- W empik go
Niepokonane - ebook
Niepokonane - ebook
Wiadomość o śmierci męża, znanego biznesmena, wywraca świat Sylwii do góry nogami. Kobieta nie wierzy w teorię policji o samobójstwie i jest przekonana, że doszło do morderstwa. Postanawia przeprowadzić śledztwo na własną rękę. Może przy tym liczyć na wsparcie przyjaciółek – Marty, Kai i Loveth – które, choć muszą mierzyć się z własnymi problemami i rozterkami, nie spoczną, dopóki nie rozwiążą zagadki. W obliczu wspólnego celu przyjaźń między kobietami coraz bardziej się zacieśnia i staje się ich największą siłą. Jednak gdy zaczną poznawać prawdę, zrozumieją, że niektóre sekrety powinny na zawsze pozostać nieodkryte…
– Cześć, Iga. Co masz dla mnie? – zapytała Sylwia chłodnym, wyniosłym, a jednocześnie melodyjnym głosem. – Wszystko dobrze? – dodała, zauważając, iż młodsza koleżanka kuleje.
Każdy pracownik Konsulting Center wiedział, że życiowy partner Igi od czasu do czasu podnosi na nią dłoń. Paradoksalnie była szaleńczo zakochana, uzależniona od chłopaka jak od narkotyku. Bez względu na to, co mówili inni ludzie, nie zamierzała zakończyć swojego związku.
– Wszystko okej – skłamała. – Niestety mam złą informację. Nie wiem, jak to powiedzieć… – Udawała zasmuconą, chociaż w gruncie rzeczy pragnęła przez chwilę pograć na emocjach wielkiej pani dyrektor.
– Iga, co się stało?
– Sylwia, twój mąż nie żyje – wyjaśniła bez dalszego owijania w bawełnę.
A. Kameron
Urodzony w 1989 roku w Katowicach. Doktor inżynier zawodowo związany z branżą energetyczną. Jako główne zainteresowania wymienia literaturę, gry planszowe oraz podróże. Pierwsze próby pisania podejmował w dzieciństwie – były to krótkie, ilustrowane opowiadania. W szkole średniej tworzył internetowy komiks z gatunku fantastyki młodzieżowej. W kolejnych latach publikował artykuły z zakresu ochrony środowiska. Wychował się w otoczeniu silnych kobiet, co wymienia jako jedną z inspiracji do napisania debiutanckiej powieści „Niepokonane”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-004-0 |
Rozmiar pliku: | 865 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Blade słońce oświetlało horyzont w typowy dla pierwszych dni wiosny, nieco zamglony sposób. Zieleń i błękit malowały krajobraz uwolniony spod panowania nocy. Takie poranki dają nadzieję, napawają optymizmem, jakby nic złego nie mogło nas spotkać.
Sylwester Nakiel ostatni raz wszedł do siedziby firmy. Kilka chwil później uruchomił komputer i rzucił okiem na plik korespondencji czekającej na blacie biurka. Chociaż jeszcze tego nie wiedział, to za piętnaście minut miał umrzeć.
Świat jednak nie planował zatrzymać się z tego powodu. Czas nie zamierzał stawać w miejscu nawet na sekundę. Nowy dzień zuchwale rzucał wyzwanie wszystkim, którzy wciąż oddychali.SYLWIA
Sylwia Nakiel odbiła kartę u wejścia do firmy. Bez zbędnej zwłoki ruszyła w stronę swojego gabinetu. Głośno stukała obcasami przy każdym stawianym kroku, co w biurze uznawano za jej znak rozpoznawczy. Mówiono, że charakterystyczny tupot szpilek jest zwiastunem nadchodzących kłopotów. Oczywiście nie zgodziłaby się z tą opinią, gdyby kiedykolwiek ją poznała.
Mijając swoich kolegów i koleżanki z pracy, beznamiętnie odpowiadała na ich powitania. Do każdej odpowiedzi dołączała pokazowy, trenowany latami uśmiech. Była pewna jego naturalnego wyglądu. Mimo starań większość ludzi od razu dostrzegała coś sztucznego w popisowej minie Sylwii. Nutkę fałszu niemożliwą do przeoczenia. Zabieg mający na celu roztaczać aurę sympatii, w rzeczywistości wywoływał brak zaufania.
Przekroczyła próg małego gabinetu. Białe ściany, meble o grafitowym odcieniu, zielone dodatki. Nowoczesny, korporacyjny styl pozbawiony charakteru. Była szczerze dumna z przebiegu swojej kariery. Skończyła dopiero trzydzieści siedem lat, a już zajmowała dyrektorskie stanowisko. Zdołała się wybić, mimo że w firmie Konsulting Center dominowali mężczyźni. Nigdy nie spoczęła na laurach. Mierzyła wyżej. Sekretnie planowała każdy ruch, tak by pewnego dnia usiąść w fotelu prezesa głównego.
Sylwia była atrakcyjną, wyjątkowo zadbaną kobietą. Zawsze starannie układała sięgające łopatek włosy w kolorze dojrzałego zboża. Nawet mimo stresu, wielu nadgodzin, masy obowiązków zdawała się wyglądać świeżo i młodo. Nieliczne zmarszczki skutecznie maskowała, natomiast błękitne oczy wciąż zachowały młodzieńczy blask. Dla podtrzymania urody od czasu do czasu odwiedzała salon kosmetyczny, fryzjerski albo SPA.
Zarabiała dobrze, a mąż jeszcze lepiej, więc nie oszczędzali na niczym. Osiągnęła życiowe spełnienie. Spoglądała w przyszłość pełna optymizmu. Nie przypuszczała, że jedno wydarzenie wywróci codzienność do góry nogami.
W drzwiach pomieszczenia stanęła Iga Budnicka – młoda dziewczyna o owalnej, nieco pulchnej twarzy z bystrymi, zielonymi oczami i lekko zadartym nosie. Nosiła stosunkowo krótkie, kruczoczarne włosy ułożone w artystycznym nieładzie. Nigdy przesadnie się nie stroiła, ale swetry i koszule, które zazwyczaj zakładała, dobrze pasowały do jej figury typu jabłko. Pracowała w Kancelarii Ogólnej, czyli miejscu, gdzie trafiały wszelkie listy zaadresowane do biura. Jednym z obowiązków Igi było wprowadzenie danych widniejących na przesyłkach do systemu ewidencji poczty firmowej, a następnie dostarczenie korespondencji do adresatów. Czuła się jak miejscowy goniec. Nienawidziła swojej pracy.
Chcąc nie chcąc, znała praktycznie wszystkich pracowników Konsulting Center. Wiele osób spoglądało na Igę z góry, ale w opinii dziewczyny to właśnie Sylwia była jedną z największych zołz w firmie. Zimna, uzbrojona w sztuczny uśmiech, pozbawiona emocji jak manekin wyciągnięty ze sklepowej ekspozycji.
Iga, dostarczając kolejną tego dnia pocztę do prezesa Sylwestra Nakiela, prywatnie męża Sylwii, dokonała zaskakującego odkrycia. Bez wahania oraz pytania kogokolwiek o zdanie przypisała sobie pierwszeństwo przekazania Sylwii okropnej nowiny, prawdziwej bomby atomowej. Odczuwała grzeszną satysfakcję. Wkrótce miała zobaczyć, jak mina dyrektorki rzednie.
– Cześć, Iga. Co masz dla mnie? – zapytała Sylwia chłodnym, wyniosłym, a jednocześnie melodyjnym głosem. – Wszystko dobrze? – dodała, zauważając, iż młodsza koleżanka kuleje. Każdy pracownik Konsulting Center wiedział, że życiowy partner Igi od czasu do czasu podnosi na nią dłoń. Paradoksalnie była szaleńczo zakochana, uzależniona od chłopaka jak od narkotyku. Bez względu na to, co mówili inni ludzie, nie zamierzała zakończyć swojego związku.
– Wszystko okej – skłamała. – Niestety mam złą informację. Nie wiem, jak to powiedzieć… – Udawała zasmuconą, chociaż w gruncie rzeczy pragnęła przez chwilę pograć na emocjach kobiety.
– Iga, co się stało?
– Twój mąż nie żyje – wyjaśniła bez dalszego owijania w bawełnę.
Zapadła cisza. Na twarzy Sylwii pojawiło się niezrozumienie. Zamarła. Igę przeszedł elektryzujący dreszcz podniecenia.
– Nie jestem pewna, czy dobrze usłyszałam. Mogłabyś powtórzyć?
– Twój mąż nie żyje.
– Sylwester zmarł w biurze? – upewniła się Sylwia.
– Wygląda na to, że prezes Nakiel się powiesił. Jak każdego ranka roznosiłam pocztę. Otworzyłam drzwi do jego gabinetu, a gdy weszłam do środka…
– Skończ! – krzyknęła Sylwia, nie pozwalając dokończyć zdania.
Robiła głośne, głębokie wdechy. Potrafiła znieść wiele, ale taka informacja była czymś niespodziewanym, jak cios w plecy zadany przez przyjaciela. Świat zawirował jej przed oczami. Miała wrażenie, że grawitacja zniknęła, a ona sama uniosła się w powietrze, tracąc grunt pod stopami.
Dlaczego Sylwester miałby popełnić samobójstwo? Był spełniony zawodowo. Jako mąż i ojciec dwójki dzieci był również spełniony prywatnie. Nie walczył z żadnymi problemami zdrowotnymi. Sylwia doskonale znała swojego męża, zauważyłaby, gdyby wpadł w kłopoty, a przynajmniej tak sądziła.
– Chodź ze mną. – Iga przerwała chwilę zadumy.
– Dobrze – wymamrotała posłusznie Sylwia, zupełnie jak nie ona.
Na korytarzu panował dziwny spokój. Prawdopodobnie wieść o niespodziewanej śmierci prezesa zdążyła obiec już całe biuro. Pikantne nowiny szybko rozprzestrzeniały się pomiędzy pracownikami. Zrozumiała, że jest prowadzona do gabinetu swojego zmarłego męża.
– Iga, daj mi chwilę – odparła. Skręciła w stronę damskiej łazienki, zanim usłyszała odpowiedź.
Zamknęła drzwi kabiny. Spuszczała wodę raz za razem, by nikt nie usłyszał szlochania. Słone łzy płynęły po smukłej twarzy Sylwii. Musiała się opanować. Podeszła do umywalek, spojrzała w lustro. Nie wyglądała najlepiej. Otworzyła okno, chcąc się ochłodzić, co powinno zniwelować zaczerwienienie twarzy i oczu. Wiedziała, że czeka na nią stado ludzkich hien, które chcą obejrzeć spektakl smutku. Nie miała zamiaru dać nikomu tej satysfakcji. Wygładziła garsonkę, poprawiła włosy. Spojrzała raz jeszcze w lustro. Makijaż nie zdążył się rozmyć. Widocznie drogie kosmetyki potrafiły przetrwać chwile słabości. To dobrze, bo kosmetyczkę zostawiła w gabinecie. Wróciła do Igi.
– Chodźmy – powiedziała, zostawiając koleżankę w tyle.
Dotarły pod pokój numer dwieście piętnaście. Zgodnie z przewidywaniami zebrała się tu cała gromada gapiów. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna natychmiast je spostrzegł. Miał prawie dwa metry wzrostu, był bardzo szeroki w ramionach. Podobnie jak Sylwester pełnił funkcję wiceprezesa Konsulting Center, chociaż z wyglądu przypominał nie biznesmena, a bardziej wojownika złotej ery wikingów.
– Sylwia?! – zdziwił się Robert. – Iga, co to ma znaczyć?! Nie prosiłem o wołanie kogokolwiek!
– Nie zamierzałeś mnie powiadomić? – przerwała mu Sylwia, a Iga, korzystając z okazji, oddaliła się z miejsca zdarzeń.
– To nie tak! – tłumaczył. – Po prostu jest mi niezmiernie przykro. Nie wiem, co więcej mógłbym powiedzieć.
Kiwnęła głową, potwierdzając, iż rozumie. Nie czekając dłużej, skierowała się w stronę drzwi gabinetu zmarłego małżonka.
– Czy na pewno jesteś gotowa? To nie jest przyjemny widok – powiedział, łapiąc kobietę za ramię.
– Muszę go zobaczyć – warknęła.
– Możesz przeżyć szok. Nie mam pojęcia, czemu to zrobił…
– On tego nie zrobił! Ktoś musiał zamordować mojego męża!
– Trzeba brać każdą wersję pod uwagę. Policja dopiero jedzie na miejsce, ale wszystko wygląda tak, jakby Sylwester popełnił samobójstwo. Sprawdziliśmy monitoring. Nie miał gości dziś rano.
– Monitoring nie pokazuje wszystkiego, są miejsca, gdzie kamery nie potrafią zajrzeć. Daruj sobie. – Sylwia podniosła głos, stając dokładnie naprzeciw mężczyzny.
– Nie chciałem cię urazić. Próbuję tylko powiedzieć, że wszystko wskazuje na…
– Może zapomniałeś, ale kilka lat temu wszystko wskazywało na to, że twoja córka zaćpa się w jakiejś melinie, tymczasem ukończyła medycynę i obecnie jest cenioną lekarką – przerwała. – Czy masz coś jeszcze do dodania?
– Droga wolna – prychnął cały purpurowy na twarzy. Wstydliwe wspomnienie stanowiło cios poniżej pasa. Każdy w biurze znał tę historię, ale nikt nie śmiał publicznie o niej mówić. – A wy nie macie co robić?! Wracać do pracy! – huknął na zebranych. Gapie zniknęli jak przy użyciu magicznej różdżki.
Poczuła strach. Z jednej strony wiedziała, co ujrzy wewnątrz pomieszczenia, z drugiej nie wiedziała, czego się spodziewać. W końcu nacisnęła klamkę.
Sylwester wisiał niczym kukła na nowoczesnym, stalowym żyrandolu, stanowiącym eleganckie wykończenie wnętrza. Pętla, która odebrała życie, została zrobiona z krawata. Sylwia okrążyła ciało. Pokój był nieco wyższy niż standardowe pomieszczenia, natomiast Sylwester nieco niższy niż standardowy mężczyzna. Mógłby powiesić się bez obawy, że stopami dotknie podłogi, chociaż Sylwia nie wierzyła, iż mąż popełniłby samobójstwo. Coś tu nie pasowało.
Przystanęła, spoglądając na twarz zmarłego. Miał wybałuszone oczy, przez co sprawiał wrażenie przerażonego. Pod pętlą zaciśniętą na szyi widniała czerwona pręga kontrastująca z siną barwą, jaką przyjęła skóra.
Dyndając tak w eleganckim garniturze i świeżo wypastowanych butach z brązowej skóry, wyglądał groteskowo. Sylwester pełnił rolę wiceprezesa i w opinii Sylwii nawet po śmierci powinien prezentować się godnie. W czasach, gdy każda komórka miała aparat fotograficzny oraz dostęp do Internetu, ten widok bardzo łatwo mógł obiec cały kraj. Musiała ochronić zmarłego męża przed ośmieszeniem.
Niepewnie wdrapała się na blat biurka. Zdała sobie sprawę, że być może powtarza ruchy swojego małżonka. Ta myśl wywołała niepokój. Nastąpił moment zawahania, ale szybko przystąpiła do dalszego działania.
Pragnęła przeciąć ten przeklęty krawat. Chwyciła nożyczki spoczywające niedaleko laptopa. Okazało się, że jest zbyt niska. Przewróciła nogą gruby segregator stojący na biurku. Stanęła na nim. Wyciągnęła do góry ręce. Przecięła pętlę. Ciało Sylwestra spadło bezwładnie na podłogę. Donośny huk rozdarł panującą w pomieszczeniu ciszę.
Momentalnie do gabinetu wparował wiceprezes o aparycji wikinga. Czubkiem głowy prawie dotykał framugi drzwi.
– Czy ty zwariowałaś?! – wrzasnął, widząc leżące na szarej wykładzinie ciało.
Sylwia kucnęła. Usiadła na blacie, opuściła nogi, stanęła na podłodze.
– Wszystko dobrze z moim zdrowiem psychicznym. Dziękuję za troskę.
– Zrzuciłaś ciało Sylwestra na ziemię, co powiemy policji?!
– O tym nie pomyślałam – przyznała. Spojrzała jeszcze raz na martwego małżonka. Spostrzegła coś, co wcześniej umknęło jej uwadze. Krawat, na którym wisiał Sylwester, nie należał do niego. Sylwia znała całą garderobę męża. Była całkowicie pewna, że nigdy wcześniej nie widziała bordowego krawatu w granatowe paski. Zachowała jednak to spostrzeżenie dla siebie. Ktoś zabił Sylwestra. Była pewna. – Powiemy, że działałam pod wpływem szoku i silnych leków uspokajających – dokończyła.
– Brałaś leki?
– Zaraz wezmę – odpowiedziała, wychodząc na korytarz.LOVETH
Loveth Wanot od najmłodszych lat odnosiła wrażenie, że nie pasuje do otaczających ją ludzi. Zaczynając od imienia, przez kolor skóry, a kończąc na przebiegu całego dotychczasowego życia. W wieku dwudziestu pięciu lat poczuła, iż zaczyna wychodzić na prostą. Rok temu otrzymała dyplom magistra inżyniera ekologii i od tamtej pory pracowała w Konsulting Center. Wciąż pamiętała swój pierwszy dzień w biurze.
Loveth w loterii genów trafiła szóstkę. Zauważył to jej przyszły szef Marek Klajn, gdy tylko weszła na rozmowę kwalifikacyjną. Mulatka o odcieniu skóry przypominającym kawę z mlekiem, pełnych ustach, przykuwających uwagę brązowych oczach i mocno kręconych, czarnych włosach sięgających tuż za ramiona. W tamten dzień swoje idealne, kobiece kształty podkreśliła klasyczną sukienką typu mała czarna. Prócz wyglądu modelki Loveth miała umysł naukowca. Oczywiście została przyjęta.
Niezwykła aparycja Loveth została również spostrzeżona przez Wiktorię Klarek, szefową Działu Kadr, która w tamtym czasie przeżywała burzliwy etap życia. Jako świeżo rozwiedziona czterdziestoparolatka nie wyglądała najlepiej. Nosiła okulary w niemodnych oprawkach, które zasłaniały ładne, brązowe oczy. Włosy o nudnym, mysim odcieniu wyraźnie zaniedbała, a figurę i cerę zrujnowała, zabijając smutek słodyczami. Spoglądając na prześliczną, młodą Mulatkę, była trawiona przez zazdrość. Wiedziała, że nie zostaną najlepszymi przyjaciółkami.
– Witam panią w firmie, pani… – Wiktoria wyklepała standardową regułkę, jednak imię widniejące na CV było problematyczne. Nie miała pewności, jak przeczytać niecodzienny zlepek liter. Poczuła się głupio. Niechęć do nowej koleżanki rosła z każdą sekundą.
– Moje imię wymawia się _Lowet_ – wyjaśniła. – To afrykańskie imię. Mój ojciec pochodził z Afryki.
– Urocza historia. Rodzice na pewno są dumni z tak pięknej córki – komplementowała, chcąc zatuszować popełnioną gafę. Mówiła znudzonym tonem, więc nie brzmiała przekonująco.
– Nie wiem, nigdy ich nie poznałam. Wychowałam się w domu dziecka.
– Och, rozumiem. Przykro mi to słyszeć – wycedziła, nie mając pomysłu na lepszą odpowiedź. Miała po dziurki w nosie tej gówniary. Każde wypowiedziane przez Wiktorię słowo natychmiast obracała w afront.
W ten właśnie sposób zawiązała się między obiema paniami nić niezrozumienia. Każdy spotka czasem osobę, której nie lubi od pierwszego wejrzenia. Bez powodu, ot tak. Zazwyczaj nie jest to spowodowane wyglądem, tym bardziej nie charakterem. Może odpowiedzialność spada na intuicję, a może na coś jeszcze innego? To nieistotne, po prostu czasem tak bywa.
Informacja o śmierci wiceprezesa dotarła do Loveth w niezbyt sprzyjających okolicznościach. Oddałaby wszystko, by dowiedzieć się o całej sprawie dwadzieścia minut wcześniej lub dwadzieścia minut później. Niestety plotka obiegała świat akurat wtedy, gdy półnaga Loveth siedziała na stole w małym pomieszczeniu konferencyjnym.
– Odbierz ten przeklęty telefon. Dzwoni bez przerwy – rozkazała Markowi Klajnowi, kiedy ten próbował rozpiąć stanik dziewczyny. Jej bluzka już dawno leżała na podłodze, razem z męską marynarką oraz koszulą.
– Daj spokój. Oddzwonię później. Mam ochotę na poranny numerek – wyszeptał i delikatnie ugryzł Loveth w ucho. Wiedział, że to uwielbia. W tym samym momencie dłoń mężczyzny znalazła się pod koronkowymi figami dziewczyny. Jęknęła seksownie. Telefon nie dawał za wygraną. Marek wyciągnął komórkę z kieszeni spodni. Odrzucił połączenie.
– Nie mogę się skupić – warknęła. – Odbierz!
– Skupić? To ja wykonuję całą robotę!
– Masz to natychmiast odebrać albo wychodzę! – zagroziła, odpychając od siebie mężczyznę. Marek od zawsze uważał, że zirytowana Loveth jest jeszcze bardziej kusząca. Znał jednak temperament dziewczyny. Nie rzucała słów na wiatr, więc zrezygnował z dalszej sprzeczki.
– Wygrałaś. – Poddał się. Odebrał uparty telefon.
Loveth obserwowała wyraz twarzy kochanka. Sprawiał wrażenie przerażonego, co stało w sprzeczności z jego wrodzoną pewnością siebie. Marek skończył trzydzieści pięć lat, jednak wyglądał dużo młodziej. Był przystojnym, wysokim i dobrze zbudowanym blondynem o błękitnych, błyszczących w łobuzerski sposób oczach. Nagle, krótka rozmowa sprawiła, że postarzał się o kilka lat. Zawadiacki uśmiech gdzieś przepadł, zmarszczki na czole zdradzały zaniepokojenie.
– Musimy iść – oznajmił po zakończeniu rozmowy.
– Co się stało?!
– Sylwester Nakiel powiesił się w swoim gabinecie.
– Co takiego?! Muszę znaleźć Sylwię!
Loveth nie odczuwała dumy z wielu rzeczy, które zrobiła, oczywiście jedną z nich było wplątanie się w romans ze swoim szefem. Samo sypianie z przełożonym można uznać za fatalny pomysł, a sytuacja wyglądała jeszcze gorzej, jeśli wziąć pod uwagę, że Marek miał żonę oraz dzieci.
Zwykle nie spotykali się poza biurem. Uprawiali seks na stole, czasami na podłodze, krześle. Po wszystkim wracali do służbowych obowiązków. Została kochanką i nie bardzo wiedziała, jak zakończyć tę przygodę.
Wszystko zaczęło się tak nagle, niespodziewanie. Prowadzili negocjacje z klientem do późnych godzin wieczornych. Kiedy rozmowy dobiegły końca, Loveth zaoferowała, że uporządkuje salę konferencyjną. Wszyscy zebrani opuścili pokój, machając na pożegnanie i wychwalając uczynność koleżanki. Wszyscy oprócz stojącego przy oknie Marka. Spoglądał na Loveth niczym wilk obserwujący swoją ofiarę. Niespodziewanie złapał dziewczynę za rękę. Przyciągnął do siebie. Bez słów pocałował namiętnie. Zaczął rozbierać. Chwilę później kochali się, krzycząc z rozkoszy.
To był pierwszy, ale nie ostatni raz. Marek pewnego dnia zapewnił, że nie będzie wykorzystywał pozycji szefa, jeśli dziewczyna zapragnie zakończyć romans. Loveth już od jakiegoś czasu rozważała skorzystanie z tego przywileju. Po każdej schadzce wpadała w lekki dół. Czuła się zawstydzona, ale ostatecznie wracała do Marka. Nie potrafiła uciec. Nieskończony wir sekretów, pożądania i wyrzutów sumienia wciągał coraz głębiej.
W biurze mówiono, że Loveth należy do grona najbliższych przyjaciółek Sylwii Nakiel. Ich niewielką, czteroosobową paczkę nazywano kółkiem wzajemnej adoracji. Każdego dnia poświęcały przerwę lunchową na plotkowanie, narzekanie i rozwiązywanie aktualnych problemów każdej z dziewczyn. Dzieliło je bardzo wiele, łączyło równie dużo. Pierwszą cechą wspólną była niechęć do Wiktorii Klarek, która z nieznanych nikomu powodów uważała się za jedną z nich.
Tym razem Loveth nie czekała na porę lunchu, natychmiast pobiegła w stronę gabinetu Sylwii. Na miejscu były już pozostałe dwie koleżanki. Próbowały podtrzymać na duchu przyjaciółkę.
– Przepraszam, że przychodzę tak późno – tłumaczyła Loveth. – Właśnie się dowiedziałam. Bardzo mi przykro. Czy wiadomo, co się tak właściwie stało?
– Sylwester się powiesił. Wszystko na to wskazuje, ale nie potrafię w to uwierzyć. Po prostu nie mógł tego zrobić – mówiła Sylwia. Już pierwszy rzut oka zdradzał, że jest w wielkim szoku. – Przecież wszystko było dobrze. Nie zauważyłam niczego niepokojącego. Wprawdzie ostatnio rzadko bywał w domu, ale miał masę obowiązków. W przeszłości zdarzały się takie okresy, więc nie widziałam w tym nic nadzwyczajnego – opowiadała. Loveth nie była pewna, czy mówi do siebie, czy może do nich.
Do pomieszczenia wkroczyła seksowna blondynka z rozpuszczonymi, falowanymi włosami. Miała świetną figurę i zgrabne nogi, które zdawały się nie mieć końca dzięki odpowiednio dobranym szpilkom. Jakiś czas temu dokonała drobnej korekty ust, dzięki czemu były pełne i namiętne. Nosiła makijaż dopracowany bardziej niż malowidła w Kaplicy Sykstyńskiej. Całkowicie przysłaniał zmarszczki oraz drobne niedoskonałości cery. Miała na sobie nieprzyzwoicie krótką sukienkę w kolorze jasnego różu. Większość kobiet po czterdziestce nigdy nie włożyłaby czegoś tak odważnego, ale nie Wiktoria Klarek. Kobieta przez ostatni rok przeszła całkowitą metamorfozę. Przeobraziła się niczym brzydkie kaczątko. Zaniedbaną, porzuconą żonę zastąpiła bezczelna i arogancka seksbomba. Niecodzienna przemiana wciąż dyskutowana była w kategorii zjawisk paranormalnych.
– Cześć, dziewczyny – przywitała wszystkie zebrane. – Współczuję straty, naprawdę mi przykro – dodała, od niechcenia klepiąc Sylwię po plecach i siadając koło niej. – Podobno całkiem ci odbiło. Weszłaś na biurko, odwiązałaś krawat, z którego zrobił pętlę, i zrzuciłaś trupa na ziemię. To prawda? – zapytała, nie siląc się na subtelności. Przyjaciółki spojrzały przerażone na Sylwię. – O, widzę, że jeszcze o tym nie słyszałyście…
– Uspokój się! – warknęła Loveth.
Sylwia spojrzała wymownym, piorunującym wzrokiem na koleżankę, ale nie dała się sprowokować. Zamiast tego powiedziała:
– Może rzeczywiście trochę przesadziłam. Nie mogłam patrzeć, jak Sylwester wisi bez ruchu. Byliśmy małżeństwem przez jedenaście lat.
– Jedenaście? Kawał czasu! To więcej niż Loveth żyje – zażartowała Wiktoria, uśmiechając się słodko do najmłodszej z koleżanek. Mówiła dalej, zanim Mulatka zdążyła zareagować: – Sylwia, nie rób więcej takich rzeczy. Zamkną cię w psychiatryku albo oskarżą o utrudnianie śledztwa.
– Nie przeginaj! – upomniała Loveth.
– Och, przestań. Nie mówię nic złego, to tylko troska. Nie przyszłam jednak na plotki. Przyjechała policja. Lepiej, żebyś szybko do nich zeszła, poradzisz sobie?
– Tak, myślę, że tak.
– Świetnie, zejdę z tobą na dół. Potem pójdę do palarni. Muszę poznać inne wiadomości dnia. Jeden szczyl nie pojawił się w pracy już dwa dni i nie odbiera telefonów. Może ktoś wie, co się z nim dzieje. Pewnie pije wódkę z kumplami, zabawiając się z panienkami. Też w jego wieku balowałam, ale nigdy nie olewałam pracy w taki sposób – paplała, chociaż nikt nie słuchał.
– Wiktoria, zamknij się! – warknęła w końcu Loveth. – Mamy większe problemy niż twoje pogaduchy przy papierosie!
– Chodźmy – zakończyła dyskusję Sylwia.
Ponownie szła w stronę gabinetu zmarłego wiceprezesa, gdzie czekali już funkcjonariusze policji. Wiktoria życzyła powodzenia, wyrecytowała korporacyjną regułkę o wsparciu, po czym skręciła w stronę swojego królestwa – palarni. Właśnie tam słuchano z namaszczeniem każdego wypowiedzianego przez Wiktorię słowa. Aktualnie uznawano ją nie tylko za seksbombę, ale również za królową gorących newsów. Przekazując informacje wyciągnięte od Sylwii, miała zostać zapisana w historii biurowego plotkarstwa na wieki. Przy okazji planowała dowiedzieć się, dlaczego ten mały gnojek przestał chodzić do pracy.
Loveth wróciła do swoich obowiązków. Wiedziała, że tego dnia nie zrobi wiele. Martwiła ją sytuacja przyjaciółki. Chciałaby jakoś pomóc Sylwii, która jak zawsze sprawiała pozory twardej babki, ale w głębi duszy nie mogła czuć się dobrze.
– Loveth, pozwól do mnie. – Marek wyrwał ją z rozmyślań.
– Tak jest, szefie.
Niechętnie wstała z krzesła. Obawiała się, że mężczyzna będzie chciał nadrobić stracony numerek, a to wytrąciłoby Loveth z równowagi. Gabinet Marka był niewielkim pomieszczeniem. Szafa pełna dokumentów, pokaźne biurko z komputerem oraz zdjęciami rodziny, dwa krzesła dla gości.
– Mam dla ciebie nowe zlecenie, wyślę ci szczegóły na maila – poinformował.
– Czy to wszystko?
– Właściwie to myślę, że powinniśmy poważnie przedyskutować sytuację, w jakiej się znajdujemy – wyjaśnił niezgrabnie. – Biuro to nie jest najlepsze miejsce. Może pójdziemy na kolację?
– Pewnie – zgodziła się, czując ulgę. Marek na pewno chciał tego samego, co ona – zakończenia romansu.MARTA
Marta Rulin była najstarszą kobietą z wąskiego grona przyjaciółek Sylwii. Niedługo miała dobić do pięćdziesiątki, co wprawiało ją w dziwne zakłopotanie. Kiedy przeleciał cały ten czas? Gdzie ulotnił się młodzieńczy wdzięk? Marta zawsze ceniła naturalność. Unikała dobrodziejstw medycyny estetycznej, rzadko odwiedzała kosmetyczkę, stosowała jedynie delikatny makijaż. Sama już nie wiedziała, czy to dobrze, czy też źle.
Lubiła swoją piegowatą, mlecznobiałą cerę oraz twarz w kształcie serca. Jasna karnacja kontrastowała z włosami o płomienno-rudym odcieniu. To nie był naturalny kolor, ale pasował do bystrych, zielonych oczu. Uważała się za ładną kobietę. Niestety obecnie toczyła nierówną walkę z nadwagą, którą bez dwóch zdań przegrywała. Ostatnimi czasy jej ciało stopniowo pęczniało jak spokojnie nadmuchiwany balon. Zdecydowanie nie chciała zostać miss okolicy, na której widok faceci wygłaszają sprośne uwagi, ale zaczęła czuć się niekomfortowo we własnej skórze.
Zaledwie kilka dni przed śmiercią Sylwestra rozważała rozpoczęcie odchudzania. Nie miała pomysłu, od czego powinna zacząć. Od diety? Od ćwiczeń? Internetowe porady jakoś nie budziły zaufania.
Olśnienie przyszło w najmniej spodziewanym momencie. Marta miała nigdy nie zrozumieć, dlaczego akurat w takiej chwili pomyślała o odchudzaniu. Może była to reakcja obronna na stres. Mianowicie, kiedy Sylwia wraz z Wiktorią ruszyły na spotkanie z policjantami i schodziły po schodach, Marta zrozumiała, kto może jej pomóc odzyskać dawną figurę. Nikt inny, a właśnie Wiktoria Klarek. Wprawdzie uważała koleżankę za złośliwą, arogancką, samolubną i prowadzącą niechlubny styl życia, ale Wiktoria znała wszystkie sekrety skutecznego odchudzania. Zdecydowała się w najbliższym czasie poprosić o wsparcie.
Tego dnia nie potrafiła skupić się na pracy. Wpadła w sidła nostalgii. Rozmyślała na temat swoich najbliższych przyjaciółek. Trzymały się razem od wielu lat, z wyjątkiem Loveth, która dołączyła do nich nie tak dawno.
Marta piastująca stanowisko zastępcy kierownika Działu Marketingu i Komunikacji musiała zajmować się między innymi wizerunkiem firmy. Korporacje, takie jak Konsulting Center, starają się pomagać lokalnemu społeczeństwu, tak więc Marta jeździła do okolicznej szkoły średniej, gdzie wręczała najzdolniejszym uczniom fundowane przez biuro stypendia. Organizowała świąteczne zbiórki żywności dla potrzebujących. Regularnie odwiedzała jeden z pobliskich domów dziecka. Czasem przyjeżdżała z workiem zabawek, innym razem z ekipą mającą za zadanie odmalować przygnębiające wnętrza sierocińca.
Podczas tych wizyt zawsze zwracała uwagę na Mulatkę o imieniu Loveth. Dziewczyna po prostu rzucała się w oczy. Miała niecodzienne imię, skórę w kolorze mlecznej czekolady. Niestety taka odmienność utrudniała zdobywanie przyjaciół. Dzieci potrafią być bardzo okrutne. Marta obiecała sobie, że zrobi wszystko, by pomóc Loveth.
Często zabierała dziewczynę na drobne zakupy, do kina lub zwykłe rozmowy przy filiżance herbaty. Obserwowała, jak z nastolatki staje się młodą kobietą. Próbowała rozbudzić drzemiące w dziewczynie ambicje, a gdy ta postanowiła podjąć studia, Martę rozpierała duma. Zaproponowała pomoc materialną ze strony Konsulting Center, gdy tylko Loveth opuściła dom dziecka. Odmówiła. Marta nie nalegała, chociaż się martwiła. Niepotrzebnie. Loveth nie tylko zdobyła uczelniane stypendia, ale również dorabiała w wolnym czasie, lecz nigdy nie zdradziła Marcie, na czym owo dorabianie polegało.
Kiedy przyjaciółka zdobyła dyplom z wyróżnieniem, Marta przekonała Marka Klajna do jej zatrudnienia. Nigdy nie wspomniała Loveth o tym fakcie. Dziewczyna rozpoczęła pierwszą dniówkę w Konsulting Center, a Marta zaprosiła nową pracownicę na kawę w gronie koleżanek.
Martę ze wspomnień wyrwał dźwięk telefonu. Została wezwana na pilną rozmowę do jednego z dwóch, wciąż żywych, wiceprezesów. Kierownik Działu Marketingu i Komunikacji od jakiegoś czasu przebywał na zwolnieniu chorobowym i nikt nie wiedział, czy tak właściwie kiedykolwiek wróci do pracy. Na Martę spadły wszystkie jego obowiązki, w końcu była zastępcą kierownika. Na dobrą sprawę przez ostatnie miesiące pełniła dwie funkcje jednocześnie. Oczywiście nie mogła liczyć na awans ani nawet podwyżkę. Musiała zadowolić się pochwałami ze strony dyrekcji, a i te pojawiały się nieczęsto. Niedawno czytała krótki wywiad z Alicją Mateją, która objęła stanowisko wiceprezesa w Adviser, największej konkurencji Konsulting Center. Inni ludzie robili kariery, a ona sama od lat tkwiła na tym samym stanowisku, nie widząc perspektyw na awans.
Robert Jaworski wyglądał na wyjątkowo zmarnowanego. Mimo że był potężnym mężczyzną, w tej chwili sprawiał wrażenie drobnego i bezbronnego niczym dziecko. Nie był sam. W jego gabinecie prócz Marty znaleźli się kierownicy lub też dyrektorzy Działów Informatyki, Relacji Inwestorskich, Ochrony Danych. Była jedyną kobietą na sali.
– Cześć – przywitała się Marta.
– Witam cię – odparł. – Usiądź, proszę. Jesteśmy w komplecie, więc możemy zaczynać – ogłosił. – Na pewno wiecie już, co się stało – rozpoczął.
Wszyscy przytaknęli potwierdzająco. Nikt jednak nie przerywał.
– Niestety mam kolejne złe wiadomości. Nie wiem nawet, jak zacząć. – Zrobił krótką przerwę. – Mamy problem natury informatycznej, komunikacyjnej, a jednocześnie związanej z bezpieczeństwem danych. Będzie łatwiej, jeśli wam pokażę.
Mężczyzna uruchomił przeglądarkę internetową i szybko wpisał coś na klawiaturze. Korzystając z rzutnika, wyświetlał na ścianie obraz z komputera. Ściągnął z sieci plik o nazwie złożonej z samych cyferek. Chwilę później wszyscy zebrani zaniemówili.
Ich oczom ukazały się poufne dokumenty Konsulting Center. Było tego mnóstwo. Dane pracowników, listy płacowe, umowy zawarte z klientami, faktury i wiele więcej. Krótko mówiąc, nastąpił wyciek danych Konsulting Center do sieci. Wpadka tego kalibru oznacza nie tylko osłabienie wizerunku firmy, ale utratę wiarygodności w oczach kontrahentów oraz odsłonienie sekretów przed konkurencją, a w najgorszym wypadku sąd. Było źle.
– Czy to nie dziwne, że prezes Nakiel popełnił samobójstwo akurat w dniu wycieku tych informacji? – Ciszę przerwał jeden z facetów o twarzy przypominającej podstarzałego orła. Marta widziała go pierwszy raz w życiu. Miała nadzieję, że również ostatni. Wiele lat pracy w korporacji nauczyło ją, że tutaj zawsze lepiej wiedzieć mniej niż więcej. Mniej wiesz, mniej od ciebie chcą. Życie jest spokojniejsze. Oczywiście Orzeł nazwał Sylwestra mianem _prezesa_, chociaż w istocie pełnił funkcję _wiceprezesa_. W Konsulting Center od zawsze zachowywano się tak, jakby wszelkie stanowiska zaczynające się od _wice_ tak naprawdę nie istniały, jakby w jakiś sposób obrażały.
– Zgadzam się z tobą. Odnoszę wrażenie, że to nie przypadek. Może Sylwester był w to zamieszany? – wtrącił niepewnie dyrektor informatyków.
– Panowie, przecież to nie składa się w całość. Po co Sylwester miałby działać przeciwko firmie? – przerwała im Marta.
– Zapewne został opłacony. Ważnym jest, aby dowiedzieć się, przez kogo – odpowiedział Orzeł.
– Posuwamy się za daleko w oskarżeniach! Nie mogę w to uwierzyć – upierała się przy swoim Marta.
– Ja również – zgodził się Robert. – Nie możemy jednak odrzucić takiej wersji. Trzeba powiadomić policję o całym zdarzeniu. Zajmę się tym, natomiast wy spróbujcie wymyślić, jak nasza firma powinna zareagować w zaistniałej sytuacji. Jeśli stracimy któregokolwiek z kluczowych klientów, to nie obejdziemy się bez zwolnień. Nie można do tego dopuścić!
Miała straszliwy mętlik w głowie. Brakowało jej sił, aby tego dnia myśleć nad tym, jak pomóc Sylwii. Najbardziej chciałaby zniknąć na kilka dni z tego świata. Nie przejmować się przyjaciółkami ani swoją coraz gorszą figurą, ani jakimikolwiek sprawami rodzinnymi. Zamiast tego wróciła do domu, który nie należał do spokojnych. Marta i Darek Rulinowie mogli pochwalić się czwórką potomstwa. Piotr Rulin, najstarszy syn, skończył już dwadzieścia lat. Studiował farmację, by w przyszłości przejąć po ojcu aptekę zlokalizowaną na parterze rodzinnego domu. Szesnastoletnia córka, Maria, zaliczała się do grona niezbyt pilnych licealistek. Najmłodsi w rodzinie byli Adam i Ewa, całkowicie niepodobne do siebie bliźniaki.
– Mama! – ucieszyły się dzieci, gdy przekroczyła próg domu. Natychmiast została zakleszczona w uścisku brzdąców.
– Witaj, skarbie – wyszczebiotał Darek. – Wszystko dobrze? Wyglądasz na wyczerpaną.
– Nawet nie mam siły udawać. To był okropny dzień. Prawdziwy koszmar. Trudno wyobrazić sobie gorszy.
– Zaraz podam obiad, a ty wszystko opowiesz. Pasuje?
Darek starał się wspierać małżonkę w obowiązkach domowych. Pracował w tym samym budynku, w którym mieszkał, więc często wracał do domu szybciej niż żona. Wtedy przygotowywał lub przynajmniej odgrzewał obiad.
– Będę niewyobrażalnie wdzięczna – opowiedziała z uśmiechem. W takich momentach naprawdę doceniała swoje małżeństwo. Nie było idealne, ale które małżeństwo jest? Zawiodła się wieloma aspektami życia, jednak za swoją rodzinę dziękowała Bogu każdego dnia.
A jeśli o Bogu mowa, Marta Rulin należała do osób wyjątkowo religijnych. Wartości chrześcijańskie wyniosła z domu rodzinnego. Wychowywała się na malutkiej wsi, gdzie najwięcej wagi ludzie przywiązywali do opinii sąsiadów oraz niedzielnego kazania.
Wiele osób twierdziło, że tak silna wiara jest przesadna, niepasująca do obecnych czasów. Restrykcyjnie pilnowała piątkowej, bezmięsnej diety. Każdej niedzieli stroiła się, a także zmuszała do wystrojenia rodzinę, po czym zabierała wszystkich na mszę. W czasie nabożeństwa klękała bez podpierania o ławkę oraz uważnie słuchała słów kapłana. Czasami jako ochotniczka zgłaszała się do pomocy w sprzątaniu świątyni.
Unikała potępianej przez Kościół antykoncepcji. Nigdy nie przyznała tego na głos, ale właśnie z tego powodu miała liczną rodzinę i nieudane życie seksualne. Darek także uważał się za dobrego chrześcijanina, jednak jego wiara nie przystawała do wiary żony. Wielokrotnie próbował namówić ukochaną do zaakceptowania antykoncepcji, jednak Marta stanowczo odmawiała. Zgadzała się czasem na jednorazowe użycie prezerwatywy, po czym kolejnego dnia odwiedzała konfesjonał i przepraszała za swoje zachowanie. Ich stosunki były wyznaczane przez znaną od dawna metodę kalendarzyka.
Po obiedzie oraz rozmowie z mężem Marta postanowiła wykonać trochę domowych obowiązków. Kosz na pranie przestał się domykać, co było najlepszym sygnałem do rozpoczęcia od prania. Przez cały czas bliźniaki kręciły się pod nogami. Wszystkich zaskakiwało, że w tej dwójce Ewa jest tą niegrzeczną. Adam był spokojnym dzieckiem, jednak jego siostra nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Miała mnóstwo pomysłów oraz zbyt dużo charyzmy, dzięki której namawiała brata do wygłupów.
Marta z kosza na pranie wyciągnęła kilka par spodni, t-shirtów, spódniczkę oraz bieliznę. Przenosiła stertę ubrań w stronę pralki. Coś wypadło na podłogę. Prezerwatywa. Ewa podbiegła i złapała ją w ręce.
– Cukierek! – ucieszyła się.
– Oddaj mi to, kochanie – poprosiła Marta.
– Chcę zjeść cukierka!
– Nie, nie możesz – tłumaczyła spokojnie.
– Dlaczego?!
– To jest… To jest cukierek dla dorosłych. Jesteś za mała.
– Bujda!
– Wyrażaj się!
Marta skoczyła w stronę dziecka, żeby przechwycić gumkę, jednak Ewa zdążyła rzucić ją do brata. Ten wyminął mamę ze sprawnością piłkarza manewrującego między graczami przeciwnej drużyny. Dzieciaki wybiegły. Nie miała ochoty na zabawę w kotka i myszkę. Postanowiła przechytrzyć małych łobuzów. Skierowała się do kuchni.
– O, znalazłam słodycze! – krzyknęła, szeleszcząc paczką prawdziwych cukierków.
Nie minęło wiele czasu, gdy do pomieszczenia wbiegły bliźniaki. W tym momencie Marta rzuciła w powietrze garść łakoci, które niczym deszcz spadły na ziemię.
Zaaferowane przedszkolaki odrzuciły na bok prezerwatywę. Marta schowała ją w kieszeni. Może nie zachowała się jak idealny rodzic, ale przynajmniej odniosła sukces. Zapanowanie nad tą dwójką należało do trudnych zadań. Piotr i Maria nie sprawiali tyle problemów. Przynajmniej wcześniej, bo któreś z nich najwyraźniej właśnie zaczęło.
Miała ogromną nadzieję, że kondom nie należał do córki. Piotr był starszy, jakoś zniosłaby, gdyby zaczął uprawiać seks, chociaż tego nie popierała. Sama poczekała z pierwszym razem do nocy poślubnej. Czuła przerażenie. Nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić z tym faktem, ale musiała interweniować. W pierwszej kolejności konieczne było ustalenie, kto jest właścicielem środka antykoncepcyjnego.KAJA
Kaja Milecka zaliczała się do osób miłych i pełnych empatii. Próbowała wyciągnąć dłoń do każdego, kto potrzebował wsparcia. Niestety zawsze przejawiała pewną niezaradność, więc ostatecznie pomagała, cierpliwie słuchając i podtrzymując na duchu.
Skończyła trzydzieści dwa lata, jednak zachowała odrobinę nastoletniej naiwności. Często nie potrafiła ugryźć się w język i mówiła rzeczy, których chwilę później żałowała. Podczas dyskusji czasami bujała w obłokach. W takich momentach zdejmowała okulary w czarnych oprawkach, po czym wpatrywała się nieobecnie swoimi wielkimi, szarymi oczami w jeden punkt. Opierała łokieć o stół i palcami lewej dłoni bawiła się kasztanowymi, prostymi włosami sięgającymi niewiele za ramiona. Nikt prócz Kai nie wiedział, o czym wtedy rozmyśla. Podejrzewano, że ona sama również tego nie wie.
Kaja zdawała sobie sprawę, że w głębi duszy jest prawdziwą artystką i postrzega świat nieco inaczej niż większość ludzi. Jako uczennica szkoły średniej poświęciła wiele czasu na wybór przyszłego zawodu. Została architektem wnętrz. Miała poczucie, że dzięki tej pracy wyraża się artystycznie, a także obdarowuje ludzi pięknem przejawiającym się w gustownych meblach, przyjaznych kolorach oraz delikatnych wzorach.
Kaja nie czuła chęci na wspinanie się po szczeblach korporacyjnej kariery, więc po latach spędzonych w Konsulting Center wciąż zajmowała stanowisko specjalistki. Było jej z tym dobrze. Może nie zarabiała fortuny, ale zawsze starczało na życie. Tylko czasami zastanawiała się, dlaczego nie była zdolna do osiągnięcia czegoś więcej. Zazwyczaj po prostu nie myślała na temat zawodowego spełnienia.
W dniu śmierci Sylwestra Nakiela również Kaja wykonała niewiele ze swoich służbowych obowiązków. Doskonale wiedziała, że właśnie teraz Sylwia potrzebuje najbliższych jak nigdy wcześniej. Po tym, gdy opuściły gabinet Sylwii, Kaja zapragnęła zrobić coś więcej, niż tylko recytować miłe słowa. Nie mogła poprawić nastroju koleżanki. Mogła jednak odrobinę ułatwić jej codzienne życie. Postanowiła w najbliższym czasie ugotować dla Sylwii obiady przynajmniej na kilka dni.
Tuż po zakończeniu dniówki pojechała odebrać młodsze ze swoich dzieci z przedszkola. Była podwójną matką. Pamiętała pierwszą ciążę sprzed trzynastu lat. Wpadła z chłopakiem. Ona była młodziutką studentką pierwszego roku, on niedługo miał kończyć medycynę. Wzięli pośpieszny ślub. Mimo okoliczności, zostając żoną Artura, czuła się naprawdę szczęśliwa. Miała nadzieję, że urodzi przepiękną córkę i nazwie ją Julia na cześć bohaterki najsłynniejszego Szekspirowskiego dzieła. Los chciał, że nie urodziła się córka, a syn. Imię Romeo odpadało, więc ich pierworodny został nazwany Julianem.
Trzy lata temu pojawił się kolejny potomek. Tym razem na świat przyszła dziewczynka i otrzymała wymarzone przez Kaję imię. Nie wszystko niestety ułożyło się zgodnie z planami. Julia miała problemy zdrowotne. Poród odbył się znacznie wcześniej, niż planowano, a mała Julka swoje pierwsze chwile spędziła na transfuzji krwi oraz długim pobycie w szpitalu. Następnie stwierdzono u niej kłopoty z koordynacją ruchową i zlecono rehabilitację, która wciąż trwała.
Kaja dotarła z córką do ośrodka rehabilitacyjnego. Nie lubiła tego miejsca. Raził ją pozbawiony wyrazu wystrój wnętrz. Dominował biały i zimny błękitny kolor. Przerażał widok schorowanych starszych ludzi, matek z niepełnosprawnymi dziećmi. Irytowali znudzeni swoimi obowiązkami pracownicy. Jasnym punktem tego miejsca była pełna pasji rehabilitantka zajmująca się Julką.
Po przebraniu się w wygodne, chociaż niezbyt ładne, sportowe ciuchy, przekroczyła próg sali ćwiczeniowej i osłupiała. Początkowo myślała, że pomyliła pomieszczenia, ale wszystko się zgadzało. Wszystko z wyjątkiem tego, że zamiast drobnej dziewczyny o przeciętnej urodzie pacjentów witał wysoki brunet z ciemnymi oczami oraz białymi, idealnie prostymi zębami. Miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe i uwodzicielski kilkudniowy zarost. Spod białej, obcisłej koszulki na ramiączkach wyraźnie widać było zarys mięśni klatki piersiowej oraz wyćwiczonego brzucha. Kaja nie pamiętała, kiedy ostatnim razem widziała tak idealnego mężczyznę. Wyglądał jak młody bóg.
– Witam panią!
– Dzień dobry. Kim pan jest? – spytała prosto z mostu.
– Nazywam się Patryk i od teraz ja będę zajmował się pani córką.
– Jak to?
– Poprzednia rehabilitantka postanowiła zmienić pracę. Zatrudniono mnie na jej miejsce.
– Och, dobrze, rozumiem – wymamrotała niezadowolona. – Ma pan wysoko ustawioną poprzeczkę – poinformowała.
– Zdaję sobie z tego sprawę. I proszę mówić mi po imieniu. Jestem Patryk – przypomniał.
– Jestem Kaja, a to jest Julia! – przedstawiła siebie oraz córkę trzymaną na rękach.
– Witaj, Julio! Prawdziwa ślicznotka, na pewno po mamie. – Patryk mizdrzył się do dziecka, zmieniając infantylnie głos i łaskocząc małą. – Witam również panią.
– Dziękuję – zaśmiała się. – Proszę mów do mnie Kaja. Chyba nie jestem aż tak stara, żeby być panią – zażartowała. Nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Czy ona flirtowała z tym przystojnym, miłym i uroczym chłopakiem?
– Och, na pewno nie jesteś! – odpowiedział. – Proszę jeszcze o nazwisko, żebym mógł odhaczyć was na liście.
– Julia Milecka.
– Hm, mamy kłopot. Nie mam was na mojej liście – wymamrotał, szukając wzrokiem nazwiska na kartce.
– To niemożliwe! Przecież przejąłeś naszą grupę.
– Istotnie. Pójdź, proszę, na recepcję wyjaśnić sytuację.
– Czy mogłabym załatwić to po zajęciach?
– Niestety. Nie wolno mi przyjąć nikogo spoza listy. Takie mamy przepisy, wybacz. – Uśmiechnął się czarująco.
Idąc w stronę recepcji, minęła po drodze dwie młodsze koleżanki z grupy rehabilitacyjnej. Pomachały uprzejmie na przywitanie. Odmachała od niechcenia. Spostrzegła ich nowe, obcisłe spodnie do ćwiczeń oraz skąpe bluzki z dużymi dekoltami. Szybko połączyła wątki. Bezsprzecznie istniała zależność między przystojnym rehabilitantem a odświeżaniem sportowej garderoby.
– Zaszło nieporozumienie. Ktoś zajął moje miejsce w grupie Patryka – powiedziała w stronę znudzonej kobiety siedzącej w recepcji.
– Zaraz wszystko sprawdzimy. Imię i nazwisko?
– Moje czy dziecka?
– A kto się rehabilituje? Pani czy dziecko?
– Julia Milecka – warknęła, nie drążąc tematu.
Kobieta postukała chwilę w klawiaturę. Następnie zmrużyła oczy i spojrzała na monitor komputera.
– Rzeczywiście. Chyba wiem, co się wydarzyło. Gdy pojawił się Patryk, inne matki nalegały, by przepisać się na jego zajęcia. Ten chłopak cieszy się bardzo dobrą opinią. Przychodziły każdego dnia i błagały.
– Należałam do tej grupy, zanim pojawił się nowy rehabilitant i chcę należeć dalej!
– Nie mogę nikogo wykreślić.
– Jakoś przy skreślaniu mojej córki nie miała pani tylu skrupułów – oskarżyła.
– Rzeczywiście nastąpiły pewne zmiany, jednak nikogo przymusowo nie skreśliłam. Po prostu nie potwierdziła pani na czas akceptacji nowego rehabilitanta.
– Nikt mnie nie poinformował!
– Skończmy kłótnię. Co pani powie na wpisanie do grupy pani Gertrudy? To wspaniały fachowiec w swojej dziedzinie. – Recepcjonistka zmieniła temat.
– Gertrudy? A jaka to dziedzina, druga wojna światowa? – powiedziała odrobinę za głośno Kaja. – Przepraszam! Nie chciałam tego powiedzieć!
– Proszę się opanować! Rozumiem pani zdenerwowanie, ale takie słowa są nie na miejscu!
– Ma pani rację. Przepraszam! Wytrąciło mnie z równowagi wykreślenie mojej córki z listy na rzecz dzieci roznegliżowanych kobiet myślących macicą oraz udawanie, że nie ma żadnego problemu! – wygłosiła na tyle głośno, by usłyszała ją cała kolejka.
– Powtarzam, że nikogo nie skreśliłam! Było dużo próśb o przepisanie do Patryka. Informowaliśmy panią o zmianie z prośbą o akceptację nowego rehabilitanta. Nie dostaliśmy odpowiedzi, więc uznaliśmy, że pani miejsce jest wolne! Jeśli się pani nie uspokoi, będę zmuszona panią wyprosić!
– Nikt ze mną nie rozmawiał!
– Otrzymała pani maila w tej sprawie. Wysłaliśmy go na adres podany w formularzu przyjęcia do naszego ośrodka. Zgodnie z regulaminem, który pani podpisała! W ten sposób informujemy o zmianach!
– Dobrze, proszę wpisać mnie do pani Gertrudy – zakończyła skruszona Kaja.
Właśnie zdała sobie sprawę, że nie pamięta nawet, co wpisała w rubryczkach kontaktowych podczas wypełniania formularza rejestracyjnego. Już wiedziała, czemu nie miała pojęcia o zmianie rehabilitanta. Nie przeczytała maila, bo nawet nie pamiętała, gdzie został wysłany. Na twarz Kai wstąpiły rumieńce wstydu. Chciała zapaść się pod ziemię.
Być może spóźniła się lekko z potwierdzeniem akceptacji nowego prowadzącego, być może odrobinę za szybko straciła panowanie nad sobą, ale to nic nie znaczyło. Liczyło się jedynie zdrowie Julki. Postanowiła, że za wszelką cenę przepisze dziecko do grupy Patryka.