Niepisane zasady - ebook
Niepisane zasady - ebook
Maud jest szanowaną guwernantką. Potraktowana haniebnie przez ostatniego pracodawcę, przyjmuje posadę w dalekiej Kornwalii. Bez referencji i oszczędności nie może przebierać w ofertach, na szczęście dom na odludziu sprawia miłe wrażenie. Nowa podopieczna jest bystra, lecz sir Dominic, jej ojciec, wydaje się Maud wyjątkowo oschły. Już na wstępie informuje, że zwolnił kilka nauczycielek, które naruszyły niepisaną zasadę, by nie flirtować z pracodawcą. Oburzona Maud postanawia ograniczyć ich kontakty do minimum, ale Dominic nieustannie odwiedza salę lekcyjną. Wydaje się zainteresowany nie tylko postępami córki w nauce, lecz także towarzystwem guwernantki. I chociaż to on nalegał na przestrzeganie zasad, teraz coraz częściej o nich zapomina...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9990-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Ona jest blisko, ona jest blisko_
Sir Alfred Tennyson: _Maud_
_Kornwalia, 1855 r._
"Dawno, dawno temu…"
Słowa rozmyły się przed oczami Maud Wilmot. Próbowała powstrzymać płacz, ale pojedyncza łza zdążyła spłynąć na rzęsy. Zamrugała, by ją strząsnąć.
Drżącymi palcami zamknęła księgę baśni i odłożyła na kolana podniszczony niebieski tom. Powiodła dłonią po tytule, którego złote litery były już prawie zatarte. _Baśnie dla dzieci_.
Nawet znajome historie nie były w stanie jej pocieszyć.
Kolejna łza spadła na niebieską okładkę.
Maud oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy, ściskając książkę drżącymi palcami.
- To w niczym ci nie pomoże - powiedziała do siebie swoim najsurowszym głosem guwernantki.
Głęboki wdech. I wydech. I jeszcze jeden wdech…
Nie będzie płakać. Do tej pory ani razu sobie na to nie pozwoliła i jeśli rozpłacze się teraz, w pociągu wiozącym ją ku jej ostatniej szansie, może nie przestać. Odetchnęła po raz trzeci, czując ucisk gorsetu. Łzy wciąż cisnęły jej się do oczu.
Bała się, ale nie mogła pozwolić, żeby strach z nią wygrał.
Kolejny oddech. Pozwoliła, żeby stukot kół ją ukołysał. Zawsze lubiła jeździć pociągiem, lecz nie zdarzało się jej to często. Tym razem nie potrafiła cieszyć się podróżą. Tej nocy nie zmrużyła oka. Przewracała się z boku na bok, myśląc o wszystkim, co mogło pójść nie tak.
Usłyszała w głowie drwiący głos lorda Melville'a.
- Nikt nie uwierzy w twoją historię.
Wsłuchując się w stukot kół pociągu, wróciła myślami do okropnych wydarzeń ostatnich tygodni.
- Och, Maud. - Martha, jej siostra, uścisnęła ją. - Jak to możliwe, że zostałaś zwolniona? Jesteś najlepszą guwernantką, jaką znam.
- Dziękuję, Martho - wykrztusiła Maud. - To miłe, że tak uważasz. Mimo to lord Melville mnie zwolnił, nie dając mi wypłaty ani referencji.
Maud zwróciła się z prośbą o wsparcie do stowarzyszenia guwernantek, więc na razie miała gdzie mieszkać i co jeść. Wiedziała, że to nie potrwa długo.
Martha znowu ją uścisnęła.
- Może zapytam Alberta, czy nie mogłabyś zamieszkać u nas?
- Absolutnie nie - odparła stanowczo, choć wiedziała, że kończą jej się pieniądze. Wkrótce znajdzie się na ulicy. - Dopiero się pobraliście, Martho. Nie chcę być dla was ciężarem.
- Nigdy nie będziesz ciężarem - zaprzeczyła stanowczo Martha. – Jakie to wszystko niesprawiedliwe!
- Niesprawiedliwe czy nie, muszę znaleźć jakieś rozwiązanie - odparła. Nie zamierzała obarczać Marthy problemami.
Nie mogła.
Prawda była zbyt okropna, by wypowiedzieć ją na głos.
- Co teraz zrobisz? - zapytała Martha. W jej szeroko otwartych oczach malowała się troska.
Maud przygryzła wargę.
- Zatrudnię się jako guwernantka gdzie indziej. Bez referencji to będzie trudne.
Wtedy właśnie przyszedł jej do głowy ten pomysł.
- Martho. Czy nie wspominałaś, że oferowano ci posadę w Kornwalii?
- Tak, to było, zanim Albert mi się oświadczył. Z Kornwalii przyszła odpowiedź, że jeśli nadal jestem chętna, mogę zacząć od zaraz.
- Odpisałaś im? - zapytała Maud.
- Jeszcze nie.
- Czyli dalej spodziewają się panny Wilmot - powiedziała powoli Maud.
Ona i Martha były mniej więcej w tym samym wieku - Martha dwa lata starsza od dwudziestosześcioletniej Maud. Obie spędziły sporo czasu, pracując jako guwernantki. Obie były doświadczone.
Maud wiedziała, że jej pomysł ryzykowny, ale nie miała już nic do stracenia. Musiała to zrobić.
- To prawda - odparła Martha, otwierając oczy jeszcze szerzej. - Och, Maud, masz tę minę, którą robisz, kiedy opowiadasz swoje historie…
Maud otworzyła oczy. Tak oto znalazła się w Kornwalii, w pędzącym po torach pociągu.
Żeby podnieść się na duchu, skupiła się na mijanych krajobrazach.
Kiedy wreszcie wyruszyła w podróż, poczuła pewną ulgę, a nawet coś w rodzaju wolności. Pociąg poruszał się o wiele szybciej niż powóz. A te widoki! Im głębiej wjeżdżali w Kornwalię, tym krajobraz stawał się dzikszy i bardziej różny od tego, który znała. Zostawili za sobą przedmieścia Londynu i widok na tyły domów z ogrodami i sznurami suszącego się prania. Potem wsie, łagodne wzgórza, pola i łąki, na których pasły się owce i krowy. Zatrzymali się na noc w Exeter, gdzie Maud przenocowała w zajeździe niedaleko stacji, w zaskakująco wygodnym pokoju, który wynajął dla niej jej nowy pracodawca. Ranem wyruszyli dalej na południowy wschód. Skupiska wiosek i rezydencji robiły się coraz rzadsze, w miarę jak posuwali się w stronę poszarpanych klifów wybrzeża.
Maud niespodziewanie poczuła ekscytację.
Wyjęła list, który włożyła do księgi baśni. W prawym górnym rogu wydrukowano adres: Pendragon Hall, Zachodnia Kornwalia. Poniżej znajdował się herb, tarcza z trzema czarnymi krzyżami na złotym tle i biegnącym przez środek czarnym pasem.
"Droga panno Wilmot"
No, to przynajmniej się zgadzało.
Maud odłożyła list na kolana. Jej ręce znowu zaczęły się trząść. Przynajmniej nie napisano "Droga panno Martho Wilmot." To nieco ją pocieszało. Chcieli pannę Wilmot i dostaną pannę Wilmot.
Z trudem przełknęła ślinę i czytała dalej.
"W odpowiedzi na pani list informuję, że propozycja jest jak najbardziej aktualna. Spodziewam się pani w Pendragon Hall przy najbliższej sposobności. Dołączam bilet na pociąg.
Z wyrazami szacunku
sir Dominic Jago."
Maud powiodła palcem po literach. Pismo było zdecydowane i zamaszyste, a treść zwięzła. Czarny tusz odcinał się na tle białego papieru.
Jago. Co za dziwne nazwisko. Nigdy wcześniej się z takim nie spotkała.
Jej palce wciąż drżały, gdy z powrotem składała list. Warunki jej nowego zatrudnienia miały być bardzo dobre, lepsze, niż się spodziewała. Guwernantkom często zapewniano jedynie wikt i opierunek, bez pensji, ale właściciel Pendragon Hall oferował przyzwoite wynagrodzenie. Będzie mogła nawet trochę odłożyć na czarną godzinę. Nigdy wcześniej nie miała takiej możliwości.
Jej podopieczną miała być dziewczynka o imieniu Rosabel, która właśnie wracała do zdrowia po przebytej chorobie. W ogłoszeniu nie wspomniano o żadnych innych dzieciach.
Ku zaskoczeniu Maud do listu od sir Dominica był dołączony bilet na pierwszą klasę pociągu Kolei Zachodniokornwalijskich, którym miała odbyć ostatni etap podróży. W poprzednich pociągach podróżowała drugą klasą, jak zwykle robiły to guwernantki, lokaje, pokojówki i reszta domowej służby. Pierwsza klasa była dla arystokracji.
Oparła głowę o skórzany zagłówek. Wagon pierwszej klasy musiał niedawno zostać oddany do użytku, bo w powietrzu unosił się jeszcze zapach lakieru. Mosiężne klamki i wykończenia lśniły, a piękna lampa cały czas pozostawała zapalona, więc Maud nie musiała przerywać lektury, kiedy przejeżdżali przez lasy i tunele. Przedział był podzielony drewnianymi przepierzeniami, w każdym znajdowały się dwie skórzane kanapy umieszczone naprzeciwko siebie.
Było tyle miejsca! Maud wyciągnęła nogi pod warstwami halek. Jakże były niewygodne! Wciąż nosiła halki z batystu, flaneli, wełny i bawełny zamiast spódnicy na krynolinie, zgodnej z najnowszą modą.
Powstrzymała tęskny jęk. Och, jak bardzo chciałaby mieć krynolinę! Na razie nie miała na to pieniędzy, a kiedy będzie ją stać, krynoliny pewnie wyjdą już z mody.
Postanowiła zamiast tego skupić się na oglądaniu mijanych krajobrazów. Nie zamierzała tracić ani chwili na marzenie o rzeczach, które i tak były niemożliwe. W dużym oknie widziała swoje odbicie. Pod zielonymi oczami widniały głębokie cienie, czoło przecinały drobne zmarszczki, których jeszcze kilka tygodni wcześniej tam nie było. Kosmyki brązowych włosów wysunęły się spod szarego kapelusza i spoczywały na białym kołnierzyku szarej sukni.
W szybie widziała też odbicie drugiej pasażerki, uroczej starszej damy, która przespała większość drogi. Kiedy przyszła, Maud pomogła jej usiąść i i znaleźć jej sole trzeźwiące.
- Dziękuję, kochana – powiedziała starsza kobieta. - Jakie to miłe z twojej strony. Podróże koleją są dla mnie męczące.
Kiedy zabrzmiał przeraźliwy dźwięk gwizdka i pociąg zaczął zwalniać, starsza pani przebudziła się gwałtownie.
- Jesteśmy już na miejscu?
- Jeszcze nie. Od Penponds dzieli nas kilka stacji - odparła Maud z uspokajającym uśmiechem. Wcześniej okazało się, że wysiadają na tej samej stacji.
Wyjrzała przez szybę. Kłąb pary na moment zasłonił stację, a potem przerzedził się, odsłaniając mężczyznę patrzącego prosto na nią.
Był to człowiek obdarzony wyrazistą, zapadającą w pamięć fizjonomią. Wysoki, ciemnowłosy, o długich nogach, ubrany w ciemnoszary płaszcz, z którym kontrastował szkarłatny fular. Nie miał rękawiczek, a na jego prawej ręce błyszczał złoty sygnet. Ale tym, co najbardziej rzuciło jej się w oczy, była energia, którą emanował. Nawet stojąc nieruchomo, wydawał się dynamiczny.
Przez kilka sekund on i Maud patrzyli na siebie, a potem mężczyzna zniknął za kolejnym kłębem pary.
Maud cofnęła się. Spojrzenie tego człowieka było tak absorbujące i magnetyczne, jakby stali tuż obok.
Para rozwiała się, ale ciemnowłosego mężczyzny już nie było.
- A niech mnie!
Maud okręciła się na siedzeniu.
Do ich przedziału wszedł nowy pasażer, korpulentny młody mężczyzna w płaszczu w kratę, zaczerwieniony i zasapany.
- Przepraszam panią - powiedział szorstko do starszej damy. - Siedzi pani na moim miejscu.
- Ojej, ojej - jęknęła. - Czy mógłby pan powtórzyć?
Młody mężczyzna zmarszczył brwi.
- Mówię pani, że to moje miejsce! Zależało mi, by siedzieć przy oknie.
Usta kobiety zadrżały.
Maud rozejrzała się za konduktorem, ale nie było go w zasięgu wzroku.
Pochyliła się do przodu.
- Przepraszam, czy mogę zobaczyć pana bilet?
Młody mężczyzna obrócił się do niej.
- Co? - warknął.
Maud uniosła podbródek. Od pięciu lat była guwernantką, nie pozwoli się zastraszyć temu dużemu chłopcu.
- Czy mogę zobaczyć pana bilet? - powtórzyła tonem, któremu jeszcze żadne dziecko nie odważyło się przeciwstawić.
Młody mężczyzna prychnął z irytacją, ale podał jej bilet, mamrocząc coś pod nosem.
- Dziękuję. - Maud spojrzała na bilet, a potem na numery siedzeń. Przygryzła wargę.
- Bardzo mi przykro - powiedziała do starszej pani. - Wygląda na to, że zaszła pomyłka. Siedzi pani na niewłaściwym miejscu.
Starsza dama chwyciła koronkową chusteczkę.
- Ojej! To straszne!
- Mówiłem! - wtrącił z triumfem mężczyzna.
Maud oddała mu bilet.
-Ta pani bardzo chciałaby zostać na swoim miejscu - powiedziała spokojnie. - Cierpi na chorobę lokomocyjną. Czy byłby pan uprzejmy odstąpić jej to miejsce?
Młody mężczyzna prychnął z irytacją. Maud poczuła w jego oddechu woń alokoholu.
- Na pewno nie!
- Cóż za brak manier! - oburzyła się Maud. - Ta dama mogłaby być pana babką!
Mężczyzna poczerwieniał jeszcze bardziej.
- Kim ty jesteś, żeby uczyć mnie manier?
- Szkoda, że nikt inny ich pana nie nauczył - odparowała. - Proszę pozwolić tej damie zostać tam, gdzie siedzi.
Starsza kobieta zaczęła się podnosić.
- Nie chcę sprawiać kłopotu…
Maud skoczyła na równe nogi. Księga baśni spadła jej z kolan.
- Proszę zająć moje miejsce. Zależy panu na miejscu przy oknie, prawda?
- Nie chcę pani miejsca. Chcę miejsce, za które zapłaciłem!
W tym momencie do przedziału wszedł inny, wyższy mężczyzna. Maud zdała sobie sprawę, że to ten sam, którego widziała wcześniej na peronie.
- W czym leży problem? - zapytał spokojnie.
- Ten młody dżentelmen… - Maud pozwoliła, żeby do jej głosu wkradła się pogardliwa nuta - nalega, żeby ta dama opuściła swoje miejsce.
- Mówiłem już, że siedzi na złym miejscu! - Młodzieniec potrząsnął biletem.
- Złe czy nie, ale ta pani źle się czuje.
- To nie moja sprawa!
Ciemnowłosy mężczyzna wystąpił naprzód. Jego głos był cichy, ale pełen niezaprzeczalnego autorytetu.
- Pociąg zaraz ruszy. Wedle mojej wiedzy w drugim wagonie pierwszej klasy jest wolne miejsce przy oknie. Jeśli pan je zajmie, te damy mogą tutaj pozostać.
Młodzieniec zaczął protestować, ale zauważył wyraz twarzy rozmówcy i zmienił zdanie.
- No dobrze - powiedział, spuszczając nos na kwintę.
- Świetnie. - Brunet odwrócił się do konduktora, który właśnie wyłonił się z korytarza. - Czy może pan zaprowadzić tego dżentelmena na jego nowe miejsce?
- Oczywiście, sir.
Młodzieniec po raz ostatni prychnął z irytacją i wyszedł z przedziału.
Maud westchnęła z ulgą. Mężczyzna pochylił się i podniósł z podłogi księgę baśni. Zmarszczył brwi, widząc tytuł.
- To pani własność?
Maud skinęła głową. Ich palce zetknęły się na moment, kiedy oddawał jej książkę. Potem nieznajomy ukłonił się i wyszedł z przedziału.
Maud na powrót zajęła swoje miejsce, ściskając w rękach książkę. Wciąż czuła mrowienie w miejscu, którego dotknął nieznajomy.
- Dziękuję, moja droga - powiedziała starsza dama, kiedy pociąg ruszył ze stacji.
Kilka minut później konduktor wrócił i spytał:
- Mam nadzieję, że już wszystko w porządku?
- Tak, dziękuję. - Maud nie była w stanie powstrzymać ciekawości. - Ten dżentelmen, który nam pomógł… Skąd wiedział, że w drugim wagonie jest wolne miejsce? Czy oddał swoje miejsce?
Konduktor zaśmiał się.
- Wszystkie miejsca należą do niego.
- Co pan ma na myśli?
- Jest właścicielem Kolei Zachodniokornwalijskiej. To sir Dominic Jago.ROZDZIAŁ DRUGI
_Do wież i murów_
Sir Alfred Tennyson: _Maud_
- Witam w Pendragon Hall.
Maud podskoczyła. Właśnie oglądała, jak mały, rudy motyl tańczy wśród stokrotek na trawniku, kiedy usłyszała za sobą głęboki głos.
Okręciła się, przyciskając rękę do piersi.
- Och!
Na żwirowym podjeździe stał sir Dominic Jago. Jego sylwetka na tle zachodzącego słońca była prawie czarna, a dom za nim wyglądał jak z bajki.
Maud nie spodziewała się, że jej nowe miejsce pracy będzie takie urokliwe. Poprzednio pracowała w większym domu, ale mniej urokliwym. Pendragon Hall był rezydencją z szarego kamienia, ze stromym łupkowym dachem, kominami wysokimi jak wieżyczki i łukowym oknami. Od murów odbijało się zachodzące słońce.
Dom leżał kilka mil od wybrzeża, ale bryza pachniała morzem.
Teraz wiatr zdmuchnął ciemne włosy z czoła sir Dominica, który zmarszczył lekko brwi, przyglądając się Maud przeszywającym wzrokiem. Poczuła, jak jej pierś gwałtownie unosi się i opada. Po tym, co stało się w jej poprzedniej pracy, łatwo było ją spłoszyć. Podskakiwała, kiedy ktoś niespodziewanie wchodził do pokoju, a nawet gdy słyszała głośny dźwięk. Jej nerwy były napięte jak postronki. Jednak tym razem nie była tylko przestraszona. To sir Dominic Jago wyprowadzał ją z równowagi, on i otaczająca go aura energii.
Lekko skłonił głowę.
- Proszę mi wybaczyć. Nie zamierzałem pani wystraszyć.
- Ależ nic się nie stało, sir. - Głos Maud na szczęście brzmiał spokojnie. Jak właściwie powinna się do niego zwracać?
Kąciki jego ust uniosły się.
- Czyli wie pani, kim jestem.
Maud skinęła głową.
- A ja wiem, kim jest pani.
Maud poczuła ucisk w żołądku.
- Może powinienem był przedstawić się w pociągu. Zgadłem, że jest pani nową guwernantką.
Miał lekki kornwalijski akcent, ale nie było wątpliwości, że jest wysoko urodzonym mężczyzną. Dostał tytuł od królowej Wiktorii, w uznaniu za zasługi dla Korony. Był bardzo młody, jak na takie wyróżnienie. Martha wspominała, że Koleje Zachodniokornwalijskie nigdy by nie powstały bez jego determinacji, a królowa Wiktoria bardzo entuzjastycznie podchodziła do nowego i rewolucyjnego wynalazku, jakim była kolej.
Wydawał się też dużo młodszy, niż Maud się spodziewała. Wyobrażała sobie starszego siwowłosego dżentelmena, być może przy kości. Tymczasem wyglądało na to, że sir Dominic Jago wiele osiągnął przed trzydziestym piątym rokiem życia, bowiem na tyle właśnie wyglądał.
- Doceniam, że pan mi pomógł - powiedziała Maud. - Sytuacja stała się bardzo nieprzyjemna. Mam nadzieję, że nie musiał pan rezygnować ze swojego miejsca.
- To nie pierwszy raz, kiedy podróżowałem w lokomotywie. - Sir Dominic przeczesał palcami włosy. - Pył węglowy mi nie przeszkadza. Chcę, żeby wszyscy pasażerowie czuli się w pociągach komfortowo.
- Podróż bardzo mi się podobała, mimo tej scysji. Konduktor powiedział mi, że jest pan właścicielem kolei.
- Nie do końca, po prostu należę do grupy inwestorów. Odpowiednio zarządzane koleje to wzrost dobrobytu w Kornwalii dobrobyt. Ale chodzi także o coś ważniejszego.
- O co?
- O nadzieję, panno Wilmot. Nadzieja napędza dobrobyt. Chcemy, żeby pasażerowie Kolei Zachodniokornwalijskich mogli dojechać bez przesiadek z Londynu aż na przylądek Land's End.
- Tu żyją smoki - powiedziała Maud, zanim zdążyła się powstrzymać.
- Przepraszam?
Maud cicho westchnęła. Rozmowa toczyła się tak gładko, jakby byli starymi znajomymi, a nie guwernantką i pracodawcą. Pewnie dlatego na chwilę się zapomniała.
- Tak pisano na starych mapach. Tam, gdzie zaczynało się niezbadane terytorium. Tu żyją smoki.
Kącik ust sir Dominica uniósł się.
- Nie ma tu żadnych smoków, pani Wilmot. Czy już pani zwiedziła Pendragon Hall?
- Jeszcze nie. Pokazano mi tylko mój pokój. Miałam nadzieję poznać Rosabel, ale zażywała właśnie poobiedniej drzemki, a ja potrzebowałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza po podróży. Obawiam się, że nieco straciłam poczucie czasu. Te ogrody są przepiękne.
Obróciła się ku rozległemu zielonemu trawnikowi, na którym wciąż tańczyły motyle. Był dobrze utrzymany, ale miał też w sobie pewną dzikość. Najeżone kolcami róże pięły się po murach, splatając się, jakby strzegły śpiącej królewny. Na terenie posiadłości był też las i sad, który widziała pod drodze z małej wiejskiej stacyjki Penponds. Spodziewała się, że sir Dominic pojedzie do domu tym samym powozem, który po nią wysłał.
Zapytała o to woźnicę, który parsknął śmiechem.
- Sir Dominic nie ma czasu, żeby jeździć powozami. Dociera na stację wierzchem. Ma pięknego ogiera.
- Rozumiem, że lubi pani przebywać na zewnątrz.
- Bardzo. Nie mam rozległej wiedzy botanicznej, ale lubię obserwować świat natury. Interesują mnie zwłaszcza motyle.
- Motyle? Zbiera je pani?
Maud wzdrygnęła się.
- Jeśli ma pan na myśli przyszpilanie ich do tablicy, to nie. Lubię poznawać ich gatunki i nazwy. Wie pan, że motyle zawsze wracają do tego samego miejsca? Jeśli gdzieś się zobaczymy, jest spora szansa, że pojawią się tam ponownie.
- Nie, nie byłem świadom tego faktu.
Maud zarumieniła się. Znów poczuła się przy nim swobodniej, niż powinna.
- Przepraszam. Czasem bywam przemądrzała.
- To cecha dobrej guwernantki.
- Lubię też długie spacery - dodała. Chciała, żeby o tym wiedział. - I w ciągu dnia, i wieczorem. Czasem także w nocy.
- Motyle nie latają w nocy.
Maud uśmiechnęła się.
- Ćmy tak. Poza tym… - Przełknęła ślinę, czując nagłe ukłucie lęku, który w każdej chwili mógł odebrać jej spokój. - Czasem mam problemy ze snem.
- Rzadko spotyka się kobietę, która ośmiela się wyjść nocą sama.
- Mam nadzieję, że to nie będzie problem - odparła. Świeże nocne powietrze były jedynym antidotum na okropne koszmary, które ostatnio nawiedzały ją niemal co noc. Strach przed koszmarami często nie pozwalał jej zasnąć, a jeśli już się udało, jej sen był płytki i niespokojny.
- Wbrew przeciwnie. Doceniam pani zainteresowanie przyrodą. Ale jeśli będzie pani uprzejma na chwilę wejść do środka, panno Wilmot, chciałbym porozmawiać o pani kandydaturze na stanowisko guwernantki. - Wskazał dom, który był już skąpany w wieczornym półmroku. - Czy zechce mi pani towarzyszyć?
Zdenerwowanie Maud rosło w miarę, jak podążała przez trawnik i żwirowany podjazd, a następnie przez korytarze Pendragon Hall. Wreszcie znaleźli się w dużym pomieszczeniu na parterze, pełnym książek. W innych okolicznościach ich widok wzbudziłby w Maud dreszcz ekscytacji. Na pierwszy rzut oka rozpoznała dzieła Szekspira i Gibbona. Na ścianach wisiały obrazy i rysunki, ale nie miała czasu, żeby wszystkiemu się przyjrzeć.
Uniosła podbródek.
- Wydaje mi się, że zaszło nieporozumienie.
Zmarszczył brwi i usiadł za biurkiem z blatem obitym zieloną skórą. Zdjął płaszcz, odsłaniając kamizelkę w kolorze czerwonego wina i nieskazitelną białą koszulę bez śladu pyłu węglowego.
- Jakiego rodzaju pomyłka?
- Myślałam, że już zostałam przyjęta. - Jej głos zadrżał lekko. - Czyżbym przebyła całą tę drogę tylko po to, żeby odbyć rozmowę kwalifikacyjną?
- Ach. - sir Dominic zabębnił palcami w blat biurka. - Proszę usiąść, panno Wilmot. Jest kilka spraw delikatnej natury, które muszę poruszyć. Nie zamierzam odesłać pani do Londynu, ale możliwe, że po tym, co teraz powiem, uzna pani tę posadę za… nieodpowiednią.
- To bardzo osobliwe - odparła z oburzeniem Maud, starając się ukryć strach.
- Jeśli pozwoli mi pani wyjaśnić…
Maud wygładziła spódnicę drżącymi dłońmi i usiadła na rzeźbionym drewnianym krześle. Nic, co miał jej do powiedzenia, nie mogło jej skłonić do rezygnacji z posady.
Sir Dominic odchylił się i skrzyżował nogi.
- Po pierwsze, pani referencje są wyśmienite. To główny powód, dla którego panią zatrudniłem.
- Och - bąknęła słabo. Oczywiście miał na myśli referencje Marthy. Bolało ją, że musiała ich użyć, ale jej referencje za edukację młodych Melville'ów byłyby równie dobre… gdyby ich wuj nie okazał się tak okrutny.
Zmusiła się, żeby skupić się z powrotem na sir Dominicu.
- Sądzę, że nauczanie Rosabel nie nastręczy pani zbyt wiele problemów - powiedział. - Jest grzeczną i posłuszną dziewczynką, ale ostatnio dużo chorowała, co sprawiło, że stała się nieśmiała i wycofana. Trudno ją namówić do wyjścia z domu.
- Czy Rosabel teraz choruje?
- Po tylu chorobach trudno uznać ją za okaz zdrowia, ale czuje się już dobrze. Poprosiłem miejscowego lekarza, żeby ją zbadał. Mówi, że fizycznie nic jej nie dolega.
Maud zmarszczyła brwi.
- Świeże powietrze ma zbawienny wpływ na zdrowie dzieci - powiedziała. - Zobaczę, czy uda mi się ją nakłonić, żeby wyszła na zewnątrz.
- Dziękuję. Teraz z pewnością pani rozumie, dlaczego ucieszyłem się, że pani lubi przebywać na świeżym powietrzu. - Moja posiadłość jest rozległa, mam kilka ogrodów i sadów, a także las. Nie życzę sobie, żeby Rosabel spędzała cały czas nad książkami.
- W zupełności się zgadzam - odparła Maud. Zawahała się na moment. Przez całą drogę pociągiem zastanawiała się, jak mu to powiedzieć. - A co do lekcji Rosabel…
- Mają to być lekcje odpowiednie dla dziewczynki w jej wieku. Muzyka, języki i rysunek.
- To nie wystarczy - powiedziała stanowczo Maud. - Młoda dama musi nauczyć się o wiele więcej.
- Czyżby? Czy jest pani Niebieską Pończochą, panno Wilmot?
- Jestem żarliwą zwolenniczką kobiecej edukacji - przyznała.
- Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie szukałbym nauczycielki dla Rosabel, gdybym był przeciwnikiem edukacji kobiet.
Maud splotła ręce.
- Jeśli mam być guwernantką Rosabel, chciałabym nie tylko przekazać jej wiedzę niezbędną damie, ale także poszerzyć jej horyzonty. Uważam, że geografia, matematyka, łacina i botanika są bardzo wskazane.
Sir Dominic cofnął głowę.
- Łacina? Botanika? Czy ma pani kwalifikacje, żeby tego uczyć, panno Wilmot?
- Jak najbardziej. Moja matka i ojciec popierali edukację kobiet. Mój ojciec był dyrektorem szkoły. Dlatego ja i moja siostra jesteśmy świetnie wykształcone. Uczyłyśmy się według tego samego programu, co chłopcy. Moja siostra… - Maud zawahała się -… przykładałyśmy się do nauki i obie zostałyśmy guwernantkami.
- Rosabel ma dopiero siedem lat.
- Nigdy nie jest za wcześnie na naukę - zapewniła go Maud. - Moim celem jest sprawienie, by Rosabel pokochała lekcje lub nawet nie zdawała sobie sprawy, że czegoś się uczy.
- Jak to możliwe?
- Mam swoje metody - odparła. - Nauka musi pobudzać wyobraźnię dziecka. Proszę pozwolić, bym na próbę zastosowała moje metody. Jeśli się do nich nie przekona, nie będę kontynuować, ale chyba zasługuje na szansę?
- Jest pani bardzo przekonująca. - Sir Dominic zastanawiał się przez chwilę. - No dobrze. Ma pani wolną rękę.
- Dziękuję, sir Dominicu. - Maud westchnęła z ulgą. - Nie pożałuje pan.
- Mam nadzieję, panno Wilmot.
- Zachęcam też pana do obserwacji moich metod - dodała. Uważała uczestnictwo rodziców i opiekunów w procesie edukacji za wyjątkowo ważne, ale niewielu rodziców to robiło. Niektórzy z jej podopiecznych prawie ich nie widywali. - Będzie pan zawsze mile widziany w sali lekcyjnej.
- Zapewniam, że skorzystam z tej propozycji, panno Wilmot. Skoro już ustaliliśmy kwestię programu nauczania, omówmy inne sprawy. Matka Rosabel, Sarah, zmarła wkrótce po porodzie.
Powiedział to bez emocji, ale Maud wyczuwała, że nadal jest pogrążony w żałobie. W jego oczach czaił się smutek.
- Bardzo mi przykro.
W odpowiedzi sir Dominic tylko skinął głową.
- To przede wszystkim ze względu na brak matczynej opieki Rosabel wymaga nadzoru guwernantki. Ma opiekunkę, która jest jej oddana i pozostanie w Pendragon Hall. Ale Rosabel potrzebuje też opieki damy, która nauczy ją etykiety oraz wpoi jej pewne zasady.
- Oczywiście. - Maud przygryzła wargę. - To należy do guwernantki.
- Dla Rosabel to będzie ważna część nauki. Jako jej ojciec mogę być dla niej autorytetem w niektórych kwestiach, ale nie we wszystkich. Guwernantka musi być dla niej osobą, która zapewni jej moralne przewodnictwo pod nieobecność matki.
- Nie rozważał pan ponownego zamążpójścia? - zapytała.
Zmiana na twarzy sir Dominica była natychmiastowa.
- Czy mój stan matrymonialny panią interesuje, panno Wilmot? Czy z tego powodu przyjęła pani posadę?
Przestraszona Maud potrząsnęła głową.
- Wiedziałam, że jest pan wdowcem, sir. Ale to nie jest powód, dla którego przyjęłam tę posadę.
- A jaki był powód, jeśli mogę spytać?
- Mój powód… - Maud zająknęła się.
- Właśnie. Dlaczego opuściła pani poprzednie miejsce pracy?
- Chciałam zacząć od nowa - powiedziała niepewnie. - Odpocząć od miasta…
- Rozumiem. - Sir Dominic nie wydawał się przekonany. - Wstał i podszedł do okna. Kiedy się odwrócił, miał zaciśniętą jego szczękę. - To delikatna sprawa, panno Wilmot, ale obawiam się, że musimy ją wyjaśnić.
Maud zaczęła drżeć. W jakiś sposób odkrył, że nie jest Marthą. Usłyszał, co się stało u lorda Melville'a.
Sir Dominic wrócił za biurko, ale nie usiadł. Jego wyraz twarzy był surowy.
- Jestem zmuszony mówić wprost. Oczywiście zdaje sobie pani sprawę, że zaproponowałem pani posadę z pewnym opóźnieniem.
- Tak - szepnęła Maud, starając się bezskutecznie opanować drżenie.
- Były inne guwernantki.
Maud trzęsła się już jak osika na wietrze.
- Jako wdowiec odkryłem, że jestem obiektem pewnych… romantycznych wyobrażeń. - Położył ręce płasko na biurku. Sygnet na jego palcu błysnął. - Wygląda na to, że niektóre guwernantki marzą, by poślubić pana domu.
- Och! - Maud poczuła się, jakby wylał na nią wiadro lodowatej wody.
- Z pewnością słyszała pani o takich sprawach.
- Owszem, słyszałam. - Kiedy do Maud w pełni dotarło znaczenie jego słów, miejsce jej strachu zajął gniew. – Jednak według mnie ma to mniej wspólnego z nadziejami guwernantek, a więcej z tym, czego oczekuje od nich pan domu.
- Czyżby?
- Kobiety zbyt często obarcza się winą za zachowanie mężczyzn. - Maud nie była w stanie ukryć goryczy w głosie. Sama zbyt dobrze o tym wiedziała.
- Mogę zapewnić, że poprzednie guwernantki odeszły z własnej woli, gdy tylko uświadomiły sobie, że ich nadzieje są płonne - odparł zdecydowanie sir Dominic. - Dlatego chcę być z panią szczery, panno Wilmot.
Maud uniosła podbródek.
- Ja również. I może pan być pewny, że nie mam romantycznych… oczekiwań.
- W pociągu widziałem, że czyta pani księgę baśni. Pomyślałem, że jest pani osobą, która popuszcza wodze fantazji.
Maud starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie.
- Mam bogatą wyobraźnię. To wszystko.
- Nie chciałem pani obrazić.
- Osądził mnie pan, nie znając mnie. - Maud ledwo mogła powstrzymać gniew. - Tylko dlatego, że jestem guwernantką.
- Proszę przyjąć moje przeprosiny, jeśli tak to pani zrozumiała. Chciałem tylko postawić sprawę jasno.
- Wyraził się pan bardzo jasno. - Maud wyprostowała się. - Może pan być pewien, że nie mam żadnych… romantycznych wyobrażeń na pański temat.
Sir Dominic skłonił głowę.
- Jeszcze raz przepraszam.
- Może to lepiej, że sprawa została wyjaśniona - odparła sztywno Maud.
- Czy na tych warunkach wciąż jest pani zdecydowana przyjąć posadę? - zapytał po chwili.
- Jak najbardziej. - Maud wstała, żeby spojrzeć mu w oczy. Był od niej o stopę wyższy, ale śmiało napotkała jego wzrok. - Proszę mi wierzyć, nie przyjęłabym jej na innych.
Dominic zabębnił palcami w biurko. Rozmowa z nową guwernantką przebiegła nie tak, jak zaplanował.
Panna Martha Wilmot.
Wychodząc, nie trzasnęła drzwiami, ale czuł, że niewiele brakowało. Podniósł listy ze stołu i włożył je do szuflady biurka. Zanim zamknął szufladę, patrzył na nie przez chwilę z pewną konsternacją. Jej referencje były doskonałe. Wyłaniał się z nich obraz osoby zdystansowanej, zachowawczej, niemal nudnej. Kłopot w tym, że to miało się nijak do kobiety, którą właśnie poznał.
Kiedy zauważył ją z peronu, wyglądała z zainteresowaniem przez okno pociągu. To właśnie jej entuzjazm zwrócił jego uwagę. Była ubrana jak typowa guwernantka, w jej zielonych oczach nie było nic niezwykłego, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, Dominic poczuł się zaintrygowany. Był pewien, że pod nudnym ubraniem kryje się żywy umysł.
Nie miał innego wyboru, musiał szczerze opowiedzieć pannie Wilmot o swoich doświadczeniach z jej poprzedniczkami. Już wcześniej zdecydował, że powinien na wstępie rozwiać ewentualne fantazje nowej guwernantki. A kiedy zobaczył, jaką książkę panna Wilmot czyta, ta kwestia wydała mu się jeszcze bardziej nagląca.
Ale uraził ją. Wiedział, że tak się może stać, ale nie mógł sobie pozwolić na pominięcie tej kwestii. Mimo to potraktował ją bardziej wyniośle i arogancko, niż planował. A jej odpowiedź…
Dominic zmarszczył brwi.
Była bardziej niż urażona. Elokwentnie broniła swoich koleżanek po fachu i miała rację. O wiele za często pracodawcy wykorzystywali władzę nad kobietami, które zatrudnili. Zdawał sobie sprawę z tego stanu rzeczy i między innymi dlatego zdecydował się na szczere postawienie sprawy. Nie życzył sobie żadnych nieporozumień w tej kwestii, jednak źle to załatwił. I czuł, że w jej wzburzeniu kryje się coś więcej.
Kiedy poruszył ten temat, w jej oczach błysnął gniew. Wydawało mu się nawet, że dostrzegł lęk, choć przecież nie miała się czego obawiać z jego strony. Szybko się opanowała, ale to nie były emocje, który Dominic chciałby widzieć w jej oczach.
Panna Wilmot była tajemnicą. Miała też nowoczesne poglądy na edukację kobiet. Był gotów poczekać na efekty jej pracy, zanim wyda jakikolwiek osąd.
Chciał dla Rosabel tego, co najlepsze. Jeśli panna Wilmot mogła przywrócić rumieniec na policzki jego córki, nie będzie kwestionował jej metod. Jasno też dała do zrozumienia, że on jej nie interesuje jako mężczyzna.
To była ulga.
Maud umyła twarz i ręce w umywalce swojej nowej sypialni. Opłukiwała policzki raz za razem, aż kosmyki wokół jej twarzy były mokre i poskręcane, ale jej gniew ani trochę nie zelżał.
Romantyczne wyobrażenia!
Jak on śmiał sugerować, że przyjęła pozycję guwernantki, bo był wdowcem?! Uważał się za atrakcyjnego? Spodziewał się, że wszystkie guwernantki padną mu do stóp? Czy że to ona nie będzie umiała mu się oprzeć? Naprawdę sądził, że przyjechała do Kornwalii nie za pracą, a po to, żeby złapać męża?
Gdyby tylko wiedział…
Gorące łzy zmieszały się z chłodną wodą na jej policzkach.
Guwernantki czasem wychodziły za swoich pracodawców, to prawda. Ale jej to nie dotyczy.
Małżeństwo nie było jej pisane. Ani teraz, ani kiedykolwiek. Żaden mężczyzna jej nie zaakceptuje ani jej nie uwierzy. Jej marzenia o księciu z bajki legły w gruzach.
Zamiast tego poprzysięgła sobie uczyć i wychowywać dzieci najlepiej, jak potrafił. Będzie je kochać i wspierać. Poświęci się swojemu powołaniu.
To było jedyne wyjście.
Nie wszystkie guwernantki lubiły swoją pracę. Czasami taka praca była ostatnią deską ratunku dla wysoko urodzonych kobiet, które straciły majątek. Dla Maud to było o wiele więcej. Uważała, że edukacja dzieci zmieni świat na lepsze. Członkinie stowarzyszenia guwernantek nie tylko mogły liczyć na wsparcie w kryzysowej sytuacji, ale też dzieliły się doświadczeniami. Rekomendacje metod dydaktycznych i podręczników były na porządku dziennym. Mimo to guwernantki wciąż miały opinię łowczyń mężów.
Albo gorzej.
Maud zadrżała.
Ostrzeżenie sir Dominica ją zabolało. Niestety musiała przyznać, że w istocie czuje do niego pewien… pociąg. Energia dodawała mu charyzmy i bez wątpienia był bardzo przystojnym mężczyzną.
Czy postrzegała go tak samo jak poprzednie guwernantki? Kiedy tak swobodnie gawędzili w ogrodzie, na chwilę uwierzyła, że ta praca przyniesie jej wiele radości. Teraz żałowała, że nie może wyjechać najbliższym pociągiem. Zwłaszcza że to, co sugerował, było w jej przypadku dalekie od prawdy.
Może powinna spojrzeć na sprawę z dystansem? Pod pewnymi względami to stanowisko było dla niej idealne. Pan domu deklarujący brak zainteresowania romansem i małżeństwem to dla niej idealny pracodawca.
Opłukała załzawioną twarz. Zostanie w Pendragon Hall. I dla dobra nowej podopiecznej postara się jak najlepiej wykonywać swoją pracę.
Ostrożnie osuszyła twarz wiszącym obok lustra ręcznikiem z delikatnego płótna. Teraz, kiedy nieco się uspokoiła, mogła należycie ocenić nowe lokum. Pokój był duży, z wysokimi oknami, które wychodziły na ogrody. Stało w nim dębowe biurko i szafa o wiele za duża jak na jej potrzeby. Miała tylko trzy suknie: szarą bawełnianą i brązową wełnianą do codziennych zajęć, oraz ciemnozieloną bawełnianą na specjalne okazje. Nie zdarzały się często, więc suknia wciąż była w dobrym stanie.
W rogu pokoju stało piękne łóżko z czterema kolumienkami. To było o wiele lepsze lokum niż maleńki pokoik na strychu, w którym mieszkała u lorda Melville’a.
Drzwi łączyły jej sypialnię z przylegającą klasą. Zajrzała tam po przyjeździe, ale szybko wyszła, nieco rozczarowana. Klasa była ładnie urządzona, ale czegoś w niej brakowało. Zauważyła dużo zabawek, domek dla lalek i fotel bujany, stoły i krzesła, ale niewiele pomocy naukowych. Wyglądało na to, że poprzednie guwernantki niezbyt się starały.
Być może były zbyt zajęte fantazjowaniem na temat sir Dominica.
Maud uśmiechnęła się kpiąco. Przynajmniej wracało jej poczucie humoru. Ze wszystkich guwernantek na świecie była ostatnią, która zabiegałaby o oczarowanie pracodawcy.
Pan Pendragon Hall nie musiał obawiać się jej umizgów.
Złożyła ręcznik i ostrożnie powiesiła na poręczy, a potem stanęła przed lustrem, żeby wygładzić włosy. Kosmyki wysunęły się z upięcia. Wyglądało też na to, że wyskoczył jej nowy pieg. Może nie powinna była zdejmować kapelusza. Ale ona tak uwielbiała być blisko natury!
Miała nadzieję, że uda jej się zaszczepić to samo zamiłowanie w Rosabel.
Podeszła do drzwi klasy. Najwyższy czas zapoznać się z dziewczynką, która potrzebowała jej opieki, i zapomnieć o jej irytującym ojcu.
Nacisnęła klamkę.
Blue Stockings (Niebieskie Pończochy) - potoczne określenie wyemancypowanych, wykształconych kobiet, używane w XVII i XIX wieku w Angliii.(przyp. tłumaczki)