- W empik go
Niepokorny bard. Opowieść o Włodzimierzu Wysockim - ebook
Niepokorny bard. Opowieść o Włodzimierzu Wysockim - ebook
Niepokorny bard to zbeletryzowana biografia Włodzimierza Wysockiego, legendarnego rosyjskiego poety i barda, twórcy około 1000 pieśni i ballad, wykonywanych z gitarą w prywatnych domach i na publicznych koncertach, aktora teatralnego i filmowego, człowieka o niekonwencjonalnym stylu życia. Książka, przedstawiająca wzloty i upadki Wysockiego jako człowieka i artysty, zawiera nieznane fakty z jego życia, przekłady niektórych pieśni, a także interesujące zdjęcia archiwalne.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-077-4 |
Rozmiar pliku: | 4,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie uśmiecha się życie do wilków, to my
Wilczym chwytem trzymamy się życia –
Za to śmierć szczerzy do nas w uśmiechu swe kły.
Śmierć to młoda, okrutna wilczyca.
Nie będziemy żałować pazurów i paszcz,
Drogo skórę wrogowi sprzedamy!
Lecz na śniegu posoką wyrok pisze się nasz:
Nie jesteśmy już więcej wilkami!
(tłum. Michał B. Jagiełło)
***
„Wilk to silne, dumne zwierzę, które wyróżnia się zupełnie niewiarygodną wytrzymałością. Wilk jest w stanie biec godzinami przez głęboki śnieg z dużą szybkością, by następnie wykrzesać z siebie jeszcze bardziej zdumiewające przyśpieszenie w chwili, gdy dopada ofiary. Czasem poluje na swoją zdobycz w dzień, doprowadzając ją wcześniej do krańcowego wyczerpania. Wilk, wykorzystując swoją wielką wytrzymałość, najpierw osłabia, a potem atakuje zwierzęta znane ze swej ogromnej siły, takie jak choćby łoś. Ludzie słusznie mówią, że „wilk żyje ze swoich nóg”. Pokonuje on wielkiego łosia nie tyle dzięki sile swych zębów, co właśnie dzięki sile swych nóg.
Wilk posiada także potężny intelekt. Jest dumny i niezależny. Można oswoić i udomowić wiewiórkę, lisa, a nawet wielkiego łosia o nabiegłych krwią oczach. Wiele zwierząt można wytresować. Tresowany niedźwiedź może pokazywać naprawdę zadziwiające rzeczy. Lecz wilka nie można ani oswoić, ani wytresować”.
Wiktor Suworow – SpecnazWstęp
Cmentarz Wagańkowski (Wagańkowskoje Kładiliszczie) położony jest w północno-zachodniej części Moskwy, w dzielnicy Krasnaja Priesnja. Założono go w roku 1771 w czasie epidemii dżumy. Z Małej Gruzińskiej można tu dojechać w ciągu kwadransa trolejbusem numer pięć. Można też dostać się do niego metrem, wysiadając na stacji Krasnopriesnieńskaja Zastawa.
Tuż przy wejściu stoi malownicza cerkiewka przepełniona ikonami. W kruchcie – okryty czerwonym materiałem katafalk, na którym umieszcza się trumnę przed pogrzebem. Powietrze przesycone jest dymem świec oraz zapachem zwiędłych kwiatów, kadzidła, starych ram obrazów i drewnianych ławek. Mężczyźni zdejmują nakrycia z głów, kobiety nakładają na nie chusty – takie tu panują zwyczaje. Po lewej stronie drzwi wisi sporych rozmiarów obraz Chrystusa podnoszącego martwe dziecko rzymskiego centuriona.
Tutejsza tradycja każe umieszczać na mogiłach fotografie zmarłych, najznamienitszych honoruje się pomnikami. Zwiedzającym nekropolię rzucają się w oczy posągi ludzi sportu z odpowiednimi atrybutami: trener Anatolij Tarasow ma kije hokejowe, Oleg Korotajew – rękawice bokserskie, na grobie Nikołaja Starostina leży piłka. Słynnemu bramkarzowi Lwu Jaszynowi przygrywa muzyka z kaset spoczywającego obok sąsiada, rockmana Igora Talkowa, bożyszcza rosyjskich patriotów. Nikt natomiast nie odwiedza miejsca spoczynku trzech ostatnich bohaterów Związku Radzieckiego, poległych w sierpniu 1991 roku. Są tylko – jak na ironię – kwiaty od władzy, która Związek zlikwidowała. Lud woli inne miejsce: w pobliżu Białego Domu czci pamięć jego obrońców z roku 1993. Zdumiewający sojusz symboli: nad upamiętniającą tamte wydarzenia barykadą – sztandary monarchistów i komunistów, sierp i młot tuż przy prawosławnych krzyżach…
Między zasłużonych zaczynają się ostatnio wpychać nieboszczycy bogaci. Niewątpliwy znak przemian, które zaszły w Rosji w ciągu kilkunastu ubiegłych lat. Przy głównej alei Wagańkowa, wciśnięty na siłę między inne mogiły, prezentuje się kapiący od złota grób dziewczyny imieniem Masza. Ludzi sporo, liczne zastępy żebraków. Kwestujący śpiewają hymny religijne.
Otoczony żelaznymi barierkami grób Włodzimierza Wysockiego znajduje się tuż za główną bramą wejściową. Noblista Josif Brodski nazwał spoczywającego w nim człowieka „największym poetą Rosji”. Odsłonięty w 1985 roku duży pomnik z brązu, wykonany przez rzeźbiarza Aleksandra Rukawisznikowa, przedstawia pieśniarza wynurzającego się jak ludzki motyl z kokonu, spowitego w całun. Nieomylna symbolika zmartwychwstania. Wołodia odrodzony, jak martwe dziecko centuriona, które siedzi śmiertelnie blade i przestraszone na obrazie w kościółku naprzeciwko, lub jak Łazarz wstający chwiejnie ze swego grobu. (Niektórzy twierdzą, iż rzeźba przedstawia artystę usiłującego się wyrwać z krępującego go kaftana bezpieczeństwa i zdjąć z pleców gitarę). Socrealistyczną głowę naturalnej wielkości obramowuje gitara, niczym powyginana aureola. Ponad instrumentem – głowy dwóch koni, zaprojektowane chyba przez kogoś zafascynowanego rumakami na Panteonie. Trójkątne głowy z rozdętymi nozdrzami, konie w pełnym cwale. „Trochę wolniej, konie, trochę wolniej!” – napisał w jednej ze swych ostatnich ballad. Ale nie zwalniał. A do tego jeszcze ten alkohol i narkotyki. Żółtawy blask metalowego stopu zgasiła patyna, jednak kicz pozostał kiczem. Widać to zwłaszcza na tle gustownych mogił nowobogackich, które wyrosły wokół w ostatnich latach.
Sporo kwiatów: białe kule chryzantem, czerwone róże i goździki, dwubarwne lilie, fiołki alpejskie, jadowicie niebieskie niezabudki… One są tu zawsze. Jakby na przekór krytykom dowodzącym, że słowa Wysockiego dawno już przebrzmiały, że są zrozumiałe tylko dla podstarzałych złodziei, byłych komsomołek i emerytów.
W sąsiedztwie mogiła braci Kwantriszwili zastrzelonych w mafijnych porachunkach oraz grób bankiera Ilji Miedwiediewa i jego ochroniarza. Ze świata kultury w pobliże trafił tylko telewizyjny gwiazdor Wład Listiew, ale i o nim mówi się, że dostał kulę nie za próby zreformowania telewizyjnego molocha, tylko za niejasne interesy na boku.
W starej części nekropolii śpią snem wiecznym Siergiej Jesienin, aktor Andriej Mironow i Bułat Okudżawa. Po drugiej stronie ulicy znajduje się cmentarz ormiański, gdzie z bliżej nieznanych powodów pochowano pisarza Andrieja Płatonowa.
Władimir Siemionowicz Wysocki, rosyjski Hamlet z gitarą, zmarł w Moskwie w 1980 roku, w wieku zaledwie 42 lat, wyniszczony alkoholem i narkotykami, mając na koncie ledwie jeden oficjalnie wydrukowany w ojczyźnie wiersz, zmasakrowany zresztą niemiłosiernie przez cenzurę. Gdyby żył, byłby dziś ponadsześćdziesięcioletnim, zniszczonym przez życie mężczyzną średniego wzrostu, źle ubranym, niemal zawsze podchmielonym, z butelką gorzałki w kieszeni. Nigdy nie był przykładem chodzącego pomnika. „Jak umiał, tak żył – nie zna ludzi bezgrzesznych przyroda” – śpiewał o nim Bułat Okudżawa.
Czy cieszyłby się równie wielką popularnością jak ponad ćwierć wieku po śmierci? Nie wiadomo. W systemie komunistycznym instytucje rządowe i państwowe podejmowały decyzje za obywateli we wszystkich dziedzinach życia, więc gdy nadeszła demokracja, zmuszając ludzi do uczestnictwa i dokonywania wyborów, nie było im łatwo się przystosować. Jak powiedział pewien czeski poeta: „Przez całe życie pisałem dla ludzi, którzy wyszkolili się w czytaniu między wierszami. Teraz możemy pisać wprost, ale ja nie jestem pewien, czy potrafię”.
Dużo większe tłumy w każdym razie otaczają miejsce spoczynku nowego idola, Igora Talkowa, który oddał powołanie barda w partyjną służbę nacjonalistom. Jego mogiła, jak stos ofiarny tonie w świeżych kwiatach, wieńce, jeden na drugim, wznoszą się do wysokości kilku metrów. Ludzie w natchnionym skupieniu słuchają puszczanych na okrągło z taśmy jego piosenek. Talkow nie śpiewał – jak Wysocki – o człowieku. Śpiewał o krwawiącej, skrzywdzonej Rosji, z nowocześnie brzmiącym, rockowym akompaniamentem. Z wyjątkowym wyczuciem udało mu się trafić w swój czas, ale czas trafił również jego. Kulą wystrzeloną z pistoletu ochroniarza zazdrosnej rywalki z estrady.
Proste i, w gruncie rzeczy, banalne prawdy głoszone w piosenkach Wysockiego pozostałyby jedynie słowami, gdyby nie jego temperament, osobowość i głos. Piosenki te, oscylujące niekiedy na granicy kiczowatego wręcz sentymentalizmu, zawierają jednak taki ładunek ciepła, serdeczności i uczucia, że nigdy nie stracą swojej wartości. O podstawowych kwestiach ludzkiej egzystencji pisano wiersze, powieści i kazania, lecz była to tylko literatura, zbiór odległych od życia postulatów moralnych. Nikt nie wykrzykiwał ich z estrady tak głośno, rozpaczliwie, bez owijania w bawełnę, wprost w uszy i serca, jak Wysocki. Nikt nie domagał się tak gwałtownie poszanowania człowieka i akceptacji jego odmienności. Ten enfant terrible rosyjskiej literatury i zarazem jedyny gwiazdor rocka w całym Imperium Zła udowodnił niezbicie, że świat nie potrzebuje papierowych poetów, że wiersze równie dobrze jak deklamować, można śpiewać przy akompaniamencie gitary.
Swoim chrapliwym głosem, tematyką pieśni, pasją wykonania rozsadził ramy tradycyjnego nurtu pieśni autorskiej. Nie mieszcząc się w żadnej konwencji muzycznej, wywoływał entuzjazm słuchaczy, oburzenie krytyków i gniew decydentów. Twórczość Wysockiego stała się fenomenem zarówno kulturowym, jak też społecznym i politycznym, jako głos upodlonego przez zbrodniczy system narodu. Słuchaczom przywykłym do estradowego bełkotu i mizdrzących się artystów, zwyczajnie i po ludzku śpiewał o wierności, przyjaźni, uczciwości, a także o rywalizacji, zdradzie i zemście. Jego pieśni to spuścizna po trudnym wojennym i powojennym dzieciństwie, to etyka ulicy i hałaśliwych przejściowych moskiewskich podwórek, na których najlepszym argumentem była siła pięści, a jedyną alternatywą „ty jego lub on ciebie”. Śpiewał z zapierającą dech prostotą. Zniewalał osobowością, ekspresją i szczerością. Jego przesłanie zrozumiały miliony ludzi i uznały go za swego przyjaciela. Nazywano go „ochrypłym sumieniem Rosji”, chociaż władze Kraju Rad nie pozwoliły mu wydrukować oficjalnie żadnego tomiku wierszy.
Doskonale posługiwał się ironią i humorem. Napisał około tysiąca pieśni i ballad, wykonywanych z gitarą po domach i na publicznych, choć nigdy nie reklamowanych koncertach. Setki piosenek, ballad i wierszy Wysockiego, to istny wszechświat zjawisk, tematów i bohaterów, podpatrzonych i wyłowionych przez niego ze strumienia życia, a następnie utrwalonych jako metafory i wyobrażenia, których nie sposób pomylić z żadnymi innymi. Przy czym autentyczność jego uzdolnień twórczych była tak duża, że wielu ludzi było przekonanych, iż wszystko to on sam przeżył. Lepili biografię artysty z jego pieśni: walczył na froncie, żeglował, był alpinistą, pracował jako szofer, szukał złota, omal nie zatonął w łodzi podwodnej i siedział w więzieniu. Tworzyła się legenda, żywa do dziś. Wyłącznie umiejętnością pisania wierszy nie da się tego wytłumaczyć. Tu potrzebny jest talent szczególnego rodzaju, bardzo rzadka cecha ludzkiego charakteru – zdolność utożsamiania się z przedmiotem swojej twórczości, odczucia jego wnętrza, wniknięcia w jego sprawy, potrzeby, zainteresowania. Wysocki nie tylko pisał i śpiewał, nie tylko współczuł, on cierpiał i umierał razem ze swymi bohaterami.
Wielcy artyści są szczęśliwsi niż królowie, mężowie stanu, generałowie i dyktatorzy, bo dla artystów trzeba by odwrócić sentencję Szekspira, głoszącą, że zło, które człowiek czyni, długo jeszcze żyje po jego śmierci, podczas gdy dobro bywa z nim razem pogrzebane. Nie zostawiają po sobie nowych państw ani ujarzmionych cywilizacji, ani nadziei i szans straconych, ani ludów zmiażdżonych lub zamordowanych. W swoich obrazach, rzeźbach, symfoniach, książkach i wierszach zostawiają niezniszczalną spuściznę. Dzięki nim naprawdę, bardziej niż dzięki komukolwiek innemu, „człowiek – to brzmi dumnie”.
„Te piosenki otwierają drzwi domów na całym świecie” – napisał o Wysockim inny wielki bard, Jacek Kaczmarski.
– „Nie wszystkich oczywiście. Tych, gdzie się wierzy w moc i znaczenie słowa. Domów rosyjskich, ukraińskich, polskich, ale i francuskich, australijskich czy amerykańskich. A przecież nie było kampanii promocyjnych, billboardów, teledysków, bogatych sponsorów, wywiadów w wysokonakładowych magazynach. Były, przez całe lata, zakazy i szykany”.
Wysocki zawsze podkreślał swą odrębność i niezależność. Nigdy nie dał się odziać w mundurek i ustawić w szeregu. Jakimkolwiek szeregu. Nawet w szeregu twórców niepokory i buntu. Był samotnym buntownikiem, niepodobnym do innych, idącym własną drogą. Nie poddawał się żadnym naciskom i presjom. Nie ulegał niczyim wpływom. Obce mu były wszelkie mody i trendy. Jeśli zatem jego sława przyćmiła dorobek innych twórców, to stało się tak wyłącznie dlatego, iż na to zasługiwał.
Nieoficjalnie Wysocki był najpopularniejszym człowiekiem w kraju, jego pieśni rozbrzmiewały z co drugiego otwartego okna. Był idolem noszonym na rękach, człowiekiem, dla którego dyspozytorzy lotów mogli zatrzymać kołujący już na pasie startowym samolot do Paryża (nie na kilka minut czy kwadrans, ale na wiele godzin!), prokuratorzy tuszowali prowadzone przeciwko niemu śledztwa, zaś agenci wywiadu celowo dezinformowali centralę, byle tylko umożliwić mu realizację planów twórczych i nie narazić go na represje ze strony władz.
Oficjalnie natomiast Wysocki nie istniał. Najzwyczajniej w świecie – nie istniał. W Związku Radzieckim nie było takiego artysty. Na całym olbrzymim obszarze czerwonego imperium próżno byłoby szukać afiszy, zwiastujących jego występ, czy najkrótszej choćby publikacji w prasie. Był konsekwentnie pomijany milczeniem przez radio i telewizję. Odwoływano jego koncerty, zdejmowano z afisza spektakle, nieliczne płyty miały umyślnie ograniczane nakłady, nieraz łatwiej je było kupić w Warszawie niż w Moskwie. Utwory Wysockiego i najlepsze sceny z jego udziałem starannie wycinano z filmów (jak na przykład Ucieczka mister McKinleya), inne obrazy na długie lata odkładano na półkę. Tak znakomite dzieła, jak chociażby Krótkie spotkania czy Interwencja, weszły na ekrany blisko dwadzieścia lat po śmierci artysty.
Gdy w Teatrze na Tagance trwały przygotowania do premiery spektaklu Chrońcie wasze twarze (zdaniem wielu obserwatorów najpiękniejszego spektaklu Taganki), z rewelacyjną sceną, w której Wysocki śpiewał swoje osławione Polowanie na wilki, cenzorzy z miejsca zaznaczyli: „Wyrzućcie scenę z wilkami, a zezwolimy wam na wystawienie. W przeciwnym razie do premiery nie dojdzie”.
Radio i telewizja udawały, że ktoś taki jak Wysocki w ogóle nie istnieje. Dochodziło przy tym do sytuacji wręcz absurdalnych. Kiedy w 1977 roku do Paryża przyjechała delegacja radzieckich poetów i pisarzy, Francuzi z własnej inicjatywy włączyli do tej grupy Wołodię, korzystając z jego obecności nad Sekwaną. Występ barda wzbudził ogromny entuzjazm siedmiotysięcznej publiczności. W relacji telewizji radzieckiej z tego wydarzenia pokazano szereg stojących na scenie poetów, których po kolei prezentował lektor, mówiąc: „W wieczorze poezji radzieckiej w Paryżu udział wzięli: Witalij Koroticz, Jewgienij Jewtuszenko, Bułat Okudżawa, Konstanty Simonow.”. Gdy na ekranie pojawiła się twarz Wysockiego, lektor zamilkł na dłuższą chwilę, po czym, gdy kamera powędrowała ku kolejnemu uczestnikowi wieczoru poetyckiego, jak gdyby nigdy nic wyliczał dalej: „.Olżas Sulejmenow, Robert Rożdiestwienski…”. Wysocki był w tej relacji – i w całym swoim życiu – swoistą czarną dziurą, czy może raczej białą plamą.
Jeszcze dziwniejsze zdarzenie miało miejsce, gdy koncerty Wysockiego w Paryżu zbiegły się w czasie z francuskim tournee moskiewskiego Teatru Bolszoj. „Liberation”, „Le Figaro” i inne gazety zapowiadały na swych łamach występy znanego barda. Prasa radziecka nie wspomniała o nich ani słowem. Za to na pierwszych stronach donosiła: „Do francuskiej stolicy przybył osławiony Teatr Bolszoj. Moskiewscy artyści zaprezentują w Paryżu najlepsze pozycje ze swego repertuaru…”. Koncerty Wysockiego we Francji prasa radziecka zupełnie zignorowała. Za to prasa francuska ani słowem nie wspomniała o tournee Teatru Bolszoj.
A jednak, mimo że nikomu nie zależało na tym, by go lansować, fascynujący, ochrypły głos Wołodii znany był milionom. Ludzie radzili sobie, nagrywając amatorsko domowe koncerty, które dawał w gronie przyjaciół i znajomych, a potem kopiowali je niezliczoną ilość razy z jednego magnetofonu szpulowego na drugi. Pieśni barda rozchodziły się z szybkością huraganu. Kopia nagranej w sobotę w prywatnym moskiewskim mieszkaniu taśmy, mocno zdarta i trudno czytelna po wielokrotnym przegrywaniu na marnej jakości sprzęcie, w poniedziałek docierała do Władywostoku. Słychać było śmiechy i dogadywania słuchaczy, brzęk szkła, niespodziewany dzwonek telefonu, ale na pierwszym planie gitarę. I głos. Głos, a więc to, co najważniejsze – słowa.
Trudno dziś uwierzyć, że w ten właśnie zadziwiający sposób Wysocki stał się w Związku Sowieckim idolem mas. Do dziś cytatami z jego piosenek można się porozumieć z pewnymi ludźmi na całym ziemskim globie niby pięknym szyfrem, który nie skrywa żadnych mrocznych i wstydliwych tajemnic; koduje natomiast siłę prosto i szczerze wyrażonej myśli o ludzkich postawach wobec pułapek barbarzyńskiej historii i bezwzględnej egzystencji. O upadkach i wzlotach papierowych żołnierzyków. O ironii jako ostatniej broni bezradnych. O nadziei w beznadziei, o znaczeniu ludzkich odruchów w nieludzkim świecie. O koleinach, w które wpadamy, i horyzontach, które pragniemy przeskoczyć.
Zycie i twórczość „przeklętego poety” składały się na pewien niemożliwy do zrealizowania ostateczny wzór nieustannego, zachłannego i szczodrego zarazem istnienia w pędzie, na najwyższych obrotach i nad krawędzią przepaści, w uzależnieniu od kaprysu nieokiełznanych koni. Jeśli śmiech, to pełną gębą, jeśli krzyk, to do krwotoku krtani, jeśli ból, to bezdenny.
„Poezja Wysockiego ma charakter impresjonistyczny – napisała doktor Marlena Zimna, autorka jedynej na świecie habilitacji dotyczącej twórczości słynnego barda. – Rzeczywistość pokazuje on zawsze w sposób bardzo konkretny, niezwykle precyzyjny, sugestywny, subiektywny i zmysłowy. Dlatego, niczym Czechow, potrafi wyrazić w jednym zdaniu to, do opisania czego inni pisarze potrzebowaliby co najmniej kilku stron. Jego obrazy są bardzo wieloznaczne i budzą wiele skojarzeń. Impresjonizm Wysockiego przejawia się również w jego fascynacji chwilą, przy czym jest to zwykle chwila, w której stąpa się po ostrzu noża, po napiętej, wysoko zawieszonej linie, po grani nad stromą przepaścią. Fascynują go sytuacje skrajne, pełne napięcia, w których bohaterowie wystawieni są na ciężką próbę, gdy zagląda im w oczy śmierć, gdy krok w lewo lub krok w prawo może oznaczać koniec. Nic zatem dziwnego, że w poezji Wysockiego tak wiele jest utworów o górach i alpinistach, morzu i sztormach, o pełnej wewnętrznej dramaturgii rywalizacji sportowców”.
Niektóre ballady brzmiały bardzo niepokojąco. Wysocki nie unikał tematów drażliwych i niewygodnych, zawsze był szczery, czasami aż do bólu. Jako jedyny rosyjski poeta napisał o tragedii Powstania Warszawskiego i historycznym „spóźnieniu” Armii Czerwonej, o zdławionym powstaniu w Budapeszcie i Pradze, o milczącej obojętności, z jaką radzieckie elity przyglądały się tym dramatycznym wydarzeniom:
Rzeczywistości – strasznej, oszalałej –
Dziwna nieśmiałość zadawała kłam,
Jak dziwka nas bezwstydnie zdobywała,
Na kłódkę zamykając usta nam.
(tłum. Marlena Zimna)
Nikt poza Wysockim nie miał odwagi, by podjąć te trudne, czy wręcz niebezpieczne wówczas tematy. Dlatego nie można odmówić mu racji, czytając jego słowa: „Wy się śmialiście cicho, / A ja na cały głos!”.
Jeżeli coś go zirytowało, rozgniewało, zaciekawiło – pisał piosenkę. Dziesiątki, setki tych piosenek składały się na panoramę życia ludzi z krwi i kości w systemie nieludzkiej teorii powszechnej szczęśliwości. Tylko u Wysockiego wilkom ogradzano drogę do wolności czerwonymi flagami, a psy zlizywały mózg zastrzelonego zbiega z łagru. Tylko u niego można było znaleźć wstrząsające słowa obozowego strażnika, żałującego, że uciekający więzień nie przeżył obławy:
Trupa kopnął ktoś nogą:
Zdechła świnia.
Mógł żyć,
Za żywego – nagroda,
A za śmierć nie ma nic!
(tłum. Marlena Zimna)
Tak naprawdę Wysocki wcale nie pisał o komunizmie, a przynajmniej nie tylko. Ludzka krzywda nie jest wyłącznym wynalazkiem sowieckiego systemu. Towarzyszy człowiekowi od zawsze. Pisał o ludziach usiłujących żyć i przeżyć w niesprzyjającym dla życia świecie. Oczywiście, był odbierany politycznie. Uderz w stół, a nożyce się odezwą – mówi popularne przysłowie. Chcemy czy nie chcemy, polityka jest istotnym elementem egzystencji każdego z nas.
Nie był dysydentem, nie myślał o opuszczeniu ZSRR, ale wydźwięk jego pieśni i ich pełne żaru, charyzmatyczne wykonanie sprawiały, że otaczała go legenda twórcy niepokornego. Władza go nie lubiła, śledziła jego kroki w Polsce i emigracyjne kontakty w Paryżu, chociaż jej niektórzy, wysoko postawieni przedstawiciele, mieli podobno do niego słabość. Temu po części, jak również obawie przed wywołaniem międzynarodowego skandalu, zawdzięczał większą od innych niezależność, względny spokój, a także paszport umożliwiający wyjazdy. Władze radzieckie wprawdzie odsądzały go oficjalnie od czci i wiary, jednak w istocie pozwalały mu na to, na co nie pozwalały nikomu innemu: liczne wojaże zagraniczne, tournee po USA i Kanadzie, za które zarobił blisko 40 000 dolarów, wywiady dla zachodnich stacji telewizyjnych i radiowych, pijaństwa i bijatyki na Zachodzie, wwożenie do ZSRR nielegalnej literatury, publiczne pokazywanie się ze skazanymi na banicję dysydentami, pobieranie za koncerty honorariów ustalanych według cen umownych, a nie według stawek zatwierdzonych przez Ministerstwo Kultury ZSRR. Wybaczono mu również znalezienie w bagażu skór sobolich podczas kontroli na lotnisku Szeremietiewo przed wylotem do Francji. Jak zauważył dr Mark Tsibulsky:
„Nawet za jeden podobny wybryk normalny radziecki obywatel na zawsze pożegnałby się z zagranicą. I to w najlepszym razie. Najpewniej trafiłby do więzienia. Tymczasem Wysockiemu wszystko wspaniałomyślnie wybaczano”.
Ten wywód kanadyjskiego biografa wygląda jednak atrakcyjnie wyłącznie na papierze. Wysocki na pewno nie kreował własnych cierpień, nie epatował publiczności swą autodestrukcją i nie podbijał jej serc wizerunkiem rzekomo prześladowanego, w istocie zaś nieźle prosperującego artysty. A już z całą pewnością nie był „pieszczoszkiem władz”. W odniesieniu do Wołodii realizatorzy żelaznej woli „czerwonych dożów” zastosowali metodę wyjątkowo perwersyjną. Śpiewał o tym Jacek Kaczmarski w swym cudownym Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego, napisanym niejako w imieniu rosyjskiego barda i stanowiącym rodzaj wędrówki – niczym w Boskiej komedii Dantego – po kręgach piekielnych:
Po mnie nikt nie wyciągnie okrutnych rąk,
Mnie nie będą katować i strzyc.
Dla mnie mają tu jeszcze ósmy krąg,
Ósmy krąg, w którym nie ma już nic!
Poetę wykańczano w naprawdę wyjątkowo wyszukany sposób, bo też nawet wśród największych z największych Wysocki był postacią absolutnie wyjątkową. Krzywda wyrządzana Wołodii nie polegała bynajmniej na pomijaniu jego nazwiska przy przydziale talonów na nowe auta, czy też na braku zaproszeń na rauty z udziałem prominentów. Niszczono go dużo bardziej perwersyjnie i okrutnie. Olbrzymi dramat Wysockiego polegał na tragicznym pęknięciu, potwornej dwoistości jego istnienia. Można by rzec, iż władze zafundowały mu swoiste rozdwojenie jaźni, ósmy krąg.
Zycie Wysockiego nie skończyło się na wbitym w sufit haku, czy raczej – jak to było w przypadku Mariny Cwietajewej – na solidnym, nieco zakrzywionym gwoździu, chociaż podejmował w swym życiu co najmniej kilka prób samobójczych (pierwszą już w 1964 roku). W swojej książce Kto zabił Wysockiego? Marlena Zimna solidnie udowadnia tezę, że poeta sam nie sięgnął po narkotyki, lecz celowo go od nich uzależniono w czasie przymusowego leczenia szpitalnego. A ponieważ Wołodia okazał się fenomenem także w sensie medycznym – zażywał monstrualne dawki i za nic nie chciał zejść z tego świata – sprawę postanowiono przyśpieszyć.
Podsumowując szykany władz w odniesieniu do Wysockiego, wybitny izraelski tłumacz jego poezji na język angielski, George Tokarev, napisał w reakcji na książkę Marleny Zimnej:
„W pełni zgadzam się z tezą, iż Wysocki został zabity przez KGB. Został zabity przez KGB, nawet jeśli w tym konkretnym przypadku umarł sam”.
Najlapidarniej chyba podsumowała ten problem Marina Vlady, mówiąc:
„Wołodii nie prześladowano, nie aresztowano go, nie zamknięto w łagrze, nie torturowano go, nie skazano na banicję. Łamano go jak kawałek chleba. Tak długo, dopóki sam się wreszcie nie złamał”.
W warunkach, w których żył, być dosłyszanym przez bliźniego, doświadczyć przyjaźni, lojalności, solidarności w duchowym, a i często fizycznym zniewoleniu i upodleniu, mogło oznaczać szansę przetrwania. Śpiewał o tym w sposób następujący:
Jeśli brakło ci sił lub zbłądziłeś we mgle,
Kiedy nocna przeraża cię cisza,
Gdy doskwiera cierpienie i ból – wezwij mnie,
Ja twój głos nawet z dala usłyszę.
(tłum. Marlena Zimna)
Wtórował mu inny bard, Bułat Okudżawa w Ostatnim trolejbusie:
Ach, otwórz podwoje: przechodzień czy gość.
Ja wiem, że tonącym wśród nocy
ktoś z twych pasażerów, z załogi tej ktoś
udzieli pomocy.
(tłum. Andrzej Mandalian)
Śpiewali więc obydwaj, choć mogło się to skończyć źle, gdyby w zasięgu głosu znalazł się ktoś, kto ze służbowego obowiązku lub ze zwykłego tchórzostwa zajmował się tropieniem przejawów ludzkiej solidarności – czegoś najnaturalniejszego pod słońcem, ale dlatego właśnie szczególnie prześladowanego przez władze, których siła brała się z rozrywania międzyludzkich więzi.
*
Mieszkanie przy Małej Gruzińskiej wygląda tak samo jak wtedy, gdy on tu mieszkał. W salonie stary zegar z brzozy ka relskiej zatrzymał się o czwartej dziesięć. Tutaj właśnie, o świcie 25 lipca 1980 roku zmarł Włodzimierz Wysocki.
Dzisiaj jego imię nosi tankowiec, planeta, kilka gatunków owoców i warzyw, górskie przełęcze na Dalekim Wschodzie i w Sajanach. Ma kilka pomników, z czego trzy w Moskwie. Każdy sklep muzyczny oferuje płyty z jego utworami. Ulica Wysockiego jest w Swierdłowsku, Kijowie, Krasnojarsku, Nabiereżnych Czełnach, Odessie i Samarkandzie.
Za życia opublikowano mu dokładnie pół wiersza i kilka tekstów piosenek wraz z nutami. W ciągu ponad ćwierćwiecza, które minęło od śmierci barda, w Rosji wyszło 75 tomów utworów Wołodii, w łącznym nakładzie ponad siedmiu milionów egzemplarzy. Niektóre książki miały po dziesięć wydań. Przekłady ukazały się w USA, Francji, Bułgarii, Niemczech, Polsce, Włoszech, Danii, Rumunii, Szwecji i Czechosłowacji (razem 45 tomów). Wysockiego można również przeczytać po fińsku, kirgisku, japońsku, estońsku, ukraińsku, wietnamsku i chińsku! W oparciu o utwory „barda z Taganki” powstały dziesiątki kompozycji scenicznych, trzy balety i operetka. Jego utwory drukowane są w podręcznikach szkolnych jako część programu obowiązkowego.
Z biegiem lat postać Wysockiego obrosła legendą, a strofy jego wierszy, których nikt nie chciał drukować, wykuwano na grobach alpinistów i żołnierzy. Pewnego razu jego matka, Nina Maksymowna, była świadkiem rozmowy telefonicznej syna. Zadzwonili z jakiejś redakcji, że nie będą drukować jego wierszy.
„No cóż – odpowiedział. – Przepraszam za zainteresowanie. – A jednak będą mnie drukować – wypluł z siebie po chwili z wielką pasją. – Choćby po śmieci, ale będą!”.
System, który skazywał ludzi na milczenie, dawno już odszedł do lamusa historii. A my nadal drzemy się na całe gardło, by ktoś usłyszał nasz głos w ogólnym zgiełku, choćby z odległości pięciu kroków. Samotność też nie jest wynalazkiem opatentowanym przez komunizm.
Jednak masowe opętanie Wysockim minęło i prasa rosyjska przypomina sobie o nim dwa razy w roku – w rocznicę urodzin i śmierci. W jednym z wywiadów na pytanie: „Czego pragniesz w życiu najbardziej”, Wołodia odpowiedział: „Żeby pamiętali”.
Pamiętamy.