Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Niepełka. Siła prawdziwej przyjaźni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niepełka. Siła prawdziwej przyjaźni - ebook

Bohaterką cyklu jest Weronika, której ze względu na niepełnosprawność nadano przydomek Niepełka. Tym razem obdarzona talentem fotograficznym dziewczyna oraz jej przyjaciele, spędzają deszczowe wakacje w domu. Świat nastolatków w dobie wszechwładnej technologii informatycznej jest bardziej skomplikowany, niż był za czasów młodości ich rodziców. Czy internet całkowicie zdominuje bohaterów? Co musi się wydarzyć, by zrozumieli własne błędy? Jakie nowe tajemnice wkradną się między nich?
Powieść Niepełka. Siła prawdziwej przyjaźni zaskakująco i błyskotliwie przekonuje, że warto się angażować w życie społeczne oraz pomagać sobie i innym.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65684-83-7
Rozmiar pliku: 982 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tego ranka Weronika spała dłużej niż zwykle. Z trudem podniosła głowę. Rzuciła okiem za okno i miała ochotę ponownie zapaść w sen, tyle że zimowy nie wchodził w rachubę. Ani nawet jesienny! Wszak była pełnia lata. Ranek dwudziestego pierwszego lipca – dwudziesty pierwszy dzień z deszczem i niebem zaciągniętym granatowo-szarymi chmurami.

Dziewczyna obiecała sobie, że jeszcze na pięć minut opatuli się kołdrą. Zamknęła oczy, a w głowie pojawiły się obrazy z minionego roku szkolnego. Ile rzeczy się wydarzyło! Historie przemykały jak oszalałe. Pojawił się Paweł trenujący na rzece Redze. Zaraz po nim śpiewająca Kinga, potem Gabriel, który wskoczył do jeziora Resko, by uratować… ducha. Pojawiła się Anielka, jeszcze do niedawna pulchna, a teraz wzbudzająca zainteresowanie zgrabną figurą nastolatka. Weronika przypomniała sobie małego chłopca, który ze względu na jej niepełnosprawność nazwał ją Niepełką. Przydomek przylgnął do dziewczyny na dobre.

Koniec leżenia! Trzeba ruszyć do codziennych obowiązków, pomyślała. Mama już nie śpi.

Co prawda nie słyszała krzątania, ale z kuchni dolatywał zapach świeżo zaparzonej kawy, bez której rodzicielka nie wyobrażała sobie poranka. Weronika spała przy otwartych drzwiach. Okna nie uchylała. Nie miała w nim moskitier, a nie chciała ryzykować, bo nawet przez nieznacznie uchylony lufcik do środka od razu pchały się komary. Dopiero schodziły jej ślady po ukąszeniach – okrutnie swędzące duże czerwone plamy. Z trudem powstrzymywała się, aby nie rozdrapywać ran. Wiedziała, że wtedy goją się zdecydowanie dłużej i może się wdać zakażenie.

Kiedy poczuła zapach jajecznicy, odrzuciła kołdrę. Mama miała sposoby na to, by skutecznie obudzić córkę. Niepełka doceniała to. Pamiętała, że przed rodzicielką ciężki dzień: dostawa towaru. Oznacza to, że spędzi w sklepie czas od rana do wieczora. Weronika chętnie pomogłaby jej, ale gdy niewielki sklepik zostanie zastawiony kartonami i pakunkami, po prostu nie będzie miejsca na manewry wózkiem inwalidzkim. Nawet gdyby się uparła, istnieje zbyt duże ryzyko, że coś strąci lub uszkodzi.

Latem ich lokal odwiedzało naprawdę dużo turystów. Mama musiała rozpakowywać kartony szybko i sprawnie. Zazwyczaj o dziesiątej w progu stawali pierwsi klienci poszukujący pamiątek z Trzebiatowa. Zwykle chodziło o słonie, które najbardziej kojarzyły się z miasteczkiem. Zielone figury stały na środku ronda i na rogatkach miasta. Teraz, po nieprzerwanych deszczach, ubrane w soczystą zieleń, intensywną i widoczną z daleka, prezentowały się wyjątkowo okazale. Na pewno cudownie będą wyglądać także zimą, jak zwykle przybrane w bożonarodzeniowe światełka.

W antykwariacie schodziły jednak zupełnie inne słonie. I te ceramiczne, i porcelanowe, i pluszowe, i plastikowe. Mama Weroniki starała się zamawiać towar ze sprawdzonego źródła, by żaden klient nie miał do niej pretensji z powodu niskiej jakości pamiątki, choć było wiadomo, że turyści kupią wszystko, co stanie na sklepowej półce.

Kiedy Niepełka wjechała do kuchni, rodzicielka postawiła przed nią talerz wypełniony parującą jajecznicą, w której można było dostrzec kawałki chrupiącego bekonu. Po chwili do kubka nalała gorącego kakao i przysunęła talerz z pomidorami. Mama nigdy nie należała do najszczuplejszych, zawsze miała kilka kilogramów nadwagi. Od jakiegoś czasu widać było, że nadprogramowa tusza jej przeszkadza. Weronika domyślała się, co – a właściwie kto – jest przyczyną takiego stanu. Dziewczynka uśmiechnęła się do swoich myśli.

– Jakie masz plany na dzisiaj? – spytała mama, gdy zaspokoiły pierwszy głód.

– Jeszcze nie wiem. – Córka wzruszyła ramionami i z żalem spojrzała za okno. – Chciałam zrobić zdjęcia na brzegu Regi, ale w taką pogodę żadne mi nie wyjdzie. Po czterech tygodniach na turnusie rehabilitacyjnym, na którym codziennie coś się działo, cierpię teraz na totalną nudę.

– Może Kinga wpadnie do ciebie w odwiedziny?

– Dzisiaj nie może. Jedzie do Szczecina na jakieś nagrania.

Weronika odnotowała w myślach, że zaraz po śniadaniu musi wysłać przyjaciółce słowa wsparcia. To niesamowite, jak w ciągu zaledwie dwóch miesięcy się zaprzyjaźniły! A jeszcze niedawno były niczym ogień i woda.

– A Paweł?

– Pomaga w gospodarstwie – odparła Niepełka.

Rzeczywiście, młody kajakarz był jeszcze przed obozem sportowym. Wykorzystywał każdą możliwość, by zarobić pieniądze i odciążyć swoją mamę. Weronika wiedziała, że chłopak ma na świecie tylko ją i niepełnosprawną siostrę, a matka może liczyć tylko na niego – podobna sytuacja była przecież w jej rodzinie. Mama Niepełki była młodsza o co najmniej dziesięć lat od mamy Pawła. I jakby… zaradniejsza. Mobilizowały ją do tego choroba córki i charakter.

– A co ty robiłaś w wakacje? – spytała córka.

– Lata wtedy nie były takie deszczowe. Zawsze z rodzicami wyjeżdżaliśmy nad morze i wracaliśmy z piękną opalenizną, wzbudzając tym zazdrość sąsiadów. – Kobieta zaczęła się śmiać. Zanosiła się radością przez dłuższą chwilę. – Kochanie, przepraszam – wydukała w końcu. – Przypomniała mi się pewna wakacyjna sytuacja. Masz ochotę posłuchać?

Weronika skinęła głową.

– Nigdy nie zapomnę tamtych wakacji, choć tyle wody upłynęło – zaczęła matka. – Miałam wtedy dziewięć lat. Nosiłam warkoczyki grubości ołówka, na twarzy miałam mnóstwo piegów, a w sobie nieustanną chęć, aby ukryć się przed światem w mysiej dziurze. Paraliżowała mnie nieśmiałość, taka przez duże N. Byłam w rodzinie czarną owcą. Pozostali brylowali zawsze i wszędzie, pchając się tam, gdzie gwarno i tłoczno. Błyszczeli na każdym parkiecie i w każdym gronie. Dla mnie był to koszmar i… jak wy to teraz mówicie? Obciach. – Mama mrugnęła. – To był mój pierwszy i zarazem ostatni wyjazd na wczasy z rodzicami i z babcią. Potem chciałam jeździć na kolonie i obozy, jednak z daleka od upiornej rodzinki. Lato witaliśmy w małym nadmorskim miasteczku na tak zwanych wczasach zakładowych. Pech chciał, że na naszym turnusie trafił się nawiedzony kaowiec. To taki animator kulturalny. Stawał na rzęsach, by każdy dzień okrasić solidną dawką rozrywki. Oglądałaś ze mną film Rejs. Pamiętasz?

Weronika przytaknęła.

– Postać z tego filmu to było nic w porównaniu z panem, którego miałam wątpliwą przyjemność poznać. Dzięki jego kreatywności przyprawionej szczyptą angielskiego dowcipu, zamiast ryć w nadmorskim piachu i skakać przez fale, byłam zmuszona do szkolenia się w skeczach, kabaretach i durnych piosenkach. Ale najgorszy okazał się finał imprezy. Ogłoszono wybory miss turnusu. Oczywiście mama i babcia startowały, a tata ogromnie im kibicował. Modliłam się o porażkę mamy, bo babcia w moim mniemaniu i tak nie miała najmniejszych szans na nagrodę. I nie chodziło o to, że źle życzyłam bliskim. Po prostu wiedziałam, że wraz ze zwyciężczynią na scenie będzie musiała zaprezentować się cała rodzina. A tego nie chciałam bardziej niż końca świata! – Kobieta zrobiła pauzę, gestem zachęcając córkę do jedzenia. – Nadeszła wiekopomna chwila. Wczasowy kaowiec, konferansjer i wodzirej w jednym drżącą ręką chwycił mikrofon i odczytał z kartki nazwisko najpiękniejszej. Jak na komendę zerwały się dwie panie: istna seksbomba lat osiemdziesiątych, czyli zrobiona na tak zwaną mokrą Włoszkę sekretarka działu taty, i… moja babcia. Obie nosiły to samo imię i nazwisko. To był dość popularny zestawik w tamtych czasach. Sala wstrzymała oddech. Nikt nie miał wątpliwości, kogo należy przystroić szarfą najpiękniejszej. Moja babcia też ich nie miała, wdrapując się na świetlicową scenę. Była prawie gotowa zepchnąć rywalkę z podium!

– Ojej, nieźle – wyrwało się Weronice, bo opowieść robiła się coraz ciekawsza.

– Kaowiec odzyskał głos i próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji, bredząc coś o polskich dziewczynach bogatych w witaminy i rozterkach jury. W końcu jednej dał koronę, a drugiej szarfę. Nim zdążyłam dać dyla, tata wciągnął mnie na scenę. Mama, cała w skowronkach, już tam była. Nadeszły dwie najgorsze minuty mojego życia… Tata, mama i babcia wyrywali sobie mikrofon, by godnie zaprezentować się jako rodzina miss. A potem wcisnęli go mnie! I zapadła cisza. Publiczność zaczęła skandować: pio-sen-ka, pio-sen-ka! Rodzice dokładali swoje, a ja chciałam, by rozstąpiła się pode mną ziemia i pochłonęła mnie z tym całym cyrkiem. W głowie miałam kompletną pustkę, jedną wielką dziurę, otchłań bez dna. Jedyna pieśń, jaka przyszła mi wtedy do głowy, to Lulajże, Jezuniu. Nigdy nie zapomnę min wszystkich wczasowiczów, gdy z głębi ściśniętej krtani udało mi się wydobyć cztery wersje kolędy. Od tamtej pory na zakładowych choinkach miałam status celebrytki, bo moja sława rozeszła się lotem błyskawicy po wszystkich działach.

Obie śmiały się z opowiedzianej historii.

Nagle Weronika spoważniała.

– Mamuś… A teraz przeze mnie nie możesz nigdzie wyjeżdżać – powiedziała, patrząc smutno na rodzicielkę. – Ja i moja choroba zawadzamy ci. Nie możesz poznawać świata.

– Ty jesteś całym moim światem. – Kobieta wstała od stołu, podeszła do córki i przytuliła ją mocno. – Nie jesteś niczemu winna.

Niepełka uśmiechnęła się delikatnie.

– Natomiast co do wyjazdów zagranicznych – mama ponownie zachichotała – to muszę opowiedzieć ci o tym, jak twoi dziadkowie wybrali się kiedyś na wakacje do Bułgarii. Pojechali większą grupą. Nikt z nich jednak nie mówił po bułgarsku czy angielsku. No i tu zaczął się problem. Bułgarzy potakują głową, gdy mówią „nie”, i odwrotnie, kręcą nią, gdy chcą coś potwierdzić. Bardzo ciężko zapanować nad ruchami, gdy jest się przyzwyczajonym do czegoś innego. Ile babcia gaf zaliczyła, potakując, gdy kelner pytał, czy danie jej smakowało! W restauracji nie mogła skończyć zamawiania, bo ilekroć pytano, nawet po angielsku, czy to już wszystko, okraszała swoje yes kiwnięciem głowy. Kelner stał zatem przy niej i czekał, aż zdecyduje się na kolejną potrawę, natomiast babcia irytowała się, że sterczał przy niej, choć wszystko wymieniła. Życie dopisało do tej historii niefortunny, aczkolwiek zabawny epilog. Podczas wyprawy w góry babcia wypadła z jadącego auta. Nic wielkiego jej się nie stało, ale musiała nosić kołnierz ortopedyczny. No i problem sam się rozwiązał: w kołnierzu nie dała rady kręcić czy potakiwać głową. W grupie powstały żarty, że to dziadek wypchnął żonę z samochodu, by więcej się za nią nie tłumaczyć.

Znowu przy stole zapanowała wesołość.

– Ech, czasami tęsknię za latami, gdy byłam w twoim wieku. Nie mieliśmy wtedy telefonów komórkowych i komputerów z internetem. Wyjeżdżałam do babci na wieś, w Bieszczady. Miałam tam kilka przyjaciółek. Nie umawiałyśmy się na spotkania. Po obiedzie stawałyśmy przed domami i nawoływałyśmy się. Ja odpoczywałam, natomiast inne dziewczyny do południa musiały pomagać rodzicom w gospodarstwie. Babcia wydzielała w swoim ogródku mały kawałek ziemi dla mnie. Mogłam tam sadzić, co chciałam, i pielęgnować to. Jaką radość dawało mi jedzenie marchewki wyrwanej z ziemi i jedynie wytartej w spodnie. Nikt nie przejmował się zarazkami czy pasożytami. Wiesz, że pnącza ogórków parzą? Jakby broniły się, gdy chcemy zerwać ich owoce. Często w ciepłe letnie dni chodziłam do pobliskiego lasu. Zrywałam kwiaty, które później suszyłam i robiłam z nich różnego rodzaju dekoracje. Zbierałam też z babcią poziomki, jagody i maliny. A w czerwcu, kiedy dojrzewały czereśnie, siadywałam na drzewie, zajadając się pysznymi owocami. Wylegiwałam się też na kocu, czytając książki i słuchając włączonego na cały regulator Lata z radiem. Natomiast gdy przyjaciółki były już zwolnione z obowiązków, organizowałyśmy wypady rowerowe, zabawy w podchody, a wieczorami wszystkie dzieciaki z okolicy spotykały się w umówionym miejscu.

– O, to jak my w Gromadzie – powiedziała Weronika.

– Niezupełnie. Na wsi nie było żadnego lokalu, w którym moglibyśmy się spotkać. Ciągle przebywaliśmy na świeżym powietrzu. Do domu ściągały nas głosy rodziców lub babci niosące się przez wieś. Nie interesowała nas telewizja czy polityka. Nie byliśmy zewsząd bombardowani informacjami. Czasami tęsknię za tamtymi latami. Żyliśmy powoli, leniwie, ale szczęśliwie. – Mama zamilkła, zatapiając się w rozmyślaniach.

Niepełka nie przerywała jej chwili zadumy. Nieoczekiwanie zrobił to leżący na blacie telefon.

– Halo! – odezwała się dziewczyna.

Po drugiej stronie usłyszała głos pani Renaty, dyrektorki domu kultury.

– Dzień dobry, Weroniko! Mam nadzieję, że cię nie obudziłam.

– Nie, już od dawna nie śpię.

– To dobrze. Słuchaj, może chciałabyś towarzyszyć mi w dzisiejszych zajęciach? Mam „Czytające podwórka”.

Niepełka wiedziała doskonale, na czym polega wakacyjny projekt. Raz w tygodniu kobieta odwiedzała wybraną pobliską miejscowość. Tam w świetlicy wiejskiej czytała bajki zgromadzonym na sali dzieciom. Weronika od czasu do czasu dokumentowała zajęcia.

Rzuciła okiem za okno. Padało jeszcze mocniej. Ze zdjęć plenerowych nici.

– Oczywiście, że pojadę z panią – potwierdziła.

Chwilę później się rozłączyły. Dwudziesty pierwszy dzień lipca, mimo deszczu, przynajmniej częściowo został uratowany.

* * *

Gabriel nie przejmował się opadami. Wspiął się na dach budynku. Kilkakrotnie o mały włos nie zsunął się po mokrych dachówkach. Czy ktokolwiek zauważyłby jego upadek, gdyby nagle zjechał z dachu? Pewnie nikt. Była tak paskudna pogoda, że wychowawcom nawet nie chciało się wychodzić na dziedziniec, by zapalić papierosa. Woleli otwierać okna w łazience i tam puszczać dymka, niż wychylać nosa w tę paskudną aurę. O to, że koledzy go dostrzegą i doniosą, nie martwił się. Żaden z nich nie mógł opuścić ośrodka wychowawczego ani na chwilkę. Jedynie przepustki pozwalały na wyjście poza zakratowane okna i zamknięte drzwi.

Niezabezpieczone wyjście na dach chłopak znalazł przypadkiem, z ukrycia obserwując pracującego kominiarza. Zauważył wtedy, że jeden właz został zamknięty na klucz, w drugim natomiast była zepsuta kłódka. Fachowiec siłował się z nią przez parę chwil, aż dał w końcu za wygraną, zostawiając tak, by wyglądała na zamkniętą. Nie zgłosił tego, bo był pewien, że nikt nie zauważy niesolidności. Widział to jednak Gabriel, który na prośbę pani Moniki szukał mężczyzny, by sprowadzić go do gabinetu wychowawców.

Pierwszy raz przez niezabezpieczony otwór wyszedł już następnego dnia. Wykorzystał chwilę, gdy wszyscy byli na obiedzie. Skłamał, że musi pójść do łazienki, i wymknął się na dach. Nie było go raptem siedem minut. Zdążył wrócić, nim opiekun się zorientował, że wizyta w toalecie się przeciąga. Mruknął coś o biegunce wywołanej świeżymi surówkami serwowanymi przy obiedzie. Tego dnia nie wiedział jednak, co je po powrocie z łazienki. Uśmiechał się, przypominając sobie te krótkie chwile, które spędził na wolności. Tak, dach budynku młodzieżowego ośrodka wychowawczego był namiastką wolnego życia. A ono tak naprawdę czekało go dopiero za rok.

Trafił do tego miejsca właściwie przez głupotę. Gdy posłuchał historii innych wychowanków, wykroczenie, którego się dopuścił, było niczym w porównaniu z tym, co mieli na koncie koledzy. Część z nich przechodziła już odwyki alkoholowe lub narkotykowe, choć dopiero zbliżali się do dorosłości. Dwóch miało dzieci, których nigdy nie widzieli. Sami zresztą zachowywali się jak dzieciaki. Gabriel miał na sumieniu jedynie pobicie kolegi. I to za co?! Za nazwanie jego ojca pijakiem. Nigdy nie pozwolił na obrażanie kogokolwiek z rodziny. Owszem, tata nadużywał alkoholu, ale była to reakcja na trudną rzeczywistość.

Trzy lata temu zmarła mama chłopaka. Obaj z ojcem patrzyli, jak choroba nowotworowa zabiera jej siły, a potem życie. Byli przy niej w chwili śmierci. Gabriel nigdy nie zapomni widoku niemal przezroczystej skóry i wystających żeber. Łzy leciały mu po twarzy, gdy resztką sił matka chwyciła go za rękę i przyciągnęła ją do wysuszonych ust. Nie była już w stanie nic powiedzieć. Umarła chwilę później. Chłopak wyrzucił z głowy obrazy, które nastąpiły później. Starał się zapomnieć pogrzeb i przeraźliwe wycie ojca niemogącego pogodzić się ze stratą. Starał się nie myśleć o litościwych spojrzeniach rodziny i słowach babć lamentujących, jak oni sobie poradzą. Zacisnął zęby i się nie odzywał. Szlochał w poduszkę dopiero wieczorami. On w jednym pokoju, ojciec w drugim.

Po kilku tygodniach chłopak zauważył, że codziennie rano w sypialni taty stoi pusta butelka po wódce. Alkohol przynosił ukojenie, pozwalał zapomnieć o smutku. Sprawiał, że człowiek zasypiał. Gabriel początkowo nie widział nic złego w tym, że ojciec codziennie się upija. Robił to przecież wieczorami, po pracy, nie zaniedbując swoich obowiązków. Potem jednak zaczął pić już po przyjściu do domu, a z czasem okazało się, że robił to także w pracy. Gdy został przyłapany na uruchomieniu maszyn pod wpływem alkoholu, udzielono mu nagany i ostrzeżono przed zwolnieniem. Gdy zdarzyło mu się to jeszcze dwa razy, zwolniono go z pracy. Gadanie ludzi zrobiło swoje. Nikt nie miał ochoty zatrudniać kogoś, kto pije.

Dobrze, że Gabriel otrzymał rentę po mamie. Mieli za co żyć, choć pieniądze topniały w zastraszającym tempie. Bywało, że pod koniec miesiąca chłopak na śniadanie jadł kromkę czerstwego pieczywa z musztardą lub ketchupem, bo tylko to znalazł w lodówce.

Najgorzej było w dniu otrzymywania renty. Musiał chować pieniądze przed ojcem, by ten nie wydał wszystkiego. Tata jednak szybko znajdował kolejne kryjówki i od razu biegł pod jedyny w miejscowości sklep. To tam kiedyś zauważyli go koledzy Gabriela. Ojciec siedział kompletnie pijany, brudny i cuchnący najtańszym winem. Na drugi dzień kilkoro z nich kpiło z chłopaka. Największemu żartownisiowi się oberwało. Niezbyt mocno, bo Gabriel został szybko powstrzymany, ale wystarczyło, by skazać go na pobyt w ośrodku wychowawczym do momentu ukończenia gimnazjum. Nastolatek mógł dostawać przepustki jedynie na święta i wyznaczony przez placówkę krótki czas wakacyjny. Przyzwyczaił się już do życia w tym miejscu, choć początki były naprawdę trudne.

Tam, gdzie jest pięćdziesięciu zbuntowanych chłopaków, łatwo o konflikty i narastającą agresję. Sam wielokrotnie musiał siłą udowadniać swoje racje. Co prawda należał do tych opanowanych, nieprowokujących bójek czy słownych zwad, ale nie oznaczało to spokoju. W ośrodku było trzech wychowanków, dla których dzień bez zaczepki był dniem straconym. Prowokowali, zaczepiali, aż w końcu osiągali swój cel. Gabriel nauczył się schodzić im z drogi i nie reagować. Jednak i on miał swoje nerwy. Wychowawcy starali się nie interweniować w przypadku małych konfliktów. Reagowali dopiero wtedy, gdy pojawiała się krew. Policja wzywana była do ośrodka regularnie.

Gabriel cieszył się, że znalazł spokojne miejsce na dachu. Nie mógł dopuścić, by ktoś go tu zobaczył. Szybko straciłby ostatni bastion, gdzie może być niewidzialny. Dokładnie tak: niewidzialny. Ukryty przed brutalnym światem, przed problemami, wychowawcami z wiecznymi pretensjami i przed policją. Wiadomo, że prędzej czy później nie będzie mógł tu przychodzić. Niech jednak stanie się to później.

Kolejny raz się wymknął. Przemoczony do suchej nitki wrócił do budynku, starannie zamykając za sobą właz i przekręcając kłódkę w taki sposób, by nie było widać, że jest otwarta.

Gabriel kilka minut wcześniej celowo skaleczył się nożem do krojenia warzyw na zajęciach kulinarnych. Opiekun kazał mu opatrzyć ranę. Akurat tą grupą zajmował się tylko jeden wychowawca, który nie mógł pozwolić sobie na opuszczenie pomieszczenia i zostawienie dwudziestu niesubordynowanych podrostków w towarzystwie ostrych kuchennych narzędzi. Rana na palcu chłopaka nie była na tyle duża, by Gabriel nie poradził sobie z nią sam.

– Tylko wróć za chwilę – przykazał nauczyciel, nim podopieczny wyszedł z klasy.

Wychowanek zastanawiał się, którędy szybko przemknąć do pokoju, aby przebrać przemoczone ubranie. Wilgotne włosy wytłumaczy tym, że włożył głowę pod kran, ale co z bluzą, spodniami i z resztą? Przebiegł przez korytarz, zostawiając za sobą mokre ślady. Nikt nie powinien go dostrzec. Już chwytał za klamkę pokoju, gdy zza zakrętu wyłoniła się pani Monika, jedna z bardziej lubianych nauczycielek w ośrodku. Nieco przy kości, serdeczna i sympatyczna, była najczęściej odwiedzaną wychowawczynią. To jej chłopcy zwierzali się z niektórych sekretów i szukali porad natury romantycznej. Kobieta wiedziała o smutku, jaki towarzyszył im po powrocie z przepustek i odwiedzin w rodzinnych domach lub u niespokrewnionych opiekunów, bo część wychowanków zwyczajnie nie miała bliskich.

– Co tu robisz? – spytała zaskoczona, patrząc na przemoczonego Gabriela. – Co ci się stało?

– Zbyt mocno kran odkręciłem, żeby wymyć ranę, i opryskałem się wodą. – Wymyślił kłamstwo na poczekaniu.

Nie lubił oszukiwać pani Moniki. Jako jedyna widziała jego łzy po powrocie ze świąt spędzonych w domu. To przy niej rozkleił się jak małe dziecko. Szlochał, przytulony do kobiety. Opowiadał wtedy o pijaństwie ojca, o tym, że święta bez mamy to nie to samo. Na kolację wigilijną zjadł odgrzewaną pomidorową, którą dzień wcześniej dostarczyła mu sąsiadka. Ojciec zasnął w pijackim amoku, nim wzeszła pierwsza gwiazdka. To były wspomnienia, które chłopak starał się wyrzucić z zakamarków pamięci. Niestety, co spojrzał na panią Monikę, one wracały.

– Może kran jest nieszczelny? – zaniepokoiła się. – Trzeba będzie wezwać hydraulika.

– Nie, to moja wina. Przebiorę się szybko i wrócę na zajęcia. Łazienkę już posprzątałem.

– Gdy będziesz gotowy, przyjdź do mojego gabinetu. Nakleję ci plaster na ranę. – W głosie kobiety dały się słyszeć dobroduszne tony. – Musisz uważać podczas krojenia warzyw.

Gabriel szybko przytaknął i umknął do pokoju. Nie zauważył bacznego spojrzenia nauczycielki, która zlustrowała jego mokre plecy i buty. Chłopak wyglądał, jakby wszedł w ubraniu pod prysznic lub stał na deszczu przez dłuższą chwilę.

Kobieta udała się do łazienek na końcu korytarza. Sprawdziła dokładnie każdą z nich, ale nigdzie nie było nawet śladu mokrej powierzchni. Albo Gabriel faktycznie wszystko dokładnie wytarł, albo ją okłamał.

Jak wydostałby się z budynku?

Z nachmurzonym spojrzeniem i głową pełną myśli udała się do pokoju wychowawców. Odnotowała w swoim kalendarzu, że na Gabriela należy zwrócić baczniejszą uwagę. Nie powiedziała mu o swoich wątpliwościach, kiedy przyszedł do niej po plaster.

Gdy dwie godziny później spotkała go w stołówce, nie wróciła nawet jednym słowem do ich wcześniejszej rozmowy. Chwaliła sałatkę, którą wychowankowie wspólnie przygotowali, i śmiała się z ich dowcipów. Za oknem lało jak z cebra, a w ich małej społeczności panowała sympatyczna atmosfera.

Kto by pomyślał, że każdemu z siedzących przed nią młodych ludzi towarzyszy nieciekawa przeszłość?

* * *
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: