Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieskończone Boże Miłosierdzie i koniec czasów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 listopada 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,90

Nieskończone Boże Miłosierdzie i koniec czasów - ebook

Nieskończone Boże Miłosierdzie i koniec czasów

„Nie lękaj się ani walk duchowych, ani żadnych pokus, bo ja cię wspieram, byleś ty chciała walczyć; wiedz, że zawsze zwycięstwo jest po twojej stronie”.

Św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek

Ksiądz Grzegorz Bliźniak, który wypełnił testament błogosławionego księdza Michała Sopoćki i założył męskie zgromadzenie Misjonarzy Jezusa Miłosiernego, każdego dnia zgłębia znaczenie misji, jaką siostrze Faustynie powierzył Pan Jezus. W rozmowie z Tomaszem P. Terlikowskim przypomina o prawdziwym znaczeniu miłosierdzia Bożego, dalekim od tego, jakim zwodzi nas wielu współczesnych teologów. Odpowiada także na najważniejsze pytania o rolę Polski w zbawczym planie. Czy faktycznie pozostaliśmy wierni Bogu? Czy przygotujemy świat na przyjście Chrystusa? Co każdy z nas powinien zrobić, by wypełnić misję powierzoną nam przez Pana Jezusa?

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67291-25-5
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1
NABOŻEŃSTWO NA CZASY OSTATECZNE

Dlaczego współczesny świat tak bardzo potrzebuje Bożego miłosierdzia? Dlaczego w naszych czasach Boże miłosierdzie objawiło się z taką mocą?

To bardzo ciekawe, że właśnie teraz Pan Bóg przypomina tajemnicę swojego miłosierdzia. Nie zrobił tego wcześniej, ani w XVIII, ani w XIX wieku, ale dopiero kiedy świat – jak to ujęła Matka Boża w Fatimie – stanął „na krawędzi zagłady”. W takim momencie Pan Jezus przez Świętą Faustynę przypomina prawdę o swoim nieskończonym miłosierdziu i pokazuje ją w nowym świetle, w perspektywie zagrożeń, przed którymi stoimy. Boże miłosierdzie jest dla nas jedynym ratunkiem. Bóg odkrywa nam tę prawdę, kiedy świat wielkimi krokami zmierza ku samozagładzie. Święta Faustyna jednoznacznie wskazuje, że to jedyny ratunek.

Czyli to nie przypadek, że otrzymaliśmy objawienia akurat między dwiema wojnami światowymi i w momencie, kiedy zaczynają ze sobą rywalizować dwa wielkie antyboże i antyludzkie totalitaryzmy?

Absolutnie nie. To nie przypadek; to odwieczny plan Boży: w momencie, kiedy wielu ludziom wydaje się, że wszystko jest już stracone, że nie ma żadnej nadziei, Pan Bóg odkrywa tajemnicę swojego miłosierdzia, które jest ostatnią deską ratunku dla grzesznego świata. „Nie znajdzie ludzkość uspokojenia, dopóki się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia mojego” (Dzienniczek 300) – mówi Jezus do siostry Faustyny. „Daję im ostatnią deskę ratunku” – dodaje w innym miejscu. „Jeżeli nie uwielbią miłosierdzia mojego, zginą na wieki” (Dzienniczek 965). W tych dramatycznych czasach Jezus daje ostateczną pomoc.

O ile w czasach międzywojennych ludziom mogło się wydawać, że potrzebują Boga i Jego ratunku, bo sytuacja była rzeczywiście dramatyczna, o tyle obecnie, gdy żyjemy – przynajmniej w Europie – niemal w epoce kantowskiego „wiecznego pokoju” czy – jak mówi Francis Fukuyama – „końca historii”, zdaje się, że pomoc Boża nie jest nam do niczego potrzebna, bo świetnie radzimy sobie sami. To dlatego ludzie odchodzą od wiary, nadziei, ufności: są przekonani, że nie potrzebują Boga.

Ludzie zawsze sobie świetnie sami radzili. My też świetnie sobie radzimy: niszczymy świat, dewastujemy go, pozwalamy, by na całej kuli ziemskiej ludzie umierali z głodu. Orędzie Bożego miłosierdzia nie dotyczy kwestii doczesnych, ale duchowych. Jezusowi nie chodzi o to, by uratować naszą doczesność. Być może ludzie się nie nawrócą i świata nie uda się uratować, być może już niebawem czekają nas kary zapowiedziane przez Matkę Bożą w Fatimie czy Akicie, być może wkrótce jedna trzecia ludzkości – nawet całe narody – przestanie istnieć. To ostatecznie nieważne, bo Panu Bogu chodzi przede wszystkim o to, by jak największą liczbę ludzi uratować od potępienia. Największym problemem współczesnego świata nie są choroby, epidemie, kolejne wojny ani nawet głód, ale to, że – jak mówi Matka Boża w Fatimie – „wielu ludzi idzie na potępienie”. Katolicy nie mogą ignorować problemów doczesnych, muszą się w nie angażować, ale tym bardziej nie mogą ignorować faktu, że tak wielu ludzi nie będzie zbawionych.

XX i XXI wiek są pod tym względem szczególne?

Odpowiedź na to pytanie wymaga przywołania wizji Leona XIII z 1884 roku. Papież widział Szatana, który na sto lat miał objąć władzę nad światem. I to jest właśnie nasz czas: koniec XIX wieku i cały wiek XX. Pan Bóg na prośbę Szatana przekazał świat pod jego władanie – na próbę. I choć okres próby miał się skończyć u schyłku XX wieku, wydaje się, że wciąż trwa. Szatan może działać obecnie ze szczególną mocą, bo przestał być przez Boga ograniczany. Dlatego tak bardzo potrzebne jest objawienie Bożego miłosierdzia.

Czym jest Boże miłosierdzie?

To jest miłość Boga pochylająca się nad naszą nędzą, która nigdy nie była tak wielka jak w ostatnich latach. Od końca XVIII wieku, od rewolucji francuskiej, ludzki grzech się potęgował, poprzez kolejne przewroty, wojny, ideologie nabierał mocy. XX wiek naznaczony jest rewolucją październikową, dwiema wojnami światowymi, zimną wojną. W efekcie ludzie całkowicie zobojętnieli na grzech, tak bardzo odwrócili się od Pana Boga, że jedynym ratunkiem dla świata okazało się objawienie prawdy o Bożym miłosierdziu. Ludzie nie są już w stanie się uratować, bowiem coraz częściej popełniają grzech przeciwko Duchowi Świętemu, coraz częściej zamykają się na jakiekolwiek działanie Boga. Całe systemy państwowe, kulturowe, społeczne opierają się na ideologiach, które są Panu Bogu wrogie i z zasady wykluczają Go z przestrzeni wartości. Pan Bóg kieruje się wobec świata mądrością i miłością, jeśli więc uznał, że trzeba Boże miłosierdzie objawić właśnie teraz, to znaczy, że nie było lepszego momentu.

Dawniej też trwały wojny, ludzie odchodzili od wiary, grzeszyli, często byli okrutniejsi i mniej miłosierni…

Tylko że kiedyś ludzie grzeszyli, ale mieli świadomość popełnionego zła, pokutowali za nie. Dzisiaj ją zatracili, a niekiedy też zatracili samo pojęcie grzechu. Dlatego z zasady odrzucają możliwość doświadczenia Bożego miłosierdzia. Współczesny świat grzeszy z rozmysłem, delektuje się swoim grzechem, znajduje w nim upodobanie. Ludzie doprowadzili pewne formy nieposłuszeństwa Panu Bogu do perfekcji. Owszem, zawsze grzeszyliśmy, ale rozmiłowanie się w grzechu i pewne formy perwersji się spotęgowały. Ludzie zarówno w dziedzinie seksualnej, jak i politycznej grzeszyli mniej świadomie, mniej bezczelnie. A dzisiaj robią to całkowicie dobrowolnie, zuchwale, jakby chcieli powiedzieć Bogu wprost: „Nie będziemy Ci służyć”. Żeby tych ludzi ratować, trzeba użyć specjalnych środków. Pan Jezus przekazuje orędzie swojego miłosierdzia właśnie wtedy, gdy ludzie do Jego miłosierdzia przestali się zwracać. Daje nam z jednej strony naukę od zawsze obecną w Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła, a z drugiej nowe elementy pobożnościowe: Koronkę do Miłosierdzia Bożego, godzinę miłosierdzia, inne modlitwy, i czyni z nich środki ratunku dla dzisiejszego świata. Do tych konkretnych form orędzia Pan przypisuje konkretne obietnice: jeżeli będziecie odmawiać te modlitwy, uratujecie siebie i innych.

Kiedyś ludzie patrzyli na swoje istnienie w kategoriach wieczności, a zatem sprawy ziemskie, nawet cierpienie, nie były dla nich aż tak ważne. Dzisiaj jesteśmy skupieni przede wszystkim na życiu doczesnym, a więc na tym, żeby nam było dobrze, miło, przyjemnie. Z tej perspektywy zatraca się poczucie grzechu i jego wymiar duchowy. Za zło uważa się to, co tak naprawdę jest pewną niedogodnością życia. Ludzie będą dzisiaj płakać nad tym, że ktoś źle potraktował pieska, że wycięto las albo że ktoś niesłusznie cierpiał, nie zauważą natomiast, że tak naprawdę chodzi tu o naszą relację z Panem Bogiem. Tam, gdzie nie ma relacji z Bogiem, nie ma grzechu. I to jest największa tragedia obecnych czasów: że w ogóle przestaliśmy ową relację dostrzegać. Tymczasem żeby doświadczyć Bożego miłosierdzia, musimy uznać, że żyjemy w relacji do Boga i że grzech to nie jest takie czy inne złe zachowanie wobec tego świata i ludzi, ale uderzenie właśnie w Boga. Poprzez każdy grzech – mówi Święta Faustyna – zadajemy Panu Bogu ból, odwracamy się od Niego, obrażamy Go, okazujemy Mu niewdzięczność, brak miłości.

Aby doświadczyć Bożego miłosierdzia, musimy zacząć od uznania, że jesteśmy zależni od Boga?

Najpierw musimy uznać, że Bóg jest Kimś, a nie czymś, musimy wyjść poza postrzeganie Go jako zbioru najszlachetniejszych nakazów czy zakazów, przykazań lub reguł, które mają kierować naszym życiem. Musimy uznać Boga za osobę, Kogoś, kto w osobie Syna jest wprawdzie Bogiem, ale też prawdziwie człowiekiem. On staje się jednym z nas, rodzi się. Błogosławiony ksiądz Michał Sopoćko powiedział, że najważniejszym momentem w historii ludzkości jest wcielenie. Poprzez tajemnicę wcielenia, a w konsekwencji tajemnicę zbawienia na drzewie krzyża – poprzez mękę, śmierć, a potem zmartwychwstanie – wchodzimy w zupełnie inną relację z Panem Bogiem. To relacja miłości, czułości, bliskości. Dlatego możemy Pana Boga tak bardzo dotknąć, zranić. Jeżeli tego nie przyjmiemy, nigdy do końca nie zrozumiemy, czym jest grzech, i nigdy też nie pojmiemy tajemnicy Bożego miłosierdzia.

Dochodzimy do prawdy, która jest dzisiaj bardzo niepopularna, a która sprawiała, że kiedyś łatwiej było się nawrócić. W przeszłości ludzie grzeszyli, ale się nawracali, bo odczuwali lęk przed piekłem. Współczesne myślenie o miłosierdziu, coraz częściej także w Kościele, wyklucza istnienie piekła. Teolodzy mówią, że piekło nie istnieje, ewentualnie że jest puste, a jeśli nawet ktoś tam trafia, to musiał popełnić naprawdę wielkie grzechy. W związku z tym my z naszymi małymi grzeszkami nie mamy się czym przejmować.

Niestety, wokół nas, także w teologii, wiele jest fałszywego miłosierdzia, które trzeba odróżnić od tego miłosierdzia, o którym poucza nas Pan Jezus przez Świętą Faustynę. To drugie zakłada przebaczenie nawet najstraszniejszych grzechów, ale… pod warunkiem pokuty, nawrócenia, zadośćuczynienia, wyznania grzechów. Fałszywe miłosierdzie, dzisiaj bardzo rozpowszechnione na świecie, w Kościele, przekonuje nas, że okazujemy miłosierdzie drugiemu człowiekowi, niewiele od niego wymagając, szanując wszystkie jego najbardziej zwariowane, mylne poglądy, nie wchodząc z butami w jego życie, bo on może robić, co chce, nawet skazać się na potępienie…

Ale potępienia przecież nie ma…

Niekiedy, jako teoretyczna możliwość, to pojęcie zostaje zachowane, ale wtedy mówi się, że Boże miłosierdzie – zastrzegam, że to jest jego fałszywe rozumienie – jest tak wielkie, że Pan Bóg nawet wbrew woli człowieka może go uratować. Człowiek w tej błędnej wizji Bożego miłosierdzia nie musi się wysilać, wystarczy, że wierzy w Boga, że dopuszcza Jego istnienie: wtedy Pan Bóg użyje wszelkich środków, aby nawet wbrew jego woli go zbawić. Mnie zawsze bardzo śmieszyło, że wielcy zwolennicy wolności wyboru, ci, którzy najwięcej mówią o wolności, chcieliby, żeby Pan Bóg ich zbawił wbrew ich woli, albo buntują się, że Bóg dał nam aż tak wielką wolność, że możemy sami na siebie sprowadzić potępienie.

Diabeł robi dzisiaj wszystko, żeby ludzie przyjęli naukę o fałszywym miłosierdziu, znieczulającą serce człowieka, prowadzącą go do zuchwałej ufności w Boże miłosierdzie.

Co to znaczy?

Zuchwała ufność to ufność, która nie jest połączona z nawróceniem i przemianą życia. To przekonanie, że Bóg musi nam przebaczyć, bo jest miłosierny, a my niekoniecznie musimy się nawrócić i pokutować, bo jesteśmy słabi. To jest zupełne nieporozumienie, bowiem całe Pismo Święte, cała Tradycja Kościoła zakłada konieczność nawrócenia człowieka, powrotu do Pana Boga. Bóg przebacza, ale pod warunkiem, że człowiek podejmie wysiłek nawrócenia, przeproszenia Go, a także zmiany swojego życia. W tej właśnie perspektywie trzeba rozumieć to, co Jezus mówi do siostry Faustyny: „Im większa nędza, tym większe ma prawo do miłosierdzia mojego” (Dzienniczek 1182); „Niechaj się nie lęka do Mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a choćby miała więcej grzechów niż piasku na ziemi, utonie wszystko w otchłani miłosierdzia mojego” (Dzienniczek 1059); „Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone – nie tak jest po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni” (Dzienniczek 1448). Jezus nie stawia absolutnie żadnych ograniczeń w przebaczaniu, ale wymaga, by człowiek uświadomił sobie swój grzech oraz by chciał podjąć przemianę życia i pokutować za popełnione zło.

Co to znaczy uświadomić sobie własny grzech?

To znaczy zrozumieć, że tym grzechem człowiek obraził Pana Boga. Grzech bowiem to nie złamanie takiego czy innego nakazu lub zakazu, ale obraza Boga. Ludzie niewierzący też nieraz mówią: „Zrobiłem coś złego”, mają poczucie jakiejś winy moralnej, używają określeń: „Coś mi nie wyszło”, „Zawiodłem kogoś”. To wciąż jednak jest myślenie w kategoriach tego świata, bo chodzi o sprawy, które wywołują dyskomfort psychiczny, ale nie zakładają relacji do Pana Boga, a zatem w sensie ścisłym nie ma tu mowy o grzechu. Grzech pojawia się dopiero, jak wspomnieliśmy, gdy jest relacja do Boga i gdy zrobi się coś złego. Z tej perspektywy niezachowanie takiego czy innego wymogu postawionego nam przez Boga jest wejściem w konflikt z Bogiem, a co za tym idzie – Jego obrazą i zerwaniem przyjaźni z Nim. Tę przyjaźń ludzie mogą utracić na pewien czas i odzyskać poprzez pokutę i zwrócenie się do Bożego miłosierdzia – albo mogą ją utracić na wieki.

Czy to znaczy, że Bóg przestaje kochać człowieka, kiedy ten zgrzeszył?

Nie. Bóg kocha nas wtedy jeszcze bardziej, ale my nie jesteśmy w stanie z Nim być, odrzucamy Go. To konsekwencja naszego wyboru. Tak wielka jest cena, a może lepiej za Świętym Janem Pawłem II powiedzieć: taki jest ciężar wolności, którą Bóg nam dał. Dokonujemy złych wyborów pod wpływem Szatana i ponosimy ich konsekwencje. Główną konsekwencją jest utrata przyjaźni z Bogiem. Oczywiście, są też inne, doczesne: cierpienie psychiczne, smutek, pustka, przygnębienie i samotność.

Jeśli spojrzymy czysto po ludzku, często pierwszym skutkiem grzechu jest przyjemność. Nie grzeszymy, bo jest nam źle, ale dlatego, że jest nam dobrze, że grzech zaspokaja jakieś nasze potrzeby…

Na początku tak… Ale ta przyjemność, niezależnie od tego, jaki będzie miała wymiar – duchowy czy fizyczny – jest bardzo krótka, bardzo szybko mija, a później pozostaje niesmak, pustka i obciążone sumienie. Tak się dzieje, kiedy człowiek jest w relacji z Panem Bogiem. Możemy jednak tak znieprawić swoje sumienie, że nie będziemy odczuwać grzechu, wyrzutów sumienia, możemy całkowicie zamknąć się na działanie Boga. Myślę, że nigdy w historii tylu ludzi co dziś nie było tak całkowicie zamkniętych na działanie Pana Boga, nigdy tylu ludzi co obecnie nie grzeszyło przeciw Duchowi Świętemu.

Całkowite zamknięcie na działanie Boga to grzech przeciwko Duchowi Świętemu?

Tak. To grzech przeciwko Duchowi Świętemu, jeśli człowiek całkowicie się zamknie na czułe pukanie Boga wzywającego do nawrócenia. Bóg nie może wtedy nic zrobić, chociażby bardzo chciał. Nie może nam pokazać swojego miłosierdzia.

I co wtedy?

Potępienie, piekło, wieczność bez Pana Boga. Bóg szanuje nasze wybory, a to jest wybór człowieka, który się doprowadził do takiego stanu. Boże miłosierdzie nie może z nim absolutnie nic zrobić. Wieczność bez Boga to nasz wybór, albo dokładniej: suma wyborów naszego życia. Trzeba jednak wiedzieć, że Bóg szuka nas do ostatniego momentu, dopóki żyjemy, i nawet w momencie naszej śmierci daje nam jeszcze ostatnią możliwość nawrócenia. Święta Faustyna wielokrotnie mówiła, że kiedy człowiek kona, gdy po ludzku nie wykazuje już nawet oznak życia, Pan Bóg jeszcze daje mu ostatnią możliwość, żeby opowiedział się za Nim albo przeciwko Niemu.

Na czym polega ta ostatnia szansa?

Tego nie wiemy, ale sądzę, że jest to wizja całego naszego życia: Bóg nam je pokazuje i daje światło konieczne do tego, byśmy żałowali za grzechy, które widzimy, i żebyśmy wybrali Jego. Są jednak ludzie, i to wielu, którzy nawet w momencie śmierci tego nie czynią. O tym także pisze Święta Faustyna w Dzienniczku.

A może ta nasza współczesna trudność związana z wyborem Boga bierze się też stąd, że jako jednostki i społeczeństwa przestaliśmy wierzyć Bogu? Nawet jeśli przyjmujemy Jego istnienie, zakładamy, że On się nami nie interesuje, że jesteśmy dla Niego nieważni – my i nasze wybory. Od rewolucji francuskiej w naszej kulturze nie ma miejsca na relację z Panem Bogiem: wmówiono nam, że nawet jeśli On istnieje, ta relacja jest nieistotna dla nas i nieistotna dla Niego.

Dotknąłeś teraz bardzo ważnej rzeczy: różnicy pomiędzy wiarą w istnienie Boga a zaufaniem do Niego. Naprawdę wielu ludzi przyjmuje aktem rozumu fakt istnienia Boga, ale dla ich życia moralnego, dla ich relacji z Panem Bogiem niewiele z tego wynika. Żyją tak, jak gdyby Boga nie było, nie pozwalają Mu wpływać na swoje życie.

Czymś zupełnie innym jest zaufanie do Pana Boga: to jest wyższe piętro wiary, bo oznacza wpuszczenie Go do swojego życia, pozwolenie, by to On podejmował decyzje, by nas prowadził, by pewne rzeczy proponował, byśmy my – w całkowitym zaufaniu – mogli je przyjąć. Pan Jezus mówił do Faustyny: „Najmilsza Mi jest dusza ta, która wierzy mocno w dobroć moją i zaufała Mi zupełnie” (Dzienniczek 453), i żalił się jej, że dziś tak wielu ludzi Mu nie ufa. Bez zaufania nie ma prawdziwej wiary, nie ma zbawienia, jest za to prosta droga do piekła, bo samo przekonanie o istnieniu Boga nie zbawia, niewiele z niego wynika. Trzeba powiedzieć, że w Polsce, niestety, wielu ludzi wierzy w ten sposób – sposób zredukowany do ziemskiego wymiaru, stworzony na nasze potrzeby. To nie jest wiara wedle wymogów Bożych; to nie jest nawet wiara katolicka.

To wiara w bożka, w złotego cielca, jakiego Żydzi zrobili sobie na pustyni?

To wiara dopasowana do życia, bo ludzie zazwyczaj wierzą tak, jak żyją. Pan Bóg oczekuje od nas czegoś innego: żebyśmy żyli tak, jak wierzymy, żeby to wiara była motorem napędzającym nasze życie, żebyśmy z wiary czerpali siły, inspiracje, wartości, punkty odniesienia. Takich ludzi jest niewielu. Żeby tak żyć, trzeba oddać stery Bogu.

Co to w praktyce oznacza?

Warto przypomnieć słowa Świętego Jana Pawła II. Mówił on, że „Bóg, który jest ojcem, nie może człowiekowi dać nic złego. Bóg nas kocha. Pan Bóg nam daje rzeczy najlepsze”. Tylko że to jest prawdziwe z perspektywy wieczności, a my patrzymy na nasze życie w ujęciu ziemskim i nie potrafimy Bogu do końca zawierzyć. To dlatego tak wielu ludzi się z Panem Bogiem kłóci, spiera, dlatego tyle osób ma własne plany na życie. Wiara i życie w perspektywie doczesności nie dają się pogodzić z wiarą i życiem w perspektywie wieczności. To są dwa zupełnie inne porządki, inne spojrzenia na życie, na wartość człowieka, na cele, zadania, na rolę cierpienia czy choroby.

Odnośnie do cierpienia: często słyszymy, że skoro Pan Bóg tak bardzo nas kocha, nie może chcieć, żebyśmy cierpieli, żebyśmy stracili męża, żonę, żebyśmy zrezygnowali z nowej miłości czy realizacji własnych planów.

Pan Bóg nie chce, żeby człowiek cierpiał, żeby był samotny, żeby doświadczał takich czy innych trudnych sytuacji – to wszystko są skutki grzechu pierworodnego. Pan Bóg nie zsyła cierpienia, a jedynie je dopuszcza i wykorzystuje jego istnienie…

Wyjście z grzechu często wiąże się z cierpieniem, zerwaniem, bólem, a grzech daje przyjemność i zadowolenie. I co wtedy?

Trzeba zmienić perspektywę. Jeśli nasze życie kończy się wraz ze śmiercią po tej stronie, jeśli nie ma zmartwychwstania, „to jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy” (1 Kor 15, 32). Jeśli natomiast nasze życie tak naprawdę zaczyna się dopiero w momencie śmierci, a ten malutki wymiar doczesności jest tylko rodzajem próby, wtedy wszystko wygląda zupełnie inaczej. Pan Bóg nas tutaj tylko próbuje jak złoto w tyglu, tylko nas doświadcza, chce, żebyśmy sami zrozumieli, kim On jest dla nas i kim my sami jesteśmy. Wszystkie te trudne momenty są po to, żebyśmy poznali samych siebie. Dlatego przechodzimy przez różne doświadczenia, dlatego Pan Bóg dopuszcza do nas czasem grzech – bo sami o sobie niewiele wiemy. Gdyby życie kończyło się śmiercią, to byłoby strasznie niesprawiedliwe, ale tak nie jest. Z tej perspektywy przyjemności po tej stronie nie są istotne, bo liczy się niebo. Musimy dokonać wyboru, co jest dla nas ważne: czy doczesność, a potem wieczność bez Boga, czy wieczność z Bogiem, a doczesność tylko jako pewien rodzaj przejścia. Pan Bóg powiedział już w Starym Testamencie: „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście” (Pwt 30, 15). I my musimy zdecydować.

A przed cierpieniem jako skutkiem grzechu pierworodnego nie uciekniemy, bo tak samo cierpią wierzący i niewierzący, ci, którzy ufają Panu Bogu, i ci, którzy Mu nie ufają. To jest wpisane w ludzką naturę. Od początku Bóg stworzył człowieka jako podlegającego cierpieniu, ale ponieważ żyliśmy w przyjaźni z Nim, to cierpienie zostało zawieszone. W momencie, gdy utraciliśmy tę przyjaźń, pojawiły się wszystkie skutki owego braku. I do teraz ponosimy konsekwencje tamtego pierwszego wyboru.

Niekiedy Pan Bóg zsyła trudne doświadczenia, także cierpienie, żebyśmy mogli wybrać Jego. Doświadczenie bólu, bezsilności – czasem także wobec własnego grzechu – to początek: wtedy wracamy do Pana Boga, bo uświadamiamy sobie, że sami nie damy rady.

Pan Bóg stosuje różne metody. Najpierw podchodzi do człowieka bardzo delikatnie, jak lekki powiew wiatru, upomina go przez takie czy inne sytuacje i ludzi. Gdy jednak człowiek jest oporny, niekiedy potrzeba…

Wstrząsu?

Tak, niekiedy potrzeba nawet wielkiego cierpienia, bardzo trudnych sytuacji, żeby człowieka uratować. A jeśli ktoś jest absolutnie obojętny na wszystko, Pan Bóg zostawia go w spokoju. I to jest największa tragedia człowieka. Kiedy Bóg nie dotyka nas już cierpieniem ani żadnymi próbami, należy się bać, bo to znaczy, że przestaje nas szukać. To ten moment, kiedy człowiek już jest na drodze grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, zamknął się na działanie Pana Boga tak bardzo, że Pan Bóg nic nie może z nim zrobić.

To pozostawienie człowieka w spokoju nie oznacza, że jemu się nagle przestanie powodzić w życiu. Często ludzie mnie pytają: „Jak to jest, proszę księdza, że ludziom dobrym źle się powodzi i oni ciągle cierpią, a innym, którzy od Pana Boga są bardzo daleko i czynią zło, Pan Bóg błogosławi i w polu, i w domu, i konta im rosną, i biznesy im wychodzą”. To nie jest tak, że Pan Bóg im błogosławi. Ich Bóg zostawił w spokoju, a jeśli ktoś im pomaga, to jest to diabeł, który wie, że im więcej będą mieli, im lepiej im się będzie powodzić, tym szybciej trafią w jego objęcia.

Rozmawiamy o miłosierdziu, ale nieustannie powracamy do tajemnicy piekła. Czym ono jest?

To wieczność bez Boga. A prawda o nim zawarta jest w Piśmie Świętym. Jeżeli ktoś neguje istnienie piekła – także osoby z najwyższej hierarchii Kościoła – tak naprawdę odrzuca podstawową prawdę naszej wiary. To jest jej fundament, bo po co się wysilać, po co żyć dobrze, jeżeli nie ma nagrody? A jeżeli jest nagroda, jeżeli Pan Bóg jest sprawiedliwy i nagradza za dobro, to nie może nie karać za zło, bo wtedy nie byłoby sprawiedliwości. Sama nauka o Bożej sprawiedliwości domaga się istnienia kary. Dlatego nawet gdybyśmy nic nie wiedzieli o piekle, ani z Pisma Świętego, ani z żadnych innych źródeł, to ta prawda wypływa z samej nauki o Bożej sprawiedliwości.

Krytycy takiego ujęcia odpowiedzą, że skończone czyny nie mogą wywoływać nieskończonej kary, a do natury piekła należy, że jest ono wieczne.

Musimy patrzeć na nasze życie jako na pewne kontinuum, proces, w którym doczesność przechodzi w wieczność. Człowiek składa się z dwóch elementów – śmiertelnego, skończonego ciała, ale też nieśmiertelnej, wiecznej duszy – i jako taki jest wezwany do wieczności. Dlatego trzeba zrozumieć, że choć jego czyny, których dokonuje w czasoprzestrzeni tego świata, mają wymiar skończony, skutki tych czynów przechodzą w wieczność. W związku z tym kara albo nagroda, której człowiek doświadcza po śmierci, ma również wymiar wieczny. Skutki naszych czynów mają wymiar wieczny. Weźmy przykład aborcji: dziecko zostało uśmiercone w tym świecie, umarło w tej czasoprzestrzeni, ale poprzez ten konkretny czyn dokonało się coś, co ma skutki na całą wieczność.

Dlaczego?

Po pierwsze, człowiek sprzeciwił się Panu Bogu, naruszając przykazanie „Nie zabijaj”. Po drugie, pozbawił życia osobę ludzką, wobec której Pan Bóg miał konkretne plany. Z życiem tego zabitego człowieka były związane takie czy inne wydarzenia w historii, przez nie miało się dokonać jakieś konkretne dobro. Dlatego nasze wybory mają charakter ponadczasowy, ponaddoczesny, kosmiczny, a co za tym idzie, nagroda lub kara także musi mieć taki wymiar.

W przypadku aborcji to dość zrozumiałe, ale wielu ludzi może zadać pytanie, dlaczego wymiar wieczny ma mieć fakt, że ktoś współżył z dziewczyną przed ślubem.

Matka Boża mówiła w Fatimie, że najwięcej ludzi idzie do piekła przez grzechy zmysłowe. Trzeba powiedzieć zupełnie otwarcie, że wbrew temu, co mówi dzisiejszy świat, to nie są kwestie drugorzędne. Czystość ludzkiego serca i ciała jest niezmiernie ważna. Jezus w Ewangelii mówi wyraźnie: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8). Dlaczego to jest tak ważne? Dlatego że nic tak nie mąci relacji z Panem Bogiem, nic tak nie niszczy miłości do Pana Boga jak nieuporządkowana miłość tego świata, czyli miłość, która nie zakłada przestrzeni duchowej, nie troszczy się o zbawienie drugiego człowieka. Pozamałżeńskie relacje seksualne opierają się przede wszystkim na egoizmie, na zaspokojeniu własnych potrzeb, i są w istocie wykorzystaniem drugiego człowieka. On nie jawi się jako ten, który jest dzieckiem Bożym, który ma nieśmiertelną duszę, który jest przez Boga powołany do wieczności, wobec którego Bóg ma określony plan zbawienia, ale jako przedmiot, który można wykorzystać do własnych celów. Takie działanie jest brakiem miłości, egoizmem, a także dowodem na to, że dana osoba w ogóle nie liczy się z Bogiem i rzeczywistością duchową. A Bóg jasno przypomina, że rzeczywistość duchowa jest ważniejsza niż rzeczywistość tego świata.

Element seksualny jest o tyle ważny, o ile prowadzi do prokreacji i do współpracy z Bogiem w perspektywie wieczności. W wyniku prokreacji powstają nowi ludzie, nowe dusze, nowe zastępy świętych, którzy mogą przemieniać ten świat i wobec których Pan Bóg może zrealizować dzieło zbawienia. Akt seksualny odarty z prokreacji, z możliwości powstania nowego życia, jest aktem całkowitego egoizmu. Święty Augustyn mówił, że relacja kobiety i mężczyzny bez miłości, bez otwarcia na życie, jest dla Pana Boga czymś obrzydliwym. To jest zamknięcie się nawet nie tyle na siebie, ile na Pana Boga. Małżonkowie, kiedy współżyją i dają szansę nowemu życiu, zapraszają też Go do siebie. Seks bez tej możliwości to nieustanne mówienie Panu Bogu „nie”, zamykanie się na Jego działanie i obecność. Jeśli w ten sposób spojrzymy na grzechy seksualne, zobaczymy, że nawet stosunek przedmałżeński może być wielkim grzechem.

Warto pamiętać, że dzisiaj młodzi ludzie, szczególnie gdy nie mają wiary, są pozbawieni wychowania religijnego, nierzadko pochodzą z rodzin zupełnie zagubionych, niewierzących, mogą nie mieć świadomości wagi tego grzechu. Oni upadają ze słabości, natura okazuje się w nich silniejsza niż przykazanie. Uważam, że Pan Bóg będzie ich sądził bardziej wyrozumiale niż tych, którzy grzeszą świadomie, z wyrachowania, planując. Wiemy, że wszystkie grzechy ciężkie niszczą przyjaźń z Bogiem, ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że pośród grzechów ciężkich są grzechy ciężkie cięższe i ciężkie lżejsze. Nie chodzi o ich materię, ale o to, że człowiek dzisiaj jest tak bardzo zniewolony, ograniczony, nieświadomy pewnych rzeczy, pozbawiony wiary, że może nawet nie mieć świadomości, że grzeszy. Trzeba o tym pamiętać, żeby nikogo nie skreślać, nie potępiać, ale raczej zacząć rozmowę i wyjaśnić, że nie tędy droga. Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy ten drugi jest zamknięty na argumenty, na miłość, na łaskę, gdy twierdzi, że konkubinat czy współżycie bez ślubu są rzeczą normalną.

Wróćmy jeszcze do piekła. Powiedziałeś, że to brak przyjaźni z Bogiem, ale Matka Boża pokazuje przerażającą wizję, w której jest także mowa o straszliwych cierpieniach.

Brak przyjaźni z Bogiem to najkrótsze określenie istoty piekła, ale to nie oznacza, że nie można o nim powiedzieć czegoś więcej, że nie da się szerzej opisać kar, z jakimi możemy tam mieć do czynienia. Pierwszą z nich jest utrata Boga na całą wieczność, a z nią wiąże się cały szereg kolejnych, zarówno natury cielesnej, jak i duchowej. Mówi o tym w przerażającej wizji Święta Faustyna:

Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje mąk, które widziałam: pierwszą męką, która stanowi piekło, jest utrata Boga; drugie – ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie – nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta męka – jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym; piąta męka – jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność, widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka jest ustawiczne towarzystwo szatana; siódma męka – jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to jest nie koniec mąk, są męki dla dusz poszczególne, które są męki zmysłów: każda dusza czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na ten widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie: jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą (Dzienniczek 741).

O ogniu piekielnym, który spala, a nie może spalić, mówią w zasadzie wszyscy mistycy. Trzeba też mieć świadomość, że choć teraz cierpienia, o jakich mowa, odnoszą się tylko do duszy, po zmartwychwstaniu ciał w piekle będą także przerażające cierpienia cielesne, bo potępieni także trafią do piekła ze swoimi ciałami. Niezależnie jednak od szczegółów, należy powiedzieć jasno, że cierpienie w piekle będzie wielkie, ostateczne, nieodwołalne, wieczne. Kiedy człowiek sobie to uświadomi, odechciewa mu się grzeszyć. Każdemu, kto ma wielkie pokusy i chęć obrażania Pana Boga, zaleciłbym, żeby sobie poczytał o piekle.

To, co teraz mówisz, jest bardzo niepopularne. Coraz więcej kaznodziejów, teologów przekonuje, że piekło, nawet jeśli istnieje, jest puste lub niemal puste.

Znam te opowieści. Pan Bóg jest miłosierny, więc niemożliwe, żeby kogoś skazywał na piekło. Oczywiście, że Bóg nikogo na nie nie skazuje, bo piekło to jest konsekwencja ludzkich wyborów, ludzkiego życia. A że nie jest ono puste, wiemy zarówno od samego Pana Jezusa, który wskazuje w ewangeliach, że „szeroka brama i przestronna jest ta droga, która wiedzie do zguby, a wielu jest tych, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują!” (Mt 7, 13–14). Sam Jezus mówi, że wielu ludzi idzie na potępienie! A jeśli komuś tego mało, niech sięgnie do objawień fatimskich. Matka Boża zabiera dzieci do piekła, a one wyznają, że gdyby nie było z nimi Maryi, umarłyby z przerażenia. Słyszą tam od Matki Bożej, że wielu ludzi idzie do piekła. W objawieniach w brazylijskiej miejscowości Anguera Maryja mówi jeszcze mocniej, że codziennie miliony ludzi idą na potępienie. Gdybyśmy chcieli oszacować, czy więcej ludzi idzie na potępienie, czy na zbawienie, niestety, musielibyśmy stwierdzić, że zdecydowanie więcej wybiera tę pierwszą bramę.

Dlaczego tak jest?

Bo ludzie nie chcą się zwrócić do Bożego miłosierdzia. A Bóg tak bardzo chce nas zbawiać, że dzisiaj dał nam specjalne koło ratunkowe, jakim jest kult Jego miłosierdzia. Gdyby nie ta ostatnia deska ratunku, jeszcze więcej ludzi trafiłoby do piekła. I to mimo że tak niewiele trzeba, by się uratować.

A czego trzeba?

Ufności. Ludzie muszą uznać swój grzech i zaufać Panu Bogu, że On może ich uratować. Trzeba zwrócić się z ufnością do Bożego miłosierdzia i krzyknąć: „Jezu, ratuj!”, „Jezu, ufam Tobie!”. To naprawdę niewiele. Pan Jezus obiecuje, że kto raz odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego, nie będzie potępiony, że jeśli przy jakimś konającym ta modlitwa będzie odmawiana, ten nie trafi do piekła, a ten, kto będzie mieć w domu obraz Jezusa Miłosiernego, będzie zbawiony. Jest tyle obietnic związanych z orędziem Bożego miłosierdzia, że trzeba być człowiekiem albo głupim, albo zupełnie pozbawionym dobrej woli, żeby wybrać potępienie. A jednak wielu ludzi to robi. Jaka jest zatwardziałość ich serc…

Jak rozumieć obietnicę, że jeśli raz odmówię Koronkę do Miłosierdzia Bożego, będę zbawiony?

Na pewno nie magicznie. Ostateczna walka o duszę człowieka dokonuje się w chwili śmierci, to jest moment decydujący o wieczności. Pan Bóg jeszcze raz pyta: „Kim Ja dla ciebie jestem? Chcesz być ze Mną w wieczności?”. Myślę, że właśnie z tym momentem związane są obietnice. Zostanie mi wtedy dana łaska wyboru Boga, opowiedzenia się po właściwej stronie, a ostatecznie – łaska zbawienia. Raz w życiu odmówiona Koronka do Miłosierdzia Bożego pomoże mi w chwili śmierci z tak wielką ufnością zwrócić się do Boga, że będę zbawiony.

Takich obietnic wybawienia od piekła w momencie umierania mamy więcej. Najpierw szkaplerz, którego noszenie ma nas ocalić przed piekłem, później obietnice związane z kultem Najświętszego Serca Pana Jezusa czy dziewięcioma pierwszymi piątkami miesiąca, wreszcie wspomniana koronka.

Bóg tak kocha człowieka, że coraz bardziej obniża wymagania, jakie nam stawia, żebyśmy dostąpili zbawienia. U Świętej Małgorzaty Marii Alacoque to było dziewięć pierwszych piątków – co stanowi jednak pewien wysiłek – a do Świętej Faustyny Jezus mówi, że wystarczy tylko krzyknąć: „Jezu, ufam Tobie!”, odmówić raz w życiu koronkę i już… Jezus wręcz błaga, by człowiek zrobił cokolwiek, by pokazał, że chce być zbawiony – to Mu wystarczy.

Pan Bóg zmienia zdanie?

Nie. Tylko On wie, widzi, że ludzie dzisiaj są tak zdeprawowani, tak słabi, działanie Szatana jest tak wielkie, a czas krótki, że robi wszystko, absolutnie wszystko, żeby uratować jak największą liczbę dusz.

Przekonanie, że czas jest krótki, wraca w Dzienniczku nieustannie.

Jezus sam mówi, że to jest nabożeństwo na czas ostateczny, na koniec czasów. W takiej sytuacji Bóg musiał dać coś szczególnie mocnego.

Wiele wskazuje na to, że Bóg bardzo chciał, żeby do tych objawień doszło właśnie w Polsce. Najpierw próbował dać je, jak się zdaje, siostrze Marii Franciszce Kozłowskiej, ale ta została zwiedziona przez złego ducha. Później bardzo podobne objawienia przekazał nie tylko Świętej Faustynie, ale także dwóm innym polskim zakonnicom ze zgromadzenia służebniczek, które również młodo zmarły – tak jakby chciał niemal za wszelką cenę doprowadzić do tego, by Boże miłosierdzie wyszło na świat z Polski.

Można dodać, że w tym samym czasie co siostra Faustyna w Krakowie mieszkała inna wielka mistyczka, Rozalia Celakówna, której Pan Jezus mówił podobne rzeczy… i jeszcze jedna w Wilnie, siostra Helena Majewska ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów – to bardzo mało znany, a niezmiernie ważny i interesujący fakt. Tak samo jak Faustynie Pan Jezus mówi jej o swoim wielkim miłosierdziu. Żeby było jeszcze ciekawiej, ona także spowiadała się u księdza Michała Sopoćki. To właśnie błogosławiony ksiądz Michał wiedziony jakimś nadprzyrodzonym prowadzeniem prosił ją, aby dla świata ona sama oraz orędzia przekazane jej przez Pana Jezusa pozostały nieznane. Ksiądz Sopoćko chciał, aby siostra Helena nie przesłaniała, jeśli tak można powiedzieć, siostry Faustyny, którą sam Pan Jezus wybrał na proroka swojego miłosierdzia. Opowiadał mi o tym duchowy syn księdza Michała, ksiądz Zygmunt Chodosowski, który jeszcze wielokrotnie pojawi się na kartach tej książki. Niesamowite rzeczy działy się w tamtym czasie w Polsce.

Dlaczego właśnie w Polsce?

Myślę, że z jednej strony dlatego, że Polska doświadczyła wielkiego cierpienia poprzez zabory, a z drugiej – bo w międzywojennej Polsce dokonuje się bardzo dużo grzechów, wiele zła. Święta Faustyna mówi: to grzech braku wdzięczności, braku miłości i jedności, wreszcie grzech aborcji. Wiemy, że siostra Faustyna miała ukryte stygmaty, koronę cierniową, rany rąk, nóg, boku. Bardzo cierpiała, a swoje cierpienia ofiarowywała w intencji kobiet, które chciały usunąć swoje dzieci. Przedwojenna Polska miała jedną z najbardziej liberalnych w Europie, jeżeli nie najbardziej liberalną po Rosji sowieckiej, ustawę aborcyjną. Rządy sprawowała wówczas, o czym nieczęsto się pamięta, lewica i masoneria, a Kościół był wykorzystywany do doraźnych celów politycznych. Klasy wyższe nie były dobrze zewangelizowane, szerzył się wśród nich spirytyzm. Faustyna miała wizję zniszczenia Warszawy: to miała być kara za popełnione grzechy, zwłaszcza za grzech aborcji. Tak, Bóg wprost mówi o karze. Ale w perspektywie powojennych dziejów Polski myślę, że ta kara, która przyszła, miała wymiar przede wszystkim pedagogiczny. To było przygotowywanie Polski do tej wielkiej misji, którą Bóg jej wyznaczył.

Czy nie ma sprzeczności między wybraniem z jednej strony a grzechem z drugiej?

Nie. Po ludzku to się, oczywiście, wyklucza, ale Bóg patrzy inaczej. Można powiedzieć, że On nas wybrał nie dlatego, że jesteśmy bez grzechów, ale dlatego, że jako wybrani przez Niego, musimy się starać jak najbardziej grzechu unikać. Jesteśmy wybrani pomimo popełnianego zła, ale musimy, także przez wielkie cierpienie, się z niego oczyszczać. To trochę jak z Izraelem w Starym Testamencie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że tak jak w Starym Testamencie wybrany był Izrael, tak w dzisiejszych czasach wybrana jest Polska. Czytając Dzienniczek, pisma Rozalii Celakówny, a także innych polskich mistyków, nie mam wątpliwości, że Pan Bóg przekazał nam wielką misję nie tylko wobec naszej ojczyzny, ale też wobec świata. Mamy wielką misję do spełnienia w czasach ostatecznych, w czasie poprzedzającym paruzję Pana Jezusa, w czasie oczyszczenia, cierpienia, prześladowania Kościoła, wielkiego kryzysu, masowej apostazji. Musimy ją tylko zrozumieć, musimy sobie uświadomić, na czym ona ma polegać.

A na czym ma polegać?

Musimy sami przylgnąć do Boga, zrozumieć, że On nas powołuje do wielkich rzeczy i że nas szczególnie umiłował. „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje” (Dzienniczek 1732) – mówi Jezus. Co oznaczają dla nas te słowa? Musimy rozeznać wolę Bożą, a potem ją wypełnić; musimy umiłować Pana Boga, odpowiadając miłością na Jego miłość w całkowitej wolności.

Jaka jest ta wola Pana Boga wobec nas?

Wolą Boga jest, żebyśmy byli Jego świadkami wobec dzisiejszej Europy, dzisiejszego świata, żebyśmy dali świadectwo wierności Ewangelii. Świat odchodzi dzisiaj od Pana Boga, On jest wyrzucany z przestrzeni życia publicznego, niekiedy nawet z życia samego Kościoła. My, Polacy, powinniśmy i w Kościele, i w narodzie stawiać Boga na pierwszym miejscu. Musimy zachować zdrową naukę, pełną doktrynę katolicką: kult Eucharystii, maryjność, piękne stare modlitwy. Jeżeli to wszystko odrzucimy, staniemy się katolickimi protestantami. Ale musimy także zmieniać nasze prawo państwowe, tak by rzeczywiście było ono wierne temu, czego chce Bóg. Nasza misja dotyczy więc wszystkich dziedzin życia osobistego i wspólnotowego. To wielkie wyzwanie dla Kościoła jako instytucji, dla hierarchii, dla ludzi wierzących, ale też dla całego narodu i państwa.

Czy w takim razie Kościołowi proponującemu taką drogę nie grozi odrzucenie?

Pan Jezus też się spotkał z odrzuceniem. Kiedy przychodził do Świętej Faustyny i mówił o misji Polski, na pewno wiedział w swojej wszechmądrości, jak będzie wyglądać historia świata i Kościoła w pierwszej połowie XXI wieku. Dlatego właśnie przyszedł i dał światu szansę, a nam szczególne zadanie. Nie mam wątpliwości, że widzimy tylko ułamek tego, co wie o świecie sam Jezus. On wie, w jak tragicznym momencie się znajdujemy. On zna wszystkie skutki zjawisk zachodzących wokół nas. Zdaje sobie sprawę, że całe narody już utraciły, a inne utracą wiarę, że potem przestaną istnieć w wyniku kolejnej wojny światowej. Wie także, że jeśli się nie nawrócimy – nie tylko jako Polska, ale jako świat – czekają nas straszliwe kary. Te kary nie są w żadnym razie zemstą; po pierwsze, wymaga ich Boża sprawiedliwość, a po drugie, dla wielu grzeszników będą szansą na nawrócenie.

Przypomina mi się, co mówiła wielka polska mistyczka, Anna, którą miałem okazję poznać w ostatnich latach jej życia. Rozmawiałem z nią kiedyś na temat Auschwitz oraz wielkiego cierpienia w czasie drugiej wojny światowej. Anna została wywieziona na Syberię, tam bardzo cierpiała, patrzyła na śmierć wielu ludzi. Opowiedziała mi o tym, co mówił jej Pan Jezus: że wielu ludzi zostało uratowanych od potępienia wiecznego, ponieważ zwrócili się do Niego w ekstremalnej sytuacji obozu koncentracyjnego. Gdyby nie trafili do obozu i gdyby tak bardzo nie cierpieli, nigdy by nie zostali zbawieni. To, że znaleźli się w tak strasznym miejscu i doświadczyli tak wielkiego cierpienia, otworzyło ich na działanie Pana Boga. Niektórzy od razu poszli do nieba. Dlatego widzimy, że to, co dla nas, ludzi, było i jest przerażające, i odnośnie do czego zadajemy niekiedy pytanie: „Gdzie był Bóg?”, może być okazją do Jego szczególnego działania.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: