Nieoficjalny przewodnik po Grze o tron - ebook
Nieoficjalny przewodnik po Grze o tron - ebook
Wszystko, co umknęło waszej uwadze, a czego chcecie się dowiedzieć i co nigdy was nie znudzi, znajdziecie w nowym przewodniku po serialu Gra o tron – od pierwszego odcinka aż do ostatniego.
Valar morghulis!
Kim Renfro, dziennikarka INSIDERA, prowadzi nas przez wszystkie odcinki ośmiu sezonów serialu, opowiada historię jego nakręcenia i tłumaczy, dlaczego stał się tak wielką sensacją, podając mnóstwo ciekawostek i szczegółów z planu. Ta książka zapozna was ze wszystkim, co mogliście przeoczyć, i stanie się zachętą do ponownego obejrzenia serialu.
Autorka jako reporterka przekazywała relacje z premier wszystkich sezonów, analizowała fabuły poszczególnych odcinków i dzieje postaci, a także przeprowadzała wywiady z aktorami, reżyserami oraz całą ekipą filmowców. W tej książce zaznajamia czytelników z przewodnimi motywami i historią postaci, a także wyjaśnia znaczenie zakończenia serialu i pisze o tym, czego możemy spodziewać się po nowych planowanych serialach ze świata Gry o tron.
Po co właściwie wprowadzono postać Nocnego Króla?
Czy serial przeszkodzi George’owi R.R. Martinowi w ukończeniu cyklu?
Dlaczego ostatnie sezony były krótsze?
Dlaczego niemal całkowicie pominięto wilkory?
Jakie zapowiedzi losów czekających Jona Snow i Daenerys Targaryen umieszczono w serialu?
Czy zakończenie rzeczywiście było słodko‑gorzkie?
Zima nadeszła i odeszła, ale w tym przewodniku pozwalającym nam zajrzeć za kulisy powstawania Gry o tron wciąż trwa!
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-868-7 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drogi Czytelniku.
Zacznę od ostrzeżenia. Jeśli jesteś nowym fanem, który nie widział jeszcze całego serialu, włóż, proszę, zakładkę w tym miejscu i wróć do tego przewodnika, gdy już obejrzysz ostatni odcinek Gry o tron, ponieważ w całej tej książce aż gęsto jest od spoilerów ze wszystkich sezonów.
Mam jednak nadzieję, że czytasz te słowa — w księgarni, bibliotece czy może we własnym domu — dlatego, że podobnie jak wiele milionów ludzi na całym świecie kochasz Grę o tron. Bez względu na to, czy czytasz Pieśń Lodu i Ognia George’a R.R. Martina już od 1996 roku, kiedy ukazał się pierwszy tom cyklu, czy może zrobiłeś sobie w zeszłym roku maraton filmowy i obejrzałeś wszystkie siedem sezonów, by czekać na wielki finał, cieszę się, że zechciałeś sięgnąć po moją książkę.
Po raz pierwszy usłyszałam o książkach Martina w 2011 roku za sprawą filmowej adaptacji HBO. Już po obejrzeniu pierwszego odcinka wiedziałam, że pokocham ten serial. Królestwa! Wygnańcy! Boromir! Wilcze szczenięta! Seks! To było wszystko, czego potrzebowałam.
Uświadomiłam też sobie, że muszę przeczytać książki, na podstawie których nakręcono serial. Jako zagorzała fanka Harry’ego Pottera zdawałam sobie sprawę, że różnice między adaptacją filmową a książką potrafią być bardzo zdradzieckie. Zachwyciło mnie jednak to, co zobaczyłam na ekranie, i istniała spora szansa, że materiał źródłowy spodoba mi się jeszcze bardziej.
Kupiłam nieco sfatygowane egzemplarze czterech tomów cyklu, które były wtedy dostępne. Pochłonęłam kilka pierwszych rozdziałów Gry o tron i i wiedziałam, że trzymam w rękach coś niezwykłego. Wkrótce stałam się jednym z tych nieuprzejmych, lekkomyślnych mieszkańców Nowego Jorku, którzy spacerują chodnikami, czytając jednocześnie książki, a czasami wchodzą na skrzyżowania na czerwonym świetle albo wpadają na nieznajomych.
Gdy tylko ukazał się Taniec ze smokami, kupiłam wydanie w twardej okładce. Dźwiganie wielkiego tomiszcza w metrze, razem z moimi podręcznikami, nie należało do łatwych, ale nie byłam w stanie ograniczyć się do czytania w mieszkaniu.
W tym samym czasie, gdy zakochałam się w Daenerys Targaryen, Jonie Snow i Aryi Stark, po raz pierwszy zetknęłam się z Redditem, czyli „stroną tytułową Internetu”, choć ja na początku używałam nazwy „mizoginiczna kloaka”. Wkrótce jednak dostrzegłam wartościowe treści ukryte za hałaśliwymi wątkami ze strony głównej. Dowiedziałam się, że istnieją subreddity poświęcone niemal wszystkim tematom, które mogłyby kogokolwiek zainteresować. Oczywiście był też taki, który zajmował się Pieśnią Lodu i Ognia. Wkrótce uzależniłam się od subredditu /r/asoiaf. Przeczytałam wszystkie wątki i zachwyciłam się licznymi drobnymi szczegółami oraz zapowiedziami, które mi umknęły, gdy pośpiesznie czytałam książki po raz pierwszy.
Dzięki subreditowi /r/asoiaf odkryłam „R + L = J” — teorię dotyczącą pochodzenia Jona Snow, tak popularną i logiczną, że właściwie uważano ją za pewnik, oraz nauczyłam się sztuki unikania spoilerów. Tematy na /r/asoiaf oznaczano wówczas skrótem tytułu tomu, o którym chciano dyskutować, by ludzie mogli wystrzegać się informacji o książkach, których jeszcze nie przeczytali. Miałam już wówczas za sobą lekturę sporej części Nawałnicy mieczy, gdy więc natrafiłam na oznaczony skrótem tytułu tej książki wątek o nazwie „Pytanie dotyczące Roose’a Boltona”, pomyślałam, że też mam sporo pytań dotyczących tej postaci, więc może czegoś się dowiem. Kliknęłam, mimo że jeszcze nie przeczytałam całej książki. Pojawił się tekst, którego pierwsze zdanie brzmiało: „kiedy Roose Bolton wbił nóż w serce Robba Starka i zdradził armię północy…”.
Krzyknęłam. Wydaje się wam, że oglądanie Krwawych Godów w telewizji było trudnym przeżyciem? Albo czytanie rozdziału, w którym Martin po mistrzowsku prowadzi nas do tej straszliwej sceny? Wszystko to nic w porównaniu z uciskiem w żołądku, jaki poczułam, gdy dotarło do mnie, że zaspoilerowałam sobie jedną z największych niespodzianek w całym cyklu. To był pierwszy z moich licznych wypadów do pełnego spoilerów świata fandomu zarówno Pieśni Lodu i Ognia, jak i Gry o tron. Moja obsesja na punkcie cyklu powieści, a co za tym idzie, serialu, nie miała granic.
W styczniu 2014 roku ukończyłam Hunter College i zarejestrowałam się w agencji pracy tymczasowej. Znaleźli mi zajęcie w medialnej firmie „Business Insider”, gdzie miałam pracować jako asystentka administracyjna.
Spędzałam dni na zaopatrywaniu kuchni w przekąski i wodę gazowaną oraz konfigurowaniu komputerów dla nowych pracowników. Obserwowałam też nieustanną krzątaninę w newsroomie. Tymczasowa praca przerodziła się w stałą i po raz pierwszy w życiu zapoznałam się z zakulisowymi mechanizmami dziennikarstwa, mediów cyfrowych oraz zasadami tworzenia kontentu sieciowego. Pewnego dnia, gdy ustawiałam wodę gazowaną w lodówce i rozmawiałam z jednym z redaktorów o nadchodzącym weekendzie, poruszyliśmy temat Gry o tron. Wdaliśmy się w dyskusję o serialu i o różnicach między nim a książką. Zdziwiło go i zbiło z tropu to, jak wiele wiedziałam o wszystkim, co wiązało się ze światem Martina i serialem HBO.
— Jeśli będzie pani chciała napisać dla „Business Insider” coś na temat serialu, proszę mnie zawiadomić — powiedział.
I wtedy zmieniło się całe moje życie
W chwilach wolnych od obowiązków asystentki biurowej zaczęłam pisać artykuły o planach Martina związanych z całym cyklem albo o tym, jak adaptacja HBO zmieniła charakterystykę postaci, role odgrywane przez nie w opowieści, a także o zapowiedziach kolejnych zwrotów akcji. Firma się rozrastała i tworzono wciąż nowe działy. Jako asystentka znałam tam wszystkich i wiedziałam, jakich pracowników poszukuje „Business Insider”.
Kiedy dowiedziałam się, co należy do obowiązków początkującego reportera w dziale „kultura”, złożyłam podanie o przyjęcie do pracy. Trzy miesiące później byłam już zatrudnioną na cały etat dziennikarką piszącą nie tylko o Grze o tron, lecz także o innych trendach kultury internetowej i wydarzeniach w świecie rozrywki.
Obecnie moim domem jest Los Angeles, bywam gościem podcastów i jestem zapraszana na imprezy takie jak Con of Thrones. Często ogarnia mnie gorączka pisania materiałów związanych z Grą o tron. W dniu, gdy obejrzałam odcinek pilotujący serial, nieświadomie wstąpiłam na nową ścieżkę, która zmieniła moje życie, nawet jeśli minęły lata, nim ta zmiana się objawiła.
Wiem też, że nie jestem sama. Gra o tron zmieniła życie tysięcy ludzi. Dzięki niej wielu fanów na całym świecie znalazło miłość i pracę, przyjaciół i radość. Ta książka ma mi umożliwić podzielenie się tą radością z fandomem, który wniósł ją do mojego życia. Czy trwałe skutki czegoś tak monumentalnego jak Gra o tron można zrozumieć po upływie minut, godzin, dni czy nawet miesięcy od zakończenia ostatniego odcinka? Odpowiem jak Tyrion Lannister Jonowi Snow pod koniec serialu: „Zapytaj mnie za dziesięć lat”. Może wtedy znajdę odpowiednie słowa, by opisać wpływ, jaki wywarł na moje życie ten kolosalny serial.
Na razie zapraszam Was do przeczytania opowieści o tym, jak powstawał serial Gra o tron, jaki miał on wpływ na popkulturę, a także o głębszych znaczeniach ukrytych w niektórych fragmentach jednej z najwspanialszych historii, jakie kiedykolwiek pokazywano w telewizji.
Kim Renfro
dziennikarka INSIDERA
zajmująca się wiadomościami ze świata rozrywki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiROZDZIAŁ PIERWSZY
WIELKI PODZIAŁ
Wieczorem 2 czerwca 2013 roku przed nieświadomymi widzami telewizyjnego serialu otworzyła się nagle otchłań bólu i rozpaczy. Miliony fanów Gry o tron spędziły z górą dwa lata, obsesyjnie rozmyślając o okrutnej polityce Westeros. Wszyscy zakochali się w rycerzach i lordach, damach i wyrzutkach, nie zauważając, że HBO kieruje ich ku krawędzi przepaści niczym owce prowadzone na rzeź. Reszta z nas jednak wiedziała i trzymała w rękach popcorn oraz smartfony gotowe do rejestrowania płynącej krwi i łez.
Fraza „Krwawe Gody” brzmi złowrogo, ale sama w sobie nie mówi wiele. Dla fanów Gry o tron stała się jednak bardzo znacząca. Od tego pamiętnego dnia owe dwa słowa nabrały kulturowego ciężaru, jakiego nie udźwignąłby chyba żaden inny serial w historii telewizji. George R.R. Martin zmienił literaturę fantasy na długo przedtem, nim oddał swą opowieść Davidowi Benioffowi i Danielowi Brettowi (D.B.) Weissowi, by oni z kolei mogli zmienić telewizję. Tamtej czerwcowej nocy cały świat zrozumiał, na czym polega prawdziwa wielkość Gry o tron. Niewidzialny mur dzielący czytających od oglądających zniknął.
Zaczęła się nowa faza w dziejach popkultury, podział między tym, co było przed Krwawymi Godami, a tym, co było później. Przedtem Gra o tron mogła zginąć w natłoku prestiżowych produkcji telewizyjnych, ale od tej pory ryzykowna decyzja nakręcenia serialu fantasy na wielką skalę podjęta przez HBO została uznana za jedną z najtrafniejszych w całej historii Hollywood.
Powieści Martina składające się na cykl Pieśń Lodu i Ognia (PLiO) docierały na czołowe miejsca list bestsellerów na długo przed nakręceniem Gry o tron. Ale gdyby nie David Benioff i D.B. Weiss, mnóstwo ludzi nigdy nie poznałoby historii Daenerys Targaryen, Niespalonej i Matki Smoków, ani Jona Snow, ukrytego księcia z rodu Targaryenów. Kolejni fani nie roniliby łez nad egzekucją lorda Eddarda Starka ani nie otwieraliby ze zdumienia ust, gdy uświadomili sobie, że jego syn i żona, Robb i Catelyn, również są zgubieni.
Gdy HBO ogłosiło tytuły odcinków trzeciego sezonu, czytelnicy cyklu Martina natychmiast zrozumieli, co się wydarzy. Dziewiąty odcinek nazywał się Deszcze Castamere. To tytuł osławionej i złowieszczej pieśni rodu Lannisterów. Opowiada ona o tym, jak lord Tywin zmiażdżył pomniejszy ród, który ośmielił się rzucić wyzwanie Lannisterom z Casterly Rock. Zarówno w książce, jak i w serialu Catelyn Stark zauważa, że wesele jej brata przybiera niebezpieczny obrót, dopiero wtedy, gdy wynajęci przez Freyów muzycy zaczynają grać „Deszcze Castamere”, ujawniając, że choć Tywin przebywa daleko stąd, za wszystkim stoją jego machinacje.
Wiedząc, co czeka fanów, którzy nie czytali książek, czytelnicy PLiO zwarli szyki — zarówno w sieci, jak i w realu, pragnąc, by nieznający książek widzowie przeżyli grozę Krwawych Godów równie intensywnie jak oni — wstrząśnięci, wściekli i przygnębieni, w jednej chwili szczerze kibicujący młodemu królowi północy, a w następnej opłakujący śmierć Robba i Catelyn, a — jak się wydawało — także całkowitą klęskę rodu Starków.
Czytelnicy cyklu doświadczyli tych emocji podczas lektury Nawałnicy mieczy, tomu, który ukazał się w 2000 roku. Zapytajcie wszystkich, co przeżyli, czytając rozdział napisany z punktu widzenia Catelyn Stark — od samego początku, gdy bębny dudniły, dudniły i dudniły — a natychmiast poczują ucisk w żołądku. Opowiedzą wam, że w gniewie rzucali książką o ścianę albo westchnęli tak głośno, że obudzili śpiącego kota.
Tylko najbardziej spostrzegawczy czytelnicy przewidzieli nadejście Krwawych Godów. Nie ma drugiego cyklu książek, który zaczyna się od egzekucji domniemanego protagonisty, by potem wprowadzić nowego bohatera, syna pierwszego, i jego również uśmiercić. Cóż za sadyzm. Jakże wypaczone poczucie sprawiedliwości. Żaden pisarz nie zaszkodziłby sobie w ten sposób.
Na tym właśnie polega geniusz Martina. Wiele jego postaci jest niejednoznacznych moralnie, a czekające je perspektywy nie zaliczają się do różowych. Bohaterskie postacie nie giną w szlachetnej walce, lecz morduje się je z zimną krwią podczas kolacji bądź też tracą życie z powodu ludzkich błędów. Odwaga, prawda i wartości, jakie reprezentują, chwytają za serce. Utrata Neda Starka była bolesna. Śmierć Robba i Catelyn zabolała nas jeszcze bardziej, ponieważ byli dla nas nadzieją na zemstę. Planując śmierć Neda, Martin wiedział już, że młodego Starka czeka taki sam los, ale skomponował całą opowieść w taki sposób, by dać nam poczucie bezpieczeństwa, nim poczujemy, że ziemia usuwa się nam spod nóg.
Znaków nie brakowało. Robb popełnił całą serię błędów, a w dodatku nie opuszczał go pech, ale czytelnicy oraz widzowie dali się uśpić schematom fabularnym fantasy, wierząc, że ta opowieść również będzie im wierna. Czytelnicy książek przez całe lata pilnowali się, by nie zaspoilerować nadchodzących szokujących wydarzeń. Na forach dyskusyjnych, jak Westeros.org czy Reddit, nie używano nawet nazwy „Krwawe Gody”, zastępując ją skrótem. Niektóre media zorientowały się, że wydarzy się coś złego, ale istota tej katastrofy pozostawała tajemnicą.
Benioff i Weiss przygotowywali nadejście tej chwili od samego początku. Podobnie jak reszta czytelników dali się pochłonąć opowieści Martina już od momentu, gdy Jaime Lannister wyrzucił przez okno małego Brana Starka. Wiedzieli też, że jeśli zdołają sprzedać HBO pomysł serialu, a następnie przekonać wytwórnię, by mogli nakręcić co najmniej trzy sezony, dotrą do Krwawych Godów i wszystko się zmieni. Bo jeśli dotrwają do tego punktu, uda się im przekonać cały świat, że Pieśń Lodu i Ognia to najwspanialsza opowieść, jaką kiedykolwiek stworzono.
W czasie panelu na Comic-Conie w San Diego w 2016 roku Weiss powiedział:
— Podczas lektury uświadomiliśmy sobie, że chcemy dotrzeć do tej sceny, do tego cholernego momentu, gdy czytelnik rzuca książką o ścianę, i oddać go w filmie najlepiej, jak to możliwe.
Dzięki kilku naładowanym kuszom, kilku sztyletom i złamanym sercom Deszcze Castamere zdołały połączyć ze sobą dwie frakcje fandomu. Czytelnicy przygotowali się na reakcję milionów ludzi na całym świecie, którzy dowiedzieli się, że Robb, Catelyn i Szary Wicher zginęli razem z całą armią Starków. Wtajemniczeni byli gotowi służyć ramieniem, by ci, którzy tylko oglądali serial, mogli się na nim wypłakać, ale najpierw musieli trochę się z nich pośmiać.
Kilka godzin po tym, jak przez ekran przetoczyły się w milczeniu napisy końcowe, w sieci zaczęły krążyć filmiki pokazujące w czasie rzeczywistym reakcję widzów na Krwawe Gody. Niektórzy sprytni czytelnicy, nie mogąc doczekać się chwili wspólnej żałoby, złapali za smartfony i utrwalili moment, gdy fale rozpaczy zalewały ich bliskich niczym zimna woda. Na jednym z takim filmów pokazano leżącego na beżowym dywanie mężczyznę bez koszuli, który nagle obraca się na plecy i patrzy prosto w smartfona. Jego wzrok jest oskarżycielski, a jednocześnie pełen podziwu. „Wiedzieliście o tym?” — pyta załamującym się z emocji głosem.
Ten filmik pokazano w programie Conan piątego czerwca, gdy gościem honorowym Conana O’Briena był George R.R. Martin. Conan posadził autora na fotelu i kazał mu oglądać kompilację filmików pokazujących reakcje widzów na Deszcze Castamere.
— Niedzielny odcinek dogłębnie wstrząsnął widzami — mówił O’Brien. — Oczy wyszły mi z orbit. Reakcje ludzi były zdumiewające. Zadałem sobie pytanie: „Co takiego właściwie ma w sobie ten serial?”. Wtedy zrozumiałem, że twoje postacie obchodzą nas bardzo żywo, że je kochamy, myślimy, że bez nich serial nie może się obejść, a ty nagle je zabijasz! Ty wredny skurczybyku!
Martin słuchał tych słów, mając na głowie swą słynną czapeczkę ze szpilką w kształcie żółwia, symbolizującą małe gady, które w dzieciństwie trzymał w terrarium (w owym terrarium znajdował się też miniaturowy zamek). stworzenia te zwykle nie żyły zbyt długo i Martin wymyślał historie o wojnach i intrygach w rodzinie królewskiej, mające wytłumaczyć ich wysoką śmiertelność. Po wielu dziesięcioleciach, gdy już odniósł sukces, jakiego autorzy zwykle nawet sobie nie wyobrażają, był gościem honorowym w programie Conana O’Briena, splatał dłonie na brzuchu i chichotał, widząc oburzenie widzów.
Mimo dobrego humoru, jaki wówczas okazywał, Martin nieraz opowiadał o tym, jak wielkim obciążeniem emocjonalnym było dla niego pisanie tego fragmentu cyklu.
— Dostaję bardzo wiele listów od czytelników. Niektórzy mówią, że wspaniale to napisałem, ale są też tacy, którzy nie mogli przebrnąć przez ten rozdział i nie chcieli już czytać dalej — powiedział Martin, odpowiadając na pytania fanów w „Entertainment Weekly”. — Ale to miało sprawiać ból. Ta scena powinna wyrwać odbiorcy serce, wypełnić go przerażeniem i żałobą. To właśnie był efekt, jaki chciałem osiągnąć.
Możemy się śmiać z filmików przedstawiających reakcje widzów na Krwawe Gody, z kobiet zasłaniających usta dłońmi, gdy leżą sobie spokojnie na kanapach albo w łóżkach, ale groza tej sceny nadal pozostaje z nami. Przerażenie i żal przenikają nas do szpiku kości. Zdrady dopuścił się nie tylko Walder Frey, lecz także sam Martin.
Krwawe Gody były straszniejsze niż scena, w której Albus Dumbledore spadł z wieży. Bardziej bolesne niż ta, w której Gandalf znika w otchłani. Bardziej przerażające niż chwila, kiedy Dexter znalazł Ritę w wannie wypełnionej krwią. Bardziej zaskakujące niż moment, w którym Omar Little* pada na podłogę sklepu. I, tak jest, bardziej szokujące niż wszystko, co wydarzyło się do tej pory w Grze o tron. Nawet egzekucja biednego Neda.
Groza nie zrodziła się wyłącznie ze śmiałej decyzji Benioffa i Weissa, którzy zaczęli masakrę zabójstwem nienarodzonego dziecka w łonie matki (tej akurat brutalnej sceny nie znajdziemy w powieści Martina), lecz również z masowej rzezi, jaka nastąpiła później. To nie była walka. Nie było nawet bijatyki na pięści, tylko nieustanna śmierć. A potem krótka chwila wytchnienia, gdy widzimy Aryę. Ach, chwileczkę. Ona jest świadkiem zabójstwa Szarego Wichra. A potem znowu śmierć. To była masakra na niespotykaną skalę, scena tak pełna emocji, że nie potrzebowaliśmy nawet posępnej muzyki w tle. A gdy pojawiły się napisy, widzowie pogrążyli się w bezgłośnym kontemplowaniu tego, jak bezsensowna była śmierć wszystkich bohaterów.
Ale po upadku musi nastąpić wzlot. Tak jest skonstruowana Gra o tron, nawet jeśli trudno jest zauważyć szczyty, bo doliny są takie głębokie. Musieliśmy czekać cztery lata, ale nasze pragnienie zemsty zostało w końcu zaspokojone, gdy Arya wróciła do tego straszliwego zamku i poderżnęła gardło Walderowi Freyowi. Nasze serca zabiły szybciej, gdy Jon Snow stał zażenowany przed lordami północy, którzy uznali go za swego króla, jak wcześniej jego brata (czy raczej „brata”).
Gdy seria zmierzała ku końcowi, jedno stało się jasne. Gra o tron była ostatnim serialem w swoim rodzaju. Przez dziesięciolecia, nim nastały odtwarzacze wideo, po nich DVD, Video on Demand i wreszcie streaming, tak właśnie cały świat odbierał telewizyjne serie. Ale w czasie, gdy wyemitowano ostatnie odcinki Gry o tron, żaden inny program nie mógł przyciągnąć uwagi dziesiątek milionów widzów jednocześnie. Większość pozostałych ludzie oglądali wtedy, gdy znaleźli na to czas. Czasami na żywo, w innych przypadkach po kilku godzinach, następnego dnia albo nawet w czwartek, gdy mieli wolny wieczór. Oglądali też stare sezony jako maraton, na Netflixie, HBO Now albo Hulu. Ale nie Grę o tron.
Pod koniec swej długiej kariery w HBO stała się ona bowiem serialowym odpowiednikiem Super Bowl. To nie był zwykły serial, lecz wydarzenie o ogólnoświatowym zasięgu, przez wiele tygodni oglądane co niedziela przed domowym telewizorem. Oczywiście, można było opuścić jakiś odcinek, ale ten, kto tak postąpił, narażał się na to, że rankiem spadnie na niego deszcz spoilerów. Nie sposób było uniknąć nawałnicy rozmów o wydarzeniach ostatniego odcinka zarówno w sieci, jak i w realu. Trzeba było usiąść przed telewizorem i o dziewiątej wieczorem czasu wschodniego obejrzeć Grę o tron na HBO. W 2019 roku żaden inny serial nie wywoływał już tak masowej gorączki.
By się dowiedzieć, w jaki sposób powstał ten szalony fandom, musimy cofnąć się w czasie dalej niż do tego wiosennego wieczoru, a mianowicie do chwili, gdy Matka Smoków, król północy oraz grumkiny i snarki były tylko wytworem wyobraźni istniejącym w umyśle jednego człowieka.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
* Omar Little — postać z serialu HBO Prawo ulicy.