Nieśmiertelnik 03 1043 - ebook
Nieśmiertelnik 03 1043 - ebook
W swoim debiutanckim utworze prozatorskim, zbiorze opowiadań „Nieśmiertelnik 03 1043”, Faruk Šehić nieustająco poszukuje odpowiedzi na to pytanie, eksperymentując z językiem, formą i sposobami prowadzenia narracji. Tworzy przejmującą kronikę wojny na Bałkanach, ale również uniwersalną opowieść o okrutnej i pozbawionej sensu rzeczywistości. Bośniacki pisarz rozlicza się z doświadczeniem zdobytym na pierwszej linii frontu, gdzie dotychczasowe ideały zostały utopione w błocie wymieszanym z krwią jego rówieśników.
Šehić jest nie tylko żołnierzem, ale też poetą: groteskowa i absurdalna frontowa codzienność opisana jest językiem pełnym alegorii, porównań, metafor. Towarzyszą mu w tej podróży inni wielcy twórcy, między innymi dwudziestowieczni polscy poeci. Ich losy są zaskakująco zbieżne z tymi, które pół wieku później stały się udziałem Bośniaków. Porażające naturalizmem makabryczne obrazy kontrastują tu z niedającym się zatrzeć pięknem okaleczonego świata. Wisielczy humor potęguje atmosferę strachu, a obrazy przedwojennej idylli jeszcze dobitniej podkreślają koszmar wojennego, ale także powojennego życia – kto raz trafił w sidła tej piekielnej maszynerii, nie wyswobodzi się z niej tak łatwo. „Nieśmiertelnik 03 1043” to „Na Zachodzie bez zmian“ kolejnego straconego pokolenia.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7963-107-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Dotarliśmy na pozycje. Wszędzie błoto i mgła, ledwo widać, kto przed tobą idzie.
Prawie łapaliśmy się za pasy, żeby nie stracić kompanów. Kolumna wlokła się wzdłuż rozchwianych płotów, obok podpalonych domów. Błoto lepiło się do butów i rozciągało jak ciasto.
Najpiękniejsze są fronty, na których jesteś po raz pierwszy – wszystko jest nowe, nietypowe i w chuj ekscytujące. Szczególnie, kiedy przejmujesz stanowisko w nocy, a następnego dnia o brzasku orientujesz się, że jesteś odsłonięty, jakbyś siedział na czubku gwoździa.
Zwęglone belki spadały z dachu i skwierczały na rozmokłej ziemi. Maszerowaliśmy w górę zbocza, trawa była śliska od opadającej mgły. Raz po raz ktoś się przewracał, zatrzymując kolumnę, a potem wyklinał prezydenta i państwo. Na samą myśl o spędzeniu nocy na glebie bolały mnie hemoroidy. Przewodnik z żandarmerii zaprowadził nas na wierzchołek pagórka. Emir i ja zajęliśmy płytki okop, w którym znajdował się uwalany błotem sprężynowy materac, kołdra i parę petów dopalonych do ostatniego bucha, po czym nerwowo wbitych w ziemię.
– Hej, chłopaki, jak tam, zimno? – dotarł do nas głos z prawej strony.
– Przyjdź, to ci powiem – odpowiedział Emir, leżąc na materacu.
Od tyłu podszedł do nas kontur. Wskoczył do okopu.
– Z Trzeciego Batalionu – powiedział, kiedy podaliśmy sobie ręce. – Macie może szluga?
Otworzyłem papierośnicę pełną galesów.
– Nie zobaczą nas, jak będziemy jarać? – zapytał Emir.
– Nie, są daleko, a mgła jest gęsta.
Emir i ja na komendę zapaliliśmy papierosy.
– Ale powiedz, jak sytuacja – zapytałem. – Bardzo przejebane?
– Dzisiaj zryli tę górkę pociskami moździerzowymi. Jednemu z drugiej kompanii odłamek odciął policzek. Na Metli, a to wzniesienie dwa razy większe niż nasze, mają kilka ZiS-ów. Widzą nas jak na dłoni – powoli opowiadał ten z trzeciego.
– Znaczy, kto przeżyje, wygrał na loterii – dorzucił Emir.
– Nie jest tak źle, jak wygląda – pocieszał go tamten. – Na coś umrzeć i tak trzeba.
Strach wpełzał we mnie jak wilgoć. Nazajutrz czekało nas darmowe golenie pociskami.
***
Linia życia przerywa ci się w dwóch miejscach. Będziesz dwukrotnie ranny, z czego raz ciężko, powiedziała mi kiedyś pewna Cyganka. Dževada rzucała fasolę, patrzyła na ziarna i konstatowała: przed tobą podróż za granicę i dobre informacje z daleka. Wszystkim tak mówiła, bo byliśmy otoczeni ze wszystkich stron, pragnęliśmy uciec z oblężenia, czyli wyjechać za granicę. A dobre informacje z daleka to najczęściej dziewczyna, która uciekła w bezpieczne miejsce albo krewni z Niemiec posyłający hajs.
Ułożyłem hierarchię rzeczy:
wojna
alkohol
poezja
miłość
znowu wojna
Ulubiona piosenka: „Chodź do łóżka, cudna sprawa, sława łóżkom, sława, sława!”
Najgłupszy cytat: „Miła wojna dla tych, co jej nie znają”, Erazm z Rotterdamu.
Ulubiony kolor: Niebieski, wszystkie odcienie.
Ulubiona książka: Plexus Henry’ego Millera.
Ulubiony napój: Śliwowica domowej roboty.
Ulubiony rodzaj broni: Węgierski kałasznikow, numer SV-3059.
Ulubione jedzenie: Litr rakii i paczka papierosów.
Ulubiony cytat: „Stać się nieśmiertelnym i umrzeć”, Jean-Pierre Melville.
Niespełnione marzenie: Blizna na twarzy od pocisku, żeby wszyscy patrzyli na mnie jak na twardziela, kiedy wchodzę do knajpy.
A potem zasnąłem przykryty ubłoconą kołdrą.
2.
– Zakład o pięć marek, czy Stalowy przebiegnie pole.
– Liczy się, jeśli dobiegnie ranny, czy musi być w jednym kawałku?
– Jakkolwiek, byle dotarł do białego domku.
Stalowy, nazywany tak z powodu heavymetalowej skórzanej bransoletki z niklowanymi kolcami, leżał za dziurawym betonowym ogrodzeniem. Głowę pokrył rękoma, drobny betonowy pył sypał mu się we włosy. Był dokładnie w połowie drogi do schronu. Pociski Zastavy M84 waliły w betonowe słupy ogrodzenia, przechodziły przez dziury, wdzierały się w ziemię. Stalowy, w skrócie Stalo, wstał, próbując się rozpędzić, ale salwa przewróciła go na ziemię. Miłośnicy hazardu siedzieli pod pigwą w bezpiecznym schronieniu wielopiętrowego domu.
– Stalo, żyjesz?
– Gówno żyje, widzisz, że się nie rusza ani nie jęczy.
– Sam sobie winien, nikt go nie zmuszał do biegania w dzień, mógł zaczekać do nocy – wtrącił trzeci obserwujący.
Stalowy znów wstał, z całych sił poruszał swoimi zwalistymi nogami jakby biegł w miejscu, aż wreszcie oderwał się z pozycji startowej. Jego fryzura na czeskiego hokeistę powiewała w biegu. Osiemdziesiątka czwórka robiła swoją robotę. Stalowy dobiegł do mety jak Ben Johnson.
– Dawaj pięć marek.
– Takiego wała!
– Ej, przecież przebiegł.
– Przebiegł.
– Było uczciwie?
– No dobra, było.
– Zajebiście urocza niespodzianka.
– Aż łza się w oku kręci.
Stalowy, oparty plecami o chłodną ścianę domu, wyciągnął połamane papierosy z kieszeni. Drżącymi palcami zapalił połowę szluga. Poprawił włosy, wyczyścił mundur z pyłu i ziemi. Krew dopłynęła mu znów do twarzy. Noc przebiła dzień, jak as króla.
3.
Zgemba paznokciem zdrapywał ludzki mózg z pity, potem odłamywał kawałki ciasta, zanurzał w soli i wkładał sobie do ust. Z białej reklamówki nakrapianej krwią i kawałkami tkanek podjadał biały ser. Twarz miał brudną od prochu, na kolanach trzymał karabin maszynowy kaliber 7,62 mm. Pięć minut temu w tym okopie siedzieli autonomiści. Przez zasieki przewieszony był wciąż ciepły trup, któremu salwa rozpłatała czaszkę. Obróciłem go na plecy i wyjąłem portfel z wewnętrznej kieszeni jego maskującej wiatrówki. Spojrzałem na zdjęcie paszportowego formatu. Miał wysokie czoło, spore baczki i duże melancholijne oczy. Ostrym brzegiem zdjęcia wyjąłem sobie kawałki jabłka spomiędzy zębów.
***
W środku akcji Deba zapalił ognisko za rogiem domu, żeby wysuszyć skarpetki. Po drugiej stronie domu oparł swój automat o ścianę. Autonomiści pierdolnęli kontratak. Złapali Debę bez broni, zawiązali mu drutem ręce na plecach i zastrzelili go za stajnią.
***
Wieczorem tego samego dnia, po tym jak ściągnęli nas z linii, poszliśmy do knajpy. Piliśmy na rachunek Piątego Korpusu, czyli za frajer. Waliliśmy rakiję na szklanki, a Zgemba do flaszki wrzucał niebieskie valium. Szef przyniósł żarcie: suszone mięso i twardy ser, na koszt knajpy. Miał dobrotliwą twarz, wydawał się być doświadczonym oberżystą. Kelnerka, Rumunka, z której ust wyzierały rozstrzelone jak w grabiach zęby, poskarżyła się właścicielowi, że pijemy za darmo. On ją uspokajał. Mówiła, że chodziła z jakimś typem z naszej brygady, nazywali go Piekarz. Po kilku butelkach zaczęliśmy robić rozpierdol w knajpie. Strzelaliśmy nad barem, w lustro i w półki z alkoholem. Strzelanina zagłuszała przaśny kawałek, który plumkał z głośników. Próbowałem trafić w plastikową łapkę na muchy zaczepioną o gwóźdź na boazerii. W ogródku porozwalaliśmy plastikowe stoły i krzesła. Przyłożyliśmy też kolbami kilku miejscowym, którym nie podobało się nasze zachowanie. Rozbroiliśmy trzech policjantów i ustawiliśmy ich rzędem przed salonem fryzjerskim. Kiedy właściciel knajpy wiózł nas ładą do szkoły, w której stacjonowaliśmy, zaczęła się ulewa. Wycieraczki ślizgały się po szybie jak wskazówki na ciśnieniomierzu. Tego wieczoru już nic więcej się nie wydarzyło.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------