- W empik go
Nieosiągalne - ebook
Nieosiągalne - ebook
Jayleen Conley, młoda dziewczyna, która miała ciężkie dzieciństwo postanawia uciec ze swojego patologicznego domu. Robiąc to popełnia poważną zbrodnię, a ścigana przez policję wpada prosto w ramiona pewnej tajemniczej kobiety, prowadzącej szpital psychiatryczny. Jak się okazuje, łączy ją z Jayleen wspólna przeszłość. Pomaga dziewczynie w pogodzeniu się z ciemną stroną jej psychiki. Czy zrodzi się pomiędzy nimi głęboka więź?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-759-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Będąc małymi dziećmi widzimy świat jedynie w jasnych, bardzo jaskrawych barwach. Nie dostrzegamy żadnych ciemniejszych kolorów, wszystko wokół nas zdaje się być idealnie dobre i bezpieczne. Z czasem, gdy zaczynamy dorastać zdejmujemy coraz częściej te barwne, wesołe okulary i dostrzegamy, że coś jest nie tak. Ludzie stają się wobec nas źli, nieraz nawet zupełnie bez powodu, a dzikie zwierzęta rozszarpują się na strzępy, zamiast się ze sobą przyjaźnić, jak w bajkach, które nam czytano na dobranoc. Ten proces przejścia z idealnego dzieciństwa w okrutną dorosłość bywa bolesny, ale jeszcze bardziej bolesne jest przedwczesne odebranie małemu człowiekowi jego dzieciństwa, bezlitosne, nagłe zdarcie mu z nosa kolorowych okularów i zmuszenie go do oglądania szarej rzeczywistości. Próbujemy ochronić dzieci przed tym, tworzymy dla nich w domu małą utopię, pozbawioną zła i niebezpieczeństw. Z czasem dociera do nas, że tylko odseparowanie ich częściowo od reszty świata jest w stanie ich uchronić w pełni przed wszelkiego rodzaju krzywdą. Nie będzie to jednak trwało wiecznie, ponieważ każdy mur obronny z czasem zaczyna się sypać, a my odkrywamy, że w nas samych tkwi zło ze świata zewnętrznego. Przed innymi można uciec, lecz nie przed samym sobą.Rozdział 1
(rok 2008)
— Pewna jesteś, że możemy ją zostawić samą? — zapytał ojciec moją mamę, wychodząc z domu na przyjęcie.
— Oczywiście. Jayleen ma już 10 lat, raczej nie zrobi nic głupiego. Wie, że nie wolno jej wpuszczać nikogo obcego, a poza tym będzie z nią brat — odparła ze stoickim spokojem, nakładając na dłonie swoje cienkie, ozdobne, czarne rękawiczki.
Spojrzałam z dołu na ojca. Był bardzo wysokim, silnym mężczyzną. Przybrał jak zwykle surowy, przepełniony gniewem wyraz twarzy, napinając się jak struna. Przełknęłam nerwowo ślinę, spuszczając nieśmiało głowę, aby uniknąć patrzenia mu w oczy. Nie próbowałam nic ukryć, po prostu mój ojciec zawsze budził respekt. Twierdził, że tylko tak zyska szacunek ze strony innych ludzi. Nigdy nie okazywał czułości, zawsze był skrajnie chłodny i potwornie zaborczy.
— Postarasz się być grzeczna kochanie, prawda? — zapytała ciepłym głosem mama, gładząc mnie po głowie. Natychmiast się rozluźniłam pod wpływem jej dotyku i poczułam się znacznie pewniej.
— Tak mamo. Obiecuję — odpowiedziałam, ośmielając się w końcu znów spojrzeć w górę na ich twarze.
Ojciec prychnął głośno pod nosem, a ja w reakcji na jego gest wpiłam się palcami w spódnicę matki, jakbym próbowała w ten sposób powiedzieć: „Jestem w strefie mamusi. Nie dosięgniesz mnie tutaj”.
— Chodźmy już, bo zaraz się spóźnimy — poganiał poirytowany spoglądając raz na mnie, a raz na drzwi frontowe.
Mama delikatnie zabrała moją dłoń ze swojej spódnicy uwalniając się z uścisku i wyszła z domu wraz z tatą posyłając ostatni raz w moją stronę kochany, słodki uśmiech. Gdy usłyszałam trzask drzwi wydałam z siebie głębokie, przeciągłe westchnięcie. Trochę bałam się zostawać w domu bez rodziców. Mieszkaliśmy na obrzeżach Denver w dość niebezpiecznej okolicy, tuż przy lesie. Często kręciły się tam jakieś nieciekawe typy. Choć mój o 5 lat starszy brat — Evan był na górnym piętrze nie dodawało mi to wystarczającej otuchy. Ten dom bez mamy stał się jeszcze bardziej obcy i przerażający, niż zwykle. Panowała noc, a to nie jest zbyt przyjazna pora dla dziecięcej wyobraźni. Sięgnęłam niepewnie po telefon swoją chudą, drobną dłonią i wybiłam na klawiszach numer bliskiej przyjaciółki młodszej o rok — Lisy.
— Hej Lisa, mogłabyś przyjść do mnie na noc? Porobiłybyśmy wiele fajnych rzeczy — zaoferowałam, zaciskając dłonie na słuchawce od telefonu.
— Czekaj, zapytam mamy — odpowiedziała, odchodząc na chwilę od telefonu. Po paru minutach wróciła i rzekła — Tak, pozwoliła mi. Przyprowadzi mnie za chwile.
— Ok, super. To do zobaczenia u mnie — pożegnałam się już znacznie promieniejąc na twarzy i odłożyłam słuchawkę na miejsce.
Nieoczekiwanie usłyszałam jak ktoś stawia szybkie kroki, jakby w pośpiechu w dół schodów. Odwróciłam się za siebie i ujrzałam zbiegającego po nich Evana z wzrokiem wbitym we mnie i telefon.
— Kogo zaprosiłaś? — zapytał zainteresowany, podchodząc bliżej.
Evan był średniego wzrostu piętnastolatkiem o krótkich, zmierzwionych blond włosach, piwnych oczach, drobnych ustach, zadartym, wąskim nosie i trójkątnej twarzy. Ja i brat mieliśmy identyczne cechy wyglądu. Gdybyśmy byli tej samej płci wyglądalibyśmy jak ta sama osoba.
— Lisę — odpowiedziałam obojętnie, wymijając go w drodze do kanapy.
— A zapytałaś tatę o pozwolenie?
Zatrzymałam się w miejscu i westchnęłam przeciągle, po czym odwróciłam się do niego i zapytałam niepewnie:
— Myślisz, że się rozzłości?
— Na pewno. Przecież wiesz, że on nie znosi, jak robimy cokolwiek bez jego zgody — wyrzucił z siebie lekko rozgniewany, jakby chciał jeszcze dodać: „Głupia jesteś. Nie znasz naszego taty?”, lecz się powstrzymał od komentarza.
— Trudno — odparłam, wzruszając ramionami — Już ją zaprosiłam i tyle — dodałam stanowczo swoim dziecięcym, piskliwym głosikiem, rzucając się leniwie na kanapę przed telewizorem.
Paręnaście minut później do drzwi zadzwoniła Lisa. Mieszkała dosyć niedaleko, więc droga do mojego domu nie zajęła jej zbyt wiele czasu. Wpuściłam ją z radością do środka, po czym upewniłam się, że dokładnie zamknęłam za nią drzwi. Oglądałyśmy film i grałyśmy w różne gry przez parę godzin, gdy o 22:34 rozległ się dzwonek. Pomyślałam, że może rodzice już wrócili, więc podbiegłam do drzwi, zabezpieczyłam je na wszelki wypadek łańcuchem i otworzyłam je lekko, wyglądając przez szparę. Ujrzałam przed sobą wysokiego, postawnego mężczyznę, ubranego w luźne, czarne spodnie i zapiętą bluzę o tym samym kolorze. Po lekko posiwiałych, brązowych włosach poznałam, że ma pewnie około 40-stu lat. Stał sztywno z dłońmi ukrytymi w kieszeniach bluzy i przyglądał mi się z lekko wytrzeszczonymi w przerażający sposób oczami.
— Są może rodzice? — zapytał swoim grubym głosem, zaglądając znad mojej głowy do wnętrza domu. Z pewnością ujrzał tam przez ułamek sekundy Lisę, ponieważ wzdrygnął się i zaczął mówić z jeszcze większą determinacją:
— Muszę zadzwonić. Mogę wejść do środka? — zapytał, wyciągając gwałtownie z kieszeni swoją wielką dłoń i wsadzając ją w szparę pomiędzy drzwiami, a ścianą. Aż odskoczyłam lekko do tyłu z przerażenia, po czym natychmiast zaczęłam napierać na drzwi, aby je z powrotem zamknąć, lecz nie byłam w stanie, ponieważ wciąż blokował je ręką.
— N-Nie! Proszę odejść! — krzyczałam panicznie, jeszcze silniej napierając na drzwi z przerażeniem.
— Ja chcę tylko skorzystać z telefonu! Wpuść mnie!! — warknął, usiłując dosięgnąć dłonią mojego ramienia, jakby chciał mnie pochwycić.
— Proszę mnie zostawić!!! — wrzasnęłam, gdy w końcu udało mi się odepchnąć od siebie jego rękę i zamknąć z trzaskiem drzwi. Natychmiast zabezpieczyłam je wszystkimi zamkami i oparłam się o nie plecami, próbując uspokoić swój oddech i łomot serca.
Chwilę później Evan zbiegł po schodach na dół, żeby zobaczyć co się dzieje.
— Stało się coś? Słyszałem krzyki — oznajmił, spoglądając raz na mnie, a raz na Lisę, która stała w kompletnym bezruchu w salonie z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
— Jakiś pan próbował tu wejść — odrzekłam, już nieco się uspokajając.
— Co?! — zapytał zaskoczony, przyglądając się drzwiom frontowym — Zamknęłaś drzwi na wszystkie zamki? — wyjrzał przez jedno z okien znajdujących się niedaleko od wejścia do domu.
— Tak, zamknęłam — odpowiedziałam, obserwując go jak przechodził z okna do okna.
W końcu przestał wyglądać na zewnątrz i spojrzał na mnie poważnym, karcącym wzrokiem.
— Następnym razem, jeśli ktoś zadzwoni poczekaj, aż ja otworzę drzwi, okej? — zmarszczył brwi surowo.
— Okeeej — wydusiłam z siebie, spuszczając wzrok na dywan.
Evan wrócił do swojego pokoju na górnym piętrze, a ja kontynuowałam zabawę z Lisą. Paręnaście minut później do naszych uszu dotarł trzask stłuczonego szkła. Serce z wrażenia omal nie przestało mi bić. Lisa upuściła pionek z naszej gry planszowej i trzymała wciąż dłoń w powietrzu, jakby ktoś ją zamroził w tej pozycji. Evan od razu zbiegł z powrotem na dół wywracając oczami.
— Boże, co tym razem?! Co zbiłyście? — zaczął się rozglądać nerwowo po pokoju w poszukiwaniu owego przedmiotu.
— Evan… — wypowiedziałam jego imię w ogromnym stresie, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Chłopak zmierzył mnie pytającym spojrzeniem, wciąż rozgniewany — To nie byłyśmy my… — oznajmiłam, przekierowując wzrok z twarzy brata na wysoką, ciemną postać zmierzającą w jego stronę od tyłu. Wydałam z siebie natychmiast głośny krzyk przerażenia, a Lisa chwyciła kurczowo moje ramię ze strachu. Zdezorientowany Evan odwrócił się za siebie, gdy właśnie mężczyzna, którego widziałam wcześniej u drzwi uderzył go w głowę kijem bejsbolowym z naszego ogródka. Przypomniałam sobie wtedy o tylnych drzwiach do naszego domu, które były zrobione ze szkła. Mężczyzna musiał je czymś wybić. Evan opadł na ziemię, łapiąc się za obolałą głowę, a ja natychmiast chwyciłam Lisę za dłoń i pociągnęłam ją za sobą w pośpiechu na górne piętro, aby schronić się tam przed włamywaczem, który właśnie przekierował swoją uwagę z mojego brata na nas i ruszył w naszą stronę. Szybko wbiegłyśmy do mojego pokoju, gasząc za sobą światło i schowałyśmy się w szparę pomiędzy łóżkiem, a skrzynią z zabawkami, nakrywając siebie od góry kocem, aby nie było widać naszych głów. Zapadła kompletna cisza. Niczego nie było słychać poza ciężkimi krokami stawianymi w górę schodów i naszymi przyspieszonymi oddechami. Próbowałam się uspokoić, aby nie było nas tak słychać. Włamywacz wszedł w końcu na górę i zaczął stawiać powolne, przepełnione groźbą kroki, zbliżając się do drzwi mojego pokoju. Z każdą, kolejną sekundą coraz bardziej rosła we mnie panika. Czułam się tak, jakby to miały być ostatnie chwile mojego życia. Nieoczekiwanie dźwięk kroków ustał tuż przy moich drzwiach. Zapadła grobowa cisza. Słyszałam tylko łomot swojego serca i głośny, nerwowy oddech Lisy, który raz spowalniał, a raz przyspieszał przy napływach przerażania. Nagle ciszę przerwał gwałtowny huk otwieranych drzwi. Wtedy z wrażenia aż wstrzymałam oddech zaciskając powieki, a Lisa jeszcze głośniej i szybciej zaczęła oddychać. Bałam się, że była zbyt głośna i zdradzi przypadkiem nasze położenie.
Usłyszałam, jak kroki zbliżyły się powoli i ostrożnie do miejsca naszej kryjówki. Lisa już całkowicie popadła w panikę i wydała z siebie niekontrolowany jęk przerażenia. Wtedy znienacka włamywacz odkrył nasze głowy i rzucił koc na podłogę, po czym chwycił moją przyjaciółkę za ramię i szarpnął ją w swoją stronę. Dziewczynka próbowała mu się wyrwać z przeraźliwym krzykiem, który przyprawił mnie o dreszcze. Poderwałam się do góry ze spojrzeniem wbitym w plecy mężczyzny, próbującego pochwycić na ręce wrzeszczącą Lisę. Moje serce zaczęło walić jak oszalałe, obraz rozmył mi się pod łzami paniki zmieszanej z determinacją. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam uciec, więc pozostało mi go powstrzymać. W ostatniej chwili zamroczona potężnymi, negatywnymi, rozszarpującymi od środka emocjami sięgnęłam po swój granitowy przycisk do papieru i uderzyłam nim z całych sił oprawcę w tył głowy. Mężczyzna się skulił z bólu, a ja w panice kontynuowałam z rozpaczą wymalowaną na twarzy swój atak ciężkim przedmiotem, aż sprawiłam, że włamywacz całkowicie opadł na ziemię, lecz na tym nie poprzestałam. Dalej biłam go po głowie granitem klęcząc na kolanach, obraz miałam już całkowicie rozmyty przez łzy napływające mi do oczu, wszystko słyszałam tak, jakbym znajdowała się w jakiejś bańce — zagłuszony krzyk przerażenia Lisy, czyjeś szybkie, niewyraźne kroki po schodach zmierzające ku górnemu piętru, aż w końcu obrzydliwy dźwięk pękającej czaszki, gdy coś prysnęło mi na twarz. Byłam tak zszokowana, że z wrażenia w końcu upuściłam granitowy przedmiot na podłogę. Miałam tylko nadzieję na to, że to nie było to, co miałam na myśli, jednak gdy w końcu obraz przed moimi oczami wrócił do normy i spojrzałam na swoje drżące dłonie… Ku swojemu przerażeniu odkryłam, że tak, to była krew! Przekierowałam wzrok na nieruchome, rozluźnione całkowicie ciało mężczyzny. Wtedy miałam okazję po raz pierwszy wyraźnie przyjrzeć się temu, co narobiłam. Nagle przestałam cokolwiek czuć. Nie wiem, czy to nastąpiło w wyniku tak wielkiego szoku, że już moje ciało nie było w stanie go znieść, czy może po prostu byłam zbyt zmęczona, aby jakkolwiek na ten obrzydliwy widok zareagować. Tył głowy oprawcy był całkowicie zmasakrowany. Poczułam, jak coraz silniej uderzają we mnie mdłości. Nieoczekiwanie usłyszałam niewyraźny głos Evana, który coś do mnie krzyczał z przerażeniem. Nie miałam sił nawet podnieść na niego wzroku. Nie wytrzymałam i w końcu zwymiotowałam na martwe ciało i spojrzałam ukradkiem na zapłakaną, stojącą w całkowitym bezruchu Lisę. Poczułam na swoim ramieniu dłoń Evana, która zmusiła mnie do poderwania się na równe nogi.
— Jay! Jay! Jezus, Jay! Jezus!!! — tylko te słowa udało mi się wyłapać z ust brata, gdy potrząsał mną mocno, nie mogąc się uspokoić.
Dalej już nic nie pamiętam. Chyba zemdlałam z wrażenia. Na miejscu kilku kolejnych dni od tamtego wydarzenia pojawiła się głęboka, czarna dziura, ubytek z mojej dziecięcej pamięci. Myślę, że to z powodu traumy. Pamiętam już tylko, jak polecono mojemu tacie, aby zabrał mnie na terapię i faktycznie poszłam na nią parę razy, lecz potem ojciec stał się wyjątkowo wybuchowy, zaczął mnie za wszystko obwiniać, stał się surowy nawet wobec mojej matki, która zawsze próbowała załagodzić sytuację. Jego reakcja mnie ani trochę nie zdziwiła. On zawsze był jak chodząca, tykająca bomba — wiecznie spięty, o chłodnym wyrazie twarzy, wiecznie niezadowolony. To była tylko kwestia czasu, kiedy w końcu miał wybuchnąć. Moje morderstwo przelało jego czarę nienawiści i zawodu. Zaczął mnie nawet raz na jakiś czas zamykać na klucz w ciemnym, przerażającym, starym schowku pod schodami, bo uznał, że „miejsce małych potworów, takich jak ja jest w ciemnościach” i że nie może już dłużej na mnie patrzeć. Słyszałam nieraz przez drzwi, jak mama kłóci się z ojcem o to, żeby przestał mnie traktować jak śmiecia, a on mając już dość jej żalów i pretensji podnosił na nią rękę. Evan nigdy nie ingerował. Zawsze stał jedynie z boku i się przyglądał wszystkim tym sytuacjom. Myślę, że za bardzo bał się ojca, aby cokolwiek zrobić. Siedząc tak w ciemnościach schowka miałam okazję na dużo przemyśleń, ale również przerażających zwidzeń, które były wytworem mojej wyobraźni. Pożerana przez traumę po tamtym tragicznym wydarzeniu, poczucie winy i całkowitą bezradność pozostało mi tylko marnie się pocieszać, że wcale nie postąpiłam niezgodnie z zasadami. Ja tylko zabiłam złego człowieka. On chciał skrzywdzić Lisę, ja go powstrzymałam, a przecież tak robią bohaterowie… Prawda? Zdarzały się w końcu te upragnione chwile, gdy pozwalano mi wyjść ze schowka, abym tylko mogła przekonać się, że przebywanie poza nim nie jest wcale dobre. W nim przynajmniej miałam święty spokój, nie licząc odgłosów mojej bitej matki i jej jęków z bólu i rozpaczy, a poza swoim ukryciem byłam skazana na komentarze ojca, gnębienie i przebywanie pod jego wieczną obserwacją. On zawsze wszystko musiał kontrolować. Nawet, gdy mama przychodziła wieczorem do mojego pokoju, aby pośpiewać kołysankę, która znacznie mnie uspokajała i wpływała wręcz kojąco na mój chaotyczny, paranoiczny umysł. Ojciec co rusz podchodził do drzwi i walił o nie pięścią każąc jej się pospieszyć, ponieważ „nie mógł się skupić na oglądaniu telewizji przez jej wycie”. Jak ja go nienawidziłam. Czasem przyłapywałam samą siebie na wyobrażaniu sobie ojca z rozbitą głową na miejscu tamtego włamywacza, lecz zaraz starałam się pozbyć tych okrutnych, nikczemnych myśli.
— Jay, dlaczego twój tata nas cały czas obserwuje? — zapytała w końcu Lisa, bawiąc się ze mną w ogrodzie. Westchnęłam przeciągle i spojrzałam w okno znajdujące się na górnym piętrze domu, w którym widoczna była surowa twarz mojego ojca, częściowo ukryta w cieniu. Przypominała trochę z mojej perspektywy oblicze jakiegoś ducha, lub nawet demona.
— Po prostu się martwi — skłamałam kontynuując zabawę, jakbym wcale nie była przejęta, czując na sobie jego spojrzenie.
Z każdym dniem mój strach i bezsilność coraz bardziej przeobrażały się w prawdziwą desperację i nieposkromiony gniew. Po pewnym czasie już tylko zależało mi na tym, aby zniszczyć wszystko, czego się bałam, wszystko czego NIENAWIDZIŁAM. To jedno wydarzenie, to jedno morderstwo, moment w którym tata w końcu wybuchł, to wszystko porwało mnie z mojego niewinnego, dziecięcego świata w mrok.Rozdział 2
(rok 2017)
— Jay, czemu ty się pakujesz? — zapytała zdezorientowana Lisa, która właśnie przerwała zabawę na telefonie komórkowym, aby móc na mnie spojrzeć. Siedziała na moim łóżku, gdy ja tymczasem wciskałam nerwowo część niezbędnych rzeczy do średniej wielkości torby (telefon z nową kartką sim, fałszywy dowód osobisty).
— Mam już 19 lat. Myślę, że to idealny wiek na wyniesienie się z domu — odpowiedziałam tym charakterystycznym dla siebie chłodnym, niewzruszonym tonem.
— Dokąd pójdziesz? Nie boisz się reakcji ojca? — spojrzała na mnie z niepokojem przenikliwie, napinając lekko swoje ciało.
— Póki co prześpię się w jakimś tanim hotelu, a co dalej zobaczy się z czasem. Zarobiłam dosyć sporo pieniędzy, część ukradnę też ojcu — rzekłam z wyuczoną obojętnością, podchodząc do szafki, aby zabrać z niej jakieś ubrania. Tymczasem Lisa wstała gwałtownie z łóżka, zbliżyła się do biurka, na którym leżała moja rozpięta torba i zajrzała podejrzliwie do środka. Przyjaźniłyśmy się od dziecka, więc doskonale mnie znała i wiedziała, że mam tendencję do pakowania się w jakieś niebezpieczne, nieraz niezgodne z prawem sytuacje — stąd jej ostrożność. Lisa z natury była wyjątkowo spokojna i nieśmiała, lecz nasza wspólna tragedia z dzieciństwa sprawiła, że jeszcze bardziej zamknęła się w sobie i już z nikim nie rozmawiała poza mną i paroma innymi, bliskimi osobami.
— Po co ci czarna peruka i fałszywy dowód osobisty? — zaczęła nabierać coraz większych podejrzeń, jeszcze natarczywiej grzebiąc w mojej torbie, gdy nagle zamarła w miejscu. Po dłuższej chwili milczenia wyjęła pistolet — Jay… Co to ma być? — zapytała z głęboką powagą jak matka, która przyłapała na czymś dziecko — Do reszty zwariowałaś?!
Zerwałam się z miejsca i wyrwałam jej broń z dłoni, aby z powrotem wsadzić ją do torby. W odpowiedzi na jej pytanie jedynie posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie.
— Jay, proszę… — wymamrotała znacznie łagodniej, odgarniając kosmyk swoich czarnych, długich, prostych włosów za ucho — Nie zrób niczego, co by mogło dla ciebie skończyć się aresztem, okej? — próbowała mi spojrzeć w oczy, lecz opuściłam celowo głowę w dół, unikając wszelkiego kontaktu wzrokowego. Dziewczyna zacisnęła nerwowo swoje wąskie, drobne, blade wargi, wciąż przyglądając mi się uważnie z bliska, aż w końcu dała sobie spokój i wyszła z mojego pokoju szybkim krokiem, trzaskając za sobą silnie drzwiami.
Naprawdę pragnęłam jej powiedzieć o wszystkim, lecz nie mogłam… Nie potrafiłam. Z jednej strony była tak blisko, w zasięgu mojej dłoni, lecz z drugiej mentalnie tak daleko… Byłam jak człowiek spragniony na morzu, z jednej strony woda go niesamowicie kusiła, pobudzając jeszcze bardziej pragnienie, a z drugiej wiedział, że nie może się jej napić, bo umrze. Fizycznie stale przebywałam wśród ludzi, psychicznie byłam całkowicie odizolowana. Wszyscy dostrzegali tę izolację, uważali to za wynik mojej specyficznej osobowości, lecz nie zdawali sobie z tego sprawy, jak bardzo chciałabym się do nich naprawdę zbliżyć. Pragnęłam jakiejś głębszej więzi, lecz coś mnie stale trzymało z dala od ludzi. To było okropne. Łatwiej by było, jakbym była psychopatą i nic nie czuła, lub osobą w pełni zdrową potrafiącą nawiązywać normalne kontakty społeczne, a tak to znajdowałam się pomiędzy jednym, a drugim. Nie nawiązywałam kontaktów z ludźmi, lecz jednocześnie wciąż czułam potrzebę bliskości jak inni.
— A ty dokąd idziesz? — usłyszałam za swoimi plecami gruby, przepełniony grozą głos ojca, gdy zamierzałam właśnie wyjść z torbą przewieszoną przez ramię tylnymi drzwiami domu.
Zmarszczyłam swoje ciemne brwi w gniewie i westchnęłam przeciągle zmęczon
a jego niezmiennym schematem działania. Przeczesałam palcami swoje sięgające do ramion, proste, postrzępione na końcach, pociemniałe blond włosy i w końcu łaskawie odwróciłam się przodem do niego.
— Wyprowadzam się — odparłam stanowczym, niewzruszonym głosem.
— Słucham? — wypluł jeszcze niższym, poważniejszym tonem, unosząc lekko obie brwi do góry. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego rodzaju buntu z mojej strony — Głupia! — prychnął — Dokąd myślisz, że się wyprowadzisz? — zapytał, śmiejąc się szyderczo. Udawał rozbawionego moją „naiwnością”, lecz mimo to dało się wyczuć w jego śmiechu cień niepewności.
— O to się już nie martw. Mam załatwione miejsce do nocowania — rozciągnęłam usta w lekkim uśmiechu, przepełnionym jadem.
W trakcie naszej rozmowy zupełnie niepostrzeżenie do salonu wkroczyła mama ze ścierką w dłoni. Najwyraźniej coś przed chwilą sprzątała, jednak przerwała zaniepokojona ostrą wymianą zdań pomiędzy mną, a ojcem. Ubrana była w długą, bordową spódnicę, białą koszulkę z krótkim rękawkiem, na wierzch której zarzucony był szary fartuch, a jej długie, brązowe włosy zostały upięte w niedbałą kitkę. Jak zwykle miała podbite oko i parę głębokich zadrapań na ciele. Wyglądała żałośnie. Nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego nigdy nie zadzwoniła na policję w sprawie przemocy, jaką ojciec wobec nas wszystkich stosował. Nie potrafiłam jej wybaczyć tych wszystkich lat, w trakcie których błagałam ją o pomoc, a ona tylko stała i przyglądała się temu, co mi robił ojciec, bo zbyt bała się, aby cokolwiek na to poradzić.
— Nigdzie nie pójdziesz! Nie masz na to mojej zgody! — powiedział uniesionym tonem ojciec, zagradzając mi drogę.
— A kim ty jesteś, abym potrzebowała twojej zgody?! — krzyknęłam mu prosto w twarz, patrząc w oczy przepełnionym nienawiścią spojrzeniem i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia naparłam bokiem na jego klatkę piersiową, aby go staranować. Mężczyzna był dosyć silny i postawny, więc nie dał tak łatwo się zepchnąć na bok. Wdaliśmy się w napiętą, pozbawioną słów szarpaninę. Moja matka jak zwykle stała w bezruchu i przyglądała się tej scenie z niepokojem.
— Nie będziesz mnie tu dłużej trzymać śmieciu! Nie jesteś moim panem, jesteś nic nie wartym gównem!! — zaryczałam ze złości rozrywając mu przypadkowo koszulę. W końcu ojciec nie wytrzymał mojego naporu i poleciał parę kroków do tyłu, uderzając plecami o tył kanapy — Głupiec!!! Nic mi nie możesz zrobić!!
Mężczyzna aż cały poczerwieniał na twarzy ze zniewagi. Wyjął pas ze swoich spodni warcząc ze złości i zaczął nim bić o kanapę w napadzie szału, jakby w ramach ostrzeżenia. Ja wciąż stałam w bezruchu, zupełnie nieporuszona tym widokiem, ze splecionymi ramionami i dumnie uniesioną głową do góry. Ojciec już rzucił się w moją stronę biorąc zamach ręką, w której trzymał pas, gdy nagle odezwał się głos Evana dochodzący ze schodów.
— Przestań! Dosyć!
Chłopak zbiegł na dół z głębokim niepokojem wymalowanym na twarzy i podszedł do nas, stając pomiędzy mną, a ojcem.
— Dosyć — powtórzył, stojąc przodem do tego żałosnego agresora — Odpuść jej, ona się tylko wygłupia. Wcale nie zamierza się wyprowadzić.
— Co?! A właśnie, że zamierzam! — powiedziałam z oburzeniem, podnosząc ton głosu.
— Jay, nigdzie nie idziesz — rzekł surowo Evan, odwracając głowę w moją stronę z irytacją.
— Nie będziecie mi już dłużej rozkazywać — wysyczałam przez zaciśnięte zęby, ruszając w stronę tylnych drzwi nerwowym krokiem.
— Skarbie… — odezwał się cichy głos mamy sprawiając, że znów przystanęłam w miejscu — Nie idź, proszę. Jak będziesz chciała się wyprowadzić to w porządku, ale jeszcze nie teraz. Wszytko w swoim czasie — wyjaśniła najłagodniej, jak tylko była w stanie. Tak naprawdę nigdy nie widziałam jej rozgniewanej. Częściej była zrozpaczona, lub zastraszona, ale nigdy nie rozgniewana. Jej prośba sprawiła, że trochę się uspokoiłam, lecz wciąż byłam przepełniona odrazą wobec swojej rodziny. Pomimo tego znów odwróciłam się przodem do nich i fukając pod nosem wróciłam przyspieszonym krokiem na górne piętro do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Oczywiście nie zamierzałam tak łatwo im odpuścić. Chciałam po prostu poczekać na odpowiedni moment, gdy będę miała pewność, że nikt mi nie przeszkodzi w mojej ucieczce. Siedziałam zamknięta w swoim pokoju aż do czasu, gdy nastała noc i wszyscy domownicy położyli się spać. Otworzyłam ostrożnie drzwi tak, aby przypadkiem zbyt głośno nie zaskrzypiały i zeszłam powoli po schodach na dolne piętro z torbą przewieszoną przez ramię. Moment, w którym zmierzałam już coraz bardziej do szklanych drzwi prowadzących na ogród miał w sobie coś stresującego i jednocześnie niezwykle ekscytującego. Wiedziałam, że ojciec mógł się obudzić w każdej chwili, gdy tylko usłyszy podejrzany dźwięk dochodzący z salonu. Pomimo to nie traciłam pewności, że cały plan na ucieczkę się powiedzie. W końcu po upłynięciu tej napiętej chwili, która zdawała się trwać nieskończoność dotarłam do szklanych drzwi i pociągnęłam za klamkę, otwierając je na oścież. Chłodny, przyjemny powiew wiatru uderzył w moją twarz, rozwiewając mi włosy do tyłu. Już postawiłam krok na trawie, gdy sobie przypomniałam o Evanie i matce. Gdy ja ucieknę, oni dalej będą męczeni przez ojca. Byłam na nich zła, lecz pomimo tego i tak ich kochałam. Bez względu na to, jak bardzo próbowałam siebie oszukać, że tak nie jest, uczucia zawsze brały nade mną górę. Westchnęłam z rezygnacją i zrzuciłam tymczasowo torbę na trawę, po czym spojrzałam w niewielkie okno pokoju ojca, który mieścił się na piętrze domu. Panowała tam kompletna ciemność, więc nie było szans, abym cokolwiek tam ujrzała, pomimo to wciąż przeszywał mnie lęk, że zobaczę stojącą po drugiej stronie szyby, przyciemnioną twarz taty. Miałam dość jego wiecznej kontroli. Ta nieznośna bezsilność… Ona wyżerała mnie od środka przez cały ten czas. Nie ma gorszego uczucia od bezsilności, gdy zdaje ci się, że już zawsze będziesz ofiarą i bez względu na to, jak ciężko będziesz się starać, ty nigdy nie wyjdziesz z tej klatki. Oni zawsze będą ciebie traktować jak swoją zabawkę, niewolnika, zwierzę. Mój ociec właśnie zawsze taki był. W pracy wiecznie walczący ramię w ramię o wyższe stanowisko, w domu wyżywający się, kontrolujący wszystko, abyśmy my nie zechcieli go zepchnąć na dno, abyśmy przypadkiem go nie zawiedli, skrzywdzili. Tymczasem to ON krzywdził NAS i wiecznie zawodził. Jest takim TCHÓRZEM. Pod każdym jego wybuchem złości krył się olbrzymi STRACH. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, dlatego w pewnym etapie swojego życia zaczęłam odczuwać nad nim przewagę. Wiedziałam, że potrafię go zniszczyć równie mocno, jak on zniszczył mnie. Za każdym razem, gdy patrzyłam w to jedno okno na samej górze trwoga mieszała się u mnie z ogromną nienawiścią i desperacją. Panowała wokół mnie tak głucha, charakterystyczna dla tej okolicy i pory cisza, że głosy w mojej głowie stały się nieprzyjemnie głośniejsze. Skupiłam swój wzrok na kiju bejsbolowym Evana, opartym o ścianę domu. Dostrzegłam w nim swoją wolność, a także wolność matki i brata. Podeszłam do niego niepewnie i chwyciłam za rękojeść. Przeszył mnie nieprzyjemny, zimny dreszcz. Tej nocy to ja miałam mieć kontrolę nad wszystkim. Oparłam koniec kija bejsbolowego o swoje ramię i wróciłam się z powrotem do domu, ruszając powoli schodami na górne piętro. Z każdym, kolejnym, przebytym stopniem przypominałam sobie kolejne winy swojego ojca, a złość oraz nienawiść rosły we mnie z każdą sekundą. Gdy doszłam na samą górę naszło mnie wspomnienie tego, jak byłam małą dziewczynką i zdarzało mi się, siedząc w schowku pod schodami wyobrażać sobie ojca na miejscu tamtego pana, któremu rozbiłam głowę. Wtedy zazwyczaj wypełniało mnie ciężkie do opisania uczucie, przyjemne, kojące, lecz jednocześnie całkowicie przeze mnie niezrozumiałe. „Dlaczego ta myśl mnie tak bardzo cieszyła?” — wiecznie zadawałam sobie to pytanie.
Podeszłam ostrożnie do lekko uchylonych drzwi pokoju ojca i popchnęłam je delikatnie tak, aby otworzyły się szerzej, a następnie wkroczyłam niczym cień do środka. Ojciec spał spokojnie w łóżku, głośno pochrapując, z jedną ręką zwieszoną bezwładnie, a pod nią leżała przewrócona butelka częściowo wylanej już wódki. Brzydziłam się nim. Przed oczami przeleciały mi znów wspomnienia, jeszcze nie tak dawne jego, poniżającego moją matkę, bijącego ją do nieprzytomności zazwyczaj dlatego, że nie wykonała jakiejś roboty domowej tak, jak było zgodnie z jego myślą, lub nie chciała seksu, gdy on miał na to ochotę. Traktował nas jak zwierzęta! Taki syf jak on nie powinien żyć na tej planecie! Zacisnęłam pod wpływem olbrzymiego, ciężkiego do zniesienia gniewu dłonie na rękojeści kija bejsbolowego, zrobiłam wielki zamach i w nagłym ataku furii zaczęłam bić po głowie ojca, który nawet nie zdążył do końca się przebudzić, a już doznał tak poważnych obrażeń, że stracił przytomność. Nie zamierzałam tak szybko przestać, lecz usłyszałam skrzypienie drzwi dochodzące z korytarza. Wystraszyłam się i natychmiast rzuciłam kij na ziemię oraz ukryłam się w wielkiej, starej, drewnianej szafie, która skierowana była przodem do łóżka. Usłyszałam czyjeś, zbliżające się, ciężkie kroki i świst głęboko nabieranego powietrza do płuc z zaskoczenia. Domyśliłam się, że musiał to być Evan. Zajrzałam przez niewielką szparę pomiędzy drzwiami w szafie. Widziałam brata tylko do pasa, jak przystanął przy łóżku, na którym leżał we krwi nasz ojciec. Chłopak tak stał długo w milczeniu. Nie miałam pojęcia, jakie emocje wyrażał właśnie na twarzy, o czym myślał, a ciekawość nie dawała mi spokoju. Zupełnie niespodziewanie ojciec się ocknął w szoku, łapiąc jak najwięcej powietrza do płuc, jakby wynurzył się z wody. Spojrzał niemrawo na Evana z dołu i wymamrotał o resztkach sił:
— Synu… Jayleen… Mnie zaatakowała. Proszę… Wezwij… Pomoc.
Evan wciąż stał w milczeniu, nie odpowiadając na jego prośbę. Wtedy w oczach mężczyzny nadzieję natychmiast zastąpił niepokój. Chyba nie do końca rozumiał reakcję swojego syna. Nagle wydarzyło się coś, czego nigdy bym nie przewidziała. Evan w jednej krótkiej chwili poruszył się gwałtownie z miejsca, chwycił za kij bejsbolowy, który leżał wtedy na podłodze i uderzył nim z całej siły ojca w głowę, dobijając go. Byłam w szoku. Aż otworzyłam szeroko oczy z niedowierzania po tym, co ujrzałam. To było zupełnie niepodobne do mojego brata. Może i stawał nieraz po stronie matki, jednak mimo wszystko starał się być uległy wobec ojca, a teraz tak po prostu go zabił. Dokończył to, co ja zaczęłam. Evan odłożył kij z powrotem na podłogę i wyszedł z pokoju, pozostawiając drzwi otwarte. Odczekałam dłuższą chwilę, aby mieć pewność, że zamknął się znów w swoim pokoju i wyszłam niezwykle ostrożnie z pomieszczenia, zeszłam na palcach po schodach i wybiegłam z domu tylnymi drzwiami. Chwyciłam za swoją torbę i ruszyłam pędem wzdłuż ulicy w stronę najbliższego, taniego hotelu, jaki mogłam znaleźć. Czułam się tak, jakbym przed kimś uciekała, jakby odpowiedzialność za to, co zrobiłam przybrała postać osoby i mnie goniła przez tę całą drogę. W końcu dotarłam do jakiegoś małego hotelu. Założyłam dość realistyczną, czarną perukę o włosach sięgających do ramion, aby wyglądem pasowała do zdjęcia na moim fałszywym dowodzie osobistym. Wiedziałam, że wpakuję się w jakieś tarapaty, dlatego przygotowałam się w razie czego, gdyby trzeba było ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. Udało mi się bez problemu zameldować w hotelu pod fałszywym imieniem i nazwiskiem. Gdy weszłam do swojego pokoju poczułam głęboką, nie do opisania ulgę. Nareszcie znajdowałam się w miejscu, gdzie byłam bezpieczna i przede wszystkim znajdowałam się z dala od rodziny. Starałam się nacieszyć najlepiej, jak tylko mogłam tą pierwszą chwilą prawdziwej wolności w swoim życiu.Rozdział 5
Weszłam niepewnie do hotelu czując się tam trochę, jak kosmitka. Jego wnętrze było wyjątkowo zadbane, eleganckie i utrzymane w dziewiętnastowiecznym stylu. Przy recepcji stały dwie osoby, zawzięcie dyskutując na jakiś temat — atrakcyjna kobieta, wyglądająca na około 40 lat, o srebrzysto-siwych, sięgających za łopatki, lekko falowanych na końcach włosach, ciepłych, szaroniebieskich oczach, wąskim nosie i szerokich, pełnych ustach, ubrana w żółtą, formalną sukienkę oraz młody mężczyzna, o delikatnych, nieco dziecięcych rysach twarzy, kręconych, czarnych włosach, wąskich ustach, drobnym nosie i przenikliwych, niebieskich oczach, ubrany w białą koszulę i czarną marynarkę. Jego skóra była niezwykle blada i dodawała mu trochę porcelanowego wyglądu. Podeszłam niepewnie do recepcji chcąc ich jakoś zignorować, lecz niestety skupiłam na sobie przypadkowo całą ich uwagę. Młody mężczyzna nagle przerwał rozmowę i zwrócił się do mnie łagodnym, przyjaznym tonem:
— Pani do recepcji? — zapytał, lecz bez czekania na odpowiedź rzekł — Już Panią obsługuję — wszedł szybkim krokiem za ladę i otworzył księgę rezerwacji.
Nagle poczułam, jak coś chwyciło mnie za nogę, a do mych uszu dotarło kobiece wołanie z tyłu: „Elodie, wracaj! Nie ładnie zaczepiać obcych!”. Spojrzałam w dół i ujrzałam małą, trzyletnią dziewczynkę o czarnych włosach upiętych w dwie kiteczki, trzymającą mnie za nogawkę od spodni i przyglądającą mi się z dziecięcym zainteresowaniem swoimi brązowymi, dużymi oczami. Mężczyzna zostawił na chwilę otwartą księgę i opuścił ladę, aby wziąć dziecko na ręce.
— Przepraszam za nią. Spodobała jej się Pani — uśmiechnął się szeroko, gładząc dziewczynkę wolną ręką po główce.
— Nic się nie stało — odwzajemniłam uśmiech — Pan jest jej ojcem? — zapytałam z ciekawości.
Nagle do recepcji podeszła szybkim krokiem inna kobieta i weszła za ladę w pośpiechu, mówiąc do mężczyzny:
— Dziękuję Colin, że tu postałeś za mnie przez jakiś czas.
— Nie ma sprawy — odrzekł mężczyzna, którego imię, jak się okazało brzmiało: Colin. Po chwili znów zwrócił się do mnie — Tak, to moja córka, Elodie — gdy to powiedział nieoczekiwanie kobieta w żółtej sukience, która wcześniej z nim rozmawiała spochmurniała. Trochę mnie to zdziwiło, że widok małego, słodkiego dziecka ją zasmucił — Pani przyjechała tu na wakacje? — zapytał, chcąc rozpocząć ze mną rozmowę, gdy tymczasem podeszła do nas, jak z moich obserwacji wynikało jego partnerka, aby wziąć od niego dziecko. Widziałam ją tylko przez chwilę i jedyne szczegóły jej wyglądu, jakie rzuciły mi się w oczy, to były długie, jasnobrązowe, proste włosy, szczupła sylwetka i lekko opalona karnacja.
— Emm… W sumie nie do końca — urwałam na chwilę udając, że w międzyczasie szukam odpowiednich słów, gdy tak naprawdę zastanawiałam się nad tym, co tym razem wymyślić — Przyjechałam, aby załatwić parę spraw ze znajomymi, którzy tu mieszkają — skłamałam.
— Rozumiem — rzekł nieodgadnionym tonem, przyglądając mi się uważnie, po czym wymienił się dziwnie spojrzeniami z kobietą w żółtej sukience, z którą wcześniej prowadził rozmowę — Cóż, życzę skutecznego załatwiania spraw w takim razie — uśmiechnął się, lecz wciąż jego spojrzenie było przepełnione niepewnością, jakby o czymś wiedział i to ukrywał — Mam nadzieję, że zostanie pani na dłużej, jest tu wiele pięknych miejsc wypoczynkowych.
— Na pewno zbyt szybko stąd nie wyjadę — uśmiechnęłam się tak szeroko, że aż sztucznie, po czym zajęłam się rezerwowaniem pokoju. W międzyczasie Colin odszedł od lady, lecz jego dojrzalsza znajoma została i udawała, że rozgląda się po hotelu w zamyśleniu, spoglądając na mnie co chwilę. Gdy przyłapywałam ją na tym, że mi się przyglądała od razu uciekała wzrokiem gdzieś indziej. Odniosłam wrażenie, że jej twarz jest wyjątkowo znajoma. Musiałam ją już gdzieś widzieć i to nie jeden raz, lecz nie byłam w stanie sobie przypomnieć, gdzie.
— Pani również nie jest stąd? — w końcu przełamałam się na tyle, aby zapytać. Nie byłam zbyt towarzyską osobą, więc przejęcie inicjatywy i zagadanie do obcej kobiety było u mnie dość sporym osiągnięciem. Nieznajoma od razu przekierowała na mnie całą swoją uwagę i wyglądała na mocno zmieszaną, wręcz bym powiedziała onieśmieloną.
— Tak, przyjechałam w sprawach biznesowych — oznajmiła, spuszczając wzrok wstydliwie, lecz zaraz znów spojrzała mi głęboko w oczy. Sprawiała wcześniej wrażenie osoby wyjątkowo stanowczej i pewnej siebie, gdy rozmawiała z Colinem. Przy mnie zmieniła się nagle o 180 stopni.
— Proszę, pani klucz do pokoju — rzekła recepcjonistka, podając mi kartę z numerem 16.
— Dziękuję bardzo — powiedziałam, biorąc od niej przedmiot i ponownie zwróciłam się do kobiety w żółtej sukience — Czym się Pani zajmuje? Jeśli można zapytać oczywiście… — dotknął mnie lekki stres. Była dużo starsza ode mnie. Trochę się bałam, że odezwę się w jakiś nieprzyzwoity sposób. Gdy zapytałam ją o zawód recepcjonistka rzuciła we mnie pogardliwym i mocno zaskoczonym spojrzeniem. Zanim kobieta w żółtej sukience zdążyła odpowiedzieć, pani pracująca za ladą ją w tym prześcignęła:
— Jak to? To ty nie wiesz? — zapytała mnie z niedowierzaniem — Prawie wszyscy wiedzą, że Pani Finch stworzyła najbardziej znany i unowocześniony psychiatryk w Stanach Zjednoczonych. Jest milionerką! — mówiła z wyczuwalną ekscytacją w głosie, a Pani Finch (jak się właśnie dowiedziałam) cała poczerwieniała na twarzy, co zresztą wyglądało uroczo.
— Greto, uspokój się — zaśmiała się nerwowo — Nie wszyscy muszą to wiedzieć — dodała lekko poirytowana tym, jak recepcjonistka się wszystkim chwaliła.
Na wieść o tym, że ta kobieta była założycielką jakiegoś wielkiego, super rozwiniętego psychiatryka, a w dodatku była milionerką potwornie się zestresowałam. Nie miałam pojęcia, że do tego hotelu przychodzą tacy ludzie. Co ja tam w ogóle robiłam?!
— A z kim Pani załatwia interesy? — szybko palnęłam, byleby jakoś zmienić temat.
— Z Colinem, którego zresztą przed chwilą miałaś okazję poznać. Współpracujemy ze sobą. Jest hipnotyzerem w moim psychiatryku. Ma wrodzony talent do hipnozy, jego głos potrafi zdziałać prawdziwe cuda! — rzekła z zachwytem, przyglądając mi się uważnie swoim ciepłym, pogodnym spojrzeniem. Sposób, w jaki na mnie patrzyła był tak miły i przenikający w głąb mojego umysłu, że aż chwilami spuszczałam wzrok z zawstydzenia. Cały czas męczyła mnie myśl, że gdzieś na pewno już ją widziałam — nie w gazetach, nie w telewizji, lecz na żywo. Tak bardzo starałam się sobie przypomnieć, gdzie.
— To wspaniale — odpowiedziałam cicho, mocno onieśmielona jej obecnością. Zapadła między nami długa, krępująca chwila ciszy. Kobieta patrzyła mi głęboko w oczy z lekko rozwartymi ustami, jakby oczekiwała czegoś. Dopiero wtedy zauważyłam, jak fizyczna odległość pomiędzy nami się zaskakująco skróciła. Poczułam, jak się rumienię z powodu jej bliskości. Postanowiłam zakończyć tę rozmowę, bo byłam już wystarczająco spięta.
— Muszę już iść. Do widzenia — rzuciłam w jej stronę nerwowo i już zaczęłam się oddalać w stronę swojego pokoju, gdy jeszcze zza pleców usłyszałam jej głos:
— Na pewno się jeszcze spotkamy… Możesz być tego pewna…
To sprawiło, że dziwny dreszcz przeszył moje plecy, a w mojej głowie pojawiło się chwilowe uczucie lekkości, jakbym miała zemdleć. To całe spotkanie było wyjątkowo dziwne… Sposób, w jaki na mnie patrzyła, przybliżała się do mnie, wymieniała podejrzanie spojrzenia z Colinem, gdy rozmawiał na mój temat i jeszcze to najdziwniejsze pożegnanie, jakiego doświadczyłam w życiu. To „możesz być tego pewna” brzmiało bardziej niepokojąco, niż przyjaźnie. Nie znałam tych ludzi i nie miałam pojęcia, dlaczego tak specyficznie się zachowywali. Postanowiłam przestać o tym myśleć i zająć się o wiele ważniejszymi sprawami takimi, jak ukrywanie się przed policją. Weszłam do zarezerwowanego pokoju i rzuciłam swoją torbę na łóżko. Wszystko tam wyglądało staro, lecz jednocześnie niezwykle elegancko. W hotelu było darmowe wifi, więc weszłam na internet w komórce i wpisałam „Finch” w wyszukiwarce. Wyskoczyły mi szczegółowe informacje o świeżo poznanej przeze mnie kobiecie. Były również jej zdjęcia, więc miałam pewność, że to ona. Nazywała się Samantha Finch, miała 43 lata, 19 lat temu bogaci rodzice pomogli jej założyć psychiatryk z wprowadzoną „nowoczesną technologią”, która miała kontrolować całkowicie umysły pacjentów i zachodzące w nich reakcje. Zdobyła wiele tytułów naukowych i dokonała dużo ciekawych odkryć w dziedzinie psychiatrii oraz neurologii. Czytając te informacje poczułam się trochę głupio. Dlaczego taka kobieta, jak ona marnowałaby swój czas na rozmowę z taką smarkulą, jak ja? Nie rozumiałam skąd nagle pojawiło się tyle szczęścia w moim życiu. Najpierw niezwykła życzliwość i pomoc ze strony Shannon, teraz poznanie znanej osoby. Miałam nadzieję mimo wszystko, że na tym moje wrażenia miały się zakończyć, ponieważ popadałam przez nie w coraz większe zakłopotanie. Zdjęłam ze swojej głowy perukę wzdychając z ulgą. Czułam w niej dosyć spory dyskomfort, a w dodatku przy większych upałach głowa mi się pociła. Weszłam pod prysznic i obserwowałam, jak cały mój makijaż spływa z wodą i mydłem. Po odświeżeniu się i przebraniu zamierzałam od razu pójść spać, lecz dokładnie w momencie, gdy położyłam się na łóżku zadzwonił mój telefon. Ależ ta osoba miała wyczucie czasu! Poderwałam się leniwie do góry i sięgnęłam do torby, aby wyjąć z niej urządzenie i odebrać połączenie.
— Halo? — zapytałam ospałym głosem.
— Cześć Janet, mam nadzieję, że nie przeszkadzam — usłyszałam głos Shannon, co sprawiło, że od razu stanęłam na nogi — Jak tam? Zarezerwowałaś już pokój? Wszystko jest póki co okej? — jej troskliwość naprawdę mnie urzekła. Była to druga osoba w moim życiu, tuż po Lisie która dbała o moje bezpieczeństwo.
— Tak, zarezerwowałam już pokój. Wiedziałaś o tym, że jest tu Samantha Finch? — zapytałam, usiłując ukryć swoje ogłupienie i dezorientację.
— Serio?! Nie wiedziałam! No to mnie teraz zdziwiłaś! — rzekła ze szczerym zaskoczeniem — Miałabyś ochotę może jutro się wybrać ze mną na spacer w góry? — zaproponowała.
— Jasne, czemu nie. W sumie i tak nie mam zbyt wiele do roboty jutro — odparłam starając się brzmieć obojętnie, lecz nie mogłam przestać uśmiechać się pod nosem.
— To świetnie! Naprawdę miło mi się spędzało dzisiaj z tobą czas.
— Mi z tobą również — mój głos zdradził całe moje zadowolenie, więc zaraz dodałam — Jestem padnięta. Właśnie wybierałam się spać, więc… Do jutra — pożegnałam się.
— Miłych snów — rzekła pogodnym, słodkim tonem i nie chciała się rozłączać, więc ja musiałam to zrobić.
Opadłam na łóżko uśmiechając się od ucha do ucha z telefonem przyłożonym do piersi. Naprawdę polubiłam Shannon. Tak krótko się znałyśmy, lecz jej osoba była na tyle dobra, że nie dało jej się nie lubić.Rozdział 8
Przyjechali po mnie ludzie pracujący w psychiatryku pani Finch dużym, białym samochodem. Mężczyźni byli ubrani cali na żółto i mieli na piersiach plakietki z imionami. Jechaliśmy z Denver ponad godzinę. Za oknem widziałam pokryte lasem góry. Po jakimś czasie znad drzew wyłonił się szczyt wielkiego, białego budynku o bardzo prostej, geometrycznej budowie, połyskujących w słońcu ścianach, na których wyróżniały się pojedyncze, całkowicie oszklone pomieszczenia. Wyglądał w miarę ładnie, jednak mimo wszystko i tak widać było, że architekt poszedł bardziej w praktyczne zastosowanie, niż estetykę. Psychiatryk otoczony był ze wszystkich stron lasem, przez który przebijała się tylko jedna, szeroka ulica dojazdowa. Gdy samochód w końcu się zatrzymał i zostałam z niego wyprowadzona miałam okazję po raz pierwszy dokładnie się rozejrzeć. Budynek nie graniczył od razu z lasem, wokół niego rozciągała się okrągła, rozległa polana pokryta przerzedzonymi mleczami, za którą dopiero zaczynała się linia drzew. Nad głównym wejściem psychiatryka, do którego mnie zresztą zaraz zaprowadzono wisiała wielka, okrągła ikona uśmiechniętej buźki o żółtej barwie. Jej widok mnie trochę zaniepokoił, chodź sama nie rozumiałam, dlaczego. Gdy zostałam wprowadzona do środka pierwsze, co ujrzałam to oczywiście długi, przestronny, biały korytarz z różnorodnymi, szklanymi drzwiami. Jeden z mężczyzn zaprowadził mnie do najbliższego pomieszczenia wypełnionego półkami z żółtymi uniformami złożonymi w kostkę. Gdy pozostali się rozeszli, zaczął przeglądać w stoickim spokoju ubrania, jakby się czymś od siebie różniły. Dopiero, gdy w końcu natrafił na uniform przeznaczony dla mnie i go rozłożył zorientowałam się, że wszystkie były ponumerowane. Mój miał dosyć duży, czarny, pogrubiony numer: 01 na prawej piersi. Mężczyzna podał mi go i wyszedł na chwilę z pomieszczenia, abym mogła się przebrać. Wizja chodzenia w jednoczęściowym uniformie z krótkim rękawkiem mnie trochę z początku odrzucała, lecz gdy go przymierzyłam okazał się być wyjątkowo wygodny i trochę luźny. Czułam się w nim, jak w piżamie dla małego dziecka, choć z wyglądu przypominał bardziej uniform więzienny. Wyszłam niepewnie z pomieszczenia i oddałam mężczyźnie złożone ubrania, w których tam przyjechałam. Udaliśmy się na koniec pierwszego odcinka korytarza, po czym przeszliśmy przez wielkie, szklane drzwi do drugiego odcinka, w którym od razu dotknęło mnie dziwne uczucie w głowie, jakby delikatne wibrowanie. Chwyciłam się za czoło w mocnym zaskoczeniu, gdy uderzyła we mnie relaksująca, lecz jednocześnie otępiająca fala.
— Spokojnie, przyzwyczaisz się do tego — rzekł mężczyzna niskim, grubym głosem.
— Co to jest? — zapytałam wykrzywiając twarz w niezadowoleniu, że coś wpływa na mój mózg.
— Od tych szklanych drzwi, które właśnie przekroczyliśmy zaczyna się odcinek psychiatryka przeznaczony już dla pacjentów. Tutaj w powietrzu unoszą się niewidoczne dla ludzkiego oka fale emitowane przez ukryte w ścianach urządzenia. Przenikają one przez mózg ludzki wywołując u niego stan zawieszenia pomiędzy snem, a rzeczywistością. Mogą one wywołać silne omamy, lecz większość pacjentów jest do nich przyzwyczajona. Z początku możesz mieć problem z rozróżnieniem halucynacji od rzeczywistości. Pani Finch twierdzi, że opisywane przez pacjentów doznania w tym stanie pomagają jej namierzyć prawdziwe źródło ich problemów psychicznych — wyjaśnił beznamiętnym tonem głosu, jak lektor z filmów dokumentalnych, po czym zaprowadził mnie przez kolejne szklane drzwi, lecz tym razem z boku korytarza do ogromnej, przestronnej, białej stołówki, wypełnionej dużą ilością długich, sterylnie czystych stołów, przy których siedzieli inni pacjenci w żółtych, ponumerowanych uniformach zajęci jedzeniem obiadu i zawziętą rozmową. W powietrzu unosiła się apetyczna woń pieczonego mięsa. Zauważyłam, że co któryś stół były wolne przestrzenie, jakby pacjenci celowo zostali podzieleni na grupy. Najmniejszą z grup była ta z numerami od 2 do 10 i siedziała przy stole wyjątkowo oddalonym od reszty. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, dlaczego byli tak odizolowani. Jedyne, co mogło mi w tamtym czasie przyjść do głowy to było to, że być może ci pacjenci byli wyjątkowo niebezpieczni. Gdy mężczyzna towarzyszący mi zaczął prowadzić mnie w stronę ich stolika przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Siedziały tam głównie młode osoby. Najmłodsza para bliźniaczek jednojajowych wyglądała na 9 lat, a najstarszy mężczyzna na góra 25 lat. W porównaniu do pozostałych ludzi tam obecnych, byli wyjątkowo cisi i spokojni, powiedziałabym nawet, że wyglądali na jedynych tam normalnych, co przyprawiło mnie o głęboką dezorientację. Mężczyzna prowadzący mnie wskazał ruchem dłoni na wolne siedzenie przy stole i rzekł:
— Poczekaj tutaj na panią Finch. Jak zgłodniejesz możesz zawsze podejść śmiało do kucharek i poprosić o jedzenie.