, ponieważ należę do garstki czarnoskórych uczniów szkoły, bycie spoko to moje domyślne ustawienie. W Garden Heights trzeba sobie zasłużyć na taką opinię, a to trudniejsze niż kupienie nowego modelu butów Jordans Retro w dniu, w którym wchodzi on na rynek.
Z białymi bywa jednak zabawnie. Bycie czarnym jest zajebiste tak długo, aż staje się skomplikowane.
– Starr! – słyszę znajomy głos. Morze ludzi się przed nim rozstępuje, jakby był czarnoskórym Mojżeszem. Chłopaki przybijają z nim żółwika, dziewczyny wyciągają szyje, by na niego spojrzeć. On jednak uśmiecha się do mnie, a zakwitające na jego policzkach dołeczki psują obraz silnego macho.
Khalil jest okej – to chyba najlepsze określenie. Pomyśleć, że kiedyś się z nim kąpałam. Nie, nie tak. Dawno temu, kiedy chichotaliśmy, bo on miał siusiaka, a ja to, co moja babcia nazywała siuśką. Przysięgam, że nie było w tym nic zboczonego.
Chwyta mnie w ramiona, pachnie mydłem i pudrem dla niemowląt.
– Jak leci? Kopę lat, co? – Wypuszcza mnie z objęć. – Nie piszesz, ani nic. Gdzie się podziewałaś?
– Byłam zajęta szkołą i koszykówką – odpowiadam. – Ale można mnie zawsze spotkać w sklepie. To ciebie nikt ostatnio nie widuje.
Znikają dołeczki. Khalil pociera nos – jak zawsze, kiedy zamierza skłamać.
– Byłem zajęty – mówi.
Jasne. Nowiuteńkie jordany, śnieżnobiała koszulka, diamenty w uszach. Kiedy człowiek wychowuje się w Garden Heights, od razu wie, co oznacza „zajęty”.
Kurde. Wolałabym, żeby akurat on nie był zajęty w taki sposób. Nie wiem, czy mam ochotę się poryczeć, czy mu przywalić.
Ale kiedy tak patrzy na mnie tymi swoimi orzechowymi oczami, ciężko mi jest się wkurzać. Czuję się, jakbym znów miała dziesięć lat, stała w piwnicy kościoła Christ Temple Church i odbywała swój pierwszy w życiu pocałunek, właśnie z nim, podczas zajęć w szkółce biblijnej. Nagle uświadamiam sobie, że wyglądam okropnie, że mam na sobie za dużą bluzę… Że mam chłopaka. Może nie odpowiadam aktualnie na esemesy od Chrisa i nie odbieram, kiedy dzwoni, ale to mój chłopak i mam zamiar utrzymać ten stan.
– Jak twoja babcia? – pytam. – I Cameron?
– W porządku, ale babcia choruje. – Khalil upija łyk ze swojej szklanki. – Lekarze mówią, że to chyba rak.
– Kurczę. Przykro mi.
– Dostaje chemię. Przejmuje się tylko tym, że będzie nosiła perukę. – Khalil śmieje się słabo, bez dołeczków. – Wyzdrowieje.
To brzmi bardziej jak modlitwa, niż jak przewidywanie przyszłości.
– Mama pomaga przy Cameronie?
– Stara dobra Starr. Zawsze szukasz u innych czegoś pozytywnego. Wiesz dobrze, że nie pomaga.
– Tak tylko pytam. Wpadła ostatnio do sklepu. Wygląda lepiej.
– Chwilowo. Twierdzi, że próbuje być czysta, ale będzie tak, jak zawsze. Po paru tygodniach przerwy uzna, że weźmie tylko raz, po czym wróci do nałogu. Poza tym u nas wszystko gra. U mnie, u Camerona, u babci. – Khalil wzrusza ramionami. – A to najważniejsze.
– Pewnie – mówię, ale dobrze pamiętam noce, które spędziłam z nim na ganku jego domu, czekając na powrót jego mamy. Czy się do tego przyznaje, czy nie, mama też jest dla niego ważna.
Zmienia się muzyka, z głośników rapuje teraz Drake. Kiwam głową w rytm piosenki i nucę pod nosem. Tańczący wykrzykują kawałek „Started from the bottom, now we’re here” – zaczęliśmy na dnie, teraz jesteśmy tutaj. Czasami my wszyscy w Garden Heights też znajdujemy się na dnie, ale łączy nas poczucie, że, cholera jasna, zawsze mogłoby być gorzej.
Khalil mi się przygląda. Na jego ustach zakwita cień uśmiechu, ale strąca go, potrząsając głową.
– Nie wierzę, że nadal lubisz tego piskwę, Drake’a.
– Zostaw mojego męża w spokoju!
– Twojego napalonego męża! „Baby, you my everything, you all I ever wanted” – śpiewa piskliwym głosem. Trącam go ramieniem, a on się śmieje. Napój wylewa mu się ze szklanki. – Dobrze wiesz, że on tak właśnie brzmi!
Pokazuję mu środkowy palec, na co robi dzióbek i posyła mi całusa. Po tylu miesiącach zachowujemy się normalnie, jakbyśmy widzieli się wczoraj.
Khalil zabiera serwetkę i ściera rozlanego drinka ze swoich jordanów model Three Retro. Wypuścili je parę lat temu, ale w ogóle nie straciły na swojej świeżości. Kosztują koło trzech stów, to znaczy, jeśli się znajdzie kogoś na eBayu, kto puści je za tyle dolców. Chris znalazł. Ja kupiłam moje za półdarmo, bo za sto pięćdziesiąt dolarów, ale noszę rozmiar dziecięcy. Dzięki małemu rozmiarowi stopy mogę nosić ten sam model butów, co Chris. Tak, jesteśmy taką właśnie parą. Kurczę, naprawdę do siebie pasujemy. Gdyby przestał jeszcze robić takie głupstwa…
– Podobają mi się twoje buty – mówię do Khalila.
– Dzięki. – Zaczyna wycierać je serwetką. Wzdrygam się. Z każdym kolejnym niewłaściwym potarciem, jego buty błagają mnie o pomoc.
– Khalil – mówię, z trudem się powstrzymując przed wyrwaniem mu serwetki. – Albo przecierasz delikatnie, albo tylko dotykasz, żeby się wchłonęło. Nie szoruj. Poważnie.
Podnosi wzrok i patrzy na mnie z kpiącym uśmieszkiem.
– Jasne, panno czyścioszko. – Ale dzięki Ci, o Czarny Panie, zaczyna tylko wklepywać. – Skoro to przez ciebie rozlałem drinka, ty powinnaś mi je wyczyścić.
– To cię będzie kosztowało sześćdziesiąt dolców.
– Sześćdziesiąt? – wykrzykuje, prostując się gwałtownie.
– Taaa. Osiemdziesiąt, gdyby miały przezroczyste podeszwy. – Te się cholernie trudno doprowadza do porządku. – Zestawy do czyszczenia sporo kosztują. A poza tym, skoro stać cię na takie buty, widocznie tłuczesz sporą kasę.
Khalil upija drinka, jakbym nic nie powiedziała i mamrocze:
– Kurde, ale to mocne. – Odstawia szklankę na stolik. – Powiedz swojemu staremu, że niedługo do niego wlecę. Wyniknęły różne rzeczy, o których musimy pogadać.
– Jakie rzeczy?
– Sprawy dorosłych.
– Jasne. Bo ty akurat jesteś taki dorosły!
– Pięć miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni starszy od ciebie. – Mruga do mnie jednym okiem. – Nie zapomniałem, co nie?
Na środku parkietu tanecznego robi się jakieś zamieszanie. Słychać głosy przekrzykujące muzykę. Na prawo i lewo lecą przekleństwa.
Moja pierwsza myśl? Że Kenya zgodnie z obietnicą rozprawiła się z Denasią. Jednak głosy są niższe.
_Paf!_ Rozlega się wystrzał. Instynktownie przykucam.
_Paf!_ Kolejny strzał. Tłum rzuca się do drzwi, co wywołuje kolejną lawinę przekleństw i przepychanek, bo nie wszyscy mogą wyjść jednocześnie.
Khalil chwyta mnie za rękę.
– Chodź.
Dookoła za dużo ludzi, za dużo kręconych włosów, żebym mogła dojrzeć moją koleżankę.
– Ale Kenya…
– Zapomnij o niej, chodź!
Ciągnie mnie przez tłum, odpycha inne osoby, depcze im po stopach. Już to wystarczy, żebyśmy dostali kulkę w plecy. Rozglądam się pośród spanikowanych twarzy w poszukiwaniu Kenyi, ale nigdzie jej nie widzę. Nawet nie próbuję się dowiedzieć, kto strzelał i do kogo. Jak człowiek nic nie wie, nie będzie miał nic do powiedzenia policji i na nikogo nie doniesie.
Na zewnątrz widać odjeżdżające samochody, ludzie uciekają w każdym kierunku, z którego nie dobiegają strzały. Khalil prowadzi mnie do stojącego pod ciemnawą latarnią chevroleta. Wpycha mnie od strony kierowcy, gramolę się na siedzenie pasażera. Zrywamy się z piskiem opon, w lusterku wstecznym widzę chaos, który za sobą zostawiamy.
– Zawsze jakieś gówno – mamrocze Khalil. – Nie ma imprezy, żeby ktoś nie dostał kulki.
Brzmi jak moi rodzice. To właśnie dlatego „nigdzie mnie nie puszczają”, jak to ujęła Kenya. A przynajmniej nigdzie w Garden Heights.
Wysyłam esemesa do Kenyi, mam nadzieję, że nic jej się nie stało. Nie podejrzewam, żeby te kule były adresowane do niej, ale z kulami jest tak, że trafiają tam, gdzie chcą.
Odpisuje mi niemal natychmiast.
Nic mi nie jest. Tej krowie też nie. Zaraz się z nią rozprawię. Gdzie jesteś?
Poważnie? Przed chwilą uciekaliśmy, żeby ratować życie, a ona już jest gotowa do starcia? Nie odpowiadam na taką durną wiadomość.
Impala Khalila to przyjemny wóz. Nie tak ostentacyjny, jak samochody niektórych gości. Nie zauważyłam, żeby miał felgi, skóra na przednim siedzeniu jest popękana, ale wnętrze ma tandetny kolor limonkowej zieleni, więc na jakimś etapie musiało zostać przerobione na indywidualne zamówienie.
Zaczynam skubać dziurę w siedzeniu.
– Jak myślisz, do kogo strzelali?
Khalil wyciąga szczotkę do włosów ze skrytki w drzwiach.
– Pewnie to ktoś z bandy King Lorda – mówi, zaczesując krótkie boki. – Zaraz po mnie zjawiły się przydupasy z Garden Disciples, coś się kroiło.
Kiwam głową. Garden Heights od dwóch miesięcy stanowi pole jakiejś idiotycznej wojny terytorialnej. Urodziłam się jako „królowa”, ponieważ mój tata należał do grupy King Lorda. Kiedy odszedł z gry, skończył się mój uliczny status. Ale chociaż dorastałam w tej atmosferze, nadal nie rozumiem walki o ulice, które przecież nie należą do żadnej ze stron.
Khalil wrzuca szczotkę z powrotem do skrytki i podkręca głośność. Leci jakaś stara piosenka rap, którą tata puszcza na okrągło. Krzywię się.
– Dlaczego słuchasz tych staroci?
– Dziewczyno, nie bluźnij! Tupac był absolutnie prawdziwy!
– Uhm. Dwadzieścia lat temu.
– Skąd, teraz też. Zobacz sama. – Pokazuje na mnie palcem, co oznacza, że za moment wpadnie w ten swój filozoficzny nastrój. – Tupac mówił, że Thug Life to skrót od „The Hate U Give Little Infants Fucks Everybody1”.
Unoszę brwi.
– Że co?
– Słuchaj mnie! Pierwsze litery, rozumiesz? Dają taki skrót. T-H-U-G L-I-F-E. To znaczy, że co społeczeństwo daje nam w dzieciństwie, dostaje z powrotem prosto w gębę, kiedy wychodzimy z domu. Łapiesz?
– Łapię. Kurde.
– Widzisz? Mówiłem ci, że on mówił ważne rzeczy. – Zaczyna kiwać głową w rytm piosenki i rapuje razem z wykonawcą. Ja natomiast się zastanawiam, co Khalil takiego robi, żeby „dawać wszystkim w gębę”. I chociaż wydaje mi się, że wiem, mam nadzieję, że się mylę. Muszę jednak usłyszeć to z jego ust.
– To czym jesteś tak ostatnio zajęty? – pytam. – Parę miesięcy temu tata mówił, że rzuciłeś robotę w sklepie. Nie widziałam cię od tego czasu.
Khalil pochyla się nad kierownicą.
– Gdzie mam cię zawieźć, do domu czy do sklepu?
– Khalil…
– Do domu czy do sklepu?
– Jeśli sprzedajesz to gówno…
– Pilnuj własnego nosa, Starr! I nie martw się o mnie. Robię to, co muszę.
– Gówno prawda. Dobrze wiesz, że mój tata by ci pomógł.
Khalil pociera nos, będzie kłamał.
– Nie potrzeba mi niczyjej pomocy, okej? A ta minimalna pensja, którą twój stary mi dawał, niczego nie zmieniała. Miałem dosyć decydowania, czy zapłacić za prąd, czy kupić żarcie.
– Myślałam, że twoja babcia pracuje.
– Bo pracowała. A kiedy zachorowała, te dupki w szpitalu obiecywały, że nic się nie zmieni. Dwa miesiące później ją wyrzucili, bo nie wywiązywała się z roboty. Jak miała ciągnąć wielkie worki ze śmieciami, kiedy dostawała chemię? – Khalil kręci głową. – Zabawne, co nie? Szpital ją wywalił, bo się rozchorowała.
Milczę, w samochodzie słychać jedynie głos Tupaca i jego pytanie: „Who do you believe in?”. W kogo wierzysz? Nie wiem, w kogo.
Wibruje moja komórka, pewnie to Chris prosi o wybaczenie albo Kenya błaga o pomoc w starciu z Denasią. A jednak nie, na ekranie pojawia się caps lock mojego starszego brata. Nie mam pojęcia, po co to robi. Zapewne uważa, że to mnie onieśmiela. W rzeczywistości jego wielkie litery mnie tylko wkurwiają.
GDZIE JESTEŚ? LEPIEJ, ŻEBYŚCIE Z KENYĄ NIE TKWIŁY NA TEJ IMPREZIE. SŁYSZAŁEM, ŻE KOGOŚ POSTRZELILI.
Jedyne, co może być gorsze od nadopiekuńczych rodziców, to nadopiekuńczy starsi bracia. Nawet nasz Czarny Jezus Chrystus nie jest mnie w stanie przed nim uchronić.
– Seven, co nie?
– Skąd wiesz?
– Bo zawsze, gdy do ciebie pisze albo mówi, masz taką minę, jakbyś chciała w coś walnąć. Pamiętasz twoje urodziny, kiedy ciągle ci mówił, jakie masz mieć życzenie?
– Dostał wtedy w gębę.
– A Natasha się na ciebie wkurzyła, że kazałaś się zamknąć jej „chłopakowi” – mówi Khalil ze śmiechem.
Przewracam oczami.
– Działało mi na nerwy to jej zauroczenie Sevenem. Zawsze uważałam, że przychodzi do mnie tylko ze względu na niego.
– Coś ty. Przychodziła, bo miałaś filmy z Harrym Potterem. Jak się nazywaliśmy?
– Zakapturzona Trójca. Bliższa sobie niż…
– Niż Voldemort i czubek jego nosa. Byliśmy tacy lamerscy.
– No nie?
Śmiejemy się, ale czegoś w tym brakuje. Kogoś brakuje. Natashy. Khalil wbija wzrok w ulicę przed nami.
– Zupełne wariactwo, wiesz, że od tego czasu minęło już sześć lat?
Podskakujemy, bo nagle rozlega się „eo-eo”, a w lusterku wstecznym widać migające niebieskie światło.
------------------------------------------------------------------------
1 _Thug Life_ – życie zakapiora; _The Hate U_ _Give Little Infants Fucks Everybody_ – „nienawiść okazana dzieciom, pieprzy wszystkim życie” .ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy miałam dwanaście lat, rodzice odbyli ze mną dwie rozmowy. Jedna to typowe sprawy damsko-męskie. To znaczy, w moim przypadku nie były do końca typowe. Moja mama jest licencjonowaną pielęgniarką, więc opowiedziała mi dokładnie, co wchodzi gdzie i co nie powinno wchodzić tam ani nawet się zbliżać do tego miejsca, dopóki nie dorosnę. W tamtym czasie wątpiłam, żeby cokolwiek mogło gdziekolwiek wejść. Wszystkim moim koleżankom urosły piersi między szóstą a siódmą klasą, a ja byłam tak samo płaska z przodu, jak i z tyłu.
Druga rozmowa dotyczyła tego, co robić, kiedy zatrzyma mnie policja.
Mama była przeciwko, próbowała przekonać tatę, że jestem jeszcze na to za młoda. On jednak argumentował, że na pewno nie jestem za młoda na to, żeby mnie aresztować albo zastrzelić.
– Starr, skarbie – powiedział wtedy. – Musisz robić to, co ci każą. Trzymaj ręce tak, żeby były widoczne. Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów. Odzywaj się tylko wtedy, kiedy cię o coś zapytają.
Wiedziałam, że mówi poważnie. Mój tata jest najbardziej wyszczekanym człowiekiem, jakiego znam, więc jeśli kazał mi milczeć, zdawałam sobie sprawę, że milczenie jest konieczne.
Mogłam mieć tylko nadzieję, że ktoś przeprowadził podobną rozmowę z Khalilem.
Khalil klnie pod nosem, ścisza muzykę i zjeżdża na pobocze. Znajdujemy się na Carnation Street, gdzie stoi mnóstwo opuszczonych domów, a połowa latarni nie świeci. W okolicy nie ma nikogo, tylko my i ten gliniarz.
Khalil wyłącza silnik.
– Ciekawe, czego chce ten idiota.
Policjant zatrzymuje wóz, ale zostawia światła. Mrugam, bo mnie oślepiają. Pamiętam, co jeszcze powiedział mój tata: „jeśli jesteś z kimś, lepiej miej nadzieję, żeby był czysty, w przeciwnym razie oboje przepadliście”.
– Nie masz chyba niczego w aucie, co? – pytam. Khalil obserwuje gliniarza w lusterku.
– Nie.
Policjant podchodzi od strony kierowcy i stuka w okno. Khalil kręci korbką, żeby opuścić szybę. Jakbyśmy nie byli wystarczająco oślepieni, gliniarz wali nam po oczach latarką.
– Prawo jazdy, dowód rejestracyjny, ubezpieczenie samochodu – mówi.
Khalil łamie podstawową zasadę – nie wykonuje polecenia policji.
– Dlaczego nas pan zatrzymał?
– Prawo jazdy, dowód rejestracyjny, ubezpieczenie samochodu.
– Pytałem, dlaczego nas pan zatrzymał.
– Khalil – błagam. – Zrób, co ci każe.
Ten wydaje z siebie jęk, ale wyjmuje portfel. Policjant śledzi każdy jego ruch latarką. Serce mi wali jak oszalałe, ale w głowie słyszę instrukcje mojego taty: „Przyjrzyj się dobrze gliniarzowi. Jeszcze lepiej, jeśli uda ci się zapamiętać jego numer”.
Ponieważ latarka oświetla teraz ręce Khalila, udaje mi się odczytać numer na plakietce – sto piętnaście. To biały facet, trzydzieści kilka lat, góra czterdzieści parę. Krótko ostrzyżone brązowe włosy i wąska blizna nad górną wargą.
Khalil podaje mu dokumenty. Policjant przygląda się im badawczo.
– Skąd wracacie? – pyta.
– Z _Nunya_ – mówi Khalil, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: „nie twój interes”. – Po co mnie pan zatrzymał?
– Masz zbity tylny reflektor.
– Da mi pan mandat, czy jak?
– Wiesz co, cwaniaczku? Wysiadaj z wozu.
– Jezu, niech mi już pan da ten mandat i…
– Wysiadaj! Ręce do góry, żebym je widział.
Khalil wychodzi z auta z rękoma nad głową. Policjant szarpie go za ramię i przyciska do tylnych drzwi.
Próbuję odnaleźć głos.
– On nie chciał…
– Ręce na deskę rozdzielczą! – warczy gliniarz. – Nie ruszaj się! – Robię, co mi każe, ale dłonie zbyt mi się trzęsą, żebym mogła utrzymać je nieruchomo. Policjant maca Khalila. – No dobra, cwaniaku, zobaczymy, co tu znajdziemy.
– Nic pan nie znajdzie – odpowiada Khalil, a gliniarz dla pewności obmacuje go jeszcze dwukrotnie z góry na dół. Nic nie znajduje. – Stój tu! – rozkazuje i patrzy na mnie przez szybę. – Nie ruszaj się. – Nie jestem w stanie nawet kiwnąć głową. Policjant podchodzi do swojego wozu. Rodzice wychowali mnie tak, żebym się nie bała glin, ale podchodziła do nich rozważnie. Powtarzali mi, że nierozważnie jest się ruszać, kiedy policjant jest odwrócony do ciebie tyłem. A jednak Khalil to robi. Podchodzi do drzwi. Nierozważnie jest decydować się na gwałtowny ruch. A jednak Khalil to robi. Otwiera drzwi od strony kierowcy.
– Starr, wszystko w porzą…
_Paf!_
Raz. Ciałem Khalila szarpie wstrząs. Krew tryska z jego pleców. Przytrzymuje się drzwi, by się nie przewrócić.
_Paf!_
Dwa. Khalil wydaje z siebie jęk.
_Paf!_
Trzy. Khalil patrzy na mnie zdumiony. Osuwa się na ziemię. Znów mam dziesięć lat, przyglądam się upadkowi Natashy. Z głębi mnie wydobywa się potworny wrzask, wybucha mi w gardle, wykorzystuje każdy ułamek mojej siły, by zostać usłyszanym. Intuicja mówi mi, żebym się nie ruszała, ale wszystko inne każe mi sprawdzić, co z Khalilem. Wyskakuję z chevroleta i okrążam samochód. Khalil wpatruje się w niebo, jakby miał nadzieję ujrzeć Boga. Usta ma otwarte, jakby chciał krzyczeć. Krzyczę odpowiednio głośno – i za niego, i za siebie.
– Nie, nie, nie – to jedyne, co jestem w stanie z siebie wydusić. Jak roczne dziecko, dla którego to jedyne znane słowo. Nie jestem pewna, jakim cudem ląduję na ziemi tuż obok niego. Moja mama kiedyś powiedziała, że jeśli ktoś zostanie postrzelony, trzeba zatrzymać krwawienie, ale tu jest tyle krwi. Dużo, za dużo. – Nie, nie, nie.
Khalil się nie rusza. Nic nie mówi. Nawet na mnie nie patrzy. Jego ciało sztywnieje. Odchodzi. Mam nadzieję, że spotyka Boga.
Ktoś inny krzyczy.
Mrugam poprzez łzy. Policjant numer sto piętnaście wrzeszczy coś i celuje we mnie z tej samej broni, z której właśnie zabił mojego przyjaciela.
Podnoszę ręce.